355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw » Текст книги (страница 17)
Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 17 (всего у книги 19 страниц)

Wróciłem pamięcią do ataku. Zniszczyłem centralną muchę. Zdawała się być mózgiem całego stada, jakby główną magistralą. Po jej unicestwieniu wszystko powinno było sczeznąć i na chwilę tak się stało. Skąd więc przyszło odrodzenie? Z czwartego wymiaru?

Wytrzeszczyłem oczy i zamarłem w połowie napełniania szkła. Z czwartego wymiaru?! Ależ tak! Gwałtownie odstawiłem butelkę. Bestia mogła przetrwać format, chowając się… w czwartym wymiarze! Kiedy było po wszystkim, wyskoczyła z niebytu i z powrotem zagnieździła się w serwerach! Tak samo po moim ataku! Ale w takim razie, jakim cudem przedostała się w hiperprzestrzeń?

Oczami wyobraźni zobaczyłem Baal Zebula i przypomniałem sobie sondy wysyłane w czwarty wymiar przez Sergio Lamę. Były niemal identyczne. Oczy bez fasetek, brak włosków na nogach.

O mój Boże. Wszystko stało się jasne. Lama wysłał sondy prawdopodobnie na początku zoeneckiej „Pandory”. Jedna z muszek wychynęła na sekundę w trójwymiarowej przestrzeni w pobliżu zainfekowanych komputerów. Nastąpiła jakaś interferencja i wirus zagnieździł się w sondzie! „Jest zaprogramowana, żeby się uczyć”, mówił Sergio. Dlatego wirusy raptem zyskały umiejętność mutacji! Zaczęły się uczyć, rozwijać, a że jedynym ich zadaniem było niszczenie, uczyły się destrukcji! W trakcie penetracji serwerów natknęły się na bramki antyhipnotyczne zainstalowane standardowo po kradzieżach Aristona Borgii i to właśnie z nich uzyskały wiedzę o budowie ludzkiej psychiki i – ironicznie – o hipnozie! Formatowanie może zabiło wszystkie wirusy w komputerach, ale nie zniszczyło sond! Najprawdopodobniej bugi przejęły kontrolę nad muszkami i po procedurze globalnego oczyszczania ponownie zainfekowały sieć! Niewykluczone, że to samo stało się po moim ataku. Centralna postać przybrała kształt sondy Lamy zgodnie z podstawowymi prawami logiki. Nawet kryształ kieruje się swoistym instynktem struktury, tworząc takie, a nie inne konstrukty. Tutaj sercem wszystkiego był próbnik, dlatego potwór w sercu Ironstone miał jego kształt, nie był żadnym Baal Zebulem – władcą much. Już wiedziałem, dlaczego bestie ciągle zmieniały taktykę. Był to wynik zaprogramowania aparatów Sergia, które nieustannie miały się uczyć, szukać, penetrować, wskakiwać w trzeci wymiar i za chwilę znikać. Tak zachowywały się tęgoryjce, taką taktykę przyjmowały inne stworzenia, również wściekły tirex gryzący własne udo.

Wiedziałem, jak zabić bestię. A właściwie znałem kogoś, kto wiedział.

***

Nahum Ordon, rzecznik firmy Ground Cleaners Ltd., znanej dotychczas głównie z działalności industrialnej, ogłosił wczoraj rozpoczęcie prac nad komputerami i urządzeniami opartymi na technologii pneumo– i hydrowodowej. – Sprawy zaszły za daleko – oświadczył w dzisiejszej dyskusji sieciowej na forum serwera „nasze sprawy”. – Od dawna nosimy się z zamiarem udostępnienia tych rozwiązań szerszemu gronu odbiorców. Prąd elektryczny, fale elektromagnetyczne, cała materia w stanie energetycznym stała się zbyt zawodna. Czas wrócić do rozwiązań stricte namacalnych.

Czyżby na progu kolonizacji kosmosu ludzkość miała wrócić do maszyn parowych? Earth News, Vanessa Reeve.

***

Na ekranie telesensu pojawiła się pogodna twarz Sergia, która raptem skurczyła się w przestrachu. – Co ty robisz?! – syknął. – Mogą nas namierzyć

– Harold mówił, że macie perfekcyjny system maskujący.

Machnął ręką.

– Metoda jest doskonała, dopóki ktoś nie wymyśli lepszej antymetody. Czego chcesz?

– Czy możesz mi przesłać program kierujący twoimi sondami?

Zastygł.

– Do czego zmierzasz?

– Te muszki wyłaniają się na moment w trzecim wymiarze, prawda?

– Tak są zaprogramowane. Mają identyfikować poszczególne byty, a mogą to zrobić tylko wskakując do naszej rzeczywistości.

– Mówiłeś, że mają program uczenia się. Czy możliwe, by został wykorzystany przez wirusy do mutacji?

Oczy mu się zaokrągliły Cofnął się i zamrugał.

– Mutacja… – chrząknął – …to elementarny proces nauki. Ucząc się, mutujemy w doskonalsze formy. – Spojrzał na mnie jak na proroka. – Ależ tak!!

 – Sergio! Muszę mieć kod tych sond. Cały! Uśmiechnął się chytrze.

– A nie wolałbyś od razu algorytmu, który je zniszczy?

***

Sean Sennhauser ogłosił dzisiaj ze smutkiem, że zmuszony jest odłożyć premierę holofilmu Doom Day na późniejszy, nieokreślony termin. – Nie darowałbym sobie – mówi reżyser – gdyby w trakcie emisji ucierpiał choć jeden dimen czy organik. Sztuka wymaga poświęceń.

Krytyka ocenia, już dzisiaj, przed pierwszym pokazem, że obraz będzie hitem dekady. Znawcy jednoznacznie wskazują słuszne przesłanie oraz heroiczną figurę gamedeka Torkila Aymora. – Bardzo nam dzisiaj brakuje bohatera takiego jak Aymore – przyznaje Sennhauser. – Wiele bym dał, żeby zmienić bieg przeszłości i sprawić, by nadal był wśród nas. Popołudniowe wiadomości Earth News, Vanessa Reeve.

***

Po dwunastu godzinach wkroczyłem triumfalnie do sali odpraw, trzymając w garści mnemokryształ z rozwiązaniem. Program miał zadziałać tylko w środowisku gry, był zamknięty przed oczami wścibskich programistów tuzinem haseł, a po zadziałaniu miał zniknąć. Taki był warunek Sergia. Przy katedrze podsypiał Laurus. Odgłosy moich kroków wzbudzały głuchy pogłos. Puste pomieszczenia stają się jakieś obce. Wilehad poderwał głowę.

– Która godzina? – spytałem go.

Zerknął w powietrze. Zapewne należał do ludzi stale noszących soczewki. Niebezpieczny zwyczaj.

– Druga pięć. Co tu robisz?

 Roześmiałem się.

– Pracuję! Zwołaj ferajnę!

– Kogo masz na myśli?

 – Wszystkich.

***

Uwaga, poniżej zamieszczamy odezwę sporządzoną przez koordynatora WWW z Zoenet Labs, Charlesa Wookiego.

„Drodzy gracze. Nadeszła chwila ostatecznej rozgrywki. Wierzymy, że posiadamy broń, która zniszczy Bestię. Nie jest przetestowana, więc to tylko nasza hipoteza, mimo to wydaje się, że stoimy przed ostatnią szansą, zanim sieć przeobrazi się w gniazdo potworów. Prosimy każdego gracza o poziomie doświadczenia przekraczającym dwadzieścia tysięcy standardowych xpoints o stawienie się w portalu Crying Guns o godzinie dziewiątej rano czasu amerykańskiego. Nie gwarantujemy bezpieczeństwa. Nie gwarantujemy zwycięstwa. Zapewniamy jedynie, że weźmiecie udział w najważniejszej bitwie w historii sieci”.

Gdyby kilkadziesiąt lat wstecz ktoś powiedział, że los ludzkości będzie zależeć od wirtualnych wojowników, spotkałby się z szyderstwem. Dzisiaj jest to fakt. Powodzenia, gracze. Vanessa Reeve, Earth News.

***

Wyłoniliśmy się na piaskach Crying Guns jak armia zagłady. Wszystkie siły VSA, wszystkie liczące się klany, ponad dwieście tysięcy graczy. Dzisiaj strzelby rzeczywiście zapłaczą, pomyślałem, obserwując złowieszczy fort Ironstone, nad którym krążyły drapieżne pterodony. Każdego z nas osłaniały peesdeki, uwijające się jak w transie, toczące minibitwy powietrzne niczym myśliwce chroniące nasze ciała – lotniskowce.

– Załadować broń – rozkazał generał Joseph Blackhead, legenda Crying Guns, dowódca klanu White Ravens, człowiek, który zgromadził na koncie niewiarygodną liczbę czternastu milionów dwustu pięćdziesięciu xpoints.

Tylko on mógł skoordynować atak tak potężnej armii.

– Magazynki nowego typu – przypomniał.

 Wyjąłem z podprzestrzennej sakwy siermiężnie wyglądający prostopadłościan. Amunicja projektu Sergia. Trzasnęła zapadka karabinu.

– Blackhead do lidera Omikronu.

 To do mnie.

– Jesteś pewien, że to świństwo zadziała?

– Pewna jest tylko śmierć, panie generale, choć ostatnio i ona nie bardzo.

Usłyszałem jego charczący śmiech. – Dobrze powiedziane.

Na chwilę zapadła cisza. Tylko wiatr szumiał w proporcach klanów.

– Witajcie, dzieci – wychrypiał Blackhead. – Ściągnęliście tu z całej Ziemi. Są klany z Chin, Nowej Zelandii, Konga, nawet z Quataru, gdziekolwiek to jest.

Śmiech dobyty z dwustu tysięcy gardeł brzmi jak grzmot oceanu.

– Są wśród was rycerze doświadczeni i żółtodzioby. Zresztą dla mnie każdy ma trochę cytrynową gębę.

 Znowu śmiechy przelewające się przez równinę jak błękitne strumienie.

– Trudno w takiej chwili powiedzieć coś sensownego… bo stoimy przed przeciwnikiem, którego nie rozumiemy, i dysponujemy nieprzetestowaną bronią. Czyli mamy do czynienia z podwójną niewiadomą. – Wziął głębszy oddech. – I ja tym wszystkim dowodzę. – Znowu pauza. – I wiecie co? Wszystko jedno.

Kilka śmiechów odbijających się od pancerzy jak piaskowe grudy.

– Wielu z was uważa, że jestem najlepszym taktykiem w tej grze. Może macie rację. Na pewno też zastanawialiście się, jak to robię. Dzisiaj, właśnie w takiej dziwnej chwili, gdy stoimy przed nieznanym, zdradzę wam tę tajemnicę… – Wdech. – Ja nigdy nie chcę wygrać. Kiedy gram, czuję się jak tancerz trzymający w ramionach najpiękniejszą kobietę na świecie! Wiecie, o czym mówię, prawda? Przecież ta gra jest piękna!

Odezwały się rozentuzjazmowane krzyki, wznoszące się w niebo jak rozgrzane powietrze nad pustynią.

– Pochłania mnie taniec, upaja, wiruję w zapamiętaniu i kiedy czuję największą ekstazę, muzyka cichnie. Zwycięstwo. Wcale się z niego nie cieszę, bo chciałbym tańczyć dalej. Rozumiem aż za dobrze słowa zapisane w Mahabharacie, że największą klęską jest wygrana.

Znowu cisza. Proporce zafurkotały w silniejszym podmuchu wiatru.

– Buddyści mówią, że nasz wróg jest największym przyjacielem, bo dzięki niemu uczymy się dzielności i wytrwałości. Dzięki niemu stajemy się ludźmi wartościowymi… Bestia jest takim wrogiem. Nie wiadomo, czy wygramy tę bitwę, ale powiadam wam: wszystko jedno! Pokochajcie Bestię! Obejmijcie ją jak cudną kobietę i ruszcie z nią w tan!

Ziemią wstrząsnął nasz dziki ryk.

– Pokażcie, że macie klasę! Pokażcie, że nie jest ważny rezultat, tylko taniec, bo taniec jest jak życie, a żyje się między narodzinami i śmiercią dla życia właśnie, a nie dla zgonu! Tańczcie więc do utraty tchu, nie szczędźcie żadnych figur! I chociażby wbijała wam nóż w plecy, choćby kąsała w szyję, choćby waliła kolanem w krocze i zdzierała wam skórę paznokciami, jeszcze mocniej przytulcie ją w miłosnym szale i jeszcze mocniej kochajcie! A gdy przyjdzie wam odejść, bo może przyjdzie… ukłońcie się pięknie, a potem wyprostujcie i do końca trzymajcie pion!

Podnieśliśmy broń i krzyknęliśmy w uniesieniu. Nad nami rozpostarła się kopuła dźwięku, dodająca skrzydeł wojowniczym duszom. Kiedyś czytałem wspomnienia francuskiego średniowiecznego rycerza. Pisał, że nie ma piękniejszego uczucia nad braterskie upojenie na polu bitwy Zaczynałem go rozumieć.

– Do ataku!!!

Ruszyliśmy ławą jak dawna ciężka jazda rozpędzająca się do szarży Lżejsze scouty wzniosły się w powietrze, assaulty podskakiwały jak piłki, a dreadnoughty, takie jak ja, biegły w równym łoskocie pancernych stóp. Usłyszałem, jak pędzący obok mnie ciężkozbrojny mruczy basem:

– Jeszcze tylko kilka ciężkich chmur nie porozpychanych nozdrzem konia…

Większość komandosów VSA rozlała się w niewyraźne plamy Nadludzie. Mimo przewagi szybkości nacierali równo z organikami.

– Jeszcze tylko kilka stromych gór, a potem już słońce i harmonia!

Zza murów fortu wychynęła fala czarnych skrzydlatych stworzeń. Pterodony. Zaczęły się wylewać niczym ciężki dym znad krawędzi kotła, gdzie czarownica warzy trujący dekokt, sunęły na nas w miękkim, narastającym szumie jak czarna fala przeznaczenia.

– Jeszcze tylko z hełmu kilka piór w wiatru odrzuconych próżnię…

Na murach rozbłysły salwy. To pluje skierowały swoje lufy na daleki dystans i wyrzucały w powietrze śmiercionośne bomby.

– Jeszcze tylko jeden pękły grot…

 Biegliśmy.

– Błyskawica jedna…

 Sprawdziłem stan magazynka

. – Jeden grzmot…

Dwadzieścia sztuk. Dwadzieścia salw

. – A potem…

– Incoming!

– …coming!

 – Już nie!

 – …ing!

Rozległy się wołania dowódców. Spojrzałem w niebo. Perlisty bolid leciał prosto na mnie. Rzuciłem się w bok na dreadnoughta, który umilał sobie szarżę wierszem.

– Uważaj! – krzyknął.

– Bomba! – wrzasnąłem mu w ucho, wyskoczyłem i przywaliłem rakietą w grunt. Wyniosło mnie na dobrych pięćdziesiąt metrów. Wskaźnik uszkodzeń pokazywał trzydziestoprocentowe zniszczenie dolnej części pancerza. W miejsce, z którego się odbiłem, uderzył plujowy szrapnel. Eksplozja targnęła całym moim ciałem. Koziołkując w powietrzu widziałem, jak ten, na którego wpadłem, usiłował unieść ocalałą rękę w geście wylogowania. Wylądowałem i podbiegłem do niego.

– Po… móż! – wycharczał.

Na jego piersi czernił się dumny znak klanu Spadających Orłów.

– Co recytowałeś? – spytałem, podnosząc jego dłoń.

– Norwida…

Wykonałem znak bezwładnym palcem. Zniknął. Poderwałem się z klęczek i ujrzałem, jak w naszym kierunku nadciąga skrzecząca nawałnica pterodonów. Złożyłem się do strzału. Ziemia dudniła od kroków żołnierzy i wybuchów, powietrze cuchnęło spalenizną i potem. Śmigały zbroje dimenów.

Pociągnąłem za spust i nie puszczałem, aż zaterkotała pusta iglica. Z lufy wytrysnęło dwadzieścia minirobocików, mających za zadanie przyczepić się do dowolnego przedstawiciela Bestii i poprzez niego przesłać niszczącą informację do sondy Raptem, jak na komendę, wszystkie potwory zaczęły znikać, coś je wyłączało, psuł się ich obraz, przestrzeń dookoła przecierała się, jakby ktoś ścierał kurz z ekranu. Jeszcze kilka sekund i fala anihilacji dotarła do twierdzy, oczyszczając ją z obsady. Zoeneci wyłączali przyspieszenie i materializowali się wśród organików: niektórzy kończyli skok i miękko lądowali, inni wytracali bieg, wbijając pięty w grunt i wzbijając tumany kurzu. Po chwili zrobiło się cicho.

Staliśmy oniemiali, bo wszystkiego się spodziewaliśmy, ale nie tak szybkiej wiktorii!

Nad fortecą Ironstone otworzyło się okno komunikacyjne.

– Tu Tom Vlad z gry Metal Gear. Bestie zniknęły!

 Obok rozjarzyło się drugie.

– Mike Mandalorian z Enigmy! Zniknęły! Jakby ktoś je wyłączył!

– Stefan Załęgowski z Rajskiej Plaży! Teren czysty!

– Marcin King, mówię z Dream Space! Nie ma! Nie ma! Zwycięstwo!

– Zwycięstwo! – wydarłem się na całe gardło

 Nad fortem rozbłyskiwało coraz więcej okien: dziesiątki, za chwilę setki i tysiące, ze wszystkich śmiały się twarze powtarzając jedno słowo.

***

– Zwycięstwo! Moi mili, zwycięstwo! Tak, to ja, wasz stary Cal Galahad z Global Network News! Byłem tam! Widziałem! A teraz widzę to, co wy, kochani oglądacze, bo już można oglądać, można korzystać z sieci, Bestia nie żyje! Fenomenalny program skomponowany przez nieznanego gamedeka z drużyny Omikron, w skład której wchodził klan Bezbolesnych, okazał się strzałem w dziesiątkę! Dzięki niemu możemy oddychać spokojnie! No, najmilsi, wracajmy do pracy, to jest do zabawy, to jest do pracy! Ha! No i co? Kupujecie bezmózgi, wchodzicie do. sieci jako dimeni czy odlatujecie na Gaję? Ile osób, tyle możliwości. Ja wiem jedno. Zostaję w sieci. Jak zwykle rozradowany, mówił do was Cal Galahad.

***

Jakoś nie chciało nam się wychodzić z Crying Guns. Tańczyliśmy, śmialiśmy się, dowcipkowaliśmy, żartowaliśmy. Gracze popisywali się wysokimi skokami, kręcili młyńce, zderzali się ze sobą. Z daleka dostrzegłem Steffi w kostiumie typu scout. Nie mogłem do niej podejść, bo obawiałem się, że mogę ją zdekonspirować. Uśmiechała się, a jej włosy płonęły w świetle gierczanego słońca jak najprawdziwszy ogień. Nie miałem czasu jej podziękować. Trzeba będzie to nadrobić, jak się wszystko uspokoi, napomniałem się w myślach. Podeszła do mnie Anna, za nią Pauline i Laurus. Nie wiem, dlaczego czułem zawód, że nie mogę odnaleźć wzrokiem liderki Furii.

– To była jazda! – krzyknął podwójny agent.

Nic nie mówiłem. Tylko się uśmiechałem. Czy to możliwe, że nastał koniec? Koniec całej zabawy?

– Gotowi do wylogowania? – spytała Pauline i podeszła do Laurusa.

Dlaczego do niego podchodzi? Poczułem ukłucie zazdrości. Opornie skinąłem głową. Wtedy Latynoska dotknęła jego ramienia. Mężczyzna stęknął i osunął się na ziemię.

– Rany boskie! – krzyknąłem zdumiony. – Co mu zrobiłaś?

Uśmiechnęła się niewinnie.

– Ależ nic. To tylko nasza polisa.

 ***

Zielony pasek rewitalizacji piął się do stu procent niewiarygodnie wolno. Gdy zdejmowałem kask, słyszałem wrzask Koriolana:

– Ty dziwko! Co zrobiłaś z Laurusem!?

Zerwałem się z łoża i wypiąłem nanozłączkę. W tym czasie Anna zdążyła stanąć między Koriolanem a Pauline, pospiesznie ściągającą kostium.

– Spokojnie, panie Koriolan, Laurus czuje się dobrze – stęknęła Eim, mocując się z zapięciami na łydkach.

– Jak dobrze!? – zdawało się, że szef wywiadu Zoenet Labs zgniecie obie kobiety potężnymi łapskami.

Porównując budowę jego motomba i zbroi Sokolowsky skłonny byłem założyć, że to możliwe. Pancerz Koriolana był żywym metalem: oddychającym, czującym, jakby człowiekiem zrobionym z innego materiału. Anna wciąż była duszą zaklętą w stal jak średniowieczny rycerz.

Dookoła zgromadziła się kilkunastoosobowa grupa graczy Słyszałem rozentuzjazmowane krzyki z dziesiątek innych pomieszczeń.

– Szefie – odezwał się dimen śledzący wykresy funkcji życiowych Laurusa, nieruchomo leżącego na łożu. – Nie wiem, co się dzieje…

Dal odwrócił głowę. – Co?! Umiera?!

– Nie…

W tym czasie wyskoczyłem z kombinezonu i stanąłem obok moich skrzydeł.

– …on jakby… jego…

 – Mówże wreszcie!

Pauline podeszła do głowy Laurusa i bezceremonialnie zdjęła mu hełm z głowy.

– Co robisz! Zabiję cię! – Koriolan wzniósł łapę niczym Thor unoszący Mjlnir, wykuty przez krasnoludy młot bojowy, kruszący w pył tych, którzy są dostatecznie głupi, by stanąć mu na drodze.

Pauline błyskawicznie wysunęła kask Wilehada przed siebie.

– Radziłabym ostrożnie – wysyczała – bo twój pupilek jest w hełmie.

Dal zdębiał.

 – Jak to?

Dyrektor do spraw wirtualnego bezpieczeństwa Novatronics Ltd. uśmiechnęła się krzywo.

– Pierwsza w historii udana kradzież psychiki. Kosteczki, które wam przywiozłam, nie tylko pozwalają automatycznie wylogować przed wirtualnym zgonem. To także uproszczona wersja grawitacyjnych łap, którymi przenosimy dusze z mózgów organicznych do dibeków.

– Więc Laurus… – wydukał Koriolan.

– Jest w hełmie – weszła mu w słowo Pauline – cały i zdrowy To dobra wiadomość. Zła jest taka, że bateria wyczerpie się w ciągu sześciu godzin, a ta łapka potrafi umysł wyjąć, ale już nie włożyć. Do tego jest potrzebna zaawansowana aparatura, którą mamy w Novatronics, w Warsaw City Poza tym organiczny mózg Wilehada próbuje teraz wytworzyć nową duszę, nie jest wszak zamrożony dlatego im szybciej odzyska swoją psyche, tym mniej będzie efektów niepożądanych… – Zerknęła na ciało mężczyzny. – Zresztą i tak trzeba będzie go poddać natychmiastowej anabiozie.

Spojrzałem na nią z podziwem. Uśmiechnęła się do mnie.

– Dlatego – podjęła spoglądając na Koriolana – szybciutko nas zawieziesz do Europy, nie będziesz dręczył Torkila żadnymi przesłuchaniami i… – uśmiechnęła się słodko – …rzeczywiście załatwisz wszystkie formalności związane z jego honorarium, prawda?

***

– Bestia nie żyje! Zdaje się, że przez następnych kilka tygodni będzie to nasze powitanie! Mówi Erica von Braun, poranne wiadomości Warsaw City. Chciałoby się mówić o zwycięstwie w nieskończoność, ale życie toczy się dalej, zresztą nie tylko na Ziemi. Oto mamy nową korespondencję z Gai, przysłał ją nasz dziennikarz, Alfred Nakamura. Jak państwo wiecie, na razie kontakt z Gają przebiega jednostronnie. Codziennie między Ziemią i nową planetą kursuje sonda pocztowa przenosząca informacje. Dopóki nie wynaleziona zostanie ciągła łączność podprzestrzenna, skazani będziemy na taką nieinteraktywną formę. Oto przesyłka Nakamury.

– Dzień dobry, Erico, dzień dobry państwu. Mówię do was z powierzchni nieprawdopodobnie pięknej Gai, planety, uwaga, niemal półtora raza większej od Ziemi, choć szczycącej się przyciąganiem tylko o dwa procent większym. To, co się tutaj dzieje, można wyrazić tylko w dwóch słowach: radosne budowanie. Entuzjazm po prostu promieniuje: z nietrujących roślin, nieagresywnych zwierząt, pogodnych ludzi, mówiąc krótko, chce się żyć! Powstał tymczasowy rząd, złożony z osób, które chcą, zdaje się, konstruować zupełnie inne społeczeństwo od tego, do którego przyzwyczajeni jesteśmy na starym globie. Takie pojęcia jak różnice rasowe, spuścizna wieków, zawirowania historii nie będą miały racji bytu. – Ludzkość ma szansę zbudować nowy dom od podstaw, unikając błędów, jakie popełniła na Ziemi – to słowa prezydenta Gai, Gustava Katona. Wszystko wydaje się tu świeże, inne, wspaniałe. Trudno powiedzieć, czy to kwestia trochę jaśniejszego słońca, przepraszam, nie słońca, tylko Asalfi, czyli Sigmy Droconis, cieplejszego odcienia błękitu nieba czy może czystszego powietrza! Wczoraj wybrałem się na spacer po lesie, widziałem lisa, jastrzębia i miałem cudowną świadomość, że to niegroźne zwierzęta zajęte własnymi sprawami! Świat bez ABB!

 Powstały pierwsze dwie osady i zręby pod megamiasto, stolicę Gai, które nazwano Genea, od greckiego genesis, początek. Założyły tu siedziby niemal wszystkie liczące się ziemskie firmy, ale nie brak przedsiębiorczych ludzi pragnących rozkręcić własny, gajański interes. Powiem krótko: szykuje się coś wielkiego. Nadchodzi nowa era. Poranne wiadomości Warsaw City, mówił do was… od wczoraj pełnoprawny Gajanin, Alfred Nakamura.

***

Jeszcze nigdy nie widziałem człowieka po odzyskaniu duszy Owszem, towarzyszyłem Annie, gdy zyskiwała psychikę, ale to nie to samo. Wilehad spoczywał na łóżku, które bardziej przypominało przekrój jakiegoś niewielkiego statku kosmicznego niż mebel, na którym się po prostu leży. Mamrotał, pocił się, czasami któraś z jego kończyn niezrozumiale podrygiwała. Po godzinie majaczenia odemknął oczy, spojrzał na Pauline i wyszeptał:

– Kaja? Co ty tutaj robisz?

Uśmiechnąłem się pod nosem. A więc tak ma na imię jego ukochana? Laurus zamrugał.

– To… niemożliwe. Byłem w Zoenet Labs, nie w ma…

Jeszcze raz mrugnął, jakby regulował ostrość obrazu. Raptem podskoczył i skurczył się w sobie, jakby dopiero teraz się obudził.

– O, Jezus Maria – wymamrotał speszony. Dopiero teraz dostrzegł Koriolana wspartego o krawędź leżanki.

– Panie… Koriolanie… szefie – bełkotał.

– Uspokój się, Laurus – odezwał się dimen. – Już Wszystko w porządku.

– Ale… co się stało?

– Zostałeś… ukradziony.

_ Co?

Dal skrzywił się i spojrzał na mnie z wyrzutem. – Myślałem, że nasze pożegnanie będzie wyglądało inaczej.

Ba. Życie pełne jest rozczarowań. A jak wyglądało moje powitanie z Anną i Pauline?

– Zadowolony? – spytał szef wywiadu Zoenet Labs.

Zerknąłem w monitor, gdzie właśnie rozbrzmiewał sygnał rozpoczynających się wiadomości.

– Dzień dobry, Jagna Randal, wieczorny serwis Global Network News. „Bestia nie żyje”, wydawało się, że ten slogan wejdzie w zwyczaj, może nawet stanie się zaczątkiem nowej tradycji, jednak pojawiła się inna sensacyjna wiadomość, która być może zdetronizuje dotychczasową radosną nowinę. Proszę państwa…

Dziennikarka wzięła głęboki wdech i zrobiła dramatyczną pauzę.

– Torkil Aymore, słynny gamedec, bohater akcji w fabryce Forda, uznany za zmarłego po zamachu mafijnej organizacji „Mątwa’; żyje!

Znów przerwała i rozciągnęła usta w uśmiechu satysfakcji, jakby to ona była chirurgiem, który przywrócił mi puls.

– Lecz to nie koniec sensacji! Właśnie on okazał się owym tajemniczym liderem grupy Omikron, która zniszczyła Bestię! Mamy nadzieję, że niedługo będziemy gościli go w studio, na razie wysłuchajmy wyjaśnień generała Enrique Baczewskiego, który przez jakiś czas współdziałał z gamedekiem. Generale?

Na bocznym ekranie ukazała się znajoma, nalana gęba oficjela.

– Hm, tak…

Zapewne owo „tak” wymówił zamiast „korwy”.

– Hm, Torkil działał, ko… ku chwale Wolnej Europy, pod przykrywką, ko… Tak. Zaaranżowaliśmy zamach na jego życie, by uśpić, k… czujność przeciwnika. Tak. Dzięki temu gamedec mógł poczynić dalsze… tak… działania, dalej z nami współpracować i do końca, ko… tak, rozgryźć „Mątwę”.

– Czy widzowie mogą się dowiedzieć czegoś o tych działaniach?

– To, niestety, tajne informacje.

 – Dziękuję za rozmowę.

– Tak… dziękuję.

– Jak państwo widzicie, postać Torkila ciągle owiana jest tajemnicą, lecz jedno jest pewne, gamedec żyje, czuje się dobrze, a Ziemianie winni mu są podwójną wdzięczność. Okazał się wszak człowiekiem z przepowiedni!

Chrząknęła.

– Przechodzimy do dalszych wiadomości. Trwa akcja emigracyjna na Gaję…

Wyłączyłem głos.

– Zadowolony – odezwałem się do Koriolana.

 Motomb spojrzał na Laurusa.

– Przetrzymasz lot do FSA?

 Rekonwalescent wybałuszył oczy.

– Co? A gdzie jesteśmy?

6. Dwa skrzydła motyla

– I znowu Cal Galahad, i znowu gry! Czy życie nie jest wspaniałe? Dzisiaj was zaskoczę nieco nostalgiczną nutą. Jak mówią, egzystencja ludzka składa się z rozstań. Oto bowiem wszedłem w grę Kolonia na Europie. Pamiętacie szalonych naukowców bawiących się w eksplorację tego zimnego globu? Opuszczają to czarowne miejsce. Obok mnie stoi jeden z nich, John Jadas, rozmawiałem z nim przed kilkoma miesiccami. John, zdaje się, że dzisiaj weszliście w grę po raz ostatni?

– Witaj, Cal, dzień dobry oglądaczom. Tak ich nazywasz, prawda?

– No siur. Widzę, że jesteś moim fanem.

– Nie do końca, ale wciąż mam dobrą pamięć.

– He, he, więc czy to prawda, że opuszczacie kolonię?

– Niestety tak, zżyliśmy się z tym miejscem, więc urządziliśmy dziś pożegnalną kolację.

– Twórcy gry nie będą po was za bardzo płakać, bo to był niewielki serwer, prawda?

– Z pewnością masz rację. Z tym większą przyjemnością rzucimy się w otchłań nowego wyzwania.

– Czyli?

– Całą paczką lecimy na Gaję. Potrzebują tam naukowców. Takich jak my.

– Planujecie dalsze loty w kosmos?

– Całym sercem. I tym razem będą to loty prawdziwe.

– Czyli miałem ostatnio rację, że trochę się oszukujecie?

– Hm… W każdej sytuacji człowiek szuka dla siebie najlepszej perspektywy.

 ***

 Stockomville. Zdawało mi się, że nie byłem tu od stu lat. Wysiadłem z taksówki i ruszyłem korytarzem w stronę mojego apartamentu. Otworzyłem drzwi. Znajomy zapach. Przed oczami mignęły dziesiątki spraw, nad którymi dumałem, przechadzając się po tym salonie… Zrzuciłem buty Dotyk wykładziny Wszedłem do kuchni. Ileż razy parzyłem tu kawę… Wciągnąłem w nozdrza ledwo wyczuwalny aromat czarnego płynu. Wyszedłem i popatrzyłem w panoramiczne okno, za którym mieniło się królewskie miasto. Ile razy zastygałem, patrząc na ten widok… Przełknąłem suchą grudę w gardle. Czy człowiek rzeczywiście potrzebuje zmian, żeby się rozwijać? Czy nie mogę tu po prostu zostać, usiąść w fotelu tak jak kiedyś, napełnić sążnistą szklankę Danielsem i poczekać na zlecenie od pięknej nieznajomej? Obrazy przeszłości jawiły się jak sceny beztroskiego dzieciństwa. Pokręciłem głową. Jakież piękne i niewinne było moje życie: egzystencja gamedeka skaczącego z zagadki na zagadkę. Ściągnąłem płaszcz. Opadł z szelestem na podłogę. Gdy ogarnie cię nostalgia, powiem ci, co powinieneś zrobić. Weź się w garść i wejdź pod prysznic, jakby nigdy nic.

Tak też zrobiłem. Ożywczy tusz w zerowej grawitacji podziałał na mnie jak sesja terapeutyczna u pięknej pani psycholog. Wyszedłem w znacznie lepszym nastroju, pachnący, wilgotny, okutany w najgrubszy i najbielszy szlafrok. Włączyłem muzykę, napełniłem szkło i zapadłem się w fotel.

Po półgodzinnej leniwej kontemplacji podniosłem się i poszedłem do lodówki. Wróciłem do salonu z zasobnikiem w ręce. Zażyłem gamepill, naciągnąłem kombinezon (którego bioaktywne włókna musiały się nieco wydłużyć przystosowując do nowej, większej sylwetki), umieściłem zasobnik w zaczepie, podłączyłem go do nanozłączki na przedramieniu, nałożyłem kask na głowę i położyłem się.

Czarno. Co jest? Zdjąłem hełm i przyjrzałem mu się. Wskaźniki były martwe. Łoże również. Palnąłem się w czoło. Racja. Bomba EMP zrobiła w moim komputerze przymusowy format. Tusz i sprzęt audio same się wykalibrowały po włączeniu zasilania, ale tu potrzebna była ingerencja człowieka. Zakląłem i podszedłem do telesensu. Wykasowana lista numerów. Wybrałem połączenie awaryjne. Zobaczyłem bezbarwnego, znudzonego człowieka w średnim wieku.

– Centrum telesensyczne, w czym mogę pomóc? – Proszę o połączenie z dowolnym dostawcą programów…

***

– Najpierw miałeś zwykłego motomba. Teraz zapewne marzysz o pershellu lub już go posiadasz. Ale na pewno nie myślałeś, że jako dimen mógłbyś się wtopić w tłum, prawda? Co powiesz na motomba, który wygląda jak człowiek, pachnie jak człowiek, a nawet je tak jak zwykły organik? Zoenet Labs zna twoje najskrytsze pragnienia! Oto geskin! Motomb składający się z żywych tkanek! Absolutna nowość! W geskinie wyglądasz i czujesz się jak realwalher! Nareszcie możesz pójść na przyjęcie, do muzeum czy do holokina, nie wzbudzając sensacji! Nareszcie możesz nie ujawniać swojej orientacji życiowej! Geskin to model luksusowy, szczyt osiągnięć nano– i biotechnologii. Nadal chcesz posiadać bezmózga? Zastanów się. Geskin. Twoja druga skóra.

***

Na Rajskiej Plaży zapadał zmierzch. Moje dwie panie przechadzały się w pobliżu łodzi rybackiej wyrzuconej na piach. Zapewne była to pozostałość po Bestii. Administrator uznał, że wrak jest na tyle malowniczy, że nie warto go usuwać. Pauline i Anna wyglądały jak anioły: brunetka w czerwonej spódniczce mini i takimż staniczku, blondynka w standardowym błękitnym pareo i kamizelce. Podszedłem do nich i objąłem je bez słowa.

Usiedliśmy w znajomej kawiarence, która chyba przeszła remont. Parasole miały inny wygląd, podest był wyższy, grał nowy meksykański band.

– To pewnie przeróbki po zniszczeniach – odezwała się Anna.

– Czy tu zawsze było tak zimno? – zadygotałem i potarłem ramiona.

Cienka bawełniana koszulka w kwiaty wydawała się śmiesznie marnym odzieniem.

– Zdaje się, że jeszcze nie wyregulowali temperatur – rzuciła Pauline.

Otrząsnąłem się, prychnąłem jak źrebak i przysunąłem ich krzesła do mojego.

– Chodźcie bliżej, ogrzejemy się.

Dziewczęta wdzięcznie przylgnęły do obu moich boków. Dwa skrzydła motyla. Przez chwilę narastała cisza, którą przerwał wysoki kelner w białych spodniach.

– Co podać?

– Trochę cieplej niech się zrobi… – wyszczękałem przez zaciśnięte zęby – I trzy podwójne grzane czerwone wina.

– Za chwilę. Latynos odszedł. – Ładne pośladki – zauważyła Eim. Ścisnąłem dziewczyny w talii.

– Wolę wasze.

I znowu cisza. Nie mogę przecież powiedzieć, że jedna z nich ma ładniejsze. Czy zawsze będę musiał odzywać się do nich per „wy”? Absurd! Ileż to problemów musi przezwyciężyć człowiek niewpisujący się w schemat monogamii.

Pół godziny później, kiedy rozgrzaliśmy się winem, problemy z zaimkami zniknęły Chichotaliśmy, szturchaliśmy się i podziwialiśmy niebo pełne gwiazd.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю