355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Michał Cholewa » Gambit » Текст книги (страница 22)
Gambit
  • Текст добавлен: 24 марта 2017, 22:30

Текст книги "Gambit"


Автор книги: Michał Cholewa



сообщить о нарушении

Текущая страница: 22 (всего у книги 22 страниц)

z powrotem, aby przepuścić biegnącą grupę kontroli uszkodzeń. Coś zdecydowanie poszło nie tak podczas skoku – co zresztą przy takich warunkach nie było niczym dziwnym.

Potrząsnął głową, żeby odzyskać ostrość widzenia.

– Rivers, co się dzieje w centrali nawigacyjnej? – Protokół komunikacyjny jego jednostki pozwalał mu na korzystanie z łączności wewnętrznej okrętu bez zagrożenia podsłuchem. Brisbane spotykał się już z wrogiem na tyle często, że nauczył się go doceniać. Także za umiejętność umieszczania agentów na okrętach.

– Przed chwilą przybyła dodatkowa ekipa medyczna, sir. Szperacz jest w ciężkim stanie, można było się spodziewać po takim skoku. – Rivers służył trzy lata na „Kolosie” jako technik centrali nawigacyjnej. Brisbane nie na darmo wybrał akurat jego na wartownika. – Jest przytomna i odpięta od złącza, to rokuje szanse. Jeśli doprowadziła nas aż dotąd – musi być doskonała, ale teraz...

– Rozumiem – mruknął Brisbane. – Melduj o zmianach.

Christiansen był głupi, jeśli wierzył, że wyciągnie stąd wszystkich. Bardzo szlachetne, ale niestety na wojnie to nie wystarczało. Kolejny taki skok mógł zabić ich wszystkich. A na to Brisbane nie mógł sobie pozwolić.

– Harris, dołącz do Riversa, ja idę na mostek. Reszta pilnować ładunku, Stein dowodzi.

Potwierdzenia otrzymania rozkazu dostał, truchtając już korytarzem.

Boja nawigacyjna emitowała stałe, jasne echo na konsolecie radarowej. Najlepsza droga

ucieczki dla konwoju, podsunięta im dosłownie pod nos. Amerykanie najwyraźniej uznali, że przy tej ilości sił systemowych nie muszą jej ukrywać.

I właściwie – mieli rację.

– Tracimy kontakty, wyliczam trajektorie przewidywane. Ostrożny jest... – Zanikające

kontakty na ekranie radaru zostały zastąpione szarymi punktami zaznaczonych przez Colliego

„duchów”. – Nadal brak identyfikacji pozostałych jednostek.

– Czas do kontaktu bojowego?

– Godzina siedem minut, jeżeli utrzymają kurs i przyspieszenie.

– Łączność, przekaż na transportowce, niech zwiększą moc. Kurs czterdzieści –

dwadzieścia, maksymalne przyspieszenie. Foster, prześlij dane do taktycznej, chcę wyników.

Za kogo mógł ich wziąć wróg? Jeśli wieści dotarły do niego przed nimi i rozpoznano ich prawidłowo – pokiereszowany konwój bez szans w bitwie. Ale jeśli nie wiedzieli, czego się spodziewać, zwiększone emisje z transportowców mogły ich zmylić. Jedenaście okrętów mogło być widziane – zwłaszcza z dużej odległości – jako flotylla niszczycieli, a przynajmniej jak kilka transportowców chronionych przez eskadrę lub dwie. Jeśli Amerykanie będą spodziewać się bitwy, nie staną im na drodze. A kiedy się zorientują, będzie za późno, żeby ich zniszczyć, nim dopadną boi.

Potwornie ryzykowne, ale nie mieli wielu opcji.

– Wyrzutnie jeden do sześć gotowe, wyrzutnia osiem gotowa za cztery minuty.

– Dziękuję, Bueller, weź wstępny namiar na duchy.

– Komandorze Chrisitansen.

Brisbane nie nadawał na ogólnym kanale, jakimś cudem wbił się na częstotliwość mostka.

Dowódca „Drapieżcy” obrócił się odruchowo – i pułkownik rzeczywiście był obok, stał w śluzie mostka tuż obok wartownika, który usiłował go zatrzymać. Kilku oficerów spojrzało na przybysza.

– Pułkowniku, to nie jest dobry moment.

– Prywatna częstotliwość, jeśli pan pozwoli. – W głosie Brisbane’a zabrzmiał ten

specyficzny rodzaj uprzejmości, który się otrzymuje, mieszając ją z powstrzymywanym gniewem. –

Jeden – trzy – alfa.

Komandor odetchnął kilka razy. Pułkownik nie mógł ot tak po prostu pakować się na

mostek w trakcie alarmu. Mógł go spokojnie zbyć i nikt nie miałby mu tego za złe. Z drugiej strony, miał teraz chwilę, więc być może drobne ustępstwo pozwoli mu pozbyć się niewygodnego gościa.

Z niechęcią włączył kanał, pozostawiając sobie nasłuch na częstotliwości mostka.

– Słucham.

– Znajdujemy się w pobliżu strefy skoku, zakładam, że właśnie tam kieruje pan

„Drapieżcę”? – Brisbane był znowu całkiem spokojny. Trzeba było mu przyznać, że opanowywał

się szybko.

– Skąd pan...

– Mam swoje metody, komandorze. Nie o tym mówimy.

– Owszem, wykryliśmy boję nawigacyjną, konwój idzie w jej stronę. W ciągu trzech godzin będziemy w jej strefie. – Rzucił okiem na dane na ekranie Hawke’a.

– Co powstrzyma Amerykanów przed wyłączeniem jej? Za dwadzieścia minut będziemy

poza strefą, w której jesteśmy teraz. Panie komandorze, co sprawia, że chcemy się zamykać z wrogimi okrętami w tym systemie?

– Nie wyłączą boi. – Komandor uśmiechnął się lekko. – Restart po twardym wyłączeniu

zajmuje kilka tygodni. To istotny system pograniczny na linii frontu, bardziej opłaca im się nawet puścić nas, niż stracić miesiąc.

– Przy założeniu, że nie wiedzą, co wieziemy.

– To pańska praca, nie moja, prawda?

Brisbane westchnął.

– Dlaczego nie rozkaże pan po prostu skoku teraz, tylko pcha nas w bitwę, która jest nawet nie ryzykiem, ale liczeniem na cud?

– Ponieważ nie wykonamy skoku stąd. Porucznik Knight będzie miała poważne trudności

nawet na optymalnej pozycji. – Christiansen westchnął głęboko. Rozmówca z jednej strony miał

masę informacji, których mieć nie powinien, z drugiej zadawał czasem pytania jak dziecko.

– Wykona, jeśli tylko będzie miała zadane warunki, jakie powinna mieć.

Chrisitiansen zmrużył oczy, nie do końca rozumiejąc.

– Dwa, trzy okręty, komandorze. Obaj o tym doskonale wiemy.

– Proszę się zastanowić, o czym pan mówi.

Brisbane przez chwilę milczał. Z fotela kapitańskiego komandor widział, jak jego rozmówca rozgląda się powoli po mostku.

– Transportujemy ekstremalnie ważny ładunek, ważniejszy niż „Drapieżca”, niż konwój,

ważniejszy niż ja, pan i wszyscy ci zahibernowani biedacy – powiedział wreszcie. – Nalegam, aby pan się zastanowił.

– Zastanowiłem się, pułkowniku Brisbane. Dziękuję za uwagi. A teraz proszę opuścić

mostek.

Zmienił kanał, zanim tamten zdążył odpowiedzieć.

Przez kilka sekund pułkownik patrzył jeszcze na niego przez filtr hełmu, a potem szybkim krokiem zszedł z mostka. Dowódca „Drapieżcy” westchnął ciężko. Przewidywał kłopoty, kiedy wrócą do domu. Jeśli wrócą.

– Jest raport taktyków. – Usłyszał meldunek Foster. – Przekazuję na stanowisko.

Przed Christiansenem wyświetliły się dane analizy przygotowanej przez ludzi Ricciego. Nie spodziewał się rewelacji i rzeczywiście ich tam nie było. Bitwa zapowiadała się na krwawą.

Przewinął kolejne ekrany bardziej pro forma niż w poszukiwaniu rozwiązań – taktycy zawsze najkorzystniejsze warianty umieszczali i tak na pierwszych stronach.

– Jakieś wyniki u porucznik Knight? – zapytał, choć bez większych nadziei.

– Przytomna i zdolna do połączenia, jeśli naprawdę będzie to konieczne. Bellati mówi, że może nie przeżyć skoku.

Komandor kiwnął głową wewnątrz hełmu, patrząc na symulacje. Cóż, dla każdego okrętu

nadchodziła godzina próby.

– Sir, siadła łączność ze stanowiskiem nawigacyjnym – zameldowała Foster. – System

raportuje zerwanie łącz wewnętrznych w rejonie sektora czternastego.

– No tak... – westchnął cicho Christiansen. – Poślijcie grupę techniczną, niech czeka, aż będzie się tam dało wejść. Potrzebuję też dwóch posłańców do centrali nawigacyjnej.

– Tak jest.

– Łączność, przekaż na „Żmiję” pozycję osłonową według manewru dwa A. Kurs bez

zmian. Transportowce w trzech klinach, jeden, dwa na skrzydłach, trzeci na tylnej straży.

Przynajmniej wyglądajmy jak flotylla, może się przestraszą... Collie, kiedy nas dogonią?

– W tej chwili pięćdziesiąt jeden minut do zasięgu rakiet, przy stałym kursie

i przyspieszeniu. – Na ekranie radaru pole prawdopodobnych lokalizacji eskadry nieprzyjaciela rosło w miarę upływu czasu, Collie umieścił jednak „duchy” nadal na kursie pościgowym. Zresztą, jaki był sens lecieć gdziekolwiek indziej?

– Rozumiem.

– Gotowość na wyrzutni osiem, stiletto gotowe do odpalenia, czekają na namiary.

– Brak odczytów życia w sektorze czternastym. Wycofuję grupę ratunkową. – Lefeyne

zameldował ponure zakończenie czyjegoś małego dramatu w zupełnie innym miejscu okrętu.

Po raz pierwszy od bitwy, w której zginął „Jastrząb”, komandor porucznik Christiansen był

całkowicie spokojny. Uśmiechnął się do siebie. Bitwa była tym, do czego niszczyciele były budowane, i wierzył, że „Drapieżca” da z siebie wszystko. A jeśli nie przetrwa – boja pozwoli skoczyć pozostałym okrętom nawet bez szperacza.

– „Belfast” i „Brehmen” zgłaszają gotowość do skoku – zaraportował Zieliński, nie kryjąc zaskoczenia.

– Jak to? – Christiansen zmarszczył brwi. – Nie było rozkazu... Odwołaj.

– Sir? – Hawke był wyraźnie zaniepokojony. – Mamy drobny problem.

– Jaki?

– Uruchamiamy napęd gwiezdny.

9 września 2211 ESD, 09:18

Uderzenie rzuciło go na Foster. Czuł potworny ból żeber przy każdej próbie oddechu.

Poprzez pokryty od wewnątrz drobnymi kropelkami krwi filtr hełmu widział migoczące światła mostka.

– Raport? – niemal wyharczał. Mówienie okazało się jeszcze bardziej bolesne niż

oddychanie.

W słuchawkach usłyszał czyjś jęk, ktoś inny wymiotował do wnętrza hełmu.

– Raport! – Zmobilizował się, aby nadać głosowi więcej mocy.

– Radar, dwie jednostki w najbliższym sąsiedztwie, identyfikacja „Brehmen” i „Belfast”, cztery kontakty, dwieście dwie jednostki, brak identyfikacji – meldował Collie zduszonym głosem.

– Gdzie reszta konwoju? – Komandor mówił powoli, starając się opanować wszechobecny

ból.

– Brak odczytów, sir.

Christiansen sturlał się z Foster. Kobieta leżała nieruchomo, nawet przez skafander widział, że jej ręka wygięta jest pod nienaturalnym kątem.

Lefeyne leżał nieprzytomny na swojej konsolecie, jego hełm uderzył w ekran, który teraz migotał nieregularnie. Zieliński wymiotował do wnętrza hełmu, krwawe wymiociny barwiły pancerny filtr na czerwono. Bueller pochylała się nad konsoletą łączności.

– Jesteśmy wywoływani, sir – mówiła niewyraźnie, niemal bełkotała. – To „Halifax”. Nasi.

Tysiąc myśli przebiegło przez głowę Christiansena jednocześnie. Trafili do domu... to nie mógł być przypadek.

Brisbane.

– Bueller, ściągnij tu medyków, zamelduj „Halifaksowi”, że potrzebujemy pomocy.

Uruchomić pompy tlenowe. Wyłączyć napęd i systemy broni – powiedział bardzo powoli przez zaciśnięte zęby. Ból niemal przeszedł, zastąpiony przez furię. – I złap Tivaitisa, niech zmontuje mi grupę abordażową, spotkam się z nimi przy przedziale naszych... gości. Dowodzenie na rezerwowy mostek, jeśli się nie uda, ty dowodzisz.

– Sir. – Głos ciemnoskórej porucznik był bardzo cichy. Kobieta wyraźnie zmuszała się do spokoju. – Proszę o pozwolenie pójścia z zespołem.

Christiansen zaklął w duchu. No tak, siostra...

– Rozumiem – powiedział bardzo powoli. – Potrzebuję was jednak tutaj, poruczniku.

Przykro mi.

– Sir...

– Bez dyskusji – uciął. Nie mógł sobie pozwolić na wściekłą oficer podczas rozmów

z Brisbane’em. I tak będzie miał wystarczająco dużo problemów z kontrolowaniem siebie.

Wstał z trudem – żebra nie były jedynymi ofiarami skoku, lewa noga musiała być co

najmniej zwichnięta. Ale to nie było teraz ważne. Utykając, niemal biegiem ruszył do wyjścia.

Bueller uderzyła wściekle pięścią w osłonę konsolety i rozpłakała się.

Brisbane i jego ludzie czekali przy wejściu do wyznaczonego im przedziału. Trzech na

zewnątrz – z Brisbane’em czwórka – wszyscy w skafandrach, wszyscy z bronią. Nie mierzyli w stojącą naprzeciw nich drużynę abordażową, ale też nie w podłogę. Dowodzący żołnierzami „Drapieżcy” Tivaitis był widocznie spięty, komandor widział to nawet pomimo skafandra.

– Ty sukinsynu! – Christiansen skierował się w stronę pułkownika. – Ty pieprzony

sukinsynu!

Naparł na mężczyznę, przygważdżając go do ściany. Komandosi pułkownika momentalnie

unieśli broń do ramion. Cholera, nawet nie zauważył ruchu...

– Gotowość! – wrzasnął Tivaitis. Za plecami Christiansena grupa abordażowa wymierzyła

w przeciwników.

– Zechce pan się uspokoić, panie komandorze. – Brisbane patrzył mu prosto w oczy poprzez dwa filtry. Nie wydawał się przestraszony.

Christiansen spojrzał na niego z nienawiścią, ale cofnął się o krok. Umysł powoli wygrywał

walkę z emocjami.

– Na okręcie dowodzi kapitan, panie pułkowniku, i naprawdę nie interesuje mnie, jak

sprawa wygląda w Operacjach Specjalnych.

– Wie pan, że musiałem to zrobić. Choćby po to, żeby ta cała operacja miała sens. Przykro mi, że tak wyszło.

Dowódca „Drapieżcy” odetchnął ciężko kilka razy.

– Tivaitis. Proszę aresztować pułkownika i jego ludzi, jako zagrożenie dla okrętu, następnie rozstawić tu warty i czekać na dalsze rozkazy.

Mat spojrzał na niego niepewnie. Wizja starcia z wyszkolonymi zabójcami oesów musiała

mu się nie uśmiechać. Ale to trwało tylko chwilę, zanim dyscyplina wzięła górę.

– Pułkowniku Brisbane, proszę rozkazać swoim ludziom złożyć broń. Jest pan aresztowany.

Wysoki oficer spojrzał na swoich komandosów. Przez chwilę Christiansenowi zdawało się, że wyda im rozkaz stawienia oporu, że będą walczyć. Ale nie. Powolnym ruchem Brisbane odpiął

kaburę i położył ją na podłodze. Karabiny jego ludzi jeden po drugim podążyły za nią.

– Nie jestem tu, żeby walczyć z panem, komandorze. – Otwarł przyłbicę hełmu i uśmiechnął

się smutno. – Mam nadzieję, że kiedyś pan to zrozumie.

Mostek EUS „Żmija”

31 sierpnia 2211 ESD, 00:31

– Jak to – skoczyli? Radar, potwierdź – Morales pozwolił sobie na kilka sekund niewiary, na przekonanie, że w krzyżujących się w łączności mostka „Żmii” komunikatach zwyczajnie źle zrozumiał.

– Potwierdzam, zanik sygnatury „Drapieżcy”, „Brehmen” i „Belfastu”, mamy ślad skokowy

na ich dotychczasowej pozycji. – Williams rozłożył ręce nad konsoletą stanowiska radarowego. –

Uciekł... – dodał o wiele mniej profesjonalnie.

Nikt nie zatrzymał się ani na moment, meldunki i komunikaty nie urwały się nawet na

sekundę. Komandor porucznik Morales poczuł się przez moment bardzo dumny ze swojej kadry.

Następne sekundy przeznaczył na analizę nowej sytuacji. Konwój nie miał już szperacza, skok był wykluczony, dotarcie do boi stało się jeszcze mniej prawdopodobne, niż było wcześniej.

Jedyną realną szansą było to, że Christiansen po skoku znajdzie się gdzieś w unijnych systemach i oni przyślą pomoc... To jednak oznaczało oczekiwanie przynajmniej kilka tygodni.

Mało prawdopodobne, ale przynajmniej wiadomo było, do czego zmierzać.

– ...Oznaczam M-241 do 300, czas kontaktu siedemnaście minut, dwie sekundy – Williams

zameldował pojawienie się kolejnej salwy „emek”, wyrywając go z zamyślenia.

– Komandorze? – Głos Haitilahti dotarł do niego zaraz potem. – Konwój pyta o rozkazy.

Koniec analiz. Pora działać. Morales kiwnął głową wewnątrz hełmu.

– Rozbić konwój na pary, „Bordeaux” leci samo, kursy rozbieżne, zmienić za sto

dziewięćdziesiąt sekund, na detonacji naszych nuklearnych, potem cisza na maszynach, czekać na rozkazy lub łączność od grup ratunkowych. Poddawać się, jeśli nie będzie innego wyjścia.

Prowadzący „Bergen”, „Pragę”, „Albion” i „Bordeaux”, dowodzenie konwojem w tej kolejności.

Powodzenia. Ster?

– Tak, sir?

– Zwrot na wroga, ciąg pięćdziesiąt procent. Uzbrojenie, strzelać stiletto bez rozkazu.

Detonacja za trzy minuty. Williams?

– Kontakt z pierwszą salwą, sześć minut, osiemnaście sekund.

To nie był dobry plan. Nawet nie był średni, ale to była ostatnia rzecz, którą „Żmija” mogła zrobić, by pomóc w ucieczce frachtowcom. Na ekranie taktycznym pierwsze sześćdziesiąt „emek”

zbliżało się szybko do jego własnego okrętu.

Christiansen podjął decyzję. Cóż, pozostawało tylko ją zaakceptować. Morales skrzywił się do siebie.

Czy się jej spodziewał? Nie, liczył na to, że przyjaciel będzie miał na tyle odwagi, że powie o swoich planach.

Czy ją rozumiał? Nawet tak, jeśli to, co wiózł Brisbane było tak istotne, jak się zdawało.

Czy życzył „Drapieżcy” szczęścia? W ostatnich minutach życia „Żmii” jej kapitan po prostu nie miał na to czasu.

Epilog

Baza Marynarki Wojennej EU Narvik

23 września 2211 ESD, 11:23

Solskjaerd patrzył przez iluminator na pustą przestrzeń przy głównym rękawie

cumowniczym Bazy Narvik. Gdzieś, o wiele dalej, na tle jasnej tarczy Kvitoya przesuwały się ciemne sylwetki kilku transportowców.

Brisbane czekał w półmroku oświetlanego przez pojedynczy panel pomieszczenia.

– Dwadzieścia osiem systemów – odezwał się w końcu generał. Obrócił się powoli. – Pełen sukces. Gratuluję.

– Dziękuję, panie generale. – Pułkownik skinął głową.

– Muszę przyznać, że nie wierzyłem w powodzenie tej operacji. – Starszy mężczyzna

spojrzał na podwładnego. W niebieskich, otoczonych pajęczyną zmarszczek oczach błyszczały wesołe ogniki. – Uznałem, że prawdopodobieństwo znalezienia archiwów nawigacyjnych wywiadu po takim czasie jest praktycznie zerowe.

– Bez pańskiej autoryzacji nie ruszylibyśmy.

– Tonący brzytwy się chwyta, sam pan powiedział. Zasoby, jakie Unia posiadała, pozwalały walczyć przeciwko Imperium i Stanom Zjednoczonym przez czternaście miesięcy. Czternaście. Bez przełomu po ulicach Nowego Paryża po upływie niewiele ponad roku chodziliby wrodzy żołnierze, zapewne imperialni.

Brisbane przygryzł wargi. Wiedział, że sytuacja jest zła. Nie wiedział, że aż tak.

– Szansa, jakkolwiek niewielka, była czymś, czego rozpaczliwie potrzebowaliśmy –

kontynuował generał. – Byłaby dziesięć razy mniejsza, a i tak bym autoryzował pańską operację.

A teraz sytuacja się zmieniła. Dzięki panu.

– Nie tylko. Ale dziękuję, panie generale.

– Wysłałem zawiadomienie do sztabu. W ciągu dwóch tygodni rozpoczynamy eksplorację.

– Tak jest.

– Do tego czasu macie wolne, pułkowniku Brisbane. Odpoczynek wam się należy.

– Dziękuję.

– Odmaszerować.

– Tak jest. – Brisbane zasalutował, obrócił się przepisowo i wyszedł z gabinetu

przełożonego.

Dwadzieścia osiem systemów gwiezdnych, o które nie trzeba będzie walczyć. Dwadzieścia

osiem szans na poprawę sytuacji.

W obecnej sytuacji Unii każda zmiana była na wagę złota.

Za jego plecami, w gabinecie z wielkim iluminatorem, generał Solskjaerd siedział samotnie w półmroku, a przez jego umysł płynęły scenariusze, analizy i wykresy prawdopodobieństw.

W błękitnych oczach starszego mężczyzny odbijały się przyszłe bitwy.

Copyright © Michał Cholewa, Ustroń 2012

Copyright © ENDER Sławomir Brudny

Redakcja i korekta: Karina Stempel-Gancarczyk

Redakcja techniczna: Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, [email protected]

Projekt okładki: Mariusz Kozik

ISBN 978-83-62730-22-3

Wydawca: ENDER

Sławomir Brudny

ul. Bładnicka 65, 43-450 Ustroń, www.warbook.pl

Plik ePub opracowany przez firm eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

http://www.eLib.pl

Document Outline

Michał Cholewa

Gambit

Prolog

1

Prawo wojny

2

Lawina

3

Przesmyk

4

Gambit

Ucieczka

Odbicia we Mgle

Widma

5

Strategia wygrywająca

Epilog

Gambit


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю