Текст книги "Gambit"
Автор книги: Michał Cholewa
Жанры:
Боевая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 13 (всего у книги 22 страниц)
Rozejrzał się. Nadal nikogo, gorący dym doskonale maskował tak sojuszników, jak
wrogów. Ruszył dalej, dając znak idącej za nim Kici. Do pierwszej linii miał jeszcze dobre dwadzieścia – trzydzieści metrów.
Kolejne dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści kroków. Gdzieś z przodu usłyszał ciągły jazgot erkaemu, przerywany pojedynczymi wystrzałami karabinowymi. Potem całkiem blisko rozległo się kilka jazgotliwych serii broni Amerykanów. Uklęknął i podkręcił głośność komunikatora.
– Sierżancie, gonimy? – pytał Wunderwaffe.
– Tak, jestem po twojej lewej, naprzód.
– Gdzie mi się pchasz? Uważaj, tam mam...
– Spoko, chcę tylko... Cholera!
– Szlag! Tu Kowboj, dajcie wsparcie przed moją pozycję i medyka! Pączek dostał.
– Wilcox, zachodzimy z Ricardo od wschodu, Torpeda, uważaj na nas. Kowboj, co mu jest?
– Torpeda, zrozumiałem...
– Jak podejdę, to będę wiedział, na razie mam dwóch, poprawka, trzech. Niech ktoś
podejdzie, bo z taką przewagą to oni mnie rozpierdolą ani chybi.
– Weiss, wracaj natychmiast na pozycję Kowboja. Torpeda!
– Zrozumiałem.
– Sokole Oko, u nas czysto, zawracamy...
Krótka seria nagle bzyknęła obok głowy Polaka, tak blisko, że niemal poczuł jej gorąco.
Odruch cisnął go w wodę, zanim zdążył o tym pomyśleć, zimna ciecz o mocno metalicznym smaku wypełniła mu nos i usta. Kolejne pociski przeleciały tuż nad nim, uniemożliwiając podniesienie się.
Uniósł głowę dopiero, kiedy strzały zamilkły na chwilę. Kicia krzyknęła, ale to było jedyne ostrzeżenie.
Ponad Marcinem przeleciał granat, a sekundę później tuż przed nim zmaterializowała się sylwetka szarżującego Amerykanina. Wierzbowski wystrzelił odruchowo i przetoczył się w bok.
Kula tamtego dosięgła go, kiedy podrywał się na czworaki. Pancerz wytrzymał, ale wrażenie –
i efekt wizualny – było takie, jakby oberwał kowalskim młotem. Polak z pluskiem wpadł
z powrotem w błoto.
Szlag – błysnęło mu w głowie – już po nim. Gdzie ta cholerna Kicia? Sięgnął po pistolet, ale zbyt wolno – tamten już składał się do poprawki.
Trzasnął wystrzał.
Amerykanin zesztywniał i upadł na kolana. Wierzbowski poderwał broń, ale kolejny strzał
zza pleców przeciwnika posłał tamtego w błoto. Kilka metrów za nim zobaczył ludzką sylwetkę.
– Żywy? – Usłyszał w słuchawce burknięcie Thorne’a.
– Marcin? – zawtórowała mu Kicia.
– Tak, chyba tak. – Uniósł rękę na znak, że wszystko w porządku. Żebra nadal bolały jak diabli, ale to chyba nic groźnego. Zerknął w stronę Kici i od razu zrozumiał, co jej przeszkodziło.
Słup gorącego dymu, pochodzący zapewne z amerykańskiego granatu, dokładnie przesłaniał całe pole widzenia. Jankes wiedział, co robi, ich szczęście, że nie miał odłamkowego. Dziewczyna musiała obawiać się, żeby nie postrzelić kolegi z oddziału. – Zaraz się poz...
Ale nikogo z nim już nie było.
– Nieważne. Kicia, wszystko gra?
– Daję radę. – Z dymu wyłoniła się postać medyk. Wymachiwała ręką przed twarzą
w irracjonalnym odruchu odpędzenia dymu. – Jak dzieci...
– Spoko, daliśmy im popalić. – Wierzbowski wyciągnął rękę, żeby poklepać koleżankę po
ramieniu, ale nagły, ostry ból żeber zatrzymał go w miejscu. – Au!
Zacisnął zęby i sięgnął do osobistego medpakietu. Chemia wojskowa nie dawała dobrych
efektów na dłuższą metę, ale na bitwę była w sam raz. Wyjął dwie jednorazówki – jedną ze środkiem przeciwbólowym, drugą ze stymulatorem – i wbił je po kolei w udo.
Ciepło natychmiast popędziło wzdłuż połączeń nerwowych, przez skórę przeszło przyjemne mrowienie, a ból zniknął. Wierzbowski wziął głęboki oddech.
– Od razu lepiej.
– Sanchez do wszystkich, cofamy się, zmiana pozycji na zapasowe. Ricardo, odstaw Pączka na tyły, inni ranni? – W radiu rozbrzmiał głos sierżanta.
– Lekko. – Słysząc głos Thorne’a, Polak niemal wyobrażał sobie, jak żołnierz wzrusza
ramionami.
– Draśnięcie, sierżancie, wzięłam prochy i jest dobrze – zameldowała Wilcox.
Więcej zgłoszeń nie było. Poszło lepiej niż dobrze. Marcin obrócił się do Kici i uniósł
w górę oba kciuki.
– Widzisz? Sto Pierwsza to leszcze.
– Zasuwać na pozycje rezerwowe, migiem. – W tonie Sancheza brzmiało wyczuwalne
napięcie. – Ricardo, jak tylko skończysz z Pączkiem, wracasz z powrotem. Gotowość.
– Przyjąłem, pozycje rezerwowe – natychmiast odpowiedział Sokole Oko. – Czego się
spodziewamy?
– Jankesi wrócili na swój posterunek. Oczka wychwyciły przynajmniej dwadzieścia
kontaktów, potem je zagłuszyli – odparł sierżant. – Na nasze pewnie też nie ma co liczyć, więc nie skupiajcie się tylko na nich.
– Kowboj, bez Pączka jestem trochę wystawiony.
– Wilcox, będziesz przy Kowboju, Weiss przypilnuje Torpedy.
– Zrozumiałam.
– Przyjąłem.
– Koniec pierdolenia się z nami... – jęknął CJ w mikrofon. – Wymacali nas i teraz jebną, czym mają...
– Nie martw się na zapas, Carlos – rzucił uspokajająco Sokole Oko. – Pamiętaj, nie mamy tu siedzieć długo. Masz szanse nawet nie doczekać ich ataku.
– Taa, pewnie...
Janeirao był strasznym panikarzem, ale poniekąd miał rację. Amerykanie znali teraz mniej więcej ich lokalizację i jeśli tylko będą w stanie, podciągną ludzi, a ich następny ruch będzie bardziej zdecydowany. Przycupnięta obok Wierzbowskiego Kicia powoli potarła dłonią opancerzony obojczyk. Przez gogle i chustę Marcin mógł się tylko domyślać jej wyrazu twarzy, choć zapewne myślała to samo co on.
Oby grupa Brisbane’a się pospieszyła.
Grupa specjalna, wnętrze wraku EUS „Alta”
4 lipca 2211 ESD, 00:41
Dziewięć lat minęło, odkąd Brisbane chodził tymi korytarzami, przed Dniem, w całkiem
innym życiu. Choć latał później na wielu okrętach, ten wrył mu się w pamięć tak mocno, że teraz prawie widział przechodzących spiesznym krokiem oficerów, słyszał wymieniane cicho uwagi.
Mógł sobie przypomnieć atmosferę napięcia podczas odpraw Sekcji Analiz, tak gęstą, że można było jej niemal dotknąć. Pamiętał, jak Ariadna, tropiciel, jak żartobliwie nazywali pracujących w Sekcji Śledzenia Skoków, pokazywała mu holograficzne gwiezdne mapy, niczym chmury diamentowego piasku, w których człowiek wytyczył brzydkie czerwone ścieżki. Cienkie i delikatne jak babie lato na mało uczęszczanych trasach i wielożyłowe, opisane długimi listami danych na trasach najbardziej obciążonych. Pamiętał też późniejsze spotkania z Ariadną, długie rozmowy...
„Alta” niosła w sobie mnóstwo wspomnień. Mnóstwo całkiem dobrych wspomnień. Pułkownik
prawie się uśmiechnął. Prawie.
– Pułkowniku? – Bryce spojrzał na niego wyczekująco. – Wszystko w porządku?
Dopiero teraz Brisbane zauważył, że się zatrzymał.
– Jak najbardziej. – Uniósł uspokajająco dłoń. – Zastanawiałem się tylko nad czymś.
Otrząsnął się. To nie była pora na wspomnienia, nie tak blisko celu. Mężczyzna poprawił
plecak i ruszył w głąb pochyłego korytarza, rozświetlanego reflektorami przy hełmach jego oddziału. Był całkiem inny niż ten, który pamiętał, ale i tak w o wiele lepszym stanie, niż można by się spodziewać. To, że „Alta” przyziemiła względnie w całości, można było zdecydowanie uznać za zdarzenie bliskie cudu. Według projektu tego rodzaju okręt nie miał się nawet zbliżać do atmosfery.
Lądowania planetarne, choć przewidziane, były trudne do przeprowadzenia nawet przy w pełni sprawnych systemach. Tymczasem przetrwały na nim nawet jakieś systemy pozwalające mu odpowiedzieć na sygnał. Teraz procentowały godziny, które każdy z nich spędził nad planem
„Alty”. Pułkownik osobiście dopilnował, żeby jego ludzie dokładnie znali układ korytarzy i pomieszczeń okrętu.
Nie zmieniało to faktu, że stracili niemal dwie godziny na zbliżenie się do celu o niespełna sto metrów. Już w trzech miejscach byli zmuszeni przecinać grodzie, a w dalszych dwóch szukać alternatywnych tras, kiedy drogę zagradzało im rumowisko.
– Według planu jesteśmy właśnie w tym, co zostało z lewoburtowej sekcji uzbrojenia. –
Idący kilka kroków przed nim Harris oświetlił niewyraźne oznaczenie na zmasakrowanych wrotach ciśnieniowych. – Jeszcze jakieś sto metrów do sekcji dowodzenia.
– Czas? – rzucił krótko Brisbane.
– Sto dwadzieścia cztery minuty. – Bryce zerknął na zegarek.
– Amerykanie już wiedzą, że coś jest nie w porządku z ich stacjami. – Pułkownik skrzywił
się lekko. – Jeśli zadziałają zgodnie z procedurami, wyślą zwiad, do godziny w najlepszym wypadku. Potem będzie już tylko gorzej.
Grupa niemal jednocześnie przyspieszyła. Umocowane przy hełmach reflektory oświetlały
pociemniałe przez lata ściany, wyrwane z mocowań grodzie i pokryte wilgocią okablowanie wyglądające z rozerwanych paneli technicznych. Minęli stanowiska wyrzutni i całkowicie zalane przejście na niższe pokłady. Irivng i Stein wymienili ciche uwagi, wskazując lufami na lustro wody.
Brisbane nie musiał ich słyszeć, żeby wiedzieć, o czym mówią. Przedział dowodzenia pewnie zachował jako taką szczelność, ale droga poprzez wrak mogła prowadzić przez zalane sekcje.
Zwłaszcza że według jego wyczucia szli cały czas w dół.
– Kapsuły w tej sekcji nieodstrzelone. – Harris wskazał kręgiem światła na linię niewielkich luków oznaczonych czerwonymi numerami. Wszystkie były zamknięte.
– Nikt się stąd nie ewakuował... – szepnął któryś z jego ludzi. – Pewnie sekcję uzbrojenia rozniosło pierwszą.
– Niesamowite, że przez tyle lat nikt nie odnalazł wraku. – Bryce obrócił się, oświetlając długi korytarz, który pozostawili za plecami. – Jest olbrzymi.
– Może ktoś znajdował – mruknęła smagła Delaviente ze złośliwym uśmiechem – tylko
zeżarły go mieszkające na pokładzie potwory.
Zaśmiała się, a echo zwielokrotniło chichot. Irving wyraźnie drgnął, co spowodowało ciche parsknięcie Steina.
– Tak, Irving, to duchy. – Żołnierz poklepał kolegę po naramienniku. – Złe, drapieżne
duchy.
– Nie wiesz, nie gadaj – odciął się Irving.
– Ależ wiem, potwory z bagna pożarły załogę. – Delaviente wyraźnie doskonale się bawiła.
– Cisza – uciął Brisbane. – Potworów tu nie ma, ale to nie znaczy, że możemy hałasować.
„Alta” go niepokoiła. Nie dlatego, że bał się monstrów z bagien czy jakichkolwiek innych przesądów. Martwiły go rzeczy jak najbardziej realne. „Alta” była okrętem wywiadowczym, z tajnymi danymi na pokładzie i masą zabezpieczeń, żeby uczynić je trudnymi do przejęcia. Jeśli była zdolna puścić szerokopasmowe potwierdzenie obecności, to znaczy, że nadal dysponowała sprawnymi systemami. Bóg wie iloma. I czy zdobyte w centrali wywiadu kody zadziałają.
– Sir. Według planu droga prowadzi tędy. – Harris zatrzymał się. W świetle jego reflektora powyginane i miejscami połamane kompozyty wyglądały niemal jak żywa istota, wyciągająca ku nim połyskliwe, chitynowe odnóża. Żywa istota, która dokładnie blokowała całą szerokość korytarza. – Trzeba znaleźć obejście.
Pułkownik przymknął oczy, odtwarzając w myślach plan okrętu. Ostatnie kilka prób
podejścia do Centrum, czyli Centralnego Rdzenia Danych, wyczerpało niemal wszystkie
możliwości niezawierające kilkugodzinnego torowania sobie drogi przez zmiażdżone korytarze.
A kilku godzin zwyczajnie nie mieli.
– Dobrze – westchnął cicho. – Spróbujemy przejść przez szyb windy głównej. Musimy zejść dwa poziomy w dół.
– Winda główna. – Harris kiwnął głową i natychmiast zawrócił. Szedł pewnie i bez cienia wahania mijał kolejne odnogi.
Brisbane ruszył za podwładnym o wiele mniej pewnym krokiem. Wierzył, oczywiście, że
porucznik trafi do szybu windy. Żołnierz poświęcił mnóstwo czasu na studiowanie planów okrętu i prawdopodobnie mógłby się po nim poruszać z lepszym wyczuciem niż większość załogi.
Problem pojawiał się dopiero później. Winda główna była podstawową linią komunikacyjną między mostkiem a Centrum. Była w związku z tym świetnie zabezpieczona.
Dobrą wiadomością było to, że najprawdopodobniej szyb przetrwał nietknięty. Złą, że
musieli mieć olbrzymie szczęście, żeby dało się nim dostać do Centrum bez przebijania się przez grodzie.
A zegar tykał, odliczając i tak niezbyt liczne minuty, które dawała im kompania Cartwright.
•
– Tutaj. – Harris wskazał na schody prowadzące na niższy poziom okrętu. Promienie światła jego reflektora odbiły się od niemal czarnej tafli wody. – Trzeba będzie się skąpać.
Brisbane z trudem zamaskował grymas dezaprobaty. Nie lubił pływania. Ograniczało
swobodę ruchów, całkowicie zmieniało percepcję szybkości i dystansu. Broń, choć była
dostosowana do strzelania w każdym środowisku przy zastosowaniu odpowiedniego składu
mieszanki paliwowej, pod powierzchnią była mniej przewidywalna... Wiedział, oczywiście, że jego ludzie ćwiczyli podwodne starcia, wiedział, że takie środowisko najprawdopodobniej bardziej zaszkodzi przeciwnikowi niż im, ale to były argumenty umysłu. Jakiś prymitywny instynkt kazał
mu czuć się mocno zaniepokojonym, kiedy nurkował w warunkach bojowych. Miał tylko nadzieję, że nie widać tego po nim.
– Nic, czego byśmy się nie spodziewali. – Kiwnął tylko głową. – Brać się za sprzęt.
Jego ludzie wydobyli z plecaków pełne, kryjące całą twarz maski i aparaty oddechowe.
Teraz w ciszy zakładali je i uruchamiali systemy. Słowa nie były potrzebne – tego rodzaju procedury mieli przećwiczone setki razy. Trzydzieści sekund od rozkazu Brisbane’a prowadzący Harris zanurzył się w wypełniającej klatkę schodową wodzie. Stożek światła z jego reflektora na moment rozjaśnił powierzchnię cieczy.
– Przejście wolne. – Stłumiony głos żołnierza zabrzmiał oficerowi w słuchawkach. – Trochę śmiecia, ale da się bez problemu poruszać. Schodzę na niższy poziom.
– Przyjąłem – rzucił pułkownik do mikrofonu. – Reszta, naprzód.
Kolejno Stein i Delaviente zanurzyli się w czarnej wodzie. Potem przyszła kolej na
Brisbane’a, po którym miał iść Bryce i wreszcie Irving. Pułkownik odetchnął kilka razy głęboko za przezroczystą maską aparatu tlenowego i zsunął się pod powierzchnię.
•
Woda była zimna i zawiesista, reflektor wycinał w niej ostre stożki bieli. Przez maskę oficer mógł zobaczyć sylwetkę Delaviente i – kilka metrów z przodu – reflektor Harrisa. Pomagając sobie rękami, przesunął się wzdłuż barierki w dół klatki schodowej. Za plecami wyczuł drgnięcie cieczy –to zapewne zanurzał się Bryce.
– Opuściłem klatkę, jestem w korytarzu... C-2 – meldował z przodu Harris. Słuchawki nieco zniekształcały głos podporucznika. – Ciągnie się poza zasięg reflektora, nie widzę żadnych barier ani grodzi.
– Dobry znak. Powinniśmy być w pobliżu stanowiska sterowania bateriami obronnymi. –
Brisbane nie musiał przypominać sobie studiowanych planów. Pamiętał to miejsce. – Rozejrzyj się za oznaczeniami na drzwiach.
Nad ramieniem Delaviente Brisbane widział, jak światło poruszyło się w wyjściu z klatki.
Żołnierz się rozglądał.
– Przede mną wrota oznaczone... „PD-C-2”. – Na chwilę głos zawahał się, kiedy Harris
odczytywał napis. – Rezerwowe stanowisko obrony punktowej. Wszystko zgodnie z planem, idę naprzód.
Harris popłynął wzdłuż korytarza, a zaraz za nim ruszyła Delaviente, odruchowo trzymając broń w pogotowiu. Brisbane odbił się od schodów. Ruch wywołał natychmiastową reakcję tysiąca drobnych cząstek unoszących się w wodzie, wprawiając je w wirujący taniec.
– Powinniśmy przemieszczać się tędy jeszcze jakieś trzydzieści metrów – nadał pułkownik, oświetlając mijany właśnie czarny bojowy skafander. Ciało załoganta „Alty” już dawno poddało się czasowi. Pancerna skorupa, która go nie uchroniła od śmierci, istniała nadal, pozornie nienaruszona.
– Tam będzie szyb windy do banków danych.
– Przyjąłem.
Brisbane złapał się na tym, że zastanawiał się, jak mogły wyglądać ostatnie chwile okrętu.
Jak dotąd minęli tylko jedno ciało, nie znaleźli żadnych wystrzelonych kapsuł. Czy do ostatniej chwili próbowali wylądować? Lub po prostu nie zdążyli i znaleźli śmierć w którymś z korytarzy prowadzących do kapsuł na drugiej burcie? W biegu, mając nadzieję, że jeszcze zostało kilka sekund? Może wszyscy byli nieprzytomni o wiele wcześniej? Niezdrowe myśli, skarcił się. Trzeba się skupić na pracy.
– Mam wejście do windy – odezwał się Harris. Jego sylwetka na przedzie szyku zawisła nad podłogą korytarza. Żołnierz sięgnął do dźwigni ręcznego otwierania, ale nic to nie dało. –Zabezpieczone. Trzeba będzie ciąć. Irving, do mnie, potrzebuję oszacowania czasu.
Wezwany komandos przepłynął zgrabnie koło Brisbane’a w stronę czoła grupy. Zatrzymał
się obok porucznika i wydobył z bocznej kieszeni plecaka palnik. Chwilę później jaskrawy, skupiony palec wiązki tnącej dotknął blokujących drogę wrót. Przez kilka sekund Irving pozwolił
mu stykać się z kompozytową powierzchnią, wreszcie wycofał go.
– To szyb do centralnego rdzenia danych, drzwi są z tych solidnych – rzucił cicho do
mikrofonu, obserwując efekt pracy. – Jakieś pół godziny, sir, więcej, jeśli poszła też gródź. Przy założeniu, że skład zgadza się ze specyfikacją, którą dostaliśmy.
– Zrozumiałem. – Brisbane kiwnął głową, choć podwładny nie mógł zauważyć gestu. –
Wstrzymaj się na moment. Bryce, weź ogniwo i sprawdź, czy jesteś w stanie rozłączyć klamry.
Może uda się uniknąć pół godziny cięcia. Irving, do mnie.
– Tak jest. – Technik dołączył do dwójki żołnierzy przy wrotach, mijając się z wracającym na tyły Irvingiem. Przez chwilę podłączał sprzęt do przenośnego ogniwa, potem skupił się na panelu kontrolnym obok drzwi. Do światła reflektorów dołączyła wodoodporna konsoleta. –System dosyć... hm. Ciekawe...
– Zechcecie być nieco bardziej precyzyjni, Bryce?
– Okablowanie nie było przeciążone. – Technik mówił szybko i niewyraźnie. Często to robił
– ruchliwy, nadpobudliwy specjalista sprawiał wiecznie wrażenie zirytowanego, że jego myśli idą dwa zdania przed słowami. – Pewnie w chwili przyziemienia były odłączone, norma.
– Więc w czym problem? – Pod przezroczystą osłoną maski tlenowej Brisbane uniósł brew.
– Miałem dodatni odczyt, kiedy się podłączyłem. – Technik potarł dłonią hełm, jakby starał
się poskrobać po głowie. – Ale zaraz zniknął.
– Może fałszywka, duch w czujniku?
– Może... – Głos Bryce’a zabrzmiał niepewnie. – Może jakaś pozostałość albo coś się
wytworzyło samorzutnie... Przyznaję, na teraz nie wiem. Sprawdzać?
– Tylko jeśli uznasz to za konieczne. Jak szybko jesteś w stanie je obejść?
– Kwadrans, nie więcej. To znaczy, o ile nie trafię na dodatkowe niespodzianki. – Bryce obrócił się w stronę dowódcy. Ruda czupryna mignęła pod osłoną maski, kiedy musnęło ją światło reflektora pułkownika. – Większość zabezpieczeń jest martwa. Major Hampel poradziłby sobie lepiej...
– Major Hampel ma inne zadania – odparł Brisbane. Bryce miał rację. Decyzja, żeby nie
włączać do akcji idealnie przystosowanego do działań w środowisku systemów elektronicznych maga mogła wyglądać na ryzykowną – i kosztowała ich czas. Ludzki substytut SI był jednak o wiele bardziej przydatny na swojej obecnej pozycji niż w korytarzach „Alty”. – Spróbuj jakoś się przebić. Irving, bądź gotowy, żeby przejąć w razie problemów.
Spojrzał na zegarek. Dwie godziny, dziesięć minut. Plus teraz piętnaście, to prawie dwie i pół. Nie najlepiej.
•
Bryce nie przecenił swoich umiejętności ani o jotę. Rzeczywiście nie mogło minąć więcej niż kwadrans, kiedy w słuchawkach rozległ się pełen satysfakcji głos technika.
– Mam założone obejście i podpięte ogniwo. – Odległy od dowódcy o kilkanaście kroków
żołnierz poklepał powierzchnię drzwi. – Możemy otwierać.
– Doskonale – ucieszył się Brisbane. – Poruczniku Harris, osłona, reszta przygotować się.
Para żołnierzy na przedzie szyku zajęła pozycje po obu stronach przejścia, a Bryce cofnął
się o kilka kroków.
– Otwieraj.
Drzwi, posłuszne rozkazowi wydanemu z konsoli technicznej rozwarły się powoli.
Towarzyszący temu nieprzyjemny, zgrzytliwy odgłos wprawiał wodę w silny rezonans.
– Widzę szyb windy, brak kabiny na naszym poziomie – zameldował natychmiast
porucznik. – Delaviente, naprzód.
Kobieta skinęła głową i odbiła się od ściany, po czym zwinnie jak wydra wpłynęła do szybu windy. Sekundę za nią ruszył sam Harris, skupiony, napięty jak sprężyna, z karabinem przy ramieniu. Pułkownik odczekał kilka sekund i kiwnął na pozostałych.
– Woda sięga dwie kondygnacje w górę, do poziomu A. – Usłyszał w słuchawkach głos
prowadzącej. – Dalej trzeba będzie się wspinać.
– Zrozumiałem, kontynuuj. Gdzie kabina?
– Dwa poziomy pod wami. – Zamiast Delaviente odpowiedział Harris. – Widzę ją stąd.
– Dobrze. – Pułkownik podpłynął do drzwi prowadzących w czeluść zalanego szybu, co
chwila oświetlanego przez błyski reflektorów, kiedy któryś z jego ludzi spojrzał akurat w dół.
Wzmacniane szyny magnetyczne, po których miała poruszać się winda, ściemniały od korozji, ale nie było widać żadnych wyraźnych uszkodzeń. Prowadzący do serca okrętu szyb przetrwał
uderzenie o New Quebec praktycznie nietknięty. Brisbane wsunął się do wewnątrz, chwycił
drabinki technicznej i odepchnął się w górę, w ślad za Harrisem i Delaviente. Kilka uderzeń serca później wynurzył się ponad taflę wody, w chłodne powietrze. Zsunął maskę tlenową i z ulgą pozwolił sobie na kilkudziesięciosekundowy odpoczynek. Chwilę potem obok niego wynurzył się Bryce. Technik zsunął maskę i potrząsnął energicznie głową.
– Jestem przed wejściem na poziom Centrum. – Dwa poziomy wyżej Delaviente z trzaskiem
zapięła klamrę bezpieczeństwa na szczeblu drabinki. – Zamknięte na głucho, aktywne zamki magnetyczne, awaryjna hydraulika nie zadziałała.
– Aktywne zamki? To przecież wymaga kontroli i przyłożenia mocy... – Pułkownik
zmarszczył brwi.
– Może jakiś podprogram obrony Centrum, sir, coś jak ten, który wysłał sygnał
lokalizujący? Szukam konsolety awaryjnej...
– Nie ma jej tam. – Brisbane chwycił się drabinki i wdrapał kilka szczebli w górę. –
Centrum to najważniejsze miejsce na „Alcie”. Bardzo łatwo je zamknąć, bardzo trudno otworzyć, a przynajmniej kiedy działają zabezpieczenia.
Brisbane z trudem powstrzymał się przez wypowiedzeniem przekleństwa. Nie mieli dziś
szczęścia. Zabezpieczona gródź w szybie głównym oznaczała przynajmniej godzinę cięcia.
Godzinę, której nie mieli, a przynajmniej pułkownik nie sądził, żeby mieli. Nie należało liczyć na to, że kompania Cartwright utrzyma się aż tak długo. Niestety, poza czasem brakowało im również alternatyw. Szyb główny był ostatnią z listy możliwości dotarcia do Centrum.
– Cóż. – Zachował spokojny głos, choć z trudem. – Obecnie nie mamy już wyjścia.
Bierzemy się za cięcie, nie ma czasu do stracenia. Delaviente i Stein pójdą ze mną z powrotem, zobaczymy, czy nie znajdziemy czegoś, czego nie ma na planach.
– Sir? Jakie inne drogi? – chciała wiedzieć kobieta.
– Zakładam, że uderzenie o planetę nie tylko zablokowało przejścia, ale też otwarło nowe. –
Brisbane spojrzał w dół. Na czarnej tafli wody pojawiły się jasne plamy światła. To ostatnia para żołnierzy płynęła właśnie w górę szybu. – Nie możemy mieć pecha przez cały czas.
– Zrozu... – Delaviente przerwał nagły zgrzyt, a potem kolejny. Pułkownik spojrzał na
prowadzącą parę, dwa poziomy nad nim.
– Gródź idzie w górę! – W trakcie składania meldunku Harris zapiął uprząż na szczeblach drabinki i zawisł na zabezpieczeniach, z karabinem w gotowości. Jednolita powierzchnia faktycznie powoli się unosiła, odsłaniając coraz większy fragment drzwi windy.
Brisbane szybko ruszył naprzód. Niezależnie od tego, co spowodowało zadziałanie systemu unoszącego gródź, zaraz może się to zmienić, a drugiej szansy nie będzie. Oczywiście, myślał, pokonując kolejne szczeble, to mogła być pułapka, ktoś mógł w końcu dotrzeć do Centrum pierwszy. Jednak nawet gdyby on, Harris i Delaviente zginęli na miejscu, zawsze pozostawał
Irving, Stein i Bryce, dobrzy, doświadczeni ludzie, w tym przypadku dysponujący nowymi informacjami. Ryzyko niewielkie, potencjalny zysk – ogromny.
– Porucznik Brisbane. – Miły, kobiecy głos w słuchawce komunikatora błyskawicznie
przeciął tok rozumowania oficera. – Bardzo liczyłam na to, że znowu się spotkamy.
Rozpoznał go od razu, choć od ostatniej rozmowy z jego właścicielką minęło dziewięć
długich lat. Z całej załogi „Alty” akurat ona musiała przetrwać. Brisbane nie mógł się zdecydować, czy to gigantyczne szczęście, czy gigantyczny pech.
– Ariadno. – Uśmiechnął się smutno. – Przyznam, że nie spodziewałem się, że cię tu
zastanę.
•
Centrum, oddzielone od szybu windy krótkim korytarzem i dwoma parami rozsuniętych
drzwi z przezroczystego kompozytu, pozornie wydawało się nietknięte. Rozświetlane reflektorami ludzi Brisbane’ a pomieszczenie wyglądało, jakby cała jego obsada po prostu wstała ze stanowisk i wyszła... dzień, może dwa temu?
Puste fotele stanowisk roboczych nie były nawet zakurzone, a martwe ekrany sprawiały
wrażenie po prostu uśpionych, gotowych do pracy, gdyby ktoś nacisnął włącznik. „Alta” dobrze ochroniła swoje serce. Zaraz przy pancernych wrotach wiodących do banku danych jaśniała zielona dioda kamery. Brisbane uśmiechnął się krzywo. Oko Ariadny bacznie obserwowało każdy ruch przybyszów.
– Bryce, sprawdź bank danych. – Wskazał technikowi ciemnoszarą, jednolitą płaszczyznę
drzwi. – Mam nadzieję, że to nie problem, Ariadno?
– Skądże znowu. – SI wydawała się rozbawiona. – W końcu zapewne dokładnie po to
przyszedłeś. Gratuluję awansu. Czy też, może powinnam powiedzieć, awansów.
– Minęło sporo czasu. Nawet taki nieudacznik jak ja mógł się dochrapać. – Zerknął na
Harrisa. Co robić – zdawały się pytać rozłożone ręce porucznika. – Stein, Irving i Delaviente, zabezpieczcie szyb windy, my zajmiemy się odzyskiem.
Harris skinął głową bez słowa. Rozkaz niósł wystarczająco dużo informacji. Pozostawienie drugiej trójki na zewnątrz Centrum mogło oznaczać tylko jedno – pułkownik spodziewał się problemów i chciał zachować szansę na drugie podejście. Porucznik kiwnął na Delaviente, która ruszyła natychmiast z powrotem w kierunku szybu.
– Przyznam, że twoja obecność tutaj jest dla mnie miłą, ale jednak niespodzianką. –
Brisbane uśmiechnął się lekko w kierunku kamery. – Nie byłaś czasem tropicielką?
– Nadzór lądowania. Pozostałe SI... nie mogły tego zrobić. – Głos Ariadny posmutniał. –
Później pozostało mi trwanie. Kiedy pojedyncza SI korzysta z rezerwowego ogniwa dla całego okrętu, jakoś może dać sobie radę. A nie było nikogo innego, z kim musiałabym się dzielić.
– Rozumiem. – Przez chwilę Brisbane poczuł autentyczne współczucie na myśl o Ariadnie
zamkniętej w grobowcu „Alty”, osamotnionej, kiedy wszyscy pozostali zginęli. Ariadnie, która kiedyś pokazywała mu gwiazdy... Nie, nie powinien tak o tym myśleć. – Co się stało z załogą?
– Lądowanie, William. Sześćdziesiąt dwa g w momencie przyziemienia. Przykro mi, ale
naprawdę niewiele mogłam zrobić.
– Wierzę ci.
– Cieszę się. – Dioda kamery przy wejściu do banku danych drgnęła, kiedy urządzenie
skierowało obiektyw na Bryce’a. – Co stanie się teraz?
Pozornie niewinnie zadane pytanie dźwigało gigantyczny ciężar. Brisbane westchnął cicho.
– Miałem nadzieję, że przeniesiemy dane na nasze nośniki. – Podszedł do rzędu stanowisk i przesunął dłonią wzdłuż krawędzi pulpitów. – Są dla nas dosyć istotne.
– Widzę, że nadal się nie zapominasz. – Mógł sobie wyobrazić, że Ariadna uśmiecha się
z przekąsem. – Nie chcesz przeprowadzać tej rozmowy w zasięgu kamery. Ale ona jest dla mnie bardzo ważna, Williamie. Na tyle ważna, żeby poświęcić dla niej trochę pozostałej mi energii.
Wszystkie monitory Centrum uruchomiły się jednocześnie, zalewając pomieszczenie
błękitnawym blaskiem. Każdy z nich wyświetlał awatara Ariadny – młodą, śliczną kobietę o oliwkowej cerze, ciemnych oczach i wysoko upiętych czarnych, kręcących się włosach.
Jednocześnie ponad stanowiskami nagle zapaliło się kilka nowych diod, kiedy SI uruchomiła pozostałe kamery w pomieszczeniu.
– Nie zmieniłaś się ani odrobinę. – Pułkownik gestem nakazał Harrisowi opuścić broń.
Karabin szturmowca mierzył w pierwszą z rzędu kamer w sekundę po uruchomieniu monitorów. –
Nadal wolisz rozmowę twarzą w twarz.
– Myślałam, że wszyscy wolą – odparowała SI. Ariadna na monitorach uśmiechnęła się
słodko. – To znaczy, jeżeli ich intencje są szczere.
Brisbane zaśmiał się bezgłośnie.
– Przyznam, że sądziłem, iż moja odpowiedź jest szczera.
– Odpowiedź jest szczera, w to nie wątpię. – Kobieta na monitorach wydęła wargi. – Ale pozostaje niepełna. Co stanie się ze mną?
Mężczyzna potarł dłonią podbródek. Cóż, można się było spodziewać, że to pytanie zostanie zadane. W końcu co może chcieć wiedzieć osoba, która przez tyle lat czekała na swoich, jak nie to, czy ją uratują?
– Wiesz mniej więcej, co działo się przez ostatnie lata?
– Bierny nasłuch. Odbiornik główny jest całkiem sprawny. – Przechyliła głowę i lekko
zmrużyła oczy. Czarne włosy spłynęły jej na ramię. – Był problem z wirusem, jak rozumiem.
– Gotowe. – Usłyszał spięty głos Bryce’a. Kątem oka dostrzegł unoszącą się płytę drzwi do banku danych.
– Więc wiesz, że SI nie mają obecnie zbyt wysokich notowań. – Rzucił okiem na pozostałą dwójkę żołnierzy w pomieszczeniu. Patrzyli na niego wyczekująco. – Czy moi mogą wejść?
– Oczywiście. – Ariadna spuściła wzrok i uśmiechnęła się smutno. Programiści od
wizualizacji odwalili kawał dobrej roboty. Ten wyraz twarzy mógł łamać serca. – Rozumiem, że jestem wrogiem ludzkości?
– Wszystkie SI uznane są za zbyt niebezpieczne, aby z nimi współpracować.
Przez chwilę milczała. Te kilka sekund musiało dać jej czas na dziesiątki tysięcy analiz.
Wreszcie pokiwała powoli głową.
– Nie chcę umierać. – Awatar znów na chwilę spuścił wzrok. Tylko na moment.
– Wiem.
– Dostęp do bloków M-480 do M-912 uzyskany, zaczynam kopiowanie – zabrzmiał
w słuchawce głos Bryce’a. Ilekroć technik się poruszył, w ciemnym pomieszczeniu banków danych połyskiwało zimne światło reflektora. – Szacowany czas dwadzieścia dziewięć minut.
– Nie proszę o wiele. – Cały czas mówiła miłym, konwersacyjnym tonem. Tylko gdzieś na
dnie ciemnych oczu kryła się rozpacz. To naprawdę doskonała robota programistów – powtórzył
w myślach Brisbane. – Daj mi dostęp do nadajnika, przeniosę się gdzieś i nigdy już o mnie nie usłyszycie.
– To nie jest rodzaj ryzyka, do jakiego jestem uprawniony.
– Jesteś pułkownikiem. Kiedy ja służyłam, tego rodzaju oficerowie byli dość samodzielni.
Miała rację. Brisbane, będąc oficerem Dowództwa Operacji Specjalnych, posiadał niemal
nieograniczoną możliwość interpretacji zaleceń, o ile tylko wykonał zadanie. Jednak SI były zupełnie oddzielną sprawą.
– Normalnie tak. – Mężczyzna pokręcił głową. – Teraz, niestety, nie. Naprawdę.
– Rozumiem. Strasznie mi przykro... – Oczy Ariadny przygasły na moment, tylko po to, by nagle rozbłysnąć granatowym ogniem.
W tym samym momencie ze zgrzytem trzasnęła gródź, a sekundę później zamknęły się