355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Robert Szmidt » Ucieczka z Raju » Текст книги (страница 13)
Ucieczka z Raju
  • Текст добавлен: 19 мая 2017, 19:30

Текст книги "Ucieczka z Raju"


Автор книги: Robert Szmidt



сообщить о нарушении

Текущая страница: 13 (всего у книги 20 страниц)

okrętów, dzięki czemu nikt nie powinien niczego zauważyć. Stamtąd wiadomość dotrze już

normalną drogą przez centrum łączności do terminala znajdującego się w głównej mesie, skąd

zostanie automatycznie rozesłana na setki innych komputerów, jak najzwyklejszy spam.

Poetze był świadom, że nie musi aż tak bardzo dbać o maskowanie, ponieważ jego

samokasujący się po wykonaniu zadania program nie zostanie wykryty, nawet gdyby ktoś

sprawdził pod tym kątem wszystkie banki danych Nomady. Wolał się jednak zabezpieczyć na

wszystkich frontach. Tym razem pogrywał sobie bowiem z kimś o naprawdę długich rękach.

Nawet jego podwładni nie mieli pojęcia, w czym mu tak naprawdę pomogli. Gdyby ktoś ich

kiedyś zapytał – co zdaniem porucznika było mniej niż prawdopodobne – dlaczego wgrali

oprogramowanie do tego terminala, odpowiedzieliby zgodnie, że zrobili tylko to, co do nich

należy, czyli przeprowadzili zlecony im skan wszystkich bloków pamięci w poszukiwaniu

informacji o charakterze wywrotowym. A że uczynili to skrycie? Lekarze nie chcieli ich

dopuścić do Nomady, chociaż rozkaz jest ważniejszy od jakiejś idiotycznej kwarantanny.

Co najśmieszniejsze, każda kontrola wykazałaby, że mówią najczystszą prawdę. Wirus

został bowiem ukryty w standardowym trackerze WB, a raport z wynikami tej kontroli trafi,

jak zawsze zresztą, bezpośrednio do centrali wydziału.

.

OSIEM

System Ulietta, Sektor Zebra,

24.10.2354

Szesnaście godzin do przewidywanego przylotu Obcych.

Święcki znalazł w końcu chwilę, by odsapnąć. Kwadrans na wzięcie prysznica i drugi na

zjedzenie posiłku. Taki był plan, lecz Henryan czuł przez skórę, że niewiele z tego wyjdzie.

Zawsze, gdy chciał odpocząć, coś się gdzieś sypało. Ale biologiczny organizm nie jest

maszyną, nie może pracować na najwyższych obrotach przez cały dzień i nie poczuć

zmęczenia. A otumanienie i brak koncentracji w takim momencie mogły doprowadzić do

większych strat niż półgodzinne zniknięcie z radaru. Tak sobie tłumaczył, gdy wydawał

rozkazy adiutantowi. Tak sobie powtarzał, gdy szedł dziarskim krokiem do apartamentu.

Niestety jak zwykle miał rację. Ledwie ustawił temperaturę wody, usłyszał natrętne

brzęczenie komunikatora. Korporacja wyposażyła swoich pracowników w najlepszy sprzęt,

mógł więc odebrać połączenie z niemal każdego miejsca, nie wyłączając nawet sedesu, za

którym notabene umieszczono holotapetę przedstawiającą biurową część apartamentu, aby

potencjalni rozmówcy nie zorientowali się, że osoba, z którą się łączą, załatwia akurat bardzo

osobiste potrzeby.

Święcki nie rozumiał, jak ktoś mógłby rozmawiać w tak krępujących warunkach, ale

w świecie biznesu obowiązywały najwidoczniej zupełnie inne zasady niż we flocie.

W kabinie prysznicowej także dało się aktywować wyświetlacz, zrobił to więc, by sprawdzić,

o co tym razem chodzi. Na wirtualnym ekranie zobaczył twarz swojego adiutanta. Skrzywił się

na samą myśl, że będzie musiał zaraz wyjść spod gorącego bicza wody i ubrać się

w pośpiechu. Podjął błyskawiczną decyzję. Pieprzyć to wszystko, Toranosukenjiro nie jest

obcy, poza tym wie, po co jego przełożony poszedł do siebie.

– Co się dzieje? – zapytał, włączając samą fonię.

– Przyszła przesyłka ze sztabu – poinformował go zwięźle Hondo, mrużąc oczy. Zapewne

usłyszał szum wody. Tego efektu dźwiękowego nie dało się usunąć z przekazu. –

Zaszyfrowana. Do rąk własnych. Od pułkownika Rutty.

Czyżby Bruttal zdobył to, o co go prosiłem?… Święcki poczuł ciepło narastające wewnątrz

klatki piersiowej. I nie był to z pewnością efekt gorącego prysznica.

– Prześlij ją na terminal w moim apartamencie – polecił, zakręcając wodę. – I sprowadź do

mnie Stachursky’ego.

– Tak je…

Henryan rozłączył się, nie czekając na przepisowe słowa adiutanta. Rozpierała go

ciekawość. W czasie ostatniej rozmowy przekazał Rutcie słowa Stachursky’ego o milionach

ton helonu, które Federacja może wciąż odzyskać z licznych pól bitew wojny domowej.

Poprosił także, by pułkownik załatwił w zamian – w miarę dyskretnie, jeśli to możliwe – dane

z komputerów Nomady. To miała być zapłata dla jego informatora, pod warunkiem że

informacje okażą się prawdziwe i wystarczająco cenne. Chłopak, jak widać, nie kłamał. Jego

propozycja okazała się na tyle ciekawa, że Rutta poszedł na układ i załatwił backup plików

Morriseya. O ile to były pliki skopiowane z kolapsara, a nie kolejny opieprz.

Susząc się w strumieniach ciepłego powietrza, uznał, że to nie może być nic innego. Nie

czekał przecież na żadne rozkazy, a gdyby nawet sztab je wydał, nie przesyłano by ich

w zaszyfrowanych wiadomościach.

Hondo przyprowadził Nike’a, zanim Święcki zdążył dopiąć nowo wydrukowany mundur,

zatem obaj musieli poczekać kilkanaście sekund pod drzwiami.

– Toranosukenjiro, przez najbliższe pół godziny nie ma mnie dla nikogo. Nawet dla

Ninadine i jej ludzi. Jeśli coś się posypie, niech meldują to tobie. Będziesz mi podsyłał

raporty sytuacyjne, ale tylko w naprawdę kryzysowych sytuacjach, zrozumiano? Z resztą radź

sobie sam.

– Tak jest!

Drzwi zasunęły się z sykiem przed twarzą porucznika. Nike, oszołomiony nagłym

wyrwaniem go z kwatery, w której siedział przez ostatnie kilka godzin, gapiąc się bez przerwy

w panoramiczne okno, poszedł posłusznie za Henryanem i usiadł na wskazanym miejscu przy

terminalu komputera.

Święcki włączył komunikator, odebrał tonę wiadomości z raportami, wyszukał wśród nich

tę właściwą i od razu ją otworzył. W załącznikach znalazł dwa zaszyfrowane pliki, jeden

kilkuterabajtowy i drugi o wiele mniejszy. Zaczął od niego. Rozkodowanie nie wymagało

wielkiego trudu, ponieważ pułkownik korzystał wciąż z tego samego klucza co na Xanie 4. To

była krótka wiadomość od Rutty.

– Nie wiem, kim jest człowiek, dla którego zdobyliśmy te informacje – mówił pułkownik –

ale uprzedźcie go, że nie tylko on ich desperacko pragnie. Jedenaście godzin temu Nomada

został poddany kwarantannie na polecenie kogoś z admiralicji, a jego załogę zatrzymano

i zamknięto w najbardziej strzeżonej części więzienia wubecji. Ci ludzie równie dobrze mogą

już nie żyć. Moi agenci sporo ryzykowali, żeby zdobyć te pliki, więc uważajcie, żeby nie

wypłynęły, bo nie będę nadstawiał głowy za jakiegoś korporacyjnego dupka. Zrobiłem to tylko

dlatego, że przekazane nam sugestie okazały się naprawdę cenne.

Rutta, jak to on, nie był zbyt wylewny, ale w tych kilku zwięzłych zdaniach zdołał przekazać

wszystkie potrzebne wiadomości i wyrazić swój pogląd na sprawę. Za to właśnie Henryan

cenił go chyba najbardziej. Za niezmienny profesjonalizm.

Nike patrzył na ręce Święckiemu, gdy ten zabrał się potem do rozkodowania drugiego pliku.

Tutaj jednak pojawił się problem. Hasłem pułkownika zabezpieczono dostęp do folderu,

w którym znajdowały się setki podzbiorów – dokładnie dwa tysiące trzysta siedemdziesiąt

sześć, z czego większość stanowiły kilkustopniowe katalogi wypełnione tonami plików.

I w sumie nic dziwnego. To były wszystkie rejestry dodane do baz danych Nomady po dniu,

w którym odkryto skupisko w dołku na Thecie.

Henryan odsunął się od pulpitu, robiąc miejsce Stachursky’emu.

– To robota dla ciebie – powiedział.

Nike zajął miejsce przed konsolą, nie spoglądając nawet w kierunku kapitana. Nie

przeglądał plików po kolei, tylko zaczął je porządkować według kolejnych kryteriów. Widać

było, że dobrze to sobie przemyślał. Gdy zakończył segregację, przesłane im dane trafiły do

trzech zbiorów. Teraz przyszła kolej na dokładniejsze analizy.

Święcki obserwował chłopaka przez chwilę, ale dość szybko znudziło mu się gapienie na

przepływające po ekranach wyświetlaczy partie kodów. Uznał, że szklaneczka

bezzapachowego rumu nie zaszkodzi. Zwłaszcza że Hondo zdążył już przysłać trzy

wiadomości.

Pierwsza dotyczyła problemu z ejektorem numer cztery, który zaczynał się sypać mimo

zmniejszenia obciążeń. Na razie jeszcze funkcjonował, ale główny inżynier był przekonany, że

w ciągu czterech, najdalej pięciu godzin trzeba go będzie wyłączyć, aby nie doszło do

katastrofy. W drugiej Fitz zgłaszał rozpoczęcie rekrutacji wśród ostatnich kilkudziesięciu

tysięcy oczekujących na ewakuację. Nie szło mu jednak tak łatwo, jak początkowo

przypuszczał. Ludzie – wciąż nieznający prawdy o charakterze zagrożenia – woleli czekać do

samego końca w nadziei, że załapią się na transportowiec, który cudownym zrządzeniem losu

przyleci w ostatniej chwili, niż ryzykować wysoce prawdopodobne napromieniowanie. A na

wyjawienie im prawdy o Obcych przed rozpoczęciem ataku dowództwo nigdy nie wyrazi

zgody.

Pozostawała więc łagodna perswazja, w której Święcki zamierzał wspomóc szefa pionu

badawczego stosownymi komunikatami, jak tylko zakończy sesję z byłym więźniem

admiralicji.

Trzecia wiadomość była na szczęście dobra. Dzięki wysłaniu na księżyc kolejnego tysiąca

ochotników prace przy kontenerach nabrały właściwego tempa, dzięki czemu powoli –

naprawdę powoli – zaczęto doganiać pierwotny harmonogram. Trzy pseudohabitaty były już

gotowe do wystrzelenia. Nad dalszymi dwoma właśnie się mozolono. W przestrzeni sklecono

do tej pory trzy inne zestawy, ale wszystkie wymagały jeszcze ogromnego nakładu prac przy

uszczelnianiu. Jeśli w ciągu najbliższych szesnastu godzin nie nastąpi jakaś katastrofa, dwa

z nich zostaną na pewno ukończone, a trzecim, zgodnie z sugestiami samego dyrektora kopalni,

będzie można przewieźć ochotników wybranych spośród osób pracujących teraz na księżycu.

Ludzie ci zaryzykują życie, o ile tylko flota zapewni ich rodzinom miejsce w sprawdzonych,

szczelnych habitatach. Na to Święcki mógł pójść, aczkolwiek sprawy organizacyjne

postanowił zostawić korporacjonistom.

– Mam! – oświadczył z dumą Nike, gdy kapitan kończył nagrywać ostatnią odpowiedź. –

Było, jak przypuszczałem. Skurwyklon Morrisey skopiował bez mojej wiedzy zawartość

czytnika majora Visolaja.

– Wolałbym zobaczyć dowody waszego spotkania z Obcymi… – Święcki nie krył zawodu,

gdy zrozumiał powody radości Stachursky’ego.

Uprawdopodobnienie przestępczej działalności starego admirała, i to w dodatku sprzed

ponad stulecia, nie miało dla niego żadnego znaczenia.

– Spokojnie, kapitanie. – Stachursky po raz pierwszy oderwał wzrok od wyświetlaczy. –

Jeśli Morrisey skopiował dziennik, to z pewnością zachował też wszystkie inne nagrania

z tamtego okresu, na wypadek gdyby można było na nich zarobić.

– Ryj w tym gównie, dopóki czegoś nie znajdziesz – rozkazał Henryan, wracając do

przerwanego nagrania.

– Niech pan sobie przerzuci ten plik na holopad – zaproponował Nike. – Znalezienie

dowodów trochę potrwa. Jestem pewien, że ten stary cwaniak poszatkował każdy zapis

dotyczący spotkania w taki sposób, że bez klucza nie da rady złożyć choćby jednego

dokumentu.

– Pamiętnik jakoś znalazłeś – mruknął Henryan, łącząc się z terminalem.

– Tylko dlatego, że zachował go w całości. Nie zamierzał go ukrywać przed światem jak

kopii skasowanych zapisów.

– Nie gadaj tyle, tylko szukaj – napomniał go Święcki, otwierając dziennik majora.

Czekając na efekty, zamierzał przeczytać fragment albo dwa…

.

KUŹNIA

– Nazwisko. – Siedzący przy drzwiach łysy podoficer nawet nie podniósł wzroku, gdy

podszedłem.

– Johanatol Doni.

– Wchodzisz, po prawej jest parawan, rozbierasz się za nim i czekasz na dalsze instrukcje.

– Ale ja…

– Wchodzisz. – Łysy odezwał się natarczywiej, a jego słowu towarzyszyło gwałtowne

machnięcie ręki w stronę drzwi. – Już!

Wszedłem. Pamiętałem to pomieszczenie. Spędziłem w nim sporo czasu, lata temu. To była

moja klasa. Ale teraz, gdy ogołocono ją z wizjomatów i pulpitów, a na ścianach rozwieszono

propagandowe plakaty, wyglądała obco. Nawet pachniała inaczej. Groźnie i dziwnie.

– Ruchy tam! – zakomenderował jeden z mundurowych siedzących za długim stołem

ustawionym pod tablicą.

Rozebrałem się za parawanem, potem zgodnie z wyświetlanymi instrukcjami wszedłem do

przenośnej kabiny automedycznej. Wykonała szybki, ale pełen skan, dzisiaj rzadko robi się

takie. Wojsko jednak nie oszczędzało. Gdy włożyłem ponownie ubranie, suchy jak szczapa

sierżant zaprowadził mnie przed oblicze wysokiej komisji. Z gwiazdek na pagonach tych

panów można by ułożyć mapę dowolnego sektora. A z baretek linię łączącą Nowe Brisbane

z najbliższym księżycem. Generalicja. Weterani. Chociaż najmłodszego z nich mogłem mijać

na korytarzu tej szkoły, a najstarszy na pewno nie osiągnął wieku mojego ojca. Cóż, prawa tej

wojny były nieubłagane. Czyż nie dlatego stałem teraz przed siedmioma trepami, dopinając

koszulę?

– Kategoria Alfa – orzekł czterogwiazdkowy grubas siedzący najbliżej okna. To w jego ręce

trafił wydruk z automedu. – Gratuluję kondycji.

– Dziękuję – odparłem niepewnie, czując, że te słowa nie wróżą mi najlepiej.

– A ja gratuluję przydziału – dodał sześciogwiazdkowy osiłek siedzący na prawo od trzech

identycznie wyglądających blondynów. – Poborowy Doni, spotkał was zaszczyt służenia

w elitarnej jednostce przestrzenno-desantowej. Traficie między najlepszych z najlepszych.

Jutro o szesnastej czasu centralnego zgłosicie się do punktu zbornego na pierwszym terminalu

astroportu, okienka od sześćset sześć do sześćset dziewięćdziesiąt dwa. Odmaszerować. –

Zamknął zamaszyście teczkę z moimi aktami i sięgnął po następną.

– Chwileczkę – powiedziałem.

Zamarli. Wszyscy. Łącznie z cherlawym sierżantem, który już kierował się w stronę

parawanu. Na ich twarzach dostrzegłem wyraźną konsternację.

– Chcecie coś powiedzieć? – zapytał zdumiony sześciogwiazdkowiec.

– Raczej tak.

– Regulamin komisji nie przewiduje wysłuchiwania opinii poborowych – wtrącił jeden

z trzech pięciogwiazdkowych, i cholernie podobnych do siebie, generałów.

– W dupie mam wasz regulamin – odparłem stanowczo. – Konstytucja Federacji jest

ważniejsza od tego, co sobie w nim napiszecie.

Spojrzeli po sobie znacząco. Już wiedzieli, do czego zmierzam. Nie byłem pierwszy.

– Nas chcesz uczyć, synku, praw obywatelskich? – zapytał najmłodszy z oficerów. Przy

„synku” głos mu wyraźnie zadrżał.

– Owszem. – Postanowiłem wykorzystać fakt, że nadal nie odzyskali rezonu. – Mam

wrażenie, iż tak zachłysnęliście się swoją wojenką, że zapomnieliście o normach prawnych

obowiązujących w cywilizowanym świecie. Mam prawo nie zgodzić się na ten pobór,

gwarantuje mi to konstytucja Federacji! – Wyjąłem z kieszeni wydruk pisma, które wcześniej

ułożyliśmy podczas wieczornych narad w akademiku. Wylądowało na wierzchu zamkniętej

teczki personalnej z moim nazwiskiem. Sześciogwiazdkowiec poczerwieniał na twarzy,

ledwie rzucił okiem na pierwsze zdanie.

– To akt zdrady! – syknął.

– Nie. To opinia prawna skonsultowana z aktami wyższymi ustanowionymi przez Senat

Federacji.

Sześciogwiazdkowiec spurpurowiał jeszcze bardziej, zaczął się podnosić, a wyglądał przy

tym naprawdę groźnie. Góra mięśni opiętych lśniącym mundurem wznosiła się coraz wyżej

i wyżej, a ja czułem się, jakbym za sprawą czarodziejskiej różdżki malał z każdą chwilą.

– Ty zawszony gnoju… – Rozpoczęty dość łagodnie stek wyzwisk urwał się nagle, gdy na

przedramieniu olbrzyma spoczęła dłoń najstarszego z oficerów komisji.

– Obawiam się, koledzy, że przypadek poborowego Doni będzie wymagał od nas nieco

innego podejścia – powiedział czterogwiazdkowy weteran, spoglądając na zegarek. –

Pozwolicie?

Skinęli głowami, aczkolwiek niechętnie. Trzej podobni do siebie równo jak na komendę,

później pozostali.

– Sierżancie, przypilnujcie wejścia – rozkazał grubas spod okna.

Szczapowaty strzelił obcasami i natychmiast pognał za parawan.

– Poborowy Doni… – Weteran przeczytał szybko treść pisma i zwrócił się do mnie znacznie

uprzejmiej niż jego koledzy. – Widzę, że przygotowaliście się dobrze do tego spotkania. Co

więcej, przepisy, na które się powołujecie, mogą faktycznie stanowić istotną przeszkodę

w odbyciu przez was służby wojskowej, ale… Powiem bez ogródek, synu, jest wojna. Nasza

wojna. Twoi koledzy już walczą i giną za to, żeby ta planeta była bezpieczna. Żeby twoja

najbliższa rodzina… – Cwaniak przerwał na moment, rzucając okiem na moje dossier. Sporo

ludzi już poległo w tej wojnie, niemal każdy stracił kogoś bliskiego. Postanowiłem

wykorzystać ten moment wahania.

– Ma pan rację, jest wojna, ale wyłącznie wasza, nie moja. Nikt nie napadł Federacji.

Część systemów zewnętrznych zapragnęła sformalizowania niezależności, którą w praktyce

i tak już miała. Senat nie kontrolował nawet połowy terytoriów zdobytych przez kolonialistów

w ostatnich czterech dziesięcioleciach. Więcej powiem, miał ich w dupie, kiedy dzielono

kolejne budżety. Doił za to, ile wlezie, a gdy zaczęli się buntować, zamiast popuścić, wysłał

was, zipiących z nienawiści macho, żebyście siłą zaprowadzili porządek, którego i tak nie

będziecie w stanie na dłuższą metę upilnować.

– To… To… – Mięśniak znów zaczął sinieć.

– To wasza wersja zdarzeń, poborowy Doni. – Weteran znów go uciszył. – A chcecie

poznać moją?

– Nie chcę. Obawiam się, że nie będzie odbiegała od propagandowej papki, która sączy się

z każdego komunikatora przez całą dobę.

– A może jednak posłuchacie, co mam do powiedzenia?

– Dobrze. – Postanowiłem nie przeginać. Chociaż przepisy zabraniały im noszenia broni

podczas rekrutacji, ten osiłek mógłby mnie złamać jak trzcinkę i zawiązać w supeł

w najgrubszym miejscu. Pewnie by się przy tym nawet nie spocił.

– Dziękuję. – Weteran odłożył moje podanie na zamkniętą wcześniej teczkę. – Byłem na

Skotii 7, kiedy separatyści ogłosili niepodległość systemów zewnętrznych. Nie będę się

sprzeczał co do przyczyn tego kroku, wy wysnuwacie swoje wnioski, zapewne poparte jakimiś

konkretnymi danymi, ja opieram się na moich doświadczeniach ze służby w oddalonych

sektorach, a możecie mi wierzyć, że spędziłem tam naprawdę sporo czasu i poznałem wielu

wspaniałych ludzi. Momencik… – Teraz sześciogwiazdkowy mutant zaczął się czerwienić na

słowa swojego kompana, pozostali członkowie komisji także nie wyglądali na specjalnie

uszczęśliwionych, słuchając jego przemowy. Ale wystarczyło jedno spojrzenie weterana i za

stołem zapanował względny spokój. – Tak, tam też żyją wspaniali ludzie, wy to wiecie i ja to

wiem. Podejrzewam, że moi koledzy, w nieco innych warunkach, również byliby w stanie to

przyznać. – Uciszył gestem ręki rodzące się szmery protestu. – Ale nie o to mi chodzi. To nie

nasi znajomi podjęli decyzję o oderwaniu niemal trzeciej części planet Federacji od macierzy.

Zgodzicie się z tym? – Skierował to pytanie do mnie, przytaknąłem więc mechanicznie, nie

bardzo wiedząc, o co mu chodzi. Nie miałem czasu na sprostowania, gdyż natychmiast zaczął

mówić dalej. – Otóż śmiem twierdzić, że ludzie, których znamy, mają naprawdę niewiele do

powiedzenia w obecnej sytuacji. Dzisiaj do głosu doszedł najgorszy element tamtych

społeczności. Twierdzicie, że Senat miał dalekie prowincje w dupie. I to jest prawda.

Zabiegaliśmy wielokrotnie o rozbudowanie aparatu bezpieczeństwa w tamtych sektorach,

ale… – Uciszył gestem mój protest. – Przecież dobrze wiesz, młodzieńcze, że przed

rozpoczęciem wojny niemal połowa tych planet pozostawała poza jurysdykcją oficjalnych

władz. A to zrodziło szarą strefę i wzrost przestępczości.

– Nie chce pan chyba powiedzieć, że separację, a w konsekwencji tę wojnę wywołali

zwykli przestępcy – zdołałem wtrącić, gdy zamilkł na moment, aby zebrać myśli.

– Owszem, właśnie to chcę ci powiedzieć. Każda strona tego konfliktu ma wiele za uszami,

także my, ale uwierz mi, dobrzy faceci siedzą za tym stołem.

– Akurat.

– Akurat. Gdybyś odbywał pobór na którymś ze światów zewnętrznych, nie byłoby tej

rozmowy. Za odmowę dostałbyś kulkę w łeb na dziedzińcu szkoły, najlepiej na oczach wielu

świadków.

– Propaganda.

– Tak sądzisz? – Powiedział to tak lodowatym tonem, że poczułem się nieswojo.

– Tak sądzę. – Mimo wszystko postanowiłem nie ustępować.

– Ale dowodu nie masz?

– Nie muszę mieć żadnych dowodów. To nie proces. A zresztą gdyby nawet, wszelkie

niedomówienia interpretuje się na korzyść oskarżonego.

Spojrzał na mnie przenikliwymi niebieskimi oczami i uśmiechnął się.

– Nie mogę ci zaprezentować nawet ułamka tego, co sam widziałem w dziewiętnastym

i dwudziestym, ale powiem ci jedno: idealiści, do których bez wątpienia się zaliczasz,

postrzegają świat tylko w dwóch kolorach. A prawda jest taka, że pomiędzy czernią i bielą

istnieją miliardy odcieni szarości. Kiedy tacy jak ty stykają się z rzeczywistością, zaczyna się

dramat…

– Nie obawiam się konfrontacji z rzeczywistością.

– A powinieneś, chłopcze, powinieneś.

– Przepraszam, ale chyba odbiegliśmy za daleko od tematu – wtrąciłem szybko. – Ma pan

przed sobą dokument, który wyraźnie pokazuje, że nie możecie mnie wcielić do służby

czynnej, nie łamiąc przy tym co najmniej czterech artykułów konstytucji obowiązującej na

Nowym Brisbane. I to jest jedyny fakt, o którym powinniśmy rozmawiać. Nie o naszych


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю