Текст книги "Ucieczka z Raju"
Автор книги: Robert Szmidt
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 3 (всего у книги 20 страниц)
z Ruthefordem.
Te kilka sekund starcia będzie decydujące – nie dla losów ludzi biorących w nim udział, bo
te były już przesądzone, ale dla reszty floty, ponieważ analiza skutków tego zmasowanego
ostrzału pozwoli najwyższemu dowództwu Federacji na opracowanie skutecznej strategii i –
być może – wygranie kolejnej bitwy.
Wydarzenia w przestrzeni wewnętrznej Vandala sztabowcy obserwowali dzięki trzydziestu
sześciu dronom, które zespół uderzeniowy wystrzelił kilkanaście minut przed rozpoczęciem
walki, tuż przed wykonaniem zwrotu w kierunku ścigającego go przeciwnika. Niewielkie
urządzenia naszpikowane dziesiątkami skanerów i sensorów transmitowały szerokopasmowy
sygnał do trzech stacji komunikacyjnych, dryfujących w bezpiecznej odległości piętnastu
sekund świetlnych od pola walki. Dzięki temu zabiegowi obraz i dane docierały do sztabu
sektora z niewielkim opóźnieniem, uniemożliwiając dowództwu ewentualną ingerencję
w przebieg starcia, ale tym nikt się teraz nie przejmował. Dzięki tak daleko posuniętym
środkom ostrożności uniknięto zagrożenia przerwania kluczowej transmisji, a to liczyło się
teraz najbardziej.
Obcy, zgodnie z przewidywaniami, zmienili formację, gdy okręty admirała Khumalo
znalazły się na ich wektorze podejścia. Nie wykonywali jednak nerwowych ruchów, wszystko
odbyło się płynnie i powoli, jakby to maszyny, a nie żywe istoty siedziały za sterami tych
okrętów. Na dwie minuty przed nawiązaniem kontaktu bojowego lecące w linii jednostki
Obcych zaczęły ostro zwalniać. Ustawione bakburtami do nieprzyjaciela okręty Federacji
utrzymywały wokół pancernika zwarty szyk, czyli tak zwaną „ścianę”. W tej pozycji wszystkie
baterie turbolaserów większych jednostek mogły otworzyć ogień równocześnie. Kuliste
niszczyciele wprowadzono natomiast w ruch wirowy, by mogły jak najszybciej wykorzystać
cały potencjał wyrzutni pocisków kinetycznych.
Zebrani w sali odpraw oficerowie wstrzymali oddech, widząc, że formacja Obcych zbliża
się do granicy, za którą zespół uderzeniowy może otworzyć skuteczny ogień. Pięć sekund przed
tym, zanim dzioby gruszkowatych okrętów minęły wykreśloną na hologramie czerwoną linię,
którą zaznaczono efektywne pole rażenia broni laserowej, tarcze jednostek Federacji
zapłonęły oślepiającą bielą. Ludzkie oko nie mogło dostrzec mikrosekundowych impulsów,
a komputery centrum dowodzenia potrzebowały dziesiątej części sekundy na namierzenie,
przetworzenie i naniesienie wszystkich wektorów ostrzału, dlatego linie łączące obie formacje
i dane o mocy impulsów pojawiły się na hologramie dopiero po tym, jak zaskoczeni ludzie
ujrzeli skutki trafień przez polaryzowane szkła okularów taktycznych.
Obcy skupili się na niszczeniu najmniejszych jednostek zespołu uderzeniowego, na razie
zostawiając pancernik i oba krążowniki w spokoju. Pola siłowe chroniące kuliste kadłuby
niszczycieli nie były w stanie zneutralizować tak potężnych dawek energii, w ścianie powstało
więc niemal natychmiast sześć wyrw. Gdy ostatni z najmniejszych okrętów zamienił się
w rozżarzoną plazmę, liniowce przeniosły ogień na krążowniki, jakby chciały zostawić sobie
pancernik na deser.
Khumalo nie mógł słyszeć pokrzykiwań sztabowców, oszczędzał każdy wat energii i jego
komunikator kwantowy także był wyłączony, ale gdyby nawet miał ich obok siebie, nie dałby
się pewnie przekonać do przyśpieszenia akcji. Wyczekał kolejne kilka długich jak wieczność
sekund, zanim wydał własnym jednostkom rozkaz wykonania ostatniego zwrotu i otwarcia
ognia. Rutta zrobił głęboki wydech, gdy zobaczył mrowie czerwonych ikonek i zastępujących
je linii wektorowych, które sunęły zakosami w kierunku wybranego liniowca. Na
wyświetlaczach przed nim pojawiły się gęste ciągi danych. Nie oderwał jednak wzroku od
gigantycznego hologramu, na którym bitwa zbliżała się do decydującego momentu.
Pancernik i krążowniki posłały w przestrzeń salwę rakiet po salwie. W kierunku celu
mknęło już ponad siedemset rdzeni kinetycznych i wszystkie torpedy z głowicami nuklearnymi,
a kolejne trzysta rakiet opuści wyrzutnie, zanim do akcji wejdą turbolasery. Co nastąpi już za
trzy sekundy, za dwie, za jedną – pomyślał Rutta, odliczając bezgłośnie. Zanim skończył,
potężne baterie ożyły. Nie mógł zobaczyć emitowanych z nich promieni, czas trwania
impulsów był bowiem niewyobrażalnie krótki. W ciągu trzech mikrosekund światło
pokonywało tylko – albo aż – dziewięćset kilometrów, a obie formacje dzieliła w tym
momencie sto razy większa odległość. Osiem sekund lotu, jeśli zliczyć składową prędkość
okrętów obu stron.
Obcy nie wykonali żadnych manewrów unikowych, jakby nie dbali o to, że lecą prosto na
tysiące rakiet. Jakby byli pewni, że poradzą sobie z nimi bez najmniejszego problemu. Ich
systemy obronne, podobnie jak na Valis 11, rozpoczęły eliminację celów z ogromną precyzją
i efektywnością, choć na miejsce każdego zniszczonego rdzenia nadlatywały trzy nowe.
Khumalo miał w rękawie jeszcze jednego asa, czyli głowice wielordzeniowe, których użył
najlepiej jak umiał. Skurwyklon zgrał atak idealnie. Pierwsza fala klasycznych, pojedynczych
rdzeni wyparowała w tym samym momencie, w którym wydarzyły się dwie rzeczy: promienie
laserów wpiły się w czołowe osłony wybranego liniowca, a nadlatujące w drugiej fali rakiety
odpaliły swoje ładunki, zwiększając liczbę nadlatujących celów dziesięciokrotnie. Dzięki
temu sprytnemu posunięciu ukryte w ogromnej masie rdzeni torpedy zyskały dodatkowe szanse
na przebicie się przez ogień zaporowy wroga.
Takiego gradu pocisków kinetycznych systemy obrony Obcych nie były w stanie zniszczyć,
mimo że do walki włączyły się trzy z czterech liniowców. Rakiety wielordzeniowe przenosiły
po dziesięć, ale za to tylko kilogramowych prętów wolframu, co dawało ponad czterokrotny
przyrost masy podczas impaktu. A w cel trafiło w ciągu następnej pół sekundy ponad trzysta
pocisków.
Nadwerężone ostrzałem laserowym pola siłowe zapłonęły bielą plazmy. Gdyby nie
ograniczniki pasma, patrzący na hologram ludzie mogliby oślepnąć od nagłej eksplozji
światła. Jednakże nawet najlepsze polaryzatory nie były tak szybkie jak skutki ostrzału. Zanim
Rutta odzyskał ostrość spojrzenia, minęły co najmniej trzy sekundy.
Któryś z otaczających go oficerów musiał mieć lepszy wzrok albo eksplozja zaskoczyła go
w chwili, gdy nie spoglądał bezpośrednio na hologram. Pułkownik nie dbał o to, dlaczego
jego sąsiad ujrzał wcześniej to, co on dopiero miał zobaczyć. Wystarczył mu jęk zawodu, jaki
wyrwał się z piersi smagłego generała sił specjalnych. Żadna z głowic nuklearnych nie
uderzyła w cel. O tym, dlaczego tak się stało, Rutta dowiedział się później, studiując raporty.
W tym momencie nie miał czasu na analizowanie szczegółów. Szybkie zmrużenie powiek
pozwoliło mu przenieść wzrok na wirtualne pole bitwy. Obcy przedarli się przez ścianę
zespołu uderzeniowego, zamieniając w obłok szczątków jeden z krążowników. Wektory obu
lecących teraz równolegle formacji przypominały wizualizację łańcucha DNA. Wymiana ognia
trwała, ale była już bardzo jednostronna. Lasery z czterech okrętów Obcych skupiły się
właśnie na drugim krążowniku, który wytrzymał może sekundę, nie więcej, zanim zamienił się
w supernową.
Rutta znów zacisnął oczy. Tym razem nie po to, by uchronić je przed porażeniem. Nie chciał
patrzeć na to, co stanie się ze starym pancernikiem Federacji. Nie chciał też myśleć o tym, co
stanie się z każdym systemem gwiezdnym, w którym pojawią się napastnicy. Jeśli tak potężna
nawała ogniowa nie była w stanie powstrzymać ani nawet uszkodzić jednego okrętu Obcych,
rozproszona po wielu sektorach flota nie miała najmniejszych szans w nadchodzącej wojnie.
Dane z tego starcia zostaną przeanalizowane przez jego podwładnych w najkrótszym
z możliwych terminów, ale już teraz mógł doradzić wielkiemu admirałowi jedno: jeśli ludzie
przebywający na Rubieżach mają przeżyć, należy ich natychmiast ewakuować. Nie widział
innego wyjścia.
Aby powstrzymać taką eskadrę jak ta, która mknęła teraz w głąb Vandala, trzeba by
dysponować o wiele silniejszym zespołem uderzeniowym. Ta myśl sprawiła, że Rutta poczuł
zimny dreszcz w okolicach krzyża. Federacja nie posiadała na Rubieżach wystarczającej
ilości sprzętu, by ochronić choćby połowę granicy między własnym terytorium a niezajętą
jeszcze częścią Ramienia Oriona.
.
TRZY
Tej nocy w sztabie sektora nikt chyba nie zmrużył oka. Oficerowie i żołnierze służący na
nocnej zmianie mozolili się wciąż nad przekazami z Vandala, przeglądali je dziesiątki razy,
rozkładali na poszczególne sekwencje, a potem ujęcia, zestawiali pozyskane tym sposobem
dane i sumowali wyniki. Nic nie mogło zostać pominięte, dlatego utworzono aż cztery zespoły
analityków, które równolegle ślęczały nad tymi samymi materiałami. Ale nie tylko oni nie
spali. Mimo tak późnej pory reszta członków załogi wielkiej stacji tłoczyła się w klubach,
kantynach i pogrążonych w półmroku kajutach, oglądając udostępnione publicznie fragmenty
bitwy i rozmawiając półgłosem o błyskawicznej zagładzie potężnego zespołu uderzeniowego.
Wielki admirał nie był wyjątkiem. Siedział w samym sercu gigantycznej stacji, odizolowany
od załogi opancerzonymi ścianami sekcji dowodzenia. On także w kółko oglądał zapętlone
kilkunastosekundowe holo ze starcia. Wybrany przez niego fragment zaczynał się w momencie
oddania pierwszego strzału, a kończył w chwili eksplozji ostatniego rdzenia kinetycznego.
Im dłużej wielki admirał wpatrywał się w te obrazy, tym bardziej był przygnębiony. Gorycz
przegranej przerodziła się szybko w smutek, a ten z kolei ustąpił rozpaczy, z której
wykiełkowała przytłaczająca bezradność. Po raz pierwszy w życiu Theodoreginald Farland,
człowiek sukcesu, najprędzej pnący się po szczeblach kariery oficer floty Federacji, poczuł
się… nikim. Co z tego, że dysponował kilkoma setkami dużych okrętów wojennych
i dziesiątkami tysięcy gotowych na wszystko ludzi, skoro nie był w stanie powstrzymać
jednego ataku Obcych.
W końcu nie wytrzymał i jak większość podwładnych sięgnął po trunek. W skrytce pod
konsolą przechowywał butelkę naprawdę starej whisky z Systemów Centralnych. Prezent
otrzymany od ojca z okazji pierwszego awansu. Destylowano ją jak trzeba, na powierzchni
planety tlenowej, w prawdziwych, importowanych z Ziemi dębowych beczkach. Z czego ją
pędzono, tego nie mógł i nie chciał wiedzieć. Wystarczało mu, że ta whisky smakuje wybornie
i poniewiera jak trzeba, nie skazując na męki kaca.
Postawił na blacie stożkowatą karafkę i sięgnął po zamykającą ją zabawną parasolowatą
zatyczkę. Dawny rzemieślnik próbował nadać temu naczyniu kształt futurystycznego okrętu
przestrzennego. Prawie mu się to udało. Wielki admirał wybrał jeden z kieliszków tkwiących
we wtopionych w ściance uchwytach, przyjrzał mu się pod światło, chuchnął i starł chusteczką
niewielką plamkę. Szkło wyposażono w mikroskopijny antygraw, dlatego nie musiał się
martwić brakiem płaskiej powierzchni na otaczającej go konsoli stanowiska dowodzenia.
Kieliszek zawisł kilka centymetrów nad lśniącym metalem. Obniżył się nieco, gdy admirał
napełnił go bursztynowym płynem.
Po czterdziestej powtórce nagrania – i wychyleniu trzeciej kolejki – na bocznym
wyświetlaczu rozbłysła pomarańczowa ikonka. Farland nie zauważył jej od razu, ale gdy
miganie przykuło w końcu jego uwagę, natychmiast oderwał wzrok od mrowia nadlatujących
rakiet, zatrzymał projekcję i aktywował komunikator. Włączył jednak tylko fonię.
– Farland, słucham – mruknął i wstrzymał oddech.
– Wielki admirale, melduje się porucznik Wagner z pionu komunikacyjnego. – Głos oficera
dyżurnego brzmiał normalnie, Theodoreginald nie wyczuwał w nim napięcia towarzyszącego
przekazywaniu złych wiadomości. Na przykład o kolejnym ataku. – Otrzymałem właśnie
wewnątrzsystemową prośbę o otwarcie łącza kwantowego. Pułkownik Rutta chce z panem
rozmawiać.
Farland odetchnął. Jeszcze nie pora, ale meldunek o następnej zniszczonej sondzie może
nadejść lada moment – i nadejdzie. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin
w najodleglejszych zakątkach Rubieży umilkło sześć kolejnych stacji monitorowania.
– Łączcie – odparł zwięźle, sięgając palcami do szyi, by dopiąć mundur.
Po chwili wahania zrezygnował. Znał Franciscollina od lat, nie musiał przy nim udawać, że
jest tępym, pozbawionym uczuć, ogwiazdkowanym skurwyklonem, którego nic nie rusza.
Na miejscu pokrytych plazmowymi sferami tarcz liniowca Obcych pojawił się fragment
mostka z kokonem fotela i siedzącym w nim pułkownikiem. Światła na stanowisku
dowodzenia były przygaszone, w tle nie kręcili się żadni ludzie, a mimo to Rutta od razu
podniósł ekran izolacyjny.
– Wielki admirale… – zaczął niepewnie, zapewne zbity z tropu wyglądem przyjaciela.
– Daj spokój – przerwał mu Farland. – Nikt nas teraz nie widzi i nie słyszy.
Pułkownik się skrzywił. Lata doświadczeń zmieniły go w służbistę – kiedy widział przed
sobą przełożonego, instynktownie odnosił się do niego z pełnym szacunkiem i tytulaturą.
Nawet jeśli znał go niemal od dziecka. Zdziwił się mocno, widząc wielkiego admirała,
dowódcę całego sektora, w rozpiętym nonszalancko mundurze i z kieliszkiem w ręce.
Z drugiej jednak strony sam chwilę temu wychylił dwie szklaneczki czegoś mocniejszego, by
zrzucić z karku choć odrobinę przytłaczającego go ciężaru. Tyle że zrobił to w samotności,
dbając o to, by nie mieć świadków chwili słabości.
– Ale… – chciał zaprotestować.
– Daj spokój – powtórzył Farland, machając lekceważąco dłonią. – Znamy się przecież
od… od… od niepamiętnych czasów.
– Od sześćdziesięciu pięciu lat – uściślił Rutta.
– Tak. Szmat czasu. Ta whisky jest prawie tak stara jak nasza zna… jak nasza przyjaźń –
poprawił się lekko już wstawiony wielki admirał, unosząc kieliszek do niemego toastu.
Pułkownik skinął tylko głową.
– Otrzymałem właśnie końcowe raporty – odezwał się, gdy Farland przełknął duszkiem
bursztynowy płyn. – Dlatego poprosiłem o połączenie zaraz po wyjściu z nadprzestrzeni.
– Domyślam się, że nie wnoszą wiele nowego.
– Nie mamy do czynienia z najczarniejszym scenariuszem, to fakt – przyznał Rutta – ale za
dobrze też nie jest.
– Moi chłopcy doszli do podobnych wniosków… – Wielki admirał zerknął na
wyświetlacze, sprawdzając kolejny z napływających bez przerwy dokumentów, a potem nalał
sobie jeszcze jedną miarkę. – Mów dalej.
– Analizy widma wskazują, że naprawdę niewiele brakowało, by zdjąć im osłony.
– Niewiele, czyli ile?
– Dziewiętnaście procent.
– Tylko dziewiętnaście? – Ta informacja zelektryzowała Farlanda. Odłożył napełniony
kieliszek nad konsolę. Na przekazach z Vandala wyglądało to gorzej. – Gdyby te atomówki…
– Niestety – wpadł mu w słowo Rutta. – Dranie wyłuskali je bezbłędnie, zupełnie jakby się
ich bali. W krytycznym momencie skoncentrowali cały ogień zaporowy na torpedach, aby
zniszczyć je przed detonacją, i to jak najdalej od siebie. Tylko temu zawdzięczamy tak wysoki
współczynnik trafień rdzeniami kinetycznymi.
– Jakby się ich bali, powiadasz… – Wielki admirał zamyślił się głęboko.
– Tak to wygląda – dodał szybko Rutta. – Nie wiem jeszcze dlaczego, ale to może być
bardzo cenna wskazówka na przyszłość.
Farland pokiwał głową. To musiało coś znaczyć. Tylko co? Takich torped używano
zazwyczaj do rozhermetyzowywania dużych połaci poszycia. Khumalo posłał je w drugiej fali,
tuż za gradem rdzeni, licząc na to, że broń kinetyczna wsparta skoordynowaną salwą
turbolaserów zdoła przeciążyć pola siłowe liniowca, ale Obcy zaryzykowali. Byli gotowi
poświęcić tarcze, byle nie dopuścić do siebie ani jednej głowicy nuklearnej. Zaintrygowany
tym faktem wpisał do komputera kilka komend, polecając systemowi analizę danych
dotyczących odpowiedniego momentu bitwy. Wyniki były zgodne z jego oczekiwaniami.
Z taktycznego punktu widzenia Obcym bardziej się opłacało zniszczyć większą liczbę rdzeni.
Sumaryczna moc ataku kinetycznego była ponad dwukrotnie wyższa od tej, którą dysponowały
zniszczone głowice. To chyba jedyne nielogiczne zachowanie wroga, jakie zaobserwowano
podczas wszystkich ataków.
– Może ich broń nuklearna jest o wiele potężniejsza od naszej? – zastanowił się na głos.
– Wątpię – mruknął Rutta. – W tej wielkości głowicy nie upchniesz teratonowego ładunku.
– Też prawda.
Rutta pochylił się w kierunku holokamer.
– Taktyka stosowana przez Obcych wskazuje dobitnie, że oni wiele o nas wiedzą. Uderzają
precyzyjnie w najczulsze punkty naszych okrętów, nie przejmują się także bronią, która
niewiele może im zrobić, jakby z góry znali jej charakterystyki i maksymalną skuteczność. A to
znaczy, że muszą też znać moc stosowanych przez flotę głowic.
– Dlaczego więc…
– Nie wiem. Jeszcze nie wiem, ale to odkrycie może zmienić naszą sytuację. Na Vandalu
byliśmy naprawdę bliscy sukcesu…
– Sukcesu? – żachnął się wielki admirał. – Jakiego sukcesu? Na wszystkich bogów
i bożków, jakich znał ten świat! Straciliśmy ponad pięciuset ludzi i dziewiętnaście okrętów
wojennych. Ot tak, w okamgnieniu. Tylko po to, by sprawdzić wydajność generatorów
jakiegoś… jakiegoś… – Zabrakło mu słów.
– Mylisz się – zaprotestował Rutta. – Osiągnęliśmy zakładany cel. Poznaliśmy maksymalną
wydajność pól siłowych liniowca. A Khumalo wiedział, na co się pisze – dodał. – Jeśli
admiralicja nie zignoruje naszych raportów, jego poświęcenie pozwoli ocalić…
Wielki admirał uniósł rękę, jakby chciał go uciszyć.
– Zanim porozmawiamy o nowych rozkazach admiralicji, chciałbym cię o coś zapytać.
Powiedz mi, ale tak szczerze, jak przyjaciel przyjacielowi, bez owijania w bawełnę, co ty byś
zrobił w mojej sytuacji?
– Wydałbym rozkaz natychmiastowej ewakuacji zagrożonych systemów i zaczął…
– Czekaj – przerwał mu Farland. – Załóżmy, że nie ma mowy o żadnym odwrocie.
– Co znaczy: nie ma mowy? – zdziwił się pułkownik.
– Przyjmijmy, że admiralicja nie zgadza się na oddanie Obcym ani kawałka Rubieży.
– Przecież to nonsens.
– Wiem, ale chciałbym, żebyś rozważył taką właśnie opcję. Czysto hipotetycznie, rzecz
jasna.
– Hipotetycznie, akurat. Mów wprost, Xiao kazał ci…
– Nie Xiao. – Wielki admirał pokręcił z rezygnacją głową. – To bezpośredni rozkaz Rady.
Mamy powstrzymać wroga bez względu na straty. Ani kroku w tył, tak dokładnie wyraziła się
pani kanclerz.
Rutta zamilkł na dłuższą chwilę. Sprawdzał coś na wyświetlaczach swojej konsoli,
wpisywał kolejne komendy i znów studiował napływające dane. W końcu podniósł głowę.
– Przykro mi – powiedział – ale nie widzę innego sensownego rozwiązania.
Wielki admirał skwitował tę odpowiedź krzywym uśmieszkiem.
– Dobrze, spróbujmy podejść do problemu inaczej – zaproponował, aktywując
holoprojektor. Między nimi pojawiła się wielka mapa Rubieży. – Ja przedstawię ci pewien
plan, a ty powiesz mi, co ci w nim nie pasuje.
– Nie ma sprawy.
– Zacznijmy od generaliów. – Wystarczyło kilka ruchów dłoni, by wokół niektórych gwiazd
pojawiły się ikony. Najpierw zielone, potem niebieskie, a na sam koniec najliczniejsze
czerwone. – To nasze kolonie, instalacje przemysłowe i okręty, którymi dysponuje sztab
metasektora. Mamy pieczę nad stu trzydziestoma sześcioma skolonizowanymi systemami
i prawie dwoma tysiącami takich, których nie było sensu eksploatować. Reasumując:
chronimy nadal sto osiemdziesiąt… – odliczył w pamięci utracone placówki – …jeden kolonii
planetarnych i trzysta dwadzieścia sześć instalacji orbitalnych, z których dwieście
dziewięćdziesiąt jeden nie dysponuje własnym napędem pozwalającym na wykonanie skoku.
Według najnowszego wypisu z rejestrów nasz sektor zamieszkuje… sześć miliardów sto
piętnaście milionów trzysta sześćdziesiąt pięć tysięcy ośmiuset szesnastu cywilów. Nie licząc
ludzi z już utraconych kolonii. Terytoriów tych ma bronić osiemnaście pancerników, z czego
ponad połowa należy do poprzednich generacji, i sto siedemdziesiąt pięć krążowników, przy
czym w tej klasie proporcje jednostek starych do nowych są bardzo podobne. Dysponujemy
także ponad trzema tysiącami niszczycieli, fregat i korwet. Pozostałej drobnicy nawet nie
liczę, bo to głównie desantowce i patrolowce, które nie przydadzą się w starciach
przestrzennych z Obcymi.
– Znam te dane – zapewnił go Rutta tonem ponaglenia.
Wielki admirał milczał, ale tylko przez chwilę.
– Mój plan zakłada stworzenie dziewięciu zespołów uderzeniowych o podobnej sile ognia.
W skład każdego wejdą dwa pancerniki, osiemnaście krążowników oraz dwieście do trzystu
mniejszych okrętów bojowych, w zależności od klasy i uzbrojenia. Zamierzam podzielić je na
trzy zgrupowania i rozmieścić w następujący sposób… – Wielki admirał dotknął kolejnego
wirtualnego klawisza i czerwone ikonki zaczęły się skupiać w pasie minus cztery.
– Dlaczego nie podciągniesz ich bliżej? – zapytał Rutta.
– Przegrupowanie tak dużych sił wraz z zapleczem logistyczno-taktycznym zajmie nam
około trzech tygodni standardowych. W tym czasie, bądźmy szczerzy, utracimy pozostałe
zamieszkane systemy z pierwszego pasa i mniej więcej jedną trzecią minus dwójki.
– Rozumiem.
– Jeśli przesłane przez ciebie obliczenia są dokładne, a nie mam powodu w to wątpić, dwa
takie zespoły uderzeniowe powinny dać sobie radę z czterema jednostkami Obcych. Do
zdjęcia tarcz liniowca potrzebowałbym skoordynowanego ataku pancernika, czterech
krążowników i około stu, stu pięćdziesięciu niszczycieli, ale nie zamierzam ryzykować.
Dlatego każde zgrupowanie będzie się składać z trzech zespołów. Dwa staną do walki
z Obcymi, trzeci zatrzymam w odwodzie na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
– Oceniłeś efektywność według współczynników z Vandala? – zapytał Rutta, któremu coś
się nie zgadzało w tych wyliczeniach.
– Nie. – Wielki admirał uśmiechnął się tryumfalnie.
– Nie?
– Ja także nie próżnowałem, przyjacielu. Przeanalizowałem bardzo starannie sposób, w jaki
Khumalo chciał przełamać obronę tych skurwyklonów, i chyba znalazłem jeden, ale za to