355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw » Текст книги (страница 3)
Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 3 (всего у книги 19 страниц)

Pokręcił głową. Mechaniczna twarz ułożyła się w pobłażliwy uśmiech.

– Nie rozumiemy się, Torkilu. Nie zwolniłem czasu, tylko naprawdę przyspieszyłem.

Przez chwilę trzymałem .obrzydliwy napar w ustach. Przełknąłem. Miniaturowy zielony smok spłynął przełykiem do żołądka. Zawsze dziwnie się czułem w towarzystwie „Crasha”.

– Dibeki mają trwalszą strukturę od mózgów organicznych – podjął – i pozwalają na wzrost napięcia neuronalnego. Byłem królikiem doświadczalnym w Novatronics. – Jakby zacisnął usta. Nie byłem pewien, bo w zasadzie jego twarz nie uwzględniała takiego grymasu. – Zaimplementowali mi program, dzięki któremu mogę szybciej myśleć, postrzegać, poruszać się i reagować. Jedynym ograniczeniem ` jest wytrzymałość wirtualnych kości i mięśni. A w realium spoistość struktury motomba. – Uniósł rękę; widząc, że chcę przerwać. – Nie jest to cheat, więc w Brahmie jest legalny.

Zdumiewające. Przypomniałem sobie pierwsze reklamy dibeków: „W przyszłości planujemy rozwój ludzkich możliwości!” Oto obietnica stała się ciałem. Dibekowcy wyraźnie górowali nad organikami.

– Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego mucha tak szybko lata? – ciągnął, widząc, że milczę. – Zakręca, zawraca, a jeśli próbujesz ją odgonić, może zrobić pętlę wokół twojej ręki, śmiejąc się prosto w oczy? Bo ona szybciej myśli. Starożytna żarówka, która dla ludzi świeciła stałym światłem, migała w istocie z częstotliwością pięćdziesięciu herców. Przodkowie dzisiejszych much widzieli to. Jak przyspieszę, staję się trochę taką muchą.

Spojrzałem na Sokolowsky. – Anna też to potrafi?

– Kytes wgrał mi już program. – Uśmiechnęła się. – To naprawdę fascynujące.

Pierwszy raz żałowałem, że mam organiczny mózg.

***

– Nie jesteś bezpieczny ani u mnie, ani u siebie – tłumaczył Peter, prowadząc limuzynę. – Namierzyli cię i już nie popuszczą. Prawdopodobnie twój apartament jest zabugowany, przeszukany, śledzony, że tak powiem, aż śmierdzi od organicznych i cyfrowych tajniaków. Przykro mi, bracie, ale… – spojrzał na mnie szerokokątnymi sensorami optycznymi – …musisz się pożegnać ze swoim mieszkaniem.

Siedziałem sztywno na tylnej kanapie i przez dłuższą chwilę nie mogłem wydobyć głosu.

– Ale kto mnie namierzył? Kto za tym wszystkim stoi? – wykrztusiłem w końcu banalne, sztampowe zdanie.

– Ba. Liczę, że to ty odpowiesz na to pytanie. Opadłem na oparcie. Ja mam odpowiedzieć? Posługując się mózgiem, który przybrał konsystencję kawałka drewna? Wziąłem płytki wdech i zacisnąłem oczy. Mój apartament… Trzysta czterdzieste drugie piętro… Cotomou… Te wszystkie lata, chude i tłuste… Wieczory, gdy sącząc whiskey, przyglądałem się bajkowej panoramie Warsaw City…

– A my? – głos Anny wyrwał mnie z zamyślenia. – Też nie jesteśmy niezniszczalni.

Kytes skinął głową. Zmienił korytarz na szlak międzymiastowy Właśnie przelatywał przez zewnętrzny pierścień linowców, za którym ustawiona była przeciwwiatrowa bariera grawitacyjna, sprzęgnięta z błoną ABB, czyli Anty Bios Barrier, broniącą mieszkańców przed niebezpiecznymi zwierzętami i roślinami. Kontrolka powiadomiła o możliwości rozwinięcia prędkości podróżnej. Pod nami szumiała ciemnozielona puszcza.

– Dlatego przenosimy się do tajnej kwatery – odparł i wcisnął pedał akceleracji.

Wgniotło mnie w poduchy. Znów zamknąłem oczy i pogrążyłem się w stanie będącym mariażem depresji i zmęczenia.

– Blokujesz sygnały radarowe? – usłyszałem głos Petera.

– Cały czas – potwierdziła Sokolowsky.

– Dobrze. Miejmy nadzieję, że nas nie wykryją. Jestem w mocy dwóch potworów, rozmyślałem na granicy świadomości. Gdzie są moje soczewki? Gdzie moje okulary? Podniosłem ciężkie powieki i spojrzałem we wsteczny ekran. Bez trudu rozpoznałem za mazany odległością linowiec. Zostały w Stockomville.

***

Rok dwa tysiące sto dziewięćdziesiąty dziewiąty jest dedykowany Podwodnej Republice Sri Lanki, jedynemu państwu na Ziemi, którego cały obszar znajduje się pod powierzchnią oceanu. Z tej okazji hotele i uzdrowiska URSL zapewniając wyjątkowe atrakcje i upusty dla swoich gości. Szczegóły na stronie Underwater Republic of Sri Lanka.

***

Wylądowaliśmy w centrum Puszczy Białej, na małej polance, przy rozłożystej chacie gajowego. Obok schludnych zabudowań, utrzymanych w rustykalnym stylu, stały trzy mocno odrapane opancerzone automaty konserwacyjne, które dbały o integralność przebiegającej w pobliżu bariery ABB.

Ledwie wygramoliłem się z pneumobilu, dwuskrzydłowe odrzwia domostwa otworzyły się.

– Levi Chip? – otworzyłem szerzej oczy.

A jednak wciąż umiałem się dziwić. Na progu leśniczówki stał uśmiechnięty łysawy mężczyzna, współtwórca Anny z Blue Whales Interactive. W ręce trzymał automat do szczepień. Prawda. Jesteśmy blisko filtrów, a pojawił się kolejny owadzi krwiopijca. Nie miałem czasu sprawdzić, jaki rodzaj choroby proponował ten, jak mu… SLMk201 czy jakoś tak.

– Ciężkie czasy mobilizują i konsolidują – skwitował. – Wchodźcie. Tak jak prosił Norman, mam dla Torkila prezent.

– A nawet dwa – zachichotał Peter.

***

– To jest twój nowy kask. – Chip trzymał w rękach standardowe urządzenie gracza.

– O nie, dzięki. Już raz miałem przyjemność…

– Spokojnie – uśmiechnął się. – Chyba nie przypuszczasz, że zostałem tu sprowadzony wyłącznie dla towarzystwa? Wspólnie z Harrym trochę go przerobiliśmy… Znaczy, on przekazał mi kilka uwag, ciągle siedzi w firmie…

Przez chwilę obracał urządzenie w dłoniach.

– Nie będę ci mącił w głowie, powiem tylko, że zdezaktywowaliśmy obszar czuciowy: dotyk, ból, temperatura, czucie głębokie, to wszystko będzie niedostępne.

Moja twarz pojaśniała. – Więc nic mi nie grozi!

– Właśnie. Nawet jeśli cię rozerwie na strzępy, nie dojdzie do wstrząsu, bo będziesz to tylko widział jak w holowizji. Możesz nawet wyparować. Dopóki pozostanie ci jeden palec, którym ktoś z przydzielonej ci ochrony wciśnie w azylu guzik, będziesz bezpieczny. Jeśli palca zabraknie… – chrząknął – zdejmiemy kask na twardo.

Skrzywiłem się. – Cudownie…

– Mam nadzieję, że rozumiesz sytuację. Rozejrzałem się za siedzeniem. Wnętrze leśniczówki urządzono gustownie i bogato. Wielkie fotele, sofy, stoliki, lampki, autoluksy, mobilne holoekrany, dwa kamienne kominki, na ścianach skóry, łowieckie trofea, nawet jakieś herby, broń palna i biała, jednym słowem siedziba dygnitarza. Wybrałem najbliższy skórzany bujak i pogrążyłem się w jego wibrującym wnętrzu. Natychmiast podjechał autobarek i wyświetlił listę dostępnych drinków. Chciałem ucałować bezmyślne urządzenie. Zamówiłem podwójnego bourbona. Odezwałem się dopiero, gdy pierwszy łyk błogosławionego płynu spłynął do brzucha, promieniując dobroczynnym ciepłem.

– Właśnie że nie – odparłem.

Levi, który cierpliwie przez cały ten czas czekał, odstawił kask na dębowe biurko stojące pod oprawionym w złote ramy obrazem, który przedstawiał ułana na rączym rumaku.

– Wciąż nie znamy napastnika. Żeby go namierzyć, musimy zrobić jeszcze jedną konfrontację, ale – uśmiechnął się – na naszych warunkach. Musisz tam wejść ponownie.

Przełknąłem ślinę. Wyszczerzył zęby: – Tym razem się uda.

***

Jestem blondynką. Podobają ci się moje włosy? Za dużo w nich słońca? Wolisz barwę zachodu? Nie ma problemu, bo mam Hairstant. Za godzinę się zmienią. Co? Za proste? Nic nie szkodzi. Mam Hairstant. Za godzinę będą kręcone. Słucham? Jednak wolisz rude? Ależ bardzo proszę! Mam Hairstant. Za godzinę stanę się płomienną czarownicą. Jednak czarne? Ach, ci mężczyźni. Dla ciebie, kochanie, wszystko, zwłaszcza że mam Hairstant. Pytasz, co to takiego? Hairstant to tajemnica włosów nowoczesnej kobiety. Hairstant: wymarzona faktura i kolor w ciągu godziny. Co godzinę. Przez całą dobę. Od Nanobody Laboratories.

***

– Ty też widziałeś reklamę ŁOŻE ŚMIERCI? – spytałem Normana, idąc ulicą Brahmy.

Jego półprzezroczysta głowa majaczyła na tle Przechodzących zoenetów, lecących pneumobili i majaczących w tle fantastycznych budowli. Te w Warsaw City mogły spalić się ze wstydu.

– Tak.

– Sprawdzałeś, skąd się wzięła?

Ominąłem pędzących dżetboardowców. Błysnęli bajeranckimi szkłami narogówkowymi, z tego, co zdążyłem zauważyć, oczy jednego świeciły błękitnym blaskiem, a drugi ciął powietrze pseudolaserowymi rubinowymi klingami.

– Miałem wrażenie, że to po prostu medialna zabawa…

– A może ostrzeżenie?

– E…

Zbliżyłem się do wejścia baru. Pod latarnią stała w wyzywającej pozie kurtyzana odziana w biociuchy, które z przypadkową częstotliwością robiły się na ułamek sekundy przezroczyste. Ludność Brahmy korzystała z dobrodziejstw technologii tekstylnej jakby chętniej niż mieszkańcy realium. Powstał nawet niepisany zwyczaj, że nowości najpierw testowano tu, a dopiero potem w rzeczywistości. Na chwilę przystanąłem. Bieliznę miała szałową. Chrząknąłem i spojrzałem na drzwi. Torkil, jesteś, bracie, w pracy.

– Uważaj, wchodzę do tego lokalu – chrypnąłem. Wyłączyłem się. Gdzieś w pobliżu ukrywali się Pete i Anna. Byli w tym dobrzy, bo ich nie widziałem. W tym momencie uzmysłowiłem sobie, że Sokolowsky musiała widzieć, jak obserwuję panienkę. Ale wstyd…

– To pan? – zdziwił się barman, wyrywając mnie z mentalnego autobiczowania. – Ależ ma pan jaja! – ściszył głos. – Słyszałem, co się panu przydarzyło… – Et, lekko zasłabłem.

– Taa, zasłabłem – błysnął zębami pod czarnym wąsem. – To od firmy – postawił na blacie szklanicę. – Dobry towar.

Spojrzałem na szkło, w którym mienił się płyn o barwie whiskey Wiedział, co lubię.

– Dlaczego? – spytałem mechanicznie, niemal czując już, jak trunek gryzie mnie w język.

– Nie każdy ma szansę zacząć życie od nowa, prawda?

– Dzięki – sapnąłem opróżniwszy szkło.

To rzeczywiście była whiskey, dobra jej odmiana. Dziwne, że system finansowy Brahmy uwzględniał kontrabandę. Ten świat nigdy nie przestał mnie szokować. Niby kopia realium, a jakże fascynująca.

Już miałem zapytać, co piłem, gdy dostrzegłem błysk w oczach wąsacza. Odwróciłem się i zobaczyłem w drzwiach chowający się cień. Wybiegłem na ulicę. Piętnaście metrów dalej, na tle dostojnych topoli, stał nieduży człowiek ubrany w szary garnitur. Mierzył do mnie z dziwnego pistoletu. Przetoczyłem się w bok. Usłyszałem bzyk komara. Machnąłem ręką. Chybiłem. Lufa osobliwej broni syknęła ponownie. Teraz były dwa komary Biegłem w kierunku obcego jak szalony, próbując paskudztwo odpędzić, ale jakie ma szanse niezdarny człowiek przeciw nieomal niewidocznemu wrogowi? Lufa syknęła po raz trzeci. Wprawdzie ja nie miałem szans, ale rozmazany cień Anny łatwo sobie poradził. Usłyszałem trzy krótkie pacnięcia. Bzyczenie ustało. Napastnik odwrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku azylu, którego biała bryła majaczyła na końcu ulicy. Jednak nie mógł się równać z Peterem. Lider Bezbolesnych dopadł go i przygniótłszy do ziemi, wyłączył przyspieszenie. Jego kontury nabrały ostrości.

– Mamy agenta – wysapał, gdy dobiegliśmy. Właśnie wtedy po raz pierwszy ujrzałem jego gierczaną, nieschorowaną twarz. Był siedemdziesięciolatkiem o regularnych, inteligentnych rysach. Kasztanowe włosy, pojedyncze srebrne włókna, przedziałek z boku. Ciemne, prawie czarne oczy. Brak zielonkawych worów pod oczami i ciemnych plam na skórze. Cera gładka, ładnie zarysowana żuchwa, oblicze nieobwisłe, zwarte… Przystojny facet!

Wyrwałem się z zauroczenia (zawsze pociągały mnie myślące męskie twarze) i spojrzałem na pojmanego:

– Dla kogo pracujesz?

Mężczyzna był blady. Patrzył z wyrazem zwierzęcego przestrachu na nijakiej twarzy.

– Nie mogę powiedzieć.

– Gadaj, bo obijemy – zagroził Pete.

Do naszej grupki z wolna zaczęli się zbliżać gapie.

– Nie powiem.

– Gadaj, skurwielu! – Kytes przyłożył mu do boku dziwne urządzenie.

Błysk elektrycznego wyładowania wyprężył ciało schwytanego. Jęknął. Na jego czole błyskawicznie skroplił się pot.

– Męczą tu człowieka! – krzyknął ktoś z tłumu. Niemal czułem na plecach oddech gawiedzi.

– Może terroryści!

– Proszę państwa… – Anna podniosła się, prezentując nienaganną sylwetkę.

To był błąd.

– Jest wręcz odwrotnie, my ich szukamy… Korpulentna kobieta zmierzyła ją wzrokiem. – Akurat. Ta zdzira wygląda na diginetkę. – Tfu! – młody mężczyzna splunął pod nogi. Agent złapał spazmatyczny oddech. Wyładowanie musiało niemiłosiernie boleć. Z kącików oczu płynęły łzy, wsiąkając w ciemne włosy za uszami.

– Powiem – zipnął – pracuję dla…

Guzik przy kołnierzyku jego koszuli ożył: czarne kółko przekształciło się w pająka, który błyskawicznie podbiegł do szyi i wtopił się w nią. Mężczyzna wyprężył się i zagulgotał. Spomiędzy zaciśniętych warg wyciekła piana. Całe jego ciało zaczęło drżeć. – Do azylu! – krzyknął Pete.

Chwycił go pod pachy. Anna złapała nogi. Gasnący wzrok cichociemnego biernie obserwował ich czynności. Czuł wdzięczność? Być może. Wspomniałem własne odczucia, gdy uciął mnie tamten komar. Nie, nic nie odczuwałem. Wszystko stało się zbyt szybko.

Przyspieszyli ze świstem rozcinanego powietrza. Obejrzałem się i stanąłem oko w oko z ponurą grupą. – No i co pan powiesz? – spytała prowodyrka. – Męczycie człowieka? Trujecie go? Zapylacie jak maszyny? Terroryści! Wirusy!

Nie miałem ochoty na pogawędkę. Rzuciłem się do ucieczki śladem ultraszybkich towarzyszy. Szczęście, że nie czułem ciosów torebek, parasoli, pięści i celnych rzutów butami. Przepychałem się przez tłukący mnie tłum jak przez miękkie poduchy.

***

– Nie udało się – Peter kręcił głową w menu Brahmy.

– Stracił przytomność, zanim go dowlekliśmy i… nie wiem. Może zdjęli mu kask na twardo. Tak czy owak zniknął – wyjaśniła Anna.

– Coś powiedział?

Kytes rozciągnął usta w smutnym uśmiechu. – Tylko bredził.

Przysiadłem na bloku reklamowym. Nie lubiłem spraw stojących w miejscu. Rozejrzałem się po portalu. Informacje, wejścia, przepisy. Żadnych wskazówek. Raptem spłynęła na mnie samotność nieudacznika otuliła szarym płaszczem niemocy. Czy wszystkie sprawy, które dotąd rozwiązałem, były tylko snem?

– A może bredził coś ciekawego? – zapytałem bez większej nadziei.

– Same bzdury – stwierdził Pete.

Na szczęście pozostał mi gniew. Czułem, jak nadpala śluzówkę żołądka, wywołując wrzody.

– Powiedz, spróbuję to sklecić – warknąłem.

„Crash” potrząsnął głową.

– Jakieś brednie, nie pamiętam.

– Ja pamiętam – odezwała się Anna. – Najpierw bulgotał, potem rzęził, następnie się zachłysnął, splunął wydzieliną, zakrztusił się…

– Aniu… – przerwałem, z trudem tłumiąc rozdrażnienie. Czy dibekowcy muszą być tak bezlitośnie dokładni?

– …a tuż przed utratą przytomności – ciągnęła – odchylił głowę i powiedział ekstatycznym głosem: „Tak głęboko, tak dawno, tak pięęęęęknie”.

Zesztywniałem. Miałem wrażenie, że słyszę podniosłe: „Alleluja!”

– To samo mówiłaś ty!

***

Marzeniem większości kobiet jest macierzyństwo. Warto jednak pamiętać, że między zapłodnieniem i pojawieniem się malca trzeba przejść przez nieprzyjemny okres ciąży i standardowe cięcie cesarskie. Mało którą kobietę raduje widok rozstępów na skórze piersi i ud, rozciągnięty przez ciążę brzuch i pępek, rozluźnione powięzie, które już nigdy nie wrócą do stanu pierwotnego. Osłabione mięśnie także bardzo trudno doprowadzić do poprzedniej sprawności. Kobiety, które nosiły w sobie dziecko, często nie mogą odżałować ślicznego płaskiego brzucha. Lekarze nie mówią tego głośno, ale po cichu przyznają, że błogosławiony stan rujnuje organizm kobiety: pod względem budowy kośćca (poszerzona miednica), hormonalnym i strukturalnym. Firma Ovo znalazła na to rozwiązanie. Exuter. Zewnętrzna macica. W naszych laboratoriach doprowadzimy do zapłodnienia in vitro, a następnie wprowadzimy zarodek do Exutera, który doskonale naśladuje zachowanie prawdziwej macicy! Obawiasz się, że sztuczne środowisko źle wpłynie na dziecko? Nic bardziej mylnego! Exuter komunikuje się z twoim organizmem i przekazuje twoje ruchy, dźwięki z wnętrza ciała, mowę, a nawet nastroje, dzięki czemu płód nie odczuje żadnej różnicy między ciążą naturalną, a pobytem w Exuterze! Różnicę odczujesz ty. Będziesz mogła się cieszyć pełnią zdrowego życia, pasjonującym seksem i płaskim brzuchem! Mówisz, że ciąża to poświęcenie? A więc poświęć swój czas i odwiedź nasze laboratoria! (poniżej numer vipresu). Porozmawiaj z konsultantami. Zainwestuj w zdrową, nowoczesną ciążę. Exuter. Zerwij ze średniowieczem.

***

„Głęboko” to po angielsku „deep”, „dawno” znaczy „past”, a piękno w greckim brzmi: „kalos”. Deep Past World i świątynia piękna. To było rozwiązanie zagadki. Przynajmniej jej części. Nie miałem pojęcia, kto ją stworzył ani po co, ale instynkt podpowiadał, że powinienem podjąć trop. Namówiłem Petera i Annę, żeby mi towarzyszyli w ekspedycji.

Świat sensoryczny znany ze sprawy Jane Seymour i jej narzeczonego Henry’ego Wallace’a nie robił już takiego wrażenia jak kiedyś. Mimo upgrade’ów, modów i łat wyraźnie się zestarzał. Krajobraz pozostał bajecznie kolorowy, ale jakby brakowało mu głębi i realizmu. Być może zmalało zainteresowanie graczy bądź firma postanowiła zainwestować w inny projekt. Albo po prostu moje wspomnienia nasyciły się dodatkowymi znaczeniami. Prowadziłem dwójkę towarzyszy do znanej kapliczki wśród wysokich słoneczników i kwiatów łubinu. Łąka mocno zarosła, drzewa dookoła zgęstniały, lecz budowla wyglądała tak samo: świeża, biała i tajemnicza jak za starych, dobrych czasów. Przypomniałem sobie bezskuteczne próby jej otwarcia. Gdzie się podziały te beztroskie lata?

Po zakończeniu nierozwiązywalnej sprawy nigdy nie zdecydowałem się na wizytę w sanktuarium. Aż do dziś.

Podszedłem do dębowych drzwi. Nacisnąłem klamkę. Weszliśmy do wnętrza przypominającego muzeum: w szklanych gablotach leżały buty, na stojaku wisiała odzież.

– Polisa ubezpieczeniowa? – za przezierną taflą leżał charakterystyczny kryształ.

– A tu jest holoprojekcja domu jednorodzinnego – Sokolowsky lustrowała inną część kolekcji.

– I samochodu – dodał Peter. – A tam dalej to chyba… – podszedł bliżej – …tak, lekarstwa.

W ostatniej wystawowej skrzyni znajdował się sprzęt audio.

– Panie gamedec, mamy łamigłówkę – uśmiechnął się Peter.

Trochę żałowałem, że czar wnętrza już nie działał. Trzeba było się wcześniej zdecydować, zrugałem się w duchu.

– Co łączy wszystkie te eksponaty? – spytałem.

– Hm… – Peter podrapał się w brodę. – Użyteczność?

– To też.

– Legalność? – poddała dziewczyna. – Co jeszcze?

Kytes machnął ręką.

– Nie męcz nas, geniuszu. Jak wiesz, to wal.

Wydmuchnąłem powietrze nosem.

– Nie jestem pewien. Mam jakieś przeczucie… Anna podeszła do jednej gabloty i pogładziła szkło. Odskoczyła, gdy rozbłysła reklama:

Drepty Tiger! Wygodne! Sportowe! Profesjonalne!

Projekcja wyświetliła odkształcający się spód buta.

Biopodeszwa zapewni idealną przyczepność!

Kamera zrobiła najazd na pierścień podkostkowy.

Zabezpieczenie stawu skokowego zapobiegnie skręceniu!

Animacja ukazała termooptyczne prześwietlenie. Dookoła buta świeciła czerwona aura.

Oddychają! Regulują temperaturę i wilgotność! Skarpety są zbędne!

But zamienił się w zgrabną stopę.

Nosząc tigery zapomnisz, że cokolwiek masz na nodze! Tigery! Lepsze od natury!

Holoekran wyświetlił tablicę z linkami.

Zamów teraz! Oto nasze adresy!

Kytes pokręcił głową.

– Bez sensu. Nawet tu się wcisną… – wyciągnął rękę, żeby wyłączyć ekran.

– Czekaj! – powstrzymałem go.

Znowu reklama… W ekranowanej świątyni? W dziele hakera? Przyjrzałem się projekcji. „Oto nasze adresy…” Machnąłem ręką w klawisz. Sensory optyczne wykryły ruch. Wyświetliła się mapa.

– Chcesz kupić buciki? – zażartował Kytes. – Dobrze, Aniu, że nam nie są potrzebne.

Zarechotał.

– Przestań rżeć i pokaż mi tu sklep Tigera. Zamilkł i zeskanował obraz.

– To przecież… – wydukał.

– Puszcza Peeska – dokończyła Sokolowsky. – I jakiś obiekt zaznaczony w lasach…

Skinąłem głową z satysfakcją.

– Mamy adres.

***

– Nie wiemy, co się właściwie w Puszczy Peeskiej; znajduje, poza tym dotrzecie tam omijając kanały; powietrzne i zahaczając kilka razy o obszary poza! filtrem ABB, więc bezpieczniej będzie dodatkowo cię; wyposażyć. Oto twój nowy strój roboczy. – Chip; wskazał nieruchome cielsko Dooma. Wcisnął mi; w rękę mnemokryształ. – To jego indywidualny pro-; gram. Po wgraniu go w konsolę dowolnego łoża podłączonego do tego… – Podszedł do skrzyni o wymiarach dwudrzwiowej szafy oznaczonej srebrnymi literami GWG w lewym górnym rogu – …będziesz mógł nim sterować z każdego miejsca na Ziemi. Fale grawitacyjne przechodzą przez najgęstszą materię jak dźwięk przez ciało stałe.

– GWG? – przeczytałem. – Niech zgadnę: generator fal grawitacyjnych?

Levi dyskretnie się uśmiechnął.

– Główka gamedeka pracuje? Zgadza się. Spore urządzenie. Mamy erę miniaturyzacji, ale tego diabelstwa jak dotąd nikomu nie udało się zmniejszyć.

Dziwny jest ten świat. Dotąd o takich machinach słyszałem tylko w newsach. Że niby superdrogie i wyłącznie do celów rządowych. Raptem, jakby nigdy nic, widzę ją w leśnej chacie. Najdroższy model motomba kosztuje więcej niż Gravillac Sigma. Teraz ; okazuje się, że wcale nie jest taki nieosiągalny: ma go Kytes, ma Anna, a sprezentowano go również mnie. Gdzie się podziały Oscary, modele Neo i Digit? Zeszły do podziemia?

– W katatonię popadłeś? – Levi pomachał mi ręką przed oczami.

Potrząsnąłem głową, próbując nie okazać osłupienia.

– Skąd tyle forsy?

Łysol zaczepnie się uśmiechnął.

– Gdybyś wiedział, kto ci sprzyja…

– A policja? Służby bezpieczeństwa? V-runners? Nic nie robią? To przecież oni powinni…

– Wierzysz w ekipy rządzące? Firmy elektroniczne mogą liczyć tylko na siebie. Prawdziwym sekretnym żądłem jesteś…

– O nie, o nie, co wy we mnie widzicie? Odczepcie się. – Odwróciłem się do wyjścia. Manewr był idiotyczny, bo za drzwiami rozciągała się niezmierzona Puszcza Biała. – Przecież niczym się nie wyróżniam oprócz tego, że wszystkich was znam i doskonale się sprawdzam… – nagła myśl spowodowała, że zbladłem – …w roli kozła ofiarnego.

Doktor habilitowany filozofii i psychologii wyszczerzył zęby.

– Skoro to już uzgodniliśmy, pozwól, że przedstawię ci zasady obsługi tej machi…

– Ale zaraz! – przerwałem pod wpływem nagłego olśnienia. – Skoro tak pięknie mnie dowartościowujecie, to chciałbym wiedzieć, na ile opiewa moje honorarium?

Levi skrzywił się. Nie dawałem za wygraną:

– Słuchaj, Chip, ja nie pracuję w żadnej korporacji, jestem najemnikiem, sam płacę podatki i ubezpieczenie, moje życie już od dawna jest tańcem na linie, skoro zlecacie mi zadanie…

– Ten motomb ci nie wystarczy? Przełknąłem ślinę.

– A… w sumie… po co mi Doom? Jestem organikiem…

– Na razie.

– Straciłem mieszkanie.

– Pomyślimy – Podszedł do leżanki.

Nigdy nie byłem dobrym negocjatorem. Pozwoliłem mu mówić dalej bez uzgodnienia, co i jak, bez podpisu, bez żadnej deklaracji, taki, w mordę, głupi jestem.

– Będziesz leżał na łożu, zupełnie jak w grze. Tyle, że nie wejdziesz w sieć, ale… wyciągnął rękę w stronę motomba – …w to.

– Zasady ruchu są proste – wszedł mu w słowo Peter – zupełnie jak… – zająknął się – jak w Goodabads, wiesz.

Mało brakowało. Owszem, byliśmy w doborowymi towarzystwie, ale przekręt z wcieleniem się w championa Bezbolesnych był oszustwem na dużą skalę i nie należało się nim chwalić.

– Potrenuj trochę – zachęcił Levi. – A my poczekamy na resztę ekipy.

– Słucham?!

– Bezboleśni od dawna są dotowani przez Novatronics.

***

– Jeśli zechcę, by mojego partnera ogarnął namiętny szał, wystarczy, że pomyślę, a pozna rozkosz, nieporównywalną ze standardowymi doznaniami. W moim brzuchu jest chip Etensex sterowany mentalnymi impulsami. Gdy zainstalujesz sobie Etensex,; twój mężczyzna nigdy nie zechce odejść do innej kobiety.

Etensex pobudza nerwy odpowiedzialne za odczuwanie rozkoszy seksualnej w całym ciele. Dzięki niemu ty i on otworzycie bramy raju. Kluczem do krainy szczęśliwości jest Etensex. Jeśli mogę ja, dlaczego nie możesz ty? Nazywam się Lilith Ernal, a mój sekret to Etensex. Teraz znasz go i ty.

***

W sumie nie spodziewałem się miłego przyjęcia, ale kanonada przeciwlotnicza, którą powitała nas leśna baza, kiedy tylko wychynęliśmy zza grzbietu wzgórza, przeszła moje oczekiwania. Na szczęście reakcja lidera Bezbolesnych była perfekcyjna. „Motomby w natarciu”. Tak nazwę książkę, którą kiedyś z pewnością napiszę. By opisać atak na ukryty leśny kompleks, należałoby co chwila używać wulgarnych przerywników, bo tylko one są w stanie oddać furię dziesięciu machin zagłady. Dobrze nazwali ten model, myślałem, lecąc wraz z Anną nieco z tyłu i przyglądając się, jak przyspieszenie zamienia skrzące się cielska w migotliwe dwumetrowe komary. Działka zamontowane na murach bastionu zostały odstrzelone tak szybko, że dopiero po kilku chwilach zorientowałem się w kolejności zdarzeń. Peter nie miał najmniejszych trudności z koordynowaniem ruchów komandosów. Byli wszak jego kolegami z drużyny. Za murami rozpościerał się plac, po którym biegali zdezorientowani żołnierze, oddający sporadyczne salwy Nałożyłem na rzeczywisty obraz siatkę współrzędnych. Kytes rozkazał dwóm diabłom zneutralizowanie żywych przeciwników, podczas gdy druga grupa miała się zająć robotami obronnymi. Piętnaście sekund później wojacy leżeli nieprzytomni, ułożeni obok siebie jak śledzie, a straszliwe bojowe mechy dymiły smętnie, spuściwszy osmalone pyski na kwintę. Muszę to potem odtworzyć w zwolnionym tempie, pomyślałem. Moje organiczne zmysły nie były w stanie prześledzić taktyki starcia.

– Aniu, rozumiesz, co się stało?

Dzięki odpowiedniemu oprogramowaniu zaimplementowanemu w moim Doomie nareszcie widziałem ją taką, jaką była: anielską blondynkę w bikini, unoszącą się nad ciemnozielonym kobiercem drzew.

– Oczywiście.

– Też przyspieszyłaś?

Zaśmiała się.

– Nie było potrzeby.

Zrozumiałem, czego obawiali się sekciarze z Ligi Prawdziwych Ludzi. Wyselekcjonowane neuronalne struktury ułożone tak, by cieszyć stwórców, dawały nadzwyczajne rezultaty. Digineci byli nadludźmi, nawet bez opcji przyspieszania.

Podlecieliśmy bliżej. Kytes wraz z grupą uderzeniową wypalał we wrotach wielką dziurę. Prześwietliłem budowlę. We wnętrzu panował ożywiony ruch. Czerwone kleksy ludzi biegały tam i z powrotem, łączyły się w grupy i rozdzielały. Ciekawe, że gdy stalowe monstra wkroczyły do środka, obrońcy błyskawicznie usiedli przy stanowiskach pracy.

Wysforowałem się wraz z Anną na czoło. Patrzyły na nas zdziwione twarze pracowników biurowych. – Dzień dobry – odezwałem się. – Niespo…

Ze ścian i sufitu wyskoczyły działka, otwierając okrągłe pyszczki i rozsiewając ziarna zniszczenia. Zalał nas migotliwy deszcz pocisków. Motomby przyspieszyły i zaczęły pacyfikować automaty Przyjrzałem się Annie i zamurowało mnie. Śliczna dziewczyna w złotym plażowym stroju zgrabnie składała się do strzału, a kule odbijały się dwa centymetry od jej skóry, otaczając ją lśniącą poświatą, jakby chroniło ją energetyczne pole ochronne. Bo faktycznie te wszystkie pola wzięte z holofilmów science-fiction to tylko kwestia optyki!, uderzyła mnie myśl. Przecież jeśli coś odbija salwę, to istnieje, a że pola nie widać, to tylko wada naszych oczu! Uznałem więc, że w istocie Anna miała bardzo skuteczne pole energetyczne. Zanim się zorientowałem, działka zostały zneutralizowane. Przyjrzałem się swojemu korpusowi. Zarysowali mi lakier.

– Co panowie tu robią?! – odezwał się najbliżej stojący biznesmen, przystojny brunet, kandydat do roli agenta w kasowym holobrazie. – To bezprawne wtargnięcie na teren prywatnej posesji!

Uśmiechnąłem się szyderczo. Szkoda, że nie widziałem swojej stalowej twarzy.

– Wszystko nagrywamy, więc licz się pan ze słowami tudzież czynami. Jeśli którykolwiek z obecnych tu hakerów zginie, pójdziesz pan siedzieć.

Brunet obejrzał się za siebie. Pracownicy siedzieli jak trusie.

– Ależ jakich hakerów? To pracownicy developerskiej firmy nanotronicznej Binary Digits! Co pan wyprawia? Jak pan śmie? .

Miał refleks. Prawie dałem się nabrać.

– Ciekawe. Nie słyszałem dotąd o firmie chronionej przez najemnych komandosów, samobieżne roboty bojowe i wieżyczki pelot.

– Stopień ochrony nie leży w gestii…

– Skończmy tę dyskusję. Pete, Mike, zabezpieczcie dane.

Doomy wkroczyły na teren open planu. Zbliżyły się do komputerów. Pracownicy grzecznie odsunęli się od terminali. Biznesmen nie krył odrazy, jaką do mnie odczuwał.

– Ty mechaniczny dupku. Ty blaszany palancie skrywający się za sztuczną gębą, zobaczysz, jak wylądujesz.

Już wylądowałem, pomyślałem, wspominając stracony apartament. Prześwietliłem drania. Serce biło mu z iście kolibrową szybkością.

– Zrobiliście rzecz straszną – odezwałem się. Wpuściliście do gier śmierć.

– Co ty bredzisz – zrobił lekceważącą minę. Miałem ochotę strzelić go w pysk, ale w ubraniu’^, Dooma mogłem go zabić. Mówiłem dalej:

– Dotąd, choć światy przedstawiały obrazy prze– mocy, można się było w nich bawić bez lęku. Przez” was umarli prawdziwi ludzie. – Czas na dramatyczną pauzę. – Dlaczego to zrobiliście? Dla pieniędzy?? Kim jesteście?

– Ty ciężki metalowy idioto. Zaatakowałeś nie to miejsce. To są zwykli ludzie, nie żadni hakerzy. Otwierałem sztuczne usta, by jakoś odeprzeć zarzut, gdy usłyszałem głos Petera:

– Okej. Mamy to. Wygląda na niezły zbiór pluskiew. Zgarniamy towarzystwo i wracamy.

***

Ron Olohson, który podbił niewieście serca, kreując w niezapomnianym Latającym pancerniku rolę komandora Stone’a, dotrzymał słowa danego Gaecie Imaho, liderce one-rockowego zespołu Pink Roses, i dzisiaj rano zawarł z nią ślub w podlondyńskim – meczecie Wschodzącego Słońca. Szczęśliwi nowożeńcy spędzą miodowy miesiąc na Księżycu, nie zdradzili jednak, w którym hotelu zakosztują seksu ; w grawitacji sześciokrotnie mniejszej od ziemskiej. Nowa odmiana kosmetyków linii skin-muscle…

***

Byłem tu wcześniej dwa czy trzy razy, ale wielkość siedziby Novatronics doceniłem dopiero teraz, ,j widząc, jak wiozący nas transportowiec zbliża się do szczeliny lądowniczej, która z daleka wyglądała we wzgórzu firmowca jak mucha na holobimie, a w – miarę zbliżania urosła do rozmiarów zajezdni dla aurokarów. Czy to intensywność ostatnich wydarzeń wyostrzyła zmysły?

– Witamy gości! – ucieszyła się Pauline, rozchylając ramiona. Na płycie hangaru wyglądała niczym gwiazda muzyki adult-pop na scenie.

Pani Eim jako dyrektor… zlustrowałem służbowy żakiet odsłaniający ponętny dekolt i podkreślający wcięcie w talii. Spódniczka ledwie zakrywała górną ćwiartkę ud. Fiu, fiu…

Zeszliśmy po rampie, prowadząc stropionych więźniów. Tylko brunet zdawał się nieporuszony.

– O? Uriel Tamerlan! – rzuciła kwaśno Pauline, dostrzegłszy jego sylwetkę.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю