355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Michał Cholewa » Gambit » Текст книги (страница 4)
Gambit
  • Текст добавлен: 24 марта 2017, 22:30

Текст книги "Gambit"


Автор книги: Michał Cholewa



сообщить о нарушении

Текущая страница: 4 (всего у книги 22 страниц)

wejścia do pomieszczenia komunikacyjnego.

– Co u was? – spytał Marcin. – Porucznik nadal przesłuchuje?

Szafa wskazał ruchem głowy na uchylone drzwi.

– Już po wszystkim. – Skrzywił lekko usta. – Oczywiście nic z nich nie wyciągnęliśmy.

Nasi dzielni sprzętowi dżokeje chyba też mają echo, więc jesteśmy raczej w... Cóż, w bagnie.

Cartwright teraz melduje się sztabowi w Juno, sierżant jest z nią.

Wierzbowski po krótkiej walce z własną ciekawością – zakończonej druzgocącą porażką –

podszedł do drzwi i stanął obok Szafy.

– ...Niestety, nie mogę potwierdzić, jakie dokładnie wiadomości przesłał ten posterunek. –

Usłyszał głos Cartwright dobiegający z pomieszczenia komunikacyjnego. – Logi były częściowo zniszczone i nie potrafimy ich zrekonstruować na miejscu. Tak jest, przesyłam. Rozumiem.

Rozumiem. Czekam na rozkazy, Brzytwa Dwa, bez odbioru.

Za drzwiami na krótką chwilę zapanowała cisza, przerywana tylko bębnieniem paznokci

o blat któregoś z pulpitów. Wreszcie znowu odezwała się porucznik.

– Zobaczcie, czy da się dowiedzieć, co de facto zostało przesłane. W tej chwili to bardzo istotna informacja.

– Bufor centralny jest wyczyszczony, to jest zadanie na kilka dni dla kogoś z o wiele

lepszym sprzętem... – zaczął Kudłaty.

– Macie nie więcej niż półtorej godziny. Za dwie i pół to miejsce nie będzie zabezpieczone przez speców od walki elektronicznej... Nawet dziecko będzie mogło przesłać coś na orbitę.

Musimy wiedzieć. Oczekuję, że zrobicie, co w waszej mocy – ucięła Cartwright. – Meldujcie o wynikach.

W korytarzu Wierzbowski i Szafa wymienili spojrzenia. Erkaemista wzruszył ramionami.

Sekundę później usłyszeli kroki wewnątrz pomieszczenia. Pewne, szybkie, niemal

marszowe Cartwright, łatwe do odróżnienia od nierównych i jakby chwiejnych CJ-a, lekkich, przypominających trucht kroków Isaksson czy ślamazarnego człapania Kudłatego. Porucznik zmierzała w ich stronę.

Wierzbowski pospiesznie odszedł. Miał w końcu leki do znalezienia.

Przez następne pół godziny działo się niewiele. Trzecia drużyna – oprócz Kudłatego, nadal skupionego na amerykańskim sprzęcie – zastąpiła drugą na warcie zewnętrznej. Porucznik nie wyszła z budynku ani na moment, zluzowała za to McNamarę, który przejął dowodzenie obozem.

Siedząc na rozkładanym krzesełku z wojskową racją na kolanach, Marcin bawił się swoją

talią. Szybko przetasował – tak, żeby nie pozwolić sobie zapamiętać układu – i odkrył pierwszą z kart. Rudy król kier spoglądał na niego z awersu plastykowego prostokąta. W tym świetle wyglądał zupełnie jak McNamara. Tylko broda się nie zgadzała. Wyobraził sobie rosłego sierżanta w złotej koronie i z jabłkiem w ręku. Jeśli jeszcze dodać do tego akcent... Zachichotał cicho. Ale kier mógł być niezłą wróżbą na przyszłość. Schował karty do kieszeni i zajął się posiłkiem.

Nawaliło podgrzewanie chemiczne w daniu głównym i musiał zadowolić się obiadem na zimno, ale nie przejął się tym zbytnio. Bardziej interesowało go otoczenie. Choć światła pomagały, to widoczność nadal nie przekraczała trzydziestu, może czterdziestu metrów. Panująca tu wszędzie mgła rzedła wewnątrz wyznaczanego reflektorami obwodu, by zaraz poza nim demonstrować swoją supremację.

Wierzbowski przeżuł kolejny kęs zimnej porcji, nadal wpatrując się w bagno. Mimo że

raporty nie wspominały nic o niebezpieczeństwach innych niż utopienie, no i podróż do

amerykańskiego posterunku zaliczyli bez poważnych przygód, cholernie się cieszył, że to nie jego drużyna musi siedzieć na warcie zewnętrznej.

Oczywiście, większa część tej radości wynikała z faktu, że siedział tutaj i jadł zimny gulasz, a nie leżał gdzieś w błocie. Ale nie chodziło tylko o to.

– Na Bagnie mówimy, że nie należy za długo wpatrywać się w mgłę. – Aż wzdrygnął się na kobiecy głos. Amerykanka podeszła do niego prawie bezgłośnie. To ta od leków, przypomniał

sobie. Jak jej było?

Josephine. Josephine Cannaranthe. Ciemnoskóra kobieta ubrana była w granatowy

jednoczęściowy kombinezon i ciężkie robocze buty.

Ewakuacja musiała ją zastać przy pracy – przebiegło przez głowę żołnierza. Głupia myśl.

Jest wojna, przecież nic nie zrobili cywilnej populacji... Ale jednak samym lądowaniem wygonili ich na bagno, poza domy, pod namioty.

– Jak się pani czuje? – Wierzbowski, zwalczając chwilowy atak wyrzutów sumienia,

odruchowo podniósł się z krzesełka. – Może pani usiądzie?

– Wszystko w porządku. – Skinęła głową. – Dziękuję za pomoc z cardiastinolem.

– Nie ma problemu. – Polak cofnął się o krok. – Może...

– Nie jestem umierająca, żołnierzu. A tobie radzę posłuchać osoby, która mieszka tutaj od lat. – Spojrzała obok niego poza perymetr w mleczną zasłonę mgły.

– To jakiś zwyczaj...?

– Nie. Praktyka. Zrozumiesz, jeśli będziesz tu dłużej. – Nagle zrobiła krok do przodu

i położyła mu dłoń na ramieniu. Zdawało mu się, że poprzez CSS-ową pelerynę, kamizelkę taktyczną i mundur poczuł jej ciepło. Wciągnął gwałtownie powietrze i przez chwilę nawet myślał

o podniesieniu broni, ale w końcu dał spokój. – To miejsce... nie dało się oswoić.

W ciemnych oczach kobiety dostrzegał lekko srebrnawy blask i złapał się na tym, że nie może oderwać od nich wzroku.

– Ja... – wykrztusił.

Kobieta uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu – była piękna, właściwie dlaczego

wcześniej tego nie zauważył? – a potem bez słowa obróciła się i odeszła w stronę namiotów.

Wierzbowski zamrugał szybko oczyma. Obejrzał się przez ramię na skłębioną poza perymetrem mgłę.

Na jego ramieniu z CSS-owej peleryny powoli znikał ślad dłoni kolonistki.

– ...No i Cartwright była megawkurwiona. Na dowództwo. – CJ rozejrzał się, by się

przekonać, jaki efekt wywarły jego słowa. Obok niego Kudłaty pokiwał energicznie głową. Cała trójka techników przydzielona do łamania zabezpieczeń logów posterunku stała otoczona przez pozostałych żołnierzy. – Najpierw powiedziała, że w jej opinii te środki są niekonieczne i zaleca rozważenie innych rozwiązań, potem, że nie widzi sensu, łapiecie, kurwa, sensu takich działań, że ryzykuje pluton w imię nie wiadomo czego.

Zgromadzeni wokół radiooperatorów żołnierze popatrzyli po sobie.

– Ale jakich działań? – zapytał po chwili ciszy Jackie.

CJ rozłożył bezradnie ręce.

– Wtedy właśnie wyjebała nas wszystkich na zbity pysk na zewnątrz, więc... Nie wiem.

– W każdym razie wygląda na to, że jeszcze nie zrobiliśmy tutaj wszystkiego – dodała

Isaksson.

– Znaleźliście coś w tych logach? – zainteresował się Thorne.

– Parę rzeczy. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Oczywiście meldunek o ataku, ale nie

sądzę, żeby było to taką niespodzianką, jankesi na pewno i tak się dowiedzą... Nic o naszych siłach w każdym razie. Kilka ich raportów z nasłuchu... Nic, co wyglądałoby na coś strasznego, za czym można by nas posłać.

– Albo nic, co by rzuciło się wam w oczy.

– Albo, ale wiesz, albo to jest ich, albo nasze – odparła Isaksson. – Jak ich, to nie musieli o tym donosić do domu, jak nasze, to my o tym wiemy.

– Chyba że to jakiś tajny projekt Amerykanów i dzięki tym logom właśnie dowództwo

namierzyło, gdzie to jest, i chce nas posłać? – zasugerował Jackie.

– Jackie... – Szafa westchnął ciężko. – Pora na zderzenie z rzeczywistością... Takie rzeczy raczej się nie zdarzają. A jeśli nawet, to korpus ma od tego innych ludzi niż my.

– Ale nie wszystkich tutaj, na miejscu, prawda?

– Nie, Jackie, nie wszystkich. – Erkaemista uśmiechnął się pobłażliwie. – Więc na pewno Cartwright dostała rozkaz wejścia na amerykański tajny projekt.

– Nie mówię, że to pewne, mówię, że to możliwe.

– Jackie, w twojej głowie już przemierzamy opuszczone korytarze eksperymentalnej bazy.

– Nieprawda, po prostu staram się myśleć. Równie dobrze może tu iść duży oddział

Amerykanów i będziemy musieli bronić tego miejsca... – nie dawał za wygraną Jackie.

– Czy szkolili cię czymkolwiek innym poza vidami? – zachichotała Isaksson.

– Nie filmami...

– Ale cytujesz scenariusze.

– Wcale nie...

– Pierwsza drużyna! – W hałasie nikt nie zwrócił uwagi na podchodzącego McNamarę.

Dyskusja zamarła w jednej chwili. – Pozycje wartownicze, za pół godziny będziemy mieli gości.

– Gości? – Brew Thorne’a powędrowała do góry.

– Operacje Specjalne. Przejmują akcję.

– Tak jest, panie sierżancie – wyszczerzył się Jackie. – Widzicie?

Nie minęło nawet trzydzieści minut, kiedy ze świstem silników nadleciała dwusilnikowa

mangusta. Komandosi Dowództwa Operacji Specjalnych wyskoczyli z przedziału transportowego, zanim jeszcze maszyna dotknęła wody. Dwóch, czterech, sześciu ludzi z pluskiem lądowało w sięgającej do pół łydki wodzie. Pozornie nie różnili się niczym od innych żołnierzy Czterdziestego Regimentu – identyczna broń, tak samo w pancerzach i z CSS-owymi pelerynami, wolno zmieniającymi barwy, aby dostosować się do otoczenia. Z twarzami identycznie osłoniętymi ciemnymi wzmacniaczami obrazu i maskującymi chustami. Było w nich jednak coś nieuchwytnego, co niepokoiło Marcina. Może świadomość legendy Operacji Specjalnych, może zgranie zespołu, zdającego się działać jak jedna, sześcioelementowa maszyna. Może fakt, że ustawili zabezpieczenie, jakby spodziewali się ataku także ze strony plutonu Cartwright.

– Gdzie dowódca? – Prowadzący zespół nosił dystynkcje porucznika. Stojący obok sierżanta McNamary Marcin nie widział jego twarzy, ale nie mógł pozbyć się od wrażenia, że jest całkowicie pozbawiona wyrazu. W filtrze wzmacniających gogli komandosa odbijała się sylwetka Szkota.

– Wewnątrz bunkra, sir. – McNamara wskazał za siebie. – Mogę zapytać...

– Dziękuję, sierżancie. – Porucznik ruszył szybkim krokiem we wskazanym kierunku.

Dwójka jego ludzi podążyła za dowódcą, podczas gdy pozostali natychmiast zmienili

rozstawienie wokół strumieniowca.

– Wydaje się, że bardzo poważnie traktują procedury... – mruknął Wierzbowski.

Sierżant obrócił się, żeby spojrzeć na bunkier.

– Wiesz, Wierzba... – powiedział z namysłem. – To jest dokładnie ten typ ludzi, który

przynosi kłopoty.

Porucznik naradzała się z nowo przybyłym oficerem niecały kwadrans. W tym czasie trójka żołnierzy przy strumieniowcu nawet nie drgnęła.

– Wyglądają na mocno spiętych jak na zabezpieczoną strefę – zwrócił się Marcin do

Thorne’a, wskazując ruchem głowy na komandosów.

– To Operacje Specjalne. Nigdy nie zakładają, że są w zabezpieczonej strefie. –

Szeregowiec wzruszył ramionami. – Inna rzecz, czemu w ogóle tu są. Nie wyglądają, jakby przybyli z magiem, nie wywożą banku danych...

Thorne urwał w pół zdania i zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Spytaj Jackiego, pewnie ma w cholerę teorii... – mruknął Polak, uśmiechając się

ironicznie. – Wiesz, mają pewnie do zrobienia coś, do czego my, zwykłe trepy, się nie nadajemy...

Żołnierz spojrzał na Wierzbowskiego w jakiś dziwny sposób i przez krótki moment

Marcinowi zdawało się, że na twarzy kolegi widzi niepokój.

– Tak, pewnie tak – rzucił nonszalancko Thorne, po czym nasunął gogle na oczy. – Wiesz, mam myśl. Jakbyś chciał się przydać, przejdź się do tamtych dzieciaków...

– Pluton, zbiórka. – Usłyszeli ostry głos Cartwright, kiedy porucznik wymaszerowała

z bunkra. Jej szybkie kroki wzniecały małe fontanny wody. – Odprawa, jedna minuta.

Thorne potarł dłonią policzek.

– Cóż, teraz już nieważne. – Wierzbowski był niemal pewien, że w jego głosie słyszy żal. –

Zapomnij, że coś mówiłem.

– Częścią systemu komunikacyjnego tej placówki są trzy stanowiska antenowe, około

półtora kilometra stąd, północny wschód, północny zachód i południe – mówiła Cartwright.

Dookoła niej, stojąc po kostki w wodzie, skupił się niemal pełen skład osobowy plutonu, oprócz tych kilku osób, które miały pilnować jeńców. – Sierżant McNamara zabierze pierwszą drużynę do celu północno-wschodniego, ja z Niemi i drugą do północno-zachodniego, Sanchez z trzecią zabezpieczy południowe. Zadanie – sprawdzić anteny pod kątem możliwych nieskasowanych pakietów danych. Ludzie porucznika Harrisa spróbują wyciągnąć coś z komputerów posterunku.

Wierzbowski uniósł brew i odruchowo spojrzał na kręcących się przy bunkrze komandosów.

Dziwne, że nie zostawili sobie nawet techników, skoro mają grzebać w danych.

– Cele nie są bronione ani przez załogę, ani przez systemy inne niż sensoryczne –

kontynuowała Cartwright. – Nie są niestety oświetlone, więc trzeba będzie je znaleźć dzięki namiernikom. Przekazałam im zdalnie polecenie emisji sygnałów naprowadzających, częstotliwość dwieście dwanaście.

Cała trójka radiooperatorów jednocześnie, niczym marionetki za pociągnięciem sznurka,

skinęła głowami. W normalnej sytuacji Marcin uznałby to za śmieszne, teraz jednak czuł przede wszystkim zdenerwowanie. W jakiś sposób bzdury Jackiego, zabawne wcześniej, teraz nie brzmiały aż tak nieprawdopodobnie. Może to miejsce jest ważniejsze, niż się wydawało? W końcu z jakiegoś powodu Operacje Specjalne się nim zainteresowały. Tacy ludzie nie latają bez powodu.

Do diabła z Jackiem i jego kretyńskimi pomysłami!

– Nie mamy żadnych informacji na temat obecności wroga w tym rejonie. Amerykanów nie

powinno tu być, ale nie powinniśmy być zbyt pewni siebie. Wszystkie drużyny wyruszają w ciągu kwadransa, jeśli nie będzie problemów. Zachować ciszę radiową aż do osiągnięcia pozycji celów.

Czy są pytania?

– Może Druga powinna zostać przy placówce, jako odwód? – spytała Niemi, spoglądając na dowódcę lekko zmrużonymi oczami.

Przez chwilę Cartwright milczała. Wierzbowski był prawie pewien, że prawdziwy sens

pytania Niemi leżał gdzie indziej, niżby się mogło wydawać.

– Nie, nie będzie potrzeby. Lepiej zabezpieczyć cele siłami całego plutonu – odpowiedziała wreszcie porucznik. – Rozumiem troskę o bezpieczeństwo placówki, ale rozkazy z góry są, jakie są.

Jeszcze jakieś pytania?

Nie było.

28 marca 2211 ESD, 03:06

Prawie godzinę zajęło im odszukanie celu. Albo namiernik nie działał w tym terenie, jak trzeba, albo CJ coś popieprzył, bo zrobili chyba ze trzy kółka po okolicy, zanim w końcu znaleźli kilkumetrową konstrukcję, a i to stało się dopiero wtedy, kiedy Sokole Oko zaczął zwyczajnie ignorować wskazówki Portugalczyka. Trzeba było przyznać, że maskowanie na New Quebec działało fenomenalnie. Wszystko było zamaskowane.

– No, to jesteśmy. – Zamaszystym ruchem nogi CJ posłał fontannę wody na kompozytową

konstrukcję.

– CJ, daj mi porucznik i bierz się za robotę. – McNamara poklepał technika po ramieniu. –

Im szybciej załatwimy sprawę tutaj, tym szybciej wrócimy.

– Tak jest...

– Sierżancie... – Wierzbowski podszedł do podoficera. – Po cholerę cała drużyna do

zabezpieczenia jednej anteny? Czy wróg raczej nie uderzy na Delta Dwa Zero, jeśli już w ogóle miałby gdzieś zaatakować?

– Myślę, że oesy poradzą sobie świetnie. – Potężny mężczyzna wzruszył ramionami. –

W tych warunkach każde starcie będzie przedłużone, więc w razie czego zdążymy się dotelepać z powrotem. Zwłaszcza że mamy Sokole Oko, który jest w stanie znaleźć drogę nawet po trzech miesiącach. Proste.

– Czy przypadkiem nie przekroczyliśmy limitu czasu? – Polak usłyszał zaniepokojony głos Kici.

– Trzy i pół od odprawy, mamy jeszcze trochę luzu, jeśli uwiniemy się tutaj – powiedział

sierżant. – O ile, oczywiście, CJ nie zawali.

Marcin nie widział twarzy McNamary przez chustę i gogle systemów wizyjnych, ale

wydawało mu się, że coś jest nie tak. Jakby nonszalancja dowódcy była wymuszona. Sierżant był

szczerym człowiekiem, na ogół od razu było widać, jakie ma samopoczucie. I teraz właśnie Wierzbowski odniósł wrażenie, że Colin McNamara był zatroskany.

– Wszystko w porządku, sierżancie?

– A co miałoby być nie tak? – zdziwił się tamten. Odrobinę zbyt głośno. – CJ, co z tym radiem?

– Jest połączenie. – Radiooperator podał mu bezprzewodową słuchawkę.

– Dzięki, teraz bierz się za antenę. Wierzba, pogadamy potem.

– Jasne. – Marcin pokiwał głową. Nie podobało mu się to wszystko. A co, jeśli Jackie

faktycznie miał rację? Nie, lepiej nie iść tą drogą... Spojrzał na napiętego jak struna Reeda, który chyba jako jedyny nie znudził się jeszcze obserwacją swojego sektora. Co by nie powiedzieć o jego teoriach, Jackie był stężonym duchem bojowym całej dywizji. Czasem Wierzbowski zazdrościł mu beztroskiej wiary w wyszkolenie, dowództwo, zaopatrzenie... Cholera, zazdrościł mu wiary we wszystko to, w co jednostki frontowe tradycyjnie nie wierzą. Cóż, oby dzieciak dotrwał z tym do końca kontraktu.

CJ potrzebował kwadransa na stwierdzenie, że nic tu po nich. Najwyraźniej ten sam

protokół bezpieczeństwa, który wyczyścił bazę danych posterunku, załatwił też system anteny.

Miało to w sumie sens. Co za idiota robiłby czystkę w komputerze, skoro dałoby się bez problemu zabrać, co się chce, z anten zewnętrznych.

Cóż, przynajmniej mogą wracać.

– Dobra, mamy drobną zmianę planów – oznajmił McNamara. – Porucznik Cartwright

dostała nowe rozkazy, kiedy my obijaliśmy się po bagnie.

Wierzbowski zastrzygł uszami. Tuż obok Jackie Reed niemal podskakiwał z ekscytacji.

– Bijemy teraz prosto na południe, za jakieś dwa kilometry spotykamy się z pozostałymi i czekamy na promy. Baza Juno zdecydowała, że już zbyt długo musieli sobie radzić bez nas –kontynuował sierżant. – Lecimy na kwaterę, proszę państwa.

– Do Juno? – zmartwił się Jackie. – Po prostu na kwaterę?

– Daj sobie rok, a docenisz takie rozkazy, młody... – mruknął stojący obok Szafa.

– Jak się znajdziemy? – zainteresował się Sokole Oko. – Flary czy radio?

– Kiedy wejdziemy w strefę, włączamy radionamierzanie, częstotliwość czternaście –

osiemdziesiąt jeden – odparł podoficer. – Porucznik nie chce używać flar, nie ma co kusić losu.

– A co z tym posterunkiem? – spytała Kicia.

McNamara wzruszył ramionami.

– Zostaje pod czułą kuratelą Operacji Specjalnych. My mamy zmykać.

Kicia kiwnęła głową i wymieniła spojrzenia z Marcinem. Nonszalancja dowódcy zabrzmiała odrobinę fałszywie. McNamara znowu wpadł w tryb zatroskany.

28 marca 2211 ESD, 05:38

Radionamierzanie musiało być tu spieprzone, szukali się z pozostałymi grupami prawie

kwadrans od wejścia w strefę zbiórki, a i tak trafili tam tylko dlatego, że zobaczyli lądujące clansmany.

Pozostałe oddziały były już na miejscu.

– Masz pomysł, co się stało? – Wierzbowski zagadnął Thorne’a. – Dzielne oesy zabrały nam punkt ewakuacyjny?

– Nie ma sensu teraz się zastanawiać – odparł tamten, nadal obserwując przelewającą się ponad bagnem mgłę.

– Ale co oni tam mogą robić? Rozstawili w Delta Dwa Zero stanowisko własnego maga?

Od godziny jesteśmy po czasie...

Szeregowiec obrócił się nagle i przez chwilę bez słowa wpatrywał w Marcina. Polak cofnął

się o pół kroku, wbijając wzrok w swoje własne odbicie w nieruchomych goglach kolegi.

– Nie ma sensu teraz się zastanawiać – powtórzył wreszcie Thorne i Wierzbowski wiedział, że ten nie powie już nic więcej.

Po chwili byli już na pokładach, a pół godziny później – w Juno.

2

Punkt dowodzenia Drugiej Kompanii Zwiadu

28 marca 2211 ESD, 19:06

Druga Kompania stacjonowała dobre kilkadziesiąt kilometrów od kwatery głównej wojsk

inwazyjnych. Major Jovanović, zwiadowca z krwi i kości, wolał działać w oddaleniu od patrzących mu przez ramię przełożonych. Choć bezpośredniość i jowialność Serba czyniły go trudnym dla Brisbane’a rozmówcą, pułkownik nie mógł nie docenić kompetencji dowódcy Drugiej.

Obaj oficerowie wpatrywali się w olbrzymią holograficzną mapę terenu obejmującego

obszar ponad sześciu milionów kilometrów kwadratowych. Na poznaczonej nielicznymi pagórkami bagnistej równinie rozmiaru Europy gdzieniegdzie połyskiwały punkty placówek Unii, zlokalizowanych zgrupowań amerykańskich i cywilnych kolonii New Quebec. Pomiędzy nimi

jaśniała widmowozielona, rzadka pajęczyna dróg.

– Pociągniemy według sektorów. – Jovanović spojrzał na holograficzną mapę rejonu

poszukiwań. – Ale to jest w cholerę wielki obszar. Nawet uwzględniając strefy, gdzie celu na pewno nie będzie.

– Zatem najlepiej zacząć jak najszybciej. Zawiadomię EUS „Królewski Dąb”, żeby dał wam jakieś wsparcie czujników z orbity. Major Hampel również zostanie przy pańskiej kompanii. Jestem pewien, że wsparcie maga się przyda.

Zwiadowca kiwnął głową z aprobatą. Co prawda jego jednostka dysponowała już

przydziałowym magiem, ale posiadanie dwóch ludzkich komputerów zamiast jednego było czymś nie do pogardzenia.

– Może jest sens zaprząc jakieś dodatkowe pododdziały regimentu? – Major spojrzał na

hologram. – Pewnie byłoby szybciej.

– Owszem. I każdy by wiedział, że czegoś szukamy – odparł Brisbane. – Przykro mi, ale nie możemy na to pozwolić.

– Cóż, poradzimy sobie sami. – Major wzruszył ramionami. – Ale na mój rozum tylko

wykorzystanie wszystkiego, co mamy, daje szansę na uwinięcie się, zanim jankesi spadną nam na głowy.

Pułkownik pokręcił powoli głową.

– Majorze Jovanović, ma pan najlepiej przystosowaną do tego rodzaju zadań jednostkę na planecie. Nawet cały Czterdziesty Regiment wsparcia nie podwoiłby pańskich możliwości.

A jankesi zdążą.

– Jest pan pewien?

– Pewien nie, ale nie jestem typem człowieka, który zakłada, że będzie miał szczęście. –

Brisbane obszedł powoli hologram mapy. – Oczywiście szacunki zależą od tego, jak dobrze poszło nam zagłuszanie, jak poważnie potraktują nasz atak i od miliona innych drobiazgów... Ale raczej należy liczyć się z tym, że część operacji poszukiwawczej będziemy prowadzili w trakcie dość intensywnych działań wojennych. Zakładam, że to nie problem.

Dowódca Drugiej Kompanii Zwiadu nie wyglądał, jakby nowina zrobiła na nim wrażenie.

Zwiadowcy byli twardzi, a Jovanović był twardy nawet jak na zwiadowcę.

– Nie, sir. – Zaprzeczył ruchem głowy i uśmiechnął się ironicznie. – W takim razie uważam jednak, że Czterdziesty Regiment można ewakuować od razu. Będą tylko zawadzać.

Pułkownik William Brisbane przyjrzał mu się z namysłem.

– Doceni go pan, kiedy jankesi wylądują – powiedział wreszcie. – Nie mam bowiem

wątpliwości, że Amerykanie lepiej niż my dadzą sobie radę na New Quebec. To ich planeta, znają ją doskonale. Sprzęt, chemia, odpowiednio dostosowane oprogramowanie... Wszystko po ich stronie. To będzie raczej nierówna walka.

– I co wtedy Czterdziesty Regiment mi da, sir? – Wysoki Serb rozłożył potężne ramiona.

– To proste, majorze. – Niższy o pół głowy Brisbane kilkoma ruchami dłoni przy

wyświetlaczu wywołał mapę rozmieszczenia wojsk inwazyjnych. Błękitne figury pododdziałów Czterdziestego Regimentu pojawiły się na obrazie holograficznym. – Będą umierać. Walczyć i umierać, a Amerykanie będą tak zajęci zabijaniem ich, że dadzą panu pole manewru.

Kolejne kilka komend i unijne jednostki zniknęły z mapy. Przez chwilę Serb mógł jeszcze zobaczyć błękitny symbol jego własnej Drugiej Kompanii Zwiadu. Ale potem i on wsiąknął

w jednolitą zieleń topografii New Quebec.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю