Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 5 (всего у книги 21 страниц)
– Nie – burknęła, chcąc ich wyminąć.
– Ej, poczekaj! Chodź do nas, napijemy się razem – zaproponował pierwszy. – W okolicy pełno zboczeńców. Niebezpiecznie samej… – obniżył głos.
– Właśnie widzę. – Nadia nie mogła powstrzymać się od krzywego spojrzenia.
– Patrzcie, jaka księżniczka się znalazła! – Łysy w dresie złapał ją za ramię, podczas gdy jeden z jego kolegów stanął w drzwiach, a drugi zastawił schody.
– Nie radzę – powiedziała dziewczyna, patrząc na wielkie łapsko zaciśnięte na jej ramieniu.
– Bo co? – zaczął dres, gdy Nadia błyskawicznym ruchem złapała go za dłoń i wykręciła nadgarstek, zmuszając go do klęknięcia.
Kiedy zaczął jęczeć z bólu, jego kolega stojący w wyjściu ocknął się z szoku i ruszył w stronę dziewczyny. Nadia – nawet na niego nie patrząc – wymierzyła mu kopniak prosto w splot słoneczny. Chłopakowi zabrakło tchu, cofnął się poza budynek.
– Puść – jęknął ten na ziemi, gdy po jego policzkach płynęły łzy. Odrobina nacisku więcej, a Nadia wyrwałaby mu bark.
– Zwariowałaś?! – krzyknął ostatni.
Dziewczyna była zmęczona poszukiwaniami zmory, siedzeniem do późna w barze, a potem łapaniem stwora. Nie miała najmniejszej ochoty bawić się w jakiekolwiek dyskusje. Uderzyła dresiarza w nos, a po jego twarzy i torsie polała się krew.
– To może was nauczy, żeby nie zaczepiać dziewczyn – mruknęła, wymijając ich. Wtedy łysy złapał ją za połę kurtki, a z kieszeni wypadła butelka po winie.
Nadia widziała, jak butelka leci ku ziemi. Spróbowała ją złapać, ale ta roztrzaskała się na betonie.
Zmora uwolniła się z dzikim wrzaskiem i pod postacią obłoku szarego dymu przeleciała przez chłopaka, który pozbierał się z ziemi i stanął w drzwiach. Dres padł zamroczony na glebę.
Nadia ze złością spojrzała w ślad za zmorą. Cały trud tego wieczoru zdał się na nic. Stwór schowa się gdzieś i nie wylezie przez następnych kilka nocy.
– Niech was szlag – mruknęła w stronę chłopaków, którzy, przeklinając na czym świat stoi, próbowali się pozbierać z ziemi i uciec jak najprędzej.
Nadia wspięła się po schodach i zamknęła w swojej kryjówce. Umyła się w misce z wodą, którą zakupiła kilka dni wcześniej i zjadła w spokoju kolację. Wiedziała, że tamtych trzech nie będzie próbowało wziąć na niej odwetu – nie będą mieć odwagi. Nie wezwą też na pomoc kolegów, bo jak mieliby im powiedzieć, że pobiła ich dziewczyna?
Feliks wstał równo ze świtem i poszedł biegać. Nie dotarł nawet do połowy swojej zwykłej trasy, kiedy niemal padł twarzą na drogę. Do domu musiał wrócić spacerem i nie miał nawet sił myśleć o zejściu do piwnicy, gdzie dawno temu urządził niewielką siłownię. Nowe ciało było do niczego. Chude, niewysportowane, słabe… Jak miał poradzić sobie z czymkolwiek, gdy ledwie panował nad własnymi kończynami?
Z żalem uznał, że musi minąć trochę czasu, nim wybierze się na polowanie.
Kiedy tylko odpoczął, wybrał się do księgarni. Magda nie wróciła do domu na noc i choć nie martwił się o nią zbytnio – w końcu w tym mieście nikt nie zrobiłby jej krzywdy – to wolał się upewnić, że nic jej nie jest. Pewnie wciąż była na niego wściekła za to, że nie skakał z radości, gdy dowiedział się, że zamieszkała w jego domu.
Szedł przez miasto i z pewną dozą zadowolenia podziwiał znajome widoki. Wiatrołom budził się ze snu. Ludzie otwierali sklepy, pędzili do pracy, grupka małych dzieci z olbrzymimi, kolorowymi tornistrami zmierzała do szkoły. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci miasto zmieniło się. Wiele budynków zniknęło, ale jeszcze więcej powstało. Niemniej wciąż miało swój urok, który pociągał Feliksa.
Pchnął szklane drzwi, a jego słuch poraził ten irytujący dzwoneczek. Księgarnia była o tej porze pusta. Za ladą, wpatrzona w monitor swojego komputera, siedziała Magda. Podniosła wzrok i skinęła mu głową z uśmiechem.
– Dzień dobry – powiedziała, po czym wróciła do swojego zajęcia.
Feliks westchnął ciężko. Minie jeszcze dużo czasu, zanim bliscy na powrót się do niego przyzwyczają.
– Cześć – powiedział, podchodząc do niej.
– Ach, to ty! Cześć – mruknęła.
A więc się gniewa.
Wbrew sobie i dobremu wychowaniu, Feliks podskoczył i usiadł na ladzie, zerkając na monitor. W poprzednim wcieleniu nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, ale każde ciało ma swoje przyzwyczajenia. Nieważne czyja dusza w nim się znajduje.
– Co robisz?
– Pracuję – mruknęła Magda, podczas gdy jej palce śmigały po klawiaturze.
– Nad czym?
Dziewczyna spojrzała w ciemne oczy Feliksa i na chwilę zapatrzyła się w ich pustkę.
– Patrz, założyłam nam stronę internetową. – Odwróciła monitor w stronę wujka. – Mam tu forum o różnych niewyjaśnionych zjawiskach.
– Tak? – Feliks zmarszczył brwi, co przy jego poprzednim wcieleniu wyglądało groźnie, zaś teraz mogło jedynie wywołać śmiech.
– Ludzie piszą tu o zjawach, duchach, wisielcach i innych stworach, które ponoć widzieli. Dzięki temu łatwiej będzie nam je namierzyć. Jest to znacznie prostsze, niż te twoje metody.
– Bez sensu – ocenił Feliks i zeskoczył z lady. Jego metody zawsze działały. Codziennie czytał klepsydry pogrzebowe i gazety, gdzie mógł znaleźć informacje o czyjejś śmierci. Jeżeli była ona gwałtowna, od razu wybierał się do domu zmarłego i na cmentarz. Rozmawiał z ludźmi, a przede wszystkim wciąż miał oczy i uszy szeroko otwarte.
¢
Nadię obudziło ciche sapnięcie. Natychmiast postawiła wszystkie zmysły w stan gotowości. W pokoju panował półmrok, sugerujący, że słońce wstało już dawno temu. Przez chwilę pustostan pogrążony był w absolutnej ciszy. Jednak nie tak łatwo było zwieść żniwiarza.
Nadia bezszelestnie położyła na stercie kartonów plecak i przykryła go śpiworem. Jeśli ktoś nie przyjrzy się bliżej temu tobołkowi, może pomyśli, że dziewczyna nadal śpi. Potem podniosła z ziemi metalową rurkę wyrwaną ze ściany i stanęła tuż przy drzwiach pokoju, przyciskając plecy do ściany. Odległe dzwony kościelne wybiły południe, a intruz wykorzystał ich dźwięk do zrobienia kolejnych kilku kroków. Pod butem zachrzęściło szkło. Czyżby tamte dranie chciały się zemścić za to, co zrobiła im w nocy?
Obcy przeszedł już cały przedpokój. Nadia coraz wyraźniej słyszała ciężki oddech oraz czuła silny zapach męskiego dezodorantu wymieszany ze smrodem lekko nadpsutego mięsa, co dawało mieszankę przyprawiającą o mdłości. Intruz zatrzymał się tuż przed zamkniętymi drzwiami od pokoju, najwyraźniej nasłuchując. Dziewczyna wstrzymała oddech.
W końcu drzwi drgnęły i w ślimaczym tempie zaczęły się otwierać, zasłaniając Nadię. Nieproszony gość prawie bezszelestnie przestąpił próg i przystanął, przypatrując się stercie kartonów, na której leżał plecak przykryty śpiworem. Był potężnym mężczyzną o krótko przystrzyżonych blond włosach odsłaniających niekształtną czaszkę. Na sobie miał czarny kombinezon roboczy. W prawej dłoni ściskał drewnianą pałkę. Z całą pewnością nie należał do pechowej trójki poznanej w nocy. A więc kim był?
– Hej – szepnęła Nadia. – Mnie szukasz?
Mężczyzna odwrócił się błyskawicznie. Nadia zamierzała wytrącić mu z ręki pałkę i obezwładnić w kilku ciosach, a na koniec dowiedzieć się, kim był i czego od niej chciał. Jednak to wszystko wyleciało jej z głowy, gdy tylko spojrzała mu prosto w oczy. Metalowa rurka wypadła jej z ręki i potoczyła się po ziemi. Mężczyzna był martwy. Tak przynajmniej sugerowały jego oczy przepełnione pustką.
Dopiero widok lecącej w kierunku jej skroni pałki otrzeźwił Nadię. W ostatniej chwili uchyliła się, a drewno uderzyło w ścianę, krusząc brudny tynk. Ciosy w brzuch i podbródek nie zrobiły na mężczyźnie żadnego wrażenia, więc Nadia odepchnęła go silnym kopniakiem, a potem przypadła do ziemi, sięgając po rurkę. Zamachnęła się z całej siły, uderzając go w kostkę. Intruz z dzikim wrzaskiem uniósł stopę, wyciągając ręce w jej stronę. Nadia wyprowadziła cios w szczękę, a potem jeszcze przyłożyła mu rurką w brzuch. Mężczyzna z głuchym łomotem padł na beton.
Nadia miała dosłownie kilka sekund na podjęcie decyzji, co zrobić, zanim intruz się podniesie. Uciekać? Dowiedzieć się, kim jest i czego chce?
Wtem usłyszała hałas dobiegający z korytarza. Najwyraźniej obcy nie był sam. Nie zastanawiając się nad tym, jak dziwaczna była cała ta sytuacja, przeszła przez ciemny przedpokój usłany potłuczonym szkłem. Drzwi wyjściowe były otwarte dużo szerzej, niż je zostawiła, a odgłos szurania dochodzący z klatki schodowej sugerował, że kolejny przeciwnik – lub przeciwnicy – właśnie odsuwał z przejścia starą komodę.
Nadia odczekała do momentu, aż szuranie ucichnie, po czym – wkładając w to całą siłę – kopnęła w drzwi, które otworzyły się z impetem.
Nie dając napastnikowi wiele czasu do zastanowienia, wypadła z mieszkania i zdzieliła kolejnego mężczyznę rurką w głowę. Jednak źle wycelowała i broń tylko ześlizgnęła się po jego czaszce. Mężczyzna prysnął w jej kierunku jakimś gazem, prawdopodobnie pieprzowym, ale i on nie trafił dziewczyny prosto w twarz. Skutek był taki, że oboje zaczęli kasłać i się dusić.
Przeciwnik był potężny, umięśniony i wysportowany. Z jednym takim Nadia umiałaby sobie poradzić, ale obawiała się, że lada chwila ocknie się ten z mieszkania, albo w bloku pojawi się kolejny intruz.
Odepchnęła go od siebie jak najdalej i rzuciła się w kierunku schodów, lecz ten w ostatniej chwili chwycił ją za kaptur bluzy. Materiał boleśnie wbił się jej w szyję, po czym Nadia z impetem uderzyła plecami o posadzkę. Zanosząc się kaszlem, ledwie widząc przez załzawione od gazu pieprzowego oczy, odczołgała się od mężczyzny, który za wszelką cenę nie chciał dopuścić jej do schodów. Stanęła na chwiejnych nogach i odsunęła się w głąb korytarza.
Nie tak postępowali żniwiarze. Starali się nie krzywdzić ludzi, a tym bardziej ich nie zabijali, o ile obcy w ogóle byli ludźmi, lecz w tej chwili Nadia myślała tylko o tym, jak się stąd wydostać w jednym kawałku. Wyprostowała plecy i spojrzała wyzywająco w martwe oczy.
Mężczyzna rzucił się w jej stronę, warcząc. Wystarczyło, że dziewczyna zeszła mu z drogi i wykorzystując przeciw niemu jego własny rozpęd, popchnęła go na ścianę. Napastnik spróbował się wykręcić i chwycić Nadię za ramię. Jednak dziewczyna machnęła ręką, a mężczyzna stracił równowagę i zatoczył się w stronę szybu windy.
Nadia spróbowała go złapać, ale znalazł się zbyt daleko. Wyraźnie zaskoczony zachwiał się i spróbował sięgnąć framugi. Sekundę później spadł w ciemną otchłań szybu. Krótko potem na dole rozległ się głuchy łomot.
Nadia zaklęła pod nosem, ale nie sprawdziła, czy przeżył, ani jak ma się ten z mieszkania, tylko pędem rzuciła się w dół schodów.
Na trzecim piętrze wpadła do mieszkania znajdującego się nad wejściem do bloku i wyjrzała przez okno. Na dole zobaczyła duży, biały samochód dostawczy i zwalistego mężczyznę, stojącego tuż przed drzwiami. Przeczucie mówiło jej, że to kolejny martwy człowiek, ale nie miała zamiaru tego sprawdzać.
Zbiegła na pierwsze piętro, podeszła do okna po drugiej stronie budynku, wspięła się na parapet i skoczyła.
Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych – coś strzeliło jej w kostce, a poza tym wpadła w niewysokie krzewy, które podrapały jej ręce, lecz zignorowała ból. Musiała dotrzeć do schowka za miastem, w którym ukryła pieniądze i komplet ubrań na zmianę, znaleźć jakieś bezpieczne schronienie i dopiero wtedy zastanowić się, co robić dalej. Nie miała ani chwili, żeby przemyśleć, co się właśnie stało.
Przebiegła przez ogródki działkowe i ruszyła dalej ulicą, co chwilę bacznie się rozglądając.
Już wiele razy Nadii zdarzało się uciekać – przed policją, milicją, żołnierzami. Ale jeszcze nigdy nie musiała ratować się ucieczką przed kimś takim. Nie wiedziała, czego od niej chcieli, jak ją znaleźli, ani jak daleko się posuną, żeby ją dopaść. Czy śmierć towarzysza sprawi, że zaprzestaną pościgu, a może wręcz odwrotnie?
Obejrzała się za siebie i skręciła w ciemną uliczkę, którą przemierzała niemal każdego dnia przez ostatni tydzień. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymała się, żeby choć minutę odetchnąć. Kostka była cała, ale wciąż bolała, podrapane ręce krwawiły, na szczęście niezbyt obficie, a twarz pewnie była brudna i zapuchnięta od gazu.
Nagle usłyszała warkot silnika. Zerknęła przez ramię i ujrzała samochód, który nie zmieścił się w wąskim zaułku i z piskiem opon ruszył gdzieś dalej. Do końca uliczki było nie więcej niż pięćdziesiąt metrów.
Nadia zebrała w sobie wszystkie siły i biegła dalej, lekko utykając. Jeszcze tylko kawałek – przekonywała samą siebie. Kawałeczek!
Im bliżej było do końca, tym uliczka stawała się coraz jaśniejsza. Nagle jednak zablokował ją bus.
Jeden z napastników wyskoczył zza kierownicy. Nadia kopnęła go w przyrodzenie, w wyniku czego zgiął się wpół i już miała się odwrócić, żeby uciekać dalej, gdy silne ramiona oplotły ją i uniosły w powietrze. Próbowała kopać, gryźć i szarpać się, ale wtedy kierowca furgonetki otworzył tylne drzwi, złapał ją za wierzgające stopy i wraz z kompanem bezceremonialnie wrzucił Nadię do samochodu, racząc ją jeszcze wiązanką przekleństw.
Gdy zatrzasnęły się drzwi, zapadła ciemność. Nadia przez kilka minut usiłowała dojść do siebie, robiąc szybki przegląd obrażeń. Usłyszała warkot silnika i poczuła, że samochód rusza z miejsca. Poderwała się z podłogi i zaczęła walić pięściami w ścianę pojazdu, w nadziei, że ktoś ją usłyszy.
Nie usłyszał nikt.
¢
Zrobiło się gorąco, słońce grzało jakby był środek lipca, a nie maj, na niebie nie było ani jednej chmurki, na dodatek żaden podmuch wiatru nie mącił nieruchomego powietrza. Magda ledwo utrzymywała równy oddech i miała wrażenie, że na twarzy zrobiła się już zupełnie czerwona.
Trzeba było iść na spacer do parku – wyrzucała sobie, z trudem naciskając pedały. Ale nie, tobie zachciało się wycieczek rowerowych!
– Może zrobimy sobie przerwę? – zaproponował Mateusz, gdy po całej wieczności dogoniła go i zatrzymała rower na szczycie górki.
– Nie, spoko – odparła, starając się nie dyszeć jak lokomotywa. – To jeszcze tylko kawałek.
Magda szczyciła się tym, że jak na zwykłego śmiertelnika ma całkiem niezłą kondycję. Przynajmniej tak zawsze było na tle jej znajomych, bo przecież nigdy nie dorównałaby Feliksowi. Jednak teraz Mateusz – który nawet się nie spocił! – sprowadził ją na ziemię.
Przejechali kolejny kilometr leśną drogą i choć Magda zdążyła trochę odsapnąć w cieniu drzew, z wielką radością powitała zardzewiałą, przekrzywioną tablicę z napisem „Grzmiąca”.
Dalej zaczynała się dziurawa i nierówna brukowana droga. Po obu jej stronach stały stare, zniszczone domki, otoczone zarośniętymi ogrodami i zardzewiałymi metalowymi lub zbutwiałymi drewnianymi płotami.
– Co to za miejsce? – zapytał Mateusz, zatrzymując rower.
– Dawno temu Grzmiąca była zwykłą, małą wsią – odparła Magda. zeskakując z siodełka. Ruszyli powoli, prowadząc rowery. – Potem wybudowano wielki ośrodek wczasowy kawałek dalej, nad jeziorem, ale nastała wojna, potem komunizm, ośrodek zamknięto, ludzie zaczęli się wyprowadzać. Teraz na stałe mieszka tu chyba tylko jedna, czy dwie rodziny. Reszta domów jest opuszczona, nawet nie wiem, czy do kogoś należą, czy po prostu wszyscy o nich już zapomnieli.
– Uwielbiam takie zapomniane miejsca!
– A najlepsze jest to, że do najbliższego miasta, czyli Wiatrołomu jest ponad dziesięć kilometrów, więc nikomu nie chce się tu przyjeżdżać. A droga, jak sam widziałeś, nie należy do najlepszych.
Minęli właśnie długi i wysoki budynek wzniesiony z desek. Choć niektóre z nich wyglądały, jakby były zupełnie przegnite, sama budowla wydawała się dość solidna.
– Co tam jest? – zapytał Mateusz.
– Jakiś magazyn, nigdy nie udało mi się zajrzeć do środka.
Chłopak badawczo przyjrzał się budowli i oderwał od niej wzrok dopiero, gdy znalazła się za ich plecami.
Minęli tablicę z przekreśloną nazwą wsi i stanęli na szczycie wysokiej górki. W dole między drzewami prześwitywały srebrnobłękitne refleksy tworzone przez promienie słońca odbite od tafli jeziora.
Wszędzie wokół pachniało rozgrzaną ściółką i żywicą. Strzeliste sosny rosnące na zboczu góry stały nieruchomo, rzucając cień na zielone poszycie, w którym aż tętniło życie. Pszczoły zbierały pyłek, muchy bzyczały, mrówki wędrowały do mrowiska, a dwa żuki machały chudymi nóżkami w stronę nieba.
– Nie schodzimy nad wodę? – zapytał zawiedziony Mateusz, maszerując drogą tuż za Magdą.
– Nie, zaraz pokażę ci coś znacznie lepszego.
Jak tylko minęli koniec jeziora, Magda ustawiła rower na poboczu, opierając go o pień drzewa, i wolnym krokiem weszła w las.
– Jesteś pewna, że nikt nam ich nie ukradnie? – zapytał Mateusz, oglądając się na rowery.
– Daj spokój, nikt tu nie przychodzi.
Dziewczyna kroczyła pewnie przed siebie, zgrabnie mijając chaszcze, lecz jej towarzyszowi nie szło już tak dobrze. Najpierw zaplątał się w wyjątkowo złośliwy krzew jeżyny, a gdy spróbował się uwolnić, poparzył rękę o pokrzywy.
– Jestem stuprocentowym mieszczuchem – mruknął, wywołując uśmiech na twarzy Magdy.
Minęli zardzewiałą siatkę leżącą na ziemi i znaleźli się na starym cmentarzu. Wszędzie było pełno małych kopczyków, prostokątnych dołów i strzaskanych płyt nagrobnych porośniętych mchem. Gdzieniegdzie stał przekrzywiony, zardzewiały krzyż. Cała okolica emanowała spokojem i ciszą – nie było w niej nic upiornego, jak można by się spodziewać po starym cmentarzu.
– Większość grobów jest pustych – odezwała się cicho Magda. – Kiedyś lubiłam tu przychodzić i składać stare, rozbite płyty. Czyściłam je z mchu i próbowałam odczytywać nazwiska oraz daty.
– A twoi rówieśnicy przesiadywali wtedy na placu zabaw – zażartował Mateusz.
Dziewczyna przemilczała jego komentarz, odwróciła się i skierowała w głąb cmentarza.
Mateusz przez chwilę patrzył zamyślony na jej plecy, a gdy tylko zniknęła mu z oczu, ruszył za nią.
– Poczekaj! Nie gniewaj się! – zawołał, przedzierając się przez krzaki.
Gdy ją dogonił, stała nieruchomo przed leżącą na ziemi figurką przedstawiającą aniołka. Dawno temu ktoś ułamał mu skrzydło i strzaskał połowę głowy. Było coś niepokojącego i bezdennie smutnego w tej rzeźbie. To, jak leżała zapomniana, porośnięta mchem, z jednym smutnym okiem zapatrzonym w nicość. Najgorsze zaś było to, że aniołek przedstawiał postać dziecka.
– Spójrz tutaj. – Magda wskazała na roztrzaskaną tabliczkę, którą ktoś poskładał niczym puzzle i starannie ułożył na trawie. – Ja to zrobiłam. Chciałam zobaczyć, co było napisane na nagrobku. Niektóre kawałki znalazłam prawie na drugim końcu cmentarza.
– Auf wiedersehen – przeczytał na głos Mateusz.
– Nie wiem dlaczego, ale prawie się popłakałam, kiedy skończyłam to układać – kontynuowała, wciąż stojąc nieruchomo zapatrzona na aniołka. – Zrobiło mi się tak smutno.
– Wiesz, takie rzeczy zawsze są przygnębiające. – Mateusz chwycił ją za rękę.
– Nie gniewam się na ciebie. To, co powiedziałeś, było prawdą, nie mogę mieć o takie rzeczy pretensji. Zawsze byłam trochę inna niż moi rówieśnicy.
– Nie przejmuj się, ja też zawsze robiłem wszystko na opak. W szkole nigdy nie interesowały mnie rzeczy, które były akurat na lekcjach. Kiedy moi koledzy przerabiali starożytność, ja fascynowałem się drugą wojną światową. Gdy wszyscy uczyli się do testów, ja majstrowałem przy starym motorze. A kiedy oni szli na piwo, ja zaczytywałem się podręcznikami do fizyki.
– Widzę, że była z ciebie dusza towarzystwa – zażartowała Magda.
– Moja babcia zawsze obawiała się, że wyrosnę na dziwaka – odparł z uśmiechem, który już po chwili szybko znikł.
– Przykro mi. – Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu.
– Wiesz, co się stało?
Pokiwała głową.
– Czasem mam wrażenie, że słyszę trzask ognia, pękające ściany, tłukące się szkło – powiedział, a jego wzrok zamglił się lekko. – Najczęściej w nocy. Budzę się wtedy cały zlany potem, choć w moim pokoju jest zimno. Przestarzała instalacja gazowa, tak mi powiedzieli po wszystkim. Wiedzieliśmy, że trzeba ją wymienić, zbieraliśmy na remont… ale zawsze to odkładaliśmy. „W następnym roku, w tym było krucho”, mówiła babcia. A potem… – Głos Mateusza zadrżał. – Potem kupiłem samochód. Gdybym tylko przeznaczył te pieniądze na remont…
Przetarł dłońmi twarz.
– To ja ich zabiłem – szepnął.
Magda obróciła się do niego, mocno złapała za ramiona i spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie waż się tak mówić! – powiedziała bardziej ostro, niż zamierzała. – To nie twoja wina. To był wypadek. Nie mogłeś wiedzieć, że to się tak skończy.
Mateusz odwrócił wzrok i westchnął cicho, robiąc krok w tył.
– Spójrz.
Ku zaskoczeniu Magdy, gwałtownym ruchem ściągnął z siebie koszulę. Rozległa blizna ciągnęła się od przedramienia prawej ręki poprzez całe ramię, bark i część torsu. Lewe ramię wyglądało podobnie. To dlatego zawsze chodzi w długim rękawie – pomyślała dziewczyna, przyglądając się zniekształconej, ściągniętej skórze.
– Wiesz, dlaczego wstydzę się tych blizn? – zapytał. – Bo wyszedłem z pożaru tylko z nimi. Poza tym, nic mi nie było. A ludzie, którzy mnie wychowali, moja najbliższa rodzina, oni odeszli. Powinienem był zginąć razem z nimi. Nawet nie wiem, jakim cudem jeszcze żyję.
– Nie możesz winić siebie – powiedziała pewnie Magda, wywołując u niego gorzkie westchnienie. – I nie wstydź się blizn. – Podeszła do niego i opuszkami palców dotknęła delikatnie śladów pozostawionych na skórze przez ogień. – Teraz są częścią ciebie, twojej przeszłości. I nie wierzę, że dziadkowie mają ci za złe, że przeżyłeś. Jeżeli kochali cię tak, jak mówisz, gdziekolwiek teraz są, są szczęśliwi, że nic ci nie jest.
Mateusz wzruszył ramionami ze zrezygnowaniem i założył koszulę, a po sekundzie wahania podwinął rękawy do samych łokci.
– Chodź, pokażę ci coś – powiedziała Magda, po czym złapała go za rękę i poprowadziła dalej w gąszcz.
Minęli leżący na ziemi płot, ale nie opuścili terenu cmentarza. Tutaj ziemia również była naznaczona dołami, a wszędzie wokół leżały szczątki po płytach nagrobnych, choć te wydawały się uboższe.
– Wiesz, gdzie jesteśmy? – zapytała, a gdy pokręcił głową, mówiła dalej. – To miejsce zwali polem garncarza lub polem krwi. Kiedy Judasz zdradził Jezusa za trzydzieści srebrników, wrzucił pieniądze do świątyni i powiesił się. Kapłani chcieli przeznaczyć te pieniądze na jakiś zbożny cel, ale były one splamione krwią. Dlatego zakupili kawałek ziemi, z którego garncarze czerpali czerwoną glinę i zaczęli na nim „grzebać obcych”, jak pisał ewangelista Mateusz. A potem przyjęło się, że na polu garncarza obok cmentarza dla chrześcijan grzebano niewiernych.
– Skąd o tym wiesz? – zainteresował się Mateusz. – I że to właśnie to miejsce?
– Wuj… kuzyn mi o tym powiedział. A on zna się na historii jak nikt inny.
Mateusz pokiwał głową i rozejrzał dookoła.
– A to co? – zapytał, patrząc na coś kolorowego leżącego w trawie. – Chyba jednak ktoś inny też tu przychodzi. – Podniósł resztkę wosku z wypalonej świeczki.
– Założę się, że grupka nastolatków chciała wypróbować, jak to jest zrobić sobie imprezę na cmentarzu przy świetle świec. – Magda wzruszyła ramionami.
– Być może – odparł w zamyśleniu.
¢
Huczący ogień, trzeszczenie desek, pękający beton. Kłęby dymu, krzyki, błagania o pomoc. Swąd palonych włosów, skóry i ból przenikający do samych kości.
Mateusz gwałtownie otworzył oczy. Potrzebował ułamka sekundy, by jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, a on sam zorientował się, gdzie się znajduje. Nabrał w płuca haust czystego, chłodnego powietrza. Ciocia ciągle narzekała, że nie ogrzewa swojego mieszkania, że jest u niego zimno jak w psiarni, ale on lubił chłód. Zimno go hartowało i pozwalało na dłużej zachować trzeźwość umysłu.
Usiadł na łóżku i przeczesał ręką gęste, ciemne włosy. Zapalił lampę i z obojętnością zerknął na blizny na swoich ramionach. Rany po oparzeniach były paskudne i rozległe, a lekarze nie mogli wyjść z podziwu, jak szybko się goiły, lecz mimo to ślad po pożarze pozostał i miał towarzyszyć mu do końca życia. Cóż, nie zrobi kariery modela, ale przecież nie taki miał plan.
Była druga w nocy, ale Mateusz nie czuł się zmęczony. Ubrał się i poszedł do łazienki. Pomieszczenie było w surowym stanie, a w kącie stały kartony z kafelkami. Nie miał ochoty na sen, równie dobrze mógł zabrać się do pracy.
Mierzył, ciął, kleił i fugował, ciesząc się spokojnym, wyciszającym zajęciem oraz własną sprawnością. Nie spieszył się, na wykończenie pomieszczeń nad garażem miał mnóstwo czasu. O siódmej rano poszedł do domu wujostwa wykąpać się, a gdy wyszedł z łazienki z jeszcze mokrymi włosami, na stole czekało na niego śniadanie.
– Tobie chyba nigdy nie zdarza się zaspać, co? – zapytał wujek, zerkając na niego, a potem na swojego syna, który – zaspany, poczochrany i w wymiętych ubraniach – usiadł przy stole, co chwila ziewając.
Mateusz lekko skinął głową.
– Przyznaj się, tak naprawdę wcale nie spałeś – powiedziała oskarżającym tonem ciocia, szykując stertę kanapek. – O czwartej rano, jak szłam do łazienki, widziałam u ciebie zapalone światło.
– Nie mogłem spać, to zabrałem się za kafelkowanie – przyznał chłopak.
Ciocia i wujek wymienili spojrzenia.
– Nie musicie się zamartwiać, nigdy nie lubiłem dużo spać – dodał.
¢
Magda wyszła ze sklepu i stanęła na chodniku z reklamówką w ręku, zastanawiając się, co robić dalej. Rano została wysłana na zakupy i teoretycznie powinna już wracać do pracy, ale tego dnia ruch był znikomy i wcale nie miała ochoty siedzieć w księgarni wciąż przesłuchiwana przez mamę, która chciała wiedzieć dosłownie wszystko na temat jej nowego znajomego. Bo choć Magda starała się, jak tylko mogła, to nie udało jej się ukryć faktu, że całe sobotnie popołudnie spędziła z Mateuszem na wycieczce rowerowej.
Może by tak przejść się jeszcze po sklepach? Kupić jakąś bluzkę lub nowy kosmetyk? A mamie zawsze może powiedzieć, że w supermarkecie była duża kolejka.
Zadowolona z nowego planu ruszyła przed siebie. Minęła potężnego mężczyznę, który stał oparty o murek i zawzięcie wpatrywał się w swój telefon. Dezodorant było od niego czuć na kilka metrów. Nagle podniósł wzrok, a Magdę przeszły ciarki. Coś było nie tak z jego oczami. Zrobiła jeszcze dwa kroki i obejrzała się za siebie, ale mężczyzny już tam nie było. Zatrzymała się i powiodła wzrokiem wokół, ale nie zauważyła niczego podejrzanego.
– Hmm, dziwne – mruknęła. – Miałam wrażenie, jakby spojrzał na mnie nieboszczyk… Pewnie mi się wydawało.
– Co robisz? – zapytał ktoś tuż za jej plecami.
Dziewczyna wyskoczyła w powietrze, odwróciła się błyskawicznie i klepnęła Mateusza w ramię.
– Nie można się tak zakradać do ludzi! – zbeształa go.
– Wybacz. Co słychać?
Magda jeszcze raz obejrzała się za siebie, ale nigdzie nie widziała podejrzanego mężczyzny.
– Założę się, że śledziłeś mnie, bo chciałeś mnie zaprosić na wypasioną kawę z całym mnóstwem śmietanki – powiedziała.
Mateusz zmarszczył brwi i zerknął za siebie, ale już po chwili z uśmiechem wziął od niej reklamówkę i podał jej ramię.
– Oczywiście.
Dziesięć minut później usiedli w miękkich fotelach przy drewnianym stoliku. Z ogródka kawiarni rozciągał się widok na wybrukowany kostką rynek.
– Jak można nazwać kawiarnię „Mufinka”? – zastanawiał się Mateusz, gdy kelnerka przyjęła zamówienie.
Magda wzruszyła ramionami.
– To Wiatrołom. Nie wymagaj od ludzi zbytniej kreatywności.
– Masz rację. Ciągle zapominam, że nie mieszkam już w mieście – rzucił sarkastycznie.
– Szanowny panie, nawet nie waż się tak obrażać mojego rodzinnego miasteczka! – Magda pogroziła mu palcem.
– Wybacz, moja droga, nie mogłem się powstrzymać.
Magda uśmiechnęła się bardziej do własnych myśli, niż do swojego towarzysza. A musiała przyznać, że towarzystwo Mateusza coraz bardziej jej odpowiadało. Był oczytany, dowcipny i potrafił zachować się praktycznie w każdej sytuacji. Miał w sobie coś z dawnego dżentelmena, za czym Magda wręcz szalała. Gdy zapadało między nimi milczenie, wcale nie czuła się skrępowana, a jednocześnie miała wrażenie, że jemu mogłaby opowiedzieć o wszystkim. Dosłownie.
Gdy podeszła do nich kelnerka z filiżankami, Magda miała okazję, aby przyjrzeć się jego dłoniom, którym ciężka praca była nieobca. Podciągnął rękawy koszuli po same łokcie, jakby zaraz miał zabrać się do roboty. To dobrze, że już nie ukrywa blizn – uznała dziewczyna. Że się ich nie wstydzi.
W zamyśleniu powędrowała wzrokiem wyżej, ku jego ostrym rysom twarzy, opalonej skórze, ciemnym włosom i brązowym oczom. Podobał jej się jak diabli.
Kelnerka odeszła, a Mateusz rozparł się wygodnie w fotelu.
– Czasem lubię patrzeć na innych ludzi i zgadywać, kim są lub czym się zajmują – powiedział, patrząc na starszą parę zbierającą się właśnie do wyjścia. – Oni są ze sobą od ponad pięćdziesięciu lat. I założę się, że co najmniej raz w tygodniu przychodzą tu na ciasto i traktują te wypady jak wyjątkowe święto.
Magda pokiwała głową i odprowadziła staruszków wzrokiem aż do wyjścia.
– A ja założę się, że one są na wagarach. – Spojrzała na dwie dziewczyny siedzące w rogu kawiarni.
– Skąd ta pewność?
– Nie wyglądają na pełnoletnie, więc na pewno chodzą jeszcze do szkoły. Spójrz na te ich wielkie torby na ziemi, pewnie pełne książek. Co chwilę też zerkają na swoje telefony. A poza tym jest jedenasta. O tej porze na kawę mogą iść tylko emeryci lub bezrobotni. No właśnie. Ja urwałam się z księgarni, żeby zrobić zakupy, a ty?
– Nic nie było dziś do roboty, więc dostałem wolne.
Telefon jednej z nastolatek nagle zapiszczał.
– Kurczę, będzie sprawdzian – powiedziała po przeczytaniu wiadomości.
Dziewczyny odstawiły niedokończone koktajle, pospiesznie pozbierały z podłogi torby, rzuciły kilka monet na ladę i niemal wybiegły z kawiarni.
– Brawo, Sherlocku! – Mateusz uniósł lekko kąciki ust.
– Mówiłam – odparł zadowolona z siebie Magda, gdy zostali sami w kawiarnianym ogródku. – Znam się na ludziach.
– Czy ty nie powinnaś czasem być w pracy? – Magda usłyszała za plecami oskarżający ton.
Obejrzała się i zobaczyła chudego, wysokiego chłopaka w zbyt krótkich spodniach, z rozczochraną czupryną i brązowozielonymi oczyma, w których kryła się pustka.
Och, nie! – pomyślała. Błagam, idź sobie, Mateusz to jedyny chłopak, który mnie lubi.
– Ty chyba też, co? – mruknęła.
– Oczywiście – odparł i przeszedł nad płotkiem odgradzającym rynek od ogródka. – Feliks… kuzyn Magdy. – Wyciągnął rękę do Mateusza.
– Mateusz… jej kolega. – Magda była niemal pewna, że celowo się zająknął, przedrzeźniając Feliksa.
Najwyraźniej nie tylko ona to zauważyła, bo żniwiarz skrzywił się nieznacznie.