355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw » Текст книги (страница 9)
Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 9 (всего у книги 19 страниц)

– Steffi? Steffi Alland?

– He, he – Dal zaśmiał się ironicznie. – Stara miłość nie rdzewieje, co?

3. Wieża bogów.

Boisz się organicznej nieśmiertelności? Uwierzyłeś w bajki o starzeniu się mózgu? Zatem wszystkiego najlepszego na drodze do samounicestwienia i zamiany w cyfrowy byt! Uwaga, informacja dla myślących: mózg nie starzeje się, o ile zażywasz enzym reperacyjny Euerbrain. Chcesz więcej? Twoje naczynia uelastycznić się, a organy zyskają na sile, o ile będziesz spożywać Youngin! Youngin uczyni twoje wewnętrzne układy znacznie zdrowszymi i młodszymi. Chcesz jeszcze więcej? Marzy ci się nieskończenie gładka skóra? Dokup Youngout i zażywaj go razem z Younginem! Youngin i Youngout wydłużają żywotność bezmózga o trzydzieści procent! Promocja! Teraz do każdego bezmózga firma Pharma Nanolabs dodaje gratis oba te preparaty! Nie przegap okazji!

***

Zaproponowałem Steffi spacer po dziedzińcu. Potrzebowałem trochę świeżego powietrza.

Zanim jednak dotarliśmy do drzwi wyjściowych, zdrowo się namęczyłem: długość korytarzy w Zoenet Labs jest zatrważająca. Nic dziwnego. W końcu są przeznaczone do komunikacji wewnętrznej, nie wiem zresztą jakiej, bo dimeni mogą pogadać w sieci z łażenia z pomieszczenia do pomieszczenia. Jeśli chcą wyjść na zewnątrz, mogą po prostu wyfrunąć przez grodzie w każdym pomieszczeniu sąsiadującym ze szczytową ścianą. Relikt przeszłości? Byłem zbyt zmęczony, żeby się zastanawiać, uznałem, że jednak do czegoś te kilometrowe łączniki służą. Na przykład pewien gamedec może dzięki nim rozruszać zastałe kości. Gdzie moje ziółka regenerujące mięśnie? Kiwnąłem smętnie głową. Zostały w hotelu Twardowsky. Te stalowe kukły – zerknąłem na towarzyszkę – z pewnością nie mają medykamentów, nawet głowa ich nie boli. Uśmiechnąłem się. To nawet śmieszne.

W końcu zobaczyłem wyjście. Wtedy minął nas żywy człowiek.

– Geskin? – spytałem szeptem Steffi.

– Tak.

– Dlaczego nie sprzedajecie tych modeli? Są o wiele bardziej… hm… – przyjrzałem się jej kształtom – …ludzkie.

– Dojdzie do tego, jak rynek nasyci się droidami. Zamilkłem. Wszędzie prawa rynku. Jasne. Po co razu sprzedawać najlepszy towar? Z punktu widzenia sprzedawcy to jawne marnotrawstwo. Steffi przerwała moje rozmyślania:

– Geskin to bardzo fajna rzecz, ale ma ograniczenia.

Trudno w to uwierzyć.

– Naprawdę? Jakie?

– Pomyśl. Nie polata, bo nie zainstalujesz w nim generatorów, podatny na urazy trudny do naprawienia. Fatalnie reaguje na przyspieszenie: zrywają się ścięgna, łamią kości, to właściwie taki model „niedzielny”. Wizytowy.

Zrobiło mi się gorąco. Miała rację! Z punktu widzenia dimena ciało ludzkie posiadało mnóstwo wad!

– Niedługo dojdzie do tego – odezwałem się – że ludzie będą mieli po kilka modeli, tak jak teraz kolekcjonują buty czy marynarki… Firmy produkujące zbroje będą kształtować gusty i mody. Stworzą modele duże i małe, transformujące, podobne do pneumobili, do… do wszystkiego!

Miękko się zaśmiała. – Masz wyobraźnię.

Wyszliśmy na plac. Wciągnąłem w płuca gorące, nieruchome powietrze. Steffi się przeciągnęła. Dziwne. Nigdy nie zrozumiem psychiki dimenów… dopóki sam nie zasilę ich szeregów. W słonecznej poświacie jej zbroja nabrała nowego uroku. Była zgrabniejsza od Dooma i jakaś taka… prawie żywa, jak wszystkie inne zoeneckie wyroby.

– Jak się nazywa twój motomb? – spytałem.

– Freya – uśmiechnęła się. – A tamte – wyciągnęła rękę wskazując coś za moimi plecami – to Thory. Odwróciłem się. Obszerny plac był pusty, jeśli nie liczyć sześciometrowych mechów bojowych, stojących nieruchomo niczym pomniki zagłady.

– Nie widzę tu żadnych dimenów… Roześmiała się.

– Ależ to oni! – wykonała ruch w kierunku behemotów.

Opadła mi szczęka.

– Te mechy to motomby?

– Mamy jeszcze większe – uśmiechnęła się zagadkowo.

Przyjrzałem się potężnym machinom. Stopy wielkie jak jednoosobowy pneumobil. Ramiona długie jak wagon aurokaru. Łby potężne niczym kioski dźwigów. Człowiek stworzył potwory. Poprawka. Człowiek stał się potworem. Słońce odbiło się od naramiennika nieruchomego molocha. Nad jego czerepem widniało odległe niebo i pierzaste cirrusy Dookoła panowała cisza przeszywana cichym zawodzeniem wiatru. Czy przypadkiem nie o tym pisał Wells w Wehikule czasu, kreśląc wizję schyłku ludzkości? Widok maszyny kojarzył się z milczącymi budowlami Morloków, nieruchomymi monolitami w pustym krajobrazie, gdzie życie toczyło się pod ziemią. Czy widziałem przedświt podziału ludzkości na dwa rodzaje? Czy różnice między nimi posuną się do opisanego przez pisarza koszmaru? Miałem nadzieję, że nie. Spojrzałem jeszcze raz na nieruchomą bryłę. Jakkolwiek będzie przebiegał podział, jedno wydawało się pewne: wkrótce homo realium i homo virtual przestaną się rozumieć. Odetchnąłem, zamrugałem i wróciłem myślami do rozmowy Widok Steffi dodał mi otuchy.

– Wspomagane są generatorami antygrawitacyjnymi? Inaczej byłyby zbyt powolne?

Uśmiechnęła się.

– Zgadłeś.

– Sejfy z dibekami mają w korpusach czy są zdalnie sterowane z zewnątrz, tak jak ja to zrobiłem z geskinem?

– Obie opcje są możliwe.

– A teraz?

Roześmiała się.

– Sama nie wiem. To tajemnica.

– Ale dlaczego stoją? Zoeneci w biurze są podłączeni do sieci, widziałem kable, ale oni? W jakieś singlowe gierki sobie grają?

Zacząłem lubić jej mechaniczny uśmiech. W zasadzie był zupełnie ludzki. Kilka dni w jej towarzystwie i przestałbym zauważać, że pokrywa ją metal.

– Oni też są podłączeni.

– Ale jak?!

– Fale grawitacyjne.

– Myślałem, że to niemożliwe.

– Wszystko jest możliwe, zwłaszcza gdy dysponujesz taką mocą odbiorczo-nadawczą jak Thor.

– Ale jak on się ładuje? Energia na jego utrzymanie musi kosztować majątek!

– Pozyskuje każdą: słoneczną, cieplną, wiatrową, deszczową, nawet gdy jest burza, specjalnie ściąga na siebie pioruny.

– To nieprawdopodobne.

I znowu się uśmiechnęła. Podeszła bliżej. – Nie widziałeś jeszcze wszystkiego.

Nie miałem wątpliwości, że patrzy mi głęboko w oczy. Jej mechaniczne spojrzenie… jasnobłękitne tęczówki, cała misterna oprawa powiek, imitacja brwi, to wszystko było żywe.

– Torkil… Nie wiem, czy powinnam pytać, ale… pamiętałeś o mnie?

Spuściłem głowę. Pewnie, że pamiętałem. Dobrych dusz się nie zapomina. Mimo to nie chciałem zanadto zagłębiać się w sentymentalne wyznania. Wziąłem ją za rękę. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że jest gładka, ciepła, prawie ludzka.

– Nie „pamiętałem”, ale pamiętam – odparłem. – Masz w moim sercu stałe miejsce.

Uśmiechnęła się. Nie wiedziałem już, czy rozmawiam z człowiekiem w metalowym ciele, czy z robotem o ludzkich uczuciach. Jak ona wyglądała w Mroku? We wspomnieniach pozostał głównie kolor włosów. Wyciągnęła w moim kierunku mnemokryształ.

– Wczytaj to w swój omnik.

Parsknąłem.

– Ostatni, jaki miałem, rządowy, spłonął wraz z geskinem.

Sięgnęła do uda. Jego nieskazitelna, wypolerowana powierzchnia zarysowała się, ukazując kwadratowy kształt wysuwającej się szufladki. Leżało tam nowiutkie urządzenie.

– Masz. Takim modelem nie może się poszczycić nawet prezydent Wolnych Stanów.

Przyjąłem sprzęt z wdzięcznością. Zerknąłem na spodnią powierzchnię. Made in ZL. Zawsze miałem słabość do osobistych maszynek. Zapiąłem klamrę na nadgarstku i zbliżyłem kryształ. Łapka grawitacyjna pochwyciła go i wgrała program.

– Jeszcze to – podała mi zestaw okularów i soczewek w zgrabnym etui.

Wyjąłem szkła. Były tak cienkie i lekkie, że zdawały się tylko refleksem i zakrzywieniem obrazu. Założyłem je. Przed oczami pojawił się napis:

Czy chcesz wgrać program „Steffi”?

Wyciągnąłem rękę w powietrze i pacnąłem w eteryczne „tak”. Serce mi zmiękło, gdy jej obraz rozmył się, zastąpiony widokiem rudowłosej piękności. Już pamiętałem, jak wyglądała. Oczywiście. Sceny z Mroku przeleciały przez pamięć jak płochliwe ptaki. Po chwili ustąpiły przed innym wspomnieniem: przypomniało mi się, jak wgrywałem podobny program po ożywieniu Anny. Kiedy to było? Dawno temu, w odległej galaktyce.

– Teraz lepiej – wyszeptałem, starając się zamaskować gorycz.

Anna… Tak to jest z uczuciami, że gdy brak właściwego obiektu, chętnie przerzucają się na inny, zwłaszcza gdy jest piękny. Musiałem się mieć na baczności.

Poprawiła włosy.

– Przypominasz sobie?

– Trudno zapomnieć.

W tym momencie uświadomiłem sobie, że od kilku chwil doskwiera mi nieznośny upał.

– Może już wrócimy? – zaproponowałem.

– Gorąco? – domyśliła się.

– Odpowiesz mi na kilka pytań? – zaryzykowałem.

Spojrzała mi głęboko w oczy.

– Zawsze.

Zebrałem się w sobie.

– Od dawna jesteś agentką Zoenet Labs?

– Odkąd pamiętam. – Podniosła rękę, powstrzymując mnie przed kolejnym pytaniem. – Tutaj jesteś agentem, nawet o tym nie wiedząc. Najlepszy szpieg to taki, który nie rozumie swojej roli, a nawet jeśli rozumie, to najczęściej tylko tak mu się wydaje. W Mroku byłeś testowany. Nie pojmowałam swojego zadania nawet po jego wypełnieniu.

Weszliśmy w cień korytarzy. Steffi zapewne przełączyła wizjery na jakieś inne fale, ja zaś brnąłem w ciemnościach, wyczuwając ciałem jej ciepło. Teraz zrozumiałem, dlaczego gra o nawiedzonym domostwie była tak krótka. Zwykła reklamówka stworzona przez Zoenet Labs, podobnie jak świat stanowiący tło dla wyczynów Wilehada i moich w siedzibie „Mątwy”.

– Coście tam testowali?

– Logicznie myśląc, inteligencję i zdolności bojowe przyszłych agentów.

Pięknie.

– Fear Walkers sami wybierali osoby do testowania – ciągnęła.

Coraz piękniej.

– David też jest agentem? – spytałem znużonym głosem.

– Ani on, ani Gabrielle nie mieli pojęcia, w czym uczestniczą. Namówiłam ich do tej zabawy i tak to wszystko ustawiłam, żeby Dave stał się naszym przywódcą.

Zamrugałem. Oczy przyzwyczajały się do mroku korytarzy.

– Gratuluję. Mną też ładnie… manipulowałaś. Po co na przykład była ta szopka z sauną?

– Nie miałam pojęcia, że tam jest pułapka. Uwierz mi – przystanęła i dotknęła palcami mojej piersi. – Uwierz mi – powtórzyła. – Naprawdę niewiele z tego rozumiałam i ciągle nie mogę się połapać. Dla nich – skazała wzrokiem w górę – to tylko gra. Poruszają nami jak pionkami po wielkiej planszy. Nienawidzę ich za to.

Ruszyliśmy Po chwili przerwała ciszę:

– Prawda jest taka, że nie zatrzasnęłam się w komórce, ale spłonęłam w domu, gdy rodzice byli na przyjęciu. Uratowali kawałek mojego ciała i zdążyli dotlenić mózg. Ojciec natychmiast zatrudnił mnie w Zoenet Labs, żebym zaczęła zarabiać na utrzymanie netomba. A potem… – potrząsnęła głową. – Nie chcę o tym mówić. To wszystko kurewsko trudne, Ciężkie i… – machnęła ręką.

***

– Torkil Aymore, znany widzom z virtuality show firmy Novatronics, które transmitowaliśmy w naszej holowizji cztery lata temu, zginął wczoraj w południe w tragicznym wypadku powietrznym. Aymore powrócił z Wolnych Stanów Ameryki, gdzie rozwiązał wirusową aferę ukrytą pod kryptonimem „Pandora”.

Po złożeniu sprawozdania, obciążającego zorganizowaną organizację przestępczą „Mątwa”; wracał z tajnego centrum operacyjnego Biura Ochrony Państwa swojego apartamentu w linowcu Stockomville służbowym pneumobilem pilotowanym przez porucznika W. Podczas lotu kanałem XLN 15 pojazd został  zaatakowany przez niezidentyfikowane aerauta. Pilot ocalał dzięki sprawnie działającemu mechanizmowi katapultującemu. Mimo pościgu nie udało się przechwycić tajemniczych pojazdów. Prawdopodobnie zamach był zemstą mafii narkotykowej za szkody, jakie wyrządził gamedec, niszcząc jej główną kwaterę w nieczynnej fabryce Forda w Północnej Karolinie oraz składając zeznania. Strata tak dzielnego obywatela jest ciosem dla nas wszystkich. Przed państwem premier wolnej Europy, Mieczysław Zas.

– Torkil Aymore był człowiekiem szlachetnym, inteligentnym i oddanym sprawie lepszych, bezpieczniejszych gier. Walczył o światy dla nas wszystkich, bo to one są przyszłością ludzkości. Nie dopuścimy, by jego śmierć poszła na marne. Wielki dimeński artysta, Sean Sennhauser, zadeklarował, że jego najnowszy film Doom Day, opowiadający o akcji w fabryce Forda, skupi się na sylwetce gamedeka. Połączmy się w smutku…

Wyłączyłem odbiornik. Wzruszyłem się. Szkoda, że moja mama tego nie słyszy. Zamarłem: za to słyszą Anna, Pauline, Harry i Pete. Zaschło mi w gardle. Generał Enrique Baczewski może spać spokojnie, teraz będą milczeć.

Co czują? Co do mężczyzn, nie miałem wątpliwości: zamkną się w sobie, pójdą się urżnąć, a potem i przez wiele dni będą dusić w sobie żal, nie uzewnętrzniając uczuć. Co do kobiet… Kochane Pauline i Anna. Pewnie płaczą. Od tej chwili każda sekunda ich życia będzie trwaniem w świecie beze mnie. Torkil, Torkil… nie żyje. Zniknął w puszczy, a teraz dowiadują się o jego śmierci z holowizji. Przez kilka  dni nie będą mogły w to uwierzyć, potem pogrążą się w melancholii, po dwóch tygodniach pozbierają ; się, a za miesiąc pogodzą z nową rzeczywistością i świat zmieni barwy. Będzie inny, trochę zimniejszy, trochę bardziej szary. A potem, za rok, może dwa, poznają kogoś innego – i świat odzyska kolor, a na moim nagrobku uschną kwiaty. Kurwa.

Czasami mężczyzna musi zacisnąć zęby, żeby nie wyć. Zacisnąłem zęby. Bardzo mocno. Dopiąłem mankiety koszuli, poprawiłem kołnierzyk, sprawdziłem położenie klamry paska, zerknąłem na buty. Wyprostowałem się. Kiedy łamie cię życie, kiedy przygniata cię ciężar tak wielki, że chcesz paść na kolana i błagać Boga o litość, myśl tylko o tym, żeby trzymać pion: usztywnij kark, napnij ramiona i ruszaj do przodu. Powtarzam, ruszaj do przodu. Zrobiłem krok w stronę drzwi. Czas do boju.

Gdy szedłem absurdalnie pustymi korytarzami, które kołysały się w rytm marszu, przypomniałem sobie rozmowę z Laurusem tuż po podniebnej potyczce:

– Jesteś organikiem. Jak zostałeś agentem zoenetów?

– To nie takie trudne.

– Co masz na myśli?

– Zrozumiesz, gdy sam zostaniesz.

To rzeczywiście nie jest trudne, przekonywałem się w myślach, maszerując wzdłuż nagich ścian. Odgłos kroków brzmiał jak bojowe werble. Wbijałem obcasy w metaliczną posadzkę, jak żołnierz ruszający do walki. Bo byłem żołnierzem, wojownikiem pojedynczej, osobistej armii. I nie miałem zamiaru się poddać, choć otaczała mnie wroga horda. O, nie znacie jeszcze Torkila Aymore’a. Ja sam go nie znam, ale drżę przed nim, bo straszny to człowiek. Starałem się nie zerkać do otwartych pomieszczeń. Widok nieruchomych postaci wybijał z heroicznego nastroju.

– Jak wiesz, nasi agenci, podając się za prezesów Medtronics i Pharma Nanolabs, sprowokowali akcję „Pandora”, dzięki której dimeni kontrolują teraz wszystkie gry – rozpoczął Koriolan Dal, ledwo wszedłem do jego gabinetu i usiadłem na sztywnym białym krześle. Barbarzyńcy.

– Zanim do tego doszło – ciągnął – agenci ci inwigilowali środowisko firm farmaceutycznych w geskinach. Przebywając na wrogim terenie pobrali skany powierzchowności prezesów oraz wykradli tajemnicę przygotowywanej „bezmózgowej” kampanii. Nasza analiza…

Zerknąłem na żeńskie motomby Jeden z nich był prawdopodobnie rudowłosą miłą dziewczyną. Szkoda, że nie założyłem soczewek.

– …wykazała możliwość, że zostali zdemaskowani. W tym czasie geskiny nie posiadały aparatury oszukującej bramki prześwietlające ciało.

Włączył holomonitor za plecami. Ujęcie przedstawiało biurowe wnętrze. W tle, na jednej ze ścian dostrzegłem logo Pharma Nanolabs – dwa węże ułożone w znak nieskończoności.

– To ujęcie z ukrytej kamery jednego z agentów. Obraz ożył. Nosiciel aparatury optycznej szedł wzdłuż szpaleru komputerów. Zbliżył się do otwartych drzwi.

– Właśnie w tej framudze – wskazał Koriolan – prawdopodobnie kryje się skaner. Jej grubość jest trzykrotnie większa od pozostałych ścianek działowych, a nie jest to mur nośny Analizy oficjalnych planów pokazują, że w tym miejscu nie powinny prowadzić żadne rury ani kable.

Uruchomił zapis. Agent przez chwilę spoglądał w lewo. Stop.

– Tamta skrzynka – zaznaczył niepozorny obiekt rogu – nie jest oznakowana. Jej wymiary i specyfikacja nie odpowiadają magistrali połączeń, urządzeniom antywłamaniowym, przeciwpożarowym, żadnym. EEG agenta, gdy przechodził przez przejście…

Uruchomił film i nałożył na ekran siatkę zapisu ektroencefalogramu. Agent przeszedł przez próg. eden ze świetlistych wężyków, znaczących elektryzną działałność mózgu, drgnął nieco wyżej niż zwykle.

…zachowało się niespecyficznie. Wyłączył zapis.

– Jeszcze raz przeanalizowaliśmy całą akcję i wyszło nam, że wszystko stało się trochę… za łatwo. Zacisnął stalowe wargi. Zmarszczyłem czoło:

– Podejrzewacie, że zostali zdemaskowani przed tym, jak wydobyli dane o bezmózgach?

– Niestety.

Milczałem.

– Dręczy nas pytanie – podjął – czy tak było w istocie, bo pewności nie mamy. Ale dlaczego w takim razie pozwolono im dalej działać i wykraść tajemnicę? Dlaczego nie zwolniono pracowników, pod których podszywają się nasi agenci? Dlaczego ciągle mogą tam wchodzić?

– Bo ukrywają coś ważniejszego? Chcą trzymać wroga bliżej od przyjaciela?

Uśmiechnął się smutno. Zanotowałem w pamięci, żeby w końcu spytać Steffi, jak nazywa się jego motomb.

– Właśnie – skinął głową. – Zoeneci bardzo nie lubią grać drugich skrzypiec. Wydaje się, że sprowokowana przez nas Pandora, którą uważaliśmy wyłącznie za nasze dzieło, w rzeczywistości odbyła się za przyzwoleniem Medtronics i Pharma Nanolabs. Powstała dziwna sytuacja: inne firmy i rządy myślą, że zrobiła to mafia, bo my wprowadziliśmy ich w błąd, Ale prawdopodobnie sami jesteśmy sterowani przez farmaceutów, którzy doskonale znali nasze zamiary. Pozwolili nam wykraść dane o bezmózgach, żebyśmy myśleli, że wiemy już wszystko.

Pokiwałem głową z uznaniem. Dobra analiza. Mógłby być gamedekiem.

– Czego ode mnie chcecie? Uśmiechnął się drapieżnie.

– Mamy nadzieję, że nie zauważyli, że naszym agentom udało się pobrać próbkę DNA wiceprezesa Pharma Nanolabs, Hioba Agona.

Znów uruchomił projekcję z perspektywy oczu jakiegoś innego agenta. Jego wzrok spoczął na otwartym sedesie. Obraz przybliżył się. Na porcelanowej ściance widniało niewielkie brązowe maźnięcie. Skrzywiłem się i odwróciłem spojrzenie.

– Agon popełnił błąd, wypróżniając się w hotelowej łazience. – Koriolan parsknął z uciechy – W dzisiejszych czasach kupa prezesa bywa warta tyle samo, co sam prezes.

– Chcecie zrobić geskina z użyciem jego kodu?

– Do zrobienia geskina niepotrzebny jest kod genetyczny. Wystarczy laserowy skan powierzchowności. – Więc po co wam jego genotyp?

– Ty będziesz Hiobem.

***

– Witam państwa, Cal Galahad, Global Network News! Stęskniliście się za mną? Mam przyjemność znów (i tak do znudzenia) rozmawiać z komandosem Virtual Security Agency, tym razem nie zwykłym żołnierzem, ale kapitanem doborowej formacji. Witaj Stanley.

– Dzień dobry państwu, kapitan Stanley Stone, dowódca ósmego skrzydła kawalerii wirtualnej, pierwsza dywizja imienia Merula Andy.

– To ładnie z twojej strony, że się przedstawiłeś. ,Sam nie dałbym rady.

– To oczywiste.

– He, he, dowcipniś z ciebie.

– W przeciwieństwie do ciebie.

– No, uwielbiam tego gościa! Z takimi komandosami VSA gracze na pewno nie zginą! A teraz z innego nanowodu… Słuchaj, Stan, w grach… Aha, jakby państwo nie wiedzieli, znajdujemy się w świecie Crying Guns, o, ta gra to prawdziwy staroć, ale dzięki patchom ciągle się trzyma, prawda, Stan?

– Chciałeś zadać pytanie.

– Prawda. Więc w grach są coraz większe drapieżniki. W zapomnienie odeszły komary, muszki, wszelkie inne robactwo. Teraz są stwory kotopodobne, jaszczurkokształtne, nawet latające świństwo wymiarami zbliżone do sępów!

– Zgadza się. Mamy mocniejszy sprzęt, podwoiliśmy patrole, panujemy nad sytuacją.

– A peesdeki? Personal Security Droids? Chyba ie powiesz, że ciągle zaopatrujecie graczy w Nietoterze?

– Dobra uwaga. Nietoperze wycofaliśmy. Na ich miejsce wprowadzono Sokoły i Orły, w zależności od stopnia zagrożenia w danej grze pierwsze, słabsze, bądź drugie, lepiej wyposażone. Wszystko jest pod kontrolą.

– Czy to prawda, że Virtual War Droids Ltd. pracuje nad nową wersją peesdeka o nazwie Dragon?

– Potwierdzam. Choćby bestie zmutowały nie wiem jak, i tak zawsze będziemy o krok przed nimi. – Gratuluję dobrego samopoczucia. Nie niepokoi fakt, że wróg ciągle ewoluuje?

– My również.

– Słyszałem, że zaczął przejawiać ślady inteligencji: wykorzystuje przeszkody terenowe, gromadzi się w bastionach…

– Ciągle są daleko za nami.

– Na razie. Proszę państwa, pozwólcie, że zadam niebezpieczne pytanie, w końcu za to mnie tak lubicie. Do czego to wszystko zmierza?

***

– Recepturę na virgen wykradliśmy z Medtronics już dawno temu – mówiła Steffi, gdy szliśmy w stronę laboratorium. Zapobiegliwie założyłem soczewki, więc widziałem ją jako śliczną dziewczynę, a nie ślicznego droida.

– Steffi, co to jest virgen?

– Tędy – wskazała gródź.

Weszliśmy do białego wnętrza. Czekał na nas jeden cyborg. Model inny od Koriolana, siłą rzeczy różniący się od Freyi: drobny, wysmukły, elegancko stylizowany, jakby arystokratyczny i wyniosły.

– Doktor Guy Samson – przedstawiła. – Guy, to jest nasz superekstranowy agent…

– Torkil Aymore – wszedł w słowo i wyciągnął wąską dłoń. – Słyszałem o panu. Od dawna chciałem uścisnąć pana rękę.

Byle nie za mocno. Przyjąłem powitanie.

– Jak słyszę, Stefii wprowadza pana w temat? – zagadnął.

– Wciąż nie wiem, czym jest…

– Virgen?

Chyba miał zwyczaj przerywania. Typowe dla arystokratów.

– Chwileczkę – podniósł z tacki podejrzane narzędzie. – Na pogaduszki przyjdzie czas.

Wykonał ruch tak szybki, że zwyczajnie go nie zauważyłem. Dopiero gdy poczułem ból po lewej stronie szyi, zorientowałem się, że pobrał próbkę mojej tkanki! Na żywo! Już otwierałem usta, żeby obrzucić go stekiem przekleństw, gdy wykonał drugi, również niewidoczny gest i na ranie znalazł się żelowy opatrunek. Ból ustąpił. Cała akcja trwała niepełną sekundę.

– Ależ… – stęknąłem.

– Przyspieszenie to przydatna rzecz – rzucił przez ramię, wkładając urządzonko z moją skórą do analizatora. – Nie dość, że pozwala zaskoczyć, co w moim zawodzie nie jest zbyt przydatne, to z pewnością ułatwia pewne procedury. Nie boli, prawda?

– Już nie, lecz…

– No i mamy wynik.

Spojrzałem na rudowłosą. Naprawdę było miło oglądać jakiś żywy organizm pośród tych wszystkich maszyn. Uśmiechnęła się wesoło.

On już taki jest – przeczytałem napis przed oczami.

– Widziałem to, Steffi – odezwał się, wciąż odwrócony do nas plecami. – Teraz wykonamy teścik… ”:Laboratoryjny ekran wyświetlił jakieś niezrozumiałe dane. Po chwili wysunął się podajnik z pięcioma kapsułkami: złotą, karmazynową, srebrną, zieloną i niebieską. Doktor zgarnął je i włożył do przezroczystego pojemnika.

– Virgen – odezwał się, wręczając mi buteleczkę – to wirus zawierający instrukcję zmieniającą genotyp właściciela. Jest to lek, hm… – przytknął rękę do ust – …może nie lek, ale specyfik, który usuwa geny właściciela, wstawia nowe i, co najważniejsze, stymuluje układ enzymatyczny do zmian. Innymi słowy, dzięki virgenowi człowiek zmienia fenotyp, a mówiąc po ludzku, zamienia się w kogoś innego.

 – To szaleństwo! – Tym razem ja mu przerwałem. Zmieniając ciało, zniszczycie mózg!

Uniósł palec i uśmiechnął się.

– A… nie. Po to pobrałem twoją tkankę, żeby do tego nie doszło. Dlatego każdy specyfik jest dopasowany do jednego tylko człowieka. Otóż tajemnica tego wirusa polega na tym, że mózg odbiorcy jest oszczędzony prawie… w stu procentach.

– Dzięki za to „prawie”. Machnął lekceważąco ręką.

– Komórki nerwowe minimalnie zmieniają układ, ale synapsy dążą do utrzymania poprzedniej konstelacji. Halucynacje, urojenia, derealizacja, depersonalizacja, parestezje, deja-vu… Można się oswoić. Najsilniejsze objawy występują przez kilka pierwszych dni. Potem słabną. Najważniejsze, że osobowość się w zasadzie nie zmienia.

To jego „w zasadzie” przełknąłem jak kolczasty kamień. Spojrzałem na fiolkę.

– Zgaduję, że główny lek to ta złota kapsułka?

– Zgadza się. Srebrna to silny preparat uspokajający.

– Słucham?

– Podczas przemiany… zachodzą bardzo gwałtowne procesy… również nowotworowe.

– Że jak?!

– Globulka karmazynowa to specyfik unieczynniający nowotworzenie. A zielona jest preparatem przeciwbólowym.

– Jeszcze niebieska – rzuciłem grobowym głosem. – Akcelerator zmian. Bez niego przekształcałbyś się przez tydzień.

– A z nim? Uśmiechnął się słodko:

– Tylko dobę. Podłączymy cię do wielkiego zasobnika płynów odżywczych. Bez niego schudłbyś jakieś pięćdziesiąt kilogramów.

***

– Jak donosi nasz korespondent z Gujany Równikowej, Ralph Faraday, problemy w tym kraju zdają się dobiegać końca. Jednak to nie rząd przyczynił się o zażegnania konfliktu, ale znany w gujańskim high lifie przemysłowiec Jacques Lambert, który kilka dni temu założył nową firmę o nazwie Live. Pierwszym przedsięwzięciem nowego konsorcjum jest budowa ultranowoczesnego plantu produkcyjnego sto kilometrów na zachód od Nowego Paryża, w centrum tropikalnej dżungli, wciąż jednak w obrębie filtrów ABB. Fabryka wytwarzać będzie motomby, dibeki netomby, zajmie się również kreacją diginetów. Lambert w udzielonym Global News wywiadzie świadczył, iż będzie to konkurencja dla słynnej amerykańskiej fabryki Zoenet Labs, dla Novatronics innych elektronicznych koncernów. „Live znaczy żyj twierdzi przemysłowiec. – Takie jest nasze hasło. Dlatego motomby i dibeki produkowane w Live będą nie gorsze od zoeneckich czy innych, a znacznie tańsze. Życie, nie pieniądze, to najwyższa wartość”.

Firma Live już dzisiaj zatrudnia trzydzieści tysięcy pracowników, a nabór ciągle trwa. Co więcej, każdy nowo przyjęty otrzymuje nie oprocentowany kredyt na dibeka. Tłumy przed biurem zatrudnienia rzedną, chętnych do pracy w Live wciąż przybywa. Czyżby rozpoczęła się nowa era miłosiernego biznesu? Nazywam się Vanessa Reeve, oglądacie państwo SA Earth News.

***

Hiob Agon. Tak nazywa się wiceprezes Pharma Nanolabs. Czy to przypadek, że jest imiennikiem największego biblijnego męczennika, a jego nazwisko kojarzy się z agonią?

Nie masz wyjścia, Torkil, szeptały szkarłatne demony pochylone nad moim łóżkiem, nie masz wyjściaaaa… Zabiją cię, wiesz za dużo, wiesz za duuużooo…

Jeden z nich uniósł błękitny miecz i wbił go vv moją pierś. Wyraźnie czułem, jak przeszywa serce, tchawicę, przełyk, przedziera się przez kręgi i rozrywa skórę na plecach.

– Aaa!


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю