Текст книги "Ucieczka z Raju"
Автор книги: Robert Szmidt
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 12 (всего у книги 20 страниц)
wnętrzu, kiedy mapowaliśmy układ pomieszczeń, zauważyliśmy coś dziwnego. Kontury
w pewnym momencie przestały się zgadzać, jakby korytarze były ruchome. Co więcej, okazało
się, że niektóre z nich mogą się zasklepiać, jakby całość była wykonana z masy plastycznej.
Musieliśmy się przepalić przez jedno z takich zamkniętych przejść…
Święcki był coraz bardziej zdezorientowany. Wszystko wskazywało na to, że chłopak
naprawdę miał kontakt z liniowcem Obcych. Gdyby zmyślał, nie wiedziałby przecież o polach
absorpcyjnych, gdyż na razie była to ściśle tajna teoria. Czyżby więc i reszta jego opowieści
mogła być prawdziwa? Trzeźwy umysł kapitana nie potrafił zaakceptować myśli, że jacyś
Obcy o wyglądzie aniołów hodowali jego praprzodków na mięso. Chociaż… czy to nie
tłumaczyłoby ich obecnego zachowania? Skoro zwierzyna wymknęła im się spod kontroli,
naturalne było, że… Daj spokój, człowieku – napomniał się w myślach. – To nie może być
prawda. Nike przeżył koszmar, który namieszał mu w głowie do tego stopnia, że nie jest
w stanie odróżnić prawdy od fikcji.
Na wszelki wypadek jednak wszystko sobie zanotował.
– Dobrze – rzucił, skończywszy pisać. – Chyba rozumiesz, że na słowo nikt ci nie uwierzy?
– Wyobrażam sobie – mruknął Nike.
– Czy masz zatem jakiekolwiek dowody na potwierdzenie tych rewelacji? – zapytał
Święcki.
– Nie.
Henryan opadł na oparcie krzesła.
– No to mamy problem.
– Macie – zakpił Stachursky.
– Mylisz się – odparł Święcki, także szczerząc zęby. – My mamy, ty i ja.
– A to niby dlaczego?
– Pozwól, że ci coś wytłumaczę. Znajdujemy się na Delcie Ulietty, w pasie minus trzy
Rubieży. W systemie, który zostanie zaatakowany przez Obcych za mniej więcej dwadzieścia
godzin. Mój problem polega na tym, że dowodzę akcją ewakuacyjną i nie bardzo widzę szanse
na ocalenie wszystkich kolonistów, twój natomiast jest taki, że szpital znajdujący się na
wyższych kondygnacjach tego kompleksu zieje pustkami. Personel i pacjentów przeniesiono
już na okręt szpitalny admiralicji. Tylko ciebie, chłopcze, nie było jakoś na liście osób
uprawnionych do opuszczenia tej planety.
Nike nadal uśmiechał się kpiąco, ale jakby z mniejszą pewnością siebie.
– Ludzie, którzy mnie tu wsadzili, byliby zdolni do takiego okrucieństwa – przyznał ze
smutkiem.
– O kim mówisz? – zainteresował się Henryan.
Stachursky westchnął ciężko.
– Jaki właściwie jest mój obecny status? – zapytał.
– Trudno powiedzieć – odparł spokojnie kapitan. – Jeśli uznam cię za niepoczytalnego,
zginiesz za dwadzieścia godzin, wciąż siedząc na tym krześle.
– Miło mi to słyszeć.
– Ale jeśli zaczniesz mówić z sensem i dasz mi informacje, które mogą pomóc flocie,
zabiorę cię stąd.
– I co dalej? Trafię znowu w ręce admiralicji, a ta każe mnie wsadzić do podobnej dziury,
albo jeszcze lepiej, wypadnę przypadkiem przez luk ewakuacyjny, który otworzę sobie, mając
spętane nogi i ręce.
– Nie wszyscy w admiralicji są skurwyklonami – zapewnił go Święcki.
– Polemizowałbym – mruknął Nike.
– Zacznijmy od początku. Skoro prezentację mamy za sobą, powiedz mi, za co trafiłeś do
tego więzienia.
– Załoga Nomady nie tylko czyściła orbity ze śmiecia, ale też dorabiała sobie na boku,
rozszabrowując co ciekawsze wraki – zaczął z pewnymi oporami Stachursky. – Może pan tego
nie wiedzieć, ale na New Rouen doszło do bitwy pomiędzy flotą separatystów a korpusem
ekspedycyjnym admirała Taho…
– Znam historię – przerwał mu Henryan. – Przejdź do rzeczy.
– Weszliśmy do wraku Odyna, okrętu flagowego Tahomeya. Morrisey był opętany chęcią
zdobycia osobistych pamiątek po…
– Do rzeczy! – ponaglił go Święcki.
– Przy jednym z martwych oficerów znalazłem dziennik, w którym spisano bardzo ciekawą
historię z czasów wojny domowej… – Nike się zawahał. – W każdym razie jeden z naszych
wielkich i żyjących wciąż bohaterów wojennych został w niej przedstawiony przez świadka
pewnych wydarzeń w bardzo niekorzystnym świetle.
– Ta wojna skończyła się ponad sto lat temu – wtrącił Henryan. – Ludzie w nią
zaangażowani już dawno… – Wtem przypomniał sobie, że nie ma racji. Był przecież wyjątek.
– Mówisz o admirale Dreade-Ravenore?
– Tak, mówię o tym wrednym skurwyklonie.
– To on cię tutaj wsadził? – zapytał z niedowierzaniem kapitan.
– Nie. Po powrocie z New Rouen napisałem raport, pomijając rzecz jasna drogę służbową.
Skierowałem go bezpośrednio na ręce kanclerz Modo i dwóch pozostałych członków Rady.
Trzy dni po jego wysłaniu zostałem aresztowany i przewieziony do siedziby wubecji. Tam
wyciągnięto ze mnie, nie tylko metodami farmakologiczymi, gdzie został ukryty dziennik
majora Visolaja i wszystkie pozostałe kopie zapasowe. Potem zapakowano mnie do komory
stazy i… ocknąłem się dopiero w tym kompleksie. Pozwoli pan więc, że nie będę podzielał
pańskiego zaufania do przełożonych.
– Pozwolę – mruknął Święcki, czując, że coś mu w tej historii nie pasuje. W końcu
zlokalizował problem. – To nie był twój pierwszy konflikt z Dreddem? – zapytał.
– Zgadza się – potwierdził Stachursky.
– Dlaczego w ogóle taki prymus jak ty trafił na kolapsarowiec?
– W akademii zgłębiałem nie te tematy co trzeba – odpowiedział enigmatycznie Nike.
– Szukałeś haków na Dredda? – zdziwił się Święcki.
– Nie, kapitanie. Pieprzyłem jego najmłodszą córeczkę.
– Uuu – jęknął Henryan. – Grubo.
– Tak wyszło. Siłą jej nie brałem.
– I cudownym zrządzeniem losu trafiłeś podczas pierwszej misji na obciążające go
dokumenty.
– Szczęśliwe zbiegi okoliczności czasem się zdarzają, kapitanie.
– Czasem – powtórzył nieobecnym tonem Święcki, zastanawiając się, ile z tej opowieści
może przekazać Rutcie, żeby nie wyjść na głupca. Jak dotąd nie było tego wiele.
– Co ze mną zrobicie?
Pytanie więźnia wyrwało Henryana z zamyślenia. Nie miał bladego pojęcia, co zrobić z tym
chłopakiem. Wywiezienie go z Ulietty mogło spowodować ogromne zamieszanie, jeśli
naprawdę został tu zesłany przez kogoś z Rady. Na pewno nie był to rutynowy areszt – o czym
świadczył choćby brak dokumentacji dotyczącej jego transferu. Jak mu więc pomóc? Kapitan
Święcki był za cienki na tak wysokie szarże. W dodatku sam miał już drugą podpadziochę na
koncie. Musiał zwrócić się do przełożonego, ale ten wyśmieje go przecież, jak tylko usłyszy tę
niedorzeczną historię o aniołach i hodowaniu ludzi na mięso. Szczególnie że nie istniały żadne
dowody na jej poparcie. Gdyby jednak Stachursky zrezygnował z opowiadania największych
bredni, pułkownik może byłby skłonny zaoferować mu jakiś rodzaj protekcji w zamian za
ujawnienie wszystkich szczegółów technicznych odkrytego wraku. Ale czy Nike zdoła się
pohamować?
– Spróbuję ci pomóc – odezwał się Henryan, wolno cedząc słowa. – Posłuchaj mnie teraz
bardzo uważnie…
.
PIĘĆ
Fitz zerwał się z płyty lądowiska, gdy zobaczył w kabinie windy znajomą sylwetkę.
W opustoszałym hangarze stał już tylko jego grawiolot. Pozostałe stanowiska były puste,
a posadzkę niższego poziomu zaściełały tony śmieci pozostawionych przez ewakuujących się
pośpiesznie medyków.
– Gdzie pana wcięło na tak długo? – zapytał i przenosząc wzrok na wychodzącego z windy,
rozglądającego się ciekawie młodego mężczyznę, zaraz dodał: – A ten delikwent skąd się tu
wziął? Zaspał na transport?
– Nie. Pallance przekazał mi go przed odlotem – rzucił zwięźle Henryan. – Zabieramy go do
wieży.
– Nie ma sprawy. – Olivernest przyjrzał się Stachursky’emu z większym zainteresowaniem,
gdy ten mijał go nieco chwiejnym krokiem, nie mówiąc ani słowa.
Szef pionu badawczego wiedział, że kapitan, choć niechętnie nastawiony do doktorka,
zmienił zdanie po obejrzeniu jakiegoś przekazu. A kluczem do tajemnicy, która zmusiła ich do
przylotu tutaj, był zapewne ten milczący chłopak.
Wsiedli do maszyny i wystartowali, ledwie właz uszczelnił się z cichym sykiem. Fitz nie
należał do najlepszych pilotów, najpierw więc przeciążenie wcisnęło ich w fotele podczas
wznoszenia, potem poczuli, jak zmienia się wektor przyśpieszenia. Tym razem weszli na
znacznie wyższy pułap.
– Skąd ten pośpiech? – zapytał Święcki, gdy już odzyskał oddech.
– Nie było pana prawie godzinę, kapitanie – odparł Fitz. – W tym czasie sporo się
wydarzyło. Pański adiutant ze trzydzieści razy dobijał się na mój komunikator.
– Dlaczego nie próbował się połączyć ze mną? – zdziwił się Święcki.
– Tam, gdzie pana poniosło, nie było zasięgu. Wiem, bo sam parę razy chciałem panu
przekazać, że sztab metasektora żąda natychmiastowej rozmowy. Próbowałem nawet zjechać
na dół, ale tam – wskazał głową za siebie – bez identyfikatora można co najwyżej
pospacerować po hangarze. Pallance też mnie zbył, gdy opuszczał szpital. Kazał mi czekać
i uzbroić się w cierpliwość. – W jego głosie dało się słyszeć lekką urazę.
– Powiedział pan, że sporo się wydarzyło. O czym jeszcze, prócz wezwania ze sztabu,
powinienem wiedzieć?
– Dupree zrozumiał właśnie, że zwiększona masa habitatów oznacza konieczność dłuższego
ładowania ejektorów.
– O ile?
– Dwadzieścia do trzydziestu sekund.
– Kurwirtual.
Niespełna pół minuty – pomyślał Henryan – niby nic, a jak wielką różnicę zrobi. Jeśli
eskadra nie zdoła kupić dodatkowego czasu i wystrzeli puste habitaty, kolejne pięć
kontenerów rudy nie trafi na orbitę. Tego admiralicja już nie daruje…
Powiedział o swych przemyśleniach Fitzowi, po czym zastanawiali się przez dłuższą
chwilę, jak rozwiązać tę sytuację.
– Kapitanie?
Nie od razu zareagował na cichy głos Stachursky’ego. Odwrócił głowę dopiero wtedy, gdy
chłopak chrząknął znacząco.
– Słucham.
– Ta ewakuacja to naprawdę nie ściema?
– Dlaczego miałbym cię okłamywać? – burknął rozeźlony Święcki.
Więzień nie odpowiedział, przyglądał się przez wizjery przemykającemu w dole oceanowi
zieleni i widocznej w oddali kolonii, z której w niebo wznosił się właśnie kolejny
transportowiec.
– Oni różne podchody robili – bąknął Nike.
Henryan pokręcił głową z rezygnacją i wpatrzony przed siebie rzucił:
– Wszystko, co ci powiedziałem, to najczystsza prawda.
Zbliżali się do pasa wody, który dzielił ich od kolonii i stojącej po jej przeciwnej stronie
wieży zarządu. Fitz zaczął zwalniać i schodzić z pułapu, żeby oszczędzić im kolejnych
męczarni przy ostrym hamowaniu.
– Ten dowód, o który pan pytał… – odezwał się znowu Nike.
Święcki odwrócił się do niego gwałtownie.
– Tak?
– Chyba wiem, jak go znaleźć.
– Przed chwilą twierdziłeś, że nie istnieje.
– Przed chwilą uważałem, że to oni pana nasłali.
Olivernest spojrzał znacząco na kapitana. Dyskretnie, żeby siedzący za nim pasażer nie
widział jego wymownej miny. On też, po kilku tylko zdaniach, uznał, że chłopak jest niespełna
rozumu.
– Mów, co masz powiedzieć, byle szybko, bo zaraz po wylądowaniu czeka mnie rozmowa
z przełożonym, lepiej więc, żebym miał coś na usprawiedliwienie swego długiego zniknięcia.
– Powiem panu, gdzie ewentualnie może się znajdować przeoczona przez Dredda kopia
dziennika majora Visolaja, a może nawet część materiałów dotyczących spotkania na New
Rouen. Ale najpierw dam panu coś lepszego. – Stachursky zaczerpnął tchu. – Jeśli dobrze
zrozumiałem, waszym największym problemem jest niemożność wysłania na orbitę konkretnej
ilości rudy helonu?
– Owszem, ale co to ma wspólnego z twoją sytuacją?
– W sumie nic – Stachursky wzruszył ramionami – z tym, że wiem, gdzie można znaleźć
kilka milionów ton tego surowca. I to nie rudy, ale czystego metalu.
.
SZEŚĆ
System Anzio, Sektor Zebra,
24.10.2354
Rutta siedział przez dłuższą chwilę, gapiąc się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem
widział lekko rozmazany hologram Henryana Święckiego. Nadal nie mógł uwierzyć w to, co
usłyszał. To było tak proste, że aż genialne. Ale czy prawdziwe?
Wcisnął klawisz komunikatora, by wywołać centrum dowodzenia.
– Mówi pułkownik Rutta – rzucił w kierunku projektora, gdy pojawiła się na nim twarz
oficera dyżurnego. – Kapitanie Seidici, potrzebuję na wczoraj rejestry Korpusu
Utylizacyjnego, ze szczególnym uwzględnieniem danych dotyczących usuwania skutków wojny
domowej.
– Za jaki okres?
– Ostatnie dwa lata. Nie, czekajcie, wystarczy ostatnie dwanaście miesięcy.
Seidici sprawdził coś w swoim komputerze, po czym znów podniósł wzrok.
– Nie mamy takich plików na naszych serwerach.
– Nie dziwię się, te operacje prowadzono w sektorach zewnętrznych. Musicie o nie
poprosić sztab drugiej floty.
– Rozumiem, pułkowniku. Zaraz wystąpię o udostępnienie tych dokumentów.
Kapitan sięgnął do wyłącznika.
– Chwileczkę. Zanim się tym zajmiecie, połączcie mnie pilnie z dowództwem wydziału
bezpieczeństwa drugiej floty. Chcę mówić z porucznikiem Gunternestem Poetzem. Niech go
zbudzą, jeśli zajdzie taka potrzeba, albo ściągną z baby. Ma być po drugiej stronie łącza
najdalej za kwadrans.
– Tak jest.
W kajucie Rutty znów zapanował przyjemny półmrok, ale nie potrwał długo. Pułkownik
znów włączył komunikator. Tym razem wybrał tylko fonię.
– Farland, słucham. – Wielki admirał był mocno poirytowany.
Monity zaniepokojonych prezesów korporacji, via admiralicja, mogły wyprowadzić
z równowagi każdego.
– Theo, to ja – rzucił Rutta. – Mógłbyś wpaść do mnie na momencik? Musimy pogadać.
– Coś się stało?
– Być może.
– Nie igraj ze mną, Franciscollin, jestem tak podminowany, że gdybym miał pod ręką broń,
tobym wystrzelał pół sztabu – wypalił Farland.
– Święcki próbował podobnej opcji i marnie na tym wyszedł – zażartował pułkownik, by
rozładować napięcie.
– Nie przypominaj mi o tym draniu – warknął wielki admirał.
– Właśnie o nim chciałem z tobą porozmawiać. Bez świadków.
– Znowu coś nawywijał? Dlatego nie mogłeś go namierzyć?
– Wręcz przeciwnie, przyjacielu. Wręcz przeciwnie. Niewykluczone, że uratował nam
wszystkim tyłki, ale żeby to sprawdzić, będę potrzebował czasu i być może też kogoś
z wyższym stopniem dostępu.
Farland powiedział coś niezrozumiale na boku, zwracając się do kogoś innego.
– Zaraz przyjdę – rzucił sekundę później do Rutty. – Tylko ogarnę ten burdel.
* * *
Pół godziny później akta korpusu znalazły się na terminalu Rutty. Pułkownik miał rację:
druga flota nie zamierzała udostępnić mu ściśle tajnych dokumentów dotyczących jej operacji.
Dopiero interwencja wielkiego admirała umożliwiła pokonanie tej przeszkody – a warto było
zadać sobie trochę trudu. Informator Święckiego miał rację. Rutta widział to teraz jak na
dłoni. Na polach dawno zapomnianych bitew czekały na nich miliony ton najczystszego helonu.
Sondy Korpusu Utylizacyjnego skatalogowały sto czternaście skupisk kosmicznego złomu,
z czego osiemdziesiąt cztery zostały już usunięte, a szesnaście kolejnych potraktowano
kolapsarami i wysłano niedawno w podróż ku gwiazdom centralnym systemów, o które ludzie
walczyli przed ponad stu laty. Ten metal można było wciąż odzyskać, podobnie jak zawartość
całej reszty wrakowisk, czekających na swoją kolej w dołkach Lagrange’a.
Pułkownik zatarł ręce i spojrzał tryumfująco na hologram wielkiego admirała.
– Popatrz na Eden 67 – rzucił, wybierając jeden z załączników. – Szacowana masa skupiska
to siedem przecinek siedemdziesiąt pięć miliona ton złomu, z tego, według analiz widma,
niemal milion dwieście tysięcy ton najczystszego helonu.
Farland pokiwał głową.
– A to ci skurwyklon – mruknął. – Jak on to robi?
– Mówiłem ci! – Rutta zaśmiał się radośnie. – Facet jest narwany, ale ma łeb na karku.
– Dobrze, a co z tą drugą sprawą? – Wielki admirał zmienił temat.
– Na razie cisza, ale to musi potrwać. Wiesz, jak jest. Xiao to asekurant, nie podejmie
decyzji bez setek niepotrzebnych konsultacji.
– Nie chodzi mi o wysłanie zespołu uderzeniowego na Uliettę, tylko o tę robotę, którą
zleciłeś czarnemu.
– Sprawa w toku. Na szczęście Nomada jest teraz w dokach głównej bazy Terytoriów
Wewnętrznych, więc Poetze załatwi to osobiście.
– Daj mi znać, jak tylko się odezwie. – W głosie Farlanda pojawiła się nuta niepokoju.
Działania operacyjne na terytorium należącym do dowództwa innego metasektora zawsze
były ryzykowne. Admirałowie nie cierpieli, gdy ktoś zaczynał się bawić na ich terenie.
Zwłaszcza jeśli robiono coś bez ich wiedzy, i to rękami podwładnych.
– Nie masz się czego obawiać. Poetze to też zawodowiec.
.
SIEDEM
System Duluth, Sektor Kilo,
24.10.2354
Cylindryczny wagonik mijał kolejne stanowiska, przesuwając się wolno wewnątrz jednego
z szesnastu torów biegnących wzdłuż ażurowego ramienia cumowniczego. Podróż
z gigantycznego torusa, w którym mieściły się główne magazyny drugiej floty, do ostatniego
stanowiska, oznaczonego numerem K38, i czekającego na nim Nomady, trwała niemal
kwadrans. W tym czasie noszący ciężkie skafandry próżniowe pasażerowie musieli pokonać
cztery i pół kilometra toru – a było to i tak jedno z najkrótszych ramion stacji orbitalnej typu
Omega; ośmio– i dziesięciokilometrowe pirsy zarezerwowano wyłącznie dla największych
okrętów wojennych.
Poetze i towarzyszący mu dwaj podoficerowie widzieli je w oddali – przy sąsiednich
ramionach roiło się od majestatycznych cygar pancerników czwartej generacji i krótszych,
bardziej pękatych krążowników. Jednostki te przechodziły okresowe przeglądy albo odbierały
zaopatrzenie przed zbliżającym się odlotem na Rubieże.
Widok tylu potężnych okrętów podnosił na duchu. Patrząc na nie, porucznik czuł dumę
z faktu, że jest żołnierzem floty, człowiekiem podróżującym do odległych gwiazd, jednym
z trybików niepokonanej do tej pory armady. Szczerze powiedziawszy, nadal nie mógł
uwierzyć, że ta potęga trafiła w końcu na wroga, który okazał się jeszcze silniejszy. Obcy,
kimkolwiek byli, upokorzyli trzecią flotę, a właściwie tylko jedną z jej eskadr, lecz kiedy
staną twarzą, czy co oni tam mają, w twarz z połączonymi flotami Federacji, poznają, czym
jest gniew i desperacja człowieka.
Poetze zaśmiał się pod nosem. Niewiele wiedział o toczonej setki lat świetlnych od Anzio
wojnie. Dowództwo ograniczyło przepływ informacji do minimum, aby nie siać paniki na
niezagrożonych światach w pozostałych metasektorach. Tak miało być do momentu
opanowania kryzysu. Cała łączność kwantowa w granicznych pasach została objęta pełną
cenzurą. Ruch międzysektorowy także został ograniczony do niezbędnego minimum. O toczącej
się wojnie dowiadywali się więc jedynie wtajemniczeni, ewakuowani mieszkańcy
zagrożonych systemów oraz kolonie, do których docierały konwoje z przesiedlaną ludnością.
To była zrozumiała, a nawet akceptowalna taktyka, zwłaszcza że flota szykowała się do
potężnej kontrofensywy. Poetze wierzył niezachwianie, że jej sukces diametralnie zmieni układ
sił na skraju znanej przestrzeni. Pokazanie heroicznych zmagań, w których częściej się jest
górą, a rzadziej dołem, nie będzie dla opinii publicznej tak deprymujące jak próby opisania
totalnego chaosu i desperackiej ucieczki przed nieznanym, a co gorsza, niepokonanym
przeciwnikiem. Porucznik żałował tylko, że zbyt wcześnie znalazł się w gronie osób
wtajemniczonych. Większość załóg okrętów, na które patrzył teraz z taką dumą, żyła w błogiej
niewiedzy. O prawdziwym celu kolejnej wyprawy oficerowie, żołnierze i marynarze
dowiedzą się, dotarłszy do wyznaczonych systemów Rubieży.
Gdy wagonik zaczął zwalniać, porucznik oderwał wzrok od otoczonego setkami maszyn
i dron pancernika, na którym wymieniano generatory pola siłowego na nowsze, wydajniejsze
modele, i spojrzał w drugą stronę na rosnące w oczach zarysy kanciastego kolapsarowca. To
także była wielka maszyna, krótsza jednak i bardziej pękata od wiszących przy sąsiednich
ramionach jednostek, które – co Poetze uświadomił sobie dopiero teraz – były o połowę
mniejsze, ale i tak kilka razy potężniejsze od pancerników pierwszej generacji używanych
podczas wojny domowej.
Wagonik zatrzymał się przy pierścieniu śluzy oznaczonym symbolem K38. Moment później
trzej pasażerowie wypięli przewody łączące ich aparaty tlenowe ze zbiornikiem kolejki
i opuściwszy kabinę pasażerską, podlecieli do oświetlonego rzęsiście włazu. Porucznik
przesunął się po klamrach do panelu sterowania, odczekał, aż aparatura zostanie odmrożona,
a gdy nad niewielkim padem pojawił się holograficzny wyświetlacz, wprowadził szybko
szesnastoznakowy kod.
Właz nie drgnął nawet. Zdziwiony Poetze zresetował połączenie i przeprowadził całą
operację od początku, niestety z tym samym skutkiem.
– Dziwne – mruknął, przypinając karabińczyk do jednej z klamer otaczających urządzenie.
Należał do tradycjonalistów, wolał proste mechaniczne zabezpieczenia od nowoczesnych
magnetycznych. Awaria panelu zmusiła go do puszczenia klamry i użycia obu rąk. Otworzył
osłonę komunikatora, znów poczekał kilka sekund, aż urządzenie zadziała, po czym wywołał
kapitanat, włączając tylko fonię.
– Centrum zarządzania portu B, mówi starszy mat Taylorson Bagley. – Dyżurny podoficer
zgłosił się niemal natychmiast.
– Tutaj Poetze z WB. – Porucznik celowo pominął swój stopień, samo powołanie się na
wydział bezpieczeństwa powinno ustawić rozmówcę do pionu. – Znajduję się przy stanowisku
K38, miałem dokonać rutynowej kontroli rejestratorów lotu, ale macie tu chyba jakąś awarię.
Kod obejścia nie otwiera śluzy.
– Nie pomylił pan… – Zaskoczony dyżurny przerwał, zdawszy sobie sprawę, że nie zna
rangi rozmówcy.
– Zadajcie jeszcze jedno głupie pytanie, a zaproszę was na szczerą rozmowę do naszej
kwatery. – Poetze nie podniósł głosu, groźba zawarta w tej sugestii powinna być
skuteczniejsza niż wydzieranie się bez sensu.
Bagley milczał przez dłuższą chwilę, w tle słychać było tylko coraz szybsze dyszenie
świadczące o narastającym z każdą sekundą zdenerwowaniu i strachu.
– Przykro mi, ale to nie jest błąd systemu – odpowiedział w końcu z niemal wyczuwalną
ulgą w głosie. – Na Nomadę nałożono kwarantannę.
– Słucham? – Porucznik nie wierzył własnym uszom. – Kto ją zarządził i dlaczego wydział
nie został o tym poinformowany?
– Wiem tylko tyle, że blokadę nałożono na rozkaz admiralicji.
– Kiedy?
– Przed ośmioma godzinami.
– Dziękuję. Bez odbioru. – Poetze rozłączył się. Kwarantanna nałożona na jednostkę, której
załoga zeszła z pokładu ponad tydzień wcześniej? Z rozkazu najwyższego dowództwa floty?
Gdyby usłyszał takie tłumaczenia w innych okolicznościach, uznałby je za dobry żart. –
Svenrique – tknięty nagłą myślą odwrócił się do towarzyszących mu podoficerów. – Sprawdź,
gdzie teraz przebywają członkowie załogi Nomady.
Niepokój porucznika wzmógł się, gdy podwładny zaczął odpowiadać. Tak szybka reakcja
mogła oznaczać tylko jedno…
– Wszyscy zostali zatrzymani i odizolowani.
– Kiedy?
– Mniej więcej osiem godzin temu.
– Gdzie są teraz?
– U nas. Na poziomie ósmym.
– Na pewno nie w sekcji zagrożeń biologicznych?
– Na pewno, poruczniku.
Poetze zakląłby na cały głos, gdyby nie zależałoby mu tak bardzo na zachowaniu twarzy
przed ludźmi, których szkolił. Legendarny poziom ósmy – tam trafiali tylko ci, których wydział
miał za wyjątkowo groźnych przestępców. Stamtąd nie wychodziło się ot tak, po prostu. Ten,
kto chciał uciszyć załogę Nomady, zabrał się do rzeczy fachowo, a to znaczyło, że każda próba
wejścia na pokład kolapsarowca może ściągnąć na głowę porucznika coś znacznie gorszego
niż tylko niezadowolenie przełożonych.
– Sprawdź, co z ich kwaterami – rzucił z pozorną obojętnością.
– Kwarantanna, kwarantanna… – mruczał co chwilę plutonowy Thulin. – Wszystkie zostały
objęte kwarantanną.
Zatem i ten trop wiedzie donikąd… Porucznik zastanawiał się gorączkowo, co w tej
sytuacji może zrobić. Nie chciał zawieść pokładanego w nim zaufania, nie po tym, co
pułkownik zrobił kiedyś dla niego, ale nie zamierzał także kłaść głowy pod laser, a tym
zakończy się każda próba ingerencji w tę sprawę, tego był już więcej niż pewien. Wcześniej
się postarał, by system wydziału wybrał Nomadę do rutynowej kontroli, jakich
przeprowadzano tu wiele, dzięki czemu tajemniczy oprawcy mogliby uznać, iż to zwykły zbieg
okoliczności, zwłaszcza że ten akurat kolapsarowiec sprawdzano ostatni raz naprawdę dawno
temu.
Od tej strony Poetze był więc dobrze kryty. Ten sam system wyznaczył też jego na
inspektora, a dowodu na manipulację generatorem losowym nikt nie znajdzie. O to także
zadbał. Na razie nie powinien mieć więc powodów do zmartwień, przynajmniej dopóki nie
ściągnie na siebie uwagi kolejnymi próbami złamania blokady. Chyba że…
– Judawid – zwrócił się do drugiego z towarzyszących mu podoficerów. – Połącz się
z pionem medycznym stacji i zapytaj, czy już wiedzą o kwarantannie nałożonej na Nomadę
i jego załogę.
Wurstbeutel był czujny, zatem połączenie zostało nawiązane natychmiast. Zgodnie
z oczekiwaniami Poetzego oficer dyżurny z pionu medycznego o niczym nie wiedział, ale
wystarczyło nakierować go na odpowiednie wpisy, by zbladł i zaczął wydawać rozkazy
z prędkością działka pulsacyjnego. O to właśnie chodziło. Teraz tylko meldunek do
przełożonych i nikt nie będzie miał powodu podejrzewać, że Poetze próbuje robić coś na
własną rękę. Wręcz przeciwnie, zawsze praworządny oficer wydziału bezpieczeństwa
zauważył w trakcie wykonywania obowiązków służbowych poważne niedopatrzenie
i zareagował zgodnie z regulaminem.
Teraz trzeba spokojnie zaczekać na pojawienie się przedstawicieli odpowiednich służb.
Oby tylko medycy nie zwlekali i dotarli tutaj przed wysłannikami ludzi, którzy byli powodem
całego zamieszania.
* * *
Dwadzieścia sześć minut. Tyle potrzebował pion medyczny, by zebrać ekipę i zapakować ją
do kolejki ramienia K. Kwadrans później ażurowy wagonik zatrzymał się przy pierścieniu
dokującym Nomady. Lekarzy było czterech, wszyscy nosili żółte skafandry próżniowe, by
można ich było odróżnić od przedstawicieli innych służb ratunkowych, które powinny się
zjawić na stacji końcowej kolejki już niedługo. Niestety śpieszący do pierścienia K38
żandarmi napotkają mały problem. Poetze miał bowiem wystarczającą ilość czasu, by się
przygotować.
Judawid najpierw pomógł lekarzom wynieść sprzęt, a potem zaprogramował kolejkę tak, by
w drodze powrotnej zatrzymywała się przy innych śluzach w tej sekcji ramienia. Zanim więc
przyzywany wagonik dotrze na przeciwległy koniec pirsu, minie kilka dodatkowych minut.
Różnica może niezauważalna dla czekających tam żandarmów, ale gigantyczna z punktu
widzenia planu porucznika.
Niecałą minutę po odjeździe kolejki lekarze włączyli w pierścieniu cumowniczym sztuczną
grawitację i otworzyli właz Nomady. Albowiem kod, którym zamknięto dostęp do
kolapsarowca, miał jeden mankament: nakładające go służby mogły go bez trudu anulować. Na
to liczył porucznik, który udając zatroskanego funkcjonariusza WB, asystował na każdym kroku
szefowi przysłanego zespołu.
Dopiero gdy w śluzie dziobowej okrętu zapłonęły światła, wysoki, ponaddwumetrowy
lekarz odwrócił się do niego, wyciągając wielką dłoń.
– To strefa kwarantanny – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Nikt poza nami nie
może tam wejść, dopóki nie zlokalizujemy wszystkich źródeł skażenia.
– Oczywiście. – Poetze cofnął się o krok, jakby nagle poczuł strach. – W takim razie
zabezpieczymy śluzę, żeby nie doszło do przypadkowego naruszenia kordonu.
– Nie trzeba, poruczniku. Mój analityk zostanie na zewnątrz. – Lekarz wskazał jednego
z towarzyszących mu ludzi.
– Skoro tak… – Poetze odwrócił się do czekających w łączniku podoficerów. – Svenrique,
wezwij kolejkę.
– Tak jest!
– Popilnujemy śluzy z waszym człowiekiem do chwili powrotu wagonika. Pewnie pojechał
po żandarmów – dodał konfidencjonalnym tonem.
– Róbcie, co chcecie, bylebyście nie przeszkadzali. Pod żadnym pozorem nie próbujcie
wejść na pokład tego kolapsarowca.
– No co pan, doktorze? – Porucznik wyciągnął przed siebie obie ręce. – W zarazę
mielibyśmy leźć?
Lekarz zignorował go kompletnie. Skinąwszy głową na niewiele tylko niższych od siebie
towarzyszy, włączył sterowanie przenośnego analizatora i ruszył za nim w kierunku
wewnętrznego włazu. Poetze wycofał się grzecznie do pierścienia, by Nomada mógł zostać
ponownie zamknięty. Gdy trzej medycy weszli na pokład kolapsarowca, pozostawiony na
zewnątrz analityk posłał w próżnię jego zdaniem skażone powietrze ze śluzy i ponownie ją
otworzył, by rozłożyć sprzęt.
Najbliższy terminal komputerowy Nomady mieścił się bowiem przy panelu wewnętrznej
grodzi. To do niego za moment zostaną podpięte komputery i rejestratory.
– Judawid, rusz się, pomóż panu doktorowi! – wydarł się Poetze, gdy sprzęt został
rozłożony, a człowiek w żółtym kombinezonie sięgnął po wtyczkę. – Ty, Svenrique, też nie stój
jak słup!
– Nie trzeba – warknął analityk, gdy Wurstbeutel wyrwał mu przewody z ręki.
– Żadna fatyga, panie doktorze – uspokoił go porucznik. – Chłopcy mają służyć i pomagać!
Analityk obrócił się przez ramię i spojrzał na niego z pogardą, na co Poetze rozłożył ręce
niby w bezradnym geście, jakby chciał powiedzieć: „cóż, staramy się choć raz być pomocni”.
Wydział bezpieczeństwa kojarzył się ludziom z wieloma rzeczami, ale na pewno nie
z pomaganiem. Mężczyzna ten wolałby więc, żeby czarni nie plątali mu się pod nogami, ale
powstrzymywał się jak mógł od wygonienia ich na zewnątrz śluzy, bo nigdy nie wiadomo, co
taki czarnuch napisze potem w raporcie, a podpaść wubekom to jak zagrać w rosyjską ruletkę
miotaczem laserowym.
Mała inscenizacja porucznika spełniła swoje zadanie. Odwrócił na moment uwagę lekarza,
dzięki czemu jego ludzie, którym nikt nie patrzył przez kilka sekund na ręce, zdołali wpiąć do
gniazda terminala wtyczkę własnego holopada, by wgrać wirusa, zanim w końcu umieścili tam
przewody prowadzące do sprzętu medycznego. Szkolono ich do takich akcji, więc załatwili to
migiem, podczas gdy lekarz gapił się na ich przełożonego.
– A teraz jazda stamtąd! – ponaglił ich Poetze. – Będziecie trzymać wartę po tej stronie
włazu, dopóki nie pojawi się żandarmeria!
Wiedział doskonale, że lekarz zamknie śluzę, ledwie nieproszeni goście wyjdą na zewnątrz,
i tak też się stało – plastalowa gródź zsunęła się bezgłośnie, pozostawiając trójkę czarnych
w pustym pierścieniu.
Poetze rozstawił Wurstbeutela i Thulina po obu stronach wejścia, sam natomiast stanął przy
panelu przyzywania kolejki. Teraz musieli tylko czekać, a czasu mieli sporo dzięki
wcześniejszej dywersji Judawida.
Stworzony przez porucznika wirus, a raczej tracker, miał przeczesać bazy danych okrętu
i wybrać pliki stworzone w okresie interesującym pułkownika. Drugim jego celem było
znalezienie wszystkiego, co zostało ukryte, wysłane bądź zaszyfrowane przez członków załogi,
a w szczególności jej kapitana. Całość materiałów zostanie następnie przesłana
skondensowaną kierunkową transmisją na jeden ze stojących na pobliskim kotwicowisku