355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Robert Szmidt » Ucieczka z Raju » Текст книги (страница 2)
Ucieczka z Raju
  • Текст добавлен: 19 мая 2017, 19:30

Текст книги "Ucieczka z Raju"


Автор книги: Robert Szmidt



сообщить о нарушении

Текущая страница: 2 (всего у книги 20 страниц)

poczuł ukłucie niepewności. W tym samym momencie dotarło do niego, że ludzie łamiący

blokadę nie musieli wracać na terytorium Federacji przez zamieszkany system. Mogli bez

problemu prześlizgnąć się przez któryś z sąsiednich, martwych i niepilnowanych układów

planetarnych, gdzie zniknęliby naprawdę bez śladu. Dlaczego więc wybrali miejsce, w którym

prócz sporej kolonii górniczej znajdowała się także duża baza korpusu?…

– Dziesięć sekund do skoku – zameldował Honved, wyrywając komandora z zamyślenia.

Attanasio wprowadził ostatni kod aktywujący broń, zanim rozpoczęło się ostateczne

odliczanie. – Trzy, dwie, jedna…

Wbrew pokutującym opiniom wyjście z nadprzestrzeni nie jest widowiskowym zjawiskiem.

Spoglądasz w bezdenną ciemność pustki i nagle widzisz na tle odległych gwiazd lecący

spokojnie obiekt. Tam, gdzie przed milionową, a nawet miliardową częścią sekundy nie było

nic, przestrzeń „puchła” – tak to właśnie wyglądało, choć ludzkie oko nie było w stanie tego

zobaczyć – a gdy bąbel „pękał”, czemu nie towarzyszyły żadne błyski, eksplozje ani

wyładowania, na jego miejscu pojawiał się wychodzący z nadprzestrzeni okręt. Tylko

najszybsze sensory były w stanie uchwycić ten proces, ale nagrane za ich pomocą holo nie

porywało widza. Na jednej klatce była pustka, na drugiej wybrzuszenie, na trzeciej przybysz

w pełnej krasie. Oprócz takich obrazów rejestrowano tylko drgania grawitacji, które

rozchodziły się wokół punktu skoku jak fale po wodzie. Ich natężenie zależało od masy obiektu

wypluwanego do trójwymiarowej przestrzeni, lecz nawet najsilniejsze z nich można było

zmierzyć wyłącznie miernikami van Vogta.

I tak to właśnie wyglądało teraz. Jednakże Zachs, Attanasio i cała reszta wachtowych

wstrzymali oddech, gdy na ekranach taktycznych pojawił się… dziwaczny obiekt

nieprzypominający żadnego wyprodukowanego w stoczniach Federacji statku kosmicznego.

Dzięki rozmieszczonym wokół strefy skoku dronom komandor mógł zobaczyć na otaczających

go wyświetlaczach kilka rzutów tej niesamowitej jednostki. Na pierwszy rzut oka okręt ten

przypominał planetoidę, do której ktoś dołączył hipernapęd. Kadłub miał gruszkowaty kształt,

jego w miarę gładkie, choć pofałdowane nierównomiernie poszycie pokrywały w strefie

czołowej dwa rzędy koncentrycznie rozmieszczonych niemal identycznych płaskich kopuł

i mnóstwo mniejszych bąbli. Z węższego końca wyrastała – inaczej nie można tego określić –

ażurowa konstrukcja zwieńczona regularnym sześcianem i kilkoma dyszami. Drugi i trzeci

obiekt – jednostki pojawiły się w równych, sekundowych odstępach – wyglądały niemal

identycznie. Komputery wykryły tylko niewielkie różnice w pofałdowaniu matowego poszycia

i rozmieszczeniu kopuł.

– Obcy? – wyszeptane przez Zachsa słowo padło w tym samym momencie z wielu ust.

Oniemiały komandor przeniósł wzrok na kapitana. Dowódca pionu wojskowego siedział

z szeroko otwartymi ustami, trzymając palec nad połyskującym blado czerwonym klawiszem

wirtualnej klawiatury.

– Czek… – zaczął Zachs, ale nie zdążył dokończyć.

Czołowa jednostka Obcych otworzyła ogień.

Nawet ślepiec trafiłby z tej odległości w nieruchomy cel wielkości federacyjnego

krążownika. Ustawiony burtą do wylotów studni okręt wojenny chroniły pola siłowe i tylko

one uratowały go przed natychmiastowym zniszczeniem. Ale to był dopiero początek starcia.

Druga jednostka Obcych wychodziła już na pozycję ogniową, a trzecia rozpoczynała zwrot.

Attanasio wybudził się z letargu, zanim komputery przyciemniły wszystkie ekrany, by ludzie

na mostku nie oślepli od blasku, jakim rozjarzyły się smagane laserowymi promieniami tarcze.

Jego palce opadły na czerwony klawisz. FSS Walternest Rutheford nie miał zamiaru poddać

się bez walki.

W kierunku wroga pomknęło mrowie rakiet, szły salwami, jedna tuż po drugiej, odpalane

automatycznie ze wszystkich rewolwerowych wyrzutni, ale baterie dział laserowych wciąż

milczały. Prawie czterdziestodwugodzinny lot na dopalaczach pochłonął znaczną część rezerw

energii, zatem odbudowanie jej zapasów, pozwalających na osiągnięcie pełnej mocy głównych

systemów uzbrojenia, wymagało czasu, a tego niestety załoga krążownika nie miała. Nie było

też szans na przekierowanie części energii z nieużywanych osłon. Tarcze na sterburcie musiały

pracować na pełnej mocy, aby powstrzymać napór morderczego promieniowania pobliskiej

gwiazdy.

Obcy zniszczyli większość pocisków manewrujących, zanim te zdołały dotrzeć do ich osłon

energetycznych, ale skupienie ognia na ponad czterystu dodatkowych celach dało chwilę

wytchnienia załodze krążownika. Zbyt krótką jednak, by współdowódcy zdążyli opracować

nową strategię.

Kilka sekund później owal dziobu atakującej jednostki pokrył się rozbłyskami licznych

eksplozji, co niestety nie przyniosło spodziewanych efektów. Chroniące Obcych pole siłowe

przejęło i wchłonęło bez najmniejszego problemu energię trzydziestu siedmiu zderzeń

z dwukilogramowymi rdzeniami kinetycznymi rozpędzonymi do jednej setnej świetlnej! Broń

skonstruowana z myślą o zdejmowaniu osłon najcięższych okrętów wojennych okazała się

całkowicie nieskuteczna w starciu z osłonami nieznanego wroga.

Deflektory dziwacznego okrętu rozjarzyły się dopiero po tym, jak turbolaserowe baterie

dziobowe krążownika otworzyły w końcu ogień. Serie niewidzialnych dla ludzkiego oka

milisekundowych promieni, z których każdy mógł przepalić kilkunastometrowy blok plastali,

nie dały jednak rady tarczom Obcych, choć po ostatniej salwie pole siłowe trafionej jednostki

migotało jeszcze przez dłuższą chwilę, co mogło znaczyć, że zaczynało szwankować.

Niestety ludzie nie zdążyli się o tym przekonać. Drugi napastnik otworzył ogień, zanim do

akcji weszły turbolasery ze śródokręcia. Rutheford zadrżał mocno, jakby uderzył

w niewidzialną przeszkodę. Na którymś ze sferycznych stanowisk po prawej zawyły alarmy,

szybko jednak umilkły zdławione dłońmi wachtowych.

– Straciliśmy tarczę Bb7! – zameldował spanikowany mat nadzorujący systemy obrony.

Sektor B7. Rufa od strony bakburty. Środkowa jej część. Dranie nie nawalali na ślepo!

Dokładnie wiedzieli, gdzie skoncentrować ogień. I osiągnęli cel. Światła i wyświetlacze

komputerów zamigotały, a potem ściemniały na mgnienie oka, gdy systemy przełączały się na

tryb awaryjny.

Zachs nie słuchał kolejnych komunikatów, które spływały teraz lawinowo. Wiedział już, że

przegrał tę bitwę, mimo że wciąż odpalali kolejne rakiety i nadal byli w stanie użyć rufowej

baterii turbolaserów. Wróg pozbawił ich właśnie napędu, odciął śródokręcie i dziób od

głównego reaktora, uniemożliwiając ewentualne manewrowanie i próbę ucieczki. Słabnące

z sekundy na sekundę tarcze zaś nie wytrzymają długo tak potężnej nawały ognia, zwłaszcza że

lada moment do walki włączy się trzeci okręt Obcych.

Kolejny wstrząs był dłuższy i silniejszy. Gdyby nie uprzęże, wachtowi powylatywaliby

z kokonów foteli.

– Straciliśmy Ba7, Bb6 i Bb2. Bb4 na piętnastu procentach mocy.

Przeciwnik nie przejmował się już tak bardzo bronią kinetyczną. Wiedział, że nawet sto

równoczesnych trafień nie zdejmie mu osłon czołowych. Skupił więc ogień na tarczach baterii

turbolaserowych i na pozbawionej osłony rufie, na której znajdowały się bliźniacze reaktory

krążownika.

– Łącz mnie z bazą! Natychmiast! – wycharczał komandor w kierunku roztrzęsionego

Honveda.

FSS Walternest Rutheford, duma korpusu dalekiego zwiadu, zamienił się w obłok

rozgrzanej do białości plazmy, zanim bosman zdążył wykonać ten rozkaz.

.

INWAZJA

.

JEDEN

System Anzio, Sektor Zebra,

21.09.2354

Wielki admirał Farland opadł wolno na oparcie wielkiego fotela ustawionego za jedynym

podwyższeniem owalnego stołu konferencyjnego. Z pozostałych dwunastu miejsc tylko jedno

było wciąż wolne. Za pozostałymi konsolami widział podświetlone twarze wyższych oficerów

sztabu sektora. Dziewięciu było obecnych ciałem i duchem, dwóch uczestniczyło w tej

naradzie za pomocą łączy kwantowych. Ich nieruchome hologramy połyskiwały mocno

w półmroku, jaki panował pod kopułowatym sklepieniem sali odpraw.

Farland nie krył zdenerwowania. Jego szczęka poruszała się miarowo, jakby miażdżył nią

słowa, których nie mógł jeszcze wypowiedzieć. Na nieco obwisłych, nalanych policzkach

widać było mgławice czerwonych i sinych żyłek. Oczy miotały błyskawice. Gdyby wzrok

mógł zabijać…

Wielki admirał drgnął, ale nie odwrócił głowy, gdy za jego plecami rozległ się cichy syk

rozsuwanych drzwi. Pozostali oficerowie wzięli z niego przykład i także udali, że ignorują

przybysza. Tylko ci siedzący bokiem albo twarzą do wejścia zerkali ciekawie w kierunku

idącego szybkim krokiem wysokiego mężczyzny o posturze atlety. W blasku przygaszonych

lamp trudno było zauważyć więcej szczegółów, ale zebrani w sali odpraw dowódcy znali go

wystarczająco dobrze, by poczuć żal z powodu tego, co zaraz się stanie. Farland namierzył już

ofiarę wzrokiem, jego szczęka przestała pracować, teraz zaciskał zęby z taką siłą, że mięśnie

drgały mu na skroniach. Gdy otworzy usta… a stanie się to lada moment… wiceadmirał

Duarte pożałuje wszystkiego, nawet tego, że przyszedł na świat.

Wielki admirał zamierzał rozegrać to na zimno; odczekał, aż spóźniony oficer zajmie

miejsce i włączy konsolę terminala. To miała być nauczka nie tylko dla niego. Gdy szef pionu

wywiadu znalazł się w kręgu przyćmionego światła bijącego z ożywających wyświetlaczy,

z ust dowódcy sektora nie wylało się jednak spodziewane tsunami inwektyw. Podwładny

uprzedził go o ułamki sekundy, rzucając do interkomu jedno krótkie zdanie:

– Panowie, właśnie otrzymałem raport o kolejnym ataku.

Wszyscy poruszyli się nerwowo. Zaskoczony takim obrotem sprawy Farland został

zmuszony do przełknięcia inwektyw, co, sądząc po kolorze twarzy, przyszło mu z ogromnym

trudem. Ale że nie należał do mięczaków, szybko wziął się w garść.

– Referujcie, komandorze! – rzucił, zanim ucichły najgłośniejsze szmery.

– Tak jest! – Duarte pochylił się nad wirtualną klawiaturą. Moment później ożył projektor

umieszczony za elipsowatym blatem. Zebrani ujrzeli przed sobą holograficzną mapę sektora,

na której górnym krańcu widać było już nie dwie, a trzy migające szybko czerwone ikonki. –

System Vandal, pas minus jeden, oddalony od granicy Federacji o trzy lata świetlne – zaczął

komandor, na co aparatura zareagowała kolejnymi zbliżeniami, ograniczając pole widzenia do

wybranego segmentu przestrzeni, a potem wymienionego systemu gwiezdnego, by skupić się

w końcu na jego trzech gwiazdach centralnych i strefie skoku ulokowanej niemal

w płaszczyźnie ekliptyki układu planetarnego. – Dwadzieścia trzy minuty standardowe temu

pojawiły się tam cztery jednostki nieprzyjaciela. Skanowanie potwierdza, że jedna z nich

najprawdopodobniej brała udział w ataku na Valkirię 7…

– Najprawdopodobniej? – przerwał mu wielki admirał.

– Nie możemy mieć całkowitej pewności, czy to ta sama czy niemal taka sama jednostka,

ale rozmieszczenie kopuł i kształt poszycia pasują w ponad dziewięćdziesięciu dziewięciu

procentach do zapisów otrzymanych z Valkirii 7.

– Rozumiem. Kontynuujcie.

Duarte odkaszlnął, zanim podjął przemowę. Jego także zżerały nerwy.

– Wróg pojawił się pięćdziesiąt jeden godzin po zniszczeniu tamtejszej stacji

monitorowania. Stacjonujący na Vandalu zespół uderzeniowy trzeciej floty wyruszył

w kierunku strefy skoku zaraz po pierwszym incydencie, ale leci tam na minimalnym ciągu,

zgodnie z wytycznymi sztabu sektora. W chwili obecnej znajduje się… – komandor sprawdził

odczyty – około trzydziestu pięciu minut świetlnych od jednostek wroga.

Projektor pokazał szerszy plan. System podwójnych gwiazd, przy którym znajdowała się

strefa skoku, oddalił się, podobnie jak gruszkowate okręty Obcych, za to oficerowie zobaczyli

formację bojową składającą się z przypominającego kształtem sterowiec pancernika trzeciej

generacji, dwóch wyglądających jak jego miniatury krążowników i szesnastu kulistych

niszczycieli klasy Sword.

– Tym razem skurwyklony wdepnęły w supernową – rzucił któryś z zebranych, co pozostali

skwitowali pomrukami aprobaty, a nawet stłumionymi śmiechami.

– Nie byłbym tego taki pewien.

Radosna wrzawa umilkła jak nożem ucięta, gdy padły te słowa. Wszystkie oczy zwróciły się

w kierunku hologramu niemłodego już mężczyzny w mundurze sił specjalnych, o płaskiej,

pozbawionej wyrazu twarzy.

– Co pan chce przez to powiedzieć, pułkowniku Rutta? – zapytał wielki admirał.

– Tylko tyle, że po gruntownej analizie nagrań z poprzednich starć byłbym ostrożny przy

wygłaszaniu podobnych opinii.

– Może pan wyrażać się konkretniej, pułkowniku?

Zebranych zdziwił brak jadu w głosie dowódcy sektora. Farland nie patyczkował się

zazwyczaj z podwładnymi, traktował ich brutalnie albo protekcjonalnie, często przekraczając

uprawnienia i nadużywając władzy. Zwłaszcza gdy sytuacja robiła się nerwowa. Nic więc

dziwnego, że całkowity brak agresji i lekceważenia wobec oficera niskiego stopnia wydał im

się co najmniej zaskakujący. Wszyscy spojrzeli z większą uwagą na nieznanego im bliżej

pułkownika, który jeśli wierzyć komputerom, znajdował się teraz trzynaście lat świetlnych od

Anzio, na pokładzie jednostki oznaczonej tylko numerem taktycznym. To ostatnie także wydało

się wszystkim bardzo dziwne.

– Oczywiście, wielki admirale – odparł niespeszony Rutta. – Nie znacie mnie jeszcze,

panowie, zacznę więc od paru słów wprowadzenia. Ostatnie kilka lat poświęciłem – zawahał

się – badaniu problemu, z którym… choć tylko pośrednio… mamy teraz do czynienia. Z tego

też powodu wielki admirał Farland zlecił mojemu zespołowi szczegółowe analizy przekazów

z Valis 11 i Valkirii 7. W obu tych przypadkach mieliśmy do czynienia z atakiem eskadr

liczących po trzy jednostki nieznanej klasy. Wielkością odpowiadają one naszym krążownikom

drugiej generacji, ale pod względem uzbrojenia i osłon nie ustępują najnowocześniejszym

pancernikom, a nawet je przewyższają… – Zamilkł, słysząc wrzawę, z jaką pozostali przyjęli

jego słowa.

– Mordy w czarną dziurę! – wydarł się natychmiast wielki admirał. Nie musiał powtarzać.

Pod kopułą z plastali zapanowała natychmiast grobowa cisza. – Proszę kontynuować.

– Dziękuję, admirale. Czy mogę prosić o włączenie nagrania ze starcia Rutheforda przy

strefie skoku? – Ta prośba została skierowana do wiceadmirała Duarte.

– Oczywiście.

Wyświetlany hologram zniknął, zastąpił go podobny obraz, na którym zebrani oficerowie

zobaczyli znajomy widok. Walcowaty krążownik, za nim fragment tarczy gwiazdy i lecące

jeden za drugim gruszkowate okręty. Rutta przejął zdalnie kontrolę nad urządzeniami, dokonał

kilku korekt, po których nad stołem pozostały tylko jednostki biorące udział w starciu.

Nagranie zostało przyśpieszone, zatrzymano je dopiero w momencie, w którym padły pierwsze

strzały.

– Zanim przejdziemy do konkretów, chciałbym zaznaczyć jedno. Wiem, że część z was także

próbowała analizować każde z trzech wcześniejszych starć… – powiedział pułkownik nieco

łagodniejszym tonem. Widząc poruszenie na twarzach swoich kolegów, zaraz dodał: – Atak na

Valis 11 potraktowaliśmy jak dwa niezależne wydarzenia. Czym innym była walka Obcych

z naszym krążownikiem przy strefie skoku, a czym innym ich późniejsze uderzenie na stację

korpusu i kolonię. – Odczekał chwilę, aż znów zapanuje kompletna cisza. – Niektórzy z was

zapoznali się dokładnie z przebiegiem poszczególnych zdarzeń. Problem polega jednak na tym,

że nikt nie podszedł do tej sprawy kompleksowo. To nie zarzut, nie mieliście przecież wglądu

we wszystkie raporty, jak ja. Część materiałów dotyczących walki z Obcymi została utajniona,

nie udostępniono wam więc niektórych przekazów, a inne, mniej istotne waszym zdaniem,

pominęliście z braku czasu. Ja natomiast dysponuję wystarczającymi zasobami, zarówno

ludzkimi, jak i sprzętowymi, by móc pracować nad całością problemu. Dzięki takiemu

podejściu udało mi się sformułować bardzo konkretne wnioski.

Zebrani znowu zaszemrali, ale tym razem sami umilkli, zanim padło napomnienie.

– Konkrety, pułkowniku – poprosił wielki admirał.

– Tak jest. Postaram się mówić jak najkrócej i jak najkonkretniej. – Rutta uruchomił zdalnie

projekcję, skupiając obraz na formacji Obcych. – Punkt pierwszy, wróg dysponuje lepszymi

tarczami niż nasze okręty.

– Też mi odkrycie – prychnął najniższy z zebranych, szef pionu łączności, generał major

Iwashi.

– Zdaję sobie sprawę, że to truizm – Rutta uśmiechnął się pod nosem – ale idę o zakład, że

nikt z panów nie powie mi, dlaczego ich pola siłowe są tak wydajne.

Przeciągające się milczenie było wymownym dowodem, że ma rację. Rutta wprowadził

kolejną komendę. Hologram przedstawiał teraz tylko jeden okręt wroga. Oficerowie po raz

kolejny ujrzeli nadlatujące rakiety, zobaczyli moment otwarcia laserowego ognia zaporowego,

który w ciągu ułamków sekund unicestwił zdecydowaną większość celów, a potem ocalałe

z pogromu rdzenie na ich oczach uderzyły w ekrany czołowe gruszkowatego kadłuba. Przekaz

zwolnił jeszcze bardziej, zmieniła się także optyka, zwykłe holo zostało uzupełnione grafiką

komputerową. Zdumieni oficerowie zobaczyli, jak tarcze wrogiego okrętu wybrzuszają się,

grubiejąc punktowo tuż przed uderzeniem w nie rdzeni. To był bardzo płynny proces, jakby

systemy obrony Obcych nie składały się z odrębnych generatorów, otaczających jednostkę

łuskami odrębnych pól siłowych, tylko stanowiły jedną wielką tarczę, którą można wzmocnić

w dowolnym punkcie przy niewielkim osłabieniu otaczającego go pola. Udowodniły to

kolejne powtórki przedstawiające ten moment bitwy uchwycony obiektywami całej gamy

sensorów.

Zebrani obejrzeli je w milczeniu. Dyskusję, która rozgorzała po projekcji, uciął sam wielki

admirał, ponownie oddając głos pułkownikowi.

– Punkt drugi – podjął natychmiast Rutta. – Zyskaliśmy całkowitą pewność, że wróg

dysponuje polami absorpcyjnymi, nie desorpcyjnymi, jak zakładano do tej pory. Tak, wiem –

dodał, by uspokoić poruszenie. – Znamy tę technologię, choć zdaniem naszych czołowych

uczonych przejmowanie tak gigantycznych ilości energii nie jest i nie będzie fizycznie

możliwe. Możecie mi jednak wierzyć, że wbrew temu, co mówi nauka, takie tarcze istnieją

i Obcy nimi dysponują. Wyniki badań mojego zespołu potwierdzają tę teorię w odniesieniu do

odczytów ze wszystkich trzech pól walki. Zastosowana przez nieprzyjaciela technologia

opiera się na niemal całkowitej absorbcji energii. Jedynym sposobem na zdjęcie takich tarcz

jest ich przeciążenie, ale do tego trzeba by niewyobrażalnej ilości energii dostarczonej

w bardzo krótkim czasie. Wątpię, by wszystkie baterie turbolaserów Rutheforda zdołały

pozbawić ten okręt osłony. Nasze wyliczenia, a możecie mi wierzyć, że podeszliśmy do nich

z ogromną ostrożnością, dowodzą, że każdy okręt Obcych może stawić czoło naszemu

pancernikowi czwartej generacji i wygrać taki pojedynek bez najmniejszego problemu,

ponieważ tarcze energetyczne to jedna strona medalu, a uzbrojenie… tak, pod tym względem

także ustępujemy wrogowi na całej linii.

Tym razem nikt nie buczał. Zebrani przez wielkiego admirała oficerowie siedzieli jak

skamieniali, oglądając kolejne projekcje, wykresy i symulacje dowodzące wyższości

uzbrojenia zastosowanego przez Obcych na Valis 11 i Valkirii 7. We wszystkich trzech

starciach nieprzyjaciel używał w walce z okrętami przestrzennymi wyłącznie dział

laserowych, działających jednak na zupełnie innej zasadzie niż produkowane przez ludzi

turbolasery. Każda z trzylufowych baterii Rutheforda mogła oddać w ciągu minuty trzy

pięciogigawatowe salwy o impulsie jednej mikrosekundy. To była ich maksymalna

szybkostrzelność. I nie chodziło bynajmniej o przegrzanie systemów optycznych. Największym

problemem był w tym przypadku brak mocy. Gigantyczne ogniwa, w których magazynowano

wyprodukowaną energię, pozwalały na oddanie w tym czasie tylko trzech salw, a ich ponowne

napełnienie trwało dokładnie minutę, i to przy założeniu, że reaktor nie obsługuje w tym

samym czasie napędu głównego, ponieważ pobór mocy przez generatory jonowe wydłużał

czas potrzebny na odzyskanie energii o ponad osiemdziesiąt procent.

Klasyczną taktyką stosowaną przez dowódców floty było zatem mocne uderzenie na

początek – jedna trzymikrosekundowa salwa bądź trzy następujące po sobie mikrosekundówki,

a potem salwa co dwadzieścia sekund, czyli natychmiast po napełnieniu ogniw do jednej

trzeciej pojemności. Ta taktyka nie pozostawiała jednak dowódcom żadnego pola manewru

i szczerze powiedziawszy, sprawdzała się tylko tam, gdzie jedna ze stron zyskiwała dużą

przewagę ogniową.

Rutta udowodnił zebranym w kilka minut, że strategia z czasów wojny domowej, gdy niemal

wszystkie bitwy toczono w dołkach Lagrange’a, w starciach z Obcymi może przynieść

odwrotne, wręcz zgubne skutki. Przy takiej przewadze ogniowej, jaką dysponował

nieprzyjaciel, nieruchome bądź dryfujące okręty wojenne stawały się zbyt łatwymi celami.

O ile kwestie manewrowania podczas walki można było rozwiązać prowizorycznie,

używając silników pomocniczych na paliwo stałe, o tyle pozostawał problem konieczności

postawienia pełnych osłon desorpcyjnych, a tego nie dało się już nijak ominąć. Ciągły pobór

energii potrzebnej do utrzymania pól siłowych i uzupełniania ubytków w nich po każdym

trafieniu także wpływał niekorzystnie na czas ładowania ogniw, o czym współdowódcy

Rutheforda przekonali się w najgorszy z możliwych sposobów.

Gruszkowate okręty Obcych zdawały się nie mieć podobnych problemów. Ich liczne

pojedyncze działa laserowe pomimo stosunkowo dużej mocy wyjściowej zachowywały

kilkakrotnie większą szybkostrzelność, ale najpoważniejszym problemem, zwłaszcza

w przypadku nieruchomych celów, wydawała się długość impulsów. Zespół Rutty odkrył, że

w czasie uderzenia na stację korpusu, która dysponowała naprawdę potężnymi reaktorami

i warstwowymi deflektorami mającymi ją chronić przed zmasowanym atakiem kinetycznym

albo laserowym, wróg zdołał przełamać osłony, stosując ostrzał siedmiomikrosekundowymi

impulsami o mocy wyjściowej dwunastu gigawatów przy zachowaniu szybkostrzelności

schodzącej poniżej czternastu sekund, co przy ponad dwudziestu stanowiskach ogniowych

umieszczonych na guzowatym dziobie dawało wrażenie nieustannej kanonady. Takiej nawały

ognia, zwłaszcza skupionej na jednym sektorze, stacja nie mogła wytrzymać. Obcy

potrzebowali trzech minut, by wyczerpać deflektory chroniące łącznik kopuły generatora

z korpusem stacji. Potem wystarczyło kilka precyzyjnych trafień, by przepołowić gigantyczną

konstrukcję i pozbawić obrońców najpotężniejszego źródła energii. I tak już maksymalnie

obciążone reaktory pomocnicze nie mogły go zastąpić, zatem… osiemnaście sekund później po

dumie Rubieży pozostała tylko sfera błyskawicznie stygnącej plazmy i chmura szczątków.

Gdy Rutta skończył, na sali odpraw nie było nikogo, kto wątpiłby jeszcze w zagładę zespołu

uderzeniowego z Vandala.

– Jakieś sugestie? – zapytał Farland.

Duarte podniósł rękę.

– Myślę, że powinniśmy powiadomić admirała Khumalo o grożącym jego eskadrze

niebezpieczeństwie – powiedział.

– Ktoś jeszcze ma jakiś pomysł? – Pozostali oficerowie kręcili głowami, a ich ciche

pomruki wyrażały aprobatę dla pomysłu komandora. – Rozumiem. Jestem za. Łączcie ze

stanowiskiem dowodzenia na Silvanie.

Hologram okrętu Obcych zniknął, w półmroku jarzyło się przez moment logo floty, potem

obraz pojaśniał i nad stołem pojawiła się sylwetka otyłego Afrykanina o niemal okrągłej

twarzy i oczach tak wąskich, że wyglądały jak szparki.

– Witam, wielki admirale, witam, panowie. – Khumalo mówił chrapliwym głosem, jakby

miał zatkany nos.

– Musimy porozmawiać. – Farland, jak to on, od razu przeszedł do sedna. – Na osobności,

jeśli łaska.

Jego stanowisko zniknęło natychmiast pod kopułą opalizującego pola izolacyjnego.

Projektor pociemniał w tym samym momencie, a chwilę później oficerowie zauważyli, że nie

ma wśród nich awatara Rutty. On także musiał dołączyć do rozmowy admirałów.

– Kto wie, kim jest ten cały pułkownik, jak mu tam?… – zapytał Duarte, pochylając się do

siedzącej obok niego wyniosłej admirał Schwartz, pełniącej obowiązki dowódcy pionu

nawigacyjnego.

– Nie mam bladego pojęcia – odparła zwięźle. – Pierwszy raz o nim słyszę.

– Ktoś? Coś? – nie rezygnował komandor.

Odpowiedziała mu cisza i wzruszenia ramion. Dziwna sprawa – pomyślał Duarte.

W trakcie spotkania próbował sprawdzić w bazach centrum dowodzenia, kim jest człowiek,

który strzela im wykład, ale nie znalazł nic na temat ostatnich lat służby pułkownika. Numer

taktyczny, widoczny na konsoli jego stanowiska, także nie figurował w oficjalnym spisie

jednostek floty przydzielonych do tego sektora.

Rutta wrócił na ułamek sekundy przed zniknięciem pola otaczającego stanowisko wielkiego

admirała. Oficerowie nie zobaczyli jednak ponownie hologramu dowódcy zespołu

uderzeniowego trzeciej floty. Sądząc po minie wielkiego admirała, coś chyba poszło nie tak.

– Możecie się rozejść, panowie. Widzimy się dokładnie za trzy godziny, o siedemnastej

dwadzieścia sześć – obwieścił Farland, wstając z fotela, zanim ktokolwiek zdążył mu zadać

pytanie.

Widzieli, że jest wkurzony. Zebrał swoje rzeczy i opuścił salę szybkim krokiem, nie

oglądając się ani razu. Wszyscy spojrzeli więc w kierunku wciąż aktywnego awatara Rutty.

– Jeden moment, pułkowniku – odezwał się poirytowany Duarte. – Może nam pan

powiedzieć, o co chodzi?

– Nie domyśla się pan?

– W mojej pracy wolę opierać się na faktach niż domysłach – odpowiedział wymijająco

wiceadmirał.

– Khumalo odmówił wycofania okrętów – usłyszał, zanim wizerunek Rutty zniknął. – Za

trzy godziny standardowe zamierza zaatakować eskadrę nieprzyjaciela.

.

DWA

Bitwa o Vandala rozpoczęła się czterdzieści minut później, niż pierwotnie zakładano.

Admirał Khumalo, wbrew temu, co o nim mówili zebrani sztabowcy, nie był bowiem

kompletnym idiotą. Wiedział, że zadanie, którego się podejmuje, jest niemalże przesądzonym

samobójstwem, ale w jego szaleństwie kryła się metoda.

Kolonie Vandala należały do najludniejszych placówek na Rubieżach. Tamtejsze kopalnie

pierwiastków rzadkich obsługiwało ponad dwadzieścia sześć tysięcy ludzi zamieszkujących

aż trzy planety i bazę orbitalną, która była równocześnie największą i najwydajniejszą

przetwórnią helu-3 pozyskiwanego z Gammy, czyli jedynego gazowego giganta tego systemu.

Baza miała własny napęd pod– i nadprzestrzenny, ale potrzebowała czasu do jego pełnej

aktywacji.

Każda minuta zyskana na spowolnieniu wroga mogła więc ocalić nie tylko życie kolejnych

setek, a może nawet tysięcy ludzi, ale też warte wiele bilionów kredytów instalacje i surowce,

które mogą się okazać niezwykle potrzebne ludzkości na kolejnych etapach wojny z Obcymi –

albowiem co do tego, że szykuje się pełnowymiarowy konflikt, nikt już nie miał wątpliwości.

To jednak nie były wyłączne powody, dla których admirał Berkofi Khumalo postanowił

walczyć mimo tak niewielkich szans na przetrwanie jego zespołu uderzeniowego i załóg.

Innym, nie mniej istotnym czynnikiem – zwłaszcza z punktu widzenia floty – była konieczność

sprawdzenia w praktyce, jak bardzo okręty Obcych dominują nad wytworzonym przez

człowieka sprzętem. Dysponując wynikami badań zespołu Rutty i dokładnymi analizami

poprzednich starć, Khumalo podjął się przetestowania potencjału dziwnego, gruszkowatego

okrętu. Tak, okrętu, gdyż plan admirała, konsultowany na bieżąco z dowództwem sektora,

zakładał skupienie wszystkich sił na uszkodzeniu bądź zniszczeniu – o ile to będzie możliwe –

jednej z czterech jednostek, które wdarły się do systemu Vandal.

Za cenę życia pięciuset dwudziestu żołnierzy, marynarzy i oficerów ludzkość mogła zyskać

tego dnia wiedzę, która pozwoli ocalić miliony, a kto wie, czy nie miliardy kolejnych istnień.

Tak przynajmniej twierdził skośnooki Afrykanin w długiej rozmowie z Farlandem i Ruttą,

którzy ulegli w końcu jego argumentacji i zgodzili się pomóc w opracowaniu

najskuteczniejszej taktyki tego starcia. Admirał rozkazał też zmniejszyć prędkość przelotową

zespołu uderzeniowego do niezbędnego minimum, aby oszczędzić kilka procent mocy i dać

ludziom pułkownika Rutty dodatkowe pół godziny na dopracowanie planu ataku.

Bitwa w systemie Vandal rozpoczęła się dokładnie o osiemnastej sześć czasu

standardowego. Godzinę wcześniej zespół uderzeniowy wykonał ostry zwrot i przyśpieszył

maksymalnie, jakby zamierzał ominąć nadlatujące jednostki nieprzyjaciela i uciec z pola

walki. Sztuczka ta miała na celu zmuszenie Obcych do zejścia z dotychczasowego kursu,

prowadzącego najkrótszą drogą do zamieszkanych planet. Przeciwnik dał się nabrać i dokonał

podobnej korekty lotu. To ucieszyło Ruttę – dostał właśnie dowód, że wróg, choć do tej pory

niepokonany, także popełnia błędy. Bez względu na wynik bitwy załoga stacji z Gammy

zyskała właśnie dodatkowe dwie godziny na przeprowadzenie ewakuacji i wykonanie skoku

podprzestrzennego. To powinno w zupełności wystarczyć. Gorzej przedstawiała się sytuacja

z ludźmi Khumalo.

Plan był prosty. W pierwszej fazie starcia wszystkie okręty odpalają pociski kinetyczne

w kierunku jednego tylko przeciwnika. Nawet jeśli Obcy rozmieszczą swoje siły tak, by

w bitwie mogły brać udział wszystkie ich „liniowce” – na potrzeby chwili sztab sektora

przyjął taką nazwę gruszkowatych okrętów, które leciały zawsze jeden za drugim. W mrowiu

rdzeni kinetycznych miało się też kryć dwadzieścia torped z głowicami nuklearnymi.

Sztabowcy Rutty zdecydowali, że to najefektywniejszy sposób zamaskowania uderzenia

najpotężniejszą bronią, stosowaną zazwyczaj do atakowania okrętów pozbawionych już tarcz.

Tym razem miała ona posłużyć do ostatecznego przeciążenia ekranów nadwerężonych przez

lawinę pocisków kinetycznych i impulsy laserów.

Pancernik i krążowniki powinny bowiem otworzyć ogień ze wszystkich baterii

turbolaserowych w momencie, gdy przeciwnik skupi się na niszczeniu nadlatujących rdzeni.

Wybrano wariant jednej trzymikrosekundowej salwy, aby maksymalnie skrócić

i zintensyfikować ostrzał. Rutta i obaj admirałowie liczyli, że sześć trzylufowych,

siedmiogigawatowych baterii pancernika i drugie tyle sześciogigawatowych baterii z obu

krążowników powinno przeciążyć pole siłowe wrogiej jednostki albo choć osłabić je na tyle,

by dzieła dokończyły głowice nuklearne i poprzedzające je o ułamki sekund rdzenie kinetyczne

– a tych ostatnich poleci w kierunku wroga ośmiokrotnie więcej niż podczas starcia


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю