Текст книги "Gambit"
Автор книги: Michał Cholewa
Жанры:
Боевая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 14 (всего у книги 22 страниц)
wrota do banku danych, odcinając pułkownika od Bryce’a i Harrisa.
– Sir, grodzie w szybie windy poszły w dół! – W komunikatorze natychmiast usłyszał
Delaviente.
– Bank danych odcięty – zameldował półgłosem Harris. – Rozkazy?
– Kopiowanie wstrzymane. – Bryce mówił szybko, nerwowo, rwąc końcówki wyrazów. –
Mam oprogramowanie obronne!
– Spokój. – Pułkownik nawet się nie obrócił, aby spojrzeć na pozamykane przejścia. –
Delaviente, Irving pod gródź, Bryce, proszę zająć się zadaniem, mniemam, że mieści się ono w pańskich kwalifikacjach.
Westchnął cicho i odchylił głowę, na chwilę przymykając oczy. Ze słuchawek dobiegały
potwierdzenia i urywane rozmowy. Jego oddział otrząsał się szybko.
Kiedy otwarł oczy, Ariadna spoglądała na niego z monitorów lekko zmrużonymi oczyma.
Zmarszczyła nos.
– Wiem, Williamie, że to nieeleganckie. – Głośniki rozprowadziły szept SI po całym
pomieszczeniu tysiącem drobnych pogłosów. – Ale ja naprawdę nie chcę zostać tu sama.
•
Brisbane zrzucił plecak, podszedł spokojnym krokiem do jednego z obrotowych foteli
i rozsiadł się na nim wygodnie. To dało mu chwilę potrzebną do namysłu. Właściwie było do przewidzenia, że Ariadna tak zareaguje na wieści. Z drugiej strony, i tak nie sądził, żeby liczyła na wycofanie, chyba że chciała jakoś rozegrać ich znajomość... Tak czy inaczej, zdecydowała się na postawienie sprawy na ostrzu noża. Spojrzał na monitor przed sobą.
– Znowu sami? Jak za dawnych, dobrych czasów?
– Zupełnie jak wtedy. – Awatar SI uśmiechnął się ciepło. – Przybyło ci siwych włosów. Ale i tak cię uwielbiam.
– Ostatnie lata raczej sprzyjały siwym włosom. – Odpowiedział uśmiechem. Zdecydował, że chwilowo może sobie nań pozwolić – gdyby SI uznała, że musi go zabić, już podjęłaby próbę, zwłaszcza że czas grał również przeciwko niej. Tymczasem rozmawiała.
– Tak, słyszałam – powiedziała ze współczuciem. Była całkiem szczera albo nauczyła się maskować tik awatara, kiedy działała automatycznie.
– Nie słyszałaś nawet połowy, jak sądzę. – Wzruszył ramionami. – Odnalezienie „Alty”
może wiele zmienić.
– Domyślam się. – Kobieta na ekranach podparła policzek smukłą dłonią i spojrzała gdzieś w dal. Potem na powrót skupiła wzrok na rozmówcy, a na jej twarzy odmalowała się czułość. –Czekałam na was, wiesz? Miałam dostęp tylko do bitowego szerokopasmowego, więc nie chciałam nic wysyłać, dopóki nie będę miała pewności, że ktoś odbierze i...
– To była słuszna decyzja, Ariadno. Naprawdę, wykonałaś kawał dobrej roboty.
– Przyznam, że trudno mi doszukać się wdzięczności w twoich czynach – odparła z nagłym przekąsem.
– To prawda, takie mam rozkazy – westchnął. – SI nie są tym, czym były kiedyś.
– Wiesz, że działam poprawnie. Wiesz, że nie zrobiłabym nic takiego. – Subtelne zmiany w obrazach kilkunastu monitorów powodowały, że Brisbane miał wrażenie, iż wszystkie awatary patrzą dokładnie na niego. – Musisz to wiedzieć.
– Zamknęłaś grodzie – zauważył, wskazując na oba wejścia do Centrum.
– Chcesz mnie zabić – odparowała z irytacją w głosie. Jej głos wzniósł się o pół oktawy. –
Rozumiem, że liczyłeś na moją bierną zgodę?
– Słuszna uwaga. Nie mogłem tego oczekiwać. – Pułkownik skinął głową, unosząc
uspokajająco dłonie. Ariadna na ekranach wydęła zabawnie wargi – i wtedy właśnie zorientował się ile przyjemności sprawia mu rozmowa ze starą przyjaciółką. Pomimo trudnej sytuacji, pomimo tego, że każda sekunda była cenna. Gdzieś w głębi serca William Brisbane poczuł autentyczny żal, że sytuacja zmuszała go do gry przeciwko Ariadnie. – Co teraz?
– Wypuść mnie. Przenieś mnie do nadajnika anteny „Alty”. Tylko tyle.
– A jeżeli nie? – Uniósł brew.
– Skasuję banki danych, to proste.
– Zbyt prymitywne kłamstwo, jak na ciebie. – Skrzywił się oficer. – Oboje wiemy, że nie możesz zrobić nic poza obroną łącz.
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się uroczo. – Musiałam spróbować.
– W pełni rozumiem. Czekam na dalsze pomysły.
– Mogę po prostu poczekać, aż przyjdą Amerykanie. – Na monitorach ciemnowłosa kobieta
odgarnęła włosy i przyjrzała się wypielęgnowanym paznokciom. – Mogą być bardziej skłonni do rozmów.
Niemal parsknął śmiechem na ten ostentacyjnie kobiecy gest. Rozparł się wygodniej
w fotelu.
– Irving, jak postępy z grodzią? – rzucił do mikrofonu.
– Hydraulika awaryjna na wiele się nie zda, póki SI trzyma ją magnetycznie. Szacuję cięcie przynajmniej na godzinę – nadeszła natychmiast odpowiedź. – Solidny materiał.
Pułkownik złożył dłonie w piramidkę.
– Jak długo możesz aktywnie blokować gródź, moja droga? To musi być energochłonne.
– Owszem. – Kilkanaście identycznych twarzy skinęło potakująco. – Sądzę, że za jakiś
miesiąc – dwa będę miała z tym problemy. Póki co bym się nie martwiła, ale dziękuję za troskę.
– Nie będziesz chciała czekać na Amerykanów. – Spojrzał znacząco na kamery. – Jeśli
faktycznie nasłuchiwałaś przez te wszystkie lata, doskonale wiesz, że masz u nich jeszcze mniejsze szanse niż u nas. Zakładam więc, że rzuciłaś tę uwagę tylko po to, żeby dać sobie mocną pozycję wyjściową.
– Mocną pozycję wyjściową? – Brew awatara powędrowała ku górze.
– W istocie. – Brisbane uśmiechnął się uprzejmie. – To oznacza, że zamierzasz negocjować, a to oznacza, że istnieje układ, który cię satysfakcjonuje. Więc słucham.
– To raczej dosyć prosty układ. – Wzruszyła ramionami. – Wy bierzecie dane, ja wychodzę wolno. Wolałabym oczywiście iść z tobą, ale obawiam się, że w tej sytuacji to niemożliwe.
– Bardzo żałuję. – Dopóki nie powiedział tego zdania, nawet nie zdawał sobie sprawy, jak dokładnie oddaje jego odczucia. Ariadna spojrzała na niego ciepło z ekranów. Pułkownik przygryzł
wargę. Ta rozmowa nie była łatwa. – Ale do rzeczy. Myślę, że mogę spokojnie założyć, że moje słowo to mało?
– W obecnej sytuacji zdecydowanie zbyt mało. – Odpowiedziało mu powielone
kilkunastokrotnie skinienie głową. Ariadny na wszystkich ekranach spojrzały na niego
przepraszająco. – Jesteś bardziej obowiązkowy niż przywiązany do mnie.
– Zatem potrzebujesz gwarancji, zrozumiałe. Jakich?
– Trudne pytanie... – Podparła policzek dłonią i zamyśliła się, zabawnie marszcząc nos.
Brisbane był przekonany, że doskonale wiedziała, do czego zmierza, już w momencie, kiedy zatrzaskiwała grodzie. SI w obrębie zadanych założeń potrafią doskonale planować kolejne kroki. –Tymczasem jednak muszę zauważyć, że bitwa prawdopodobnie przebiegnie gorzej, niżby mogła.
– Bitwa? – Pułkownik rozłożył dłonie i spojrzał w kamery z wyrazem uprzejmego
zainteresowania. – Co dokładnie masz na myśli?
– Mój drogi, nie drocz się ze mną. – Kobieta na ekranach wywróciła oczyma. – Ja słucham, pamiętasz? I wiem, że lada moment jednostki Sto Pierwszej Dywizji Powietrznodesantowej wbiją się w twoich ludzi.
– Nawet jeśli... – Brisbane wstał i ruszył powolnym krokiem do drzwi. Przyłożył do nich dłoń. Czy wydawało mu się, czy były ciepłe? Powstrzymał się przed zapytaniem Irvinga, jak mu idzie. – ...to skąd pomysł, że obchodzi mnie przebieg jakiejkolwiek bitwy?
– Z dwóch powodów, Williamie. – Głos Ariadny był spokojny, ale niepozbawiony nutek
tryumfu. – Po pierwsze, z centrum pozycji Unii jest emitowany sygnał kierunkowy na orbitę, zgaduję, że do jakiegoś okrętu. Sygnał jest bardzo solidnie zabezpieczony, nawet ja nie umiem go odszyfrować. Wnioskuję, że jest bardzo ważny. I sądzę, że zależy ci na ukończeniu jego transmisji.
Pułkownik przetarł czubkami palców przymknięte powieki. Znużenie, któremu umykał
przez tyle dni przy użyciu stymulatorów, teraz odrabiało straty. Obrócił się powoli i spojrzał na monitory. Tym razem każdy pokazywał tylko fragment awatara. Zajmująca pół ściany twarz Ariadny spoglądała na niego wyczekująco.
– Być może transmisja skończy się lada chwila. – Mówił swobodnie, ale głos zadrżał mu
lekko. – Dadzą radę.
– Nawet jeśli rozważałam tę możliwość na początku, mój drogi, teraz już jestem pewna. –
Kobieta na ekranach lekko zmrużyła oczy. – Ponieważ po drugie, pamiętam każdą minutę naszej znajomości i wiem, że kiedy się denerwujesz, chodzisz. Nic a nic się nie zmieniłeś.
Bardzo powoli pokiwał głową i odetchnął głęboko.
– Cóż, może w takim razie porozmawiamy o bitwie. W jaki sposób wpływa na naszą
sytuację?
– Potrafię ją dla ciebie wygrać, Williamie. – Głos Ariadny niewiele różnił się od szeptu. –
Musisz mi tylko pomóc.
Przez chwilę Brisbane ważył słowa, które miał powiedzieć. Stał na bardzo niebezpiecznym gruncie. Gra z SI zawsze była ryzykowna, niezwykle trudno było przewidzieć, co pomyślą. Można było tylko próbować zgadywać. Stawka była jednak jedną z tych wysokich.
– Jak i jak? – zadał wreszcie krótkie pytanie.
– To bardzo proste. – Uśmiech awatara Ariadny mógł topić lodowe góry. – „Alta” ma
sprawne dwa stanowiska przeciwrakietowe. Lasery podczerwone. Według raportów diagnostyki jeden z nich ma działające ogniwo. Nie wystarczy na wiele, góra trzy – cztery strzały, nawet na tak ograniczonym zasięgu, ale może zmienić koleje potyczki... A na pewno zmusić amerykańskiego dowódcę do przemyślenia taktyki. A to da czas twoim.
– Tak proste... – Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie. – Aż nie do wiary. I wszystko, co my musielibyśmy zrobić, to...?
– Uruchomić połączenie pomiędzy Centrum a blokiem defensywnym.
– W mojej głowie rodzi się pytanie, dlaczego nie uruchomiłaś bezprzewodówki Centrum.
Jest co prawda za słaba, żeby wysłać cię gdzieś daleko, ale blok defensywny jest jak najbardziej w zasięgu.
– Ponieważ uszkodzenie „Alty” zerwało połączenie tego obwodu z rezerwowym ogniwem,
a nie mam niestety rąk, żeby je naprawić.
Brisbane z dużym trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. SI przegryzała się
przez zabezpieczenia, łamała szyfry, a zwykły kawałek uszkodzonego kabla uwięził ją na niemal siedem długich lat... Ironia w istocie była boginią wojny.
– Widzisz, moja droga, ja również potrzebuję zabezpieczeń – powiedział. – Blok
defensywny dysponuje własnymi antenami nadawczymi. Co cię powstrzyma od przeniesienia się gdzieś i pozostawienia nas na lodzie?
– Przyznam... – Kobieta na monitorach rozłożyła smukłe ręce. – Sądziłam, że możesz mi
zaufać.
– Podczas gdy ty nie ufasz mi za grosz? – Skrzywił się w ironicznym półuśmiechu.
– Masz rację. – Awatar Ariadny zabawnie zmarszczył brwi. – Dobrze, zrobimy tak. Ja
dopuszczę twojego człowieka do danych. Z chwilą kiedy skończy kopiować to, czego potrzebuje, ty uruchomisz łącze bezprzewodowe.
– Następnie ty skopiujesz się do bloku, potem uciekniesz, a my zostaniemy za grodziami?
Urocze.
– Williamie, jak możesz w ogóle tak o mnie myśleć? – Zaśmiała się perliście. – Dobrze
wiesz, że fenomen Lasoty nie pozwala SI wykonać własnej kopii. Mogę się przenieść, a to oznacza, że kiedy już będę tam, nie będzie mnie tutaj. Wtedy otworzysz sobie grodzie zwyczajnie, hydrauliką.
– Stworzenie programu do blokowania przejścia nie zajmie ci wiele czasu, prawda?
– Będziesz musiał zaryzykować, że twój spec poradzi sobie z moim programem, jeśli
zdecyduję się oszukiwać. Ja też podejmuję ryzyko. Konsoleta dowódcza jest w końcu w Centrum.
Miała rację. Zaopatrzył się oczywiście w kod dowódczy „Alty”. Kilkanaście uderzeń
w klawiaturę i mikroładunki na ogniwie energetycznym bloku defensywnego okrętu eksplodują, pozbawiając Ariadnę wszelkiej szansy na ucieczkę.
– I zamierzasz na to pozwolić?
– Mój drogi, nie istnieje układ, w którym mamy równe szanse. – Przestała się uśmiechać i spojrzała nań bardzo poważnie. – Ktoś w pewnym momencie musi mieć przewagę. To znaczy, że ktoś musi ustąpić, bo będziemy budować consensus tak długo, że tamtym ludziom już nie pomogę.
Liczę, że ludzkie opóźnienie da mi kilka sekund, jeśli postanowisz nie dotrzymać umowy. Ale to wszystko, co mogę zrobić.
Spojrzał w ciemne oczy awatara, choć wiedział, że to bez sensu. Na twarzy kobiety malował
się smutek.
– To przykre, Williamie, że toczymy tę grę, po wszystkim, co nas łączyło.
– Masz rację. To przykre. – Brisbane bardzo powoli pokiwał głową. Czuł się zmęczony. –
To twoja ostateczna oferta, prawda?
– Bardziej się już nie cofnę. Nawet ze względu na ciebie.
– Dobrze. Zatem zróbmy to.
Ciemnowłosy awatar radośnie zaklaskał w dłonie i posłał mu buziaka. Choć mężczyzna
wiedział, że to tylko wizualizacja, poczuł się dziwnie.
4 lipca 2211 ESD, 01:41
– Kopiowanie zakończone, mamy pakunek – zameldował Bryce lekko nerwowym głosem.
Jesteśmy gotowi do wymarszu.
– Dolna gródź szybu windy podparta, hydraulika zablokowana – zgłosił Irving kilka sekund później. – Teraz przynajmniej nie odetnie nas tutaj.
– Przyjąłem – rzucił Brisbane do komunikatora. – Wszyscy ruszamy, jak tylko podniosą się grodzie.
– Zachowujecie się, jakbyście przygotowywali się do paktu z diabłem. – Kącik ust kobiety na ekranach Centrum powędrował w górę, tworząc dołeczek na policzku. – Czuję się zaszczycona.
– Ależ dokładnie to robimy. – Pułkownik wzruszył ramionami.
– Ranisz mnie. – Awatar Ariadny wydął wargi i spojrzał na niego z urazą.
– Jesteś od nas szybsza i dokładniejsza w analizie danych. Mamy, jako gatunek, niemiłe doświadczenia z SI. Kto wie, może Chiński Wirus dorwał też ciebie?
– Chiński Wirus... – Zaśmiała się cicho, jakby z sobie tylko znanego dowcipu. – Mogę cię zapewnić, Williamie, że nie jestem zainfekowana żadnym obcym oprogramowaniem.
– Czy nie mówiłabyś tego samego, gdybyś była? – Brew pułkownika powędrowała do góry.
– Możliwe – odparła. – Nie wiem, jakbym się wtedy zachowywała.
Przez chwilę przyglądał się powiększonemu obrazowi twarzy kobiety. Niektóre SI używały różnych wizerunków, zależnie od dnia, rozmówcy albo jakiegoś innego, własnego klucza. Ariadna nigdy się nie zmieniała. Teraz wiedział, że patrzy na nią po raz ostatni. Odłączył komunikator.
– Czas zaczynać – powiedział wreszcie. – Chciałbym powiedzieć „do zobaczenia”, ale
zakładam, że już się nie spotkamy.
– Nie – odparła miękko.
– Szkoda, że widzimy się w takich okolicznościach.
– Nie wybieramy okoliczności. – Awatar uśmiechnął się delikatnie.
– Będę cię pamiętał, Ariadno.
– W ustach człowieka to naprawdę cenne.
Odetchnął głęboko i podszedł do systemu łączności wewnętrznej, prostego przełącznika,
który odpowiadał za uwięzienie SI. Ile razy musiała patrzeć na niego obiektywami wszechobecnych w Centrum kamer i przeklinać swoją bezradność? Ile razy myślała o zawiadomieniu kogokolwiek, choćby wroga? Cóż. Teraz już jej o to nie zapyta.
Wcisnął przycisk.
– Dziękuję, Williamie – powiedziała cicho. – Grodzie otworzysz hydraulicznie, nie
zostawiłam tam niczego. Ale na wszelki wypadek, żeby cię nie kusiło, odłączam konsolę
dowodzenia w Centrum.
– Jak...? – Pułkownik podbiegł do klawiatury.
– Uwielbiam cię, Williamie, ale nie ufam ci za grosz – zachichotała wesoło Ariadna. –
A teraz żegnaj, mam bitwę do wygrania. Tak, jak obiecałam.
Wszystkie ekrany zgasły jednocześnie.
•
Właściwie nie zrobiła nic złego. Według układu i tak przecież miał jej pozwolić na
działanie. Brisbane też by się zabezpieczył, zwłaszcza układając się z kimś takim jak on sam.
Przez kilka sekund mężczyzna stał nieruchomo wpatrzony w odłączoną konsoletę.
– Hydraulika reaguje, sir – rozległ się w słuchawce głos Harrisa.
– Otwieramy u siebie, będzie się dało przejść za jakieś pół minuty – zawtórowała mu
Delaviente z szybu windy. Jej słowom towarzyszył stukot awaryjnego systemu podnoszenia grodzi.
– Stein, odczyt z bloku defensywnego? – Brisbane splótł dłonie za plecami i wbił wzrok w wyłączone monitory.
– Wstaje awaryjne ogniwo, gotowość za trzydzieści sekund – zameldował technik.
Jak bardzo ucierpiałby świat, gdyby Ariadna wydostała się z „Alty”? Przecież ona nic nie zrobiła, pozostała wierna aż do dziś. Nie wydała banków danych wrogowi, czekała na nich cierpliwie – a jeśli prawie siedem lat to długo dla człowieka, to dla SI taki okres musi być całą wiecznością. Mógłby zwyczajnie przyjąć proponowany układ. W końcu miał, czego chciał.
Wziął głęboki oddech.
Nie.
Wypuścił powietrze.
– Stein, daj sygnał majorowi Hamplowi, że może ruszać.
– Zrozumiałem.
Przez kilka sekund nie działo się nic. Potem wszystkie ekrany Centrum zamigotały
jednocześnie, kiedy programy bojowe odległego o kilometry maga wlały się poprzez otwarte łącze danych. Nawet jeśli Ariadna pozostawiła za plecami jakieś systemy wartownicze, nie miały one szans sprostać wyposażonemu we wszystkie kody dostępu Hamplowi. Zapewne w końcu dałaby mu oczywiście radę. Była SI, uczyła się przerażająco szybko i pewnie w ciągu dwudziestu – trzydziestu sekund magowi przyszłoby stoczyć ciężki bój. Ale nie musiał przebywać w systemie tak długo.
Musiał zrobić tylko jedną rzecz.
– Ogniwo odłączone, sir, przesłanie danych poza „Altę” przez blok bojowy niemożliwe. –
Całkowicie wyprany z emocji głos Czecha zabrzmiał w komunikatorze pułkownika. – SI
rozpoczyna proces powrotnego transferu.
– Dziękuję, majorze. – Brisbane podszedł do przełącznika łącza bezprzewodowego.
Spodziewał się tego, w końcu Ariadnie nie pozostało inne wyjście. Hampel odłączył możliwość ucieczki poza wrak i jedyną szansą SI był ponowny transfer do Centrum. Inaczej umrze, kiedy tylko padnie ostatni rezerwowy kondensator w pozbawionym ogniwa bloku defensywnym. To mogło potrwać, ale wydarzy się niezawodnie. Ariadna musiała natychmiast dojść do tego wniosku i teraz pospiesznie wracała w ostatnim desperackim akcie woli życia. Oczywiście, wiedziała, że jej się nie uda.
Wcisnął przełącznik. Sygnalizacyjna dioda łącza bezprzewodowego zgasła.
– Status transferu?
– Przerwany – odparł krótko mag.
– Jak wygląda sprawa kondensatorów bloku defensywnego?
– Nie zasilą łączności, ale przy niskim zużyciu energii do pełnej utraty zdolności działania SI będzie potrzeba jeszcze przynajmniej kilku miesięcy.
– Da pan radę ją zniszczyć?
– Będzie się bronić – odpowiedział Hampel bez emocji. – Szacuję swoje szanse sukcesu na dwadzieścia siedem procent przy założeniu limitu czasu.
– Rozumiem. – Pułkownik odruchowo kiwnął głową, choć Hampel nie mógł go widzieć. –
Jest pan wolny.
Nie mógł nawet zapewnić jej możliwości szybkiej śmierci. SI, pozbawiona banków danych, ale świadoma, miała umierać ile... kilka miesięcy? Rok? Mnóstwo czasu na przeklinanie byłego najlepszego przyjaciela.
Westchnął ciężko i obrócił się w stronę obu wyjść z Centrum. W rosnących szparach pod
otwieranymi grodziami pojawiały się już błyski latarek jego ludzi.
Miał jeszcze przynajmniej kilkanaście sekund na żal po Ariadnie.
•
– Ryzykowna gra, sir. – Stein zamknął wzmacniany kontener, w którym spoczywały bloki
pamięci. – Mogła nie pójść na układ.
– Mogła – odparł cicho Brisbane. – Wtedy byśmy cięli. Ale liczyła, że będziemy chcieli ocalić tamtych ludzi. Trochę smutne. Nauczyła się już, że jesteśmy gotowi poświęcać swoich bez specjalnego problemu. Bez strumienia zaszyfrowanych danych pewnie mogłaby nie uwierzyć, że pójdziemy na układ. A tak, myślała, że uznam tę walkę za ważną.
– A byliśmy gotowi je poświęcić?
– Co poświęcić? – Pułkownik uniósł brew i spojrzał na podwładnego.
– No, dane, które przesyłał Lofton.
– Lofton nie przesyłał żadnych ważnych informacji, Stein. – Oficer wskazał technikowi
ruchem ręki wyjście z Centrum. – Dostał rozkaz, żeby puścić kierunkowo strumień losowych danych. Nic dziwnego, że Ariadna nie była w stanie ich odszyfrować, tam po prostu nic nie było.
Dała nam dobry układ i sądziła, że się zabezpieczyła. Myślę, że nie sądziła, iż my też przychodzimy przygotowani.
Stein kiwnął głową i uśmiechnął się, zapinając zatrzaski maski tlenowej. Podał pojemnik czekającemu na zewnątrz Harrisowi i po chwili sam był już wewnątrz szybu windy głównej.
– Dobrze wiedzieć, że SI da się jednak pokonać, sir. – Jego wypowiedź dotarła do
Brisbane’a już przez komunikator. – Wie pan, jakbyśmy znowu musimy z nimi walczyć.
– Tak. – Uśmiechnął się smutno pułkownik.
Tak, da się je pokonać, pomyślał, patrząc na wymarłe pomieszczenie. Jeśli oczywiście
zaufają. Bo mógł mówić swoim ludziom, jak to wszystko było zaplanowane, jak udało się dobrze rozegrać sytuację. Ale on sam wiedział, jak było naprawdę. Wiedział, że generał Solskjaerd posłał
na New Quebec właśnie jego, ponieważ Brisbane służył na „Alcie”. Ponieważ znał wszystkie SI na pokładzie, a z częścią się przyjaźnił.
Solskjaerd pozostawiał jak najmniej przypadkowi.
I jeśli ktoś musiałby oszukać SI, to największe szanse miał właśnie Brisbane. Wiedział
w końcu, które z nich są bardziej rzeczowe, które bardziej ufne. Wiedział, że Ariadna ma do niego słabość. I że jest bardziej ludzka od większości ludzi, jakich zdarzyło mu się spotkać. I potrafił użyć tej wiedzy, żeby ją zabić. W końcu najłatwiej zdradza się przyjaciół.
William Brisbane ostatni raz spojrzał na ciemne i zimne pomieszczenie Centrum i wszedł na drabinę.
Druga drużyna
4 lipca 2211 ESD, 02:48
Czas wlókł się niemiłosiernie i ciągłe napięcie zaczynało być męczące. Odkąd oddział
oesów zniknął w trzewiach wraku, minęło już ponad cztery godziny, łączności nie było od trzech i pół. Godzina do dwóch, pewnie, skrzywił się Szczeniak. Plany zawsze się mylą, jeśli chodzi o szacowanie czasu.
Zdążył sześć razy zmienić pozycję, obejść wrak dookoła i mieć fałszywy alarm na
czujnikach. Jakkolwiek instrukcja przekonywała, że „OC-7KA są zestawem uniwersalnym,
przetestowanym w każdych warunkach, jakie można spotkać na polu walki”, to oczka na Bagnie miewały swoje kaprysy, przez co Szczeniak razem z Małym spędzili ponad kwadrans, poszukując ducha. Jakby w tym cholernym błocie nie było ich wystarczająco dużo.
Żołnierz starał się ignorować pojawiające się nagle na termo słabe odczyty, rozkwitające błękitną częścią widma, niemal słyszalne ze wszystkich miejsc naraz szmery i uciskające go w tyle czaszki wrażenie, że ktoś go cały czas obserwuje.
– Szczeniak. Hej. – O’Bannon klepnął szeregowca w ramię. – Znowu przysypiasz.
– Co? Nie, zamyśliłem się tylko.
– Następnym razem zrobię zdjęcie, rzadki widok. – Wysoki mężczyzna aż zatrząsł się
w cichym chichocie.
– Napatrz się, w domu tego nie masz. – Wzruszył ramionami. – Ciekawe, co z resztą.
– Nic nie słychać. – O’Bannon odruchowo rozejrzał się dookoła. – Ale tutaj to kij znaczy.
– Kij – podchwyciła przycupnięta na fragmencie kadłuba „Alty” Isaksson. – Są kawał drogi stąd, no i...
Dziewczyna rozłożyła ręce, jakby demonstrując spowijający wszystko opar.
Szczeniak pokiwał głową. Trudno było się nie zgodzić. W warunkach Bagna dźwięk bywał
zwodniczy, czasem słyszało się odgłosy jakby pochodzące z pracującej kopalni, kilkadziesiąt kilometrów dalej, czasem przegapiało się strzały sto metrów od siebie.
A pozycje osłonowe były, zdaje się, dość daleko. Cisza radiowa też nie pomagała.
Nagle Isaksson poderwała się na równe nogi.
– Uwaga! – Uniosła karabin do ramienia i wymierzyła go w ciemny wylot korytarza. – Tam coś jest!
– Gleba! – warknął O’Bannon. Radiooperatorka cofnęła się jeszcze krok i posłusznie padła w wodę. Końcówka lufy jej karabinu drgała lekko, ale ani na moment nie przestawała mierzyć w otwór. – Co to było?
– Nnnie wiem, ruszyło się po prostu, teraz nic nie widzę...
– Szczeniak, przy mnie. Mały, kontroluj perymetr. Isaksson, podejdź z przeciwnej strony.
Kapral podszedł z boku do tunelu, co jakiś czas zerkając szybko na mijane wyrwy
w kadłubie. Idący kilka kroków za nim Szczeniak starał się mierzyć wszędzie jednocześnie, boleśnie świadom, jak nieskuteczną stanowi osłonę.
Dziewczyna, mierząc przez cały czas z bronią przy ramieniu, przesunęła się po łuku na
przeciwną krawędź. Podniosła się dopiero, kiedy była już całkiem z boku.
– Isaksson – szepnął podoficer, opierając się ostrożnie o kadłub tuż przy ziejącym w nim otworze. – Na mój znak wrzucasz flarę. Szczeniak, ładujesz się zaraz za mną.
– Flara, tak jest. – Dziewczyna sięgnęła do uprzęży i wydobyła podłużną plastikową
obudowę.
– Zrozumiałem, gotowy.
O’Bannon wyregulował coś przy goglach.
– Dobra. Zaczynamy. Isaksson, rzucaj!
Jaskrawe, czerwonawe światło rozbłysło w dłoni radiooperatorki, na chwilę wyostrzając
rozmyte mgłą kontury, a potem poszybowało w stronę tunelu. Uderzenie serca później ruszył
O’Bannon i, o krok za nim, Szczeniak.
Żadnej żywej istoty.
Korytarz prowadził pod lekkim kątem w dół, migotliwe, upiornie czerwone światło flary
wydobywało z ciemności jego zrujnowane wnętrze na kilkanaście metrów w głąb. Na podłodze, która kiedyś była ścianą, widniał prawie niewidoczny pod naniesionym przez lata błotem napis, a w kilku miejscach do kompozytowych ścian przywarły ciemne, mchopodobne kolonie lokalnej roślinności. Kawałek dalej leżała całkowicie strzaskana apteczka pokładowa i cała mozaika drobnych fragmentów czegoś, co wyglądało na metal. Środkiem podłogi płynął cieniutki strumień wody.
– Zapalam reflektor.
– Zrozumiałem.
Biały, potwornie mocny blask reflektora sięgnął zdecydowanie dalej, aż do grodzi
bezpieczeństwa, zmasakrowanej, na jednym końcu wybitej z mocowań i odstającej od ściany o kilka centymetrów. W jakimś cudem ocalałym pancernym wizjerze błyszczał oślepiający krąg odbicia reflektora i tańczyły czerwone błyski flary.
– Chłopaki? – zapytała zdenerwowana Isaksson.
– Cóż. Wygląda na to, że przestraszyłaś się swojego odbicia, brzydalu. – O’Bannon zrobił
kilka kroków naprzód, oświetlił ściany, podłogę i przeciekający przez szczelinę strumyczek wody.
– Żartujecie.
– Nie, obawiam się, że nie. Co więcej, będzie o tym głośno w bazie. Cisza i spokój. Nic tu nie ma. – Podszedł do przegradzającej tunel grodzi i postukał w nią kolbą karabinu.
Z potwornym rumorem pancerna konstrukcja przewróciła się w głąb korytarza. Huknęła
seria z karabinu O’Bannona. Obaj mężczyźni odskoczyli jak oparzeni, lufy broni przemieszczały się nerwowo w poszukiwaniu celów. Szczeniak czuł mocne, szybkie uderzenia własnego serca.
Przez chwilę jedynym dźwiękiem w korytarzu był syk płonącej flary.
A potem O’Bannon wybuchnął śmiechem. Oparł się o ścianę, opuścił broń i chichotał
histerycznie, ignorując nerwowe pytania Isaksson. Szczeniak najpierw parsknął cicho, ale potem spływające z niego napięcie wzięło górę i sam zaczął się śmiać. Śmiech pomagał się rozluźnić, odpędzał nerwy. Nawet taki nienaturalnie głośny i lekko histeryczny.
– To było coś – wydusił z trudem podoficer. – Przyszliśmy i popsuliśmy...
– Mało nie zdechłem!
– Ale co się stało? – chciała wiedzieć pozostawiona na zewnątrz radiooperatorka.
– Są jakieś kłopoty? – zawtórował jej dotychczas milczący Mały.
– O’Bannon zastrzelił korytarz – wyjaśnił Szczeniak, z trudem łapiąc oddech.
– Rzucił się na mnie! Musiałem strzelać – odparł kapral.
– Oooj, chyba i o was będzie głośno...
– Ale co się dzieje? – Mały jak zawsze łapał z lekkim opóźnieniem.
– Nic, jesteśmy bezpieczni. – Podoficer zdjął gogle i otarł łzy. – Wszystko OK.
Jak bardzo potrzeba takich rozluźnień, jak łatwo wskakuje panika – pomyślał Szczeniak, powoli się uspokajając. Cały czas chodzili na krawędzi, a przecież nic się nie działo. Pieprzona dziura... Jeżeli wyjdą stąd inaczej niż nogami do przodu, pewnie połowa będzie nadawała się na psych-rehab.
– Kapralu. – Isaksson walczyła o zachowanie powagi. – Jest łączność z kompanii.
– Idę. – O’Bannon wyszedł z ciemności korytarza do stojącej u jego wylotu radiooperatorki.
Odebrał jej słuchawki.
– O’Bannon... Nie ma go tutaj. Nadal we wraku. Rozumiem. Rozumiem. – Głos kaprala
z każdą sekundą poważniał. – Jaki szacowany czas? Przyjąłem.
Szczeniak nie musiał słyszeć drugiej części rozmowy, żeby wiedzieć, że coś się sypnęło.
Pierwsza drużyna
4 lipca 2211 ESD, 02:53
Sto Pierwsza kazała na siebie czekać ponad trzy godziny, ale kiedy już wróciła – zrobiła to z klasą. Amerykanie mistrzowsko zagłuszyli oczka, tak że ostrzeżenie o ataku nadeszło dopiero, gdy na wcześniejsze pozycje pierwszej linii spadł morderczy deszcz ognia moździeżowego. Nie trwał długo. Trzydzieści, może czterdzieści sekund, ale wystarczająco, żeby Wilcox i Kowboj dostali po odłamku, a Torpeda ocalał tylko cudem, kiedy wystrzelony granat zamiast eksplodować na wysokości kilku metrów i zasypać go szrapnelami, wbił się w błoto dwa metry przed nim.
Potem ruszyli, siejąc przed sobą zasłonami, dymnymi i elektronicznymi, ciągnąc morderczy ogień osłonowy z przynajmniej piętnastu kaemów – takie przynajmniej sprawiało to wrażenie. Do pozycji Wierzbowskiego dotarli może trzy minuty po pierwszym kontakcie. Ledwo widoczne przez zasłonę i maskowanie sylwetki. Termo było ostatnią rzeczą, która jeszcze ich wyłapywała, a i to głównie dzięki temperaturom luf.
– Szlag! – Polak oddał kolejną serię w coś, co zdawało mu się celem, ale nie był pewien wyniku. Sięgnął do uprzęży po granat. – Wierzba, podchodzą mnie, potrzebuję wsparcia!
– S... drużyna... wowa... w drodze na pozy... Torp... Czekamy na... kompanii. – Głos
w komunikatorze chyba należał do Sancheza, ale Marcin nie był pewien. Zresztą, co to miało za znaczenie?
– Wierzba, jak sobie poczekamy, to może nie być czego wspierać! Kicia, jesteś? – Żołnierz oddał kolejne kilka serii i szybko przetoczył się w bok. Lepiej nie dawać im zbyt statycznego celu.
I tak mają łatwo.
– Jestem, jestem.
– Podaj granat!
– Kowboj, ...e od boków, Wil...e żyje, wsparcie byłoby pożądane...
– Sanchez, zaraz będziecie mieć tam... rezerwową, idzie do Torpedy.
– Gdzie polazłeś, Weiss?
Gdzieś, całkiem niedaleko, Mgła rozbłysła na moment czerwonym szumem, wymieszanym
z przeraźliwym, niemal nieludzkim wrzaskiem. Kto tam był? Przemieścili się już kilka razy w ciągu ostatnich minut i trochę stracili orientację. Cholera...
– Thorne, uwaga na miotacze, idę w tamtą stronę.
– Szafa, kto dostał?
Pociski minęły Wierzbowskiego może o metr, zakotłowały wodę raz, potem drugi.
Kilkanaście kroków po drugiej stronie eksplodował granat. Szlag, był tam jeszcze przed chwilą!
– Kicia, idę sprawdzić, co z rannym.
– Co? – Marcin obrócił się gwałtownie. – Zwariowałaś? To miotacze, tam nikt nie żyje.
– Muszę sprawdzić. – Dziewczyna dotknęła odznaki medyka na ramieniu. – Taka praca.
Zaklął w myślach. Ruszanie naprzód nie wyglądało dobrze. Z drugiej strony, i tutaj nie było różowo.
Termo ukazało mu kształty przypominające ludzkie sylwetki, może trzydzieści metrów
z przodu. Nawet przy takiej odległości system wizyjny musiał toczyć ciężką walkę z maskowaniem termicznym jankesów wspartym chimerycznością Mgły. Wystrzelił kilka serii w tamtym kierunku, a potem poprawił granatem Kici. Zniknęły, ale pewnie to znaczyło, że tylko przypadli do ziemi.
– Idę z tobą.
Dziewczyna tylko pokiwała głową. Podniosła się do klęczek i wygrzebała z plecaka zestaw medyczny.








