355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw » Текст книги (страница 6)
Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 6 (всего у книги 19 страниц)

Europejskie sądy zanotowały już z górą tysiąc siedemset spraw wniesionych przez niezadowolonych klientów.

Wiadomości kulturalne. Nowy przebój Figaro Pala pod tytułem „Don’t suck my life” w błyskawicznym tempie wspina się po światowych listach przebojów. Jeszcze wczoraj…

***

Mimo że Pauline prawie już wydobrzała, znów udałem się do znachorki, zgodnie zresztą z jej zaleceniami. Zastałem ją w gabinecie, ubraną w elegancki kostium.

– Wybiera się pani gdzieś?

– Zgadnij, gołąbku – uśmiechnęła się. Na jej policzki wypłynął rumieniec.

Domyśliłem się, że leciała do stolicy zamówić bezmózga. Przed kobietą z przeszłością otwierał się nowy piękny świat.

– Jedziemy po nowe ciało? – zażartowałem.

– Muszę odetchnąć powietrzem Warsaw City. ” Dawno tam nie byłam. Chcę też pomyśleć, co dalej.

Zamrugałem.

– Nie rozumiem.

Opuściła głowę i mruknęła coś pod nosem. Miałi wrażenie, że było to przekleństwo. Podniosła wzrok, w którym czaiła się jakaś demoniczna siła. Słowo daję, czarownica.

– Zawsze myślałam, że umrę – powiedziała niskim głosem. – Bo życie w sieci uważałam za gówniarski wymysł.

Zrobiło mi się nieswojo.

– Teraz widzę – podjęła – że to niekonieczne. Ale skoro tak, muszę wrócić do pracy. Po pierwsze, żeby nie zdechnąć z głodu, po drugie – zatoczyła ręką krąg – żeby to utrzymać, a po trzecie, żeby zarobić na następnego bezmózga.

– Zielarstwo nie daje dochodów?

Parsknęła, aż się opluła. Otarła usta wierzchem dłoni i pokręciła głową w geście politowania. Widocznie miała mnie za ostatniego głupca. Rzuciła na stół zapas ziół i leków.

– Ty i ona. Macie brać, aż się skończą. Z naderwaniami nie ma żartów. To o niej. Co do ciebie, nie lekceważ swojego stanu. Przed tobą poważna rekonwalescencja. Teraz płać i wynocha. Mam jeszcze przed odlotem kilka spraw do załatwienia.

– Poleci pani lamborghini? – zachłysnąłem się.

Błysnęła ostrymi zębami.

– Innego wozu nie mam.

***

– Witam państwa, Erica von Braun, Poranne Wiadomości Warsaw City. Prace usuwania blokowisk w undercity trwają. Mimo że władze miasta podpisały kontrakt z firmą Ground Cleaners Ltd, ponad piętnaście lat temu, korporacja zdaje się nie spieszyć. Cmentarzysko pod miastem wciąż straszy. Eksperci z Europejskiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej ostrzegają, że nasza metropolia powinna się oczyścić najpóźniej do roku dwa tysiące dwieście dwudziestego. W przeciwnym razie ryzyko pojawienia się groźnych przedstawicieli fauny i flory gwałtownie wzrośnie. Prognozy te potwierdza Centrum Kontroli Mutacji. Miejmy nadzieję, że Warsaw City nie podzieli losu Miami, które wskutek spotwornienia skrytego w cieniu ekosystemu musiało zostać spalone i przeniesione w inne miejsce.

Wiadomości sportowe. Liderzy Europejskiego Pucharu w Piłce Grawitacyjnej, niepokonani wrocławscy Yellow Turtles znów pogrążyli rywali, tym razem jednak…

***

 Wracałem, raźno wymachując rękami i głośno pogwizdując. Zapowiadał się wspaniały dzień. Szczęśliwi ludzie, szczęśliwa przyroda… afera z wirusami dawała się odległa o tysiąc… nie, o sto tysięcy mil. Mógłbym objąć z miłością każdą jarzębinę i brzozę, którą mijałem po drodze.

I objąłem. Biały pień drzewa był gruby, twardy, jakby sprężysty. Miałem wrażenie, że na granicy percepcji lekko wibruje. Przytuliłem policzek do kory. Była gładka i jedwabista. Nie mogłem tego samego powiedzieć o skórze Lee Rotha, który wychynął zza pobliskiego dębu.

– Cześć, łazęgo. – Demoniczne cielsko z trudem przeciskało się między splątanymi gałęziami leszczyn.

– Zmykaj – przestraszyłem się. – Nie mam ochoty na halucynacje.

– Mówiłem ci, że jestem twoim duchem opiekuńczym – zbliżył się i zaszczycił mnie oddechem o zapachu migdałów.

Przyjrzałem mu się uważnie.

– Miałem wrażenie, że barwę masz popielatą, a rogi krótsze.

Roześmiał się, wydając znajomy dźwięk organowych miechów.

– Wyewoluowałem. Szkarłat jest ładniejszym kolorem, a rogi, no cóż – spojrzał ze złością na wplecione w poroże liście i ułomki gałęzi – rzeczywiście w lesie nie najlepiej się sprawdzają.

– Jak to możliwe, że zaczepiasz o konary? Przecież cię nie ma.

Wyszczerzył długie kły.

– Dla ciebie jestem. Ale do rzeczy. Przyszedłem z ostrzeżeniem.

Jasne. Nie pojawiłby się bez przyczyny.

– Przed czym?

– Bądź ostrożny. Rozpoczęła się wielka rozgrywka.

Roześmiałem się w głos.

– Prorok pieprzony Wiem o tym. Niecały miesiąc temu. Nazwano ją imieniem pewnej mitycznej, ciekawskiej kobiety. Słyszałeś o Pandorze?

Teraz on parsknął.

– Mylisz się. To było zaledwie preludium. A teraz uważaj… – wyciągnął szponiastą łapę i wskazał rosnący nieopodal grab.

Wytrzeszczyłem oczy, gdy zza drzewa wychynęła drobna sylwetka siwiejącego mężczyzny, ubranego w ciemnoszare spodnie i takiż blezer.

– To też halucynacja? – spojrzałem na Lee Rotha lekko skonsternowany.

– Do kogo pan mówi? – zdziwił się przybysz. Diabeł oparł się o pień brzozy, tak czule przez mnie przed chwilą obejmowanej, i cicho chichotał.

– Kim pan jest, do diabła? – spytałem zirytowany.

– Grzeczniej – upomniał Lee Roth.

Spojrzałem na niego wściekły Mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął rękę. Przetarłem oczy: jego palce na chwilę zamieniły się w jadowite żmijki. Zawahałem się. Nie cofał prawicy. Uścisnąłem ją niepewnie.

– Nazywam się Herkules O’Yama. Pan Torkil Aymore, nieprawdaż?

O’Yama? Potomek Irlandczyka i Japonki? Przyjrzałem się jego oczom. Może były trochę skośne… Et, nieważne. Po rewolucji nazewniczej z początku XXII wieku, kiedy nastała moda na zastępowanie starych nazwisk nowymi, drugie człony personaliów traciły jakiekolwiek znaczenie.

– To nieprzypadkowe spotkanie, prawda? – zgadłem.

Uśmiechnął się żółtymi zębami. Niekorzystnie wyglądały przy mlecznych włosach. Kolejny miłośnik brzydoty we własnym ciele?

– Przejdziemy się?

– Czy mam wybór?

Znów ten uśmiech. Ruszyliśmy.

– Jestem agentem Biura Ochrony Państwa. Mam dla pana propozycję.

– Ale jak mnie pan znalazł?

Przez chwilę milczał. Suche gałęzie trzeszczały pod naszymi stopami.

– Obserwujemy waszą grupę, odkąd się tu osiedliliście.

Zamarłem. Rozejrzałem się za Lee Rothem, żeby go opieprzyć, że nic mi nie powiedział. Zniknął.

– Tak po prostu? Obserwujecie? Dlaczego nas nie aresztowaliście?

Napiął wargi wokół zębów.

– Drogi panie, albo może po prostu Torkilu – spojrzał jasnoszarymi oczkami. – Przejdziemy na ty, dobrze? Więc, Torkilu, dziwię się, że będąc tak inteligentnym człowiekiem, operujesz kategoriami tłumu.

Zacisnąłem pięści. Walnąć go w szczękę? Niedawna rozprawa z generałem Rogerem Baalem pozostawiła po sobie dość przyjemne wspomnienia. Nie, taka forma negocjacji nie powinna stać się nawykiem. Rozluźniłem palce.

– Co masz na myśli? – spytałem nie całkiem spokojnie.

Potarł nos.

– A czymże jest aresztowanie? To pokarm dla bezmyślnej rzeszy i ochłap dla żądnych awansów kukiełek. Nic ponadto. To jedna z wielu kart, którymi gramy w bardzo ważną grę. Znasz jej reguły, prawda? – zajrzał mi w oczy. – Rozważaliśmy scenariusz spektakularnego pojmania i rozprawy sądowej, ale ostatecznie… zrezygnowaliśmy z niego, zwłaszcza że zmieniła się sytuacja.

– Ale technicznie? Jak nas wyśledziliście?

Roześmiał się. Musiała go bawić moja naiwna ciekawość.

– Niedaleko siedziby generała Baala stacjonuje eskadra Skorpionów. Zostaliście namierzeni i rozpoznani.

– Doomy tego nie wyczuły?

Zrobił pobłażliwą minę.

– Z całym szacunkiem dla technologii Novatronics, wojsko też ma coś w zanadrzu. – Potarł czoło – Ale wracając do tematu… Nie zastanowiły cię ostatnie wydarzenia?

Zorientowałem się, że zamiast zbliżać się do leśniczówki, wracamy do posesji zielachy.

– Idziemy nie w tym kierunku. Błysnął uzębieniem w kolorze żonkili.

– Dobrze idziemy Zaraz wszystko się wyświetli. Ale odpowiedz mi na pytanie.

– Chodzi o bezmózgi? Wspaniałe odkrycie, przełom.

Pokręcił głową z rezygnacją.

– Srełom. Jeszcze jedno słowo i zwątpię w twoje kompetencje.

Nie lubię takich stwierdzeń. Zwolniłem kroku i przyjrzałem mu się uważnie. Nie po to, żeby znaleźć jakieś ważne szczegóły, ale po prostu po to, żeby się skupić. Wciągnąłem zapach dębowych liści. Zamknąłem oczy To co, że patrzył? Już dawno nauczyłem się koncentrować w najdziwniejszych okolicznościach.

– Jestem gotów do rozmowy – oznajmiłem.

– Świetnie – podniósł patykowatą nogę, przekraczając konar leżący na ziemi. – Jak kojarzysz pojawienie się bezmózgów z akcją „Pandora”?

– Nic nie wiem o tej akcji…

Machnął ręką.

– Daruj sobie. Gramy w otwarte karty. Akurat.

– Pandora – podjął – miała wygonić ludzi z gier, żeby w realium nie tracić konsumentów. Ledwie akcja osiągnęła względny sukces i ludzie wystraszeni potworami w światach uciekli do naszej rzeczywistości, jedna z firm, zresztą uczestniczek akcji, konkretnie…

– Pharma Nanolabs – wtrąciłem.

– …ogłasza, że rusza z wielką produkcją bezmózgów! Produkt ten sam w sobie spowoduje wyjście graczy z gier, bo każdy będzie chciał na niego zarobić, a siedząc w sieci, mamony raczej nie pomnoży.

– Ergo, cała akcja Pandora była niepotrzebna, bo ludzie i tak wrócą do realium.

Skinął głową i podjął wątek:

– Pharma Nanolabs musiała przecież wiedzieć o zbliżającej się zmianie, po co więc wchodziła w tę zabawę? Robiliśmy wstępne symulacje. Wprowadzenie bezmózgów jest niemal równoznaczne z nieśmiertelnością ludzkości i w perspektywie długofalowej doprowadzi do przeludnienia Ziemi. Na klony; stać w tej chwili około stu milionów obywateli. W skali dwudziestu miliardów to niewiele, ale jeśli myśleć przyszłościowo, ich cena spadnie, jeśli nie dzięki polityce firm farmaceutycznych, to przez naciski społeczne, żeby rządy zaczęły je dofinansowywać. W końcu podatnicy mają prawo dyktować, co robić z ich pieniędzmi. W skali półwiecza grozi nam poważny problem. Już dzisiaj boli nas od tego głowa. Opracowujemy akcję promowania gier jako lokum lepszej przyszłości. Ludzkość trzeba jakoś upakować. Najlepiej do tego nadaje się sieć.

Zatrzymał się i spojrzał mi w oczy.

– A teraz chwila prawdy. Syndykat odpowiedzialny za akcję „Pandora” stworzyło kilkanaście najbardziej wpływowych firm i głowy rządów Free States of America, Free Europe oraz Matki Rosji. Prowodyrem całego przedsięwzięcia byli prezesi dwóch firm farmaceutycznych: Medtronics i Pharma Nanolabs. To oni nas nakłonili: pokazali liczby, przekonali, że zagrożenie odpływu konsumentów do światów jest poważne. Czy to nie dziwne?

– Bardzo. I niekonsekwentne.

– W świetle obecnych wydarzeń doszliśmy do wniosku, że zostaliśmy wymanipulowani. Ktoś podszywał się pod nich i wywołał całą aferę w sobie tylko znanym celu. Nie wiemy, dlaczego to zrobił ani kto to był. Ty to odkryjesz.

– Dlaczego ja? – przestraszyłem się.

Takie zadanie było równoznaczne z wyrokiem śmierci. Nietrudno było się domyślić, że chcą upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: wykryć spisek, złapać odpowiedzialnych za niego ludzi oraz usunąć niewygodnych ciekawskich, którzy za dużo wiedzą.

– Nasi agenci zajęci są innymi sprawami.

Uśmiechnąłem się smutno, jakbym już składał fioletowe róże na własnym grobie. Przemogłem suchość w ustach i przerwałem narastającą ciszę:

– Oszczędzę nam czasu i nie powiem, że ci nie wierzę.

Uśmiechnął się krzywo, a w grymasie tym była śmierć. Rany boskie!, darł się rozbudzony głos intuicji, uciekaj, uciekaj!, a ja, jakby nigdy nic, słuchając grzecznej nadświadomości, spokojnie szedłem obok przyszłego oprawcy wśród krzaczków wilczych jagód. Klepnął mnie w ramię. Zdziwiłem się, że nie poczułem zimnego ostrza.

– Tkwisz w sprawie. Jesteś naprawdę dobry Nie jesteś agentem, a to cholerny atut…

– Czyżby środowisko było tak gęste od tajniaków? – zdziwiłem się.

Odchylił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.

– Nie, no kocham tego faceta!

Nie odwzajemniałem jego uczuć. – A jeśli się…

Przerwałem, widząc osmalone i częściowo zniszczone ogrodzenie hacjendy zielachy.

– …nie podporządkuję? – dokończyłem, ściszając głos.

Na podwórku walały się szczątki dwóch obronnych mechów, które zapewne doskonale sprawdzają się w walce przeciw drobnym złodziejaszkom i rzezimieszkom, ale z pewnością nie w starciu z oddziałem egzoszkieletowców, którzy właśnie pakowali się do czarnego pancernika. Machina uniosła tłusty kadłub i uciekła w błękit z cichym gwizdem generatorów. O’Yama nie okazał zdziwienia. Beztroski przekroczył rozorane fundamenty ogrodzenia i wprowadził mnie do ogrodu. U stóp schodków prowadzących do drzwi domostwa leżała znachorka w ciemnej plamie krwi.

– Naprawdę nie żyje – upewnił mnie agent. – To nie iluzja.

Spojrzałem na niego z nienawiścią.

– Nie chcieliśmy cię przekonywać, zabijając kogoś z bliskich – mówił tak lekko, jakby opisywał ulubiony smak lodów. – Ale właśnie to spotka twoich przyjaciół, jeśli będziesz się stawiał.

– To była niewinna kobieta – wysyczałem prze zaciśnięte zęby.

Machnął ręką, przechodząc nad jej ciałem.

– Podejrzewamy, że była zamieszana w przemyt medykamentów z byłych Włoch. Kobieta mafii. Nie jesteśmy pewni. Ale – odwrócił się i znów uśmiechnął tymi swoimi zepsutymi siekaczami – nawet jeśli się mylimy to dorobimy historię tak, żeby wszystko się zgadzało.

Martwa kobieta patrzyła nieruchomym wzrokiem w niebo. Twarz pozbawiona życia stała się obca. Dlaczego nikt nie zamknął jej oczu?! Odwróciłem wzrok Nie poznałem jej imienia. Nie wysłuchałem historii. Nie dowiedziałem się, czy rzeczywiście nie miała rodziny A ona nigdy nie zobaczy miliona nowych dni które właśnie dzisiaj zamierzała kupić…

Musiała umrzeć, bo mnie poznała.

Skurwysyn wiedział, jak wyprowadzić mnie z równowagi. Wchodziłem po schodach, opierając się o balustradę, jak pijany.

– Dlaczego mam wam ufać? – wychrypiałem, idą, za nim korytarzem.

Agenci ubrani tak jak on ściągali ze ścian holobrazy, wybebeszali szuflady, przewracali meble…

– Szczerze mówiąc, nie masz wyboru – odparł, nie odwracając głowy. – Chłopcy – krzyknął – to ma być włamanie na tle rabunkowym, nie demolka! Tędy – wskazał mi drogę.

Rozpoznałem wejście do hangaru.

– Jeśli choć raz skontaktujesz się z towarzystwem z leśniczówki, zginą wszyscy – zapewnił, wyciągając rękę do drzwi.

– Skąd będziecie wiedzieć? Mogę tak zaprogramować omnik, że…

– Ty będziesz wiedzieć – przerwał, wchodząc do pomieszczenia condora. – Ależ maszyna. Poezja – pieszczotliwie poklepał pojazd. – Ukradniemy go jak porządni złodzieje i uciekniemy z miejsca zbrodni. – Roześmiał się, jakby opowiedział świetny kawał.

– Zastosujecie maszynę prawdy?

– Otóż to. – Obszedł pojazd z drugiej strony i otworzył drzwi.

Zerknąłem przez szybę na wolant. Umiałbym prowadzić to cudo.

– A jak wam ucieknę? – zaryzykowałem.

Wzruszył ramionami, wszedł do środka i wydał dyspozycję otwarcia moich drzwi.

– Spróbuj. Życzę szczęścia.

Wsiadłem. Niedawno myślałem, że za posiadanie tego pneumobila zrobiłbym prawie wszystko. Teraz tamte konsumpcyjne myśli wydały mi się niesmaczne. – Jeśli tak po prostu zniknę, będą mnie szukać.

– I nie znajdą.

Włożył płytkę identyfikacyjną w czytnik.

– Chłopcy – odezwał się w powietrze. Widocznie cały czas miał przed oczami podgląd ich czynności. – Czekamy.

– Będą mnie szukać także w sieci – zauważyłem – Zakamuflujemy cię. – Na wszystko miał odpowiedź.

Za chwilę do hangaru wmaszerowało pięciu szarych drabów. Zapakowali „skradzione” przedmioty do obszernego bagażnika i wgramolili się na tylne siedzenia. Odgłos startującego lamborghini jest jednym z najsłodszych dźwięków, jakie mężczyzna może usłyszeć, a miękkie poduchy oparć śmiało mogą konkurować z miłosnymi objęciami luksusowych kochanek. Nie mogły jednak złagodzić bólu, jaki odczuwałem na myśl o zmarłej. Za szybą oddalał się kobierzec drzew. Dziesięć kilometrów na południe stała czarodziejska chatka z piernika, w której czekały dwie piękne kobiety i grupa przyjaciół. Zacisnąłem zęby. Condor mknął w górę niczym strzała. Obejrzałem się za siebie, daremnie wypatrując ratunku.

***

Nie przypuszczałem, że moje marzenie, żeby polatać w kosmosie bryką zielachy spełni się tak szybko Lamborghini przebił się przez ostatnie warstwy atmosfery i wyprysnął w czystą wiekuistą czerń. Herkules prowadził pojazd, jakby nigdy nic innego w życiu nie robił. Otoczyła nas cisza, przez którą przeciskał się dyskretny pisk systemów homeostazy. Spojrzałem w stronę planety. Jakże piękny był to widok Metaliczne oceany, wiry chmur, łańcuchy gór, po prostu raj urzeczywistniony… i tylko człowiek zawsze wszystko plugawi.

Niedaleko tkwił zawieszony, zdawało się, w miejscu, satelita komunikacyjny. Majestatycznie obracał pierścieniem z bateriami słonecznymi. Gdy go mijaliśmy, pozdrowił nas holoprojekcją: „Mobillenium życzy udanego lotu”.

Mobillenium.

Tam i z powrotem,

Gdziekolwiek to jest.

Pokręciłem głową. Reklamy na orbicie, do czego to doszło. Po chwili minęliśmy wiązkę lin, podtrzymujących linowce Warsaw City. Wśród nich były także – te, które należały do mojego Stockomville. Zadarłem głowę. Pierścień dyskowatych sputników, do których liny były zamocowane, połyskiwał światłami pozycyjnymi. Jakim cudem tak wiszą? Czyżby też generatory antygrawitacyjne?

Wróciłem myślami do tu i teraz.

– Mam rozwiązać wasze pieprzone problemy w kosmosie? – rzuciłem zdawkowo.

Kierowca uśmiechnął się zjadliwie. Wyciągnął rękę do jakiejś dźwigni. Zasyczało. Spojrzałem we wsteczny ekran. Tuż za nami powoli obracały się w przestrzeni „zrabowane” dobra.

– Za kilka dni spadną i spalą się w atmosferze – wyjaśnił i zamknął bagażnik.

Kilkanaście minut lecieliśmy w ciszy, która dusiła mnie niczym żałobny kir. Wreszcie w oddali zamajaczył kształt stacji kosmicznej. Domyśliłem się, że był to cel podróży.

– W centrum orbitalnym – odezwał się O’Yama – jest najmniejsze prawdopodobieństwo szpiegostwa i podsłuchu.

Dopiero po chwili zorientowałem się, że była to odpowiedź na moje uszczypliwe pytanie. Zbliżaliśmy się do bazy wielomodułowej, rozbudowanej, o nieregularnym kształcie. Ktoś ze zmysłem biznesowym mógłby zorganizować w jej labiryncie całkiem widowiskowe wyścigi. Herkules zwolnił: przednie dysze hamujące splunęły niebieskim ogniem. Gdy podeszliśmy do dokowania, doceniłem ogrom kompleksu.

Mógł się tam zmieścić niejeden biurowiec. Nad grodzią hangaru widniał napis: „Welcome to «Hotel Twardowsky»!”

– Jesteś pewien, że nie pomyliłeś adresów? – zapytałem.

Parsknął.

– Uważasz, że powinniśmy ją oplakatować sybolami BOP-u?

***

– Dzień dobry, Paul von Raat, wiadomości sportowe Wide News. Dzisiejszy serwis rozpoczynamy sensacyjną wiadomością z rozgrywek ligowych Goodabads. Oto na mecz z silną i zmotywowaną drużyną Cloud Busters nie stawił się zespół Bezbolesnych dotychczasowych liderów. Gdzie się podziały czerwone diabły? Czyżby czempioni przelękli się wirusów. Sędziowie uznali, że Bezboleśni przegrali walkowerem, tym samym do ćwierćfinałów przechodzi zespół z Buenos Aires. Organizatorzy i sponsorzy czekają na wyjaśnienia.

Przechodzimy do wyników starć klanowych w Keę Champions. Damned Deathgivers versus Quick and Crazy, sześćdziesiąt trzy fragi do stu pięćdziesięciu..:

***

Jak tylko wysiedliśmy z pojazdu, podszedł do nas odźwierny w szacie wzorowanej na szlachecką delię i zaprosił do środka. Śluza była wykonana w stylu neosarmackim: na ścianach tarcze rodowe, skrzyżowane halabardy głowy dzikich zwierząt i poroża przyczepione do szachowych pól. W rogach pomieszczenia widniały holoanimacje przedstawiające sceny polowań na odyńce, niedźwiedzie i zające. Gdy wchodziliśmy do hallu głównego, zaatakowała na trójwymiarowa plansza powitalna: na moment znaleźliśmy się w leśnych ostępach, u korzeni potężnego dębu. Dookoła śpiewały ptaki, w oddali rozbrzmiewał dźwięk myśliwskiego rogu. Pachniało borowikami i żywicą sosnową. W powietrzu zamajaczył zielony napis uwity z liści wawrzynu: „Hotel Twardowsky wita!”

W recepcji przywitała nas niezwykle atrakcyjna, białowłosa hostessa o szklistobłękitnych oczach.

– Witam panów! – lekko przekrzywiła głowę i obdarzyła nas uśmiechem pełnym perłowych zębów. – Zamawiają panowie pokój?

– Pięćdziesiąt dwa – poprosił O’Yama.

Kobieta nie mrugnęła, nie wykonała żadnego znaczącego ruchu, nawet na mikrosekundę się nie zawahała. Po prostu nacisnęła na konsoli sensor i wyciągnęła kartę.

– Na ile dni? – spytała podając klucz.

– Jeszcze nie wiemy – Herkules wyszczerzył zęby, które przy uśmiechu recepcjonistki wyglądały jak przyprószone tartą bułką.

Dziewczyna ponownie przekrzywiła głowę i uroczo ! się uśmiechnęła.

– Życzę miłego pobytu.

– Niezły kamuflaż – rzuciłem w powietrze, gdy maszerowaliśmy do windy

Nie miałem pojęcia, jak udało się przetransportować na orbitę i utrzymać przy życiu stuletnie jesiony i buki. Strumień ocieniony sędziwą lipą też wyglądał interesująco. Przekroczyliśmy go, idąc po kamiennym mostku.

– Myślałem, że numer pokoju będzie bardziej imponujący – zaczepiłem jeszcze raz O’Yamę. – Jakieś „sześćset sześćdziesiąt sześć” albo inne „trzy tysiące jeden”. Ale „pięćdziesiąt dwa”?

Spojrzał na mnie pobłażliwie i dotknął sensora dźwigu.

– Wyobraź sobie te dwie liczby zapisane kwadratową czcionką i nie mądrz się więcej.

Zaskoczył mnie. Skupiłem się… Ależ tak! Powstawał kształt greckiej litery omega! Słynna, na wpół legendarna komórka Europejskiego BOP-u mieści się właśnie tu?! Przypomniałem sobie, że jej symbol był istotnie przedzielony pośrodku. Pięćdziesiąt dwa. Zacisnąłem usta. Wystarczająco wiele razy skompromitowałem się w obecności szarego agenta. Chociaż… Lekko się uśmiechnąłem. Może moja kochana podświadomość zrobiła to specjalnie? Wypracowałem już w jego oczach całkiem solidny obraz człowieka niezbyt rozgarniętego. W ten sposób, być może, zachęcę go do zlekceważenia mnie i popełnienia błędu…

Wyszliśmy z windy i ruszyliśmy korytarzem w kutym w różowym marmurze, o ścianach zdobionych kryształowymi plafonami. Kroki tłumił purpurowy dywan ozdobiony roślinnym bursztynowy wzorem.

– Za chwilę poznasz generała Enrique „Korwa” Baczewskiego – odezwał się Herkules, otwierając drzwi apartamentu.

Pozostali agenci stłumili śmiech. Przeszliśmy przez amfiladę luksusowych pokoi, weszliśmy do łazienki, której powierzchnia swobodnie konkurował z moim salonem, Herkules coś zrobił, nie wiem co, wielkie lustro uchyliło się i wmaszerowaliśmy w sterylnie biały hol tajnej bazy.

***

Nie tylko firmy ubezpieczeniowe zaniepokoiły się powstaniem bezmózgów. Organizacja Neochrześcijańskich Lekarzy wniosła do prokuratury prośbę o inspekcję laboratoriów Pharma Nanolabs. – Nie wierzymy – twierdzi Praxeda Wandar, przewodnicząca organizacji – żeby produkcja bezmózgów była możliwa bez zaangażowania w proces żywego Centralnego Układu Nerwowego. Być może dla laików sprawa wygląda prosto, lecz mózg to nie tylko dwie półkule, to także móżdżek, rdzeń przedłużony, to opony mózgowe, ośrodki wytwarzające płyn mózgowo-rdzeniowy, nie zapominajmy także, że rdzeń przedłużony płynnie przechodzi w rdzeń kręgowy. Trudno sobie przedstawić, jak wiązka nerwów rezydująca w kręgosłupie może się rozwijać bez połączenia z resztą. Ponadto od mózgu odchodzą nerwy wzrokowe, węchowe, nerw trójdzielny i wiele innych. ONL nie wyobraża sobie struktury, która mogłaby zastąpić CUN, choćby w tak złożonym procesie jak zarządzanie homeostazą, czyli nadzorowanie prac Autonomicznego Układu Nerwowego. Ponadto w naszym ciele znajdują się tysiące kilometrów nerwów, których powstanie nie byłoby możliwe bez odpowiedniej neuronalnej stymulacji. Sprawa, według nas, wygląda podejrzanie – konkluduje przewodnicząca – nie chcemy wysuwać pochopnych wniosków, lecz według obecnego stanu wiedzy medycznej produkcja bezmózga wydaje się możliwa jedynie w tym przypadku, gdy mózg jest obecny w ciele i wyjmowany na bardzo krótki czas przed przeszczepem CUN właściciela klona.

***

Gabinet generalski był miejscem obszernym i ze wszech miar interesującym. Można było w nim podziwiać wielką animowaną makietę bitwy pod Studziankami, setki holoprojekcji samolotów ze wszystkich epok tudzież pojazdów bojowych i jednostek pływających; na ścianach dumnie się prezentowały co ciekawsze eksponaty broni białej i palnej, a miłośników płatnerstwa z pewnością ucieszyłyby zbroje husarzy, samurajów i średniowiecznych rycerzy.

Wszystko rozmieszczono tak, żeby nie zasłaniać gigantycznego biurka i niedźwiedziowatej sylwetki ponurego wodza, otoczonej tuzinem latających i walczących mikromodeli myśliwców z okresu pierwszej wojny światowej.

– Panie generale… – O’Yama wyprężył się na baczność.

Obejrzałem się za siebie. Pozostali agenci gdzieś zniknęli. Byli w tym dobrzy.

– …przyprowadziłem Torkila Aymore’a. Gamedeka.

Gigant w przymałej wojskowej czapce chrapnął jakieś niezrozumiałe słowo. Walka powietrzna tocząca się wokół jego głowy zniknęła. King-Kong stał się człowiekiem. Lekko wychylił się nad blat i wyciągnął owłosione przedramię.

– A… złapałeś ptaka… dawaj go tu… – zaprosił skinięciem kiełbaskowatych palców.

Podeszliśmy. Przyjrzał mi się szparkami oczu. Spojrzenie miał podobne do Baala, tyle że powieki jeszcze bardziej mu opadały Może dlatego zaszedł wyżej?

– No… korrrwa mać… – sapnął. – I to ma być ten myślak? Ten, korrwa, spec? Łeb jak wyrzutnia?

Pokręcił głową z powątpiewaniem. Szerokie blade usta wykrzywiły się w podkowę.

– Wygląda na, korrwa, lowelasa, nie agenta. Laurus chyba przesadził.

Potężnie mlasnął. Obwisłe policzki drgnęły i zafalowały.

Laurus? Ten sam, który próbował nas aresztować?

– No dobra… – wcisnął coś pod biurkiem.

Spod podłogi wysunęło się jedno krzesło. Spojrzał przekrwionym wzrokiem na Herkulesa i machnął niechętnie ręką.

– Idź, Herciu, idź, korrwa, do centrali, tam jakieś, prze ciebie, nowe masz zadanko. A my tu – zerknął na mnie i zrobił znaczącą pauzę – pogadamy…

Gdy za agentem zamknęły się drzwi, usiadłem. Generał przez chwilę mierzył mnie spojrzeniem, jakby się zastanawiał, czy lepiej będę smakował z pietruszką czy oregano.

– O’Yama już ci mówił, że ktoś nas wrobił.

– Czy może pan zdefiniować słowo „nas”?

Spojrzał bystrzej i mruknął coś na kształt: „Korwa mać”.

– Reprezentuję Wolną Europę i, korwa, interesuje mnie tylko państwo. Że inne firmy dały się złapać, gówno mnie obchodzi. Więc „nas” znaczy „nas”, może być?

Uśmiechnąłem się. W końcu dlaczego nie?

– Może być.

– Co cię tak bawi?

– Cała ta, korrwa, rozmowa!

Wybuchnąłem śmiechem. Nie jestem pewien, dlaczego to zrobiłem. Może był to pierwszy moment, kiedy mogłem wyrzucić z siebie napięcie ostatnich godzin? A może testowałem charakter oponenta? Najpewniej jedno i drugie. Niedźwiedź sapnął, podparł się o blat i lekko odchylił. Patrzył na mnie zagadkowym wzrokiem. Zapadła kilkusekundowa cisza.

– No – skwitował i przetarł palcem kąty ust. – Dam ci pokój, wszystkie nagrania ze spotkań z tymi skurwysynami i ludzi do przesłuchania. Tych, którzy się z nimi zetknęli. Niewielu ich będzie, bo prezesi firm, paniusie pierdolone, umywają ręce i srają w galoty, a padalce z polityki nie chcą się ujawniać. Podobno jesteś, korwa, dobry Jak złamiesz tę zagadkę, to dam ci w prezencie tego condora.

A potem cię w nim ukatrupię, dodałem w myślach. Zacisnąłem szczęki.

– Nie przyjmuję prezentów po zmarłych.

***

– Stoję w tej chwili przed wejściem do pilnie strzeżonego ośrodka „«La Fatigue» położonego w południowej Gaskonii. Oficjalnie jest to centrum wypoczynkowe pracowników rządu Wolnej Europy, nieoficjalnie jednak hacjenda jest tajną rządową bazą informatyczną. Gdzie leży prawda, nigdy się nie dowiemy. Jedno wszakże jest pewne. Zgodnie z wypowiedziami okolicznej ludności, dzisiejszej nocy miały tu miejsce dziwne wydarzenia. Gdzieś na południe od głównej bramy, w centrum kompleksów ogrodowych słyszano huk i widziano błysk eksplozji. Naoczni świadkowie relacjonują, że widzieli pospiesznie startujące rządowe pneumobile oraz ognie strzałów oddawanych w ich kierunku. Pojazdy oddaliły się kierunku południowo-zachodnim. Rzecznik rządu odmawia komentarza. „«La Fatigue» to po prostu pensjonat dla spracowanych urzędników”, tłumaczy. Skąd więc to nocne zamieszanie? Nie trzeba długo spekulować, by dojść do wniosku, że ktoś z ośrodka uciekł, ktoś raczej ważny i odważny, skoro zdecydował się na tak brawurową akcję. Czy nocna strzelanina ma jakiś związek z wirusowym atakiem na sieć? Odpowiedź na to pytanie leży prawdopodobnie za tym murem. Mówił do was George Olchowsky, Hot News.

***

Bardzo niepokoiłem się o los bliskich. Zanim wziąłem się do pracy, zażądałem od generała możliwości podglądu leśniczówki. Zapewnił mnie, że zna się na „motywacji” i wie, że gdyby coś im się stało zawaliłbym robotę. Potem pozwolił mi przez chwilę pooglądać czarodziejską chatkę. Przez okna widziałem przechadzające się motomby, cień Chipa i Troya, przez chwilę mignął stalowy profil Anny i kok Pauline. Żyli albo pokazano mi ładny fotomontaż. Przyjąłem to pierwsze. Co będą dalej robić? Jak długo wytrzymają w konspiracji? Czy nie zorientują się, że są śledzeni? Przełknąłem ślinę. Czy… już mnie pogrzebali?

– Co z nimi zrobicie, jak skończę pracę? – spytałem.

Mlasnął.

– Mogą się przydać. Dobra ekipa.

Cóż innego mógł powiedzieć spec od motywacji?

***

– Jessica Kronberg, New York Local News, właśnie podchodzę do tłumu demonstrantów zgromadzonego pod wieżą Ministerstwa Skarbu stanu NY. Najbardziej w oczy rzucają się holotransparenty „Bezmózgi taniej!” oraz „Życie nie ma ceny!” Hello, czy można cię na chwilę zająć? Jessica Kronberg, NYLN.

– Holowizja? Nareszcie. My tutaj…

– Jak się pani nazywa?

– Ramona Est. Jesteśmy tu, by zaprotestować przeciwko cenom bezmózgów! To zwykłe żerowa…

– Jesteście grupą zorganizowaną czy to zgromadzenie spontaniczne?

– Nie wiem, ja się po prostu przyłączyłam. Ale to ; straszne, żeby bezmózgi kosztowały siedemset pięćdziesiąt tysięcy kredytów! To straszne! Kogo na to stać?! Pieprzonych bogaczy, którzy i tak żyją dużo dłużej od zwykłych ludzi?!

– Nie przesadzasz? Czy przy oszczędnym życiu nie zgromadzisz takiej sumy?

– Co?! Nigdy w życiu! Musiałabym pracować ze trzysta lat! Takie stawianie sprawy, gdy ludzko stoi na progu nieśmier…

– Ale są przecież pożyczki, kredyty…

– Zawaleni jesteśmy kredytami! Tak nie wolno!

– Zaraz, zaraz, masz coś przeciwko systemowi finansowemu FSA?

– Nie widzisz, kobieto, że jak tak dalej pójdzie, społeczeństwo się rozdzieli na frakcję nieśmiertelnych, która będzie rosnąć w siłę, bo im dłużej będą żyli, tym więcej zgromadzą pieniędzy, i śmiertelnych niewolników?

– Powtarzam, że wystarczy wziąć się do pracy..:

– A spieprzaj stąd, ty prawicowa dziwko!

– Ależ…

– Won! Nie ma tu jakiejś porządnej holowizji?! Halo!…


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю