Текст книги "Gambit"
Автор книги: Michał Cholewa
Жанры:
Боевая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 1 (всего у книги 22 страниц)
Michał Cholewa
Gambit
Ustroń 2012
Prolog
Niszczyciel EUS „Kania”
7 stycznia 2211 ESD, 18:44
Namierzyli niszczyciel ledwie pół godziny po tym, jak „Kania” weszła w strefę poszukiwań, dokładnie tam, gdzie umiejscawiał go raport patrolu systemowego. W lekkim locie wirowym, idący hiperboliczną systemu Gammy I Astra okręt był praktycznie niewykrywalny – jego pozycję znaczyły tylko lekkie emisje jakimś cudem jeszcze funkcjonujących rezerwowych systemów energetycznych. I oczywiście sygnały towarzyszącego mu od ponad tygodnia samodzielnego nadajnika pozostawionego przez „Charta”. Co dwie sekundy na monitorze stanowiska radarowego „Kani” rozbłyskiwał jasny punkt znaczący pozycję wraku.
Brisbane stał za plecami obsługującego je oficera i jak zahipnotyzowany wpatrywał się
w wyświetlany odczyt.
Błysk. Zniknięcie. Błysk. W każdej przerwie pomiędzy kolejnymi emisjami nadajnika na
monitorze pojawiała się blada, ledwie widoczna mgiełka – „Kania” z tej odległości potrafiła już zobaczyć wrak. Ale i dla niej nie było to łatwe. Gdyby nie namiernik, pewnie szukaliby go o wiele dłużej. Jak na ironię, wszystkie pasywne systemy maskowania zadziałały teraz na niekorzyść okrętu. Bóg jeden wie, ile razy mógł dryfować w pobliżu ludzkich baz i pozostać niewidzialny.
Rozmyty, drżący duch na ekranach mógł równie dobrze być wzięty za awarię sprzętu. Albo przegapiony przez zmęczonych radarzystów.
– Pułkowniku? – Głos komandor Minervy Hayden wyrwał oficera z chwilowego
odrętwienia. Kobieta podała mu datapad. – Mamy wstępną analizę na podstawie danych, które pan dostarczył. Przy tym stanie wraku trudno być tego pewnym, ale taktyczni twierdzą, że to „Skowronek”.
Brisbane skinął głową i spojrzał na ekran urządzenia.
„Skowronek”. Okręt widmo. Lekki niszczyciel, nowy jeszcze, kiedy wyruszał w rejs, który miał być jego ostatnim. Według papierów wywiadu oprócz ściśle tajnego ładunku i pasażerów na pokładzie znajdowała się tylko szkieletowa dwudziestosześcioosobowa załoga.
Tak było siedemnastego grudnia 2204 roku, dokładnie na tydzień przed Dniem.
Zwyczajny pech.
A potem wszystko się rozpadło, Ziemia zginęła pod termonuklearnymi uderzeniami
przeprowadzonymi przez oszalałe nagle Sztuczne Inteligencje, floty kolonialne zdziesiątkowały się nawzajem podczas Bitwy na Pogorzelisku...
Właściwie nie wiadomo było, co „Skowronek” napotkał podczas podróży. Może wroga,
a może po prostu Chiński Wirus rozpruł jego pokładowe SI, tak jak wszystkie pozostałe. Dość, że do portu przeznaczenia nigdy nie dotarł.
Zresztą baza testowa Działu Rozwoju Floty już wtedy nie istniała. Podobnie jak dziewięć dziesiątych ludzkości spłonęła w ogniu wojny, która wybuchła po śmierci Ziemi. Wraz z nią zaginęły wszelkie zapisy o okręcie. Niszczyciela nawet nikt nie szukał.
Odkrył go przypadkiem radarzysta na „Charcie”, jednym z tych starych frachtowców
naprędce przerobionych na wojskowe przez Flotę ledwie dyszącą z braku okrętów. Samego
„Charta” też zresztą nie byłoby w okolicy, gdyby nie uszkodzenie systemów nawigacyjnych, które sprowadziło patrolowiec kilkaset jednostek poza jego sektor.
Zbieg okoliczności, jakie rzadko się zdarzają.
Wiadomość o „ciężko uszkodzonym niszczycielu, prawdopodobnie ze sprawną przednią
częścią kadłuba” zawędrowała do centrali wywiadu w samą porę, żeby powstrzymać lokalnych przed wysłaniem holownika w celu odzyskania poszycia.
Niecałą dobę później „Kania” była już w drodze, choć niemal nikt na jej pokładzie nie
wiedział tak naprawdę, czego oczekiwać – w całej grupie tylko Brisbane posiadał informacje na temat ładunku „Skowronka”.
Pułkownik przebiegł wzrokiem plik raportu. Rufa wraku była całkowicie roztrzaskana –
analizy sugerowały eksplozję systemów napędowych. To, że przednia część feralnego niszczyciela w ogóle utrzymywała jako taką spójność, zakrawało na cud.
– Mocno oberwał. – Hayden była tego samego zdania. – Pewnie padła nawigacja podczas
skoku... Do odzyskania głównie części kadłuba. Biedacy.
– Hm? – Brisbane uniósł głowę znad ekranu datapadu.
– Załoga – wyjaśniła, wskazując na urządzenie. – Pewnie nawet nie wiedzieli, co się stało.
Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w raport. Istniała pewna szansa, że przednia cześć okrętu zawierająca przedział pasażerski pozostała szczelna i nadal zasila ją konający system awaryjny.
– Tak – przyznał pułkownik w zamyśleniu. – Biedni pechowcy...
Błysk. Zniknięcie. Błysk.
„Skowronek”, jeśli to był on, robił wszystko, żeby zachować powierzone mu istnienia
ludzkie.
Maszynom zależy bardziej. Może dlatego, że nie pozwalamy im być zbyt podobnymi do
nas.
8 stycznia 2211 ESD, 11:08
Grupa Brisbane’a czekała w gotowości przy wahadłowcu, w opuszczonym doku „Kani”.
Dwunastu ludzi opancerzonych ciemnoszarymi, pokrytymi warstwą CSS skafandrami
szturmowymi. Czterech medyków, dwóch speców od komputerów, psycholog i piątka z jednostek specjalnych. Każdy z co najmniej dwuletnim doświadczeniem w Operacjach Specjalnych, dziewięciu z nich w akcjach w terenie. Także tych przeprowadzanych na własnym terytorium.
Dowództwo nie chciało ryzykować.
Dwanaście par oczu jednocześnie spojrzało na Brisbane’a w oczekiwaniu na rozkazy.
– Wszystko, co powiem od tego momentu, jest ściśle tajne i winno być traktowane zgodnie z protokołem – zaczął pułkownik. Tuzin głów skinął w odpowiedzi, równo, jak za pociągnięciem sznurka. – Z dużym prawdopodobieństwem obiekt przed nami to „Skowronek”, niszczyciel Marynarki Wojennej Unii Europejskiej. Okręt opuścił port macierzysty siedemnastego grudnia 2204 roku. Cel: obszar testowy Działu Rozwoju Floty, baza Bergen. Ładunek...
Pułkownik sprawdził uszczelnienia rękawic, najpierw lewej, a potem prawej.
– ...Ładunek: pełen skład osobowy oraz wyposażenie Pierwszej Kompanii Hybryd.
Jedenaście pytających spojrzeń i jedna nieśmiało uniesiona dłoń. Porucznik Reese. Według danych doskonały psycholog, ale do akcji terenowych przeniesiony niedawno – tacy jak Reese zajmowali się głównie analizami zapisów. Dało się to zauważyć. Weterani na ogół nie mają pytań.
Wszystkie istotne rzeczy i tak zostaną powiedziane.
– Słucham, poruczniku?
– Hybryd? Nie znam takiej nazwy jednostki.
– Oczywiście, że pan nie zna, poruczniku. Taka jednostka nigdy nie wyszła poza fazy
testów. W istocie na pokładzie „Skowronka” znajdowała się jedyna kompania Hybryd, jaka kiedykolwiek została stworzona.
Pułkownik sięgnął do kieszeni skafandra i wydobył z niej cztery datapady. Dla Reese’a, dla prowadzącego grupę medyczną Phillipsa, dla Loftona i Bryce’a oraz dla podporucznika Harrisa dowodzącego sekcją szturmową.
– Hybrydy miały być kolejnym krokiem w walce krótkiego zasięgu w otwartej przestrzeni.
Operacje w pasach asteroidów, działania dywersyjne, abordaże. Doskonale przystosowani. Szczyt możliwości cybernetyki i biotechnologii przed Dniem. Przeskok ewolucyjny.
Nikt się nie odezwał. Czekali.
– Każdy z nich miał w sobie więcej high-techu niż „Kania”. Niestety... Ten projekt trafił na wyjątkowo niekorzystne okoliczności.
Nie mógł być bardziej eufemistyczny. Dzień. Moment, w którym zmieniło się wszystko.
– W wyniku tych okoliczności Dział Rozwoju Floty zadecydował o zawieszeniu badań w tej dziedzinie. Nasza grupa jest tutaj po to, aby odzyskać z projektu, co się da.
Kilka pytających spojrzeń. Pomimo maskujących ruchy skafandrów można było zauważyć,
że medycy Phillipsa wyraźnie się spięli. Musieli się domyślać. Któryś ze szturmowców zaczął
nawet coś mówić, ale Harris powstrzymał go gestem opancerzonej rękawicą dłoni. Technicy milczeli.
Pułkownik Brisbane powiódł wzrokiem po swoich ludziach. Operacje Specjalne bywały
nieprzyjemne i ta właśnie taka była. Ale ktoś musiał to robić.
– Każdy z żołnierzy Pierwszej Kompanii jest zintegrowany z kompletnym systemem
bojowym. Trzy neurozłącza, blok taktyczny, wspomaganie systemu nerwowego i mięśniowego.
Dopóki pozostają żywi, ta technologia jest jak najbardziej odzyskiwalna. A jak bardzo jest potrzebna, nie muszę chyba wspominać.
Kilka wymienionych spojrzeń, niepewna mina Reese’a. Phillips nerwowo przygryzł dolną
wargę, a Stein bardzo głośno wypuścił powietrze z płuc. Cross zaklął cicho. I tak to nieźle przyjęli.
Sam Brisbane był zaskoczony, kiedy pierwszy raz zobaczył rozkazy. Bardzo niemile zaskoczony, musiał przyznać.
– Sir, czy nie istnieje możliwość wykorzystania tej jednostki zgodnie z założeniami? Być może da się nie marnować zainwestowanej pracy. – Psycholog starał się mówić bez emocji, chociaż jego uczucia były tak czytelne, jakby miał je wprost wypisane na twarzy.
Pułkownik westchnął. Spodziewał się tego pytania, co jednak nie czyniło odpowiedzi ani trochę łatwiejszą.
– Wrak ma całkowicie zniszczoną część magazynową. Wszelki sprzęt przewożony razem
z nimi najprawdopodobniej uległ zniszczeniu. Hybrydy były... Miały być przełomem. Ludzie kosmiczni. Idealnie działający w przestrzeni. Niestety, całkowicie zależni od technologii. Nie mogliśmy wybrać gorszej pory na skoki ewolucyjne.
Przerwał na kilka sekund. Pozostali milczeli.
– O ile nie ocalał sprzęt, na co nie mamy nadziei, zwyczajnie nie potrafimy im pomóc.
Pozostaje tylko odzyskać, co się da. Ci ludzie zginęli podczas Dnia. My tylko doręczamy wiadomość.
•
– Jak to wygląda, poruczniku? – Tysiące drobnych szczątków towarzyszących
„Skowronkowi” powodowało, że przekazy kamer na hełmach ludzi Harrisa poruszających się przy samym kadłubie wraku skakały i rwały się co chwila. Lepszy obraz przekazywały pułkownikowi zewnętrzne kamery promu.
Analizy sekcji taktycznej „Kani” były precyzyjne, choć suche. Obraz wraku o wiele lepiej ukazywał ogrom zniszczeń. To, że niszczyciel w ogóle utrzymywał się w jednym kawałku, wydawało się efektem ingerencji sił wyższych. Okręt wyglądał jak uderzony gigantycznym młotem, jak po wielu takich uderzeniach. Wokół niemal całkowicie zmiażdżonej rufy unosiła się aureola szczątków – pojawiających się cyklicznie na ekranie błyszczących punktów. Systemy czujników na dziobie po prostu zniknęły, a bok niszczyciela był rozerwany kilkoma eksplozjami, prawdopodobnie – jak sugerował raport – w którejś z wyrzutni. Na sporym zbliżeniu obiektywów Brisbane niemal widział oznaczenia na ścianach odsłoniętego korytarza.
A także, choć z trudem, uwijające się jakby w zwolnionym tempie zamaskowane CSS-em
sylwetki członków grupy szturmowej.
– Śluza śródokręcia uszkodzona, sir. Posłałem Crossa i Irvinga do awaryjnej, ale być może trzeba będzie ciąć. – Głos szturmowca w radiu rwał się nieco w regularnych odstępach czasu.
Wnętrze promu trudno było nazwać komfortowym, choć odkąd ludzie podporucznika
wyszli w przestrzeń badać możliwości dostępu do wraku, przynajmniej nie było ciasno. Drakkary normalnie mogły przewozić nawet zapakowaną w transporter opancerzony sekcję szturmową razem z wyposażeniem, niemniej ogrom sprzętu zabranego przez grupę Brisbane’a sprawiał, że przedział
desantowy wydawał się wypełniony po brzegi.
Sprzęt diagnostyczny, przenośna sala operacyjna, góry elektroniki i mobilny blok
energetyczny. Pojemniki zastojowe na bioelektronikę.
Narzędzia.
Broń.
– Zrozumiałem, Harris. Być może trzeba będzie ciąć. Ile czasu potrzebujesz na rozstawienie śluzy ratunkowej?
– Godzinę, półtorej, sir – nadeszła odpowiedź. – Może więcej, jeżeli pojawią się jakieś problemy. Struktura powinna wytrzymać, ale pewności nie ma.
– Rozumiem. Nie spieszcie się, nie chcemy nic uszkodzić.
Należało być bardzo uważnym – w tej sytuacji byle co mogło zagrozić ludzkim istnieniom ukrytym w resztkach pancernej skorupy. A musiały przetrwać. Martwi nie byli użyteczni.
Wrak lekkiego niszczyciela EUS „Skowronek”
8 stycznia 2211 ESD, 14:08
Wnętrze „Skowronka” było od dawna martwe. Ciemne, ciasne korytarze gdzieniegdzie
nosiły ślady po dawnych pożarach, a tu i ówdzie trzeba było przechodzić pomiędzy małymi szczątkami unoszącymi się z braku sztucznego ciążenia.
Idący w centrum prowadzonej przez sierżanta Crossa grupy Brisbane odruchowo usiłował
odtworzyć w myślach ostatnie chwile okrętu.
Eksplozja pocisków w wyrzutni raczej nie była wywołana ostrzałem, brakowało innych
oznak trafienia. Jednocześnie zabezpieczenia głowic zadziałały jak trzeba – inaczej z niszczyciela nic by nie zostało. Poszło pewnie paliwo i łącza energetyczne zgromadzonych w podajnikach rakiet.
Błąd komputera.
Zapewne w wyniku podobnego błędu rozniosło przedziały silnikowe, przez co „Skowronek”
wpadł w niekontrolowany dryf.
Brisbane widział już statki w podobnym stanie. Przed Dniem na okrętach wojennych
pracowała cała masa SI. Nawigacja, obliczenia bojowe, symulacje, dystrybucja mocy. Właściwie wszędzie, gdzie dało się je wykorzystać.
To był dodatkowy, mniej znany aspekt Dnia, przyćmiony przez śmierć Ziemi. Według
danych Brisbane’a jakieś sześćdziesiąt procent statków, które nawigowały przy użyciu Sztucznych Inteligencji i akurat wtedy odbywały loty międzysystemowe, nigdy nie dotarło do punktów przeznaczenia. Pewnie jeszcze przez wiele lat będą znajdować sunące przez przestrzeń statki widma, pozostałości po czasach, kiedy wszystko było prostsze.
– Zabezpieczyliśmy przedział pasażerski i ambulatorium. Awaryjny generator ledwie zipie, ale jakoś działa. Mamy szczelność, atmosferę i ogrzewanie. Porucznik poszedł na mostek i do centrali danych, spróbuje odtworzyć dziennik pokładowy, choć przydaliby się nam technicy. –Cross mówił, idąc, smuga światła montowanej na hełmie lampy podskakiwała przy każdym jego kroku, a CCS płynnie dostosowywał ubarwienie kombinezonu sierżanta do otoczenia. Po ramieniu żołnierza pełzła biała plama – zapewne reakcja systemu na światło reflektora. – Ambulatorium, całkowita czystka, wydaje się, że wysmażyło im komputer medyczny. Nie potrafimy uzyskać nawet zgłoszenia systemu, Stein próbował się podłączyć zewnętrznie i poszperać w danych, ale nic z tego.
– Zgłasza się cokolwiek na diagnostyce? – W słuchawkach usłyszał głos idącego zaraz za nim Loftona. Oddech podporucznika był przyspieszony od dźwigania ciężkiego ekwipunku. Sprzęt techniczny szedł w pierwszym rzucie – trzeba było ożywić ambulatorium, dogrzebać się do czegokolwiek, co uzupełni ich bardzo skąpe informacje o Hybrydach, ustabilizować kontrolę środowiska.
Wtedy główny ciężar operacji przeniesie się na medyków Phillipsa, którzy mieli
przeprowadzić odzysk kluczowych elementów zabudowanych w ciałach Hybryd.
Odzysk. Słowo, które dobrze wyglądało na rozkazie. Dopóki nie myślało się o tym, co
faktycznie oznacza.
– Nic, sir, Stein podejrzewa, że są całkiem wyczyszczeni. – Cross zatrzymał się na moment i zakręcił korbą hydraulicznego otwierania grodzi. Pancerne wrota powoli ruszyły w górę. – Tędy.
Obszar za grodzią był zdecydowanie w lepszym stanie. Nie dostrzegli żadnych widocznych zniszczeń, korytarze wyglądały tak, jakby po prostu przestano ich używać. Gdzieniegdzie paliły się porozmieszczane przez ludzi Harrisa przenośne reflektory. Obok przejścia do sali hibernatorów, dokładnie naprzeciw ambulatorium stał ledwie widoczny kapral Rivers. CSS niemal idealnie dostosował barwy skafandra do ściany za jego plecami. Zasalutował przechodzącym, ciężka rękawica powędrowała do odkrytej skroni. Szturmowcy na ogół nie lubili hełmów, bo ograniczały widoczność. Kapral zapewne zdjął swój, kiedy tylko Harris mu na to pozwolił, i teraz niezamaskowana głowa żołnierza wydawała się zawieszona w powietrzu. Starał się też zachować obojętny wyraz twarzy, chociaż przychodziło mu to z wyraźnym trudem.
Niskie morale, skrzywił się Brisbane pod hełmem. Trudno się dziwić. Pewnie gdyby mógł
sobie na to pozwolić, sam miałby niskie.
Pozwolił ludziom na rozszczelnienie skafandrów dopiero, gdy dotarli do ambulatorium.
Było ono jednym z tych olbrzymich kompleksów, które można spotkać na liniowcach czy statkach ratunkowych. Przypominało bardziej sektor niż pomieszczenie – kilka przedziałów oddzielonych przezroczystymi ścianami, dwie sale operacyjne i dwa niezależne laboratoria. Chłodne powietrze pachniało nieco stęchlizną, a wzbudzone reflektorami cienie tańczyły na ścianach. Krypta. Tym właśnie „Skowronek” był. I witał grupę Brisbane’a, jak każda krypta wita hieny cmentarne.
Pułkownikowi udało się opanować uczucie nagłego niepokoju. To nie była pora ani na
przesądy, ani na nerwy.
W sali głównej, pomiędzy martwymi ekranami komputerów medycznych i wygasłymi
konsoletami, przywitał ich lekko zakłopotany Stein. Przed jego twarzą regularnie materializował się kłębek pary.
– Nadal nic, sir. Próbowałem wszystkiego, co mi przyszło do głowy. Wygląda to tak, jakby ktoś nie tylko pokasował dane, ale jeszcze po sobie posprzątał. – Żołnierz rozłożył bezradnie ręce.
– Lofton. – Brisbane skinął opancerzoną dłonią na stojącego tuż obok informatyka.
– Tak jest.
Para techników rozdzieliła się. Jasnowłosy Lofton zdjął hełm i rękawice i ruszył w stronę konsolet kontrolnych, a niższy, lepiej zbudowany, rudy jak wiewiórka Bryce zabrał się za stawianie na nogi sprzętu ambulatoryjnego. Pod jego komendą medycy Phillipsa zaczęli wskrzeszać dawno nieużywane pomieszczenia. Jedno po drugim uruchamiały się łącza energetyczne, ożyło oświetlenie. Z cichym szumem ruszył system wentylacji, owiewając żołnierzy mrozem powietrza dotychczas trzymanego poza zasięgiem śladowego ogrzewania przedziałów pasażerskich.
– Sir? – Głos w słuchawce komunikatora należał do Harrisa. – Jesteśmy na mostku.
Komputery czyste. Sprawne, kiedy podłączamy do nich ogniwa, ale czyste. Tutaj niczego się nie dowiemy... – Moment ciszy, a po chwili: – Znaleźliśmy też część załogi.
Ton porucznika nie zdradzał żadnego zdenerwowania. Harris był pod tym względem
niezawodny. Widział podobne rzeczy wiele razy i jeśli chodziło o opanowanie, Brisbane ufał mu bardziej niż sobie.
– Stan? – Potrzebował tej wiedzy tylko na potrzeby raportu. Zresztą domyślał się, co
usłyszy. Niekontrolowane wyjście ze skoku, a jeśli nawaliła SI, to pewnie i bez tłumienia inercji.
Okręt wypadł z przestrzeni przystankowej bez żadnej kontroli, a przeciążenia, którym została poddana załoga, z pewnością były mordercze. Systemy bezpieczeństwa musiały zadziałać przynajmniej w kilku miejscach – w końcu hibernatory pozostały nietknięte – ale trudno było liczyć, że we wszystkich.
– Mostek wygaszony, systemy martwe. Załoga na stanowiskach. – Głos Harrisa zabrzmiał
wśród szumów chwilowych zakłóceń.
– Przyjąłem, sprawdźcie tylko, czy coś zostało w pamięci stanowisk, może raporty,
cokolwiek. Do głównego rdzenia przejdziemy się później.
– Zrozumiałem, wracamy – potwierdził przez radio porucznik.
8 stycznia 2211 ESD, 17:08
– Panie pułkowniku. – Lofton ciężko przekroczył drzwi pomiędzy dwiema sekcjami
ambulatorium. Technik przypiął rękawice do pasa skafandra i zacierał teraz zgrabiałe ręce.
– Mów.
– Podłączyliśmy się pod sieć diagnostyczną. Sensory działają, przynajmniej w tym
przedziale. Brakowało tylko zasilania i jednostki centralnej.
Pułkownik skinął głową.
– Komputer ambulatorium?
– Nici z danych, sir. – Lofton przeczesał dłonią krótkie włosy. – Stein miał rację. Sam nic nie mogę zrobić, może poza postawieniem systemów na nowo, ale to nic nie da. Można sprawdzić główny rdzeń, ale... sam pan wie.
Wzruszył ramionami. Nie musiał kończyć. Główny rdzeń danych niszczyciela, nawet jeśli
wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu przetrwał, i tak najpewniej nie zawierał danych
medycznych ambulatorium. Był częścią bloku bojowego, przetwarzał dane nawigacyjne, taktyczne i łącznościowe, ale med-lab działał od niego zupełnie niezależnie – w końcu miał swoje komputery.
Pozostało polegać na bardzo skromnych informacjach, które już mieli, i liczyć na szczęście.
Albo kogoś obudzić.
Siedemdziesiąt osiem hibernatorów. Wszystkie były sprawne. Konający „Skowronek” nie
pozwolił umrzeć nikomu.
Oficerów było czterech i rozpoznali ich od razu – choć systemy komputerowe okrętu nie
działały, każdy pojemnik zastojowy miał własny niezależny system medyczny wraz
z podstawowymi informacjami na temat stanu swojej zawartości. Ale nie tylko dlatego. Kadra dowódcza po prostu była mniej zmodyfikowana. Mniej, co nie znaczyło wcale mało. Brisbane pochylił się i spojrzał poprzez przezroczystą osłonę hibernatora na spoczywającego wewnątrz mężczyznę.
Co mogło kierować tymi ludźmi? Dlaczego pozwolili to sobie zrobić?
– Komandor porucznik Stray, James A., 34 lata, dowódca jednostki. – Manipulujący przy
monitorze urządzenia Phillips starał się mówić neutralnym tonem, choć nie szło mu najlepiej. Dla lekarzy cała akcja musiała być wyjątkowo nieprzyjemna. – Według systemu medycznego zdrów jak ryba, choć połowy środków, które ma aplikowane, nie kojarzę nawet z nazwy. Ale wszystkie odczyty ma w zielonych polach. Bierzemy jego?
James A. Stray. Cholera. Nie powinien mieć imienia. Nie powinni byli musieć go budzić.
– Tak. Przenieście go do med-labu, niech po was sprawdzi go Reese. Musi być zdolny do
rozmowy. Niech Reese rozłoży się ze sprzętem do biomonitoringu w sali pozabiegowej, chcę być informowany natychmiast, jeśli coś zacznie odbiegać od normy. – Wyprostował się gwałtownie. –Potem sprawdźcie, czy możemy zrobić jakiekolwiek badania tej chemii. Weźcie tylu ludzi, ilu będziecie potrzebować.
Odwrócił się i pomaszerował w stronę ambulatorium, usiłując nie patrzeć na mijane
hibernatory. I tak się ich nie da uratować, argumentował rozsądek. Nie kłamał na odprawie. To już trupy. Po co patrzeć w twarze trupom?
8 stycznia 2211 ESD, 19:01
Wyłączył CSS. Po raz już któryś z rzędu strzepnął nieistniejący pyłek z ciężkiego, w tej chwili ciemnoszarego skafandra grupy ratunkowej, dając sobie chwilę na ukrycie zakłopotania.
Poprawił mocowania zbędnego zasobnika tlenowego na plecach i raz jeszcze sprawdził
przymocowany teraz do pasa hełm. Był to jeden z pierwszych przypadków w wojskowej karierze Brisbane’a, kiedy naprawdę nie wiedział, co ma powiedzieć.
– Wstępne badania wskazują, że jest całkowicie świadomy – zabrzmiał w słuchawce głos
Reese’a. Zamknięty w pomieszczeniu monitoringu psycholog miał kontrolować przebieg rozmowy, choć Brisbane miał wątpliwości, czy po zmodyfikowanym człowieku należy się spodziewać ludzkich reakcji. – Powinien też bez problemu pana rozumieć.
Stray oderwał w końcu wzrok od rozstawionego przez techników systemu diagnostycznego
i obrócił się w stronę pułkownika, który najwyższym wysiłkiem woli powstrzymał się od
wzdrygnięcia.
Oficer, kiedy tylko odzyskał świadomość, zażyczył sobie munduru. Czarny uniform
z dystynkcjami komandora porucznika i naszywką Pierwszej Kompanii Hybryd sprawiał, że obok zakutych w skafandry ludzi Brisbane’a wyglądał niemal dystyngowanie. Ale nie tylko to go wyróżniało.
Spod krótkich jasnych włosów oficera patrzyło na Brisbane’a jedno błękitne oko. Cała lewa cześć twarzy była pokryta czarnym kompozytowym labiryntem łączy danych, wzmocnień i gniazd, a w oczodole mieścił się otoczony serwomotorami pierścień z zaczepami na kilkanaście kabli łącza neuralnego.
Prawe oko mrugnęło.
Pierścień obrócił się wokół własnej osi.
– Co z moimi ludźmi? – Pułkownik usłyszał pytanie, jeszcze zanim Stray je zadał.
– Trudno mi w tej chwili powiedzieć. Jak pan widzi – wskazał na stojący przed Hybrydą
monitor – ich odczyty są stabilne. Nie mamy jednak praktycznie żadnych danych na temat tego, jak z nimi postępować. Komputery „Skowronka” bardzo ucierpiały podczas wypadku i obecnie, szczerze mówiąc, błądzimy w ciemnościach. Nie ukrywam, że pańska pomoc byłaby nieoceniona.
Cisza trwała tak długo, że pułkownik zaczął rozważać zażądanie opinii Reese’a, ale kiedy już miał dać umówiony sygnał, Stray odpowiedział:
– Moja pomoc. Rozumiem, że dane z Centrum też uległy uszkodzeniu?
Mógł się spodziewać, że o to zapyta.
– Centrum Rozwoju Floty zostało zniszczone ponad sześć lat temu. Danych na temat tego
projektu, to jest wystarczających danych – poprawił się szybko – nie udało się zachować.
Znowu cisza. Stray zdawał się powoli trawić każdą informację.
– Ile wiecie na temat środków, które są dawkowane moim ludziom przez cały czas? Na
temat środków, które ja dostaję? – Pół obrotu pierścienia.
– Dysponujemy pewną ich ilością i jestem pewien, że analiza pozwoli nam je
zsyntetyzować. – Brisbane przybrał przepisowo uspokajającą minę.
– Czyli nic. – To nie było pytanie.
– Czyli niewiele – przyznał pułkownik. – Niemniej nie zamierzam pozwolić, aby tak
pozostało. Właśnie dlatego pana obudziliśmy, komandorze. Będziemy potrzebować możliwie dokładnego raportu na temat pańskich ludzi. Wszystkiego, co uzna pan za przydatne do odtworzenia środków chemicznych, utrzymania wszczepionych im podzespołów, chirurgii. I to najlepiej od razu.
Przez kilkanaście sekund Stray wpatrywał się w monitor, nadal wyświetlający dane
hibernatorów. Ludzka część jego twarzy zastygła na podobieństwo swojego mechanicznego
odpowiednika.
– Oczywiście, panie pułkowniku – odpowiedział w końcu, bardziej do monitora niż do
Brisbane’a. – Natychmiast się tym zajmę.
– Potrzebuje pan pomocy? Czegokolwiek? Moich oficerów medycznych?
– Później. Teraz dam sobie radę sam.
Kiedy Brisbane wstał z krzesła i obrócił się ku drzwiom, Stray uniósł lekko głowę.
Spojrzenie jedynego oka Hybrydy wbiło się w starszego oficera i przez chwilę ten poczuł się jak wrośnięty w podłogę. Pułkownik z trudem przezwyciężył wrażenie, że spogląda na niego również niewidzący zestaw połączeń w lewym oczodole siedzącego mężczyzny.
– Sir?
– Słucham, komandorze Stray?
– Co się stało? Dlaczego nikt nas nie szukał? – Oficer nie zmienił tonu. Teraz dopiero Brisbane uświadomił sobie, że jego rozmówca cały czas mówił spokojnie i rzeczowo. Ani razu nie podniósł głosu, ani razu nie zmienił tempa.
Stray zamrugał kilka razy, jakby sam zaskoczony tym faktem.
– Kiedy zniszczono Centrum, straciliśmy masę informacji, nie tylko takich, o które teraz pana proszę. Także dane o tym locie. – Pół prawdy jest zawsze lepsze niż nic. Nie było sensu mówić Strayowi, że zwyczajnie mieli ważniejsze rzeczy na głowie, że nie ocalała żadna z baz Sektora Sol, że dziewięćdziesiąt procent ludzkości zginęło w ciągu sześciu miesięcy od Dnia.
Prawo do nieświadomości. Podstawowe prawo, jakie mają ciała.
– Rozumiem. Dziękuję, sir. – Stray przeniósł spojrzenie na monitor i zaczął pisać. Jego palce poruszały się tak szybko, że trudno było za nimi nadążyć wzrokiem.
Brisbane wyszedł z pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Oparty o przeciwległą ścianę Rivers wyprostował się na widok przełożonego. Pułkownik skinął mu głową i skierował się do przejścia na salę pozabiegową.
•
Pomieszczenie oświetlały jedynie monitory aparatury Reese’a. Przed porucznikiem
rozstawiono kilka ekranów diagnostycznych wysokiej rozdzielczości, a po jego prawej stronie unosił się olbrzymich rozmiarów hologram mózgu Straya. Co jakiś czas niektóre części trójwymiarowego modelu zmieniały lekko odcień w zupełnie niewyczuwalnym dla
Brisbane’a rytmie.
Sylwetka siedzącego tyłem psychologa była niemal przytłoczona przez odbicia procesów
nerwowych pacjenta.
– I jaka diagnoza, poruczniku? – Brisbane zrobił kilka kroków i stanął tuż za plecami
podwładnego.
– Zaskakująco stabilny, muszę powiedzieć. Spodziewałem się o wiele gorszego stanu. –
Reese wprowadził polecenie i linie kilku wykresów zmieniły skalę. Brisbane’owi nic to nie mówiło, ale porucznik najwyraźniej był zafascynowany. – To całkiem zdrowy człowiek, przynajmniej jeśli chodzi o system nerwowy.
– Nie twierdziłem, że to szaleńcy.
– Spodziewałem się, że z tą ilością sprzętu w głowie będzie bardziej... jak SI. Wie pan.
Pułkownik zaśmiał się bezgłośnie.
– SI to jedne z bardziej ludzkich istot, jakie zdarzyło mi się spotkać, poruczniku. Lepiej, że jest, jaki jest. Coś na odczytach, reakcje nerwowe, cokolwiek, co powinienem wiedzieć?
– Największe skoki pojawiły się, kiedy pytał, co się wydarzyło i o swoich ludzi. Chce pan nagranie?
– Odczytów nie zrozumiem. Wnioski?
– Stres, zainteresowanie, niemal na granicy skali. Ale ten człowiek w pełni się kontroluje, raczej nie ma szans na jakieś gwałtowne reakcje.
– Czyli jest bezpiecznie. Kłamał, kiedy mówił, że pomoże?
Psycholog zabębnił paznokciami w blat.
– To nie jest magiczne pudełko, sir. Bazując na tym, co widziałem – nie. Ale nigdy nie można być pewnym.
– Cóż, pozostaje mi zaufać pańskiej ekspertyzie. – Brisbane skierował się do wyjścia. –
Kontrolujcie wskaźniki, chcę wiedzieć o każdej niekorzystnej zmianie. Nie zbliżajcie się do niego bez obstawy, nawet z bronią. Nie wiemy, co potrafi.
– Pułkowniku? – Głos Reese’a dogonił go przed drzwiami.
– Słucham?
– Może powinniśmy mu powiedzieć?
Brisbane obrócił się i spojrzał na podwładnego.
– A w jaki sposób miałoby to nam pomóc?
– Byłoby to chyba... no, uczciwsze, sir. – Reese spojrzał na ekrany, a potem na Brisbane’a. –
Wobec niego.
Pułkownik westchnął ciężko i podszedł z powrotem do stanowiska psychologa.
– A w jaki sposób zmieniłoby to jego sytuację? Poza tym, że pogorszyłoby naszą?
– Myślę po prostu, sir, że to unijny oficer. I jesteśmy mu to winni. Jako naszemu
człowiekowi.
Pułkownik potarł brodę dłonią. Przez chwilę przyglądał się badawczo Reese’owi. Wreszcie wyciągnął dłoń.
– Podajcie mi swój pistolet, poruczniku.
Psycholog niepewnie wydobył broń z kabury i podał ją przełożonemu, chwytem do przodu.
Ten uniósł ją do oczu i przez moment studiował uważnie.
– Pistolet, panie Reese. System wyrzucania kawałków metalu z dużą prędkością w kierunku wroga. Lufa, magazynek z pociskami, drugi z paliwem i zestaw softu, dostosowującego system zapłonu do środowiska. W porównaniu z łukiem zaskakująco złożone, nieprawdaż?
– Tak... – Porucznik potrząsnął głową, najwyraźniej nic nie rozumiejąc. – Ale jaki to ma związek...?
– Wyrzuciłby go pan, połamał, spalił, gdyby miało to dać przewagę w wojnie?
– Oczywiście... Ale to jest przedmiot.
Brisbane zaśmiał się cicho. Przeszedł kilka kroków w stronę drzwi. Zatrzymał się tuż przed wyjściem. Przez chwilę stał nieruchomo plecami do psychologa, potem zawrócił.
– Wie pan, że przed Dniem istniał projekt montowania w broń SI? Nie chodziło tylko
o sterowanie mieszanką wybuchową, do czego wystarcza prosty software, ale też zawiadywanie parametrami strzału, poprawki w odniesieniu do warunków...
– Nie wiedziałem o tym.
– Sztuczne Inteligencje mają w pełni ukształtowane osobowości, często o wiele bardziej złożone od ludzkich. Pan o tym pewnie wie lepiej niż ja. Nic z tego nie wyszło, za bliskie to było już samodzielnych SI bojowych, ale próbowano. Czy wyrzuciłby pan taki karabin?