355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw » Текст книги (страница 18)
Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 18 (всего у книги 19 страниц)

 – O, plażowicze – Anna wskazała grupę graczy.

– Niedługo znowu będzie tu tłoczno – odezwała się Pauline.

Pięknie pachniała. Czy to możliwe, że programy Rajskiej Plaży zaczęły uwzględniać oryginalny zapach skóry? Cóż, Anna nigdy nie posiadała rzeczywistych tkanek… Otarłem się o jej ramię. Pachniało naturalnie, zwyczajnie. Tak, organicy mieli kilka przewag, nawet w świecie cyfr.

– Trzeba .się wykąpać – zakomenderowałem. – Kto ze mną!?

Ze śmiechem zbiegliśmy na brzeg. Woda była cudownie ciepła i gładka. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak w ostatnim okresie zmaltretowałem ciało i duszę. Zamknąłem oczy i poczułem tak upragniony, błogi spokój.

Długo jeszcze pluskaliśmy się, nurkowaliśmy, ścigaliśmy. Potem suszyliśmy się na piasku, ciągle jeszcze zdyszani i podnieceni wysiłkiem.

– Słuchajcie…

Powiedziałem tylko tyle, a obie podniosły głowy i spojrzały mi głęboko w oczy. Wiedziały, o co chodzi.

 – W końcu – wyszeptała Anna – co nam szkodzi…

– Spróbować? – weszła jej w słowo Pauline.

 Przez chwilę zastanawiałem się, czy w pobliskim hotelu mają dostatecznie szerokie łóżka.

***

Najnowsza gra firmy Wooden Territories, Realm of Realms! Bądź władcą gigantycznego królestwa w dowolnej epoce! Rządź milionami poddanych! Tocz bitwy! Prowadź negocjacje! Bądź królem! Dyktatorem! Prezydentem! Bogiem! Naturalne zachowania pojedynczych enpeców i społeczeństw! Dynamiczne populacje! Najnowsze algorytmy starzenia się, płodzenia potomstwa! Mody i trendy generowane online! Realm of Realms! Nigdzie nie posiądziesz takiej władzy!

***

– Sergio, jeszcze ci nie podziękowałem.

Z ekranu telesensu patrzyła na mnie okrągła, uśmiechnięta twarz o krzywych zębach.

– Ach, to sama przyjemność pomóc facetowi z proroctwa.

– Daj spokój. Ty jesteś ojcem sukcesu. Zmrużył oczy.

– Pamiętam pewien dowcip ze studiów. Brzmi tak: Student wie wszystko. Asystent wie, w której książce szukać…

– A profesor – wszedłem mu w słowo – wie, gdzie jest asystent?

 Roześmiał się.

– Właśnie tak! Ty wiedziałeś, gdzie jest asystent. Znałeś wszystkie dane. Ja przecież nie miałem pojęcia, że te muchy tak wyglądają…

Zaciął usta.

– Coś się stało?

– Nie, zastanawiam się tylko… Nie, nic.

– No, w każdym razie bardzo ci dziękuję. Zawsze będę o tobie pamiętał.

Uśmiechnął się łobuzersko.

– Ja myślę. Zwłaszcza że za chwilę zapiszę i wyślę proroctwo.

Wytrzeszczyłem oczy.

– Że jak? To ty je napisałeś?

– I wysłałem w przeszłość. To znaczy zaraz je wyekspediuję. Wydedukowałem, że jestem jego autorem. – Wypiął dumnie pierś. – Zacząłem myśleć jak gamedec.

Usiadłem w fotelu. Zamrugałem.

 – Oświeć mnie.

– Pamiętasz trzy ostatnie wiersze? Zamknąłem oczy i wyrecytowałem:

– „Bo będzie mu znany Logarytm Algorytmu Mózgu Antagonisty”. Bzdura jakaś.

Roześmiał się i też usiadł.

– Jednak nie. Spójrz na pierwsze litery czterech ostatnich słów.

– L, A, M, A. Lama!

– Widzisz? „Bo będzie mu znany Lama”! Czyli wybawca rozwiąże zagadkę, bo pozna Lamę, mnie! To ja dałem ci rozwiązanie i ja teraz piszę przepowiednię. Zawsze miałem ciągotki religijne. Zauważyłem.

– Z tego, co mówisz, wynika, że skonstruowałeś maszynkę czasu – zauważyłem. – Raz już narobiłeś

bigosu. Nie boisz się, że znowu stanie się coś nieprzewidzianego?

– No coś ty, to wszystko było…

 Wziął wdech.

– To był przypadek, jeden na miliard.

 – Ale się zdarzył.

– Ba. Teraz mam maszynkę pod kontrolą. Wyślę sondę do serwera Crying Guns, tam, gdzie po raz pierwszy się pojawiła przepowiednia, i pętla się zamknie!

– Jesteś szaleńcem.

– Przystojnym szaleńcem.

Sięgałem po szklankę z Danielsem, kiedy tknęła mnie myśl:

– Jak zaprogramujesz sondę na ten serwer? Machnął lekceważąco ręką.

– Mały problem. Z moją głową…

– To niebezpieczne. Nie igraj z czasem. Zaczerwienił się.

– To już się stało – przypomniał. – Słuchaj. Mam sporo spraw. Więc chyba rozumiesz… Oprócz tego wciąż się boję, że mnie namierzą. Jak wiesz, jestem uciekinierem, a te psy z Mobillenium nieustannie węszą.

– Jasne. Rozumiem. Jeszcze raz dziękuję, Sergio. – Buźka.

 ***

– Nareszcie przyszedł czas na premierę epokowego dzieła Seana Sennhausera, Doom Day! Na pokazie był obecny gamedec Torkil Aymore wraz z towarzyszącymi mu Pauline Eim, znaną państwu gamedekinią z virtuality show firmy Novatronics, Anną Sokolowsky, dimenkc przybraną w seryjnego motomba starszej generacji typu Doom, oraz Harrym Normanem, przyjacielem z czasów młodości. – Ten film to piękny prezent – oznajmił gamedec zgromadzonej w Torwar Hall pięćdziesięciotysięcznej publiczności. – Zawsze walczyłem o dobre gry i nadal będę to robił.

Jeszcze przed projekcją prezydent Warsaw City, Zygmunt Waza, wręczył Torkilowi czek opiewający na pięćset tysięcy kredytów, jednak powszechny aplauz wzbudziła prośba gamedeka, by sumę tę wymienić na pershell dla jego dimeńskiej przyjaciółki. Gdy przebrzmiały jego słowa, przez salę przetoczyło się romantyczne: „Aaa”.

Holofilm okazał się hitem, co media wróżyły jeszcze przed premierą. Mistrz Sennhauser zapowiada sequel pod tytułem Doom Day 2, tym razem opowiadający o mrożącej krew w żyłach akcji w forcie Ironstone. Czarodziej holokina nie może narzekać na brak inspiracji.

Przechodzimy do wiadomości ze świata. Sondaże nastrojów wskazują, że atak Bestii…

***

Jeśli nie byliście jeszcze na kosmodromie mieszczącym się w czarodziejskim Bajkonurze w samym sercu Matki Rosji, powinniście jak najszybciej nadrobić zaległości. To miejsce w sam raz dla miłośników holofilmów science-fiction. Na centralnym placu wielkim jak śródmieście Warsaw City stoją setki statków kosmicznych: od kilkuosobowych maluchów, poprzez transportowce średniego tonażu zaopatrujące orbitalne bazy, do międzyplanetarnych przewozowców wielkich jak Wieża Słonia. Nie liczę rzecz jasna megastatków emigracyjnych, które są większe od pięciu takich wież. Patrzysz w dal między kadłubami behemotów i masz wrażenie, że jesteś w dziwnym ogrodzie, w którym rosną gigantyczne dynie, ogórki, gruszki i kolby kukurydzy pomalowane na niebiesko, żółto, czerwono, oznaczone napisami: „Danger”, „Caution” i setkami akronimów. Jeśli chcesz mieć lepszy widok, wjedź na najwyższą platformę widokową, okalającą kompleks histerycznie wielkim prostokątem. Tam możesz napić się kawy z automatu, wykupić czas w biolunecie, wynająć dwa leżaczki i spędzić z ukochaną uroczy dzień, oglądając cuda ludzkiej myśli technicznej: wehikuły lądujące, startujące, zmieniające sektory, dokujące, wysypujące towary w kontenerach czy wsysające ludzi przez przezierne tuby Akompaniują temu surrealistyczne dźwięki generatorów antygrawitacyjnych, uderzenia korekcyjnych silników odrzutowych oraz bardzo nastrojowy głos kontrolera lotów, budzący tysięczne echa. Dla miłośników odczuć kinestetycznych też jest kilka smaczków: drżenie w klatce piersiowej przy co silniejszych blastach z dysz, tąpnięcia pod stopami podczas przyziemiania oraz dla wyjątkowo wrażliwych ledwo wyczuwalne powiewy przy sapnięciach generatorów „anty-g”. Jeśli masz naprawdę dużo pieniędzy i nie wiesz, co z nimi zrobić, koniecznie zwiedź szczyt jednej z czterech wież umieszczonych w rogach lotniska. Są tam gustowne restauracje, drogie wino, niezła muzyka i bezpłatny zoom w każdej szybie.

Gdy odwiedzę to miejsce po raz drugi (jeśli j odwiedzę), na pewno tak zrobię. Na razie spieszyliśmy się. Na piętnastym poziomie pełno jest lokali, sklepów, bankomatów, holomatów i innych urządzeń, umilających czekanie na odlot bądź na przylot. Do startu pozostała zaledwie godzina. To niewiele, zważywszy, że dopiero zdaliśmy bagaże, a Pauline, Chip i Ruben chcieli przed rozmową z oficerem emigracyjnym jeszcze coś zjeść. Anna, Konon i Peter, który nas tylko odprowadzał, rzecz jasna nie mieli takich problemów. Zajęliśmy miejsce przy stoliku.

– Zaraz do was przyjdę – odezwałem się – tylko kupię coś do czytania – wskazałem wzrokiem pobliski kiosk.

– Nie marudź za długo – upomniała Pauline. – Co dla ciebie zamówić? – krzyknęła.

– Spaghetti! – rzuciłem na odchodnym.

Ledwie wszedłem do sklepu i zacząłem rozglądać się za el-bookami, mój omnik powiadomił o oczekującym połączeniu. Założyłem okulary i klepnąłem w nie istniejący klawisz. Od oprawki szkieł oderwała się mikroskopijna kamera i zawisła metr przede mną.

Półki z magazynami przesłoniła rudowłosa piękność.

– Steffi… – szepnąłem na wdechu.

Uśmiechnęła się smutno.

– Chciałam się pożegnać.

Ale z ciebie drań, Torkil, pomyślałem ze złością. Gdyby nie ona, pewnie by cię na świecie nie było, ale nie znalazłeś czasu, żeby jej podziękować.

– Steffi, tak mi przykro, że nie mogliśmy porozmawiać.

Skinęła filozoficznie głową.

– Poleciałabym z tobą, ale nie mogę.

Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Praca podwójnego agenta to nie przelewki.

– Może dostaniesz zadanie na Gai? Twoi… pracodawcy powinni się zainteresować tym globem. Zmrużyła oczy.

– Na pewno. Na pewno powinni. Tylko nie wiadomo, czy wyślą właśnie mnie.

Jak tu w ciągu sekundy przelecieć tysiące kilometrów, żeby kogoś przytulić?

– Gdybyś – podjęła – został w obrębie Układu Słonecznego, moglibyśmy się normalnie widywać w sieci. Ale tam… jest inna sieć.

To prawda. Na razie nie istniała obustronna komunikacja podprzestrzenna.

– Pozostanie poczta.

Zacisnęła usta.

– Chciałabym cię… dotknąć.

Miałem wrażenie, że od mojego ciała odrywają się jakieś eteryczne smugi pragnące tego samego. Daremnie.

– Ja też.

Wyciągnęła rękę. Wykonałem podobny gest. Wyglądało to tak, jakby nasze dłonie się zetknęły.

– Do widzenia, Tori.

Chrząknąłem. Przez chwilę nie mogłem wydobyć głosu. Wreszcie wykrztusiłem:

– Do widzenia, Steffi.

I tak jedno z moich trzech serc zostało na Ziemi.

***

– Wczoraj w Paryżu, podczas galowego pokazu mody w słynnym Fernando Hall, Claudio Ramadan zaprezentował bezprecedensową kolekcję. Oto w charyzmatycznej sali Ma Belle na wybieg wkroczyły modelki i modele w kaskach ochronnych! – Dzisiejsze czasy są bardzo dziwne – perorował dyktator mody – obywatel nie może czuć się bezpiecznie: bez trudu można zeskanować jego psychikę, sprawdzić myśli, wymazać pamięć, zrobić jeszcze wiele innych rzeczy, których się nawet nie domyślamy, z czego hipnoza wcale nie jest najgorsza! Dlatego zaproponowałem nowatorską kolekcję ozdobnych nakryć głowy, które oprócz funkcji czysto dekoracyjnej zapewnić użytkownikom skuteczny ekran blokujący przepływ fal elektromagnetycznych i grawitacyjnych, zaś detektory foniczne zakłócą każdy dźwięk mający wpływ na struktury neuronalne. Urządzenie to nazwałem„Hef”. To skrót od „head firewall”.

Słowa Claudia świadczą, że jest nie tylko natchnionym kreatorem mody, lecz także technicznym specem. Jego kolekcja wzbudziła ogromne zainteresowanie nie tylko gwiazd holokina i biznesu, lecz również licznych firm odzieżowych. Wschodnie przysłowie mówi: jedyną stałą jest zmiana. Czy wchodzimy w erę, gdzie chronić powinniśmy nie tylko własne ciała, ale także dusze? Nazywam się Ramona Himenes, Sky News, zostańcie z nami.

***

Po posiłku podeszliśmy do kontroli passów. Nieopodal bramek, za którymi majaczyły gigantyczne korpusy statków, stała podenerwowana grupka młodych ludzi w szatach przyozdobionych greckimi meandrami. Ominęliśmy ich i podeszliśmy do hostess Mobillenium.

– Państwo macie bilety na pokład „Medusy”? – spytała urzędniczka, błyskając oślepiająco białymi zębami.

Zerknąłem na kartę. – Rzeczywiście.

Nie miałem dotąd pojęcia, jak się nazywa nasz pojazd. Kobieta ukradkiem potarła nos. Miała do powiedzenia coś niewygodnego.

– Jest mały kłopot.

Nienawidzę małych kłopotów.

– Tamta grupa… – wskazała ludzi w powłóczystych szatach.

Zerknąłem za palcem. Jeden z młodzieńców spojrzał na mnie i łagodnie się uśmiechnął. Wydawało mi się czy rzeczywiście od jego ciała rozchodziły się złote promienie?

Lee, pomyślałem ze złością, mam dość halucynacji. Demon zmaterializował się na krawędzi bramki: siedział założywszy nogę na nogę i piłował czarne szpony.

– Przestań nazywać halucynacjami zjawiska, których nie rozumiesz – odparł i rozwiał się w powietrzu.

Cwaniak. Gdy go nie potrzebuję, pojawia się w najmniej wygodnych momentach, a gdy chciałbym o coś zapytać, znika.

– …to wyznawcy olimpizmu… – ciągnęła urzędniczka, nie dostrzegłszy mojej konwersacji z czartem – …także emigranci. Mają zabukowane miejsca na pokładzie „Peregryna”. Chcieliby zmienić rezerwację na „Medusę”. Twierdzą, że to sprawa wiary.

– Będziemy mieli na Gai jakichś fanatyków? – szepnął mi do ucha zdegustowany Harry.

– Jakkolwiek to zabrzmi nieprawdopodobnie – ciągnęła hostessa – na obu statkach mamy komplet. Olimpistów jest siedmiu i wasza grupa to siedem osób. Co do bagaży, zaraz mogę wydać dyspozycje i zostaną ulokowane we właściwym frachtowcu. Czy widziałby pan problem, gdybyście się zamienili?

Nie widziałem. Zerknąłem na Pauline i Annę. Skinęły głowami w geście przyzwolenia. Ruben tylko się skrzywił. Chip był rozbawiony.

– Nie ma sprawy – rzuciłem.

Dziewczyna odetchnęła.

– Bardzo panu dziękuję. – Spojrzała w stronę mnichów. – Panowie! Zapraszam! Podejdźcie tu!

***

Chcesz zarobić na bezmózga i enzymy? A może raczej na dibeka i motomba? Nam jest wszystko jedno. Już dzisiaj możemy powiedzieć, że zarobki na Gai będą o dziesięć procent bardziej optymistyczne niż na starym globie. Już dzisiaj możemy powiedzieć, że nastroje społeczne na Gai są o siedemdziesiąt procent wyższe niż na Ziemi. Już dzisiaj można powiedzieć, że Gaja i Ziemia są jak dwie siostry: głupia i brzydka oraz mądra i piękna. Zgadnij, która jest która? Mobillenium. Nowe, podniecające perspektywy. Mobillenium. Tam… ale już nie z powrotem!

***

– Trzymaj się, Torkil – Peter „Crash” Kytes rozpostarł pancerne ramiona.

Wszedłem między nie i przytuliłem się do potężnej stalowej piersi. Metal, nie metal, miałem wrażenie, że dotykam żywego człowieka. Tyle że w zbroi.

– Będziemy w kontakcie – rzuciłem, gdy zwolniliśmy uścisk.

– Jasne. Przecież to niedaleko. Niecałe dziewiętnaście lat świetlnych. – Zwrócił oczy na Pauline. – No, księżniczko, dbaj o niego.

– Możesz być pewien – uśmiechnęła się przez łzy. – A ty chroń swoich Bezbolesnych.

– No pewnie – odparł. – Są zawsze do waszej dyspozycji.

Uściskał ją.

– Siostro – teraz spojrzał na Annę.

Siostro? Oo. Czyżby wśród dimenów zawiązywała się rasowa więź? Spojrzałem na Sokolowsky. W nowiuteńkim pershellu wyglądała zjawiskowo. Byłem pewien, że w rozgorzałej dopiero co rynkowej wojnie zbroje wygrają z geskinami. Żywe skóry będą potrzebne nielicznym. Poza tym człowiek w pershellu wyglądał po prostu… lepiej. Dlatego od czasu do czasu wyłączałem w omniku program „Anna”.

Gdy się do niego przytuliła, całe jej ciało przylgnęło do jego sztywnego korpusu, jakby było zrobione z elastycznego materiału, a nie z supertwardych stopów. Jej metaliczne włosy falowały na wietrze piękniej niż prawdziwe – miła odmiana po łysym Doomie. Na tle gigantycznego statku emigracyjnego wyglądali jak zakochana para z melodramatu SF. Z zazdrością stwierdziłem, że Peter lepiej do niej pasuje niż ja. Spojrzałem na pnącą się w niebo opasłą beżową bryłę pomalowaną w poprzeczne złote pasy. Na jednym z nich szkarłacił się stylizowany napis: „Peregryn”. Jakiś dwudziestowieczny sprzedawca podobno kiedyś powiedział: Jeśli mam czymś handlować, niech to będzie coś drogiego. I zbił majątek na handlu lokomotywami. W dzisiejszych czasach z pewnością zatrudniłby się w Mobillenium.

– Nie zapomnisz o nas, prawda? – spytała Sokolowsky.

– Daj spokój – szepnął Kytes. – Przecież będziemy się odwiedzać!

Potem uściskał jeszcze Harry’ego, zgniótł prawicę Leviemu, Rubenowi i Kononowi.

– Na pewno chcecie uciekać? – spytał na końcu.

Troy pokręcił żabowatą głową.

– Dobrze wiesz, że nie ma tu dla nas miejsca. Im szybciej opuścimy to bagno, tym lepiej.

***

– Witamy dzisiaj w studiu znaną wszystkim Tanitę Werner, znakomitą piosenkarkę i aktorkę. Znaną wszystkim… ale niezupełnie w tej postaci. Powiedz, Tanito, jak się czujesz w bezmózgu?

– Chyba żartujesz. Mam znowu dwadzieścia lat! Jeszcze miesiąc temu miałam dziewięćdziesiąt! Widzisz te piersi? Widzisz te ramiona?!

– Rzeczywiście wyglądasz wspaniale. Nie masz jednak wrażenia, że to nie twoje ciało?

– Wiesz co? Sama spróbuj. To najwspanialsze przeżycie w moim życiu.

– Jakbyś je nazwała?

– Prosto: powrót do młodości!

– Kiedy nagrasz nowy kryształ?

– Na razie nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że przede mną milion nowych dni…

***

– O mój Boże, patrz, Marita! Torkil Aymore! – zawołała nagobrzucha stewardesa w błękitnej mini i kamizelce, kierująca ruchem na pokładzie transportowca.

– Ten Torkil Aymore?! – wybałuszyła oczy koleżanka, chyba zbyt otyła, by nosić podobny strój. Mimo wszystko nie zmieniałbym tego imidżu. Tak jak nierealna Monika Weda miała idealny strój pielęgniarki, ich uniformy były doskonale dopasowane do pracy stewardesy.

– Tak, ten – skrzywiłem się.

– Och! – pisnęły. – Po starcie poprosimy pana o autograf, dobrze?

Pauline zacięła usta. Była zazdrosna? Oczywiście, że była.

– Mamo – odezwał się Konon zatrzaśnięty w Oscara. – Możemy iść dalej?

Dziwnie wyglądał wielki motomb mówiący do drobnej kobiety: „Mamo”.

– Przepraszamy – spłoniły się stewardesy. Dotarliśmy do opasłej windy i pomknęliśmy na sto szesnasty poziom. Potem, kierując się barwą pulsującą na kartach pokładowych i kolorem szlaków zaznaczonych na ścianach, weszliśmy do niewielkiej salki z dwudziestoma leżankami. Większość z nich była już zajęta.

– Jest okno! – ucieszył się Konon.

– Twoje siedzenie jest… tu – wskazałem fotel, sprawdziwszy numer jego passu. – A my – spojrzałem na dziewczyny – spoczniemy obok Konona. Wyjąłem soczewki z kieszeni i założyłem je. Chociaż Sokolowsky prezentowała się w pershellu naprawdę imponująco, wolałem podczas podróży uspokajać nerwy jej idealnymi kształtami.

– Szkoda, że ja nie paraduję w bikini – zażartowała Pauline, widząc moje manewry.

Skąd wiedziała, jak postrzegam Sokolowsky po wgraniu „Anny”? Rozmawiały ze sobą? Zmarszczyłem się i zerknąłem znacząco na Konona. Kobieta uśmiechnęła się z politowaniem.

– On widział i słyszał już wszystko.

– Na Gai kupisz mu bezmózga? – postanowiłem zmienić temat.

Parsknęła.

– Jak zarobię i jak on się zgodzi. – Nie chce?

– Nie.

***

– Niedawni nowożeńcy, Ron Olohson i Gaeta Imaho, ogłosili dzisiaj, że się rozwodzą. – Nie jest to rozwód permanentny – oznajmiła Gaeta – rozstajemy się po to, żeby się pobrać, ale w obrębie innej wiary.

Na pytanie, jakie przybrali wyznanie, odparli, że stali się Momentarystami z Kościoła Archetypu Chwilowego Szczęścia. – Religia ta pozwala na kontrakty czasowe – wyjaśnił Ron. – Za miesiąc pobierzemy się na pięć lat. A potem zobaczymy.

Wydarzenie to wzbudziło poruszenie w świecie mediów. Czy mamy do czynienia z precedensem, który lada moment stanie się normą? Nazywam się Irina Garchenko, Mother Russia News. Zostańcie z nami.

***

Współczesny lot na orbitę w niczym nie przypomina startów dawnych rakiet, które mozolnie pięły się ku niebu na chybotliwej klindze ognia. Kojarzy się raczej ze wznoszeniem się balonu. Szóstka towarzyszących nam megastatków emigracyjnych lekko przebijała się przez pokłady chmur, pomrukując basem generatorów Mirova (pełniących w atmosferze rolę zwykłych silników antygrawitacyjnych). Złote pasy na metalicznych beżowych tłach przydawały im wygląd fantasmagorycznych pszczół.

Oparłem głowę o zagłówek, odchyliłem oparcie i zapadłem w półsen.

Próbowałem odnaleźć moment, w którym to wszystko się zaczęło. Ach, tak. Dziesiąte urodziny Konona…

Zerknąłem we wsteczny monitor. Płaszczyzna Ziemi lekko się zakrzywiła. Wchodziliśmy w jonosferę. Poczułem dotyk na dłoni. To Pauline. Odwróciłem do niej głowę i uśmiechnąłem się ciepło. Bała się? Chyba tak. Ja też. Pierwszy raz w życiu wybierałem się w taką podróż…

Odetchnąłem głębiej. Kula ojczystej planety wypełniała cały monitor. Niedługo będziemy startować. Przypomniały mi się pożegnania. Z mieszkaniem, miastem, znanymi miejscami, neomilkbarem… Wreszcie wizyta w Rajskiej Plaży i zawiązanie „trójcy” z dziewczynami…

Spojrzałem na moje partnerki. Czy to trwały związek? Czułem się jak słońce w potrójnym układzie: niemożliwym do ustabilizowania, nieprzewidywalnym… Zacisnąłem powieki. Nie jestem panem Bogiem. Nie będę się martwił o przyszłość.

Planeta, na której się urodziłem, ale niekoniecznie chciałem umrzeć, zmieniła się już w niedużą błękitną kulkę. Inne ekrany pokazywały pozostałą szóstkę statków, chowających w kadłuby wystające elementy Szykowały się do skoku.

Podróż podprzestrzenna nie może się rozpoczynać czy kończyć w atmosferze, bo zniknięcie lub pojawienie się tak dużego obiektu w środowisku gazowym spowodowałoby lokalny huragan. Dopiero wysoka orbita zapewnia odpowiednie warunki: wiadomo, że pojazd nie nadzieje się na żadnego satelitę czy inny śmieć, których wokół błękitnego globu pałętają się całe tony. Uderzenie w korpus zapomnianego fragmentu sputnika podczas procedury skoku mogłoby radykalnie zmienić los wyprawy.

Gdy znaleźliśmy się na zaprogramowanym pułapie, kapitan grzecznie poinformował o zbliżającej się operacji zagięcia przestrzeni, rozpoczął odliczanie, a kiedy doszedł do zera… Coś we mnie się wyciągnęło… moje ciało uciekało gdzieś w niezmierzoną przestrzeń, a umysł gonił je ostatkiem sił, za daleko, za szybko, poczekaj, Torkil! Torrrkil! Cały się wydłużyłem… i wypuściłem nabrane przed chwilą powietrze. Na ekranie majaczył złoto-błękitny glob poznaczony rysunkiem kontynentów, które nie były lądami Ziemi.

Gaja.

– Mamo, to już? – spytał Konon.

– Tak, synku – wyszeptała Pauline.

Zerknąłem w okno. W rozgwieżdżonej przestrzeni wisiało pięć innych statków. Pięć? A gdzie szósty?

– Harry – odezwałem się – czy mi się zdaje, czy leciało z nami sześć megatransportowców?

– O tym samym myślę – spojrzał na mnie siwymi oczkami, w których pojawiło się podniecenie.

Stary programista nie odróżniał fikcji od rzeczywistości? Zamiast zaniepokojenia sztubacka ekscytacja? Zawsze mnie zadziwiał optymistycznym stosunkiem do życia.

– Ciekawe, o co chodzi – rzucił Ruben. – Czekajcie, zapytam obsługę… – Stuknął w coś na konsoli przed fotelem. – Proszę pani, chcieliśmy się dowiedzieć o liczbę statków…

Rozjarzył się główny ekran.

– Proszę państwa, znamy sytuację – stewardesa uśmiechnęła się z przymusem – Pozwolicie, że odpowiem na wszystkie pytania z głównego ekranu, zamiast udzielać informacji indywidualnie – przełknęła ślinę – co byłoby kłopotliwe. – Zachichotała nerwowo. – Już wysłaliśmy na Ziemię sondę pocztową z zapytaniem, co się stało ze statkiem „Medusa”.

Zamarliśmy. Spojrzałem na towarzyszy.

– „Medusa”? – chrząknął Chip. – Mieliśmy nim lecieć!

Dobry uczynek czasami popłaca, pomyślałem trochę niedorzecznie.

– Mój Boże – szepnęła Pauline – mało brakowało. – Ścisnęła mocniej moją rękę.

Na drugiej poczułem ciepłą dłoń Anny Spojrzałem w jej błękitne oczy. Czyżby też się zastanawiała, czy obecność olimpistów na kosmodromie była przypadkowa? Już staruszek Freud mówił, że na świecie nie ma zbiegów okoliczności.

– Być może – ciągnęła stewardesa. – „Medusa” nie weszła w podprzestrzeń i wciąż pozostaje na orbicie Ziemi. Proszę pozostać na miejscu. Zapewniamy że integralność „Peregryna” jest nienaruszona.

Zacisnąłem usta i wymieniłem porozumiewawcze spojrzenia z Harrym, Rubenem i Levim. Jeszcze tego brakowało, żeby nasz statek się rozpadł.

– Tymczasem – podjęła mówczyni – proponuję obejrzeć ostatnie ziemskie wiadomości sieci Sky News, z którymi państwo nie mieli z pewnością czasu się zapoznać, bo były nadawane podczas przygotowań do startu…

Ekran wypełniło srebrne logo. Machnąłem lekceważąco ręką. Wolałbym jakiś holofilm. Choćby Doom Day .

– Dzień dobry, Ramona Himenes, Sky News. Podajemy skrót informacji. Wybuch w fabryce Medtronics w miejscowości Goddeck u wybrzeży Morza Barentsa w zachodniej Alasce. Straty szacuje się na pięćdziesiąt miliardów kredytów. Przyczyny jak dotąd są nieznane. Firma powołała specjalną komisję, która ma zbadać okoliczności katastrofy. Nieoficjalne źródła sugerują, że może być to pierwszy sygnał zaostrzonej walki rynkowej. Czy tak jest naprawdę, trudno orzec. – Nie będziemy ferowali wyroków przed poznaniem faktów – oznajmił Leonard Hassan, rzecznik prasowy Medtronics.

Sean Sennhauser pozwał dzisiaj do sądu firmę Pharma Nanolabs, która w swojej kontrowersyjnej reklamie bezmózgów ośmieszyła życie w sieci, używając postaci uderzająco podobnej do słynnego reżysera…

Byłem już zmęczony ziemskimi sprawami, ziemskim brudem, agresją i głupotą. Oderwałem się od słów spikerki i spojrzałem na nowy, kulisty dom. Jakie zagadki przyjdzie mi tu rozwiązać? Czy będę się dobrze czuł w nowym apartamencie? Jakie są tu zachody słońca? Jaką pracę znajdzie Anna? Zdumiewające, ile nowych pytań kryła w sobie ta piękna planeta.

– Przerywamy odtwarzanie wiadomości – odezwała się stewardesa z ekranu. – Właśnie wyłoniła się sonda pocztowa z odpowiedzią z Ziemi. Przemówi do państwa dyrektor do spraw bezpieczeństwa Mobillenium Ltd.

Na ekranie pojawiła się niezwykle ładna i inteligentna twarz kobiety bardzo podobnej do Pauline. Gdyby nie kręcone włosy blond i chabrowe oczy, mógłbym je ze sobą pomylić.

– Pauline – odezwałem się żartobliwym tonem – nic nie mówiłaś, że masz sio…

Przerwałem, by nie zagłuszać wypowiedzi z ekranu: – Dzień dobry państwu. Nazywam się Kaja Ciołkowsky…

Kaja?! Kaja?! W mojej głowie wybuchła supernowa. Przestałem jej słuchać. Kaja… To samo imię wymówił Laurus Wilehad, gdy budził się po odzyskaniu duszy. Spojrzał na Pauline i powiedział: „Kaja? Co ty tutaj robisz?” Nic dziwnego, że je pomylił. Skąd znał Kaję Ciołkowsky? A może chodzi o inną Kaję? Pokręciłem głową. Nigdy nie wierzyłem w zbiegi okoliczności, a już na pewno nie tak nieprawdopodobne jak ten, że istniała jeszcze jedna kobieta łudząco podobna do gamedekini. Laurus musiał znać dyrektor do spraw bezpieczeństwa Mobillenium i to na tyle dobrze, żeby mówić do niej po imieniu. Bardzo zastanawiające… „To niemożliwe, mówił dalej, Byłem w Zoenet Labs, nie w ma…” Co oznaczały słowa: „Nie w ma…”? Z początku myślałem, że miał jakieś reminiscencje z życia płodowego, a tymczasem gdyby nie ugryzł się w język, powiedziałby: „W Matce Rosji”! Czyżby był agentem Mobillenium? Wziąłem głębszy wdech. Przypomniałem sobie słowa Koriolana: „Wilehad zasugerował cały plan: podszycie się pod Rawsona i Hindenburga, nakłonienie konsorcjów i rządów do zawiązania syndykatu, uwolnienie do sieci wirusów”. Potem powiedział też: „Odkąd «Pandora» wymknęła się spod kontroli, straciłem do niego serce”. Przypomniało mi się, jak rozmawialiśmy z Laurusem o linowcach:

– Linowce to największa inwestycja na Ziemi. Mobillenium liczy, że zwróci się za circa sto lat.

– Sporo wiesz o tym Mobillenium.

– Jako agent muszę wiedzieć o wielu rzeczach.

Ze zdumienia aż otworzyłem usta. Laurus był agentem Mobillenium! Potrójnym! Udawał człowieka Omegi w Biurze Ochrony Państwa, także agenta Zoenet Labs, a naprawdę pracował dla Mobillenium! To jakiś geniusz! Ale dlaczego? Dlaczego ten plan? Spojrzałem przez okno, gdzie wisiało w kosmosie pięć gigantycznych pszczół – megastatków. Jeśli mam coś sprzedawać, niech to będzie coś drogiego… Kto najbardziej skorzystał na całym zamieszaniu z „Pandorą”? Ależ oczywiście! Mobillenium! Skonstruowali dziesiątki statków, maszyn terraformujących, przekształcili pierwszy glob, a teraz sprzedają, sprzedają, sprzedają, zera na ich koncie mnożą się z prędkością nadświetlną. Zagryzłem wargi. Coś się nie zgadzało. Skąd Wilehad wiedział, że wirusy zmutują? Musiał z kimś współdziałać…

O, jasna cholera! Pobladłem i zacisnąłem ręce na podłokietnikach. Sergio. Sergio Lama był drugim agentem! Czyli miałem rację ostrzegając Harolda! Rzeczywiście widziałem aurę zdrajcy! Wcale nie uciekł z Mobillenium, tylko został skierowany do Shadow Zombies, żeby pod przykrywką konstruowania maszyny antyglobalistycznej spreparować wraz z Laurusem całe pandemonium! To dlatego programy sond i wirusów tak łatwo weszły ze sobą w kooperację! Ale dlaczego Zombie go nie zdemaskowali? Prawdopodobnie z tych samych względów, dla których Laurus kiwał zarówno zoenetów, jak i BOP! Ci to muszą mieć maszynki! Ależ dałem się nabrać! Przypomniała mi się ostatnia rozmowa z naukowcem.

– Nie miałem pojęcia, że te muchy tak wyglądają… – powiedział i zaraz zrobił dziwną minę. Oczywiście! Przecież mu nie wyjawiłem, skąd się wzięły moje podejrzenia. To on się wygadał, że wie, jak wygląda Baal Zebul! Potem skonstatowałem:

– Raz już narobiłeś bigosu. Nie boisz się, że znowu coś się stanie?

– No coś ty, to wszystko było… To był przypadek, jeden na miliard.

Co chciał naprawdę powiedzieć? To wszystko było zaplanowane? Ależ tak! Zdradziła go duma nieomylnego naukowca, który wolał zaryzykować zdemaskowanie, niż przyznać się do błędu! Potem go zapytałem:

– Jak zaprogramujesz sondę na ten serwer?

– Mały problem. Z moją głową…

Pewnie, że mały problem. Już raz to zrobił! Mutujące wirusy po raz pierwszy wyłoniły się właśnie w serwerze Crying Guns! Specjalnie tam skierował swoje muszki, a Laurus tak pokierował „Pandorą”, żeby wirusy zostały odpowiednio wyedukowane. Potem, gdy zadzwoniłem do Sergia z prośbą o oprogramowanie sond, dał mi od razu program niszczący. Nie chciał ujawniać oryginalnego kodu, a poza tym i tak należało ukręcić Bestii łeb, bo wymknęła się spod kontroli. Prawdopodobnie skrypt od dawna był przygotowany Pokręciłem głową w bezdennym zdumieniu. Czy motyl może machnięciem skrzydełek wywołać globalną katastrofę? Podobno tak, pod warunkiem, że zrobi to w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, w precyzyjnie obranym kierunku. Maestria wywiadu Mobillenium biła na głowę knowania zoenetów, BOP-u i farmaceutów. Dwaj agenci w doskonale wybranych miejscach nie musieli się napracować, by wykorzystać potencjał innych firm dla celów pracodawcy Dwa skrzydła motyla. Laurus i Sergio. Chodziły za mną te skrzydła motyla, chodziły, aż wreszcie uwierzyłem, że Anna i Pauline są moimi strażniczkami… Spojrzałem na nie kątem oka. Piękne jak anioły, słuchały z uwagą słów Kai Ciołkowsky. Wróciłem myślami do analizy. Mobillenium osiągnęło rekordowe zyski dzięki temu, że Ziemia stała się miejscem zagrożonym. Emigracja na Gaję była najpotężniejszym przedsięwzięciem w historii ludzkości. Biznesowym przedsięwzięciem… Ocknąłem się z letargu.

– Nie ma więc powodów do obaw – uśmiechnęła się z ekranu stewardesa, która zastąpiła panią dyrektor. – „Medusa” ciągle przebywa w czwartym wymiarze, ale zaraz zostaną wysłane sondy poszukiwawcze i automaty naprawcze. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, pojazd powinien się pojawić w naszej przestrzeni w ciągu kilku godzin. – Chrząknęła. – Pozwolą państwo, że na czas lądowania wrócimy do przerwanych wiadomości.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю