412 000 произведений, 108 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Michał Cholewa » Gambit » Текст книги (страница 10)
Gambit
  • Текст добавлен: 24 марта 2017, 22:30

Текст книги "Gambit"


Автор книги: Michał Cholewa



сообщить о нарушении

Текущая страница: 10 (всего у книги 22 страниц)

Strefa Przesmyku 209

20 czerwca 2211 ESD, 03:31

– ...w grze. – Isaksson zmrużyła oczy i uniosła kącik ust w lekkim półuśmiechu. Na ekranie przed nią widać było mknący po prawej poduszkowiec Kudłatego. Maszyna właśnie płynnie omijała kępę groteskowo poskręcanych i pozbawionych liści krzewów. – Przekraczamy granicę strefy, idziemy kursem dwa – pięć, wszystko zgodnie z planem.

Skulony koło radiooperatorki Marcin nerwowo zacisnął dłonie na karabinie. W tej części operacji zgranie czasowe było kluczowe. Jeśli cokolwiek źle policzono wcześniej, teraz za to zapłacą. W przeciwnym wypadku będzie po prostu bardzo ciężko.

– Co z przekaźnikami? – zapytał nieco głośniej, niż zamierzał.

– Uspokój się, słoneczko... – odmruknęła radiooperatorka, oblizując wargi. Wpatrzona

w ekran, poświęcała większość uwagi pilotowaniu poduszkowca. W oczach dziewczyny tańczyły radosne iskierki. Camilla Isaksson była w swoim żywiole. – Przekaźniki działają na tip-top. Gdyby coś się z nimi działo, pierwsza bym wiedziała.

Wierzbowski przetarł czoło grzbietem osłoniętej rękawicą dłoni i wbił wzrok w pulpit

kontrolny. Dawało mu to może jedną dziesiątą informacji, które uzyskiwała tam aż zarumieniona z podekscytowania technik drugiej drużyny, ale zawsze jednak coś. Na pewno więcej niż widok przemykającej po obu stronach mgły, który mógł zobaczyć na głównym ekranie.

Kierowany przez Isaksson poduszkowiec szedł na lewym skrzydle szerokiego na około

pięćdziesiąt metrów szyku, pasywne sensory wykrywały pozostałe dwa pojazdy formacji, choć poza tym maszyny pozostawały niewidoczne. Kiedy spojrzało się na kłęby mgły przed maszyną, prędkość wynosząca niecałe trzydzieści kilometrów na godzinę, z jaką poduszkowiec pełznął

wzdłuż Przesmyku, wydawała się niemal astronomicznym tempem. Widoczność nie mogła

przekraczać kilkudziesięciu metrów. Dobre warunki na bitwę z przeważającymi siłami wroga, choć nawet nie chciał myśleć o czasie, jaki Isaksson miała na reakcję, jeśli cokolwiek...

– Kontakt, kontakt, kontakt! – krzyknęła nagle dziewczyna, rzucając poduszkowiec

w ciasny zwrot. – Tu Isaksson, przednia straż zgłasza kontakt z wrogiem, pozycja cztery – cztery –

jeden – osiem na jeden – cztery – cztery – pięć, powtarzam, przednia...

Punkt dowodzenia Samodzielnego Batalionu Specjalnego Przeznaczenia

amerykańskiego zgrupowania „Currahee”, strefa Przesmyku 209

20 czerwca 2211 ESD, 03:33

– ...straż zgłasza kontakt z wrogiem, sir. – Oficer komunikacyjny Rollins podniósł wzrok znad swojego stanowiska. Trzy lekkie poduszkowce, szły dokładnie na nas, właśnie zmieniają kurs na ucieczkowy.

– Zniszczyć. – Sheridan zmrużył oczy. Czyżby dowódca unijny próbował przejść Polder

w drugą stronę? To byłby ciekawy ruch, chociaż mocno ryzykowny... Może to tylko

przemieszczenie małych oddziałów? Czy też właśnie wpakował się w nieudaną pułapkę

Europejczyka? – Meldować o wynikach starcia, sprawdzić wraki. Chcę znać liczebność załóg...

– Tak jest, meldować o wynikach starcia, sprawdzić wraki – potwierdził radiooperator. –

„Dog”, tu Król Kier, melduj...

Sheridan złożył dłonie w piramidkę. Na ekranie dowodzenia, zaraz przed pozycjami

saperów kompanii „Dog”, błyszczały trzy czerwone punkty wrogich jednostek. Niezależnie od tego, czy były przednią strażą Unii, czy wiozły desant, który Europejczycy próbowali przerzucić na jego stronę Polderu – ich dowódca powinien był myśleć, że sensory da się oszukać. Że Sheridan mógł

znaleźć automatyczny czujnik i ogłupić go, że nie można jechać całkiem na pamięć... A teraz Amerykanie zbierali owoce tej pomyłki.

Pierwszy punkt zniknął z ekranu – sensory przedniej straży przestały oznaczać

poduszkowiec jako wroga. Zaskoczony przeciwnik nie mógł mieć wielkich szans. Póki znajdował

się wewnątrz sieci taktycznej batalionu, Sheridan miał na jego temat w miarę dokładne dane, wiedział, gdzie jest, potrafił przekazać tę informację wszystkim pododdziałom. Tamci nie mieli nic.

Bagno było niemal podręcznikowym piekłem każdego zwiadowcy, kiedy jedna strona była ślepa, a druga widziała... to nawet nie była walka. Sheridan, z całą siecią detektorów swojego batalionu, o nadjeżdżającym wrogu dowiedział się dopiero wtedy, gdy ten niemal na niego wpadł.

Zgasł kolejny czerwony symbol, a chwilę później ostatni. Starcie trwało nie więcej niż trzydzieści sekund. Krótki czas na to, aby odwrócić losy pewnie całkiem dobrego planu dowódcy Unii.

– Kompania „Dog” melduje zakończenie starcia, jedna maszyna eksplodowała, zapewne

trafienie w zasobniki amunicyjne, sprawdzają wraki pozostałych.

– Rozumiem, chcę wiedzieć tylko, ile miały załogi. Niech sobie darują resztę. – Sheridan nie odwrócił się w stronę łącznościowca, nadal wpatrzony w ekran taktyczny. – Niech centrum „Easy”

przesunie się ku osi marszu, wolę, żeby kolejni tacy hazardziści nie byli zaskoczeniem.

– Tak jest.

Sheridan pozwolił sobie na moment rozluźnienia, wygodnie rozparty w fotelu dowódcy.

Zapowiadała się ciekawa noc i to niezależnie od tego, co żołnierze z pierwszej kompanii znajdą wewnątrz unijnych poduszkowców. Według prognoz – na ile były one godne zaufania –widoczność na Polderze nie przekroczy pięćdziesięciu jardów, a słyszalność... tak bliskie starcie między jednostkami wroga a prowadzącymi saperami stanowiło najlepszy dowód, że nie dało się na niej polegać. Z jednej strony, dobre warunki dla słabszego gracza – a Sheridan nie wątpił, że to nie on nim był – z drugiej, nie najgorsza pogoda do ataku na umocnione pozycje.

– Panie pułkowniku, „Dog” melduje, brak pasażerów w poduszkowcach, tylko piloci

i strzelcy. – Głos Rollinsa natychmiast wyrwał go z zamyślenia.

Sheridan wyszczerzył się od ucha do ucha. Tak! To była przednia straż! Znaczy, że gdzieś za nią idzie reszta sił przeciwnika w wygodnej, marszowej kolumnie. Nie dalej pewnie niż pół mili przy bagiennych problemach z łącznością. Od początku starcia upłynęły trzy minuty... Unijny dowódca na pewno wie już o nim. Przez trzydzieści sekund od kontaktu bojowego weryfikował

pierwszy meldunek. Nie więcej niż piętnaście dalszych poświęcił na podjęcie decyzji, która w tej sytuacji mogła być tylko jedna – rozstawienie szyku obronnego, w nadziei, że Amerykanie wrócą do ostrożnego marszu, który pozostawiał niemal czterdzieści minut do kontaktu bojowego. O, krzyczący orle, to może być kluczowy moment dla bitwy... Przynajmniej kwadrans na przegrupowanie się i przygotowanie sensownej obrony... Jeszcze dwanaście minut.

Jeśli prawidłowo oszacował liczebność wroga po rozmiarze przedniej straży, miał do

czynienia co najwyżej z kompanią. Dopaść ją nieprzygotowaną może oznaczać rozbicie z marszu.

A nawet, jeżeli tamtych było więcej, to pierwsze uderzenie może dać Sheridanowi szansę na przejęcie inicjatywy. I związanie silnego przeciwnika walką, co na pewno osłabi główne siły Unii.

Każda z tych opcji była warta ryzyka.

– Rollins, natychmiast przekaż pancernym: pluton „Zielony”, nacierać w kierunku wroga,

„Złoty”, ostrzał przygotowawczy nad obszar pół mili do mili naprzód. Kompanie „Able” i „Baker”, zbliżenie do wroga na maksymalnej prędkości, „Easy”, naprzód i zlokalizować pozycje przeciwnika, namiary strzeleckie przekazywać na czołgi plutonu „Złotego”. – Sheridan lekko uniósł

się z fotela. To była szansa na wygranie bitwy, zanim ta na dobre się zacznie. – Batalion, ruszamy na wroga, Currahee, Currahee, Currahee!

Teraz każda minuta była ważna. Każda oznaczała odrobinę lepsze przygotowanie sił Unii do obrony, każda utrudniała nadchodzące starcie. Podpułkownik potarł dłonią spiczasty podbródek, wpatrzony w ekran taktyczny. Gdyby tylko dało się siłą woli przyspieszyć reakcję oddziałów na przekazywane właśnie rozkazy...

Ale nie trzeba było nic przyspieszać. Byli w końcu Sto Pierwszą Powietrznodesantową.

Rozkaz podziałał na batalion jak ukłucie gigantyczną ostrogą.

Currahee! Okrzyk bojowy zgrupowania niósł się od pojazdu do pojazdu, od żołnierza do

żołnierza. Jego ludzie wyczuli już bliskie starcie. Czołgi plutonu „Zielonego” ruszyły niemal natychmiast, wyrywając spod gąsienic olbrzymie grudy błota. Na przedzie szyku saperzy kompanii „Dog” rozstępowali się, aby przepuścić szarżę pancernych kolosów.

Currahee!

Po obu stronach szyku nabierały prędkości transportery kompanii „Able” i „Baker”,

prowadzone przez poduszkowce szpicy. Silniki wyły na wysokiej mocy w końcu uwolnione od ograniczeń narzuconych poprzez protokoły cichego marszu. Teraz ukrywanie się nie było już ważne.

Currahee!

Pluton „Złoty” pozostał na pozycjach – Sheridan wolał nie popełniać grzechu zbytniej

pewności siebie. Jeśli miał rację, pluton „Zielony” wystarczy w zupełności. Jeśli nie, lepiej mieć odwód. „Złoty” nie stał jednak bezczynnie. Czołgi plunęły ogniem unisono, pierwsze pociski przygotowania artyleryjskiego pomknęły po stromej paraboli ponad Polder. Nie opadły jednak z powrotem. Na ciemnym niebie rozkwitły czasze ich spadochronów, a ukryte wewnątrz skorup czujniki zaczęły przekazywać obraz pola walki do centrum dowodzenia batalionu. Co kilka sekund huczały lufy. Co kilka sekund kolejne pociski mknęły w górę, by tworzyć coraz szczelniejszą sieć rozpoznania.

Zaraz obok czołgów pospiesznie przygotowywano stanowisko artylerii, która miała

dołączyć do kanonady, kiedy tylko „Złoty” zlokalizuje wroga.

Currahee!

Pododdziały obrony sztabu rozstawiały już systemy przeciwartyleryjskie. Wokół wozu

dowodzenia Sheridana i strzelających ponad mgłę czołgów powstawał perymetr obronny barier antybalistycznych i laserów klasy „Shield”. Nawet jeśli wróg dysponował działami, żaden pocisk nie miał prawa przedostać się do wnętrza strefy bezpieczeństwa. Saperzy kompanii „Dog”

zaczynali przygotowywać perymetr obronny na wypadek, gdyby Unia jakimś cudem przeniknęła przez siły ofensywne i dotarła aż tutaj. Punkt dowodzenia batalionu szybko zaczynał zamieniać się w twierdzę.

Sheridan obserwował to wszystko na ekranie taktycznym. Uruchomił dodatkową konsoletę,

aby mieć wgląd w mapę tworzoną na bieżąco przez sensory pocisków przygotowawczych, które coraz liczniej szybowały nad Polderem. Nie spodziewał się, że szybko wykryje wroga, i istotnie, jak dotąd system przekazywał tylko odczyty jego własnych jednostek.

Nic zresztą dziwnego. Dowódca unijny musiał rozkazać maksymalne wyciszenie swojego

oddziału. Sam by tak zrobił. Opóźniało to trochę rozstawianie szyku, ale było jedynym sposobem na uniknięcie wstrzelania się artylerii Sheridana w pozycje obrońców. Rozsądne. Trzeba przyznać, że jego przeciwnik szybko naprawiał popełniony błąd.

– Pułkowniku, zgłasza się Walka Elektroniczna.

– Mów, Rollins – zareagował natychmiast Sheridan. Lata doświadczeń nauczyły go

przykładać należytą wagę do raportów speców od WE.

– Mają analizę sygnału z pocisków przygotowawczych czołgów plutonu „Złotego”. Słabe

echa milę na naszym kursie. Podejrzewają, że to ślad po aktywnych czujnikach.

A jednak wróg nie dał rady zamaskować swojej pozycji całkowicie. Sheridan uśmiechnął się drapieżnie.

– Nadaj do WE: zlokalizować źródła śladu, przekazać dane pancernym i artylerzystom.

„Złoty”, otworzyć ogień przeciwpiechotny na otrzymane namiary. Gotowość na bateriach „Shield”, mogą się odgryzać.

– Tak jest, panie pułkowniku. – Radiooperator na powrót skupił się na konsolecie.

Na ekranie taktycznym Sheridana pojawiły się punkty oznaczone przez obsadę stanowiska

Walki Elektronicznej. Oficer przymknął oczy, wsłuchując się w subtelną zmianę rytmu ognia plutonu pancernego.

Dokładnie wtedy zaczęły się kłopoty.

– Pułkowniku Sheridan! – Nagły skok napięcia w głosie Rollinsa natychmiast przywrócił

oficerowi koncentrację.

– Melduj, Rollins.

– „Zielony” natrafił na pole minowe, dwa czołgi unieruchomione, jeden uszkodzony.

Meldują ostrzał lekkiej broni przeciwpancernej z północnego zachodu. Postawili zasłonę dymną, czekają na rozkazy. – Radiooperator wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu maszynowego, choć jakimś cudem zachował niemal idealną dykcję. – Kompania „Baker” zgłasza ostrzał od zachodu, raczej mały oddział, przegrupowują się do kontry. „Able” pyta o rozkazy.

Krzaczaste brwi Sheridana wygięły się w wysokie łuki. Sprytne... Kto by pomyślał, że

unijny dowódca zrobił to wszystko tylko po to, żeby pozbyć się saperów z przedniej straży kolumny Samodzielnego Batalionu. Oficer pokiwał z uznaniem głową.

– Pułkowniku? Dowódca „Able” pyta, czy ma ruszyć do osłony czołgów, pluton „Zielony”

prosi o wsparcie artyleryjskie przed swoje pozycje. Rozkazy?

Sheridan wziął głęboki oddech. Po raz pierwszy od początku starcia był nieomalże radosny.

Europejczyk go nie zawiódł, ba! Nawet udało mu się zastawić całkiem niegłupią zasadzkę. Ta noc mogła być jeszcze naprawdę ciekawa.

– „Baker”, odeprzeć atak, ale nie schodzić z Polderu – powiedział tak wesołym głosem, że Rollins aż obrócił się na swoim stanowisku. – „Able”, przednia straż natychmiast osłonić czołgi, reszta rozładować transportery i normalnym tempem naprzód, „Easy” idzie do wsparcia. Niech „Zielony” lokalizuje cele i nadaje je „Złotemu” i artylerii. Trzeba odzyskać...

Prawe skrzydło oddziałów Unii, strefa Przesmyku 209

20 czerwca 2211 ESD, 04:41

– ...inicjatywę, bo będzie po nas. – Choć Sokole Oko biegł skulony ledwo kilkanaście

kroków przed Wierzbowskim, Polak ledwie go widział. CSS-owa peleryna kaprala była jasnoszara jak otaczająca ich mgła, tylko na samym dole tańczyły na niej ciemne plamy, kiedy system próbował zgrać kamuflaż z wodą. – Szybko, za mną.

Drużyna Hiszpana przemieszczała się w stronę lewego skrzydła Amerykanów, żeby choć

trochę zmniejszyć nacisk na ludzi Niemi powoli, acz systematycznie osaczanych przez przeciwnika.

Gdzieś całkiem blisko huknął pocisk artylerii, która waliła bez przerwy niemal od godziny. Czy kogoś trafił? Raczej nie, o ile Wierzbowski dobrze pamiętał plan taktyczny. Choć w ciągu ostatniej godziny nie zrobili chyba nic zgodnie z wcześniejszymi założeniami. Przeciwnik po prostu im na to nie pozwalał. Nie tak to miało wyglądać.

Amerykanie złapali przynętę w postaci zdalnie sterowanych poduszkowców z ciałami

poległych von Zangena w kokpitach. Zgodnie z oczekiwaniami Cartwright zrezygnowali

z ostrożnego marszu i dzięki temu Kijów zaliczył pierwsze punkty w bitwie, unieruchamiając pewną – Marcin miał cholerną nadzieję, że olbrzymią – część jankeskich sił pancernych. Niby wszystko poszło, jak trzeba.

Sto Pierwsza Powietrznodesantowa dowiodła jednak, że jej sława nie była przesadzona.

Amerykanie przyjęli ciosy na początku bitwy, ale nie pozwolili, by ich one zwolniły. A potem otrząsnęli się i przeszli do kontry. Już wkrótce przekonali się o tym saperzy, wysłani, aby dobić czołgi wroga. To, co miało być formalnością, zamieniło się w krwawą walkę z amerykańskim prawym skrzydłem, które nie straciło ani opanowania, ani ducha bojowego. Według planu jankesi mieli być blokowani przez fałszywe echa pola minowego. Jak się okazało, albo przejrzeli blef Cartwright, albo po prostu uznali, że mają to gdzieś. Zasypali podejrzany rejon pociskami artyleryjskimi i natarli z taką siłą, że saperzy Delacroix musieli przeprowadzić graniczący niepokojąco blisko z ucieczką odwrót. Drugie skrzydło też nie miało lekko. Atak na oddział, który osłaniał uwięziony na polu minowym pluton pancerny, utknął w martwym punkcie. Amerykanie najpierw zatrzymali natarcie, potem podciągnęli resztę kompanii i już wkrótce drużyny Szalonego Borgii oraz Piętaszka musiały zwiewać poza Przesmyk, żeby oderwać się od transporterów wroga.

Oddelegowana do wsparcia Niemi zdetonowała jankesom pod nogami drugie pole minowe, chyba trochę na wyczucie, bo trudno było ocenić, jakie zadała straty. Dość, że pościg ustał i teraz razem ze swoimi ludźmi dwoiła się i troiła, żeby utrzymać nacisk na jankeską kompanię i dać kolegom czas na pozbieranie się. Ale to nie mogło trwać długo – jak w końcu osiem osób może szachować kompanię?

Marcin zaklął cicho, kiedy stopa ugrzęzła mu w błocie. Wyszarpnął ją, o mały włos nie

tracąc równowagi. Cholerne bagno. Gdzieś z przodu rozległo się długie, ciągłe ujadanie G918

i charakterystyczne chrząknięcie, od którego przeciwpancerna świnka wzięła swoje przezwisko.

Druga drużyna jeszcze walczyła. Jedna z lepszych wiadomości ostatnich godzin.

– Jeszcze nie dalej niż dwieście metrów, szybko, szybko. – Sokole Oko obejrzał się przez ramię, jakby chciał sprawdzić, czy wszyscy są na miejscu. – Sierżant Niemi nie może czekać wiecznie.

– Gdzie, do kurwy nędzy, jest trzecia drużyna? – wydyszał w mikrofon CJ, biegnący kilka kroków od Wierzbowskiego. – Nie mieliśmy się z nimi spotkać przed uderzeniem?

– Porucznik przekierował drużynę sierżanta Sancheza do wsparcia „Świstaka” i pozostałych poduszkowców. Idziemy tylko my, Carlos.

– Są tam jeszcze ludzie Borgii i Piętaszka, razem będzie nas prawie dwa plutony. – Kicia bezskutecznie usiłowała nadać swojemu głosowi optymistyczny ton. Przyspieszony oddech i komlink skutecznie sabotowały jej wysiłki.

– Przeciwko, kurwa jej jebana mać, całej kompanii. Ze wsparciem pojazdów. I artylerii. I od kiedy cztery niepełne drużyny to dla ciebie „prawie dwa plutony”?

– Mogę go zastrzelić za sianie defetyzmu? – rozległo się w eterze ponure mruknięcie Szafy.

Nawet jeśli ktokolwiek chciał odpowiedzieć, nie dał rady. Pocisk artyleryjski uderzył nie dalej niż trzydzieści metrów od nich. Marcin runął w czarną wodę, w świat ciszy i ciemności.

– Ktoś ranny? – Głos Sokolego Oka dotarł do niego jak przez grubą zasłonę. – Zgłaszać się.

Ku swojemu zdziwieniu Wierzbowski zorientował się, że leży na plecach, z twarzą ponad

taflą wody. Ktoś – chyba Thorne – pochylał się nad nim, trzymając go mocno za ramiona. Na jak długo odpłynął? Chyba tylko na chwilę, pozostali też dopiero się podnosili. Polak uniósł dłoń w uspokajającym geście. Thorne – o ile to był on – bez słowa skinął głową i odsunął się.

– Wierzba, cały. – Żołnierz potrząsnął głową i na próbę poruszył rękami i nogami. Przesunął

dłonią po boku hełmu. As pik nadal tam tkwił. – Tylko ogłuszony.

– Kicia, wszystko chyba w porządku. – Sanitariuszka usiadła w wodzie, a potem powoli

wstała.

– Thorne, żyję.

– CJ, kurewsko poobijany, jebnąłem na karabin – jęknął radiooperator, rozmasowując

przedramię.

– Szafa, chyba wszystko w porządku. Nie mogę ręczyć za broń, zamokła. – Wysoki

erkaemista podniósł się i otrząsnął erkaem z wody. Następnie sięgnął do hełmu i zdjął gogle.

Przyjrzał się im przez moment badawczo, po czym parsknął chrapliwym śmiechem. Z plastikowej osłony twarzy sterczała ostra metalowa drzazga, długa na dobre kilkanaście centymetrów. Szafa przesunął rękawicą pod linią oczu, a potem przyjrzał się swojej dłoni. – Mam też zniszczony system wizyjny, ale żadnych ran. Szczęśliwy strzał.

Marcin z podziwem patrzył na erkaemistę, który bez śladu zdenerwowania wzruszył

ramionami i rzucił bezużyteczne już gogle w błoto.

– Zbierajcie się, mogą powtórzyć. – Sokole Oko pomógł wstać CJ-owi. – Meldujcie, jakby się okazało, że jednak są problemy. A teraz szybko. Sierżant Niemi czeka.

Szóstka żołnierzy ponownie ruszyła ciężkim truchtem przez bagno w kierunku niedalekich odgłosów wymiany ognia. O ile oczywiście – przebiegło Wierzbowskiemu przez głowę – na Bagnie można ocenić odległość na słuch.

Nagle gdzieś całkiem blisko usłyszał zawodzenie silników poduszkowca. A potem

intensywny ogień ciężkiej broni. Mgła zafalowała, jak gdyby tuż poza granicą widoczności coś się przesunęło.

– Nasi? – rzucił do mikrofonu komlinka. – Gdzie powinna być grupa „Świstaka”?

– Nie, to jankesi. Inny dźwięk turbin. – Sokole Oko nawet nie zwolnił. Marcin za to poczuł

się tak, jakby do nóg przytroczono mu olbrzymie głazy. Cholerni Amerykanie mieli tu wszystko

– Szalony Borgia ich nie rozniósł? – spytał rzeczowo Szafa.

– Tak meldował, w istocie. – Dowódca drużyny zatrzymał się na moment, a potem

minimalnie odbił w lewo. – Najwyraźniej się mylił.

– Odwód – włączył się do rozmowy Thorne. – Ściągnęli je z tyłów, pewnie będą chcieli

przepchnąć się na tym skrzydle. Zaczyna im się spie...

Punkt dowodzenia Samodzielnego Batalionu Specjalnego Przeznaczenia

amerykańskiego zgrupowania „Currahee”, strefa Przesmyku 209

20 czerwca 2211 ESD, 05:02

– ...szyć, niech zwiad wesprze kompanię „Baker” na lewym skrzydle. Ile można się męczyć z trzy razy słabszym przeciwnikiem? – Sheridan wstał ze stanowiska i przeszedł się tam i z powrotem wzdłuż wozu dowodzenia. Bitwa przebiegała nie najlepiej. Wojskom Unii nie udało się zniszczyć czołgów „Zielonego”. Dały za to radę praktycznie pozbawić zdolności bojowych trzy z czterech maszyn. Co więcej, ich ciągły nacisk sprawił, że kompania „Able” miała pełne ręce roboty z utrzymaniem paskudnie niekorzystnych pozycji osłonowych. W chwili obecnej głównym frontem natarcia jego batalionu było lewe skrzydło. Sheridan wysłał na nie pełen pluton na poduszkowcach i przekierował większość ognia artylerii. W tamtą stronę przemieszczała się też kompania zwiadowcza „Easy”. Z jakiegoś jednak powodu unijni żołnierze powstrzymywali jego ludzi z podziwu godną zaradnością. Trudno było mówić o poważnych stratach, ale pozostawało faktem, że postęp batalionu w ciągu ostatnich godzin był zdecydowanie poniżej jego oczekiwań.

A czas zaczynał ich gonić.

– Pułkowniku, atak strumieniowców od zachodu, cztery maszyny, niski pułap, „Baker”

zgłasza zatrzymanie natarcia – zameldował Rollins.

– Oczywiście, zatrzymanie natarcia... – Sheridan westchnął. – Niech czekają spokojnie na zwiad, nie chcemy wpakować się na kolejną niespodziankę. Zawiadom pluton przeciwlotniczy, że jest dla nich robota.

Wsparł się na pulpicie swojego stanowiska i spojrzał na daleką od zachęcającej sytuację na ekranie taktycznym. Właśnie symbol oznaczający jeden z transporterów opancerzonych kompanii „Baker” zniknął, kiedy urwało się połączenie jego systemów pokładowych z centrum dowodzenia.

Chwilę później kolejna z maszyn zasygnalizowała uszkodzenia, a potem straciła połączenie. Na szczęście chyba udało się strącić jedną z wykonujących, jak się zdawało, nawrót unijnych mangust.

Dwa pozostałe strumieniowce kontynuowały jednak lot na wprost, w kierunku...

Pułkownik błyskawicznie obrócił się do radiooperatora.

– Rollins, zawiadom czołgi z „Zielonego” i kompanię „Able”, że leci na nich para wrogich maszyn, prawdopodobnie... – Przygryzł wargę, kiedy ostatni w miarę sprawny czołg spośród unieruchomionego na polu minowym plutonu zniknął z ekranu. – Nieważne, co prawdopodobnie.

Przeciwlotniczy naprzód, pomiędzy pozycje „Able” i „Baker”, zabierzcie te strumieniowce z mojego nieba.

– Tak jest, panie pułkowniku.

Spojrzał na ekran raz jeszcze. W ciągu najdalej pół godziny zwiadowcy kompanii „Easy”

połączą się z walczącą nadal „Baker”. To powinno nadać lewemu skrzydłu wystarczający impet, żeby raz na zawsze pozbyć się paskudnie ruchliwych oddziałów Unii i w końcu ruszyć naprzód.

A już mieli opóźnienie.

– Pułkowniku? – Rollins wstał ze swojego stanowiska. – Curahee Sześć do pana.

Sheridan zmarszczył brwi. Czego mógł chcieć dowódca zgrupowania? Jeżeli miał dla niego nowe zadanie, nie mógł wybrać gorszego momentu.

– Podaj mi...

Prawe skrzydło oddziałów Unii, strefa Przesmyku 209

20 czerwca 2211 ESD, 05:46

– ...następny. – Rozciągnięty w błocie, skupiony na systemach celowniczych świnki Szafa wyciągnął rękę do Marcina.

– Nie powinniśmy się stąd ruszać? – Wierzbowski wręczył koledze zasobnik z pociskami.

– Nie, dopóki Sokole Oko i reszta nie wrócą. – Szafa jednym płynnym ruchem, nie

odrywając wzroku od celownika, wziął kilkunastokilowy prostopadłościan i zamontował go w gnieździe na obudowie lekkiego działa przeciwpancernego. Panel kontrolny świnki rozjarzył się na zielono. – Ale nie martw się. Za mało strzelaliśmy, żeby nas namierzyli.

– Nie wystarczy raz?

– Owszem – odparł Szafa. Lekko zmrużył oczy, wpatrzony w jakiś niewidoczny dla

Wierzbowskiego punkt na celowniku. – I dlatego, jeśli nie zabili nas od razu, teraz uważają, że dawno się relokowaliśmy.

Polak zazdrościł koledze spokoju. Po trzech godzinach bitwy Szafa zachowywał się tak,

jakby dopiero co opuścili Kijów. Robił wrażenie człowieka znajdującego się po prostu na właściwym miejscu. Szafa, który przed wojskiem był, zdaje się, operatorem dźwigu, odnalazł

w korpusie sens życia. Był nieskomplikowany, konkretny i miał instynkt, którego mogli mu pozazdrościć nawet sierżanci – a to już wiele znaczyło.

– Chciałbym mieć twój optymizm.

Trzy godzin walki. Trzy godziny wysiłku i strachu. Właściwie Marcin stracił orientację, jak wygląda sytuacja globalna. Zmieniała się zbyt wiele razy. Godzinę wcześniej drużyna Piętaszka zmyliła krok w tańcu na amerykańskim lewym skrzydle. Jankesi wykorzystali ten błąd z całą bezwzględnością. Wkrótce potem diabli wzięli poduszkowce, oprócz ciężko uszkodzonego „Świstaka”, który z trudem wycofał się na Kijów. Amerykańskie prawe skrzydło zaczęło brnąć naprzód, spychając resztki wykrwawiającego się plutonu saperskiego poza Przesmyk, na bagno.

Wymęczona drużyna Sancheza była ostatnim odwodem na ich drodze.

Stracili mangusty. Ich uderzenie przez chwilę sprawiło, że Polak czuł, że bitwa jest jeszcze do odratowania. Oczywiście mylił się. Widział jedną z maszyn przed upadkiem, jak usiłowała umknąć, zataczając się pod ogniem przeciwlotniczym. Jeden z jej silników był niemal odstrzelony, drugi płonął jasnym, niebieskawym płomieniem, który pozostawiał błyszczącą poświatę na wzmacniaczu obrazu żołnierskich gogli. Potem coś eksplodowało w kokpicie i strumieniowiec runął ku ziemi. Jeden z pilotów zdążył odstrzelić wyrzucany fotel, który ciągnąc za sobą warkocz dymu, poleciał szaloną parabolą w niebo. Polak nie mógł dostrzec spadochronu, ale wmawiał sobie, że to przez słabą widoczność. Śmierć pozostałych strumieniowców była tylko rozmytymi przez zakłócenia krzykami w nastawionej na częstotliwość ogólną słuchawce. Nie wiadomo było nic o ocalałych. Należące do Jovanki Hamy lusterko i złożony na czworo zapisany odręcznie papier paliły go przez kieszeń.

Stanowisko drużyny Wierzbowskiego miało osłaniać odwrót Niemi i Szalonego Borgii, ale

od pół godziny z obiema drużynami nie mieli kontaktu. Jakiś kwadrans później Sokole Oko zabrał

CJ-a, Kicię i Thorne’a na zwiad i na pozycji pozostali tylko Marcin i Szafa.

Nad Bagnem świtało. Niebo przestawało być granatowoczarne i stawało się zwyczajnie

szare. Spadła temperatura – a może to po prostu zmęczenie sprawiało, że żołnierz bardziej odczuwał zimno. Mgła zgęstniała lekko i do Marcina zaczynały docierać odgłosy Bagna, biorąc górę nad głuchymi uderzeniami pocisków artyleryjskich. Gdzieś całkiem niedaleko rozległ się nieregularny furgot, jakby jakiś szczególnie niezgrabny ptak rozpędzał się do lotu. Zdawało się, że coś zamlaskało zaledwie kilka kroków od leżących żołnierzy. Po jazgocie karabinów i huku granatów była to niemal przyjemna zmiana.

– Jak myślisz, kiedy tu przyjdą? – spytał Szafę. Uniósł manierkę i potrząsnął nią.

Uśmiechnął się półgębkiem na odgłos chlupania. Mogło być gorzej.

– Jak Niemi ich puści. Albo sami przez nią przelezą. – Szafa zsunął rękawiczkę i przetarł

brudną ręką czoło pod hełmem. – Kto wie?

– Mogliby już wrócić. Cholerna cisza radiowa...

– Mają stanowisko do walki elektronicznej jak nasze trzy. Lepiej nie ryzykować namie... –

Szafa przerwał w pół słowa i zamarł ze śmiesznie uniesioną głową. – Czekaj, słyszysz to?

Wierzbowski nadstawił uszu. Czy Szafa mógł mieć na myśli odgłosy Mgły? Systematyczne

kapanie, choć przecież woda nie miała tutaj skąd kapać? Szum? Nic innego nie mógł wyłowić z ciszy poranka.

– Nic nie słyszę.

– No właśnie. Przestali walić z dział.

Wiadomość przyszła kwadrans później. Podróżowała poprzez łącza komunikacyjne

początkowo niepewnie, wymieniana pełnym niedowierzania i podejrzliwym tonem, potem coraz prędzej, od żołnierza do żołnierza, w dziesiątkach krzyżujących się oddechów ulgi. Amerykanie się cofają.

Nie było ważne, czy to jakiś podstęp, czy rzeczywiście atak okazał się dla nich zbyt

kosztowny. Zawsze był to czas na wytchnienie tak bardzo potrzebne obrońcom Przesmyku 209.

Kiedy Wierzbowski i Szafa dostali potwierdzenie od Sokolego Oka, po prostu siedzieli w błocie i śmiali się jak dzieci. Przy ich stanowisku zebrały się wkrótce resztki grupy zachodniej. Drużyna Niemi była poharatana, ale cała. To był cholerny cud. Szczeniak jak zwykle kozaczył, choć ze zmęczenia był niemal szary na twarzy, a Isaksson tak się naszprycowała stymulantami, że ręce dygotały jej jak w febrze. Maskująca peleryna Szalonego Borgii była porwana w strzępy, a cała uprząż brudna od zaschniętej krwi. Cudzej, szczerzył się Włoch. Jego drużyna weszła z jankesami w starcie bezpośrednie. Stracili czterech ludzi, Amerykanie ponoć więcej. Choć właściwie to, ilu zginęło tamtych, nie było takie ważne. Jedyną ocalałą z drużyny Piętaszka była nieprzytomna i ciężko ranna kapral nazwiskiem Havre. Pomyślą o nich w domu – wzruszył ramionami Szczeniak – i coś w tym było. Teraz mogli się po prostu cieszyć. Obronili Przesmyk.

Jak na rozmiar bitwy, która miała miejsce w pobliżu, Kijów wyglądał zaskakująco dobrze –

walki po prostu do niego nie dotarły. Dopiero wracające siły bojowe, teraz ledwie godne tej nazwy, dowodziły wydarzeń ostatniej nocy. Nie przetrwał żaden strumieniowiec, z siedmiu poduszkowców jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności ocalał tylko „Świstak”. Mały płakał z radości.

Saperów wycofało się trzech.

To było drogie zwycięstwo. Ale zwyciężyli. Wierzbowski śmiał się razem z innymi,

dołączywszy do ogólnego poklepywania po plecach. Po niebie niósł się huk artylerii w bitwie, którą ubezpieczali, ale której mieli nigdy nie zobaczyć. Porucznik Cartwright zebrała pozostałości swoich sił godzinę później. Była blada ze zmęczenia, ale jej oczy błyszczały drapieżnie, kiedy prowadziła odprawę. Marcin nie miał pewności, ale zdawało mu się, że widzi na twarzy oficer też ślad współczucia, delikatny cień, kiedy patrzyła na swój oddział. A może to były stymy, jak u Isaksson?

Wtedy oczywiście zbyt wiele o tym nie myślał. Wyczerpany organizm, pozbawiony stałego

dopływu adrenaliny, krzyczał o sen. Dowiedział się sześć godzin później, kiedy alarm wyciągnął go z łóżka, zdezorientowanego i obolałego. Słuchał Sokolego Oka, który pospiesznie przekazywał

rozkaz wymarszu i patrzył w podłogę. Cóż, mógł tylko podziękować w duchu dowódcy, że dała im sześć godzin poczucia sensu. Powinien był się domyśleć wcześniej, że jankesi nie cofnęli się bez powodu.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю