355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Robert Szmidt » Ucieczka z Raju » Текст книги (страница 8)
Ucieczka z Raju
  • Текст добавлен: 19 мая 2017, 19:30

Текст книги "Ucieczka z Raju"


Автор книги: Robert Szmidt



сообщить о нарушении

Текущая страница: 8 (всего у книги 20 страниц)

zrozumiałe, a ja nie mam środków technicznych, by ewakuować wszystkich kolonistów…

– Kapitanie – wpadł mu w słowo doktor – może pan mówić szczerze. Oni wiedzą.

Święcki zamarł z widelcem uniesionym do wciąż pełnych ust.

– Słucham?

– Poinformowałem moich kolegów z korporacji, jak naprawdę wygląda sytuacja – wyjaśnił

Pallance.

– A jak wygląda według pana?

– Nie ma żadnej supernowej – rzucił doktor. – Ewakuujecie nas z powodu inwazji Obcych.

– Skąd pan… – Henryana zatkało.

– Ninadine nie naświetliła panu chyba mojej prawdziwej roli. Pracuję dla admiralicji.

Szefuję tutejszemu ośrodkowi rehabilitacyjnemu dla weteranów.

Święcki patrzył na niego z takim zdumieniem, jakby otyły lekarz przywalił mu w twarz.

W życiu nie słyszał o żadnym ośrodku rehabilitacyjnym trzeciej floty. Gdyby taka instytucja

znajdowała się na Delcie, otrzymałby stosowne instrukcje. Tymczasem był całkowicie pewien,

że rozkazy nic nie mówiły o tym człowieku i jego pacjentach.

– O czym pan mówi, tutaj nie ma żadnego…

– Nie drążmy tego tematu – poprosił Pallance, wpadając mu bezceremonialnie w słowo.

– Nie miał pan prawa… – zaczął Święcki, odkładając sztućce.

Czuł na twarzy palące spojrzenia pozostałych gości. Ten tłuścioch postawił go w tak

niezręcznej sytuacji, i to teraz, gdy wszystko zaczynało w końcu iść po jego myśli.

– Ma pan rację – przyznał doktor. – Ale może mi pan wierzyć, że pański sekret dość szybko

wyszedłby na jaw. To nie jest jakieś zadupie, tylko doskonale wyposażona kolonia.

Korporacja dysponuje na Delcie sprzętem, dzięki któremu tu obecny pan Fitz mógłby bez trudu

wykazać górniczej braci, że w promieniu setek lat świetlnych nie ma żadnej supernowej.

Szef pionu badawczego skinął głową.

– Moi podwładni poprosili godzinę temu o dostęp do radioteleskopu – potwierdził

obojętnym tonem, choć oczy lśniły mu dziwnie mocno. – Doktor był tego świadkiem.

– Uznałem, że to najrozsądniejsze rozwiązanie – wtrącił pośpiesznie Pallance. – Olivernest

spacyfikował asystentów, mówiąc, że sam już wszystko sprawdził.

Henryan przełknął ostatni kęs mięsa.

– To była tajemnica… Wie pan, co grozi za jej złamanie?

– Wolałby pan mieć do czynienia z buntem górników? – zapytał Dupree, zanim spocony

doktor otworzył usta. – Gdyby rewelacje z obserwatorium rozniosły się po kolonii, większość

ludzi wróciłaby do domów.

Święcki przeniósł wzrok na niego.

– Gdyby to ode mnie zależało, powiedziałbym wam całą prawdę, ale jestem żołnierzem,

przysięgałem, że…

– Nie mamy do pana pretensji, kapitanie – zapewniła go Ninadine. – Widzimy, jak pan się

stara. Może pan być pewny, że żadne z nas nie puści pary z ust. My naprawdę chcemy pomóc.

– Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, co nas czeka w razie fiaska pańskiej operacji –

rzucił Dupree, który także był dyrektorem z bardzo świeżej nominacji. – Dlatego proszę,

zapomnijmy o sprawie i wróćmy do tematu.

– Zapewniam was, że ja naprawdę nie chcę tutaj nikogo zostawić – kontynuował Święcki,

który nagle stracił apetyt. – Ale nie mam wolnej ręki. Dowództwo wyraziło się jasno. Ten

rdzeniowiec ma absolutne pierwszeństwo. Musi zostać załadowany bez względu na koszty

i straty.

– Rozumiemy to, kapitanie. Naprawdę. Proszę nam powiedzieć, na co pan wpadł,

a postaramy się pomóc najlepiej, jak tylko umiemy – zapewnił Fitz.

– Dobrze… – Henryan wziął się w garść. Mleko i tak się rozlało. – Admiralicja uważa, że

jeśli wywiozę stąd sto osiemdziesiąt tysięcy ludzi, operację będzie można uznać za sukces. –

Zaszemrali, jak się tego spodziewał. – Dla nich jesteście tylko liczbami w słupkach kolejnych

raportów, ale nie dla mnie. Dlatego bez przerwy kombinuję, jak znaleźć sposób na wydostanie

stąd pozostałych stu czterdziestu tysięcy osób. I chyba go dzisiaj znalazłem… Co byście

powiedzieli, gdybyśmy wykorzystali w tym celu kontenery? – Fitz i Pallance spojrzeli na

dyrektora kopalni, ale ten również na razie nie rozumiał, na czym polega plan Święckiego.

Henryan dodał więc zaraz: – Każdy z nich jest dokowany w przestrzeni do specjalnej śluzy,

a jego ładunek zostaje wdmuchnięty przez sprężarki do napełnianej ładowni, jak to obrazowo

opisał dyrektor Drechsler. Śluzy są na zewnętrznych ścianach rewolwerówek, więc gdyby

wykorzystać je do permanentnego zadokowania kontenera, moglibyśmy stworzyć dziesiątki,

jeśli nie setki pseudohabitatów, w których ewakuowani koloniści dolecieliby w spartańskich

warunkach do stacji tranzytowych.

Po tym wyjaśnieniu Dupree uśmiechnął się szerzej i zmrużył oczy. Widać było, że rozgryza

problem od strony technicznej. Henryan trzymał kciuki, żeby jego laickie i co tu ukrywać,

hurraoptymistyczne podejście do tematu nie okazało się totalną bzdurą, ponieważ nie miał

pewności, czy taki sposób wykorzystania kontenerów będzie w ogóle możliwy. Diabeł zbyt

często tkwił w szczegółach, więc i w tym przypadku kapitan mógł przeoczyć jakąś pierdółkę,

która dla tego człowieka będzie oczywistym, karygodnym błędem.

– Wydaje mi się – rzucił Dupree po kilku chwilach zastanowienia – że to da się zrobić.

Możemy zaślepić śluzy czołowe, żeby po podłączeniu do ładowni nie doszło do

przypadkowego przedmuchania komory, a przy odpowiednim ustawieniu kompresorów

będziemy mieli naprawdę spory zapas powietrza na czas podróży.

– Jak duży? – zainteresował się Pallance.

– Niech się zastanowię… – Dupree odłożył sztućce i zaczął coś liczyć na osobistym

holopadzie. Trwało to chwilę, zatem pozostali zajęli się kończeniem posiłku. Być może

jednego z ostatnich w ich życiu, a już na pewno na tej planecie. Nawet Święcki sięgnął po

widelec, choć tym razem pieczeń nie wydawała mu się już tak wyborna. – W komorze tej

objętości możemy pomieścić około jedenastu tysięcy osób, ale wtedy zabraknie im powietrza

na dolecenie do szóstego pasa, gdzie znajdują się stacje przerzutowe. Nawet przy założeniu, że

każdy będzie miał własny kombinezon i zabierze pełne butle tlenu – dodał.

– Macie tu tyle wyposażenia osobistego? – zdziwił się Henryan.

– To kolonia górnicza. Tutaj każdy, kto pracuje w kopalni, ma co najmniej dwa

przydziałowe kombinezony – wyjaśniła Ninadine. – Poza tym magazyny pękają od zapasów.

Przepisy korporacji wymagają, by butle były wymieniane co dwa lata, a kombinezony mają

gwarancję na trzy sezony. To taka sztuczka, żeby wypompować z górników choć część

wypłacanych im pieniędzy – dodała tonem usprawiedliwienia.

– Ilu zatem ludzi możemy pomieścić w jednym kontenerze? – zapytał Święcki.

– Osiem tysięcy osób, licząc samych dorosłych – odparł po chwili Dupree.

– Sporo, ale… – teraz Henryan przeliczył coś w pamięci – …będziemy potrzebowali

niemal dwudziestu kontenerów, by pomieścić wszystkich. Dacie radę tyle przerobić?

Tym razem dyrektor kopalni nie miał tak radosnej miny.

– W sumie… – rzucił, ale ugryzł się w język. – Wydaje mi się, że tak. To wyjątkowa

sytuacja, więc na chętnych do roboty nie powinniśmy narzekać. Warsztaty stoją, ponieważ już

wczoraj zakończyliśmy fedrunek. Nie ma sensu kopać rudy, skoro nie zabierzemy nawet tego,

co mamy na składzie.

– Wolałbym mieć pewność – naciskał Święcki.

– W takim razie musi mi pan dać pół godziny – odpowiedział dyrektor, wstając od stołu. –

Rzucę temat komu trzeba, lecz jak powiedziałem, od strony technicznej jest to możliwe.

– W przestrzeni też, mam nadzieję? – zapytał Henryan.

– W jakiej przestrzeni? – zdziwił się Dupree.

– Na niskiej orbicie – doprecyzował kapitan.

– Dlaczego, u licha, mielibyśmy to robić w kosmosie? O wiele prościej i szybciej będzie

dokonać adaptacji w naszych warsztatach.

– Powiedzmy, że to warunek konieczny – wyjaśnił Święcki. – Czy będziecie w stanie

przerobić te kontenery na orbicie?

Dupree opadł ciężko na krzesło.

– Wątpię. Naprawdę. Nie mamy tyle sprzętu przystosowanego do prac w otwartej

przestrzeni. Po prostu nigdy go nie potrzebowaliśmy.

– Szlag by to – mruknął zawiedziony Henryan.

– Dlaczego to taki problem? – zainteresował się doktor.

Święcki patrzył mu przez chwilę w oczy, zastanawiając się, ile może zdradzić, ale szybko

doszedł do wniosku, że skoro wiedzą o Obcych i wszyscy jadą na tym samym wózku, nie

powinni mieć przed sobą tajemnic. Zwłaszcza że tylko wzajemna szczerość może im teraz

pomóc.

– Ejektory się sypią, więc wymusiłem na głównym inżynierze zmniejszenie obciążenia

wszystkich torów, a to oznacza, że szlag trafił harmonogram załadunku.

– Admiralicja wyrazi na to zgodę? – wpadła mu w słowo Truffaut.

– Zobaczymy, ale jestem dobrej myśli, ponieważ znaleźliśmy się o włos od prawdziwej

katastrofy.

– No dobrze, ale na czym dokładnie polega nasz problem? – zainteresował się Pallance.

– Na tym, że admiralicja nie pozwoli na dalsze zwiększanie strat, czytaj: nie dostaniemy

zgody na wystrzelenie w przestrzeń pustych kontenerów. Dlatego pomyślałem, że moglibyśmy

wykorzystać te, które znajdują się w przestrzeni.

– Nie odpuszczą dwustu tysięcy ton, nawet jeśli to będzie oznaczało możliwość uratowania

prawie stu pięćdziesięciu tysięcy ludzi? – zapytał dyrektor kopalni.

Święcki westchnął ciężko.

– Obawiam się, że ta ruda jest cenniejsza dla Rady niż my wszyscy razem wzięci.

Zmarkotnieli i zamilkli na dłuższą chwilę. Już widzieli światełko w tunelu, już czuli ulgę na

myśl o ocaleniu życia.

– Nie wierzę, po prostu nie wierzę – mamrotał pod nosem Dupree.

– Kapitan wie, co mówi – zapewnił go Pallance.

– System jest prosty – wyjawił Henryan. – O przyznanych wam numerach nie decydowało

losowanie, tylko zimna kalkulacja. Szansę na ewakuację otrzymali ci, którzy zdaniem

admiralicji najbardziej przydadzą się Federacji. Reszta na obecnym etapie wojny jest tylko

niepotrzebnym obciążeniem budżetu. Nie patrzcie tak na mnie. Gdybym podzielał to zdanie,

siedziałbym teraz na Cervantesie.

– Zamiast dramatyzować, może skupmy się na rozwiązaniu problemu – zaproponował Fitz.

– A co możemy w tej sytuacji zrobić? – zapytał Dupree.

– Zabrać się do roboty i przygotować w przestrzeni tyle kontenerów, ile się da?

– Przy obecnych możliwościach zmajstrujemy cztery, może pięć.

– Zawsze to czterdzieści tysięcy ocalonych istnień.

– Też prawda – przyznał zamyślony dyrektor.

– Myślę, że… – zaczął Święcki, ale umilkł w pół zdania, gdy poczuł wibrację

komunikatora. Zerknął na wyświetlacz urządzenia. – Przepraszam, muszę na moment zniknąć –

rzucił, wstając od stołu.

– Coś się stało? – spytała zaniepokojona Truffaut.

– Szefostwo właśnie przeczytało mój ostatni raport – wyjaśnił zwięźle.

.

DWANAŚCIE

System Anzio, Sektor Zebra,

23.10.2354

Rutta wrócił prosto do swojej kajuty. Wciąż był rozdarty, z jednej strony pochwały, które

padły z ust Xiao i pani kanclerz, mile go połechtały, z drugiej czuł obawę, a nawet strach

przed jarzmem nałożonym na jego barki w tej samej, jakże krótkiej rozmowie. Admiralicja

i Rada oczekiwały od niego kolejnego przełomowego planu, a on miał w głowie kompletną

pustkę. Co gorsza, był przekonany, że to nie jest chwilowy stan. Ludziom zaczynało w tej

wojnie brakować opcji. Jedynym rozwiązaniem, które przychodziło mu na myśl, było

stawienie czoła wrogim eskadrom. A to mogło mieć zgubne skutki, i to nie tylko dla załóg

biorących udział w bitwach. Jeśli trzecia flota rzuci do walki któryś z nowo utworzonych

zespołów uderzeniowych i poniesie sromotną klęskę, morale żołnierzy i marynarzy – i tak już

niskie – spadnie poniżej akceptowalnego poziomu.

Historia pokazywała, jak kończą się tego typu porażki. Fale dezercji, odmowy wykonania

rozkazów, w końcu rozpad armii. A do tego nie można przecież dopuścić. Nie teraz, gdy

pojawiło się światełko w tunelu. A nawet dwa światełka, jeśli liczyć zgodę admiralicji na

przerzucenie do trzeciego metasektora dużych kontyngentów z innych flot. Za dwa, trzy

miesiące na pograniczu Terytoriów Wewnętrznych i Rubieży powstaną nowe bazy, pojawią się

setki nowych okrętów wojennych. Wiadomość z admiralicji zawierała bardzo szczegółowe

plany i harmonogramy dyslokacji jednostek. Xiao zgodził się na niemal wszystkie żądania

Farlanda. Jedynym wyjątkiem było pozostawienie w odwodzie największych okrętów

pierwszej floty. Choć od wojny domowej minęło już ponad sto lat, Systemy Centralne nadal

nie uwolniły się od paranoicznego strachu przed kolejną secesją. A szkoda, bo pancerniki

czwartej generacji mogłyby zmienić układ sił w najbliższych starciach.

Czternaście miesięcy – pomyślał Rutta, zdejmując bluzę munduru. Mniej niż mgnienie oka

w porównaniu z wiekiem wszechświata, cała wieczność z perspektywy walczących ludzi.

Nalał sobie szklaneczkę whisky, szczodrze, na trzy palce, a potem opadł na fotel przy konsoli

komputera, mając nadzieję, że alkohol ukoi jego skołatane nerwy i otworzy mu oczy na

aspekty, których do tej pory nie dostrzegał.

Picie pomagało mu czasami, o ile nie przesadził. Lekki rausz, zanim zabił szare komórki,

pobudzał je, pozwalając spojrzeć na problem z odpowiedniego dystansu i z właściwej

perspektywy. Oby tym razem było podobnie.

Pułkownik włączył komputer. Wirtualne ekrany rozjarzyły się niemal natychmiast,

wyświetlając otwarte wcześniej dokumenty, wykresy i symulacje. Na jednym z bocznych okien

zobaczył folder poczty. W pół godziny, bo tyle czasu minęło od chwili wyłączenia terminala,

otrzymał siedemnaście wiadomości, w tym czternaście raportów dotyczących analiz ostatnich

ataków, dwa powiadomienia o umilknięciu kolejnych stacji monitorowania i…

Zmrużył oczy, nie mogąc uwierzyć, kto jest nadawcą ostatniego przekazu. Doktor Annely

Godbless. Bogini złego smaku i królowa ciętej riposty. Już sam nagłówek sugerował, że treść

wiadomości podniesie mu ciśnienie.

„Jak mogliście, skurwyklonie pomioty” – tak właśnie zatytułowała swój przekaz.

Pociągnął spory łyk whisky, zanim zdecydował się aktywować zapis. Ku jego zdziwieniu

wiadomość była tekstowa, zaraz jednak przypomniał sobie, ile kosztowałaby pełna transmisja

z sąsiedniego sektora. Pion naukowy nie dysponował tak ogromnymi funduszami jak wojsko,

dlatego jego pracownicy byli przyzwyczajeni do archaicznych metod komunikacji. I chwała na

wysokości – pomyślał Rutta, zagłębiając się w lekturę.

Wróciłam, stary capie, i kurwirtual w czarną dziurę od dupy strony wtykany, nie uwierzysz, wypierdku, ale

zaniemówiłam. Pierwszy raz w życiu odebrało mi głos. Zniweczyliście sześć lat pracy mojego zespołu! Sześć lat, ty ćwoku w śmiesznej czapeczce, żebyś tak się dzisiaj zesrał gwiazdkami, których ci do kołnierzyka poprzypinali. Jakim prawem dopuściłeś do takiej profanacji, pytam? Ja ci tego nie daruję, o nie! Złożyłam już doniesienie do admiralicji. Tym

razem się nie wywiniecie, ty i ten twój przydupas. Pajace w jednakowych mundurkach zrobią z wami porządek. Mają więcej gwiazdek niż wy, a tylko to się u was liczy, skurwyklony niedohodowane.

Bez wyrazów szacunku,

dr A. Godbless,

Xan 4.

Xan 4… Jędza wymendziła jakimś cudem fundusze na dokończenie swoich badań, ale

dlaczego musiała go o tym poinformować? I o jakiej profanacji mówiła? Przyjrzał się uważnie

wiadomości. W słowie „profanacja” zauważył hiperlink do załącznika. Hmm… Drugim

łykiem opróżnił szklankę i aktywował podesłany mu plik.

* * *

Farland odebrał, nie patrząc nawet, kto prosi o rozmowę. On także miał dość wszystkiego,

mimo że sprawy nie potoczyły się aż tak źle, jak się obawiał.

– Co jest? – burknął, nie odrywając wzroku od dokumentów.

– Chyba wiem, o co chodziło Xiao – rzucił rozbawiony Rutta.

Wielki admirał zlustrował go zdziwionym spojrzeniem. Uśmiech na twarzy pułkownika

wydawał mu się tak nierealny, że aż nieprawdziwy.

– Słucham?

– Pytałeś mnie po spotkaniu, o co może chodzić ze Święckim. Chyba już wiem.

– I to takie zabawne? – mruknął poirytowany Farland.

– Sam zobacz.

Rutta zniknął z wyświetlacza, za to nad padem projektora pojawiła się miniaturowa

projekcja.

Nad przecinającą równinę rzeką wyrastała w niebo sięgająca chmur postać człowieka,

mężczyzny noszącego mundur podoficera floty. Theo nie rozpoznał jego twarzy, nie zrozumiał

także, co znaczą chrzęsty dobiegające z głośników.

– Co to ma być? – wymamrotał szczerze zdziwiony.

– Czekaj… – Rutta pogmerał przy klawiaturze swojego komunikatora. – Patrz teraz.

Z głośników popłynął głos mechanicznego tłumacza.

– Nazywam się Henryan Święcki, jestem człowiekiem, istotą rozumną zamieszkującą

odległe systemy gwiezdne. Przybyłem do was w pokoju, ale gdy ujrzałem wasze czyny, stałem

się śmiercią, niszczycielem światów. Mam moc, o jakiej wasi uczeni jeszcze nie śnili.

Ujarzmiam żar słońc, ścieram w pył planety, niosę zagładę całym rasom. Jednym skinieniem

palca pokonam wasze armie, jednym oddechem wyjałowię pola, które uprawiacie, jednym

spojrzeniem zmiażdżę wszystkie kręgi, które zbudowaliście od zarania dziejów. Uczynię to

bez wahania, jeśli nie wykonacie moich rozkazów! Słuchajcie zatem, jaka jest moja wola:

odejdziecie za rzekę zwaną Adal Vin i zostaniecie za nią już na zawsze. Najdłuższa z rzek

Suhurty będzie od tej pory nieprzekraczalną granicą dla was i dla Wojowników Kości. Macie

jednak moje słowo, że żaden Suhur nie dotknie szponami południowego brzegu, jeśli mu na to

nie pozwolicie. Każdego wojownika, który mi się przeciwstawi, spalę na popiół, nie

zostawiając nawet jednej kostki, by mogła trafić na klanowy totem. Jeśli wy mnie nie

posłuchacie, wygnam was z Suhurty na dobre, a potem poprowadzę nieprzeliczone klany na

żyzne równiny Gurdu’dihanu, by zamieniły go w martwą pustynię. Odejdźcie natychmiast,

a zostaniecie oszczędzeni.

Po tej tyradzie wody rzeki zostały wysmagane gradem laserowych promieni, zapewne

wystrzelonych z zamaskowanego grawilotu albo satelity.

– Kim jest ten domorosły klon Oppenheimera z taniego holo? – zapytał Farland, nie

odrywając wzroku od projekcji.

– To, mój drogi, jest Beta Xana 4 i bliżej ci nieznany kapitan, a podówczas sierżant,

Henryan Święcki.

– Nie do końca rozumiem, o co w tym nagraniu chodzi.

– Wiesz, czym zajmowałem się przez ostatnie sześć lat? – zapytał Rutta.

– Tak. Nadzorowałeś operację badania jakiejś planety, na której znaleźliśmy dwie bardzo

prymitywne rasy obcych istot, niełapiących się nawet na zero w skali Kardaszewa.

– Mniej więcej. Odwołano nas stamtąd w nader interesującym momencie. Gurdowie, ci

bardziej rozwinięci, zamierzali właśnie dokonać eksterminacji resztek Suhurów, których nie

bez racji nazywaliśmy Zwierzakami. Alarm ogłoszono na kilka dni przed ostateczną bitwą,

która miała się rozegrać w tym właśnie miejscu.

Wielki admirał raz jeszcze odtworzył całość projekcji.

– Nadal niewiele z tego rozumiem. Skąd masz to nagranie?

– Znalazłem je w poczcie przychodzącej, gdy wróciłem ze spotkania. Zostało wysłane

dzisiaj z Xana 4. Naukowcom udało się jakimś cudem przekonać władze do kontynuowania

badań, ale… – Zamilkł na moment. – Po przybyciu na miejsce okazało się, że tubylcy mają

nowego boga. Naszego niecenionego sierżanta…

– A to skurwyklon… – mruknął wielki admirał, odtwarzając przemówienie po raz trzeci.

– Godbless, ta jędza, o której ci wspominałem…

– Ta od pajaców w jednakowych mundurkach i w fikuśnych czapeczkach?

– Ta sama. Napisała do mnie, czujesz to? Napisała – powtórzył, szczerząc zęby. –

Poinformowała mnie w krótkiej notce, że to nagranie trafiło także do admiralicji. Xiao dostał

je wcześniej, ponieważ mój nowy adres musiała dopiero zdobyć.

– Cudnie, po prostu cudnie. Jestem chyba jedynym dowódcą floty, który ma pod rozkazami

prawdziwego boga, i to wyznawanego przez dwie całkowicie odmienne rasy, ale powiadam

ci, jeśli ten Święcki spieprzy cokolwiek na Ulietcie, to przysięgam jak tu stoję, że osobiście

wykastruję go na oczach wszystkich wyznawców.

– Myślę, że nie mamy się czym martwić – zapewnił go pułkownik. – Ten facet ma naprawdę

dobrze poukładane w głowie.

– Właśnie widzę… – Farland opadł ciężko na oparcie fotela, nie mogąc oderwać wzroku

od nieznanej planety i postaci widmowego żołnierza.

.

TRZYNAŚCIE

System Anzio, Sektor Zebra,

23.10.2354

– Nie!

– Pułkowniku…

– Powiedziałem: nie! Kto wam dał prawo podjęcia takiej decyzji bez konsultacji ze

sztabem metasektora?

Święcki przełknął ślinę. Nie przypuszczał, że Rutta zapiekli się do tego stopnia. Dokumenty,

które przesłał w nocnym raporcie, mówiły przecież wyraźnie, że brak reakcji może się

zakończyć katastrofą. Przyciśnięty przez Henryana główny inżynier kopalni zarządził dokładną

kontrolę wszystkich torów. Po przeanalizowaniu wyników wydał jednoznaczny werdykt –

kontynuacja prac pod takimi obciążeniami doprowadzi do nieuchronnej katastrofy w ciągu

następnej doby.

– Wydano mi rozkaz dopilnowania, aby załadunek rdzeniowca przebiegł bez zakłóceń –

odparł kapitan, siląc się na spokój. – Wykryłem poważne zagrożenie dla realizacji mojej misji

i poczyniłem stosowne kroki.

– Nie, wy nadal nie rozumiecie, coście zrobili. – Rutta na przemian bladł i siniał, jakby za

moment miał dostać apopleksji. – Głową za was poręczyłem, a wy… wy…

– Proszę mnie zrozumieć, pułkowniku – spróbował jeszcze raz Święcki. – Widział pan

dokumenty sporządzone przez nadzór kopalni. Wyniki badań nie pozostawiają wątpliwości.

Od katastrofy dzieliły nas godziny. Gdybym nie kazał zmniejszyć obciążenia torów, być może

rozmawialibyśmy teraz o fiasku na niebywałą skalę…

– Te półtora miliona ton, które stracimy, to fiasko na niebywałą skalę – przerwał mu Rutta.

– Admiralicja każe was rozstrzelać. Na miejscu. I mnie pewnie też przy okazji. Nie zdajecie

sobie sprawy, jak ważna jest każda tona tej rudy.

– Proszę mnie zatem oświecić.

– To ściśle tajna wiadomość – burknął pułkownik.

Na moment zapadła niezręczna cisza.

– Wezmę całą winę na siebie… – zaczął znowu Święcki, ale umilkł w pół zdania,

zgromiony stekiem wyzwisk.

– Nie, niczego nie będziecie na siebie brać, za to skontaktujecie się natychmiast z zarządem

kopalni i każecie im wrócić do starego harmonogramu.

Henryan pokręcił głową.

– Jeśli to zrobię, rdzeniowiec odleci bez kilku kolejnych milionów ton ładunku.

– Tego nie możecie wiedzieć! – wydarł się Rutta, ale już ze znacznie mniejszym

zacietrzewieniem. Zaczynało do niego docierać, że jego podwładny jednak postąpił słusznie.

Ale czy admiralicja potraktuje tę samowolkę w ten sam sposób? – A jeśli nawet, to i tak nie

mieliście prawa podjąć takiej decyzji. Powinniście zaczekać na jej zatwierdzenie, choćby na

poziomie sztabu metasektora.

– Proszę wybaczyć, pułkowniku, ale czy pan wierzy w to, że ktoś od Farlanda podjąłby tego

rodzaju decyzję w ciągu kilkunastu godzin?

To także była bardzo celna uwaga. Trwała wojna, na zatwierdzenie każdego istotnego

rozkazu czekało się czasem nawet dobę. A im ważniejsze dyrektywy, tym dłuższe oczekiwanie.

W tym konkretnym przypadku nikt na Anzio nie podjąłby decyzji, sprawa zostałaby przekazana

admiralicji i… Święcki miał rację, prędzej doszłoby do katastrofy niż do rozstrzygnięcia, ale

przynajmniej odbyłoby się to z zachowaniem drogi służbowej, a odpowiedzialność za porażkę

spadłaby na któregoś z admirałów, nie na nich.

– Ale tu przecież nie o nasze głowy chodzi, tylko o wyższe cele. Sam pan to przed chwilą

powiedział – obruszył się kapitan, gdy usłyszał kolejny, nieco tylko łagodniejszy wywód

przełożonego.

– Wy mi tu nie wyjeżdżajcie z wyższymi celami, Święcki – wymamrotał przygwożdżony

Rutta. – To flota, nie korporacja. Nie po to wymyślono drogę służbową, żebyście mi tu drugi

Xan 4 urządzali.

– Jaki znowu Xan 4, pułkowniku? Próbowałem podjąć najlepszą z możliwych decyzji

i zminimalizować straty.

– Straty, sraty. Może to do was jeszcze nie dotarło, ale nie jesteście bogiem.

– Nie rozumiem…

– Nie rozumiecie, niszczycielu światów ujarzmiający żar słońc? – warknął Rutta, próbując

wylać z siebie resztę żali.

Święcki poczuł, że kark mu sztywnieje.

– Skąd pan… – zatchnął się na drugim słowie.

– Godbless wróciła na Xana 4. I powiadomiła o wszystkim admiralicję. Teraz rozumiecie,

dlaczego mamy podwójnie przesrane? Xiao osobiście o was wypytywał. Kazał mi

dopilnować tej operacji, a ja, jak ten skończony dureń, dałem za was głowę.

Henryan do reszty stracił rezon. Był pewien, że dowództwo przełknie sprawę korekty wagi

wystrzeliwanych ładunków. Ryzyko katastrofy było zbyt duże, każda rozsądna osoba prędzej

czy później przyznałaby mu rację, nawet gdyby po drodze zebrał trochę cięgów. Na to był

przygotowany, ale gdy usłyszał, że admiralicja wie o samowolce z Xana, dotarło do niego, że

jego wczorajsza decyzja może zostać uznana za podobny nieprzemyślany wyskok. A to

diametralnie zmieniłoby optykę postrzegania problemu.

– Czy to już wszystko? – zapytał pułkownik.

– Jeśli można, chciałbym poruszyć temat ewakuacji – zaczął ostrożnie Święcki.

– Słucham.

– Chyba znalazłem sposób na ocalenie większej liczby kolonistów.

– To ich ratujcie, co mnie do tego – warknął rozeźlony pułkownik.

– Ale… – Henryan oblizał spierzchnięte wargi. – Ale to będzie wymagało kolejnej, choć

naprawdę niewielkiej ingerencji w harmonogram załadunku rudy.

Rutta nabrał tchu, jakby zamierzał znów się wydrzeć. Twarz mu lekko pociemniała. Udało

mu się jednak powstrzymać wybuch.

– Możecie się wyrażać jaśniej? – zapytał.

– Tak jest. Mam już dokładne wyliczenia. – Święcki przesłał mu plik.

Wystarczyło jedno spojrzenie na dokument, by pułkownik eksplodował.

.

CZTERNAŚCIE

System Ulietta, Sektor Zebra,

23.10.2354

Z centrum łączności do apartamentu Truffaut można było dotrzeć w trzy minuty. Henryanowi

zabrało to jednak dwa razy dłużej, ponieważ musiał się najpierw uspokoić. Definitywna

odpowiedź Rutty zasmuciła go. Liczył, że dzięki obrazowemu raportowi głównego inżyniera

dowództwo przełknie naprawdę niewielkie dodatkowe straty, a wizja uratowania prawie stu

pięćdziesięciu tysięcy ludzi za cenę kilku kontenerów rudy wyda się wielkiemu admirałowi

bardziej niż akceptowalna. Pułkownik rozwiał jednak definitywnie jego nadzieje. Nie, po

prostu nie i już. Ściśle tajne łamane przez poufne było po stokroć ważniejsze od życia


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю