Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 12 (всего у книги 21 страниц)
– Podziwiam cię, że wiedząc o tym wszystkim, potrafisz wieść jeszcze normalne życie – powiedział w pewnej chwili.
– Aha – odparła ironicznie. – Połowa Wiatrołomu uważa mnie i moją rodzinę za dziwaków.
– Dobrze, że tylko połowa. Zawsze mogło być gorzej. – Uśmiechnął się.
– Uhm – mruknęła.
Mateusz spojrzał na nią pytająco.
– Nie mówiłam ci jeszcze o mojej krótkiej przygodzie ze studiami? – zapytała.
Pokręcił głową.
– Gdy wyjechałam na studia, na początku było naprawdę w porządku – powiedziała. – Mieszkałam w akademiku, a moja współlokatorka, Klara, była świetną dziewczyną, potrafiłyśmy się dogadywać niemal bez słów. Poznałam mnóstwo ludzi, chodziłam na wykłady, czasem się z nich urywałam i już zaczęłam wierzyć, że mogę wieść normalne życie.
– Ale? – zapytał, gdy Magda urwała.
– W połowie pierwszego semestru pojechałyśmy z Klarą za miasto na imprezę do znajomych. Dobrze się bawiłyśmy, towarzystwo szybko się spiło, a ja nie tknęłam alkoholu i zostałam okrzyknięta kierowcą. Dostałam kluczyki do samochodu i miałam odwieźć kilka osób do domów. Niestety, gdy jechaliśmy przez las, na drodze stanął nam wisielec. Było trochę ciężko, ale wypędziłam go. Większości pasażerom wmówiłam, że na drodze leżała gruba gałąź, którą musiałam usunąć i dlatego się zatrzymaliśmy. Jednak Klara nie była na tyle pijana, żeby w to uwierzyć. W akademiku zapytała, co się tak naprawdę stało. Więc jej wyjaśniłam i to był chyba błąd, bo zaczęła mnie unikać, a kilka dni później złożyła wniosek o przeniesienie do innego pokoju. Pozostała trójka pasażerów z tego pechowego kursu też omijała mnie szerokim łukiem. To było niczym choroba. Szybko rozprzestrzeniła się na innych i wkrótce wszyscy się ode mnie odsunęli, nawet nie wiedząc, dlaczego. Potem zaginęła jedna studentka. Nie było winnych, nikt nie rzucał oskarżeniami, ale wszyscy wiedzieli, że jakimś cudem byłam w to zaplątana. I nic dziwnego, bo tak naprawdę zabił ją bezkost, którego później pozbył się Feliks.
Mateusz ze zrozumieniem pokiwał głową.
– I pewnego dnia, wracając samotnie do akademika, stwierdziłam, że mam już tego wszystkiego dosyć – kontynuowała Magda. – Jeszcze tego samego popołudnia się spakowałam i wróciłam do Wiatrołomu.
– Przykro mi, że tak to się skończyło. – Mateusz złapał ją za dłoń i ścisnął delikatnie.
– A mnie nie. – Magda wzruszyła ramionami. – Jestem inna i nie mogę się oszukiwać, że jestem w stanie prowadzić normalne życie.
Magda do późna siedziała w mieszkanku nad garażem. Mateusz układał kafelki, a ona wciskała między nie krzyżyki. Na zewnątrz zapadł zmrok, ale w pokoju oświetlonym tylko żarówką było jasno i przyjemnie ciepło. I choć wszędzie fruwało mnóstwo pyłu, a krzesło było naprawdę twarde i niewygodne, ten wieczór mógłby trwać dla niej wieczność. Lecz już po ósmej Mateusz zaczął zdradzać oznaki zmęczenia. A gdy chciał przykleić jeden kafelek do góry nogami, Magda zarządziła koniec pracy.
– Daj sobie już z tym spokój na dziś – powiedziała. – Przecież ledwo stoisz na nogach. Na mnie już pora. – Wstała z krzesła i narzuciła na ramiona kurtkę.
– Poczekaj, odwiozę cię. – Mateusz wcisnął krzyżyki wokół ostatniej płytki i pozbierał się z klęczek. – Dla mnie to tylko chwila, a nie będę się martwił, że idziesz sama po ciemku przez miasto – dodał, widząc, że dziewczyna zamierza zaprotestować. – A noga wcale mi nie przeszkadza.
Na dworze panowała duchota. Niebo w oddali rozbłysło.
– Wsiadaj, zanim zacznie lać. – Mateusz otworzył drzwi do samochodu.
Gdy zajechali pod dom Feliksa, o szybę zaczęły rozbijać się coraz większe krople.
– Patrzcie, kto wrócił z moim samochodem – rzuciła ironicznie Magda. – I jeszcze krzywo zaparkował. Jak zarysował lakier, to go uduszę – zagroziła, wysiadając z auta. – Dzięki za podwózkę. Do zobaczenia jutro na grillu. – Pochyliła się w otwartych drzwiach i pocałowała go w policzek. – Nie spóźnij się.
– Będę na czas, obiecuję. Do zobaczenia.
Magda zamknęła drzwi. Chwilę potem błysnęło i po niebie potoczył się grzmot.
– Całkiem blisko – oceniła, biegnąc do domu. – Cześć! – krzyknęła, wieszając w korytarzu mokrą kurtkę.
Odpowiedziała jej cisza. Ruszyła więc w stronę salonu, skąd wylewało się światło świec. Feliks uwielbiał świece, twierdził, że przy sztucznym świetle nigdy nie może się skupić. A burzę zawsze wykorzystywał jako wymówkę do pogaszenia wszystkich sprzętów elektrycznych w całym domu.
Tak jak podejrzewała, zastała żniwiarza w jego ulubionym fotelu, zapatrzonego w ciemność za oknem. Na stoliku obok stało kilka świec i ciemnozielona butelka.
– Co w niej jest? – zapytała dziewczyna, siadając na kanapie.
Za oknem błysnęło, a w pokoju na ułamek sekundy zrobiło się jasno niczym w dzień.
Feliks spojrzał na dziewczynę. Magda nie nauczyła się jeszcze czytać emocji z jego obecnej twarzy, ale nie można było nie zauważyć zmęczenia, które na niej gościło.
– Zmora – powiedział.
Magda przyjrzała się bliżej butelce. W środku leniwie krążył mały obłok szarego dymu, a gdy przyłożyła do niej ucho, usłyszała ciche kwilenie.
– Dlaczego jeszcze się jej nie pozbyłeś? – zapytała, ale Feliks tylko wzruszył ramionami. – Mogłeś po drodze nawet wrzucić ją do jakiegoś jeziora.
– Przecież wiesz, że ogień jest lepszy.
– Rozpalę w piecu. – Magda bardzo ostrożnie wzięła butelkę w obie ręce i zeszła do piwnicy.
Nawet na dole słyszała ulewę i grzmoty. Z kartonu wyjęła drzazgę smolną i szybko rozpaliła ogień, ale musiała jeszcze chwilę poczekać, aż w piecu zrobi się naprawdę gorąco, a żar będzie wystarczający, aby pozbyć się zmory raz na zawsze.
Ponownie zerknęła na butelkę ustawioną na ziemi. Dym w środku burzył się coraz gwałtowniej, jakby przewidywał, co go czeka.
Oczywiście, tak jak wcześniej mówiła Magda, według ludowych wierzeń można było przywiązać do butelki kamień i wrzucić ją do wody, ale to nie działało definitywnie na zmorę, która pewnego dnia mogłaby stamtąd uciec. A po wielu latach przebywania w zamknięciu byłaby naprawdę głodna i spragniona krwi.
– Wiesz, że ludzie kiedyś wieszali martwą srokę nad drzwiami stajni, żeby zmora nie ukradła im konia? – Feliks zszedł do piwnicy i usiadł na schodach.
– Zmora na koniu?
– Też tego nie widzę. Chociaż pewnie chodzi o te ich długie, pokraczne kończyny. Ciężko z takimi szybko się poruszać. A wiara ta z całą pewnością była na rękę wszystkim koniokradom.
– W to akurat mogę uwierzyć – prychnęła Magda. – Ludzie zawsze uwielbiali zrzucać całą winę na demony i upiory. Chociażby taki browarniczek. Kiedy w sztok pijany facet wracał do domu nad ranem, o wiele łatwiej było powiedzieć do żony czekającej z wałkiem w garści: „kochanie, to nie moja wina, to wszystko browarniczek, to on kazał mi pić”.
Feliks pokiwał głową w zamyśleniu.
– Myślisz, że wystarczy? – zapytała Magda, otwierając drzwiczki od pieca.
Żniwiarz spojrzał na ogień buchający ze środka i skinął głową.
Dziewczyna ostrożnie wzięła do rąk butelkę i wrzuciła ją do pieca. Odruchowo wytarła z obrzydzeniem ręce o spodnie. Nie znosiła zmor, tego, jak żerowały na ludziach, wysysając im krew. Gdy była dzieckiem, coś obudziło ją w środku nocy. Ze strachem podeszła do okna i zobaczyła na ulicy bladego potwora idącego koślawo na zbyt długich nogach. Tak się przeraziła, że z krzykiem uciekła do rodziców i nie zmrużyła oka do rana.
Z pieca dało się słyszeć coraz szybsze i głośniejsze klekotanie. Magda na wszelki wypadek odsunęła się o kilka kroków. Wtem rozległ się straszliwy wrzask, a butelka z hukiem pękła na drobne kawałki.
Przez chwilę Magda wpatrywała się w piec, jakby obawiając się, że zmora wylezie ze środka, choć wiedziała, że stwór już nie żyje.
– Teraz możesz mi powiedzieć, czego się dowiedziałeś. – Odwróciła się do Feliksa.
Żniwiarz przez chwilę walczył sam ze sobą, nie będąc pewnym, czy powinien dzielić się wszystkimi odkryciami z Magdą.
– Coś się dzieje – powiedział powoli.
– To żeś dowalił. – Dziewczyna wywróciła oczyma, ale widząc jego minę, szybko spoważniała. – To znaczy? Co masz na myśli?
– Znalazłem miejsce, gdzie Nadia się zatrzymała. Ktoś na nią napadł. Możliwe, że jednego zabiła, ale później ktoś posprzątał kawał popsutego mięsa zamiast ciała. A jedna emerytka widziała, jak dwóch rosłych mężczyzn pakuje ją do samochodu.
– Rosłych mężczyzn? Przecież…
– Powinna była sobie z nimi poradzić – dokończył za nią.
– Może była chora? Albo ranna?
– Może.
Nagle Magdę zaczęła boleć głowa. I to mocno.
Potarła palcami skronie.
– Nie rozumiem – westchnęła.
– Jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkałem – przyznał Feliks.
– Nadia mówiła, że ktoś ich… was, jeżeli miała na myśli żniwiarzy, morduje.
– Nie można zamordować żniwiarza – zdenerwował się Feliks, zrywając się ze schodów.
Ruszył na górę, a Magda podążyła za nim.
– Mylisz się. Nie można zamordować duszy żniwiarza, ale jego ciało owszem. A jeśli gdzieś znalazła się jakaś sekta lub organizacja, która zaobserwowała waszą aktywność i wbiła sobie do głów, że trzeba was unicestwić? Może wcale nie wiedzą, że po śmierci znajdujecie nowe ciało?
Feliks w zamyśleniu nie odrywał wzroku od ciemnego okna, po którym ściekały krople wody. Co jakiś czas rozlegał się grzmot.
– Ale jak się dowiedzieli? – zapytał.
– O to akurat nie trudno. Pomyśl! Wszędzie są kamery, tak wiele można znaleźć w Internecie. Nie jesteście przyzwyczajeni do takiego ukrywania się, jakiego wymagają nasze czasy. Większość z was żyje jeszcze poprzednim stuleciem! – wyrzuciła z siebie Magda, zataczając dłońmi półokrąg w powietrzu.
Żniwiarz chciał zaprotestować, ale dziewczyna – jak zwykle – trafiła w dziesiątkę. O wielu jego zachowaniach decydowało ciało, które zajmował, ale gdzieś tam na dnie umysłu zawsze tkwił Feliks, który urodził się sto pięćdziesiąt lat temu i zginął od cięcia szablą. Może ktoś obcy rzeczywiście nauczył się rozpoznawać żniwiarzy?
– A co słychać w domu? – zapytał, żeby zmienić temat.
– Martwiec w Przyjaźni – powiedziała Magda, mając nadzieję, że Feliks nie będzie się na nią wściekał.
– Słucham?!
– Trzeba było usunąć martwca w sklepie w Przyjaźni.
– Panie, zlituj się nade mną – westchnął Feliks. – I co dalej?
Magda ze szczegółami opowiedziała o wydarzeniach poprzedniego dnia.
– Co się mogło stać z tym dzikim myśliwym? – zapytała na koniec. – Po prostu zniknął. A na pniach drzew była ta czarna maź.
– Nie wiem. – Feliks pokręcił głową. – Nigdy z czymś takim się nie spotkałem.
– No i ci cieniści… – zastanowiła się Magda.
– Co z nimi?
– Mam wrażenie, że za mną łażą.
– Co? Cieniści za nikim nie łażą – parsknął Feliks i lekceważąco machnął ręką.
– A jednak. W ciągu dwóch i pół tygodnia widziałam ich aż trzy razy – wytknęła.
Feliks zasępił się.
– Czego oni mogą ode mnie chcieć?
– Nie mam pojęcia. – Rozłożył ręce. – Kiedyś, dawno temu, wiele razy usiłowałem się z nimi porozumieć, ale nic z tego. Najczęściej po prostu znikali.
– Dziwne – mruknęła Magda.
– Jak znajdę chwilę wolnego czasu, skontaktuję się z innymi żniwiarzami – obiecał. – Może czegoś się dowiem.
¢
Pierwszy uśmiechnął się do siebie. Wszystko szło po jego myśli, nawet lepiej niż mógłby się tego spodziewać. Ta przeklęta Nadia uciekła mu, ale wierzył, że nie ma takiego problemu, z którym by sobie nie poradził. Czuł, że jeszcze chwila i będzie miał Feliksa w garści. Już praktycznie dyktował mu, co miał robić. Niech ten idiota szuka sobie śladów po Nadii. Zbyt wiele i tak się nie dowie.
– Pospieszcie się – warknął na dwóch potępieńców zwijających szlauch, za pomocą którego przed chwilą nalali wody do beczki w piwnicy.
– Tak, panie! – powiedział usłużnie jeden.
– I wypad stąd, żeby Antoni was nie zobaczył.
Potępieńcy posprzątali po sobie i wyszli z domu.
– Jesteś pewien, że się uda? – zapytał Blank.
– Oczywiście – odparł Pierwszy. – A poza tym nie zamierzam zmarnować pustych nocy w tym miesiącu. Wystarczy, że przedwczoraj Nadia nam uciekła.
– A jeśli wcześniej zadzwoni do Feliksa?
– Nie zadzwoni, ma za mało czasu. Musi się naprawdę spieszyć, żeby dopaść tego „upiora”. – Pierwszy uśmiechnął się wzgardliwie.
Antoni był starym żniwiarzem, który dawno temu wziął pod swoje skrzydła Feliksa, gdy ten umarł pierwszy raz i wcielił się w nowe ciało. Wszystko mu wytłumaczył, nauczył egzorcyzmów, opowiedział o nawich.
Trzy godziny wcześniej Pierwszy zadzwonił do Antoniego i przestraszonym tonem prosił o pomoc. Zdobycie jego numeru telefonu nie stanowiło żadnego problemu – jeden z potępieńców już jakiś czas wcześniej zakradł się do domu Feliksa i odszukał jego stary notes z kontaktami.
Blank zamyślił się.
– Nie mów, że nie byłem przekonujący, gdy z nim rozmawiałem – oburzył się Pierwszy. – Proszę przyjechać, to był chyba upiór albo martwiec! – zaczął naśladować samego siebie. – Ja się nie znam, ale to coś grasuje po mojej wsi. Wczoraj zmarł mój sąsiad. Mam pana numer od Feliksa, który kazał dzwonić do pana, gdyby coś się stało. Feliks na razie nie żyje, tak mówiła jego bratanica, Magda!
– Gdybym cię nie znał, sam uwierzyłbym w tego upiora. – Uśmiechnął się Blank.
– Antoni był tak przejęty, że od razu wsiadł w samochód. – Pierwszy zerknął na zegarek. – Zaraz powinien być.
Nagle usłyszeli warkot silnika, a ciemną wieś rozświetliły reflektory samochodu.
– O wilku mowa – rzucił lekko najstarszy żniwiarz.
– Jesteś pewien, że sam chcesz to zrobić? – zapytał Blank, gdy wyszli przed dom.
– Mnie też należy się odrobina zabawy. – Pierwszy pomachał ręką do kierowcy samochodu. – Potępieńcy mogliby to zawalić. Mieli już za dużo wpadek, a Antoni nie jest taki głupi.
Samochód zatrzymał się na poboczu i po chwili wysiadł z niego na oko czterdziestoletni, dobrze zbudowany mężczyzna.
– Witaj – przywitał się Pierwszy.
Blank docenił jego grę aktorską, bowiem Pierwszy doskonale udawał wieśniaka próbującego źle zamaskować przerażenie.
– Dzień dobry – odparł Antoni, ściskając jego dłoń.
Na chwilę spojrzał Pierwszemu prosto w oczy i Blanka przejęła groza, gdy zmarszczył brwi. A jeśli się domyśli, że to żniwiarz? – przemknęło mu przez myśl. Nie, Pierwszy jako jedyny potrafi ukryć swoją tożsamość. Jest w tym mistrzem.
– Cmentarz jest tam, za wsią – powiedział lekko drżącym głosem najstarszy żniwiarz. – Jeden z grobów wygląda, jakby w nocy ktoś go rozkopał. A rano mój ojciec – powiedział i zerknął na Blanka, który stał w cieniu domu, aby Antoni nie spojrzał w jego oczy i nie rozpoznał w nim żniwiarza. – Znalazł naszego sąsiada martwego.
– Spokojnie, zajmę się nim – obiecał Antoni. – Nikogo już nie skrzywdzi. Gdzie dokładniej jest ten cmentarz?
Pierwszy wziął głęboki wdech – wyglądał jakby się zawahał.
– Trudno tam trafić – powiedział. – Zaprowadzę pana.
Antoni zastanawiał się przez chwilę.
– Dobrze – skinął głową. – Ale kiedy ci powiem, od razu wrócisz do domu.
Pierwszy skwapliwie pokiwał głową.
– Tato, zostań tutaj, zaraz wrócę. Mam taką nadzieję.
Blank odegrał rolę zmartwionego ojca i z udawanym przejęciem patrzył, jak Antoni uzbraja się przed potyczką z upiorem, a potem pomachał im na pożegnanie, gdy opuścili wieś.
– Mieszkasz tu? – zapytał po drodze Antoni.
– Nie, tutaj mieszka mój tata – odparł Pierwszy, nerwowo rozglądając się na boki. Zastanawiał się, czy nie powinien o coś się potknąć, ale uznał, że to już będzie przesada. – Ja mieszkam w Wiatrołomie. Stąd znam Feliksa i Magdę.
– To mówisz, że ile czasu już go nie ma?
– Ponad pół roku – odparł bez zająknięcia. – Magda naprawdę się martwi. Czy to prawda, że pewnego razu rzeczywiście może już nie wrócić?
– Tak, czasem zdarza się, że po wielu wcieleniach żniwiarz po prostu nie znajduje nowego ciała.
– Mam nadzieję, że to nie spotkało Feliksa. Naprawdę go tu potrzebujemy.
Antoni skinął głową. Pierwszy patrzył na jego skupioną twarz. Chyba się domyśla, że giną kolejni żniwiarze – pomyślał, zadowolony, że Antoni umrze jeszcze tej nocy.
– Cmentarz jest tam. – Wskazał przed siebie. – Stąd pan już trafi.
Antoni zapatrzył się na ciemny las.
– Nadal grzebią ludzi na tym cmentarzu? – zapytał, marszcząc brwi. – Wygląda na opuszczony.
– Oczywiście, że grzebią! – żachnął się Pierwszy. – To… do zobaczenia za chwilę. I powodzenia.
Obrócił się na pięcie i skierował z powrotem. Słyszał, jak Antoni drepcze w miejscu, jakby się zastanawiał, co robić, ale żniwiarz w końcu udał się w kierunku nekropolii.
Pierwszy przeszedł jeszcze kilka kroków, skręcił w las i – skradając się między drzewami – ruszył za Antonim. Kilka minut później, ukryty za grubym pniem, patrzył, jak Antoni krąży między starymi grobami i mruczy coś pod nosem.
To nie mogłoby być łatwiejsze – pomyślał, obserwując żniwiarza, który wszedł właśnie na pole krwi. Dość czekania!
Wyszedł zza pniaka i pokazał się Antoniemu.
– Co się tu dzieje? – zapytał ostro mężczyzna.
– Pewnie już wiesz, że nie ma tu żadnego upiora – powiedział Pierwszy.
Wyprostował się, jego głos zmienił się – stał się niższy, bardziej złowrogi – a w oczach zalśniło coś przerażająco pierwotnego. Antoni właśnie zdał sobie sprawę, że nie mogą one należeć zarówno do martwego, jak i żyjącego człowieka.
– Kim ty jesteś? – zapytał, cofając się o kilka kroków.
– Jestem Pierwszy.
Twarz Antoniego wyrażała najróżniejsze emocje, lecz już po chwili pojawiło się na niej zrozumienie.
– To ty, prawda? To przez ciebie giną kolejni żniwiarze! Z tyloma już straciłem kontakt! Feliks też?
– Nie, on jeden ma się całkiem dobrze. – Uśmiechnął się Pierwszy. – Jego zamierzam zostawić sobie na sam koniec.
Zza drzew zaczęli wychodzić wysocy, barczyści mężczyźni, okrążając Antoniego. Zalatywało od nich nadpsutym mięsem i mocnym dezodorantem.
Antoni gwałtownie rzucił się w bok na jednego z napastników. Zamachnął się długim gwoździem, który ściskał w dłoni, ale potępieniec uchylił się, uderzając żniwiarza pięścią w twarz. Antoni zatoczył się i spróbował zaatakować kolejnego mężczyznę. Tym razem udało mu się powalić go na ziemię, ale zaraz potem dopadło do niego dwóch kolejnych. Jednego dźgnął nożem, lecz drugi podciął mu nogi i Antoni wylądował na ziemi. Zanim się pozbierał, pozostali otoczyli go ciasnym kręgiem. Żniwiarz nie miał żadnych szans.
Pierwszy wyjął z kieszeni małą butelkę pełną brudnej cieczy i przeszedł między podwładnymi, stając twarzą w twarz ze swoją ofiarą.
– Dlaczego? – zapytał Antoni, na chwilę nieruchomiejąc.
– Wiesz, skąd się wzięli nawi? – zapytał nieco rozbawiony Pierwszy.
Żniwiarz pokręcił głową.
– Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Lecz najpierw musisz to wypić. – Odkorkował butelkę. – Trzymajcie go – rozkazał swoim pomocnikom.
Silne ręce pochwyciły ramiona Antoniego w żelaznym uścisku. Ktoś złapał go za głowę i siłą rozchylił mu usta, po czym Pierwszy wlał do gardła Antoniego mętną ciecz.
Kilka chwil później Antoni leżał bez sił na ziemi, skulony niczym dziecko i jak przez mgłę słyszał dziwne wywody Pierwszego. Czuł się coraz słabszy, miał wręcz wrażenie, jakby dusza miała zaraz opuścić jego ciało. Powoli tracił kontrolę nad własnymi kończynami, a słuch i wzrok zaczynały go zawodzić. Potem usłyszał coś, co zapewne było egzorcyzmem, ale nie był już w stanie rozróżnić pojedynczych słów.
W końcu – po wydającej się trwać wieki udręce – Pierwszy przykląkł przy nim na ziemi. W ręku trzymał nóż. W jego ostrzu odbijały się płomienie poustawianych wokół świec.
– To już koniec twojej podróży – szepnął najstarszy ze żniwiarzy.
Jak mogłem tak łatwo dać się nabrać? – pomyślał Antoni, zanim skonał.
Minęły ponad dwa tygodnie, odkąd Feliks wrócił do domu. Już ponad miesiąc przebywał w nowym ciele. Wciąż nie czuł się w nim najlepiej i tęsknił za poprzednim – wysportowanym, silnym i zwinnym. Wtedy wszyscy traktowali go poważnie. Teraz był tylko chudym, niezdarnym i niezwykle złośliwym dziewiętnastolatkiem. Choć uważał, że i tak zrobił już postępy w pracy nad sobą, czekało go jeszcze sporo wysiłku.
Rozmasował dłonie, obolałe od prób podciągania się na drążku i poszedł do łazienki.
– Mam już choć trochę mięśni – ocenił, przeglądając się w lustrze.
Wyszedł właśnie spod prysznica, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
– Kogo diabli nadali? – zastanowił się.
Magda od samego rana pomagała rodzicom w przygotowaniach do grilla, a Feliks miał się tam pojawić dopiero za jakiś czas.
Ubrał spodnie, narzucił na siebie koszulkę i otworzył drzwi.
– Cześć. – Na progu stał młody chłopak.
– O co chodzi? – zapytał Feliks. Skądś kojarzył swojego gościa, ale nie potrafił sobie przypomnieć skąd.
– Jestem Aleks. Jest Magda? – Nastolatek trzymając obie ręce w kieszeniach, nerwowo przestępował z nogi na nogę. – Bo miała dać mi jakieś zioła…
Feliks skinął głową. Dopiero teraz zaskoczył, kim jest chłopak.
– Wchodź – rzucił i przeszedł do kuchni.
Aleks, nieco onieśmielony, podreptał za nim.
– Co ci miała dać?
– Nie wiem, coś co odstrasza tych… na…
– Nawich – dokończył za niego, sięgając do szafki, gdzie w słoikach trzymał suszone zioła. – Tu masz rutę, najlepsza na upiory – powiedział i przesypał ją do plastikowego woreczka. – Tu bagno, na spaleńca, leszczyna na… – Podniósł wzrok na chłopaka, który wielkimi oczyma wpatrywał się w słoiki. – Wiesz co, wymieszam ci to wszystko razem. Tym sposobem nie będziesz musiał się zastanawiać, czego użyć.
– Dziękuję. – Chłopak odetchnął z ulgą. – Czy to prawda, że jesteś nieśmiertelny? – wypalił po chwili.
Feliks uśmiechnął się pod nosem i zerknął na zegarek. Niedługo powinien już wychodzić, bo obiecał Jakubowi, że pomoże mu układać stoły, ale przeżyją, jak się trochę spóźni. W końcu nie był już poważnym, statecznym czterdziestolatkiem.
– Chcesz się czegoś napić? – zapytał, sięgając do lodówki. – Piwo?
Aleks pokręcił głową.
– I słusznie.
Feliks zazwyczaj nie pił alkoholu. Nie znosił, gdy miał przez niego przytępione zmysły i nie panował w pełni nad własnym ciałem. Poza tym nigdy nie wiedział, kiedy przyjdzie mu stawić czoło kolejnemu nawiemu, więc musiał być trzeźwy przez całą dobę. Teraz jednak czekał go grill w towarzystwie całej rodziny. Niemałym wyzwaniem będzie dla niego znieść przytyki bliskich na temat swojego nowego wyglądu, a przede wszystkim powstrzymać się od wszelkich złośliwości. Jedno piwo powinno mu w tym pomóc.
– To co chcesz wiedzieć? – zapytał, siadając przy stole.
Gdy Aleks rozluźnił się w towarzystwie żniwiarza, zaczął zadawać kolejne pytania. Był ciekaw, jak to jest być żniwiarzem, jak skutecznie bronić się przed nawimi, jak żyło się sto lat temu.
– Kto był pierwszym żniwiarzem? – zapytał w pewnej chwili.
Feliks odstawił na stół pustą butelkę.
– Nie wiem, nikt go już nie pamięta – odparł. – A ci, którzy może go znali, już od dawna nie żyją.
– Ale przecież jesteście na swój sposób nieśmiertelni.
– Na każdego żniwiarza przychodzi kiedyś czas. Pewnego dnia, gdy umrę, już nie powrócę.
– To straszne.
– Ty też nie powrócisz, gdy umrzesz.
– No tak, ale to coś zupełnie innego. Ile lat ma najstarszy żniwiarz?
– Najstarszy, którego znam, to Antoni. Ma ponad trzysta lat. To on nauczył mnie niemal wszystkiego, co wiem o nawich.
Dawno się z nim już nie kontaktowałem – pomyślał Feliks. Będę musiał wkrótce się do niego odezwać.
¢
Pierwszy wiosenny grill zawsze był dużym wydarzeniem w rodzinie Magdy. Niemal jak święta – trzeba przygotować furę jedzenia, zjeżdżała się rodzina z okolicy, robiło się głośno, a po wszystkim pozostawało sprzątania na cały następny dzień.
Magda już od samego rana pomagała mamie w kuchni. Wkurzyło ją to, że Feliks wykręcił się od pracy, mówiąc, że jak co rano musi potrenować, a potem i tak przyszedł bardzo spóźniony. Dziewczynę pocieszyło tylko to, że mama nieźle go opieprzyła, zanim poszedł do ogrodu ustawiać stoły.
– Ten twój kolega… – Emilia odchrząknęła. – Przyjdzie?
– Pewnie tak. – Magda wzruszyła ramionami, krojąc warzywa na sałatkę.
Mama wydawała się zawiedziona taką odpowiedzią, ale nic więcej nie mówiła.
Koło południa Magdzie udało się wyrwać z kuchni pod pretekstem poszukania kilku rzeczy w jej starym pokoju. Była zmęczona, bo poprzedniej nocy niewiele spała. W głowie wciąż kotłowały jej się najróżniejsze myśli – usiłowała zrozumieć, co tak naprawdę się działo. Wiedziała, że Feliks się martwił, co kiepsko ukrywał. Coś było nie tak, nawet ona to wyczuwała, a wszystko zaczęło się… no właśnie, kiedy? W chwili śmierci Nadii? Choć nie, od tamtego wieczoru dopiero zaczęli zdawać sobie z tego sprawę. Już wcześniej nawi stali się jakby bardziej aktywni, tak samo jak cieniści, których Magda spotykała niemal na każdym kroku.
Usiadła przy swoim starym biurku, z szuflady wyjęła kartkę papieru i zaczęła spisywać wszystkie ataki w ciągu ostatniego roku.
– Musi tu być jakiś wzór – jęknęła pół godziny później, wpatrując się w pokreśloną kartkę.
Wstała z krzesła i zaczęła krążyć po pokoju, żeby po chwili rzucić się na łóżko, wciąż nie odrywając wzroku od papieru. Jednak zmęczenie szybko dało o sobie znać i sama nie wiedziała, kiedy usnęła.
¢
– Magda!!! Co ty tu robisz?!
– Co? Ja? – Dziewczyna otworzyła oczy i uniosła się na łokciach.
– Goście zaraz będą, a ty sobie drzemki ucinasz?! Jazda na dół nakrywać stoły!
Magda zwlekła się z łóżka i z pokorną miną ruszyła do drzwi.
– A potem ubierz się w coś ładnego – dodała nieco łagodniejszym tonem mama. – Koniecznie też się uczesz, bo masz siano na głowie. I umaluj, skoro ma przyjść do nas twój chłopak.
Ostatnie chwile przed przyjściem gości były jak zwykle nerwowe. Magda zazdrościła ojcu i Feliksowi, którzy ukryli się przed gniewem mamy w ogrodzie, udając, że grillują mięso.
– Wszystko gotowe? – Emilia przyniosła do ogrodu kolejną porcję karkówki.
– Jak najbardziej – odparł Jakub.
– Co ty masz na twarzy? – Feliks spojrzał na Magdę. – Po kiego grzyba nałożyłaś tyle tapety?
Dziewczyna zarumieniła się.
– Umalowałam się, żeby ładnie wyglądać na rodzinną imprezę i przynajmniej nie mam na sobie za dużych ciuchów z lumpeksu – odgryzła się.
– Dla rodziny to ty się nigdy nie malujesz – mruknął.
– Feliks! Uspokój się! – Emilia pogroziła mu palcem. – Zachowujesz się jak złośliwy nastolatek.
– Bo, moja droga, ja jestem złośliwym nastolatkiem – odburknął.
– W takim razie jesteś za młody na to. – Jakub zabrał mu butelkę z piwem.
– Ale nie aż tak młody! – zaprotestował.
Emilia westchnęła ciężko.
– Czasem tęsknię za twoim poprzednim wcieleniem – powiedziała.
– Ja też – odparł Feliks. – Przepraszam was za moje zachowanie – dodał ze skruchą. – To jest po prostu silniejsze ode mnie.
– Idziemy po sałatki. – Emilia objęła córkę. – I nie martw się, wyglądasz bardzo ładnie – powiedziała cicho.
Punktualnie o szesnastej zaczęła się schodzić cała rodzina. Magda została wyściskana i wycałowana przez wszystkie ciotki, które wciąż wypytywały się o „tego nowego chłopca”.
Jestem na to już za stara – myślała dziewczyna. A one potrafią każdego wprawić w zakłopotanie.
Przy stołach w ogrodzie zapanował chwilowy chaos, kiedy wszyscy zajmowali miejsca, przy okazji witając się ze sobą i żartując. Jedynie ciotka Jadwiga usiadła i nałożyła sobie na talerz grillowanej karkówki i solidną porcję sosu czosnkowego, nie czekając na uroczyste rozpoczęcie imprezy.
Magda niosła właśnie ostatnią miskę z sałatką, gdy nagle zapadło milczenie. Wszyscy wpatrywali się w coś za jej plecami. Natychmiast się odwróciła i ujrzała Mateusza, który stał na środku ogrodu nieco speszony uwagą, jaką na siebie zwrócił.
– Magda, zajmij się gościem! – zakrzyknęła ciocia Jadzia. – Może usiąść obok mnie. Chodź tu, chłopcze.
Magda podeszła do Mateusza i chwyciła za dłoń.
– Cześć. – Uśmiechnęła się. – Nie przejmuj się nimi. – Machnęła ręką za siebie.
– Mam wino dla twojej mamy.
– Wspaniale, dziękuję ci. – Emilia pojawiła się dosłownie znikąd, zabrała butelkę i ucałowała Mateusza w oba policzki. – No już, siadaj obok cioci Jadzi. Magda, ty też.
Kiedy usiedli, rodzina straciła nimi zainteresowanie. Tylko ciotka Jadwiga zaczęła wypytywać Mateusza dosłownie o wszystko – skąd pochodzi, czym się zajmuje, co robi jego wujostwo, a gdy uznała, że wie już wystarczająco dużo, na powrót zajęła się karkówką na swoim talerzu.
– I jak się trzymasz? – zagadnęła cicho Magda.
– W porządku, choć chyba łatwiej mi było stanąć twarzą w twarz z dzikim myśliwym – zażartował Mateusz.
– Doprawdy? – Ciocia niespodziewanie podniosła wzrok znad talerza.
– Dwa dni temu natknęliśmy się na niego przypadkiem – wyjaśniła szybko Magda.
– Tak? I widziałeś go? – Ciotka prześwidrowała chłopaka wzrokiem.
– No… tak.
– Hmm. A wcześniej? Widziałeś nawich przedtem? Wiesz, upiory, martwce, zmory…
– No… był ten bezkost na torowisku.
– Ale Feliks go zabił – wtrąciła Magda.
– A jeszcze wcześniej?
Chłopak pokręcił głową.
– Nie miałem zielonego pojęcia, że istnieją.
Starsza pani zmarszczyła brwi wciąż mu się przypatrując.
– Bo wiesz, mnie zawsze interesowało, jak to jest z innymi. Ja, podobnie jak Magda, widzę je od kołyski, czego na przykład nie można powiedzieć o mojej wyrodnej siostrze. Ta to jest ślepa na nawich jak kret.
– Nic dziwnego, że się stąd wyprowadziła – burknęła Magda.
Ciotka wzruszyła ramionami, wciąż wgapiając się w Mateusza.
– Chodźmy zobaczyć, jak tacie idzie grillowanie – rzuciła Magda, wstając z krzesła. Złapała Mateusza za rękę i pociągnęła za sobą.
Dopiero gdy odeszli od stołu, chłopak odetchnął.
– Czy twoja ciocia zawsze jest taka…? – zamilkł, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
– Nachalna? Uciążliwa? Wścibska? – podpowiedziała Magda. – Tak, to u niej normalne, nie przejmuj się.
– Miałem wrażenie, że świdruje mnie wzrokiem na wylot, poznając przy okazji wszystkie moje grzechy.
– A masz ich wiele na sumieniu? – zażartowała.
– Gdy tak na mnie patrzyła, to miałem wrażenie, że i owszem.
Podeszli do olbrzymiego grilla.
– Idź zjeść, my popilnujemy kiełbasek – powiedziała Magda do taty.
– Te już prawie są gotowe, kaszankę dopiero co wrzuciłem, a kiszka…
– Tak, widzę. Spokojnie, zajmiemy się nimi.
Jakub zawahał się przez chwilę, a potem nałożył sobie na talerz kilka kiełbasek i odszedł do stołu.
– Teraz trzeba udawać, że wciąż przekładamy kiełbaski, a będziemy mieli chwilę spokoju – szepnęła dziewczyna. – Jak twoja łydka?
– Co? – Mateusz oderwał spojrzenie od wciąż wpatrzonej w niego ciotki Jadwigi.
– Jak twoja łydka? Skóra wokół nie zmieniła koloru na czerwony lub jakiś inny? Nie puchnie?
– Nie, jest w porządku. Czyżbyś się obawiała, że mam wściekliznę?
– Wściekliznę nie, ale… – zawahała się. – Kiedyś mówiono, że dziki myśliwy porywa ludzi i niesie ich na północ. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby rzeczywiście tak zrobił. On tylko pędzi po lesie w otoczeniu swojej sfory. Oczywiście dobrze jest zejść mu z drogi, ale to co się wtedy wydarzyło było naprawdę dziwne. A te jego psy zazwyczaj też nie są takie zażarte, więc jeśli cię ugryzł, wolę dmuchać na zimne.