355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Robert Szmidt » Ucieczka z Raju » Текст книги (страница 9)
Ucieczka z Raju
  • Текст добавлен: 19 мая 2017, 19:30

Текст книги "Ucieczka z Raju"


Автор книги: Robert Szmidt



сообщить о нарушении

Текущая страница: 9 (всего у книги 20 страниц)

kolonistów.

A skoro nawet tak trzeźwo patrzący oficer jak Rutta jest na nie… Trzeba znaleźć inne

rozwiązanie. Drążenie tematu może tylko pogorszyć sprawę – uznał Henryan, maszerując

korytarzem w kierunku mieszkania Ninadine.

Gdy siadał przy stole, minę miał tak ponurą, że wszyscy natychmiast umilkli.

– Z tego, co widzę, przełożeni nie są chyba zachwyceni pańskim planem – zagaił doktor

Pallance.

Święcki nie odpowiedział. Myślał. Coś mu właśnie zaświtało…

– Został pan zdjęty ze stanowiska dowodzenia? – zainteresował się Fitz.

Henryan pokręcił głową.

– Na razie nie – odparł zgodnie z prawdą.

Nie był jednak pewien, czy podczas następnej rozmowy z pułkownikiem nie dowie się

o swojej dymisji. Ktoś inny mógłby się nawet ucieszyć z takiego obrotu sprawy, ale dla niego

byłaby to najgorsza z klęsk. Miałby na sumieniu sto pięćdziesiąt tysięcy niepotrzebnych ofiar,

aczkolwiek technicznie biorąc, kto inny przypieczętowałby ich los.

– W takim razie musimy skupić wszystkie wysiłki na dostosowaniu kontenerów

znajdujących się w przestrzeni – stwierdził autorytatywnie Dupree. – Pod pańską nieobecność

zastanawiałem się nad tym problemem i doszedłem do wniosku, że gdybyśmy uprościli nieco

modyfikacje, zdążylibyśmy przygotować nawet sześć takich pseudohabitatów.

– Może to nie będzie konieczne – mruknął Henryan.

Wszyscy spojrzeli na niego z wyczekiwaniem. Święcki milczał jednak. Pochyliwszy się nad

stołem, sięgnął po pierwszą z brzegu butelkę i nalał sobie pół szklanki bursztynowego, ostro

pachnącego płynu. Nie wypił wszystkiego duszkiem, ponieważ nie chciał się upić, ale

pociągnął spory łyk.

– Naprawdę nie da się skrócić czasu ładowania dział elektromagnetycznych? –

wyartykułował w końcu pytanie, które od pewnego czasu nie dawało mu spokoju.

Dupree pokręcił zdecydowanie głową.

– Nie. W ciągu czterystu sekund gromadzimy minimalną ilość energii potrzebnej do

wystrzelenia pełnego kontenera.

– A co by się stało, gdyby wystrzeliwać je, powiedzmy, co trzysta dziewięćdziesiąt pięć

sekund?

Dyrektor spojrzał na kapitana z politowaniem.

– Musiałbym to dokładnie przeliczyć, ale podejrzewam, że impuls byłby na tyle słaby, że

ładunek

nie

osiągnąłby

docelowej

orbity.

Proszę

pamiętać,

że

w

działach

elektromagnetycznych moc przyrasta wykładniczo. Poza tym w normalnych warunkach

stosowaliśmy interwały sześciusetsekundowe – przypomniał.

– Wiem, ale chciałbym, żeby pan sprawdził, czy byłaby możliwość urwania paru sekund,

choćby trzech, jeszcze lepiej czterech.

– A co nam to da?

– Proszę przeliczyć – zachęcił go Święcki.

Wpadł na to przed momentem. Przypadkiem. Nie był nawet pewien, czy takie

wyszarpywanie sekund ma jakikolwiek sens, uznał jednak, że skoro czepiają się ostatniej

deski ratunku, i ten pomysł warto rozważyć.

– Przy trzech sekundach różnicy wyekspediujemy do godziny zero dwa dodatkowe

kontenery – odezwał się Fitz, zanim dyrektor kopalni zdążył dokonać stosownych obliczeń. –

Przy pięciu czynnych liniach da nam to dziesięć habitatów.

– A kolejne cztery albo nawet pięć możemy zmontować w przestrzeni – dodała

podekscytowana Truffaut.

Dupree wyłączył naręczny komputer i przeniósł wzrok na kapitana.

– Jeśli urwiemy choćby dwie sekundy, kontenery nie zdołają wejść na orbitę, ale… –

uśmiechnął się szeroko – …nasze holowniki i tak zdołają je przejąć. To będzie ostra jazda, na

granicy zdolności maszyn, niemniej wykonalna.

– Super! – ucieszył się Święcki. Ulżyło mu, być może dlatego, że alkohol zaczynał już

szumieć w głowie.

