355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Paulina Hendel » Pusta noc » Текст книги (страница 4)
Pusta noc
  • Текст добавлен: 18 июня 2021, 11:00

Текст книги "Pusta noc"


Автор книги: Paulina Hendel



сообщить о нарушении

Текущая страница: 4 (всего у книги 21 страниц)

– Co ty tu robisz?! – zapytała wojowniczo.

Na twarzy młodego, chudego chłopaka odmalowało się zaskoczenie. Zmierzył wzrokiem ją, a potem rurkę

– Odłóż to, dziecko, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz – powiedział.

Magda nabrała powietrza w płuca i wtedy spojrzała prosto w jego zielone oczy. Były innego koloru, ale zionęły tak dobrze znaną jej pustką. Za nimi nie było już nic. Tak wyglądały oczy martwego człowieka, gdy dusza uleciała z jego ciała.

– Wujek? – zapytała, a potem skrzywiła się, zdając sobie sprawę, jak dziwacznie to brzmi w odniesieniu do tego chudzielca.

– A niby kto inny? – odparł z przekąsem.

Wyminął ją i skierował się ku schodom.

Właśnie dlatego nie zadzwoniła po ojca, ani na policję – istniała niewielka szansa, że włamywaczem okaże się Feliks.

Dziewczyna zajrzała do jego pokoju. Na ziemi leżały brudne ubrania – to one musiały być przyczyną tego smrodu, który czuła już na parterze. Przez chwilę patrzyła jeszcze na rozgrzebane łóżko, a potem pobiegła za krewniakiem.

– Teraz już przynajmniej wiem, kto zjadł mój obiad – powiedziała, gdy dogoniła go w kuchni.

– Twój obiad? Myślałem, że jesteśmy w moim domu.

– Jeśli już o tym mowa, to wprowadziłam się do ciebie – wypaliła.

– Słucham?!

– Ktoś przecież musiał tu posprzątać, przepalić w piecu, zająć się ogródkiem.

– Wciąż jednak nie godzę się na to, abyś ze mną mieszkała. To po prostu nie wypada. Szczególnie teraz.

– Ja ci nie kazałam wybierać sobie takiego ciała! – Machnęła ręką, wskazując na niego.

– Jak dobrze wiesz, niewiele pozostaje w mojej gestii, gdy coś mnie zabije.

Chłopak westchnął ciężko i usiadł przy stole. Jego dawne ubrania były na niego zbyt szerokie i za krótkie. Nogawki spodni mocno ściśniętych paskiem kończyły się kilka centymetrów nad kostkami.

– Moje zaniedbanie – odezwał się po chwili. – Przeklęty upiór mnie zaskoczył. A miałem takie dobre ciało…

Spojrzał na swoje szczupłe dłonie, które prawdopodobnie nie przepracowały ciężko ani jednego dnia. Ale przecież nie tak łatwo znaleźć odpowiednie ciało. Przede wszystkim musiało być puste, bez duszy. A że człowiek zawsze umiera z jakiejś przyczyny i choć kopniak, który dusza żniwiarza daje takiemu pustemu naczyniu wystarcza, aby je ożywić, żniwiarz musi dalej działać z tym, co ma, a przyzwyczajenie się do nowego ciała zabiera dużo czasu.

Magda opadła na krzesło. Choć wujek był teraz w jej wieku i wyglądał jak zagłodzony informatyk, żył i to było najważniejsze. Kamień, który ciążył jej przez pół roku, w końcu spadł jej z serca.

– Trochę długo zajął ci powrót do domu – przyznała z przekąsem.

– Nie wiem, dlaczego tak długo mnie nie było – westchnął. – Ten chłopak – powiedział i spojrzał po sobie – utonął w rzece. Wyrzuciło jego ciało na brzeg pośrodku niczego. W samych bokserkach! Ty wiesz, jak mi było zimno, zanim ukradłem komuś ubrania? A poza tym, trochę czasu zajmuje przedostanie się w takich warunkach na drugi koniec kraju! Także nawet nie próbuj mnie rugać, młoda damo!

Magda parsknęła głośno.

– To ty nawet nie próbuj tak do mnie mówić! Teraz mamy tyle samo lat i nie myśl sobie, że będę mówiła do ciebie „wujku”!

Feliks zasępił się.

– Wiedziałem, że ten dzień kiedyś nadejdzie – mruknął niezadowolony. – Możesz mówić ludziom, że jesteś moją kuzynką.

– W końcu – ucieszyła się dziewczyna.

Feliks spojrzał krzywo na Magdę, lecz wtedy kątem oka zobaczył własne odbicie w ciemnym oknie. Teraz, jako jej kuzyn, musiał się przyzwyczaić do takiego traktowania.

Nie trzeba było dawać się ugryźć – pomyślał z żalem.

– A pamiętasz coś, co się działo po twojej śmierci? – zapytała. – Może tym razem?

Feliks pokręcił głową.

– Ile razy mam ci powtarzać, że dusza żniwiarza ma własną wolę? – odparł zmęczonym głosem. – To ona wybiera nowe ciało, a jak już w nim jestem, nic z tych poszukiwań nie pamiętam.

– Oj dobra, tak tylko pytałam – mruknęła. – Zadzwonię do rodziców i powiem im, że będziesz jutro u nich na obiedzie.

– U nich? – Feliks zmarszczył brwi. – A ty?

– Ja jutro wychodzę.

– Gdzie?

Magda spojrzała na niego i uśmiechnęła się złośliwie.

– Nie muszę ci się tłumaczyć. A teraz wybacz, ale muszę iść do jakiegoś całodobowego, bo nie mamy nic do jedzenia.

– Jeszcze nie zgodziłem się na to, żebyś ze mną mieszkała! – zawołał za nią.

Magda cofnęła się kilka kroków i zajrzała do kuchni.

– Jeszcze – powiedziała, a potem wyszła.

– Ta dziewczyna wszelkie autorytety ma za nic – stwierdził, gdy został sam. – Jest nieznośna, bezczelna i krnąbrna. Będę musiał porozmawiać jutro z jej ojcem.

Feliks znów spojrzał na swoje odbicie w szybie.

– Jeśli w ogóle będzie chciał mnie słuchać – dodał.

W rodzinie Wojnów wszyscy wiedzieli, że za każdym razem, gdy żniwiarz zmienia ciało, tak naprawdę pozostaje tą samą duszą, choć często ma zupełnie inny charakter. Problem polegał na tym, że nie zawsze ich podświadomość to akceptowała. Gdy tylko zobaczą tego zagłodzonego dziewiętnastolatka, będą go traktować jak dziewiętnastolatka, choć wszyscy dobrze wiedzą, że tak naprawdę był starszy od nich wszystkich razem wziętych.

¢

Mateusz przyszedł pod księgarnię przed czasem. Usiadł na ławce nieopodal i patrzył na mijających go ludzi. Wszyscy byli odświętnie ubrani. No tak, niedziela w małym miasteczku, każdy szedł do kościoła niczym na rewię mody. Wśród nich krążył duży, szary wilczur, niuchając w powietrzu, czy ktoś czasem nie ma przy sobie czegoś do zjedzenia.

Chłopak już z daleka zobaczył Magdę. Dziewczyna była ładna i zgrabna, musiał to przyznać. Jej ciemne, lekko kręcone włosy falowały na wietrze. Na szczupłej, wręcz dziecięcej twarzy zagościł szczery, radosny uśmiech. Pomachała do niego i przyspieszyła kroku.

– Mam nadzieję, że się nie spóźniłam – powiedziała.

Spojrzał w jej brązowe, ciepłe oczy i pokręcił głową. Wyciągnął w jej stronę rękę, ale ją zignorowała i go uściskała.

– Co powiesz na pizzę? – zapytała. – Za mną pizza chodzi już od kilku dni. A znam miejsce, gdzie podają ją naprawdę świetną. No, może nie świetną, ale jak na standardy naszego miasta jest w porządku.

– Zatem prowadź.

Podczas drogi Magda opowiedziała mu o swojej pracy w księgarni, ponarzekała na to, jak trudno czasem pracuje się z własną matką, a potem wypytała Mateusza na temat tego, co robi w stolarni wujka.

Lokal, do którego go zaprowadziła, pozostawiał wiele do życzenia. Gdyby Mateusz sam tędy przechodził, w życiu nie zwróciłby na niego uwagi. Przed drzwiami dwóch pijaczków kłóciło się o to, który wypił ostatnią puszkę piwa. Magda, mijając ich, uśmiechnęła się promiennie.

– Dzień dobry – przywitała się.

Nagle przestali się kłócić i zerknęli na nią.

– Dzień dobry – odparli równocześnie, a jeden nawet zdjął czapkę z głowy.

Mateusza zaskoczył trochę ten nagły objaw kultury i szacunku, ale co on tam wiedział na temat małomiasteczkowych uprzejmości.

Gdy weszli do środka, Magda machnęła ręką do kelnerki stojącej za barem, po czym usiedli do stolika.

Mateusz wziął do rąk wystrzępioną i brudną kartę dań.

– Nie, na to nie patrz – powiedziała dziewczyna.

– A na co mam patrzeć? – zapytał, ale ona uśmiechnęła się tajemniczo.

– Co podać? – zapytała kelnerka.

– Klaudio, czy możemy prosić o pizzę z ananasem i kurczakiem?

– Jasne – powiedziała dziewczyna i odeszła.

– Ej, nie patrz tak na mnie – odezwała się po chwili Magda. – To nie jest tak, że mam tu jakieś szczególne traktowanie, po prostu czasem głównego kucharza ponosi wyobraźnia, a te perełki, które wychodzą mu najlepiej, nie znajdują się w menu.

– Aha.

– To opowiadaj, jak ci się podoba w naszym mieście!

Oparła łokcie na stole, a na splecionych dłoniach ułożyła brodę i zapatrzyła się na niego wyczekująco.

– Mam wrażenie, że wszyscy się tu znają. – Rozejrzał się po pustym lokalu, jakby szukając potwierdzenia swoich słów, a gdy go nie znalazł, wzruszył ramionami.

Magda przypuszczała, że nonszalancją usiłuje zatuszować to, że jest zestresowany, a może nawet nieco zagubiony.

– Bez przesady – zaśmiała się. – Może nie ma nas zbyt wielu i siłą rzeczy większość ludzi się zna, ale uwierz mi, że nie mam pojęcia, kim jest wielu z nich.

– Tam, gdzie mieszkałem wcześniej, nie znałem nawet osób mieszkających na tej samej ulicy.

– A co cię w takim razie skłoniło do przyjechania tutaj? – zapytała Magda, zanim ugryzła się w język.

– Praca – odparł krótko. – Wujek potrzebował kogoś do pomocy, a ja zajęcia i mieszkania. I tym oto sposobem pracuję w stolarni i mieszkam nad jego garażem. A ty? Nie chciałaś nigdy się stąd wyrwać?

Magda zmieszała się, gdy podstępna pamięć podsunęła jej obrazy ze studiów i tego, jak to wszystko się skończyło.

– Wyrwać? Coś ty, uwielbiam Wiatrołom! – wydusiła w końcu z siebie. – Czasem oczywiście ludzie strasznie mnie wkurzają, ale nigdzie indziej nie mogłabym zamieszkać. Poza tym mam tutaj całą rodzinę, a u nas to naprawdę ważne.

¢

Feliks przeszedł przez wiecznie otwartą furtkę i skierował się do domu rodziców Magdy, lecz w połowie drogi zawahał się. Czegoś mu brakowało. Zacisnął dłonie i rozprostował je.

– No tak – westchnął. – Trochę nie wypada z pustymi rękoma.

W poprzednim wcieleniu nie zapomniałby o kwiatach dla Emilii i butelce dobrego alkoholu dla jej męża, Jakuba. Pewnie przyniósłby też coś dla Magdy, ale nie dość, że dziewczyna wyprowadziła się od rodziców do niego, to jeszcze wolała spotykać się na mieście z jakimś chłopakiem, a nie z rodziną.

Stanął przed drzwiami i podniósł zaciśniętą dłoń, aby w nie zapukać, kiedy nagle otworzyły się szeroko.

– Feliks! – zawołała Emilia.

Zmierzyła go wzrokiem, a potem uściskała. Tuż za nią stała Jadwiga, a jeszcze dalej tłoczyli się pozostali członkowie rodziny, wszyscy ciekawi nowego ciała żniwiarza.

Feliks przywitał się głośno, mając nadzieję, że na tych grzecznościach się skończy i przejdą do jadalni. Niestety droga do stołu okazała się prawdziwym torem przeszkód pełnym uścisków, klepania po plecach i tarmoszenia za policzki.

– Ale ty marnie wyglądasz! – oceniła Jadwiga, kiedy w końcu zasiedli do obiadu. – Taki chudy i zagłodzony!

– Za to ty, Jadziu, wyglądasz, jakbyś ostatnio trochę sobie pofolgowała i jadła tyle, co mały wół – powiedział, zanim ugryzł się w język.

Cała rodzina zamilkła, wpatrując się to w niego, to w starszą panią. Nikt nigdy nie ważył się mówić do niej w taki sposób.

– Dla ciebie ciocia Jadwiga – powiedziała twardo staruszka, przerywając chwilę niezręcznego milczenia. – Widzę, że tym razem będziesz małym, złośliwym gnojkiem.

I roześmiała się głośno, a pozostali członkowie rodziny odetchnęli z ulgą.

– Ciocia jak chce, to też potrafi przysolić – mruknął Feliks, mając wrażenie, że jeszcze chwila, a sam obrazi się jak mała dziewczynka.

– Bo ja, mój drogi, mam wiek i prawo za sobą.

– A ja to nie?

Jadwiga zmierzyła go spojrzeniem.

– Nie – pokręciła głową. – Zdecydowanie nie.

Feliks westchnął ciężko. Choć żył już tak długo, własna śmierć była dla niego zawsze ciężkim przeżyciem. Umierając, cierpiał tak samo, jak zwykli ludzie, a kiedy budził się w nowym ciele, za każdym razem było to dla niego wielkim szokiem. Po części był sobą, a po części zupełnie inną osobą. Feliks wiedział, że tylko dzięki temu nie mówi już staropolszczyzną, choć nawet teraz zdarzało mu się używać archaizmów, i potrafił pojąć działanie otaczającego go świata. Czyli był w stanie posługiwać się telefonem komórkowym oraz nie gorszył się na widok kobiety w krótkiej spódniczce czy stroju kąpielowym.

Chłopaka, do którego kiedyś należało to ciało, najwyraźniej cechowała uszczypliwość, odrobina egoizmu i totalny brak umiejętności śmiania się z samego siebie. Jadwiga, która widziała Feliksa już w wielu wcieleniach, trafiła w samo sedno – był złośliwym, małym gnojkiem.

Wychodzi na to, że czeka mnie wiele pracy nad sobą – pomyślał żniwiarz. Ale nie z takimi rzeczami sobie radziłem.

¢

Gdy skończyli pizzę, kelnerka zabrała talerze, a Mateusz zaczął się zastanawiać, czy powinni już wyjść. Nie miał pojęcia, o której godzinie wypadało odprowadzić dziewczynę do domu.

Magda rozejrzała się po sali, a jej wzrok zatrzymał się na stole do bilardu.

– Zagramy? – zaproponowała.

– Czemu nie? – Mateusz uśmiechnął się zadowolony z takiego rozwoju sytuacji. – Dobra w to jesteś? – zapytał, układając bile.

– Gdzie tam, beznadziejna. Jeżeli będziesz chciał być dżentelmenem i pozwolić mi wygrać, to przed tobą nie lada wyzwanie.

Położyła telefon komórkowy na rogu stołu, wycelowała kijem w białą bilę i uderzyła.

Pięć minut później Mateusz stwierdził, że rzeczywiście jest beznadziejna albo nawet i gorzej. Ale za to dużo się przy tym śmiała, dawała z siebie wszystko i nie przejmowała się, gdy jej bile robiły, co chciały.

Chłopak z lekkim uśmiechem obserwował, jak Magda przygryza dolną wargę, pochyla się nad stołem i celuje. Wtem rozległ się dzwonek. Mimowolnie spojrzał na ekran.

– Jakiś Feliks dzwoni – powiedział, podając jej telefon.

Magda zrobiła wielkie oczy.

– Przepraszam na chwilę – wydusiła z siebie i stanęła w kącie.

Starała się mówić półgłosem, ale mimo to Mateusz wszystko słyszał.

– Mówiłam ci, że wychodzę – odezwała się do słuchawki. – Tak… tak… Nie czekaj na mnie. Odezwę się później… Pa.

Magda wyłączyła telefon i rozejrzała się dookoła, jednak knajpa była prawie pusta. Kelnerka siedziała za barem i bazgrała coś na kartce papieru, a Mateusz kontemplował ułożenie bil na stole. Wydawało się, że nikt nie zwrócił uwagi na jej rozmowę.

Podeszła do stołu, a Mateusz bez słowa wręczył jej kij. Nie zapytał, kto dzwonił ani czego chciał. I dobrze, bo Magda nie miała pojęcia, jak mogłaby mu wytłumaczyć, że jej nadopiekuńczy wujek… a raczej kuzyn wciąż usiłuje ją kontrolować.

Zagrali kilka partii i wypili po piwie.

– Już późno. – Mateusz zerknął na zegar wiszący na ścianie.

Nie miał ochoty na powrót do pokoju nad garażem, ale zbliżała się już dwudziesta trzecia.

– Masz rację – westchnęła. – Jutro rano muszę stawić się w księgarni.

Mateusz podał jej kurtkę i wyszli na zewnątrz.

– Odprowadzę cię do domu. Wskaż tylko, gdzie mamy iść – powiedział chłopak.

Magda stanęła jak wryta. Do domu?! Przecież on nie może dowiedzieć się, gdzie ona mieszka! Jedyny chłopak w mieście, który uważa ją za normalną, nie może zobaczyć tego upiornego domu Feliksa!

Dobrze, że nie zabrałam wszystkich swoich rzeczy z domu rodziców – pomyślała z niespodziewaną ulgą. Niech lepiej myśli, że mieszkam z nimi, a nie ze zdziwaczałym wuj… kuzynem. A poza tym do domu rodziców jest bliżej.

– Tędy – powiedziała i ruszyła przed siebie.

Wieczór był chłodny i orzeźwiający. Wiatr całkowicie się uspokoił, ale powietrze wciąż pachniało wiosenną świeżością. Po ulicach krążyło niewielu ludzi. Większość siedziała w domach przed telewizorami.

– Musimy jeszcze przejść przez torowisko i będziemy prawie na miejscu. – Magda machnęła ręką w stronę pogrążonej w ciemności doliny znajdującej się tuż przed nimi.

– Jesteś pewna? – zapytał. – Tam, gdzie wcześniej mieszkałem, nikt nie zapuszczał się w takie miejsca po zmroku. Można za to oberwać.

– Coś ty, od dziecka chodzę tędy o każdej porze dnia i nocy i jeszcze nigdy nic mi się nie stało. – Magda zlekceważyła jego obawy.

Zeszli z chodnika na pobocze, a dalej wąską ścieżką w dół zbocza.

– Podnoś nogi wysoko – odezwała się Magda w pewnej chwili.

Mateusz poczuł pod butami ostre kamienie, którymi zazwyczaj były podsypane tory.

– Jak byłam mała, to często przychodziliśmy tutaj się bawić – kontynuowała dziewczyna, wchodząc na jedną z szyn. – Wtedy jeszcze jeździły tu pociągi. Kładliśmy monety na torach, bawiliśmy się w chowanego w opuszczonych budynkach lub po prostu całymi godzinami przesiadywaliśmy na zamkniętych torach.

W końcu weszli na zalaną wieczornym światłem latarni ulicę, gdzie trzech młodych chłopaków z entuzjazmem kopało metalowy kosz na śmieci stojący tuż przy przystanku autobusowym. I zanim Mateusz zdążył się zorientować, co się dzieje, Magda ruszyła w ich stronę z gniewną miną.

– Co wy wyprawiacie?!

Nagle znikła gdzieś wesoła, beztroska dziewczyna.

Chłopcy w pierwszej chwili się przestraszyli. Z minami niewiniątek odsunęli się od kosza, a gdy tylko zobaczyli, że zabawę przerwała im niewiele starsza od nich dziewczyna, rzucili kilka przekleństw i na znak, że mają ją gdzieś, jeden z nich wziął do rąk duży kamień i wycelował w szklaną ściankę przystanku.

Magdy wcale to nie zraziło.

– Gdyby wasze matki teraz was zobaczyły, spaliłyby się ze wstydu!

Zrobiła jeszcze krok naprzód i stanęła w kręgu światła. Mateusz zatrzymał się obok niej i złapał ją za ramię, gotów zaraz ją stamtąd odciągnąć. I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał.

Trzech młodocianych wandali spojrzało prosto na twarz Magdy i powoli zaczęło się cofać. Kamień upadł na ziemię i potoczył się w bok.

Jeden z chłopców chrząknął nerwowo, inny zamruczał coś pod nosem.

– To my tego… spadamy – zadecydował trzeci.

Cofnęli się jeszcze kilka kroków, a potem odwrócili się i uciekli.

Magda z zadowoleniem kiwnęła głową, a Mateusz zerkał to na nią, to za uciekającymi chuliganami.

– Co się właśnie tu stało? – zapytał po chwili.

– To zaleta małych miasteczek – odezwała się Magda.

Odwróciła się do niego, spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się promiennie.

– Jak spotkasz jakiegoś wandala, to jest całkiem duże prawdopodobieństwo, że albo chodziłeś z nim kiedyś do klasy, albo twoi rodzice pracują z jego rodzicami, albo znacie się w jeszcze jakiś inny pokrętny sposób.

Spojrzała w dół i Mateusz zdał sobie sprawę z tego, że wciąż mocno ściska jej ramię. Puścił ją z ociąganiem. Skierowali się w dół ulicy.

– Mam dwa pytania – odezwał się. – Ile masz lat, żeby takich łebków straszyć ich matkami?

Magda zaśmiała się.

– Coś takiego zawsze działa.

– Nie zawsze, zapewniam cię. – Pokręcił głową. – Twoja rodzina należy do jakiejś mafii, czy coś?

Dziewczyna roześmiała się jeszcze głośniej.

– Coś ty! Moja mama jest z wykształcenia bibliotekarką, a tata weterynarzem. Myślę, że mafia raczej nie poszukuje takich ludzi.

Wkrótce dotarli na miejsce. Dom jej rodziców nie wyglądał jak siedziba mafii. Był biały, jednopiętrowy, z czerwonym dachem i zadbanym ogródkiem. Z salonu wylewała się na zewnątrz kolorowa poświata rzucana przez telewizor.

– Dziękuję ci za miły wieczór – odezwała się Magda, gdy zatrzymali się na chodniku. – Musimy jeszcze kiedyś to powtórzyć.

Przez chwilę zawahała się, co robić, przecież dawno nie była na żadnej randce.

Raz kozie śmierć – postanowiła. Stanęła na palcach, pocałowała Mateusza w policzek, a potem ruszyła do domu, odprowadzona zamyślonym spojrzeniem chłopaka. Na progu odwróciła się i pomachała mu, a potem znikła za drzwiami.

– Żono, nasza córka marnotrawna powróciła – oświadczył głośno Jakub.

Magda stanęła w progu salonu i wywróciła oczyma. Miała nikłą nadzieję, że rodzice zapomną, że już z nimi nie mieszka. I to na własne życzenie.

– Madzia? – Mama podniosła się z fotela. – Stało się coś? Co ty tutaj robisz o tak późnej porze?

– Byłam na randce, a chłopak uparł się, żeby mnie odprowadzić do domu. Wolałam pokazać mu wasz idealny domek, a nie upiorne domiszcze Feliksa – powiedziała, siadając obok taty na kanapie.

– Rozsądny wybór. – Ojciec pokiwał głową i wrócił do oglądania filmu.

– Mam tylko nadzieję, że jeszcze nie zamieniliście mojego pokoju w podręczny składzik i będę miała gdzie spać?

– Myślę, że znajdzie się jakieś miejsce – odparła mama.

– A jak wam podoba się nowe wcielenie Feliksa?

Tata spojrzał na Magdę znacząco.

– Widziałem go już w wielu ciałach – powiedział. – Ale w takim to jeszcze nigdy.

¢

Nadia zerknęła na zegar na wieży kościelnej. Dwudziesta – a więc miała jeszcze kilka godzin. Zmory wychodziły na polowanie w środku nocy, kiedy większość ludzi była pogrążona w głębokim śnie. Najważniejsze to znaleźć je, nim dopadną jakiegoś nieszczęśnika i nasycą swój głód. W całym mieście było czuć ich smród, szczególnie nad ranem, kiedy kryły się w jakiejś wilgotnej, zatęchłej norze i zasypiały na cały dzień.

Po dłuższej chwili zastanowienia Nadia skręciła do najbliższego pubu. Nie było sensu wracać do jej tymczasowego schronienia, a samotna dziewczyna siedząca w nocy na ulicy zawsze zwracała na siebie uwagę.

Zamówiła kawę, aby przynajmniej nie wyróżniać się wśród gości lokalu – choć powinna była wziąć piwo – i usiadła przy małym, okrągłym stoliku w rogu, skąd mogła widzieć zarówno drzwi, jak i bar. Dokładnie zbadała otoczenie, na chwilę zawiesiła też wzrok na telewizorze, ale szybko powróciła do oglądania żywych ludzi. Odkąd pojawiła się telewizja, zawsze drażniła Nadię. Była bezsensowna, krzykliwa, zabierała mnóstwo czasu, nie dając w zamian nic oprócz wątpliwej jakości rozrywki. Czasem zastanawiało ją, jak to możliwe, że choć współczesnym ludziom tak bardzo brakowało czasu, to całe godziny siedzieli przed ekranem. Miała wrażenie, że nikt już nie potrafił docenić chwili spędzonej na pozornie bezczynnym siedzeniu, kiedy to można było zajrzeć w głąb siebie, zastanowić się nad różnymi problemami, albo poobserwować innych ludzi bądź przyrodę. Ludzie patrzyli, ale nie widzieli, dlatego coraz mniej osób dostrzegało nawich.

Poprzednia właścicielka tego ciała była zupełnie inna. Co prawda nie wierzyła w upiory, ale za to miała w sobie olbrzymie pokłady cierpliwości, była spokojna i zrównoważona. Na myśl o niej do umysłu Nadii zaczęły napływać wspomnienia, które do tej pory starała się blokować. Rozpamiętywanie życia dziewczyny, a tym bardziej jej śmierci, nic nie dawało.

– Podać coś jeszcze?

Nadia zamrugała oczyma i spojrzała na kelnerkę.

– Nie, dziękuję – odparła, wskazując na prawie pełną filiżankę.

Kelnerka przez chwilę stała jakby niezdecydowana, a potem odwróciła się i ruszyła w stronę baru.

– Zmora – szepnęła Nadia, chcąc skupić się na tym, co czekało ją tej nocy, zamiast na wspominaniu zmarłej dziewczyny.

Znacząca różnica pomiędzy zmorą a upiorem polegała na tym, że zmora nie powstawała ze zmarłych i nie zabijała swoich ofiar. Dostrzec można było ją tylko wtedy, gdy krążyła po ulicach, węsząc za krwią. Gdy już ją wyczuła, trudno było ją zatrzymać. Potrafiła przenikać przez drzwi i ściany. Wchodziła do sypialni śpiącego człowieka, siadała mu na klatce piersiowej i wtedy stawała się niewidzialna. Ostrym, cienkim szponem nacinała skórę i zaczynała pić. Ludzie różnie na nią reagowali. Niektórzy rzucali się przez sen, jęczeli i stękali. Często śniło im się wtedy, że próbują biec, ale powietrze stawało się gęste jak kisiel, utrudniając ruch. Inni z kolei rozbudzali się i zawieszeni pomiędzy jawą a snem nie mogli nawet drgnąć, ich kończyny były sparaliżowane. Pewien mężczyzna, który opisywał Nadii swoje spotkanie ze zmorą, mówił, że coś go przyduszało na piersi i był tak przerażony, że chciał krzyczeć, ale z jego gardła nie wydostawał się nawet szept. Dopiero gdy zmora nasyciła się jego krwią, odeszła, a on mógł odetchnąć.

Niestety ludzie coraz częściej zaczynali wyśmiewać takie wierzenia, a lekarze mieli własne teorie na temat drętwiejącego ciała oraz duszności podczas snu.

Nadię zawsze to bawiło. Kiedyś najróżniejsze stwory i potwory stanowiły wyjaśnienie niemal każdego zjawiska atmosferycznego czy zachodzącego w ludzkim ciele. Dziś z kolei chcieli wszystko udowadniać nauką – a tak się po prostu nie dało!

Dziewczyna zakręciła pustą już filiżanką. Zegar nad barem wskazywał kwadrans po dwudziestej trzeciej. Latarnie rozświetlały mrok nocy.

– Pora na mnie – westchnęła Nadia, zapłaciła za kawę i wyszła z pubu, odprowadzana podejrzliwymi spojrzeniami kelnerki oraz kilku gości.

Po drodze kupiła najtańsze wino i ruszyła do parku. Odkręciła korek i schowała go do kieszeni, a trunek wylała na trawnik, bo tak naprawdę potrzebowała tylko pustej butelki. Do paska przypięła pochwę z nożem, a obie dłonie owinęła bawełnianym sznurem, który zdobyła kilka lat wcześniej, gdy wypędzała wisielca.

Ludzie nigdy nie godzili się z czyimś samobójstwem – wisielca nie można było grzebać w poświęconej ziemi, a odcięcie go przynosiło pecha jego sąsiadom. Dlatego wielokrotnie zdarzało się, że samobójca wisiał na drzewie w oczekiwaniu na przejezdnego obcego. Zaś sznurowi, na którym się powiesił, przypisywano niezwykłe właściwości. Uważano, że przynosi szczęście, a niektóre kobiety były nawet przekonane, że kawałek sznura noszony w woreczku na szyi pomoże spotkać ukochanego. Co prawda Nadia nie posunęłaby się aż tak daleko, aby potwierdzić skuteczność tych opowieści, ale jak każdy żniwiarz wiedziała, że gdy w pobliżu miejsca swojej śmierci bądź pochówku pojawi się duch wisielca, sznur zdjęty z jego szyi okazuje się bardzo przydatny. Owinięty wokół dłoni pozwalał pochwycić niektóre z niematerialnych zjaw. A jedną z nich była zmora.

Zmory preferowały zaludnione, ale ciemne dzielnice, a Nadia już za dnia odnalazła tę, w której smród potwora był nie do zniesienia. Zwykli ludzie nie potrafili go nawet zidentyfikować, ale gdy go poczuli, często ogarniał ich niepokój. Zupełnie inaczej było ze żniwiarzami, którzy zmorę potrafili wyczuć na kilometr.

Nadia przeszła się wzdłuż ulicy, zachowując czujność. Jeśli przegapi moment, a zmora napije się czyjejś krwi, cały wieczór czekania pójdzie na marne. Zegar na wieży kościelnej wybił północ. Ulica była spokojna i uśpiona, tylko gdzieś dalej kilku kibiców wracało z baru, wykrzykując hymny swojej drużyny, ale Nadia nie zwracała na nich większej uwagi.

Wtem poczuła silniejszy smród padliny i starych ubrań. Do jej uszu dotarło ciche szuranie oraz klekot. Zmora wyruszyła na łowy.

Nadia wyjęła nóż i nacięła skórę na zewnętrznej stronie lewego przedramienia. Gdy chowała ostrze, na ziemi rozprysły się pierwsze krople krwi. Odgłosy stawały się coraz silniejsze. Zmora wyczuła krew.

Nadia ujrzała ją pędzącą po ulicy prosto na nią. Była wyjątkowo paskudnym stworem o przeraźliwie chudym ciele. Nienaturalnie długie kończyny, sprawiające wrażenie tak delikatnych, jakby za chwilę miały się połamać, nadawały potworowi karykaturalny, pokraczny wygląd. Jasna, sucha skóra naciągnięta na patykowate ciało była cienka jak pergamin i niemal zupełnie przezroczysta. Z małej, okrągłej twarzy wystawały ostre kości policzkowe i podbródek. Na niemal łysej głowie rosło kilka strąków ciemnych, tłustych włosów, a w wielkich oczodołach kryły się białe oczy, teraz wlepione w Nadię.

Zmora pędziła na żniwiarza, wyginając się dziwacznie i kiwając na zbyt długich kończynach. Nadia nie mogła pozwolić, aby ta dobrała się do jej krwi. Jeżeli zacznie pić, nie dość, że stanie się niewidzialna, to wpuści do jej żył środek paraliżujący.

Nadia wciąż trzymała rękę w powietrzu, by zmora rzuciła się na krwawiącą ranę. A gdy to zrobiła, dziewczyna chwyciła ją za gardło. Długie kończyny zaczęły śmigać wokół. Zmora pochyliła głowę do przodu. Dysząc ciężko, chłonęła powietrze przepełnione zapachem krwi. Raz czy dwa zraniła Nadię ostrymi, długimi szponami.

Exorcizámos te – zaczęła Nadia – ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas…

Stwór zaczął się rzucać i szarpać w stalowym uścisku dziewczyny. Krew z przedramienia kapała na ziemię. W końcu zmora złapała przednimi łapami za ramię Nadii i usiłowała przyciągnąć je do pomarszczonych, cienkich ust. Z jej gardła wciąż wydobywał się klekot.

…ómnis infernális adversárii, ómnis légio, ómnis congregátio et sécta diabólica… – kontynuowała dziewczyna.

Trzymanie zmory kosztowało ją sporo wysiłku. Na jej czoło wystąpił pot, którego pierwsze krople zaczęły spływać po twarzy.

…in nómine et virtúte Dómini nóstri Jésu Chrísti!

Tylko centymetry dzieliły już paszczę zmory od krwawiącej rany żniwiarza. Serce Nadii zaczęło bić coraz szybciej ze strachu. Jeśli stwór dobierze się do rany, Nadia straci przytomność i ocknie się dopiero za godzinę, kiedy potwór będzie już daleko. Spróbowała wyszarpnąć zranione przedramię z silnych szponów. Jednak to rozproszyło ją na ułamek sekundy i palce jej prawej dłoni ześlizgnęły się z gardła zmory.

Stwór zamachnął się długą łapą, uderzając Nadię w klatkę piersiową. Całe powietrze uleciało z płuc dziewczyny, która padła na ziemię.

Zaślepiona żądzą krwi zmora rzuciła się do ataku. Nadia kopnęła ją z całych sił, odturlała się i stanęła na chwiejnych nogach. Potrzebowała odpoczynku, choć chwili wytchnienia, ale nie miała nawet pięciu sekund, bo stwór wciąż parł naprzód. Tym razem Nadia zacisnęła obie dłonie na jego gardle.

Non últra áudeas, sérpens callidíssime, decípere humánum genus Dei Ecclésiam pérsequi, ac Dei eléctos excútere et cribráre sicut tríticum – kontynuowała przez zaciśnięte zęby.

Zmora siekła ostrymi pazurami na wszystkie strony. Nadia, ledwo stojąc na nogach, ostatnim wysiłkiem podcięła jej tylne łapy i powaliła na ziemię. Przycisnęła kolano do jej klatki piersiowej.

Krew zaczęła spływać po ręce Nadii. Jeśli choć jedna kropla wpadnie do pyska zmory, to koniec. Potwór zyska na tyle siły, aby strącić z siebie żniwiarza.

Ímperat tíbi Deus altíssimus!

Zmora rozdziawiła paszczę, a klekot zamienił się w hałaśliwe, urywane wciąganie powietrza.

Recéde ergo in nómine Patris! – Zmora zaczęła się wykręcać i kurczyć. – Et Fílii, et Spíritus Sancti!

Zmora zmniejszyła się, mieszcząc się obecnie w dłoni Nadii, która czuła, jakby trzymała czystą, skumulowaną energię. Miała tylko kilka sekund na uwięzienie jej, zanim stwór wróci do normalnych rozmiarów.

Uważając, aby przypadkowo nie kapnąć na zmorę krwią, wyjęła z kieszeni kurtki butelkę po winie i wepchnęła stwora do środka, szybko zakręcając naczynie.

Nadia sapnęła głośno, wierzchem dłoni otarła pot z czoła, po czym uniosła lekko butelkę i nią potrząsnęła. W środku znajdowała się odrobina szarego dymu, a gdy przyłożyła do niej ucho, usłyszała cichy klekot. Niedługo, kiedy zmora spuści z tonu, zacznie kwilić niczym małe dziecko.

Nadia zakończyła zadanie. Do swojego tymczasowego lokum miała spory kawałek drogi. Jednak spacer w rześką, chłodną noc nie był wcale taki zły. Jak się okazało, gorsze było jego zakończenie.

Gdy tylko dotarła pod blok, zobaczyła błyskające światła na parterze.

Westchnęła z irytacją, przeklinając pod nosem żuli, którym akurat w tę noc zachciało się urządzić tutaj imprezę.

Weszła na klatkę schodową, mając nadzieję, że pijane i rozbawione towarzystwo jej nie dostrzeże, gdy nagle ktoś błysnął jej latarką po oczach.

– Ej, patrzcie! – zakrzyknął wielki łysy chłopak w dresie.

– Co tu robisz, dziunia? – zapytał jego kolega, wytaczając się na klatkę schodową.

– Zgubiłaś się? – rzucił obleśnie uprzejmym tonem trzeci.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю