Текст книги "Ucieczka z Raju"
Автор книги: Robert Szmidt
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 4 (всего у книги 20 страниц)
spory błąd w jego taktyce. Spójrz.
Projektor ponownie wyświetlił pierwsze momenty starcia na Vandalu. Tym razem jednak
atak zespołu uderzeniowego wyglądał inaczej. Niszczyciele znajdowały się w drugiej linii,
zgrupowane za pancernikiem i krążownikami, aby Obcy nie mogli ich ostrzeliwać
bezpośrednio. Ten manewr dał ich załogom czas na odpalenie kilkuset dodatkowych rdzeni
kinetycznych. Liniowce musiały przekierować większą ilość energii do stanowisk obronnych,
by skoncentrować ogień na lawinie nadlatujących pocisków, dzięki czemu wielkie okręty
wojenne przetrwały niemal nietknięte do momentu, w którym same mogły otworzyć ogień.
Rutta sprawdził pośpiesznie odczyty.
– Zwiększyłeś skuteczność ataku do dziewięćdziesięciu czterech procent – zauważył, nie
kryjąc zadowolenia.
– A teraz pomyśl, co moglibyśmy uzyskać, gdyby naprzeciw tych czterech liniowców
postawić dwa moje zespoły uderzeniowe – emocjonował się wielki admirał. – I odpalić dwie
setki torped z głowicami nuklearnymi zamiast dwudziestu – dodał, wprowadzając nowe dane.
Kolejna symulacja, pokazująca hipotetyczne starcie czterech pancerników najnowszej
generacji i trzydziestu sześciu krążowników wspieranych ogniowo przez pociski kinetyczne
wystrzeliwane z ponad pięciuset niszczycieli, korwet i fregat, wyglądała imponująco. Nawała
ognia rozniosła najpierw tarcze Obcych, a potem ich okręty. Tym razem bitwa zakończyła się
kompletną zagładą wroga, choć straty po stronie ludzi także były niemałe. Dwa pancerniki
wyparowały, dwa inne zostały poważnie uszkodzone. Aż siedem krążowników przeszło do
historii, a dalszych piętnaście nadawało się wyłącznie do kapitalnego remontu, lecz co
ciekawe, niemal wszystkie jednostki eskorty przetrwały.
Pułkownik, skupiając uwagę na pierwszym planie, nie zauważył masowego odwrotu
eskorty. Farland dobrze to sobie wykombinował. Niszczyciele i cała reszta drobnicy wykonały
skoki podprzestrzenne natychmiast po odpaleniu ostatnich rakiet, dzięki czemu liniowce nie
miały do czego strzelać, gdy na kolejnym etapie starcia minęły główną formację.
– Jakieś uwagi? – spytał zadowolony z siebie wielki admirał.
– Tylko jedna – odparł spokojnie Rutta. – Co zrobisz, jeśli oni nie podejmą walki?
– Dlaczego mieliby rejterować?
– Nie są głupcami, czego nieraz dowiedli.
– To prawda, ale…
– Nie ma żadnego ale, Theo. Jeśli przegrupujesz siły w taki sposób, będziesz miał dwa
rozwiązania. Albo zostawisz je w pasie minus cztery, aby reagować z opóźnieniem na kolejne
ataki… Jeśli dobrze liczę, twoje zespoły pojawią się w zaatakowanych systemach około
sześciu godzin po Obcych. Zmuszenie ich do podjęcia walki na twoich warunkach będzie więc
cholernie trudne. Jeśli zablokujesz strefę skoku, zrobią swoje na twoich oczach, a potem
znikną, uciekając w podprzestrzeń.
– Nie wiemy, czy dysponują technologią pozwalającą…
– Bracie, mówimy o istotach, które dysponują sprzętem, o jakim my możemy tylko
pomarzyć. Naprawdę uważasz, że nie odkryli tak banalnej technologii jak podróże
podprzestrzenne?
Farland zmierzył go wściekłym spojrzeniem, ale pokiwał głową.
– Masz rację – rzucił gniewnie – nie możemy wykluczać tej ewentualności, więc wybieram
opcję numer dwa. Polecimy za nimi.
– Żeby ich dopaść, będziecie musieli iść pełnym ciągiem. Od kilkunastu godzin do nawet
dwóch dni. A to odbije się negatywnie na skuteczności późniejszych działań. Stracicie około
trzydziestu procent efektywności osłon.
– To wciąż wystarczy do pokonania liniowców.
– Tak, ale za cenę ponad dwukrotnie większych strat – odparł ze spokojem Rutta,
uruchamiając odpowiednią symulację. – A na to nas po prostu nie stać.
Wielki admirał obejrzał holo spod na wpół przymkniętych powiek.
– Jeszcze jakieś uwagi? – zapytał.
Pułkownik przytaknął.
– Skuteczniej byłoby rozmieścić te zgrupowania w najcenniejszych z zagrożonych systemów
i zaczekać w nich na wroga, ale to z kolei rodzi inne zagrożenia. Obcy mogą zignorować
bronione przez trzecią flotę systemy i wedrzeć się bez przeszkód w głąb naszej przestrzeni.
– Zaczynam rozumieć, dlaczego sztab Terytoriów Wewnętrznych tak chętnie przystał na
moją propozycję wypożyczenia ich najlepszego analityka – mruknął wielki admirał, sięgając
po kieliszek.
– Mogę ci przytakiwać, jeśli wolisz, ale…
– Nie, przyjacielu. To nie manewry, tylko prawdziwa wojna. Konsekwencje moich błędów
mogą być katastrofalne. Dlatego proszę o pomoc ciebie, a nie klakierów. Wal prosto z mostu,
a mną się nie przejmuj. Wprawdzie nikt nie lubi być krytykowany, zwłaszcza jeśli robi się
z niego durnia, ale jakoś to wytrzymam. – Nalał sobie kolejny kieliszek. – A jak nie
wytrzymam, nawet mimo wspomagania, to też się nie obawiaj. Każę cię zrehabilitować
pośmiertnie, jak wszystkich poprzednich upierdliwych doradców. – Zaśmiali się obaj z tego
żartu. – Co jeszcze może pójść nie tak?
Tym razem Rutta od razu wprowadził dane do symulatora. Na hologramie naprzeciw
zespołów uderzeniowych Farlanda pojawiły się nie cztery, a dziesięć gruszkowatych okrętów.
Wielki admirał błyskawicznie spoważniał. Dwadzieścia sekund później, gdy projekcja
dobiegła końca, a po jego zespołach nie zostało nic prócz morza szczątków, zaczął z furią
wprowadzać nowe dane. Dodawał zespół po zespole i uruchamiał kolejne symulacje do
momentu, aż rzucił do boju niemal wszystkie siły, jakimi dysponował, i uzyskał w końcu
pożądany rezultat. Cena tego sukcesu była jednak ogromna.
– Ta jedna bitwa pozbawi cię wszystkich pancerników i niemal trzech czwartych
krążowników – podsumował Rutta, gdy komputery podały przybliżone szacunki. – Nie możesz
pozwolić sobie na tak wysokie straty.
– Nawet jeśli to pyrrusowe zwycięstwo zakończy inwazję? – zdziwił się wielki admirał.
Pułkownik spojrzał na niego z politowaniem.
– Ty naprawdę wierzysz, że te dziesięć liniowców to wszystko, co przeciw nam rzucą?
Farland pokręcił głową wolno, jakby z lekkim niedowierzaniem.
– To tylko harcownicy? – wycharczał przez zaciśniętą krtań, przypominając sobie raporty
o stracie kolejnych stacji monitorowania, a tych było coraz więcej. – Zwiad bojem?
– Tak, przyjacielu. Moim zdaniem prawdziwa flota inwazyjna dopiero nadciąga.
– Co więc radzisz?
– To samo co przedtem.
– Wycofując się z Rubieży, przeniesiemy tę wojnę aż na Terytoria Wewnętrzne –
wymamrotał Farland.
– Tak – przyznał Rutta – ale wdrażając mój plan, zyskamy na czasie. Admiralicja będzie
mogła spokojnie relokować pozostałe floty. Może też w końcu zabierze się do produkcji
okrętów piątej generacji, o których tyle się mówi od kilku lat.
– A co z rozkazem Rady? – zapytał wielki admirał.
To był największy problem. Admiralicję dałoby się przekonać do pomysłu Rutty, i to raczej
prędzej niż później, ale z politykami nie da się rozmawiać jak z żołnierzami – pozostaną głusi
na najsensowniejsze nawet argumenty. Dla nich okręty i ludzie to tylko kolejne pozycje i liczby
w statystykach. Jedynym wyjątkiem był okres wyborczy, lecz od najbliższego błagania
obywateli o głosy dzieliło ich jeszcze szesnaście lat.
– Przeczytaj dokumenty, które ci zaraz prześlę… – pułkownik spojrzał w oczy przyjaciela –
i zwołaj kolejną odprawę na siódmą zero zero. Do tej pory powinienem być już na stacji.
.
CZTERY
Tym razem wokół elipsowatego blatu zebrało się dziesięć osób. Sami dowódcy pionów
sektora i zaproszony do tego grona Rutta. Prócz niego i Farlanda w głębokich fotelach zasiedli
admirałowie Gerdagmar Schwartz, dowodząca pionem nawigacyjnym trzeciej floty, i szef
logistyki Anselmodesto Bonaventura. Po prawicy tego ostatniego miejsca zajmowali
generałowie Adambrose Wexler, z operacyjnego, Toshikochiyo Kaneda, zawiadujący
uzbrojeniem, i Achilleon Rulescu, odpowiadający za łączność. Patykowaty i wiecznie
bazgrzący po wirtualnym notesie kontradmirał Standriej Lee z lewej miał z kolei pieczę nad
stoczniami floty i jej mobilnymi jednostkami remontowo-naprawczymi. Wydział
bezpieczeństwa reprezentował siedzący z nim ramię w ramię pułkownik Modestiepan
Korolenko. Ostatnim z obecnych był znany już Rutcie wiceadmirał Allandreas Duarte,
zawiadujący wywiadem sektora.
– Niecały kwadrans temu rozmawiałem ponownie z Ziemią – zagaił Farland, gdy ostatni
z przybyłych oficerów zajął miejsce. – Niestety Rada podtrzymała wcześniejsze
postanowienia, tak więc nie pozostaje nam nic innego, jak podjąć zdecydowane próby
powstrzymania najeźdźców. – Uniósł dłoń, by uspokoić podwładnych, a gdy w końcu zamilkli,
dodał jeszcze: – Pułkownik Rutta przedstawi wam teraz założenia planu, nad którym
pracowaliśmy tej nocy. Jestem ciekaw waszych opinii, ale – znowu uniósł rękę – chcę je
usłyszeć dopiero po prezentacji, nie w trakcie.
Przyjęli jego słowa w ciszy, potakując szybko.
– Panie i panowie oficerowie. – Rutta też nie zamierzał przeciągać tej odprawy. – Rozkaz
Rady stawia nas w wyjątkowo trudnej sytuacji. Wszyscy wiemy, że otwarta walka z eskadrami
liniowców Obcych doprowadzi do szybkiej eksterminacji nie tylko mieszkańców tego sektora,
ale także trzeciej floty. Wykonując rozkaz 3-79/54, przegramy, dlatego zdecydowaliśmy się na
zastosowanie pewnego fortelu…
– Czy ja dobrze słyszę? – przerwała mu Schwartz. – Mówimy o obejściu bezpośrednich
dyrektyw Rady Najwyższej Senatu Federacji? Przecież to akt zdrady!
– Źle pani słyszy, admirale! – ryknął Farland, waląc pięścią w blat.
– Pułkownik wyraźnie… – Młoda jeszcze, niespełna sześćdziesięcioletnia postawna
brunetka o oliwkowej skórze i wydatnym nosie na pociągłej twarzy nie odpuszczała.
Theo uprzedzał Ruttę, że z nią mogą mieć największe kłopoty. Należała do nowego
pokolenia wyższych oficerów, które zbyt długo czekało na szansę udowodnienia własnej
przydatności, zwłaszcza na polu walki. Jego zdaniem była gotowa walczyć do ostatniego
człowieka, o ile jej samej nikt nie każe wsadzić krągłego dupska na pokład flagowca. A miał
szczerą ochotę na podobną zagrywkę.
– Milczeć! – wydarł się ponownie. – To odprawa dowództwa floty sektora, nie dyskusja
o dupie Maryni w kantynie!
Policzki jej zapłonęły, ale zmilczała. Usiadła wyniośle jak urażona księżniczka, dając mu
wzrokiem znać, że to jeszcze nie koniec.
– Wykonamy rozkaz Rady – zapewnił ją moment później Rutta – ale zrobimy to w taki
sposób, by nie stracić większości okrętów i ludzi. Wracając do tematu… Jeśli wielki admirał
ma rację, a jestem przekonany w dwustu procentach, że się nie myli, ostatnie ataki na
graniczne systemy są dopiero początkiem inwazji na znacznie szerszą skalę. – Nie zaszemrali
na jego słowa, każdy oficer przy zdrowych zmysłach musiał już o tym sam pomyśleć. –
Dotychczasowe akcje, w których brało udział po kilka liniowców, to klasyczny zwiad bojem.
Nie wiemy, ile czasu nam jeszcze zostało, ale jedno wydaje się pewne: jeśli chcemy
powstrzymać marsz Obcych, musimy totalnie zmienić strategię działania. – Pokiwali głowami,
to także było dla nich oczywiste. – Po pierwsze: wróg przeprowadził dokładne rozpoznanie.
W przeciwieństwie do nas wie, gdzie uderzać, i robi to z chirurgiczną precyzją. To może
również sugerować, że posiada agentów po tej stronie granicy. – Ostatnie stwierdzenie
poruszyło wielu z obecnych, zwłaszcza ludzi z wydziału bezpieczeństwa i wywiadu. Rutta nie
zwracał jednak na to uwagi. – Po drugie: jednostki Obcych dysponują osłonami i bronią,
o jakich możemy tylko pomarzyć. Aby mieć szanse na równą walkę z eskadrą kilku ich
liniowców, musielibyśmy rzucić do akcji kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt naszych
najcięższych okrętów wojennych z odpowiednią asystą. Mimo to w każdym niemal wariancie,
jaki sprawdziliśmy z wielkim admirałem, straty po naszej stronie byłyby ogromne. Chyba że
do akcji rzucilibyśmy naraz niemal wszystko, czym dysponujemy na Rubieżach. – Teraz nawet
Schwartz przytaknęła. To jej pasowało: gigantyczna bitwa, o której cała Galaktyka
pamiętałaby jeszcze przez stulecia. – Nie jestem jednak pewien, czy to najrozsądniejsze
rozwiązanie.
– Dlaczego? – zapytał Duarte.
Zrobił to bezwiednie, zanim pomyślał, i natychmiast skulił potężne ramiona, jakby
przygotowywał się na gniew Farlanda.
– Choćby dlatego, że właśnie o to może chodzić wrogowi – odpowiedział spokojnie Rutta.
– Jeśli skoncentrujemy trzecią flotę w jednym z pobliskich systemów, staniemy się łatwym
celem dla armady, która czai się gdzieś tam. – Wskazał palcem na miriady gwiazd skrzących
się poza linią wyznaczającą umowną granicę Federacji. – Wystarczy, że Obcy rzucą przeciw
nam dwadzieścia albo trzydzieści liniowców… – celowo zawiesił głos, by kolejne zdanie
zabrzmiało z należytą emfazą. – A przecież równie dobrze może ich być sto – dodał po chwili,
osiągając zamierzony efekt. Dając im czas na zastanowienie, zbudował odpowiednie napięcie.
Mógł więc spokojnie przejść do omówienia dalszych szczegółów. – Nie mamy bladego
pojęcia, jak liczną flotą dysponują Obcy, to prawda, ale tylko szaleniec mógłby uwierzyć, że te
dziesięć okrętów to cała ich potęga militarna. Ten atak został poprzedzony odpowiednim
rozpoznaniem. Czytając raporty, z pewnością zauważyliście, że wróg doskonale wie, jak
z nami walczyć. To nie przypadek sprawił, że już w pierwszym starciu liniowce uderzyły
w najsłabsze punkty Rutheforda. Wątpię zatem, by przeciwnik, który zna dokładnie nasz
potencjał obronny i naszą determinację, uwierzył w szanse pokonania Federacji dziesięcioma
okrętami wojennymi. Nawet przy tak ogromnej przewadze technologicznej, jaką dysponują
Obcy, ta wojna musiałaby się zakończyć ich sromotną przegraną. Federacja prędzej czy
później przerzuci tutaj sporą część pozostałych czterech flot, zmieniając diametralnie obecny
układ sił. Mając to wszystko na względzie, zaczęliśmy się więc zastanawiać, co zamierzali
osiągnąć Obcy, atakując Valis 11, Valkirię 7 i Vandala. Odpowiedzi może być kilka, ale
doszliśmy do wniosku, że dotychczasowe działania wroga miały na celu sprowokowanie nas
do reakcji polegającej na koncentracji trzeciej floty, aby łatwiej ją było zniszczyć jednym
zdecydowanym uderzeniem. Nie muszę chyba mówić, jak taka porażka wpłynęłaby na morale
ludzi z pozostałych metasektorów. To byłby koniec Federacji. – Zgodzili się i z tym
twierdzeniem. Nawet Schwartz nie wyłamała się z szeregu potakujących. – Dlatego właśnie
powinniśmy zmienić podejście. Od tej pory naszym głównym celem będzie maksymalne
opóźnianie postępów wroga. Musimy kupić Federacji czas na zgromadzenie wszystkich sił
i wdrożenie nowych programów zbrojeniowych, nie tracąc przy tym większości jednostek.
– Mówi pan o okrętach piątej generacji? – zainteresował się Wexler.
– Między innymi – odparł Rutta, zanim wielki admirał zdążył otworzyć usta – ale nie
odbiegajmy od tematu tej odprawy, proszę. Oto, co konkretnie proponujemy: trzecia flota
zostanie przeformowana w dziewięć zespołów uderzeniowych tworzących trzy zbliżone
liczebnie flotylle. Rozmieścimy je w ciągu najbliższych dwóch tygodni w pasie minus trzy.
Tutaj, tutaj i tutaj – duże czerwone ikonki zapłonęły kolejno na holograficznej mapie sektora –
aby mieć możliwość szybkiego reagowania w sytuacjach kryzysowych.
– Czy to znaczy, że odpuszczamy całkowicie obronę pasów minus jeden i dwa? – W głosie
Schwartz słychać było czyste oburzenie.
– Tak. – Rutta znów uprzedził przyjaciela, tym razem jednak posłał mu proszące spojrzenie.
To był najlepszy moment na rozpoczęcie dialogu z tymi ludźmi. Farland także to zrozumiał,
skinął więc ledwo zauważalnie głową, pozwalając podwładnym na nieco więcej swobody.
– Dopuszczam zadawanie pojedynczych pytań, tylko nie zaczynajcie mi tutaj żadnych
dyskusji! – rzucił.
– W takim razie pozwoli pan, że zapytam: jak to się ma do, cytuję, „ani kroku w tył”? –
Schwartz uśmiechnęła się krzywo. Wreszcie ich dopadła. Tak przynajmniej myślała.
– Bardzo prosto, admirale – odpowiedział pułkownik z takim spokojem, jakby tłumaczył
przypadkowo napotkanej osobie, jak dojść do najbliższej stacji kolejki magnetycznej. – Nasze
najbliższe posunięcia zakładają relokację jednostek floty z dalszych pasów do strefy
przygranicznej, nie ma więc mowy o żadnym „kroku w tył”. – Uśmiechnął się złośliwie. –
Poza tym, może mi pani wierzyć na słowo, wbrew obiegowym opiniom w Radzie nie
zasiadają idioci, a najwyższy admirał Xiao zaaprobował przed godziną założenia naszego
planu i zgodził się przeprowadzić stosowne mediacje. Jeśli nawet napotka jakiś opór, nowe
dyrektywy nadejdą na długo przed tym, zanim zakończymy relokację trzeciej floty.
– Niemniej… – zaczęła Schwartz.
– To już drugie pytanie – usadził ją natychmiast Farland. – Zamykam ten temat.
Kontynuujcie, pułkowniku.
– Tak jest. Zanim przejdę do konkretów, chciałbym zwrócić uwagę na jeden aspekt inwazji,
o którym do tej pory chyba nie rozmawialiśmy. – Ponieważ spojrzeli na niego
z wyczekiwaniem, nie przedłużał tej chwili. – Od pojawienia się pierwszego liniowca nie
otrzymaliśmy od Obcych żadnego komunikatu. Nie wiem, czy tylko ja odniosłem takie
wrażenie, ale oni zachowują się, jakbyśmy byli dla nich… – Zamilkł. Zdawać się mogło, że
szuka odpowiedniego określenia, ale to były tylko pozory. Doskonale wiedział, co
powiedzieć, chciał jednak, aby to słowo padło z ust innego oficera.
– …robakami – mruknął w końcu Korolenko.
– Tak. – Rutta uśmiechnął się, wskazując palcem szefa wydziału bezpieczeństwa. – Taktują
nas jak robactwo, z którym nie sposób się porozumieć. Jak zarazę, którą trzeba wypalić
ogniem. Wszyscy widzieliście przekazy z Valis, Valkirii i Vandala. Po zniszczeniu Rutheforda
Obcy pozostali w okolicy punktu skoku do czasu zniszczenia wszystkich dron. Potem udali się
w głąb układu planetarnego i zajęli się metodycznym ostrzeliwaniem stacji korpusu i instalacji
kolonii. Na Valkirii było to samo, nie odlecieli, dopóki nie starli w proch naszych instalacji
w przestrzeni i na powierzchni. Ostatni raport mówił o tym, że odpalili też coś w rodzaju
dalekosiężnych pocisków samosterujących, których celem są statki pozbawione napędu pod-
i nadprzestrzennego oraz stacje przekaźnikowe znajdujące się w najodleglejszych częściach
tamtejszego systemu. Spodziewamy się też, że eskadra, która pokonała zespół admirała
Khumalo, w najbliższym czasie urządzi podobne czystki na Vandalu.
– Wszystko na to wskazuje – potwierdził Duarte. – Monitorujemy poczynania tych
liniowców, siedem godzin temu rozdzieliły się i obrały kursy na najważniejsze cele
w systemie.
– Ma pan jakieś nowe doniesienia dotyczące orbitalnej kopalni helu-3? – zainteresował się
Rutta.
– Procedury ewakuacyjne zostały wdrożone natychmiast po ataku. Stacja osiągnie gotowość
skokową za cztery i pół godziny. – Duarte podparł się danymi z raportu. – Na długo przed tym,
zanim do Gammy dotrze lecący tam okręt Obcych. Ale to chyba jedyna dobra wiadomość.
Rutta nie skomentował ostatniego zdania.
– Wszystko wskazuje na to, że głównym celem Obcych nie jest podbój zajmowanej przez
nas przestrzeni, tylko eksterminacja ludzkości. A skoro tak, postarajmy się wykorzystać tę
wiedzę z pożytkiem dla siebie i dajmy im zajęcie nie na tygodnie, ale na całe miesiące, a może
i lata. – Spojrzał na siedzącego na przeciwległym krańcu stołu krępego Bonaventurę
i patykowatego Lee, lecz nie dostrzegł w ich oczach zrozumienia. Nic dziwnego, jeszcze kilka
godzin temu sam patrzyłby w niemym podziwie na człowieka mówiącego te słowa.
– Jak chcecie tego dokonać? – zapytał Wexler.
– W bardzo prosty sposób – odparł Rutta. – Skoro tak bardzo im zależy na wymazaniu nas
z mapy Galaktyki, zapewnimy im tyle celów, że będą potrzebowali długich tygodni na
oczyszczenie każdego systemu. Nawet jeśli przyleci ich tutaj wielokrotnie więcej, utkną
w pasach przygranicznych na całe miesiące.
– Sam pan wcześniej powiedział, że rozpracowali nas wywiadowczo – zauważył Duarte. –
Jeśli dysponują tak szczegółową wiedzą na temat naszych okrętów, powinni się orientować
także w tym, które systemy skolonizowaliśmy.
– Powinni – przyznał pułkownik – ale jeśli zacznie pan uważniej analizować wzorzec
pojawiania się ich maszyn rozpoznawczych…
– Mówi pan o tych dziwnych sondach, które wlatują w naszą przestrzeń i znikają po kilku
sekundach? O tych, które niszczą stacje monitorowania punktów skoku? – dopytywał
Korolenko.
– Tak. Te obiekty przeprowadzają zwiad. Wychodzą z nadprzestrzeni na kilka sekund,
rejestrują wszystkie sygnały i znikają, zanim zdążymy zareagować. Jeśli cel wydaje się
obiecujący, kilkadziesiąt godzin później przylatuje eskadra liniowców. Proszę jednak
zauważyć, że te sondy, jak pan je nazwał, nie pojawiają się wyłącznie w zamieszkanych
systemach. Na siedemnaście zarejestrowanych wtargnięć w naszą przestrzeń tylko w pięciu
przypadkach chodziło o skolonizowane miejsca.
– Jeśli są tak mądrzy, jak myślimy, szybko przejrzą nasz fortel – wtrącił Rulescu,
natychmiast gasząc rodzący się przy stole zapał.
– Dlaczego tak pan sądzi, generale? – zapytał Farland.
– To przecież oczywiste – odparował szef łączności. – Wystarczy, że przeanalizują sygnały
radiowe, jakie wyemitowaliśmy w ciągu ostatnich lat.
Rutta przygryzł wargę. Czarnoskóry szczupły mężczyzna, który nie wyglądał wcale na
kogoś, kto ślęczy całymi dniami za konsolą komputera, miał rację. Chociaż…
– I tak, i nie – odezwał się Korolenko. Kto jak kto, ale on powinien się znać na
podsłuchiwaniu. – Skolonizowaliśmy tę część sektora dopiero kilka lat temu, a fale radiowe,
jak wszyscy wiecie, rozchodzą się z prędkością światła, nie mogły więc w tym czasie dotrzeć
za daleko. Jeśli zorganizujemy te pułapki w pasach minus trzy i dalszych, nie uda nam się
zwieść wroga. Sygnały z tamtej części metasektora dotrą do granicy dopiero za kilkanaście lat.
– Ale z jedynki i dwójki mogły już dotrzeć do najbliższych systemów gwiezdnych – upierał
się Rulescu.
– I co z tego? – prychnął Duarte. – Oni siedzą znacznie dalej.
– Skąd to przypuszczenie? – zapytał Wexler.
– Potrzebują około pięćdziesięciu godzin na przysłanie jednostek bojowych – wyjaśnił
wiceadmirał. – Nadprzestrzeń pozwala pokonać rok świetlny w kwadrans. To nie kwestia
technologii, tylko prostej fizyki kwantowej. A skoro tak, ich baza wypadowa może znajdować
się około dwudziestu pięciu parseków od obecnych granicy Federacji. W pasie plus
dwanaście, piętnaście albo osiemnaście.
– A kto powiedział, że oni potrzebują tyle czasu na dolot do celu? – warknęła Schwartz. –
Równie dobrze mogą się czaić w pasie plus jeden albo plus dwa.
– Wątpię – skontrował natychmiast Duarte. – Lokalizacja baz wypadowych tak blisko
terytorium wroga to niezbyt dobry pomysł. Moja teza wydaje się prawdopodobniejsza. Nie
musi zaraz chodzić o maksymalny dystans. Wystarczy dziesięć skoków od granicy… – Zaczął
coś przeliczać. – To daje ponad siedem tysięcy prawdopodobnych lokacji. A z każdym
kolejnym pasem liczba ta zwiększa się o setki kolejnych systemów. Jeden neutron w tokamaku.
– Zaraz tam neutron – warknęła Schwartz. – Dajcie mi ludzi i sprzęt, a znajdę ich w tydzień.
– Być może – przyznał Duarte – ale tylko pod warunkiem, że wyślemy na tę misję setki
patrolowców albo innych niewielkich jednostek zwiadowczych. Problem jednak w tym, że
Obcy mogli poblokować punkty skoku, powiedzmy w pasie plus pięć. Ja bym tak zrobił –
dodał, widząc, że ambitna szefowa pionu nawigacyjnego znów otwiera usta. – Wysyłając
nasze jednostki za granicę, stracimy masę okrętów i ludzi i nie uzyskamy nic w zamian.
– Nie da się prowadzić wojny, nie będąc przygotowanym na straty we własnych szeregach –
wypaliła Schwartz, groźnie mrużąc migdałowe oczy.
– Fakt – zgodził się Farland. – Rozumiem, że zgłasza się pani na ochotnika. Swoją brawurą
i odwagą da pani przykład naszym pilotom. Ujęła mnie pani swoim zaangażowaniem do tego
stopnia, że byłbym skłonny udzielić stosownego zezwolenia. – Zmiażdżyłaby go samym
spojrzeniem, gdyby nie fakt, że miał gdzieś jej gniew. – Nie o to pani chodziło, admirale? –
zapytał, widząc, że zbladła nieco. – W takim razie przepraszam, wziąłem panią za kogoś, kto
nie szafuje życiem podwładnych i w razie zagrożenia staje z nimi w jednym szeregu.
– Mamy tam przecież sondy – rzuciła przez zaciśnięte mocno zęby.
– Mamy – przyznał Wexler. – Ale nie tak dużo, jak by się wydawało. Łączność z jedną
trzecią sprzętu korpusu straciliśmy po zniszczeniu bazy na Valis 11, a większość sond
z pozostałych stacji zawrócono natychmiast po ogłoszeniu alarmu, więc…
– Mimo wszystko sprawa jest warta zachodu – przerwał mu Rutta, zerkając w stronę
podwyższenia. – Trzeba porozmawiać z korpusem. Ich sondy mogą przeczesywać przestrzeń
w odleglejszych pasach, gdy my będziemy robili swoje przy granicy.
– Zanotowałem – mruknął Farland.
Schwartz spojrzała z wyższością na szefa wywiadu. Musiała zadowolić się
mikrozwycięstwem, które Rutta ofiarował jej tylko dlatego, by nie przeszkadzała mu
w dalszym wyłuszczaniu planu.
– Wracając do sedna – zagaił pułkownik, ponownie skupiając na sobie uwagę zebranych. –
Nasz plan polega na wysłaniu transportowców do wszystkich możliwych systemów w pasach
od minus trzeciego do minus piątego. Ich zadaniem będzie rozmieszczanie satelitów na
orbitach tamtejszych planet i tworzenie fikcyjnych przyczółków na powierzchniach każdego
ciała niebieskiego, jakie tylko się do tego nada. Krótko mówiąc, te systemy muszą sprawiać
wrażenie tętniących życiem…
– Świetna myśl – pochwalił go Duarte. – To może się udać.
– Wcale nie taka świetna – zauważył Bonaventura, po czym zachęcony spojrzeniem
wielkiego admirała dodał: – A co ze skanerami wykrywającymi formy życia? Wątpię, aby tak
rozwinięta cywilizacja nimi nie dysponowała.
Znów wszyscy spojrzeli w kierunku Rutty.
– W takim razie trzeba będzie zaludnić te systemy – stwierdził zwięźle pułkownik po
dłuższej chwili zastanowienia.
– To znaczy?
– Flota dysponuje wieloma tysiącami niewielkich jednostek pomocniczych. Patrolowców
i całej reszty drobnicy. Skierujmy do tych systemów wszystko, co mamy, a co nie będzie nam
potrzebne do prowadzenia działań obronnych i zaczepnych. Niech ci ludzie i ich sprzęt
wzbogacają tło.
– I to ja jestem tą, która chętnie skazuje podwładnych na śmierć? – prychnęła Schwartz.
– Jedyne, co może im tam grozić, to śmierć z nudy podczas czekania na atak – zakpił Rutta.
– Wszyscy otrzymają rozkaz natychmiastowej ewakuacji, gdy tylko liniowce pojawią się
w systemie. Nasi chłopcy zaczną symulować paniczną ucieczkę, a po wciągnięciu przeciwnika
w głąb systemów skoczą w podprzestrzeń. Po powrocie do baz wyślemy ich do kolejnych
systemów w dalszych pasach.
– Chwileczkę. – Milczący do tej pory Lee potoczył po zebranych ponurym wzrokiem.
– Tak? – Rutta odwrócił się do chudego jak szczapa szefa remontowców.
– Kto zajmie się ewakuacją zagrożonych systemów, skoro chcecie przydzielić do tej
operacji wszystkie transportowce i mniejsze jednostki?
Na to pytanie pułkownik nie był w stanie odpowiedzieć od razu. Pozostali dyskutanci także
nie kwapili się do otwarcia ust. W końcu ciszę przerwał Farland.
– To szczegół, który trzeba będzie dopracować.
– W takim razie powinniście się pośpieszyć – Lee nie wyglądał ani odrobinę weselej –
ponieważ Obcy lada tydzień mogą się pojawić na Warszawie 74 i Winderze 9.
Wymienił największe kolonie pasa minus cztery. Sto trzynaście milionów ludzi
zamieszkiwało planetę tlenową w pierwszym z tych systemów, dalsze siedemnaście
obsługiwało kolonie na czterech skalistych globach okrążających czerwonego olbrzyma.
Zabranie takiej masy ludzi z linii frontu będzie wymagało nie lada wysiłku i mnóstwa sprzętu,
a tego drugiego nie mieli aż tak wiele, by obsłużyć obie operacje naraz.
W sali znów zapanowała grobowa cisza. Rutta przeglądał nerwowo notatki, próbując
równocześnie wymyślić sposób na pogodzenie ognia z wodą. W końcu zaświtała mu pewna
myśl.
– Damy radę, jeśli zmienimy nieco podejście – oznajmił.
– Do ewakuacji cywilów czy budowy fałszywych celów? – zapytał Farland.
– Do ewakuacji cywilów, wielki admirale. Zamierzaliśmy przerzucać ludzi aż do
Terytoriów Wewnętrznych, co znaczy, że jednostki przewożące ewakuowanych musiałyby
wykonać co najmniej kilkanaście skoków w każdą stronę.
– Zgadza się. Trzeba to zrobić raz a dobrze. Żeby nie powtarzać za chwilę tej samej
operacji na skumulowanych populacjach.
– Wiem, ale sytuacja wymaga chyba bardziej desperackich posunięć.
– Czyli?
– Ewakuujmy ludzi tylko do pasa minus sześć. Tam mamy kilka dużych stacji orbitalnych,
z których zrobimy porty przerzutowe. Jeśli druga flota zorganizuje transport dalej, nie stracimy
tyle czasu i zdążymy się przygotować.
– Milowicz musiałby działać w naszej strefie – wtrąciła Schwartz.
– Ja nie będę miał nic przeciw temu – zapewnił ją Farland.
– Ja też nie – poparł go natychmiast Wexler.
Korolenko był trzeci, po nim odezwał się Duarte. Szefowa pionu nawigacyjnego nie czekała
na pozostałych i odpuściła. Zezwolenie innej flocie na prowadzenie działań operacyjnych
w sektorze podlegającym danemu dowództwu było wielkim precedensem. Czymś, czego
admiralicja może nie pochwalać, ale Rutta miał rację: desperackie czasy wymagają
desperackich posunięć.
– Ja się tym zajmę – obiecał wielki admirał.
Bonaventura, który od pewnego czasu więcej uwagi poświęcał wyświetlaczom niż toczonej
dyskusji, podniósł nagle głowę.
– Mam pomysł – rzucił. – Związany z tym tematem. Być może pozwoli skompensować straty
spowodowane koniecznością rezygnacji z części transportowców.
– Słuchamy – zachęcił go Farland.
– Skoro akcja przesunięcia granicy o kolejny pas zostaje odwołana, moglibyśmy
wykorzystać cały prywatny sprzęt, jaki został zgromadzony na tę okazję.
– Czyli?
– Mamy w magazynach prawie dwa tysiące megadrukarek należących do korporacji, którym
przyznano nowe koncesje na wydobycie. Dzięki nim możemy stworzyć nie tylko wrażenie
zamieszkania systemów przez ludzi, ale także całe fikcyjne kolonie.
– Czy to nie będzie zbyt kosztowne?
– Ależ skąd – obruszył się szef logistyki. – I tak wysyłamy tam nasze jednostki, więc
transport nic nas nie będzie kosztował. A po umieszczeniu na powierzchni ten sprzęt sam
zadba o materiały na budulec. Skoro to nie muszą być w pełni funkcjonujące instalacje,
wystarczy, że postawimy same zabudowania. Chłopcy wpakują tam trochę starej elektroniki
i stworzymy całkiem udany miraż funkcjonujących kolonii.
– Znakomicie – pochwalił go Farland. – Zwłaszcza że po wykonaniu zadania drukarki
można przerzucić do kolejnych systemów.
– Bez najmniejszego problemu. – Bonaventura odwrócił się do siedzącego obok niego Lee.
– Standriej pomoże nam w tej operacji.
– Da się zrobić – zapewnił pozostałych szef pionu remontowego. – O ile nie spróbujecie