Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 11 (всего у книги 21 страниц)
Magda jechała nieprzepisowo. I to bardzo, ale zależało jej na czasie, bo obawiała się, że w żyłach Mateusza właśnie krąży trucizna. Nieustannie przekraczała prędkość i dwa razy przejechała skrzyżowanie na czerwonym świetle. Po dwóch godzinach zatrzymali się wreszcie przed niewielkim, zaniedbanym domkiem w miasteczku zwanym Czarną Wodą.
– Mateusz? – szepnęła, potrząsając jego ramieniem. – Jesteśmy na miejscu.
– Na miejscu? – powtórzył, wyglądając przez okno. – Jesteś pewna?
– Chodź. – Wysiadła z samochodu i otworzyła drzwi od strony pasażera. – Ostrożnie.
Stanęli na koślawym chodniku przed zmurszałym płotem.
– Magda, ja nie wiem… – zawahał się Mateusz. – Powinienem wracać do domu.
– Chodź i nie narzekaj. – Niemal siłą pociągnęła go w stronę furtki, którą otworzyła kopnięciem, a gdy przez nią przeszli, także zamknęła ją stopą.
Przez zaniedbany ogród prowadziła wąska, wyłożona płytami ścieżka.
– Czasem mógłby skosić trawę – mówiła nieco nerwowo Magda, ciągnąc za sobą kulejącego chłopaka. – Waldemar jest dość specyficzny – dodała głośniej – ale jestem niemal pewna, że w głębi duszy to naprawdę dobry człowiek.
Zapukała do podniszczonych drzwi pokrytych łuszczącą się farbą. Odczekała kilka sekund, a gdy nic się nie stało, zapukała ponownie.
Mateusz coraz bardziej się chwiał, jakby zaraz miał runąć na ziemię.
Magda nabrała duży haust powietrza i kilka razy łupnęła w drzwi pięścią.
W środku domku rozległ się hałas, a tuż za nim poleciała wiązanka kwiecistych przekleństw.
– Czy ci już zupełnie odbiło?! – rozległo się zza drzwi, w których, sądząc po odgłosach, ktoś właśnie przekręcał kolejne zamki. – Daj mi wreszcie spokój…
Magda i Mateusz spojrzeli po sobie. Ona z przepraszającym uśmiechem, on jakby żałował, że dał się wciągnąć w całą tę historię.
A przecież sam nalegał, żeby jechać.
– Nie ścigają cię żadne hordy piekielne! Jesteś po prostu schizofrenikiem! – Drzwi otworzyły się gwałtownie, a pierwsze co dwójka przyjaciół dostrzegła, to uniesiony wysoko pogrzebacz.
Trzymał go niski, szczupły mężczyzna ubrany w poplamiony podkoszulek i paskudne spodenki. Na widok przybyszów zmarszczył brwi i przyjrzał się im bliżej, mrużąc oczy – pogrzebacza nie opuścił.
– Dobry wieczór. To ja, Magda – odezwała się dziewczyna, ale mężczyzna wciąż przypatrywał się jej badawczo.
Potem przeniósł spojrzenie na Mateusza.
– Na Boga! Panie Waldemarze! – wybuchła w końcu Magda. – To ja i mój przyjaciel. Potrzebujemy pańskiej pomocy.
– Feliks?
– Nie, Mateusz.
Mężczyzna wciąż się wahał, ale dziewczyna po prostu zrobiła krok w jego stronę tak, że musiał cofnąć się w głąb przedpokoju.
– No dobrze już – mruknął. – Po co te nerwy? Chodźcie do salonu.
W domu śmierdziało stęchlizną, niepranymi ubraniami i przypalonym obiadem. Ciemny korytarz o brudnych ścianach oświetlała tylko jedna goła żarówka. Magdzie coś chrupnęło pod butem, ale jakoś nie miała ochoty sprawdzać, co to było.
Weszli do salonu, który prezentował się tylko odrobinę lepiej niż przedpokój. Tapety, podobnie jak brązowa meblościanka i tandetny żyrandol, pamiętały jeszcze czasy komuny, a spod dywanu wystawało zielonkawe linoleum.
Magda posadziła Mateusza na starej wersalce i odwróciła się do Waldemara, który stanął w drzwiach.
– Żniwiarz? – zapytał, zapalając papierosa.
– Nie, człowiek. Zaatakował go dziki myśliwy.
– Myślałem, że on nie atakuje ludzi.
– Ja też – mruknęła dziewczyna. – Zajmie się pan nim?
Waldemar powoli skinął głową, a potem podszedł do Mateusza.
– Jak tam się trzymasz, chłopcze? – zapytał, odwiązując chustkę z jego nogi.
– A jak wyglądam? – zapytał ponuro Mateusz.
– Żarty się go trzymają. – Waldemar z uśmiechem odwrócił się do Magdy. – Czyli nie jest źle. Podaj mi nożyczki, dziecko.
Magda bezradnie rozejrzała się po pokoju.
– Na stole – westchnął Waldemar.
Dziewczyna podeszła do stołu i zaczęła przesuwać śmieci, stare gazety, jakieś szmaty i brudne talerze, aż w końcu jej palce zacisnęły się na nożyczkach.
– Mam nadzieję, że to nie były markowe spodnie – powiedział gospodarz i rozciął porwaną i zakrwawioną nogawkę, nim Mateusz zdążył zaprotestować. – No ładnie, mnie to wygląda na psie zęby. Nieźle cię załatwiły te przeklęte dranie. Mam nadzieję, że nie miały wścieklizny, co? – zerknął na Magdę.
– Przecież to były diabelskie psy. Wątpię, żeby miały wściekliznę, ale coś innego…
– Może trupi jad? – zasugerował Waldemar. Wciąż trzymając papierosa w ustach, z akademickim zainteresowaniem przyglądał się ranie na łydce Mateusza, który nagle poszarzał na twarzy. – Nie martw się, gdyby to był naprawdę trupi jad, już byś nie żył – zapewnił mężczyzna, klepiąc go w udo. – Tak przynajmniej mi się wydaje.
Magda skinęła głową.
– To ja pójdę umyć ręce czy coś – stwierdził Waldemar i wyszedł z pokoju.
– Co to za facet?! – syknął Mateusz, podnosząc się nieco na wersalce, tak jakby chciał stąd uciec. – Mogliśmy już jechać na to pogotowie, coś byśmy im ściemnili!
– Spokojnie, Waldemar to prawdziwy lekarz. Ma papiery i wszystko…
Lecz Mateusz wcale nie wyglądał na uspokojonego. Magda mogłaby przysiąc, że nawet odrobinę zzieleniał na twarzy.
– To znaczy miał papiery, zanim go zwolnili – dodała ciszej dziewczyna.
– Zwolnili?! Za co?
– Za bycie nieuprzejmym wobec pacjentów.
Waldemar wrócił i na stoliku obok wersalki zaczął rozkładać różne przedmioty. Kiedy skończył, wyprostował się i z zadowoleniem kiwnął głową, a potem nalał wódkę do kieliszka, który opróżnił jednym haustem.
– No i picie – dodała bezgłośnie Magda, po czym uśmiechnęła się przepraszająco.
Mateusz ze świstem wypuścił z płuc powietrze.
Waldemar ponownie napełnił kieliszek i wyciągnął go w stronę Magdy.
– Jestem kierowcą. – Pokręciła głową.
– No i? Co to szkodzi? – Mężczyzna wzruszył ramionami, po czym wcisnął kieliszek Mateuszowi. – Ty nie kierujesz, więc nie protestuj. Masz szczęście, że ostatnio zamówiłem nici chirurgiczne, bo inaczej musiałbym użyć wędkarskiej żyłki. Daję słowo, ten Internet to jedyna dobra rzecz w tych czasach. – Zaczął rozrywać opakowanie z nićmi.
– Może założy pan rękawiczki? – zasugerowała Magda.
Waldemar spojrzał na nią krytycznie.
– Dziecko, czy ja wtrącam się i mówię wam, jak mordować upiory? – zapytał niemal uprzejmie. – Nie? A więc siadaj na fotelu i trzymaj tę śliczną buźkę zamkniętą.
– Trupi jad – powiedziała Magda, siadając.
Lekarz zawahał się, ale po chwili założył jednorazowe rękawiczki.
– Niech ci będzie. Przynajmniej się niczym nie zarażę.
Mateusz jęknął cicho i nieznacznie odsunął się od lekarza.
– A ty mi nie uciekaj. – Waldemar złapał go za nogę. – Nie ma sensu, żebym dawał ci znieczulenie. To tylko kilka szwów, przeżyjesz.
Magda już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale lekarz uniósł ostrzegawczo wskazujący palec.
– Co ci mówiłem? – odezwał się, nawet na nią nie patrząc. – Masz siedzieć cicho. Te znieczulenia kosztują, a poza tym nie są wcale takie bezbolesne. Duży chłopak jesteś. I widzę, że masz na sumieniu niejedno. – Wskazał brodą blizny po oparzeniach na przedramieniu Mateusza.
Chłopak gwałtownie zsunął rękawy bluzy, zasłaniając ślady oparzeń.
– No i czego się krygujesz? Każdy jako dzieciak bawił się ogniem.
Magda przymknęła oczy, mając nadzieję, że Waldemar nie będzie ciągnął tematu.
– Mam znajomego, który mając trzy lata, wylał na siebie wrzątek – ciągnął Waldemar, pryskając jakimś sprejem na ranę Mateusza. – Cały oblazł ze skóry, na ramionach i klatce piersiowej. Teraz wciska dziewczynom, że jako dorosły facet ratował dziecko z pożaru.
Magda złapała się za czoło, zastanawiając się, jak przekazać lekarzowi, że to delikatny temat, ale na nic nie wpadła, a Waldemar ciągnął kolejne opowieści o poparzeniach, przygotowując nić połączoną z wykrzywioną igłą oraz dwa imadła chirurgiczne.
– Ale najgorszy to jest plastik – kontynuował lekarz. – Taki mocno rozgrzany potrafi wtopić się w ludzką skórę…
Magda dyskretnie przysunęła fotel do wersalki na tyle, aby mogła przypilnować, by lekarz nie zrobił krzywdy jej chłopakowi.
Mateusz zaś z mocno zaciśniętą szczęką, głuchy na opowieści lekarza, wpatrywał się w zaszywaną ranę.
– No, wystarczy! – ocenił Waldemar, wyjmując z ust resztki papierosa. – A te dwie mniejsze zakleję ci stripami.
– Czym? – zapytał nieco nieprzytomnie chłopak.
– Paskami do zamykania ran. Są tańsze, a też dobrze trzymają.
Uwinął się z nimi w minutę, a po skończonej pracy zdjął rękawiczki, które rzucił w kąt pokoju i ponownie napełnił wódką dwa kieliszki, jeden podając swojemu pacjentowi.
– Żeby się dobrze goiło! – Uniósł kieliszek w górę, a potem go opróżnił. – A, zapomniałbym. Masz krew świętego Jana? – zwrócił się do Magdy.
– Co? – zapytał Mateusz, ale został zignorowany.
– Nie mam. – Magda pokręciła głową.
– I że niby mam z własnych zapasów…?
– Jak będę miała chwilę, to przywiozę panu nową – obiecała znużona Magda.
– Niech ci będzie, ale tylko dlatego, że cię lubię. W przeciwieństwie do twojego pieprzniętego wujka. – Waldemar wyjął z szafki szklaną butelkę pełną przeźroczystego płynu.
– Teraz przedstawiam go jako mojego kuzyna – poprawiła odruchowo Magda.
– Co go załatwiło?
– Upiór i trupi jad – odparła z odrobiną mściwej satysfakcji.
Waldemar z obrzydzeniem wytarł ręce o spodenki, a potem napełnił jeden kieliszek płynem z butelki.
– Nie chcę już wódki – mruknął Mateusz.
– To nie wódka. Tego, chłopcze, nie uczą w żadnej szkole medycznej. A powinni – dodał, kiwając głową. – Kiedy kończyłem medycynę, nikt mi nie mówił, że bywają rany gorsze od tych, które zdarzają się na ostrym dyżurze. Pij.
Mateusz wychylił kieliszek.
– To tylko woda – powiedział zdziwiony.
– Woda wielkanocna wymieszana z krwią świętego Jana – poprawił lekarz. – Choć jest brudna, z bakteriami i zarazkami, może wyleczyć rany zadane przez te przeklęte upiory. Szkoda, że nikt mi o tym nie powiedział, jak zaczynałem praktykę. Może bym uratował tamto dziecko…
– Przecież Feliks już panu tłumaczył, że na trupi jad nie ma lekarstwa – powiedziała Magda.
– A powinno być – mruknął Waldemar, po czym bezceremonialnie wylał trochę wody z butelki na rany Mateusza.
Chłopak syknął nieco zaskoczony i opuścił obie stopy na podłogę.
– My chyba powinniśmy już jechać, co? – Spojrzał błagalnie na Magdę.
Dziewczyna kiwnęła głową, choć nie miała pojęcia, jak powinna odstawić go do domu, ani co powiedzieć jego wujostwu.
– Poczekaj, dam ci jeszcze coś przeciwbólowego. – Waldemar wyjął z szafki pudełko z tabletkami i podał mu dwie. – A my powinniśmy się rozliczyć – zwrócił się do Magdy. – Oczyściłem mu rany, zszyłem, zakleiłem plastrami, dałem własną wodę…
– Oj nie, panie Waldemarze. – Dziewczyna pokręciła głową. – Nie tym razem.
– Niby dlaczego nie?! – oburzył się. – Usługa lekarska jak każda inna, tylko bez kłopotliwych pytań!
– Czyżby zapomniał pan już, jak rok temu Feliks zabił zmorę, która męczyła pana prawie co noc? Pomijając kwestię zaopatrywania pana w krew świętego Jana, wodę wielkanocną i suszone zioła.
Waldemar skrzywił się lekko.
– Miałem nadzieję, że nie powiedział ci o tej zmorze – mruknął zawiedziony.
– Przykro mi. – Uśmiechnęła się nieznacznie.
– Ten Feliks ma szczęście, że cię ma. – Lekarz również się uśmiechnął. – Ja nie wiem, jak on żył przed twoimi narodzinami.
– Z trudem. Mateusz?
Odwróciła się do przyjaciela, ale ten leżał na wersalce pogrążony w głębokim śnie.
– Mateusz? – Potrząsnęła jego ramieniem. – Co pan mu podał?!
– Tabletki nasenne. – Waldemar wzruszył ramionami. – Taki byczek, to dałem mu od razu dwie. I tak długo wytrzymał. Myślałem, że szybciej go poskłada.
– Ale dlaczego? – jęknęła Magda. – Jak ja mam zapakować go teraz do samochodu?
– Wcale. – Waldemar podszedł do stołu i odszukał na nim niedojedzony kawałek pizzy, który wsunął do ust i zaczął przeżuwać. – Nie wiem, co wy dzisiaj razem robiliście, ani po co ciągnęłaś go na polowanie, ale widziałaś, jak ten chłopak wygląda? Jest poobijany, jakby cały ten myśliwy wlókł go po ziemi przez dobrych kilka kilometrów.
Magda ponownie spojrzała na Mateusza pogrążonego we śnie.
– No trochę go sponiewierało… Ale to nie moja wina! Nie mogłam się spodziewać diabelskiej jachty! I sam chciał jechać. A poza tym te rany nie są aż takie poważne – dodała, próbując się usprawiedliwić.
– Wy to w ogóle nie macie sumienia – stwierdził Waldemar i wyszedł do kuchni.
– Słucham?! – Magda podreptała za nim. – I to mówi pan?!
– Kawy? – Lekarz wstawił czajnik na kuchenkę. – Wcześniej nic o nim nie słyszałem, więc mogę chyba założyć, że znacie się dopiero od niedawna, tak?
Magda niechętnie skinęła głową.
– A więc też dopiero wciągnęliście go do tego swojego świata… – kontynuował Waldemar, sypiąc kawę do kubków.
– To nie my, to był przypadek – odparła Magda, nagle zdając sobie sprawę, że stało się to zaledwie przed dwoma dniami. – Ratowałam jego kuzyna przed bezkostem.
– Jeszcze lepiej – mruknął mężczyzna. – Dziwię się, że ten chłopak chce jeszcze z tobą rozmawiać. Bo ja na przykład, gdybym na samym początku znajomości z wami wiedział, co mnie czeka, w życiu nie wpuściłbym was do mojego domu.
– Niech pan nie przesadza. – Magda z rezygnacją opadła na krzesło. – To nie nasza wina, że pana pacjenta dręczył upiór. A Feliks pomógł.
– Szkoda tylko, że nie tamtemu chłopakowi. Ale ty byłaś wtedy za młoda, żeby w tym uczestniczyć.
– I uważa, że nadal jestem.
– I ma rację. Pamiętaj, że nie jesteś nieśmiertelna. Ani ty, ani twój przyjaciel. – Waldemar zerknął na ścianę, za którą spał Mateusz. – Ostatnie, czego dziś jeszcze potrzebował, to jazda samochodem do domu, gdzie, nie daj Boże, jego rodzice zaczęliby się wypytywać, co się stało.
– On nie ma rodziców – mruknęła Magda, a potem przy gorącej i mocnej kawie opowiedziała lekarzowi historię Mateusza, czując przy tym lekkie wyrzuty sumienia, że zdradza cudzą tajemnicę.
– No, to wiele wyjaśnia – uznał Waldemar, gdy jej wysłuchał.
– Słucham?
– Chłopak czuje się winny, więc karze teraz samego siebie. I jest gotów ryzykować życie w starciu ze stworami, których nawet nie rozumie, bo uważa, że powinien był zginąć razem z dziadkami.
Magda nic nie odpowiedziała, tylko zapatrzyła się w kubek z zimną już resztką kawy. Stary lekarz potrafił jednak dobrze odgadnąć, co kieruje ludźmi. Od kilku dni ona sama zastanawiała się, dlaczego właściwie Mateusz chce jeszcze ją znać. Nie dziwiło jej to, kiedy jeszcze myślał, że jest normalną dziewczyną. Ale teraz? Nie dość, że nie zerwał z nią kontaktu, to jeszcze z własnej woli chciał jej pomóc w walce z martwcem. Teraz już wiedziała, dlaczego.
– Ale trzeba mu przyznać, że twardy z niego zawodnik. – Waldemar wyrwał ją z zamyślenia.
– Czyli uważa pan, że powinnam zerwać z nim kontakt i pozostawić go w świecie bez nawich? – zapytała po chwili Magda.
– Dziecko, ty mnie w ogóle nie słuchasz – westchnął Waldemar. – Jedyne, co chciałem ci powiedzieć, to to, że ten chłopak potrzebuje porządnego snu w miejscu, gdzie nikt nie będzie zadawał mu zbędnych pytań. A co będziecie robić potem, razem ścigać upiory, zmory, czy inne cholerstwa, to już wasza sprawa. Nie jestem psychologiem. Możliwe, że wypędzanie duchów mu pomoże, ale daj mu choć trochę odsapnąć.
– Ma pan rację – przyznała Magda, kończąc kawę.
– Jak zwykle.
– Nie sądzę – odparła, wstając z krzesła.
– A ty dokąd?
– Muszę powiadomić jego wujostwo, dlaczego nie wrócił na noc do domu.
– A to jest akurat proste. Jest w końcu z dziewczyną, co nie? – Waldemar puścił do niej oko, na co Magda się zaczerwieniła.
Mateusz nadal twardo spał na wersalce. Wyjęcie telefonu z kieszeni jego bluzy nie stanowiło więc żadnego problemu.
Magda odblokowała go i ujrzała na wyświetlaczu dwa nieodebrane połączenia od jego cioci oraz smsa od wujka: „I jak? O której wracasz?” Do tego dodał buźkę puszczającą oko.
– Nie wierzę – powiedziała cicho.
Co im napisać? – zastanawiała się, a po chwili uznała, że Waldemar miał rację. Wymówka, że jest z dziewczyną, będzie najlepsza. I nawet nie było to kłamstwem, tylko pominięciem prawdy, że razem przepędzali martwca, a potem napadł na nich dziki myśliwy.
„Jestem z Magdą” – napisała. – „Pomogłem jej w przeprowadzce, a teraz rozmawiamy. Nie wiem, o której będę.”
– Jestem okropnym kłamcą – mruknęła, naciskając „wyślij”. – I nie wiem, jak ja spojrzę jego cioci w oczy.
Ponownie zerknęła na Mateusza pogrążonego we śnie.
– Przepraszam, że cię w to wciągnęłam – szepnęła.
Wzięła z fotela lekko zatęchły koc i przykryła nim chłopaka.
– Dobrych snów – powiedziała i pocałowała go w czoło.
W podłym nastroju wróciła do kuchni.
– Gdzie mogę spać? – zapytała.
– Na górze, pierwsze drzwi po prawej – odparł Waldemar.
– Dziękuję – odpowiedziała.
– Magda? – powiedział lekarz, zatrzymując ją w drzwiach.
– Tak? – Spojrzała na niego przez ramię.
– Ja się na tym nie znam, ale z tego, co kiedyś usłyszałem od Feliksa… Skoro chłopak zobaczył bezkosta, prędzej czy później i tak zacząłby zauważać te rzeczy. To nie twoja wina. Ma szczęście, że wchodzi w ten świat, mając ciebie u boku. A ta łydka to nic, przewróciłby się na szkło i miałby gorszą ranę.
– Dzięki, doktorze. – Uśmiechnęła się smutno. – Dobranoc.
Wspięła się na piętro i odszukała łazienkę. Odkręciła wodę w kranie i wsunęła dłonie pod ciepły strumień. Dopiero teraz zauważyła, że na palcach ma resztki czarnej mazi, którą były usmarowane drzewa w lesie.
– Co to było? – zastanowiła się, szorując dłonie mydłem.
Gdy doprowadziła się do porządku, poszła do pokoju i w ubraniach położyła na łóżku, przykrywając się starym kocem.
Gdzie podział się dziki myśliwy? – zastanawiała się, przysypiając. A jeśli ta maź to były resztki po nim? Co mogło tak go załatwić?
¢
Feliks przysiadł na krawężniku i czekał. Cała ulica cuchnęła zmorą. W takie noce, gdy potwór wychodził z ukrycia w poszukiwaniu krwi, człowieka ogarniały ciarki, zwierzęta się niepokoiły: psy chowały się w budach, bydło milkło w oborach, a koty zaprzestawały szwendania się po cudzych ogródkach. Nawet najbardziej nieczuła na nawich osoba wiedziała, że coś jest nie tak.
Było po północy, kiedy w ciemną uliczkę skręciło kilku rozbawionych imprezowiczów. Nagle zamilkli i przyspieszyli kroku, jakby podświadomie chcieli znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Choć Feliks był sam, zeszli na drugą stronę ulicy, żeby nie przechodzić tuż obok niego.
Wtem żniwiarz zobaczył jasny kształt w oddali. Imprezowicze mijali go w pośpiechu, w ogóle go nie widząc.
– Czekałem na ciebie – powiedział Feliks, nożem przecinając sobie skórę na ramieniu.
¢
– Jeszcze raz, co robiliśmy wczoraj? – zapytała kierująca samochodem Magda.
– Wypędziliśmy… Jak ty go nazywasz? A, martwca – odparł Mateusz. – Potem napadł na nas dziki myśliwy z diabelską jachtą i poniósł mnie na północ…
– To nie jest zabawne – warknęła. – Co powiesz swojemu wujkowi?
– Pomagałem ci w przeprowadzce – odparł wyuczonym tonem. – Potem pojechaliśmy za miasto na taką wysoką górę, skąd było widać mój dom. Widok był niesamowity. Ale tobie wypadł telefon, więc skoczyłem naprzód, żeby go ratować, osunąłem się w dół i trafiłem na szkło. W ogóle co za ludzie mieszkają w Wiatrołomie i w takich romantycznych miejscach robią wysypiska śmieci… No i pocięło mi łydkę, więc zawiozłaś mnie na pogotowie. A że nie chciałem martwić cioci, to postanowiłem zostać u ciebie na noc i dopiero dziś na spokojnie wszystko im wyjaśnić.
Magda z aprobatą skinęła głową i skręciła w lewo.
– Sama bym w to uwierzyła – uznała.
– A ten lekarz nie wścieknie się, że nie zapłaciliśmy mu za usługę? – zapytał Mateusz.
– Jak już mówiłam, to dobry człowiek, choć dość szorstki w obyciu. A poza tym zostawiłam mu na stole pięćdziesiąt złotych. Jak będzie robił porządki w tym swoim chlewie, to je znajdzie. Gdzie cię zostawić? Pod domem?
Mateusz zastanawiał się przez moment.
– Pod domem – oceniła Magda. – Przecież ledwie chodzisz.
– Bo to było ostre szkło. I miało wiele zębów – zażartował Mateusz, za co zgromiła go spojrzeniem. – Oj nie denerwuj się. Nic mi nie będzie, jutro już będę normalnie chodził. Powiesz mi, co znaczy: „przed roznoszeniem mleka”?
– Słucham?
– Wujek przecież kazał mi wczoraj wracać przed roznoszeniem mleka.
– Ach, to. Myślałam, że wszyscy tak mówią.
– Nie sądzę.
– Kiedyś roznosili w Wiatrołomie mleko między piątą a szóstą rano.
– Aha, więc jestem trochę spóźniony. – Mateusz zerknął na zegarek.
– Nie martw się, ja też – odparła Magda. – Ale mam wrażenie, że ani twoje wujostwo, ani moi rodzice nie będą nam robić z tego powodu wyrzutów.
Zaparkowała samochód przed garażem Mateusza.
– Dziękuję ci za pomoc – powiedziała, kiedy wysiedli. – I przepraszam za to. – Zerknęła na przeciętą nogawkę jego spodni, spod której wystawał bandaż.
– Nie ma problemu, a tym się nie przejmuj. – Objął ją ramionami i przyłożył policzek do jej głowy. – Naprawdę cieszę się, że cię spotkałem – powiedział, po czym pocałował ją w czoło.
– Ja też – szepnęła Magda, czując jak jej tętno przyspiesza, a na policzkach wykwitają rumieńce. – Wypocznij dobrze i uważaj na te rany – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Dobrze – odparł Mateusz, uśmiechając się pod nosem. Magda jeszcze raz, choć na sekundę przywarła do niego, a potem szybko odeszła, mając nadzieję, że nie spotka przypadkiem jego wujostwa.
Odetchnęła dopiero, gdy znalazła się ulicę dalej i wtedy niemal zderzyła się z Aleksem.
– Co ty tu robisz?! – naskoczyła na niego.
– Wracam ze szkoły, wcześniej skończyliśmy lekcje – odparł nieco zaskoczony chłopak. – A ty?
– Odwiozłam Mateusza do domu – powiedziała cicho.
Aleks uśmiechnął się pod nosem.
– Co się tak cieszysz? – warknęła.
– Nie, nic, tylko dziś przy śniadaniu tata mówił, że Mateusz to… to taki obrotny chłopak.
Magda przymknęła oczy, mając nadzieję, że zaraz zapadnie się pod ziemię.
– Ale ja wiem, co wy robiliście – powiedział rezolutnie chłopiec.
– Tak?
– Walczyliście z upiorami. Takimi jak tamten na torowisku.
– Aha. Może zatrzymaj to dla siebie i nie mów nic rodzicom, dobrze?
Aleks pokiwał głową.
– Widziałeś jakichś nawich ostatnio? – zagadnęła, przypominając sobie słowa Mateusza, że chłopiec wciąż ma koszmary.
– Znaczy upiory, duchy i inne stwory? – zapytał, rozglądając się nerwowo. – Nie wiem. Kiedy jest ciemno mam wrażenie, że wszędzie czają się takie potwory, jak ten na torowisku. Mateusz mówi, że tylko mi się wydaje, że nie ma ich na świecie aż tylu, żebym wciąż je widział.
Magda uśmiechnęła się.
– Nie przejmuj się. To normalne, że wszędzie się ich doszukujesz.
– Czy to prawda, że będę widział je już do końca życia?
Dziewczyna pokiwała głową.
– Ale nie martw się, to nie jest takie straszne – zapewniła. – A w razie czego wiesz, gdzie szukać pomocy – powiedziała i puściła do niego oko. – Wpadnij kiedyś do mnie, dam ci zioła odstraszające nawich. Wiesz, gdzie Feliks i ja mieszkamy?
– Każdy wie. – Uśmiechnął się słabo chłopiec.
– To do zobaczenia.
– Cześć. – Nastolatek poprawił wypchany plecak i minął ją.
Skubany! Szybko doszedł do siebie – pomyślała Magda. Co prawda skończyło się to dla niego koszmarami, ale przynajmniej nie wylądował w psychiatryku.
Niektórzy ludzie, w szczególności ci młodzi, w zaskakującym tempie potrafią przejść do porządku dziennego nad takimi rzeczami, jak istnienie nawich.
– Albo to u nich po prostu rodzinne – mruknęła do siebie.
Minęły zaledwie trzy dni od wydarzeń na torowisku, a dwa od tego, gdy Mateusz był świadkiem śmierci Nadii, nie mówiąc już o poprzednim wieczorze. Trochę ją dziwiło, z jakim spokojem przyjął to wszystko.
– Najwyraźniej muszę mu się bardzo podobać – powiedziała na głos, starając się nie myśleć o teorii Waldemara na temat Mateusza. Mimowolnie się uśmiechnęła. Dzień od razu wydał się ładniejszy i bardziej słoneczny.
– Jeśli nie ucieknie przed moją rodzinką na jutrzejszym grillu, to znaczy, że jest tym jedynym – rzuciła pół żartem, pół serio.
Do księgarni dotarła spóźniona o kilka godzin, ale wystarczyło, że wspomniała tylko o Mateuszu, a mama przestała jej suszyć głowę.
Potem zadzwoniła do Feliksa, ale ten wciąż kręcił się po Brzeźnicy i nie bardzo chciał z nią rozmawiać.
Akurat tego dnia była dostawa i Magda znów musiała dźwigać ciężkie kartony z książkami. Wolała zrobić to sama, bo od dłuższego czasu mama narzekała na kręgosłup.
Kiedy tylko poustawiały książki na półkach, mama wcisnęła Magdzie w rękę listę zakupów – tym razem prawdziwą – oraz kluczyki do samochodu i wysłała do sklepu.
Magda, wcale się nie spiesząc, zrobiła zakupy, zatrzymała się na pizzę i dopiero wtedy wróciła do księgarni.
– Gdzieś ty była tyle czasu? – naskoczyła na nią mama.
– Gdybyś nie planowała grilla dla całej armii, to może poszłoby mi szybciej – odgryzła się.
– Nie bądź taka cwana, wiem, że byłaś na obiedzie.
– Nic się przed tobą nie ukryje, co? – Dziewczyna pokręciła głową. – Możesz już iść do domu i zająć się tą toną jedzenia, ja zamknę księgarnię.
Do wieczora przyszło jeszcze tylko kilka osób, które wyłącznie się rozglądały, nic nie kupując. No i jeden licealista, który szukał „zielonej książki od biologii”.
– Szybko się obudziłeś – mruknęła Magda, pokazując mu kolejne „zielone książki od biologii”.
– Nauczycielka powiedziała, że jeżeli nie będę miał podręcznika, to mnie nie przepuści do następnej klasy – pożalił się. – To ta. Chyba.
– Powodzenia – powiedziała Magda, wydając mu resztę i paragon.
A kiedy tylko zadzwonił za nim dzwonek przy drzwiach, zabrała się do ścierania kurzy i zamiatania podłogi, żeby zamknąć równo o osiemnastej. Zamierzała odwiedzić Mateusza i sprawdzić, jak się czuje.
Droga przez miasto zajęła jej pół godziny. Szła przed siebie, podśpiewując cicho i wymachując torebką. Zagwizdała na wilczura, który zawzięcie obwąchiwał pień pobliskiego drzewa, ale pies – gdy tylko upewnił się, że to tylko podpucha i dziewczyna nie ma dla niego kawałka kiełbasy – postanowił ją zignorować.
Dom wujostwa Mateusza był duży, z wielkim ogrodem i garażem na dwa samochody. Gdy tylko minęła bramę, ujrzała Aleksa koszącego trawnik. Na jej widok wyłączył kosiarkę.
– Cześć! – Magda zawołała do niego. – Jest Mateusz?
– U siebie. – Machnął ręką do tyłu. – Musisz wejść przez garaż i schodami do góry.
– Dzięki.
Chłopiec skinął głową i na powrót odpalił kosiarkę.
Magda weszła do garażu i wspięła się po stromych, betonowych schodach.
– A więc to jest twoje królestwo – powiedziała głośno, stając w progu.
Mieszkanko nad garażem było w bardzo surowym stanie – nieotynkowane ściany, podłoga przykryta starym dywanem, obdrapana szafa, stary stolik i dwa krzesła. Aneks kuchenny też nie wyglądał najlepiej – była w nim jedynie mała lodówka i czajnik elektryczny stojący na stołku.
– Cześć. – Mateusz, mocno kuśtykając, wyszedł z łazienki. Ciemny bezrękawnik odsłaniał jego posiniaczone i podrapane ramiona.
Magda zajrzała do łazienki, którą najwyraźniej właśnie wykładał kafelkami.
– Nieźle – oceniła. – Ale powinieneś chyba zrobić sobie przerwę po wczorajszym, co?
Mateusz wzruszył ramionami.
– Nudziłem się. Nie potrafię siedzieć bezczynnie.
– A jak twoja łydka? Nie wdało się zakażenie? Szwy Waldemara trzymają?
– Jest dobrze. Napijesz się czegoś? – zapytał i sięgnął do lodówki po sok.
– Co powiedziała twoja rodzina?
– Na szczęście ciocia nie chciała oglądać mojej nogi. Młody się dość nią interesował, ale kiedy tylko zobaczył te krzywe szwy, spuścił z tonu. A wujek wciąż puszcza do mnie oko i robi dziwne aluzje – dodał.
– Moja mama podobnie – odparła Magda, siadając na obdrapanym stołku.
Mateusz podał jej szklankę z sokiem.
– Słuchaj… Nie masz mi za złe, że cię w to wszystko wplątałam? – zapytała po chwili dziewczyna. – Nie powinnam była pozwolić ci ze mną jechać.
– Daj spokój, sam chciałem. Może to było trochę głupie, bo w ogóle się na tym nie znam, ale to tylko moja wina.
– I tak cię przepraszam. A co twój wujek powiedział na rozbity zderzak?
– Nawet nie zauważył.
Mateusz wypił swój sok, odstawił szklankę na stolik i zerknął w stronę łazienki.
– Tuż przed twoim przyjściem rozrobiłem wiadro kleju, nie będziesz miała nic przeciwko, żebym skończył?
– Oczywiście, że nie. – Magda uśmiechnęła się, po czym przestawiła krzesło w pobliże drzwi od łazienki. – Nie przeszkadzaj sobie w pracy, a ja popatrzę, jak ci idzie.
Mateusz przez chwilę wyglądał, jakby nie wiedział, co zrobić z rękoma, a potem pokuśtykał do łazienki i pacnął niewielką porcję kleju na kafelek.
– Powiesz mi, jak szedł ten egzorcyzm? – zapytał, mocując płytkę do ściany. – Chciałbym go zapamiętać… Tak na wszelki wypadek.
– Oczywiście – odparła Magda, po czym zaczęła recytować. – Teraz twoja kolej.
– Exorcizmus te – zaczął.
– Exorcizámos te – poprawiła go.
– Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic…
– Potéstas.
– Ómnis satánic potéstas, ómnis infernális adversárii…
– Nie jest źle – oceniła po wszystkim Magda. – Ale jak wpadniemy na jakiegoś martwca, pozwól, że to ja będę mówiła.
– A właściwie to dlaczego ten egzorcyzm jest po łacinie? – zapytał po chwili, przykładając do ściany poziomicę.
Magda zamyśliła się.
– To nie jest chyba głupie pytanie? – Spojrzał na nią.
– Moja ciotka mówi, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi – odparła. – I nie, to pytanie nie jest głupie, ale nie jestem pewna, jak na nie odpowiedzieć. Ponoć kiedyś starzy żniwiarze znali egzorcyzmy w języku prasłowiańskim, które działały równie dobrze. Jednak młodsi żniwiarze, tacy jak Feliks, używają łacińskich egzorcyzmów, bo są im, jakby to powiedzieć… – Zastanowiła się. – Bliższe. A to z tego powodu, że na naszych ziemiach od tylu lat panuje chrześcijaństwo, choć co prawda jest ono wymieszane z dawnymi wierzeniami i demonami. Tak naprawdę jest wiele różnych wersji, ale każda ma taką samą moc. W pewnych przypadkach działa nawet modlitwa do Archanioła Michała, jak ci już wcześniej mówiłam.
Mateusz pokiwał głową.
– Oczywiście, mnóstwo ludzi zna ją na pamięć, ale mało kto wie, że to również egzorcyzm – kontynuowała dziewczyna. – Chodzi o to, że w każdym egzorcyzmie ważna jest forma, która skupia i porządkuje nasze myśli. A także naprowadza je na odesłanie stwora do Nawii.
Mateusz przez chwilę milczał i marszczył brwi, jakby porządkował w głowie wszystkie informacje, które właśnie usłyszał.
Magda, obserwując go, uśmiechnęła się do własnych myśli. Do całkiem niedawna była przekonana, że nigdy nie spotka chłopaka, który zaakceptowałby to, czym się zajmowała i wcale nie chodziło tu o pracę w księgarni. Nie dość, że Mateusz wcale nie panikował na samą myśl o nawich – no dobrze, spanikował, ale tylko raz, na samym początku, gdy zobaczył bezkosta, ale miał do tego prawo – to jeszcze wydawał się być naprawdę zainteresowany egzorcyzmami.