Fitz szybko ostudził jego radość.

– Tyle że przy dwu sekundach uda nam się dodać tylko po jednym kontenerze.

– I tu się pan myli, profesorze. – Dupree sięgnął ochoczo po butelkę najstarszej whisky. –

Nasze habitaty nie będą wypełnione rudą, więc na ich wystrzelenie będzie trzeba kumulować

energię tylko przez dwieście siedemdziesiąt sześć sekund. – Zaśmiał się na cały głos. – Jest

pan szalony, kapitanie – dodał z niekłamanym podziwem.

– Przez grzeczność nie zaprzeczę – odparł zadowolony z siebie Henryan.

Roześmiali się szczerze. Chyba znaleźli w końcu rozwiązanie, którego tak rozpaczliwie

potrzebowali.

– A co z admiralicją? – zainteresowała się Ninadine.

– Jeśli ktoś z zarządu się dowie, że przyśpieszenie ejektorów jest możliwe, dodatkowy

ładunek będzie zawierał wyłącznie rudę – wtrącił natychmiast Dupree.

– To niestety smutna prawda, która dotyczy zarówno naszych szefów, jak i przełożonych

kapitana – poparł go Fitz.

– Co w takim razie zamierza pan zrobić? – Doktor odwrócił się, podobnie jak pozostali,

w kierunku Święckiego.

– Myślę… – zawahał się Henryan. – Myślę, że na razie pominę ten szczegół w raportach.

– Pozostają zatem prezesi – powiedziała Truffaut.

– I ich pieski – dodał kąśliwie doktor.

– Jak to wygląda od strony technicznej? – zapytał Fitz, kierując te słowa do dyrektora

kopalni.

Dupree znowu się zamyślił. Nie należał do ludzi, którzy rzucają słowa na wiatr. Wolał

zastanowić się trzy razy, zanim otworzył usta. Dobra cecha – stwierdził w duchu Henryan,

czekając na ostateczną opinię jedynego w tym gronie fachowca.

– Widzę tylko jedno rozwiązanie – powiedział po dłuższej chwili dyrektor kopalni. –

Musimy tak wszystko ustawić, żeby zaufani donosiciele co do jednego znaleźli się w tym

samym czasie na Delcie. Jeśli nikt nie będzie patrzył nikomu na ręce, moi chłopcy spróbują

dokonać paru zmian w oprogramowaniu ejektorów.

– Może mi pan podać kilka przykładowych nazwisk ludzi zarządu? – poprosił Henryan.

– Oczywiście. – Dyrektor wymienił z pamięci pięciu przedstawicieli nadzoru kopalni,

których podejrzewał o bycie oczami i uszami prezesów.

Święcki wprowadził je do bazy danych Cervantesa i uśmiechnął się tryumfalnie.

– Tak jak myślałem, wszyscy mają numery nieco powyżej stutysięcznego. – Znów przesunął

kilka razy palcem po wirtualnym wyświetlaczu holopada. – Załatwione. Za dwie godziny

dostaną pilne wezwanie do kosmoportu.

Obecna zmiana kończyła się dokładnie za dwie i pół godziny. Trzydzieści minut później

będzie można zacząć operację.

– Ewakuujecie ich poza kolejnością? – zapytała podejrzliwym tonem Ninadine, wyrywając

Henryana z zamyślenia.

– Nie. Jak już wspomniałem, nie mam możliwości zmienienia waszych numerów

przydziałowych, ale mogę wydłużyć kolejki oczekujących na wylot. W tej chwili pakujemy na

arkę ludzi z siedemdziesiątego tysiąca. Ci z ponad setnego załapią się dopiero na

transportowce z drugiej tury, ale tego nie mogą wiedzieć, a jak już utkną w tłumie pod

kosmoportem… – Wahał się tylko przez mgnienie oka. – Mogę posłać tam w ciągu

najbliższych kilku godzin wszystkich, którzy mają szansę załapać się na nasze jednostki. To

skutecznie unieruchomi donosicieli.

– Ułatwiłby nam pan zadanie – przyznał Dupree. – Robotnicy wyznaczeni do następnych

zmian mają wyłączny dostęp do kolejki magnetycznej numer siedem. Jeśli dopilnujemy, żeby

nie doszło do blokady tej linii, może pan wysłać na dojazdówki trzy czwarte kolonistów.

– Wystarczy zamknąć kilka ostatnich stacji przed terminalami – zaproponowała Ninadine –

a nikt z ulicy nie będzie miał wstępu do tunelu.

– Tak właśnie zrobimy. – Henryan zapisał to sobie na holopadzie.

– A jak pan wytłumaczy ten pośpiech swoim przełożonym? – zainteresował się Fitz.

– Dotarły do mnie informacje o niepokojach wśród robotników, którzy nie mają szans na

ewakuację. Podobno szykowano się do zablokowania dróg do kosmoportu. Musiałem podjąć

stosowne działania, by zapewnić bezpieczne przejście ludziom z niższymi numerami. Takie

zgromadzenie ewakuowanych załatwi także inny problem. Nie wiecie tego jeszcze, ale sztab

metasektora wysłał trzy kompanie wubeków, by pomogli zaprowadzić porządek na Delcie,

gdyby kolonistom nie spodobał się pomysł zostawienia ich na pastwę losu. Ich także wolałbym

zająć czymś innym, odciągając od wtykania nosa w to, co robimy na księżycu. A pilnowanie

rozsierdzonego kilkudziesięciotysięcznego tłumu to coś, o czym pewnie marzą po nocach.

– Część z nich może pilnować stacji – dorzuciła Truffaut.

– Sprytnie to sobie wymyśliliście – przyznał profesor. – Ale co z monitoringiem?

– To osobna sprawa… – przyznał Dupree.

– Z jakim monitoringiem? – wpadł mu w słowo zaskoczony Święcki.

– Każdy komputer w kolonii został podpięty do wewnętrznej sieci. Specjalne trackery

śledzą te obiekty i operacje, którymi jest zainteresowany zarząd. W tym wypadku z pewnością

chodzi o pełen monitoring wszystkiego, co jest związane z ejektorami. Co dwie godziny

raporty trafiają na nasze serwery, a potem są wysyłane z centrum łączności pocztą kwantową.

– To faktycznie problem – przyznał Henryan.

– Tak, to raczej przeszkoda nie do przeskoczenia – stwierdziła zawiedzionym tonem

Ninadine.

– Chyba że padłby nam reaktor… – rzucił jakby od niechcenia Fitz.

– Reaktory nie padają ot tak sobie – prychnął dyrektor kopalni.

– Jaką wydajność ma ten wasz reaktor? – zainteresował się Święcki, do którego dotarło

nagle, że nie widział w kolonii charakterystycznych kopuł chroniących urządzenia

rozszczepiające atomy w procesie zimnej fuzji. – I gdzie on się mieści?

– To bydlę wytwarza całe dwanaście terawatów – poinformowała go z dumą Truffaut. – Ale

mógł pan go nie zauważyć, ponieważ został ukryty pod wodą. Spoczywa jakiś kilometr od

brzegu, przy ścianie szelfu, na głębokości trzystu pięćdziesięciu metrów.

– Rozumiem. – Henryan wprowadził dane do holopada. – Ile ma bloków?

– Siedem.

– Świetnie. Ile czasu trwa całkowite wygaszanie takiego potwora?

– Co najmniej dobę – odpowiedział Dupree. – Ale już po godzinie podaż mocy spadnie do

poziomu dziesięciu procent. Problem w tym, że nie mamy uprawnień pozwalających…

– Wy nie, ale mnie nikt tego nie zabroni – oświadczył stanowczym tonem Henryan. – Zaraz

po naszym spotkaniu wydam rozkaz przejęcia tej instalacji i wyłączenia wszystkich bloków.

– Na jakiej podstawie?

– Z tego, co wiemy, Obcy niszczą wszelkie instalacje, jakie zdołają namierzyć. Powiedzmy

zatem, że chcę oszczędzić waszej korporacji kilka miliardów kredytów, ukrywając przed

wrogiem tak cenny sprzęt. Prezesi będą całować mnie po rękach – zadrwił, ciesząc się, że

zdołali pokonać kolejną przeszkodę.

– Sprytne – przyznał Fitz.

– Niezbyt – skontrowała Ninadine. – Ta wieża ma trzy niezależne geotermalne źródła

zasilania.

– Nie szkodzi – uspokoił ją Henryan. – Jaką moc możecie z nich wygenerować?

– Nie wiem dokładnie, ale chyba kilka megawatów – powiedziała po chwili Ninadine.

– Równo osiem – doprecyzował Dupree po sprawdzeniu na holopadzie.

– Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale to chyba za mało na wysłanie jakiegokolwiek

komunikatu kwantowego poza ten system. – Święcki uśmiechnął się, unosząc szklankę do

toastu.

– Nie myli się pan, kapitanie.

– Zrobi się nielichy burdel – jęknął poirytowany doktor, który zgodnie z procedurami

powinien się znaleźć w tłumie oczekujących na ewakuację.

– Wóz albo przewóz – ofuknął go Dupree, wspierany pomrukami aprobaty tych uczestników

spotkania, którzy nie mieli zagwarantowanego przelotu do pasa minus sześć.

– Wyłączymy zasilanie w wielu dzielnicach kolonii – nie ustępował Pallance. – Ludzie

mogą spanikować. Będą mieli sporo czasu na myślenie i rozmowy, więc kto wie, czy nie

wpadną na pomysł wzięcia szturmem kosmoportu. A jak dojdzie do rozruchów, nikt nie

zapanuje nad tak ogromnym tłumem.

– Tak drastyczne działania może nie będą konieczne – rzucił nagle Fitz, podnosząc nieco

głos.

– Ma pan inny pomysł? – zapytał Dupree, gdy wszyscy przenieśli wzrok na szefa pionu

badawczego.

– Owszem. Zostawmy w spokoju reaktor i róbmy swoje.

– Na oczach kapusiów raportujących o wszystkim zarządowi? – obruszył się dyrektor

kopalni. – Proszę wybaczyć, ale pański plan jest niedorzeczny!

– Z pozoru, szanowny kolego, z pozoru. – Fitz zdawał się nie tracić ducha. – Ale jeśli

wgryziemy się w szczegóły… – Widząc, że przykuł uwagę pozostałych, dodał szybko: –

Urywajmy tylko sekundę z każdego interwału. W ciągu godziny ekspediujemy teraz dziewięć

ładunków. Przy proponowanej przeze mnie zmianie nadal będzie ich tyle samo. Jeśli dobrze

myślę, ludzie odpowiedzialni za sprawdzanie raportów nie zwrócą uwagi na tak małą różnicę.

Ich zdaniem nie wpłynie ona na ostateczny wynik, a jeśli ktoś jednak zapyta, odpowiemy, że

przeciążone mierniki uległy niewielkiemu rozregulowaniu. Mają do tego pełne prawo po

dwustu godzinach nieprzerwanego funkcjonowania. – Wpatrzeni w niego ludzie kiwali

głowami po każdym zdaniu. Pod wpływem strachu zagalopowali się w kalkulacjach i zabrnęli

za daleko. – A my w dziewięć godzin zaoszczędzimy dwieście siedemdziesiąt sekund, czyli

tyle, ile nam trzeba.

Dupree sprawdził wyliczenia profesora, wszystko się zgadzało.

– A co z pieskami prezesa? – zapytała Ninadine.

– Ich możemy, a nawet powinniśmy się pozbyć z kopalni – stwierdził ze spokojem Fitz,

a potem upił maleńki łyczek koniaku.

– Dobrze, skoro wszystko jest już jasne, pozwólcie, że zapytam o jeden drobny szczegół…

– Pallance odezwał się takim tonem, że wszystkich natychmiast zmroziło.

– Co znowu? – nie wytrzymał dyrektor kopalni.

Doktor spojrzał na niego bykiem, zapewne bocząc się o poprzednie uwagi, i rzucił:

– Jak chcecie zapakować do tych kontenerów sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi, i to

w przestrzeni, skoro wyślecie je na orbitę dopiero po zaoszczędzeniu tych dwustu

siedemdziesięciu sekund, czyli mniej więcej wtedy, gdy do systemu przylecą Obcy?

Niech mnie drzwi ścisną – jęknął w duchu Święcki. Do tej pory wydawało mu się, że

ratowanie Suhurów było najbardziej skomplikowaną misją, jakiej się podjął. Ta rozmowa

uświadomiła mu właśnie, jak bardzo się mylił.

Dupree zbladł, podobnie jak Ninadine. Fitz odstawił szklankę i złapał się za głowę. Tylko

Henryan nawet nie drgnął.

– Nie da się wystrzelić ich z ludźmi w środku? – zapytał ostrożnie.

Zareagowali zgodnie z jego przypuszczeniem, tłumacząc mu wszyscy naraz, dlaczego jest to

niemożliwe. A najgłośniej darł się lekarz, którego doproszono do tego towarzystwa – zanim

zaczął zdradzać tajemnice admiralicji – ponieważ jako jedyny był w stanie ocenić, czy ich

szalone pomysły nie przyniosą ewakuowanym więcej szkody niż pożytku.

– Przy przeciążeniu sięgającym trzydziestu g zabijemy ich szybciej i skuteczniej niż wróg –

podsumował dyskusję.

– W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak wyłączyć reaktor – zdecydował Święcki.

– Chce pan to jeszcze raz wałkować? – westchnął Fitz.

– Nie. Przeprowadzimy wyłączenie za wiedzą i zgodą wszystkich stron. Nie teraz, tylko za,

powiedzmy, osiem godzin. Kolonistów też uprzedzimy, że to robimy, aby nie siać fermentu. Do

tego czasu musimy przygotować dokładny plan masowego przerzucania ludzi na orbitę

księżyca.

– Trzeba upakować w kontenerach średnio pięć tysięcy ludzi na godzinę – wyliczył Dupree.

– Czy to w ogóle możliwe? – zapytał doktor.

– Mamy transportowce, którymi przewozimy górników do kopalni. Dostarczają one dwa

razy tyle pasażerów, ale lot w jedną stronę zajmuje im około czterdziestu minut… Jeśli zaczną

kursować wahadłowo, tam i z powrotem z przerwami na dostarczenie pracowników z kolejnej

zmiany, to powinniśmy się wyrobić.

– Nasze wahadłowce także mogą pomóc – zaproponował Święcki.

– Jak? – zdziwił się doktor. – Przecież macie przewozić tych z niższymi numerami.

– Za pięć godzin odleci stąd ostatnia arka z pierwszego rzutu… – Święcki zamilkł w pół

zdania, tknięty nową myślą. Numery. Kolejność. – A może nie powinniśmy czekać, tylko

zacząć pakować część stutysięczników do pseudohabitatów? – zapytał, szczerząc zęby na

widok ich zaskoczenia.

– A co z nami? – zapytała wystraszona Ninadine, mając na myśli nie zgromadzonych przy

tym stole, tylko wszystkich kolonistów z drugiej i trzeciej setki.

– Wy polecicie normalnymi statkami, które tu wrócą za kilkanaście godzin – wyjaśnił swój

plan.

– Oni nigdy na to nie pójdą – zawyrokował Pallance.

– Dlaczego? Przecież nikt prócz kilku moich ludzi i was nie wie, jak naprawdę ma

wyglądać ta ewakuacja. Poza tym zobaczą, gdzie ich pakujemy, dopiero gdy znajdą się na

orbicie księżyca.

– A jeśli ktoś mimo wszystko odmówi wejścia do pseudohabitatu? – Tym razem

wątpliwości miał Dupree. – Po powrocie do kolonii narobi takiego smrodu, że…

– Ależ panowie, jesteście czarnowidzami – żachnął się Henryan. – Odmowa zajęcia

miejsca zgodnego z numerem porządkowym oznacza przesunięcie na koniec kolejki

oczekujących – zacytował. – Punkt trzeci oficjalnego komunikatu admiralicji. Wątpię, aby ktoś

chciał ryzykować… Nawet jeśli się taki znajdzie, odtransportujecie go do kopalni, aby

poczekał na pierwszy wolny transport.

* * *

Następne pół godziny spędzili na dogrywaniu szczegółów, aby każdy etap operacji został

dopięty na ostatni guzik. A problemów znaleźli jeszcze wiele. Najpoważniejszy dotyczył tego,

jak dostarczyć odpowiednią ilość powietrza do habitatów, które zostaną zapełnione

w pierwszej kolejności. Ludzie spędzą w nich bowiem ponad dobę, zanim rdzeniowiec

wyruszy w podróż, co znaczy, że będą potrzebowali znacznie więcej tlenu niż ci, których

transportowce dostarczą na orbitę księżyca w ostatnich turach. Dupree po konsultacji z kolegą

znającym się na rzeczy orzekł, że jedynym wyjściem będzie przepołowienie dwóch

kontenerów i zmontowanie z nich jednego habitatu wyposażonego w zdublowane zestawy

kompresorów. Według ich wyliczeń dwa zbiorniki tlenu powinny wystarczyć z naddatkiem.

Wtedy Fitz zaproponował, by nie przepoławiali kontenerów, ale cięli je w jednej trzeciej

długości, dzięki czemu zmontowany habitat będzie o połowę większy i zmieści dwanaście

zamiast ośmiu tysięcy ludzi. Ten pomysł także spotkał się z akceptacją dyrektora kopalni

i pozostałych uczestników spotkania.

Święcki wyłączył się, gdy członkowie nowego zarządu zaczęli analizować szczegóły

techniczne kolejnych rozwiązań; siedział odchylony na oparcie krzesła, przyglądając się ich

dyskusjom z dystansu i sącząc powoli bursztynowy trunek. W końcu, gdy wszystkie przeszkody

zostały pokonane bądź ominięte, goście Ninadine zaczęli zbierać się do wyjścia.

Pierwszy wstał Pallance. Jego grawiolot czekał już na lądowisku, ponieważ dla niego ten

długi dzień – a doba na Delcie trwała ponad dwadzieścia dziewięć godzin standardowych –

nie skończył się jeszcze. Ewakuacja placówki medycznej, którą zarządzał, była nieco bardziej

skomplikowana niż wyprowadzenie kolonistów do terminali kosmoportu. Doktor uścisnął

więc dłoń gospodyni, ukłonił się kolegom, a gdy mijał Święckiego, przystanął na moment.

– Jest pewna sprawa, o której chciałbym z panem porozmawiać, ale u mnie w szpitalu, jeśli

to możliwe – powiedział.

– Obawiam się, że mogę nie mieć na to czasu – odparł lekko zaskoczony tą propozycją

Henryan. Wciąż czuł ogromny niesmak po tym, co zrobił ten człowiek.

– Proszę znaleźć choć kwadrans, chciałbym, aby pan coś zobaczył.

– Nie mogę niczego obiecać – zastrzegł Święcki, zanim odwrócił się do dyrektora kopalni,

który także musiał wracać do pełnionych obowiązków.

On był teraz kluczową postacią ich małego spisku. Techniczna strona przedsięwzięcia

wymagała niewiarygodnego nakładu pracy, zarówno koncepcyjnej, jak i fizycznej, zatem nikt

z obecnych nie zazdrościł mu perspektywy nieprzespanej nocy. Nie mieli mu też za złe, że

zabrał trzy z siedmiu butelek przyniesionych przez kapitana. Kilku inżynierów, których Dupree

musiał zaprząc do roboty, z pewnością spojrzy na problem łaskawszym okiem, jeśli będą

mogli przepłukać gardło trunkiem wartym więcej niż ich wielomiesięczne pobory.

W końcu zostali w trójkę: Święcki, Fitz i Truffaut.

– Na mnie także już czas – powiedział Henryan, wyciągając rękę do Ninadine – ale zanim

pójdę, chciałbym zapytać o coś, co nie daje mi spokoju od chwili, gdy pojawiłem się w tym

systemie…

– Jeśli znam odpowiedź, na pewno jej nie zataję – zapewniła go solennie.

– Jakim cudem udało wam się sfałszować rejestry admiralicji i oszukać sondę korpusu

dalekiego zwiadu? – wypalił Święcki.

Na trzeźwo nie zadałby jej tego pytania, jednakże alkohol zrobił swoje i dodał mu

śmiałości.

– Może ja odpowiem? – zaproponował Fitz, zanim zdziwiona Truffaut zdążyła zebrać myśli.

– To prostsze, niż może się panu wydawać, ale zacznijmy od początku. Nasza sonda dotarła do

tego systemu kilka miesięcy przed oficjalną misją korpusu. Na dwóch księżycach Delty

odkryliśmy tak bogate złoża rudy helonu, że Etoile Blanc natychmiast zaczęło działać.

Korporacja była gotowa zapłacić każdą cenę za zdobycie koncesji. To inwestycja, która

ustawiała firmę nie na lata, ale na całe pokolenia. Był jednak spory problem. Systemy

z planetami tlenowymi nie trafiają na przetargi. Są przejmowane przez Radę. Bez wyjątków.

EB chciało jednak położyć łapę na helonie, więc zaczęło działać poza prawem. Przekupiliśmy

dowódcę odpowiedniej bazy korpusu i wskazanych przez niego operatorów, aby zatrzymali

sondę jeden skok przed Uliettą. Tam nasi technicy wgrali spreparowane dane, a po oficjalnym

odkryciu i zarejestrowaniu systemu nabyliśmy koncesję uprawniającą do eksploatacji

wszystkich tutejszych złóż. – Szef pionu badawczego przerwał na moment, by dolać sobie

koniaku. – Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. Skorumpowani żołnierze zaczęli

w końcu szastać kredytami, zainteresowała się nimi wubecja i trzy lata po skolonizowaniu

Ulietty rozpoczęto oficjalne śledztwo. – Pociągnął spory łyk alkoholu, cmoknął, oblizał wargi

i po krótkiej przerwie dodał: – Wtedy zagraliśmy va banque. Nasi prawnicy udali się do

siedziby Rady z bardzo konkretną propozycją. Albo władze dadzą nam spokój, albo

rozgłosimy wszem wobec, ile helonu mamy na magazynach i jak wielkimi złożami

dysponujemy.

– Marny ten wasz szantaż – zaśmiał się Henryan. – Ja bym rozgonił prawników na cztery

wiatry.

– Poważnie? – Fitz znowu się napił. – Zna pan pojęcie „klęska urodzaju”?

– Coś mi się obiło o uszy – przyznał Święcki.

– Mówiąc w skrócie, to sytuacja, gdy zbiory jakiegoś owocu bądź zboża są dużo większe

od przewidywanych.

– Od przybytku głowa ponoć nie boli.

– Tak powiadają, ale kilku ludzi strzeliło sobie w łeb z tego powodu.

– Nie wierzę. – Henryan uśmiechał się nadal, ale już bladziej i bez przekonania.

– A jednak. Może pan o tym poczytać w wolnej chwili, ale wracajmy do tematu. Zasada jest

prosta. Jeśli masz na zbyciu dwa razy więcej plonów, niż być powinno, twoje koszty także

wzrastają dwukrotnie, mówię tutaj o zbieraniu, transporcie i magazynowaniu. Do tego ceny

hurtowe spadają, ponieważ konkurencja nie śpi. Tak więc, mając dwa razy więcej produktu,

mnożymy koszty, ale przychody wcale nam nie wzrastają, ponieważ nawet jeśli sprzedamy

wszystko za niższą cenę, dostaniemy co najwyżej tyle samo, ile mielibyśmy przy normalnych

zbiorach. Dlatego właśnie w dawnych czasach plantatorzy kawy topili w morzu sporą część

ziarna. Choć wydaje się to nielogiczne, chronili się w ten sposób przed stratami.

– Hmm… – Podchmielony Henryan słuchał tego wywodu, ale nie do końca rozumiał, jakie

może on mieć przełożenie na omawianą sytuację. Być może dlatego, że za dużo wypił.

– Mieliśmy w ręku tyle rudy helonu, że jej cena na rynkach wszystkich metasektorów

mogłaby dramatycznie spaść, a członkowie Rady do biednych nie należą, jak pan zapewne

wie, i mądrze inwestują głównie w surowce strategiczne, takie jak…

– …helon?

– Zgadza się. Nasza propozycja brzmiała więc następująco. Oni odpuszczają dochodzenie,

a my rzucamy na rynek tylko tyle rudy, ile będzie potrzebne, żeby utrzymać ceny na

odpowiednio wysokim poziomie. Jeśli mnie pamięć nie myli, podobnie było kiedyś z ropą na

Ziemi.

– Być może…

– Rada zgodnie z przewidywaniami poszła nam na rękę. Zachowaliśmy umowę

gwarantującą nam wyłączną dzierżawę surowców tego systemu przez kolejnych

dziewięćdziesiąt dziewięć lat, ale musieliśmy przystać na kilka dodatkowych warunków.

Pomijając maksymalną wysokość sprzedawanego urobku i konieczne łapówki, wyraziliśmy

zgodę na umieszczenie tutaj ośrodka będącego własnością admiralicji oraz na oficjalne

ogłoszenie po trzydziestu pięciu latach dzierżawy, że dokonaliśmy pełnego terraformowania

Delty, co równało się zrzeczeniu praw do niej na rzecz Rady. Tak więc za jakieś trzy dekady

astroatlas admiralicji zostałby uaktualniony do stanu faktycznego, a my wszyscy odnieślibyśmy

korzyść z tego niewielkiego oszustwa.

– Korporacje… – mruknął zdegustowany Henryan.

– Admiralicja nie jest wcale lepsza – wytknął mu natychmiast Fitz i miał rację.

– Touché, jeśli wie pan, co chciałem przez to powiedzieć.

– Wiem. – Szef pionu naukowego podniósł prawie opróżniony kieliszek. – Bez urazy,

kapitanie. Nie jestem pańskim wrogiem.

Milcząca do tej pory Ninadine spojrzała z rozbawieniem na Święckiego.

– Nie domyśla się pan jeszcze, dlaczego zaprosiłam Olivernesta na to spotkanie?

– Czyżby nie chodziło tylko o jego rozległą wiedzę na poruszany temat? – zdziwił się

Henryan. – I równie niezwykłe talenty kulinarne? – dodał zaraz, czując napływ śliny do ust na

wspomnienie pieczeni.

– To też, ale prawdziwym powodem była pańska wcześniejsza uwaga o chęci przejścia się

po tutejszych… lasach.

Tym razem, znów nie wiadomo dlaczego, zaśmiali się oboje z Fitzem.

– Czyżbym palnął jakąś głupotę? – zapytał Henryan, gdy uspokoili się nieco.

– Wie pan, co to jest fauna i flora? – rzucił wciąż rozbawiony szef pionu badawczego.

– Tak. Fauna, jak powszechnie wiadomo, to żona satyra, a Flora jest pierwszym członem

dwuimienia matki mojego bezpośredniego przełożonego – odparł Święcki, także szczerząc

zęby.

– Niewątpliwie ma pan rację, ale teraz proszę się skupić. – Fitz spoważniał w momencie. –

Na Delcie natura poszła odmienną drogą niż na Ziemi. To, co my, ludzie, nazywamy roślinami,

jest tutaj drapieżne i mobilne, a organizmy kojarzone przez nas ze zwierzętami pełnią rolę

pożywienia.

.

DZIEŃ DRUGI

.

JEDEN

System Anzio, Sektor Zebra,

24.10.2354

Rutta stał przy ścianie centrum dowodzenia, spoglądając w gwiazdy. Gruba na dwa metry

płyta plastali była tak krystalicznie przezroczysta, że momentami odnosił wrażenie, iż znajduje

się na zewnątrz kadłuba, w lodowatej jak jego myśli przestrzeni. Na wprost oczu miał

odchylony od pionu, ciągnący się przez całe pole widzenia dysk Galaktyki. Gdzieś tam,

kilkaset lat świetlnych stąd, trwała właśnie rozpaczliwa walka z czasem. W mrowiu gęsto

zawieszonych w próżni iskierek, które z tej odległości wyglądały nie jak osobne ciała

niebieskie, lecz delikatna mgiełka, lśniły także słońca, wokół których rozgrywały się tego dnia,

o tej godzinie, ogromne ludzkie dramaty. Może Obcy bombardują w tym momencie planety

systemu tej niebieskawej gwiazdy, na której skupił wzrok? Nie mógł tego wiedzieć, a nie

chciał tracić iluzji przez włączanie systemów dowodzenia. Niech kosmos pozostanie choć

przez chwilę czysty i spokojny.

Bliźniacze słońca systemu Anzio tkwiły po przeciwnej stronie gigantycznej stacji orbitalnej,

zupełnie innej od tej, na której odsłużył ostatnie sześć lat jako nadzorca ekip naukowych

z Xana 4. Wojskowe instalacje budowano według odmiennych standardów, nie licząc się przy

tym z kosztami i wygodą użytkowników. A przy zastosowaniu sztucznej grawitacji inwencji

konstruktorów nie ograniczało nic prócz ich własnej wyobraźni.

Jednakże albo projektanci tej stacji nie należeli do najbardziej lotnych, albo zleceniodawcy

nie stawiali przed nimi zbyt wygórowanych wymagań. Sztab mieścił się bowiem

w gigantycznym studwudziestopoziomowym walcu z plastali, pod którym ulokowano sferyczną

osłonę reaktora i kilka zespołów pędnych, pozwalających tej monstrualnej konstrukcji na

dokonywanie skoków nad– i podprzestrzennych.

Na razie Farland i jego ludzie mogli spać spokojnie. Od strefy wojny, a raczej ewakuacji,

dzieliło ich ponad sto czterdzieści parseków, albo jak kto woli, dwadzieścia jeden skoków.

Z tygodnia na tydzień jednak liczby te będą maleć, a jeśli nie uda się wymyślić sensownego

planu, w końcu trzeba będzie stanąć do otwartej walki z bezwzględnym wrogiem.

Pułkownik przeniósł wzrok na pobliską planetę. Jej dzienna strona, jasno oświetlana przez

pożerające się wzajemnie żółte karły, miała idealnie jednolitą beżową barwę, jakby była kulą

odlaną z tworzywa sztucznego, a nie prawdziwym globem. Ale Rutta nie dbał o takie

szczegóły, bardziej interesowały go okręty wojenne, które umieszczono – podobnie jak stację

– na orbicie Bety. Wokół roiło się od obłych pancerników i smukłych krążowników drugiej

floty. Mniejsze jednostki należące do przysłanego wsparcia skupiono na kotwicowiskach Alfy,

Gammy i Delty.

Wszystkie okręty Farlanda znajdowały się w tym momencie na przeciwległym krańcu

Rubieży, aczkolwiek nadal trzymano je z dala od systemów, do których docierały sondy

wroga. A tych było coraz więcej, podobnie jak podążających za nimi liniowców. Raporty

o utracie kontaktu z kolejnymi stacjami monitorowania nadchodziły co najmniej raz na

godzinę. Jeśli to tempo podboju się utrzyma, a Obcy nie zmienią kierunku natarcia, ich eskadry

przedrą się przez Rubieże w ciągu dwóch, najdalej trzech miesięcy.

Rutta znów przeniósł wzrok na odległe gwiazdy i majaczący za nimi nieregularny dysk

Galaktyki. Rozpoczęcie walk wydawało się nieuniknione…

– Stąd ich nie zobaczysz. – Pułkownik drgnął, gdy usłyszał za plecami znajomy głos. –

Wiem, bo próbowałem kiedyś namierzyć pas minus dwa.

– Nie szukam granic Rubieży – skłamał Rutta, nie wiedząc nawet, dlaczego to robi. – Tak

tylko się zastanawiam…

– Masz jakiś nowy pomysł? – Farland stanął obok niego na podwyższeniu stanowiska

dowodzenia.

– Na razie nie – odparł pułkownik i ciężko westchnął.

– W takim razie czas zacząć się szykować do wojaczki – stwierdził z zadumą w głosie

wielki admirał. – Teraz mamy przynajmniej czym walczyć. – Wskazał głową najpotężniejsze

okręty drugiej floty. Wyróżniały się wśród nich nieliczne giganty czwartej generacji. – A co

tam słychać u twojego boga?

– Nie chcesz wiedzieć – mruknął Rutta.

– Co znowu zmalował? – zainteresował się Farland.

– Z jednej strony uratował nam wszystkim dupy, a z drugiej…

– Mów, co wymyślił!

– Kazał górnikom zmniejszyć obciążenie kontenerów – poinformował pułkownik. –

Samowolnie, z pominięciem drogi służbowej.

– Co takiego?! – Wielki admirał aż zaniemówił. – Dlaczego? Nie, najpierw mi powiedz, ile

ton będziemy do tyłu.

– W zaokrągleniu milion sześćset tysięcy – odparł Rutta. – Pod warunkiem, że Obcy nie

pojawią się wcześniej, niż przypuszczamy.

– A to skurwyklon! – zapieklił się Farland. – Nie miał prawa! Pod sąd go oddam! Ściągnij

drania do sztabu. Natychmiast. Kogo sensownego mamy w pasie minus trzy? – Zaczął gmerać


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю