Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 3 (всего у книги 21 страниц)
– Znajdę cię – obiecała sobie Magda, dotarłszy do granicy między polem a lasem. – Znajdę i wypędzę.
Powoli wkroczyła między drzewa, gdzie już od dłuższego czasu panował półmrok. Stąpała cicho po poszyciu, wciąż kierując się zwęgloną ścieżką. Im bardziej oddalała się od wsi, tym mocniej biło jej serce. Wiedziała to, czuła całą sobą, że nawi jest coraz bliżej.
Tylko raz w życiu widziała spaleńca. Zdarzyło się to kilka lat wcześniej, ale wtedy była pod opieką wujka, który nie pozwoliłby, żeby coś jej się stało. Sama w gęstym lesie o zmroku poczuła się słaba i bezbronna, ale nie potrafiła się cofnąć. Coś kazało jej iść naprzód i pozbyć się nawiego tak, aby już nie skrzywdził żadnego człowieka.
– Najgorsze u spaleńców jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy zaczną podpalać znowu – powiedział kiedyś Feliks. – Dawno temu pozbyłem się jednego niedaleko Przyjaźni, a potem znalazłem informację w lokalnych kronikach, że dwieście lat wcześniej przyłapano tam podpalacza na gorącym uczynku. Miejscowi szybko dokonali osądu i wrzucili w płomienie. Po śmierci skubany trzy razy atakował pobliskie gospodarstwa na przestrzeni tych dwustu lat, aż w końcu go dopadłem.
Nagle Magda ujrzała w oddali mały płomyk. Na chwilę zatrzymała się, a jej stopy zdawały się wrastać w ziemię. Płomyk krążył między pniami drzew, jakby niezdecydowany, w którą stronę iść dalej.
Dziewczyna sięgnęła lewą dłonią do kieszeni i nabrała całą garść suszonego bagna. Prawą mocniej ścisnęła żelazny pręt.
Powoli, niczym zahipnotyzowana, szła w kierunku płomyka. Do jej nosa dotarł okropny swąd palonej skóry i włosów.
Dasz radę – przekonywała się w myślach. Poradzisz sobie z nim.
Wreszcie stanęła przed płomieniem, który niespodziewanie rozgorzał aż do białości. Magda przymknęła oczy, odruchowo zasłoniła ramieniem twarz, a gdy tylko opuściła rękę, w miejscu, w którym przed chwilą znajdował się ognik, ujrzała spaleńca.
Stwór był obrzydliwy, a jego niegdyś człowiecze ciało powyginane i poskręcane w niemal komiczny sposób, zwęglona skóra miejscami zaczęła odchodzić od kości. Na głowie sterczały mu kępki spalonych, poczerniałych włosów. Nie miał oczu ani ust i patrzył na nią czarnymi, wypalonymi oczodołami, szczerząc odsłonięte zęby w groteskowym uśmiechu.
Magda stanęła jak wryta. Strach sparaliżował ją tak, że nie była w stanie drgnąć. Nie mogła oderwać oczu od spalonego, wychudzonego ciała, któremu brakowało nawet uszu. Smród spalenizny drażnił jej nozdrza i przyprawiał o mdłości.
Patrzyła na obrzydliwe ciało, które zaczęło skwierczeć i rozjaśniło się nieco, a gdzieniegdzie buchnęły z niego malutkie płomyki.
Dziewczyna zapomniała, po co tu przyszła i co chciała zrobić. Mogłaby zatonąć w czarnych oczodołach, na dnie których jarzyło się blade światło.
Spaleniec przez chwilę stał, wpatrując się w nią, jakby zastanawiał się, czy stanowi dla niego zagrożenie, po czym nad jego dłonią rozgorzał jasny płomień.
Magda przypatrywała się temu jak zauroczona, dopóki nie zdała sobie sprawy, że spaleniec machnął ręką, a płomień – niczym ognista kula – poleciał prosto na nią.
Rzuciła się w bok. Za późno – ogień ugodził ją w lewe ramię, dotkliwie parząc. Krzyknęła, upadając na miękkie poszycie, ale ból ją otrzeźwił. Prawą dłonią poklepała się po ramieniu, gasząc płomyki, które rozlazły się po rękawie kurtki.
– Niech cię piekło pochłonie – mruknęła, podnosząc się na klęczki.
Miotnęła w spaleńca resztką bagna, które pozostało jej w garści. Stwór natychmiast zaczął skwierczeć, a jego ciało trzaskało niczym wilgotne gałęzie w ognisku.
– Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas! – wykrzyczała Magda.
Spaleniec cisnął w jej stronę kolejną kulę ognia, ale uchyliła się przed nią, choć poczuła lekki swąd palonych włosów.
Im bliżej była końca egzorcyzmu, tym słabszy wydawał się być spaleniec. Wyglądał, jakby zapadł się w sobie, jego skóra jeszcze bardziej pociemniała, na dodatek zaczął nieludzko skrzeczeć. Magda ledwie stała na drżących nogach, ale jej głos pewnie niósł się po lesie:
– Recéde ergo in nómine Patris, et Fílii, et Spíritus Sancti! – zakończyła, rzucając się na ziemię, aby uniknąć ostatniego płomienia lecącego w jej stronę.
Spaleniec zaskowyczał dziko. Jego czaszka i klatka piersiowa zapadły się do środka, a kończyny zaczęły łamać się z trzaskiem. Nawi nie przypominał już istoty ludzkiej, stał się bezkształtną masą spalonego ciała i kości, która zajaśniała gorącym płomieniem, aż w końcu wybuchła. Fala uderzeniowa rozniosła się po lesie, rozrzucając wokół zwęglone resztki ciała spaleńca, przyginając do ziemi chwasty i krzewy. Nieco ogłuszona Magda przez chwilę leżała na ziemi, dochodząc do siebie. Spojrzała w górę na korony wysokich sosen i ciemne niebo między nimi, a potem bez słowa pozbierała się z ziemi, strzepnęła z kurtki kawałek zwęglonego mięsa i ruszyła w kierunku samochodu. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Oparzenie na ramieniu bolało jak oszalałe. Żałowała, że nie wzięła na nie żadnej maści oraz że nie ubrała gorszej kurtki, bo ta, którą miała na sobie, nadawała się już tylko do wyrzucenia. Delikatnie przyłożyła prawą dłoń do oparzenia, ale każdy, nawet najmniejszy dotyk, powodował ból.
– Jeszcze tego brakowało, żebym się zgubiła – mruknęła do siebie, idąc przez pogrążający się w ciemności las.
Wujek pewnie by się wściekł, gdyby usłyszał, że sama uganiała się za spaleńcem, ale ktoś przecież musiał go wypędzić. Gdyby nie ona, byłyby kolejne pożary, w końcu zginęliby ludzie.
Magda wyjęła z kieszeni telefon. Jeszcze chwila, a będzie dwudziesta druga. Dobrze, że nie mieszkała już z rodzicami i nikt nie pilnował, o której godzinie wraca do domu. Ale znaczyło to również, że nikt nie zauważy jej zniknięcia co najmniej do jutrzejszego południa, co nie było zbyt pocieszającą myślą, gdy poparzona i obolała szła przez las, mając nadzieję, że odnajdzie swój samochód.
Nagle Magda zobaczyła jakiś cień przemykający między drzewami. Zatrzymała się gwałtownie i nie patrząc w tamtą stronę, usiłowała dostrzec kątem oka, kto jej towarzyszył. Skupiła wszystkie zmysły i dopiero po kilku sekundach ujrzała czarną sylwetkę utkaną z dymu. Tylko jej oczy jarzyły się krwistoczerwono.
– Czego chcesz?! – Dziewczyna gwałtownie odwróciła się do cienistego. – Dlaczego za mną łazisz?!
Nie odpowiedział, a tylko rozpłynął się między pniami drzew.
– Czego chcesz? – szepnęła zmęczonym głosem.
Cień zmaterializował się przed nią. Wyciągnął do niej rękę i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, a potem zaczął pędzić w jej stronę. W głębi ducha przeczuwała, co się zaraz stanie, ale i tak poleciała na plecy, kiedy tylko cienisty na nią wpadł. Poczuła charakterystyczny zapach i nawet zdało jej się, że coś słyszy, kiedy cień rozpłynął się na wietrze.
– Dlaczego mnie prześladujesz? – zapytała Magda.
Odpowiedziała jej cisza.
– Niech cię diabli! – krzyknęła, wstając z ziemi.
Las zagęścił się – musiała przedrzeć się przez rozrośnięte krzaki, z których większość miała ostre kolce zahaczające o jej spodnie i kurtkę.
W końcu dotarła do drogi. Opadła na kolana i zaśmiała się radośnie, dotykając dłonią twardej, czarnej powierzchni.
– Tylko w którą stronę teraz? – zawahała się, patrząc to w jedną, to w drugą stronę.
Przedzierając się przez las, zupełnie straciła orientację i nie miała pojęcia, gdzie był samochód, a wcale nie uśmiechał się jej pięciokilometrowy spacer do Wiatrołomu.
– Głupia! – wyrzucała sobie, wciąż siedząc na asfalcie.
Jak mogła myśleć, że da sobie radę bez Feliksa? Mało co nie zginęła! A przecież był to zaledwie spaleniec! W życiu nie poradzi sobie z groźniejszymi nawimi. Nie bez wujka. Ukryła twarz w dłoniach. Nagle usłyszała cichy warkot, ale była przekonana, że to dźwięk w jej głowie. Uniosła wzrok dopiero wtedy, gdy dotarł do niej pisk opon.
Samochód gwałtownie skręcił tuż przed nią i zahaczył jednym kołem o pobocze. Obróciło nim wokół własnej osi. Zatrzymał się na bocznej drodze, oświetlając reflektorami siedzącą na środku drogi Magdę.
Ze środka ktoś wysiadł, ale oślepiona dziewczyna widziała tylko ciemną, barczystą postać. Pożałowała, że nie zapakowała do torby gazu pieprzowego, ale przecież nic by jej nie dał w starciu ze spaleńcem.
– Nic ci nie jest?! – usłyszała.
I co ja mam mu powiedzieć? – zastanowiła się nieprzytomnie.
– Prawie cię rozjechałem!
Młody chłopak przyklęknął przed nią, ale jego twarz wciąż pozostała skryta w cieniu.
– Miałaś wypadek? – drążył. – Wszystko w porządku?
– Co? T-tak. – W końcu odzyskała głos. – Zatrzymałam się… – Przez chwilę gorączkowo szukała w głowie jakiegokolwiek powodu, dlaczego tkwi samotnie na drodze w środku lasu w nocy. – Zatrzymałam się na… kurki. Tak, mówią, że w tym lesie rosną piękne kurki. – Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. – I poszłam ich poszukać. Ale się zgubiłam. Gdzieś niedaleko powinien być mój samochód…
Chłopak spojrzał najpierw w jedną, potem w drugą stronę.
– Nie widzę żadnego samochodu – powiedział.
– Ja też nie – mruknęła Magda. – I stąd mój problem.
Chłopak wyprostował się i podał Magdzie dłoń.
– Dzięki – sapnęła, wstając.
– Wiesz choć mniej więcej, gdzie jest ten samochód? – zapytał.
– Jakieś pół kilometra przed Pasieką.
– No to daleko się zapędziłaś. Pasiekę minąłem trzy kilometry temu.
– Och – jęknęła Magda. Ramię pulsowało tępym bólem.
– Mogę cię podwieźć, jak chcesz – zaproponował po chwili namysłu chłopak.
Magda rozważyła opcje, jakie miała i uznała, że nowy znajomy jest jej jedyną szansą na to, żeby tej nocy położyła się spać we własnym łóżku.
– Naprawdę? – zapytała. – To byłoby bardzo miłe.
– Chodź. – Złapał ją za rękę, prowadząc do swojego samochodu.
Magda syknęła cicho, gdy kurtka na lewym ramieniu przesunęła się, drażniąc oparzoną skórę.
– W porządku? – zapytał, odwracając się do niej.
– Ta…
– Napędziłaś mi strachu – powiedział, patrząc na nią.
Stanął właśnie bokiem do światła rzucanego z reflektorów samochodu tak, że w końcu mogła zobaczyć jego twarz, opaloną cerę, kwadratową szczękę, ciemne włosy i niemal czarne oczy.
– Uwierz, że ty też mnie przestraszyłeś. – Uśmiechnęła się słabo.
– Nie dość, że rozjechałbym ciebie, to jeszcze rozbił auto wujka – kontynuował.
– Okropne.
– Żebyś wiedziała. Nie wypłaciłbym mu się do końca życia.
Spojrzeli sobie w oczy i wybuchnęli śmiechem.
– Jestem Magda. – Wyciągnęła rękę.
– Mateusz. – Uścisnął jej dłoń.
Wsiedli do jego samochodu, zawrócili na pustej drodze i powoli pojechali w stronę Pasieki.
– Skąd jesteś? – zapytał Mateusz.
– Z Wiatrołomu.
– Ja też.
– Naprawdę? – zdziwiła się. – Jeszcze nigdy cię nie widziałam.
– Bo jestem tu nowy. To twoje auto? – Zwolnił, gdy mijali samochód porzucony na leśnej drodze.
– Tak – odparła z westchnieniem ulgi.
Mateusz zjechał na pobocze.
– Dziękuję ci za podwózkę. – Magda spojrzała mu w oczy. – Uratowałeś mi dziś życie.
– Bez przesady… – Uśmiechnął się nieco speszony.
– Naprawdę, dziękuję. – Zaczęła gramolić się z samochodu. – Do zobaczenia.
– Cześć.
Na pożegnanie pomachała nowemu znajomemu, a potem usiadła za kierownicą własnego auta. Gdy tylko położyła dłonie na kierownicy, zacisnęła mocno oczy, odpędzając łzy bólu i zmęczenia. Odpaliła silnik i – nie spiesząc się – wróciła do domu.
Gdy tylko zamknęła drzwi na klucz, delikatnie zrzuciła z siebie kurtkę nadającą się już tylko do wyrzucenia. Oparzenie na ramieniu nie wyglądało tak źle, jak jej się wydawało – skóra była zaledwie zaczerwieniona, ale i tak w piwnicy odszukała słoik z wywarem z młodych pędów czarnego bzu i zrobiła z niego opatrunek. Zaś gdy tylko stanęła przed lustrem w łazience, jęknęła na widok twarzy usmarowanej ziemią i czymś obrzydliwym, co mogło być zwęglonymi resztkami spaleńca. Jeden kosmyk włosów był znacznie krótszy niż pozostałe, a jego poskręcane końcówki śmierdziały spalenizną.
– Mam nadzieję, że było na tyle ciemno, że ten Mateusz nie widział, jak okropnie wyglądam – mruknęła.
Po szybkim prysznicu padła na łóżko i spała twardo do samego rana.
¢
Następnego dnia nałożyła kolejny okład na wciąż zaczerwienione ramię i ubrała bluzkę z długim rękawem, żeby mama nie zauważyła poparzenia i nie zaczęła dopytywać się, co się stało.
Jeszcze przed obiadem Magda zadzwoniła do ciotki Jadwigi pochwalić się, że odesłała spaleńca do Nawii.
– To bardzo dobrze, moje dziecko – powiedziała ciotka. – A teraz muszę już kończyć, bo…
– Bo zaczyna się twój serial? – dokończyła Magda, słysząc w telefonie charakterystyczną muzykę.
– Właśnie tak.
– Miłego oglądania – powiedziała dziewczyna i rozłączyła się.
– Z kim rozmawiałaś? – zapytała mama wchodząca do księgarni.
– Z ciocią. Koniecznie musiała mi opowiedzieć o skandalicznych wydarzeniach w jej serialu – skłamała bez zmrużenia oka. – Ktoś tam zdradził swoją żonę z jej siostrą i te sprawy.
– Ach, no cóż, to bardzo poważne przewinienie – uznała z udawaną powagą Emilia. – Chciałabym, żebyś dziś pojechała do stolarni Wilka i odebrała tę szafkę, którą zamówiłam do domu.
Tak więc popołudniu Magda pojechała na obrzeża miasta, gdzie wśród wielu innych zakładów mieściła się stolarnia Krzysztofa Wilka. Przed dużym, parterowym budynkiem stało kilka większych aut, a z boku znajdował się zsyp na trociny. Przez otwarte okna słyszała warkot maszyn. Pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. Pachniało tam drewnem i trocinami, a żółtawy pył pokrywał każdą powierzchnię pomimo tego, że drzwi na halę były szczelnie zamknięte.
Dziewczyna od razu skierowała się do otwartego biura. Tam, za potężnym, drewnianym biurkiem zawalonym stertą papierów, siedział właściciel stolarni – potężny mężczyzna po czterdziestce.
– Dzień dobry – przywitała się Magda. – Przyjechałam odebrać szafkę dla Emilii Wojny.
Krzysztof Wilk podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się szeroko.
– Oczywiście, jest już zapakowana i gotowa do drogi.
Magda zapłaciła za mebel, a potem wyszła na zewnątrz, aby otworzyć bagażnik i zaczekać, aż ktoś przyniesie szafkę.
Kilka chwil później ze stolarni wyszedł dobrze zbudowany, ciemnowłosy chłopak, niosąc zapakowane w karton elementy szafy z taką łatwością, jakby nic nie ważyły.
Włożył je do bagażnika, a samochód obniżył się nieco pod ich ciężarem.
– Gotowe – powiedział chłopak, prostując się.
Magda spojrzała na niego i zmarszczyła nieco brwi, na co on się uśmiechnął.
– Entuzjastka grzybobrania? – zapytał.
– Cześć! Kurczę, ale niespodzianka… – Dziewczyna usiłowała przywołać w pamięci imię nowego znajomego. – Eee…
– Mateusz – podpowiedział.
– Miło cię znowu widzieć – wydukała.
Spojrzała na parking, gdzie stał samochód, który poprzedniego wieczoru omal jej nie potrącił i potrzebowała tylko kilku sekund, żeby skojarzyć wszystkie fakty.
– Krzysztof Wilk jest twoim wujkiem? – zapytała.
– Uhm. – Mateusz skinął głową.
Magda siłą zmusiła się, żeby nie zmierzyć go wzrokiem od stóp do głów w poszukiwaniu blizn. Wiatrołom był małym miastem i jak w każdym małym mieście huczało w nim od plotek. A jedna z nich dotyczyła młodego chłopaka, którego prześladował okrutny pech. Jego rodzice zmarli, gdy był dzieckiem, a przed kilkoma tygodniami cudem przeżył wielki pożar, w którym zginęli jego dziadkowie. Po ich śmierci przeprowadził się do Wiatrołomu, do swojej jedynej rodziny – Wilków.
– Och… – wyrwało jej się z ust. – Dziękuję za przyniesienie szafki.
– Nie ma problemu.
– I za podwiezienie wczoraj. – Zatrzasnęła bagażnik i otworzyła drzwiczki od strony kierowcy.
Mateusz skinął głową i powoli ruszył w stronę stolarni.
Magda była już jedną nogą w samochodzie, kiedy pomyślała sobie, jak ciężko po takiej tragedii musi się mieszkać w nowym mieście, bez przyjaciół i znajomych.
– Mateusz! – zawołała, prostując się.
– Tak? – Odwrócił się.
– Za to, że mnie nie rozjechałeś, powinnam cię zaprosić na kawę albo pizzę – powiedziała, przeklinając w duchu własną impulsywność. Większość chłopaków z Wiatrołomu od razu by jej odmówiło, nieważne, jak bardzo by się im podobała. Wujek Feliks skutecznie potrafił odstraszać wszystkich samą swoją obecnością.
Ale Feliksa tu nie ma – pomyślała Magda, przygryzając lekko dolną wargę. A Mateusz jest tu nowy i nic o nas nie wie.
– Z przyjemnością. – Uśmiechnął się.
– Jutro? – Magda kuła żelazo póki gorące.
Mateusz skinął głową, więc wyciągnęła z torebki kawałek kartki i nabazgrała na nim swój numer telefonu, po czym wręczyła świstek chłopakowi.
– To do jutra! – Pomachała mu ręką i wsiadła do samochodu.
Mateusz mieszkał w Wiatrołomie od niedawna i wciąż miał wrażenie, że wszyscy się tu znają. Nigdy nie wyróżniał się z tłumu i nigdy też nie obchodziło go, co tłum o nim myśli. Jak się okazało, w dużym mieście było to łatwe. Tak prosto było zniknąć wśród setek innych anonimowych twarzy. A tutaj? Miał wrażenie, że już pierwszego dnia po jego przeprowadzce połowa miasta wiedziała, że nie ma nikogo poza ciocią i wujkiem, który w zamian za pomoc w stolarni zaproponował mu skromne mieszkanie nad garażem.
– Jak tam w pracy, chłopcy? – zagadnęła ciocia przy kolacji.
Mateusz kiwnął głową i gdy po paru sekundach kobieta doszła do wniosku, że nic więcej od niego nie wyciągnie, spojrzała na męża.
– Było trochę roboty – odparł. – Dobrze mieć dodatkową parę rąk do pracy. Słowo daję, nie miałem pojęcia, że Mateusz jest taki dobry przy drewnie. Gdybym wcześniej to wiedział, już dawno temu bym go tu ściągnął. Tylko jak następnym razem wpadniesz na jakiegoś klienta, postaraj się być milszy – zwrócił się do bratanka. – Wiesz, tutejsi ludzie nie bardzo lubią być traktowani przedmiotowo…
– Krzysiek, daj mu czas! – oburzyła się ciocia. – Nikogo jeszcze tu nie zna, trudno traktować jak znajomych ludzi, których spotyka się po raz pierwszy w życiu.
Mateusz wymienił porozumiewawcze spojrzenie z kuzynem Aleksem. Ale ten tylko wzruszył ramionami, robiąc przepraszającą minę zdającą się mówić: „to nie moja wina, oni tacy już są”.
Chłopak zajął się kolacją, pozwalając, by dyskusja wujostwa dotycząca głównie jego i jego stosunków towarzyskich przelatywała gdzieś obok.
– Powinieneś gdzieś wyjść, poznać ludzi w twoim wieku – zakończyła ciocia, patrząc wyczekująco na Mateusza. – Tylko pracujesz w stolarni albo przesiadujesz nad garażem.
– Tam mieszkam – przypomniał jej.
– No tak, ale jesteś młody, nie możesz zamykać się na cały świat.
Mateusz przeżuł ostatni kęs, spojrzał najpierw na wujka, potem na ciocię. I tak musiał im powiedzieć. W tym przeklętym miasteczku prędzej czy później by się dowiedzieli.
– Jutro nie będzie mnie na obiedzie, bo wychodzę – oznajmił.
Miał nadzieję, że tym zdaniem utnie całą dyskusję, ale był w błędzie.
– Naprawdę? – ucieszyła się ciocia. – Z kim? Gdzie? Co będziecie robić?
– Z taką dziewczyną. Magdą jakąś tam. Była u nas dziś po szafkę.
Atmosfera przy stole nagle się zwarzyła.
– Wychodzisz gdzieś z dziewczyną Wojnów? – zapytał wujek.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Może to nie jest najlepszy pomysł? – odezwała się ciocia.
– Dlaczego?
– To jest… ekhem… porządna rodzina, ale wiesz… – zaczął wujek.
– Nie, nie wiem.
Wujostwo wymieniło spojrzenia, jakby szukając jakiejkolwiek wymówki, ale nic nie przychodziło im do głów.
– Jesteś pewien, że chcesz iść akurat z nią? – upewniła się ciocia.
Skinął głową, na co kobieta głośno westchnęła.
– Tylko uważaj na siebie – poprosiła.
Mateusz pomógł posprzątać po kolacji, a potem wrócił do swojego pokoju i rzucił się na łóżko. Spojrzał na sufit i zmarszczył brwi. Spotkał Magdę dopiero dwukrotnie, ale wcale nie sprawiała wrażenia, że należy do typu dziewczyn, przy których trzeba „uważać na siebie”.
¢
– Dzięki za podwózkę.
– Nie ma sprawy, powodzenia. – Uśmiechnął się kierowca.
Nadia zatrzasnęła drzwi samochodu i stała przez chwilę nieruchomo, patrząc jak auto znika za zakrętem. Założyła plecak na ramię i raźno ruszyła przed siebie. Kierowca wysadził ją na obrzeżach Brzeźnicy, ale to dobrze, bo wcale nie zmierzała do centrum. Wolała stare, opuszczone i zaniedbane dzielnice.
Mijała ludzi wracających z pracy, bądź spieszących na drugą zmianę. Młodą kobietę pchającą wózek, grupkę chłopców z plecakami większymi od nich, dwoje staruszków odpoczywających na ławce. Z przyzwyczajenia uważnie przyglądała się każdemu. Uśmiechała się do ludzi i patrzyła im prosto w oczy. A kto tylko odwzajemnił jej spojrzenie, szybko odwracał wzrok, nie mogąc znieść pustki w jej oczach.
Po drodze zatrzymała się przy kiosku, kupiła lokalną gazetę i usiadła na ławce w parku, przeglądając ją. Wkrótce znalazła to, czego szukała. „Brakuje pieniędzy na wyburzenie?” – głosił nagłówek jednego z artykułów. Czytając go, Nadia dowiedziała się, że niedaleko ogródków działkowych znajduje się stary blok nadający się tylko do rozbiórki. Miejscowi narzekali, że zamieszkują go „ćpuni i pijacy”, że strach obok niego przechodzić, a działkowcom nie podoba się widok starej ruiny.
Nadia uśmiechnęła się pod nosem. Wszędzie zdarzały się takie miejsca, których nie znosili porządni mieszkańcy, ale gdzie bezdomni mogli znaleźć dach nad głową w deszczową noc.
Pierwszego napotkanego przechodnia zapytała o drogę do ogródków działkowych i już po półgodzinie stanęła przed masywną, szarą bryłą poznaczoną okropnym graffiti. Czarne okna szczerzyły się resztkami powybijanych szyb, gdzieniegdzie powiewała brudna, porwana firanka. Drzwi nie było – wyglądało na to, że już dawno temu ktoś wyrwał je z zawiasów wraz z kawałkami elewacji. Nad wejściem ktoś z wyobraźnią napisał sprayem: „blok cuduw”.
Przestępując nad gruzem, Nadia weszła na klatkę schodową. Zajrzała do mieszkań na parterze, które – jak się spodziewała – były zasłane papierkami, potłuczonymi butelkami i cuchnęły moczem. Stara winda miała wyłamane drzwi, a jak się później okazało, stalowe liny, które niegdyś wciągały ją na górę, były zerwane. Dziewczyna weszła schodami na piętro, gdzie sytuacja wyglądała nieco lepiej, a w jednym z pokoi odnalazła zwinięte koce i karton z najróżniejszymi śmieciami – prawdopodobnie dobytkiem jakiegoś bezdomnego. Im wyżej szła, tym w coraz lepszym stanie były mieszkania. Na ostatnim, piątym piętrze znajdowało się jedno mieszkanie z drzwiami i, choć zamki były wyrwane, nadawało się idealnie na kilkudniową kryjówkę.
W środku nie było absolutnie nic cennego – gruz, potłuczone kafelki, kawałki drewna, ale to wcale nie przeszkadzało Nadii. Wiele razy mieszkała w gorszych warunkach i tak naprawdę niewiele potrzebowała do życia. Oczywiście mogłaby wynająć pokój w tanim hostelu – w końcu miała ukrytych trochę pieniędzy – ale po co? Tutaj nikt nie będzie patrzył na nią podejrzliwym wzrokiem, kiedy w środku nocy wyjdzie na miasto.
– Nada się – stwierdziła.
Ułożyła w kącie plecak i przykryła go śmieciami oraz gruzem, a potem ruszyła do centrum Brzeźnicy. Zrobiło się chłodniej – musiała zapiąć swoją sportową kurtkę pod samą szyję, upewniwszy się przedtem, że nikt nie zauważy noża przy pasku. Teoretycznie prawo nie zabraniało noszenia go, ale nie było co kusić losu.
Długie życie nauczyło ją, że zawsze powinna mieć przy sobie broń, chociażby w postaci krótkiego noża. Nigdy nie rozstawała się również z ciepłą kurtką i wygodnymi sportowymi butami. Inne rzeczy mogła ukraść, kupić, albo po prostu obejść się bez nich.
Skończyły się jej zapasy jedzenia, a poza tym musiała nieco dostosować swoje nowe lokum, najpierw więc wybrała się do sklepu metalowego, gdzie kupiła garść gwoździ, potem w nieco obskurnych delikatesach nabyła chleb, wodę i konserwę. A po chwili wahania do zakupów dorzuciła jeszcze tabliczkę czekolady. W końcu raz na jakiś czas można zaszaleć. Sprzedawczyni pozwoliła jej zabrać ze składowiska za sklepem kilka kartonów.
Zanim się ściemniło, Nadia znalazła na drugim piętrze „bloku cuduw” kawał dykty i za pomocą kamienia zasłoniła nim wybite okno, wyłożyła kawałek podłogi czystymi kartonami, a na nich rozłożyła śpiwór. Wewnętrzne drzwi wyjściowe wisiały tylko na jednym zawiasie, więc zdjęła je i oparła o ścianę. Z kolei zewnętrzne zastawiła na korytarzu resztkami starej komody z innego mieszkania, zostawiając przejście tylko dla osoby tak chudej, jak ona. W przedpokoju rozsypała potłuczone szkło, a na wysokości golenia rozpięła linkę hamulcową. Jeśli ktoś zechciałby ją niepokoić, to nie będzie miał zbyt łatwej przeprawy, a poza tym narobi przy tym tyle hałasu, że obudziłby nawet martwego.
Przy wątłym świetle świeczki zjadła kolację i umyła się za pomocą wilgotnych chusteczek. Później zawinęła się w śpiwór i z rękoma założonymi za głowę wpatrywała się w ciemny sufit. Przez okno zabite dyktą nie przedostawało się do pokoju żadne światło. Wszystkie latarnie w okolicy były potłuczone, a chudy sierp księżyca skrył się za gęstymi chmurami.
Pomimo zmęczenia, Nadia nie mogła usnąć. Coś ją męczyło.
Z rozdrażnionym westchnięciem podniosła się na łokciach i rozejrzała po pokoju. W ciemnościach widziała lepiej niż zwykli ludzie, lecz wciąż nie mogła odgadnąć, co było przyczyną irytacji. Dopiero po chwili jej wzrok spoczął na zamkniętych drzwiach od pokoju. No tak, dziewczyna, do której jeszcze całkiem niedawno należało to ciało, cierpiała na klaustrofobię. Nigdy nie spała w pomieszczeniu z zamkniętymi drzwiami.
Nadia w pierwszym odruchu wstała, chcąc je otworzyć, ale powstrzymała się. Na początku stare przyzwyczajenia ciała są bardzo silne, ale to nie powód, by im ulegać. Z powrotem usiadła na śpiworze i nieświadomie postawiła przewróconą butelkę z wodą, a potem wpatrywała się w nią przez dobrą minutę.
Do tego dziewczyna była pedantką. Ale to akurat nie tak źle. Miała swój harmonogram dnia, codziennie chodziła biegać, w weekendy spotykała się z koleżankami na siłowni. Była wysportowana i dobrze się odżywiała.
Nadia znów się położyła, patrząc na sufit. Rozmyślania o tej dziewczynie doprowadziły ją do odtworzenia w pamięci ostatnich chwil jej życia. Tamtego dnia miała zamiar uczyć się do egzaminu, ale koleżanka wyciągnęła ją na zlot motocyklowy. Spotkała tam kilku starych znajomych, poznała kilku nowych, trochę wypiła, dobrze się bawiła i nie żałowała, że wyszła z domu. A potem wjechał w nią pijany chłopak na motorze kolegi. Okrutnie poturbowana zmarła na miejscu. Jej ciało było w takim stanie, że nie można było nawet zostawić otwartego wieka trumny podczas różańca.
Dusza Nadii odnalazła jej ciało nad ranem, tuż przed pogrzebem. Energia, jaka uwalnia się podczas wcielania w nowe naczynie, pozwoliła na zaleczenie ran, połamane kości zrosły się, a rozerwane organy wróciły do dawnego stanu. Pozostawało wymknąć się z zamkniętej kaplicy. W grobie zaś spoczęła tylko pusta trumna.
Nadia autostopem dotarła do swojej najbliższej kryjówki, gdzie trzymała pieniądze, kupiła nowe ubrania, wyjechała na drugi koniec kraju i już po kilku dniach podjęła pracę, choć nowe ciało wciąż ciągnęło do starych przyzwyczajeń.
Na wspomnienie rodziny opłakującej dziewczynę i koleżanki, która do końca życia będzie miała wyrzuty sumienia, po policzku Nadii spłynęło kilka łez. Początki w nowym ciele były najgorsze. Jego wspomnienia mieszały się ze wspomnieniami wszystkich innych wcieleń, powodując prawdziwy chaos w głowie. Ponoć rozmowa i przebywanie wśród ludzi z poprzedniego wcielenia pomagało, ale Nadia nie wiedziała, czy to prawda. Była sama już od tak dawna. Jej prawdziwa rodzina nie żyła od dziesiątek lat. Nowej nie szukała. Lubiła być sama, samotnie stawiała czoła nawim, nie musiała się martwić, że jej działania zaszkodzą jej bliskim. Podróżowała z miasta do miasta, starymi metodami szukała zjaw i wypędzała je. Czasem zatrzymywała się w jakimś miejscu jedynie na dwa, trzy dni, gdzie indziej zostawała na dłużej – kilka miesięcy, może nawet rok, znajdywała pracę, odkładała pieniądze na przyszłość.
Było późno w nocy, kiedy zasnęła, a mimo to wstała o świcie. Ukryła pod gruzami plecak, a potem ostrożnie przeszła przez przedpokój zasypany tłuczonym szkłem i ruszyła na miasto.
¢
Magda wspięła się na betonowe schodki do domu, gdy z ogrodu dobiegł ją hałas. Ostrożnie wychyliła się nad murkiem i przyjrzała krzakom, które lekko drżały. Ktoś lub coś w nich buszowało.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i zaczęła się zastanawiać, jaki oręż ma w torebce, gdy w zaroślach błysnęło na zielono dwoje oczu, a chwilę potem ujrzała dużego psa.
– Głupie psisko, nastraszyłeś mnie – syknęła, wyjmując z murku obluzowaną cegłę, pod którą znajdował się klucz i wsunęła go do zamka w drzwiach. Weszła do ciemnego korytarza i zmarszczyła nos. Czyżby coś się zepsuło?
Nie zapalając światła, skierowała się do kuchni, lecz tu zapach był słabszy. Zajrzała do lodówki, ale ta świeciła pustkami. No tak, ostatnio nie miała nawet czasu, żeby zrobić porządne zakupy, choć wydawało jej się, że powinna mieć jeszcze trochę resztek z poprzedniego obiadu. Jednak brudny i, co gorsza, pusty garnek stał w zlewie. Musiała zapomnieć, że sama wszystko zjadła. Ostatnio mama wciąż kazała jej przesiadywać w księgarni, zarządziła inwentaryzację i generalne porządki.
Dziewczyna zeszła do piwnicy. Musiała zapalić w piecu, jeżeli chciała wziąć gorącą kąpiel tego wieczora. Gdy skończyła, wytarła brudne dłonie o spodnie i wróciła na górę.
– Wciąż coś tu śmierdzi – orzekła i zaczęła krążyć po parterze, szukając źródła nieprzyjemnego zapachu.
Nagle usłyszała łomot na piętrze. Nie była strachliwa, ale zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, co mogło włamać się do domu. Wzięła do rąk metalową rurkę, która leżała na szafce w korytarzu.
Uspokoiła oddech i zaczęła bardzo powoli wspinać się po schodach. Hałas więcej się nie powtórzył, co wcale nie było dobrą wiadomością, bo teraz trudniej będzie zlokalizować włamywacza.
Stanęła na szczycie schodów i nasłuchiwała przez chwilę. Do jej uszu dotarło ciche szuranie w jednym z pokoi. Bezszelestnie ruszyła w jego stronę. Serce biło jej coraz szybciej.
A jeśli rurka nie wystarczy? – pomyślała z przestrachem. Byli tacy, na których taka broń nie wywarłaby żadnego wrażenia. Może to jednak zwykły złodziej, który nie wie, że do pewnych domów w okolicy lepiej się nie włamywać?
Korytarz tonął w półmroku. Większość pokoi była zazwyczaj zamknięta, a okienko znajdujące się na samym końcu dostarczało niewiele światła.
Magda mocniej zacisnęła palce na metalowym drążku. Uniosła go, gotowa do zadania ciosu. Powoli stawiała stopę za stopą na parkiecie, modląc się, żeby nie zaczął skrzypieć. Zbliżyła się do drzwi, które nagle się otworzyły.
Dziewczyna spięła mięśnie i w ostatniej chwili zatrzymała rurkę pędzącą w kierunku głowy intruza. Gdyby tego nie zrobiła, roztrzaskałaby mu czaszkę.