355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw » Текст книги (страница 10)
Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 10 (всего у книги 19 страниц)

Nie masz wyjścia! – wrzasnął drugi i rozpłatał mi czoło toporem z brązu o bogato zdobionym ostrzu. Cios ten paradoksalnie sprawił mi ulgę. Mimo to krzyknąłem:

– Aaa!

Zaaabiiiijąąą cięęę! Ty ośle! Ty koźle ofiarny! Wyrosły mi rogi. Wielkie, karbowane, zaczęły zawadzać o pościel, musiałem unieść głowę. Ciągle rosły, zwijały się, potem nabrały połysku, stały się śliskie, ruchliwe i zamieniły się w dwa czarne węże poznaczone żółtymi cętkami. Gady zaczęły mnie bezlitośnie gryźć.

– Aaa!

Tak czy owak… – naśmiewały się wiszące nade mną, trzepoczące skrzydłami czarty – Jesteś jedynym człowiekiem, który zna tajemnicę „Pandory”! Jesteś skazaanyyy! Wygnany!

Jeden z nich wysunął szkarłatny ozór i wepchnął go do moich ust, głębiej, do brzucha, wypełnił moje ciało jakąś gorącą substancją. Zacząłem się dusić. Skóra w okolicy pępka odkształciła się, jakby chciał ją rozerwać jakiś nieregularny kształt.

– Rany boskie!!!

Zabiję cię! Zabiję cię! Zabiję cię! – krzyczał najroślejszy z biesów, niebieski, pasiasty niczym tygrys Rzucił się na mnie i zaczął okładać pięściami. Moje ; ciało wgniatało się po każdym ciosie i nie wracało ` już do poprzedniej postaci.

Ty zdrajco! Ty dwulicowy dwuchujowy lowelasie! Ania ci się podoba i Pauline dupczysz?! Więc wyrwę i to narzędzie, kutasa podłego, skalanego…

– Aaa!

Kiedy już zmiażdżył mi wszystkie kości, zaczął szarpać połyskliwymi szponami, ostrymi jak brzytwy. Krwawe strzępy latały w powietrzu, a on pracował niczym sumienny rybak patroszący tuńczyka. Wyrywał, sapał, łykał własną jadowitą ślinę, zlizywał bryzgi krwi z warg. Gdy moje ciało było bezkształtną masą, wyciągnął ręce do mojej twarzy.

, A teraz poznasz swój koniec!

***

Zakończono inspekcję w Pharma Nanolabs. Rzecznik prokuratury w Gdańsku, Piotr Zagórny, ,oświadczył na oficjalnej konferencji prasowej, że nie dopatrzył się żadnych poszlak mogących świadczyć nielegalnej produkcji klonów. – Przedstawiono mi dość dokładną dokumentację – twierdzi – orazwyjaśniono działanie tehchnobiologicznych tworów, które zastąpią mózgi. Widziałem również regulowane przez te urządzenia stadia rozwojowe. Nie mogę zdradzać tajemnicy handlowej, więc powiem tylko tyle: to działa. Wzrostem młodych organizmów z całą pewnością nie zawiadują organiczne mózgi.

Obecny na konferencji rzecznik firmy Ion Jerubal, świadczył, że Pharma Nanolabs, w trosce o dobre imię firmy i dalsze owocne kontakty z ONL, wycofuje pozew o zniesławienie.

j Wiadomości lokalne…

***

i Czułem się zagięty jak czasoprzestrzeń wokół wijącej czarnej dziury Wstałem z łóżka, minąłem nieruchomą Steffi i spojrzałem w lustro.

O mój Boże. Patrzył na mnie szatyn o bardzo wysokim czole, lat około pięćdziesięciu, brązowe oczy, obwisłe policzki, przedzielony podbródek. To nie mogę być ja. To nie mogę być ja, odpowiedziały ściany. Mówiące ściany Jasne, że też wcześniej nie słyszałem ich podszeptów.

– Teraz będziesz odpoczywał – usłyszałem głos Steffi, tej podłej dziwki, prostytuty landzberskiej, kurtyzany szatańskiej, gejszy przerżnię…

– Nie zakładaj soczewek ani okularów… – powiedziała mątwa jedna, ropucha, purwiszon, zaraz ją zaszlachtuję, sukę, rozoram ten jej jebany płaski brzuch… a nie, stalowa jest. Stalowa dziwka. Nie rozoram. Chyba że pługiem. Ale gdzie tu pług. Rozejrzałem się.

– Będziesz miał urojenia, możliwe, że halucynacje. Dwa, trzy dni. Musisz wytrzymać.

– To ty! To tyyy musisz wytrzymać! – zaryczałem i uniosłem potężny, lśniący słonym potem młot błękitny, stalowy, nitowany A nie. Nie krzyknąłem i nie podniosłem, tylko mi się tak zdawało.

– Posta… ram się – wydukałem. – Daj mi jakieś prochy.

– Leżą tu na stole. Ale dzisiejszą dawkę już zeżarłeś, żarłoku, grubasie śmierdzący, rozdęta kupo rzygowin! Więc następną weź dopiero jutro rano. Będziesz dostawał pięć posiłków dziennie. Musisz przytyć.

– Ktoś… przy mnie musi być. Nie… wytrzymam.

 Nie wytrzymam! Nie wytrzymam! – krzyczała czereda obmierzłych widzów, zwykłych przechodniów zgromadzonych wokół mnie. Jakaś paniusia z zakupami, zasmarkany chłopiec z grawitornistrem, kloacznica, dziwkownica, perukśnica, wulgarnica…

Ugięły się pode mną nogi. Podtrzymały mnie czyjeś czułe ręce i położyły z powrotem na łoże. Łoże! Pełne macek, duszących, drżących, wiercących, oplatających, zagniatających! Ciasto. Ciasto na makaron, moja mama wałkuje ciasto na makaron. Na makaron, nakaron, rakaron.

. – Będę tu cały czas – głos Steffi Alland. Alladyna. ;Ala dynia. Dynia zaspermiona! Gawron! Gawrona ;uduszona!

< – Tak… potrzebuję… obecności. Cały czas słyszę głosy, widzę rzeczy, odkształca mi się…

` Rzeczywistość! Rzeczywistość się proszę państwa odkształca, peroruje siwy naukowiec o roztrzepanej czuprynie. Łansztajn. Rozdwaja się, poczwarza i chujmujj ściuparza. I łobarotnie, aż dup! I w kurwę jebaną bryzg!

,       Dotyk jej ręki na policzku.

 – Torkil… Torkil…

‘ Budzę się. Budzę się! Pochyla się nade mną Doom! Peter „Crash” Kytes! Nie myśl! Mamy akcję!

Trzecii bliskopada! Bliskopada! Wyrwę ci ręce z korzeniami, barki ci wywichnę, żebra ci połamię. Cipołamię. Cipowyłaz. Właz. Wyłaz. Właz. Ruchu ruchu.Ty brzydalu chutliwy wsadliwy Wstydliwy.

– Torkil… Nie zamykaj oczu. Usiądź.

:` Z trudem wykonałem polecenie. Wszystko by było ` dobrze, gdyby nie ta skurwysyńska poduszka, która złośliwie się przeciwstawiała! Poducha zrypana! Ty ‘ pindo uspokój się, bo jak przywalę…

– Torkil, to tylko poduszka. Już. Już siedzisz. ,Weź to.

‘ Podaje mi dwie niebieskie sprężyste kulki.

– Ściskaj je, ugniataj, jeśli nawiedzą cię wizje, ‘ staraj się na nich skoncentrować wzrok, b o t o jest ziemia kulista, wiekuista, wyrypana z każdej strony, rozwałkniona, przemielony kapustnik, kapustnik, kapustnik…

Niebieskie kulki. Zgniot. Zgniot. Zgniot.

Mojego czoła dotknęły dwie metalowe listewki. Poca…łunek? Pierwszy raz w życiu pocałowała mnie droidka. Spojrzałem na nią z wdzięcznością. Piękna. Piękna droidka.

– Dzię… kuję. Uśmiecha się.

– Zaraz wjedzie śniadanie.

***

Widzisz tę cudowną grę? Podziwiaj dżunglę pełną barwnych ptaków, platformy spacerowe, tarasy nad oceanem. To Telepadrom, słynny świat, gdzie możliwa jest najprawdziwsza telepatia! Ten świat wciąż nie ma szeryfa. Chcesz nim być? Najpierw sprawdź, czy masz odpowiednie doświadczenie. Szczegóły na naszej stronie. Jeśli tak, ciesz się! Czeka cię niepowtarzalna przygoda! Zoenet w randze szeryfa otrzymuje gratis motomba marki Neo, darmowy sejf z dibekiem najnowszej generacji i bezpłatne luksusowe lokum w środowisku gry! Wciąż masz szansę! Nie zwlekaj! Nie pozwól, by uprzedzili cię inni! Telepadrom, świat bez granic. Potrzebujemy cię.

***

Przez następnych kilka dni przeszedłem wszystkie fazy obłędu, paranoi, zwielokrotnienia jaźni i w ogóle wszelkich psychopatologicznych dolegliwości, jakich doświadczyć może człowiek. Z wyjątkiem katatonii. A może i nie. Nie pamiętam. W piątej dobie czułem się już całkiem dobrze, nawiedzały mnie co prawda regularne halucynacje i rzadsze urojenia, ale nauczyłem się je rozpoznawać i lekceważyć. Ważyłem trzy kilogramy więcej niż pierwszego dnia. Mój sobowtór miał pokaźną nadwagę, a virgen odtworzył jego domyślną, szczuplejszą sylwetkę. Gdy ‘nabrałem sił, czyli jeszcze dwie doby później, zacząłem nie na żarty się obżerać i pilnie się uczyć rozkładu siedziby Pharma Nanolabs, w czym chętnie ;przeszkadzały wyobrażone stwory, zasłaniające ekran i plotące trzy po trzy Kompleks znajdował się nad jeziorem Niegojin, niedaleko miejscowości Gijtz. Były to te same laboratoria, które kiedyś odwiedziliśmy z Peterem. Ciekawe, czy wiele się zmieniło… Jak to historia lubi się powtarzać!

Oglądałem filmy pokazujące zachowanie Hioba,jego miejsce pracy, zwyczaje, odzywki… Skąd ja to nam? Tak, historia lubi się powtarzać, raz wcieliłeś się w Petera, teraz wcielisz się w Agona. Na co mi przyszło, myślałem smętnie, biegać na smyczy coraz to innego pana. Potrzeba mi dużo pieniędzy. Kupię małą wyspę, a jak zabraknie naturalnych, to wybuduję sztuczną i odgrodzę się od wszystkich zleceniodawców na świecie. Oddzielisz, oddzielisz, rechotał Lee Roth, marzycielu jeden. Podrapałem się w obmierzły podwójny podbródek. Inaczej pachniałem. Miałem większy język. Oczy chodziły jakoś nie tak. IDookoła latało jakieś fantasmagoryczne tałatajstwo, ;to nie było moje ciało! Fe! Plany siedziby, plany sabotażu, plany ucieczki, plany, plany, plany, w dupę sobie wsadźcie te plany, globaliści pieprzeni, którzy nie potraficie normalnie żyć, megalomani, światowcy. Zbudujcie sobie domek, wyhodujcie ogród, wyhodujcie, wyhodujcie, przedrzeźniały skundlone jednorożce, i cieszcie się istnieniem, zamiast planować kolejny atak agenta idioty. Torkila Aymore’a w niewłasnej osobie.

***

– Poznajecie mnie w tej zbroi? Tak, to ja, wasz kochany Cal Galahad, Global Network News. Słyszałem, że jestem jedynym dziennikarzem, który mówi „wasz kochany”. Dziwne, bo to najbanalniejsze przywitanie, jakie znam. A znając moich banalnych kolegów, tym bardziej się dziwię… Chyba się zaplątałem. Nieważne. Stoję przed wami w zbroi typu dreadnought, a gra za moimi plecami to oczywiście Crying Guns. Zdaje się, że cyfrowe bestie szczególnie upodobały sobie ten świat, ze wskaźników zabugowania wynika, że gra ta skupia siedemdziesiąt procent całego robactwa sieci. Ściągają tu gracze z całego świata. Wszyscy już dawno zapomnieli o trybach gry typu Capture The Flag czy Last Man Standing. Teraz toczy się tutaj rewelacyjna, odlotowa wojna! Obok mnie stoi jeden z najsłynniejszych graczy Crying Guns, Falck Kowalsky. Cześć, Falck.

– Cześć, Cal.

– Twoja zbroja to?…

– Scout. Lekka i szybka.

– Pozbawiona ciężkiego pancerza i umożliwiająca posiadanie jedynie trzech rodzajów broni, prawda? – Tak, za to pozwala wykonywać najdłuższe skoki. – Powiedz, jak wygląda sytuacja.

– Główne siły bestii zgromadziły się w Forcie Ironstone, jest to twierdza zbudowana na bazie pięciokąta, zaopatrzona w pięć bastionów, tyleż nadszańców, pięć naprzemiennie ustawionych przeciwstraży i półksiężyców na poziomie gruntu oraz pięć półksiężyców dwadzieścia metrów wyżej, naprzeciwko wież. W centrum znajdują się koszary z placem ćwiczeń, ponadto…

– Wystarczy, nie chcemy przecież zamęczyć słuchaczy, prawda?

– Czekaj, bo to ważne. Ponadto w każdym kącie koszar znajduje się wieża zwieńczona komnatą dostępną tylko przy skoku wykonanym z wiszącego półksiężyca. Wszystkie posiadają łukowate przypory podtrzymujące iglicę centralną, która nie styka się z ziemią.

– Co my tu gadamy, operator zaraz wyświetli fotkę. Już? O, świetnie. Teraz państwo sami widzicie, jak to wygląda… * O rany, ależ tam trwa regularna bitwa! Spójrzmy na horyzont…

– Widnokrąg.

– Właśnie. Widzicie państwo tę łunę?! To ci dopiero starcie!

– Bestia wyewoluowała. Zapomnij o lwach i lataczach. Teraz to stwory smokopodobne, niedźwiedziowate, zbliżone do tyranozaurów i pterodaktyli…

– Słowem, przeciwnicy w sam raz dla ciebie i twojego klanu.

– Rzekłeś.

– Kiedy wprowadzono do tej gry reprezentację bólową?

– Patch pojawił się dwa lata temu. – To pomaga czy przeszkadza?

– Dodaje adrenaliny.

– Wspomagają was komandosi z VSA? – Oczywiście. Wspaniałe chłopaki.

– Jakieś pozdrowienie dla widzów?

– Jeśli lubisz wojnę, to miejsce dla ciebie. Jeśli jesteś dimenem, pokochasz tę grę. Jeśli jesteś organikiem i boisz się cierpienia, zapomnij o Crying Guns. – Genialne. I tym optymistycznym akcentem…

***

– Pamiętaj – ostrzegł Koriolan Dal podczas ostatniej narady – Mamy jedną szansę.

– Tak, pamiętaj – odezwała się panienka oparta niedbale o ścianę, przystrojona w postrzępiony skórzany stanik i spódniczkę mini.

– Pamiętaj, pamiętaj – chichotały małe futrzaste stworzonka o ostrych zębach.

Udałem, że ich nie widzę.

– Nie możemy niepostrzeżenie wprowadzić cię do ich bazy – ciągnął szef wywiadu Zoenet Labs. – Zorientują się, że podłożyliśmy im wiceprezesa, najpóźniej w ciągu dwóch dni, bo wejdziesz tam w piątek.

– Uu, w piątek – skomentowała dziewczyna i wulgarnie wypięła biodra. – Uu, w piątek – powtórzyła, zmieniwszy twarz w groteskową niebieską mordę, zaopatrzoną w trąbę rozszerzoną na końcu niczym saksofon.

– Nie przeszkadzaj mu w słuchaniu – upomniały futrzaki cienkimi głosikami. Już nie były futrzakami, lecz sympatycznymi skrzacikami.

– W tym czasie – perorował Koriolan – musisz zatrzymać Hermesa Hindenburga, nakłonić do zwierzeń i wyciągnąć, co się da: komunikacyjnie i materialnie. Potem dylu i z powrotem do FSA.

– Dylu dylu na badylu! – śpiewały krasnoludki, tańcząc wokół jego stóp.

– Nie żal wam marnować tej szansy na takiego nieudacznika jak ja? – KIepnąłem się w obwisłe, obleśne brzuszysko. Ważyłem ze sto dwadzieścia kilogramów. Dieta i odpowiednie stymulatory wzrostu zdziałały cuda.

Uśmiechnął się tą swoją nieprawdopodobnie plastyczną twarzą. Spomiędzy jego warg wysunął się rozdwojony język.

– Jesteś najlepszym nieudacznikiem, jakiego znam.

– Jakoś trudno mi w to uwierzyć – podrapałem się w łysinę.

– O, nie – odezwała się panienka, wodząc palcem po nagim brzuchu – nie, nie, ty dobrze wiesz – pochyliła się prezentując pełny dekolt – jaki jesteś nie eee… udaaaacznik.

– Tym lepiej. Nie popadniesz w rutynę – odparł ; Dal.

– A Wilehad?

– Ma inne zadania. Poza tym… – machnął ręką. – Nigdy dość ostrożności, jeśli chodzi o podwójnych ` agentów. Odkąd „Pandora” wymknęła się spod kontroli, jakoś straciłem do niego serce.

– Podobno panujecie nad sytuacją? – spytałem niewinnie.

Koriolan wyciągnął rękę do szyi, jakby chciał się ‘ podrapać. Zatrzymał rękę w pół ruchu.

– Na razie tak. Ale… Westchnął.

– Mniejsza o to. Wagę osiągnąłeś prawidłową.

– Glubas, glubas, tlalalalalala! – śmiały się krasnale. Jakoś się spłaszczyły.

– Plan jest prosty aż do bólu – ciągnął. – Hiob Agon wyjedzie z siedziby około siedemnastej, w piątki lubi być wcześniej w domu. Hermes powinien być jeszcze w pracy W jego małżeństwie się nie układa. ‘Nie ma dokąd się spieszyć. Poza tym ma kochankę, :Maję Brodzky, osobistą sekretarkę.

– O tak… – dziewczyna, która na jakiś czas zniknęła, pojawiła się znowu. – Bara-bara. – Wsunęła rękę między uda. – Uwielbiam to.

;       Oderwałem od niej wzrok i skupiłem się na głosie Koriolana.

! – Mamy kopię pneumobila Hioba. W rolę szofera wcieli się agent Felix Ron w podrobionym geskinie. ;Wjeżdżacie na parking pięć minut po odlocie wiceprezesa.

– Dziesięć! – zaproponował jeden ze skrzatów a nie, raczej jeden ze ślimaków. Tak bardzo się spłaszczyły, że przypominały mięczaki.

– Gupi jesteś – obruszył się inny – poł godzyny Poł godzyny, ani sekundy mniej!

– Sam jesteś gupi – krzyknęła skrzacica małżyca – Dziesięć minut, lalalala! Dobra nasza, mecz zaraz; będzie!

Zamrugałem.

– Słucham? – spojrzałem na Dala z lekką konsternacją.

Chrząknął. Naprawdę chrząknął. Niebywałe.

– Mówisz portierowi, że zapomniałeś notatek z biurka. Odnajdujesz Hermesa Hindenburga, zapraszasz go do siebie na drinka i wciągasz w rozmowę. Znasz położenie większości pomieszczeń.. Testowałeś poruszanie się po laboratorium w środowisku wirtualnym. Nauczyłeś się nazwisk współpracowników, poznałeś ich stanowiska. Jesteś gotowy?

– O, gotowy – potwierdziła blondyna.

– Gotowy, gotowy! – wrzeszczały kolorowe małże na podłodze.

– Nie.

Znowu się uśmiechnął.

– Wyśpij się. Jutro ruszacie.

***

Tej nocy miałem gościa. Z reguły takie zdanie oznacza, że do mężczyzny przychodzi piękna, zakochana w nim po uszy kobieta, pachnąca najdroższymi; perfumami i odziana, wedle upodobania, albo w za dużą męską koszulę, białe figi i grube skarpety tego samego koloru, albo w zwiewną koronkową hallkę Steffi była ubrana w zbroję. Choć Freya jest ubiorem bez wątpienia urokliwym, z założenia nie nadaje się na rozbieraną schadzkę. Wśliznęła się do pomieszczenia i lekko stuknęła mnie w ramię. Dopiero wtedy zorientowałem się, że to prawdziwa osoba, a nie kolejne złudzenie. Poruszała się bezszelestnie. Mechaniczne motomby były zwinniejsze od organików, a geskiny, naśladujące mechanikę pierwowzorów, rzeczywiście były przeżytkiem. Śmieszne: były przeżytkiem, choć stanowiły szczyt osiągnięć technicznych.

Zanim otworzyłem usta, wylądowała na nich jej ręka. Musiała przyspieszyć, bo nie widziałem ruchu. ‘ Poczułem tylko powiew powietrza. Płochliwie wsunąłem się głębiej pod kołdrę. Wstydziłem się otyłego ś ciała. Poczciwej łysinki niestety nie mogłem schować. Podała mi etui z okularami. Założyłem je.

Ani słowa – pojawił się napis. – Nadaję na kanale ; przeznaczonym tylko dla twojego omnika.

Stojący w rogu jaszczur położył szponiasty palec  na zrogowaciałych ustach. Skinąłem głową.

Masz tu jeszcze jeden virgen. Nie wiem, jak będziesz wyglądał, ale na pewno nie jak wiceprezes. ‘Dowiedziałam się tyle, że będziesz trochę wyższy. To :pomoże ci zrzucić nadwagę… Leku przywracającego twój wygląd nie udało mi się zdobyć, zresztą w sytuacji, gdy oficjalnie nie żyjesz, byłby raczej nieprzydatny.

 Znów przytaknąłem na znak, że rozumiem, dziękuję i zgadzam się z jej wywodem. Jaszczur podszedł o niej i z zainteresowaniem zaczął się przyglądać jej plecom. Uśmiechnęła się. Kochana rudowłosa Steffi. Wyciągnąłem rękę po notepada. Z białej plamy uciekł jakiś mały człowieczek w czarnym ubraniu. ,Jak to zdobyłaś?”, napisałem.

Samson ma u mnie… dług. Wie, że gdybym go wydała, skończyłoby się jego wirtualne życie.

 „Myślałem, że zoeneci są nieśmiertelni”.

– Nieśmiertelni – syknął jaszczur i zaczął gładzić biodro dziewczyny.

To gorsze więzienie, niż przypuszczasz.

„Dziękuję. Jesteś kochana”.

Jak cię znam, będziesz próbował uciec. Bez dokumentów i pieniędzy nie przetrwasz. Jeśli uda ci się zgubić cień, jedź do undertown w Warsaw City. Tam odnajdziesz Shadow Zombies. Może oni ci pomogą Jeśli nie oni, to nikt.

 „Shadow Zombies? Pierwsze słyszę”.

Jaszczur przytulił się do niej od tyłu i zaczął z kopulować. Gwałtownie się obejrzała. Przecież nie mogła go widzieć!

Muszę iść. Kocham cię.

Przyspieszyła i musnęła mnie stalowymi wargami. Dotknięcie skrzydeł motyla i już jej nie było. Podziwiałem ją za to, że potrafiła widzieć w mojej nowej powłoce dawnego Torkila. A czy ja nie przebijałem się przez ułudę rzeczywistości dzięki soczewkom? Człowiek-gad tęsknie wyciągnął za nią rękę

Gdyby nie notepad, mógłbym uwierzyć, że w ogóle nikt mnie nie odwiedzał. Halucynacja odeszła i wtopiła się w czerń. Spojrzałem na zaciśniętą pięść i otworzyłem ją. Pięć kapsułek zamkniętych w kryształowej karafce niczym drogocenne klejnoty – , topaz, brylant, rubin, turkus i turmalin – symbolizowały kolejny krok w nieznane.

***

– Ramona Himenes, skrót informacji. Rzecznik prasowy Mobillenium Ltd., Jeremiasz Hal, potwierdził w porannym wywiadzie dla Sky News, że jego firma opracowuje kampanię promującą. emigrację z Ziemi na inne globy Czy w takim razie generatory, Mirova, silniki zdolne do przenoszenia obiektów na wielkie odległości bez upływu czasu, rzeczywiście są ciągle w trakcie produkcji? Reporterzy Sky News odwiedzili wielkie place Mobillenium i oto, co zobaczyli. Proszę państwa, Phil Sandman.

– Z pewnością widok ten wzbudza silne emocje… Jedna taka maszyna wielkością dorównuje całemu centrum handlowemu na Marshałkowska Street. Dla tych z państwa, którzy nie wiedzą, co widzą, te` mechaniczne wzgórza na pierwszym planie są pierwszymi w dziejach ludzkości maszynami terraformującymi, urządzeniami umiejącymi przekształcić glob o parametrach geofizycznych podobnych do Ziemi w miejsce, gdzie jest atmosfera i ekosystem zawierający faunę i florę! Goliaty podobne do tłustych ryb, stojące dalej, to najprawdziwsze statki pasażerskie `zdolne przewieźć na inną planetę pięćdziesiąt tysięcy :ludzi! Pozostaje domniemywać, że Mobillenium nie `tyle stoi na progu odkrycia, co dawno go dokonało, ‘,jaki bowiem sens miałyby te maszyny, gdyby konsorcjum nie złamało tajemnicy podróży w czwartym wymiarze?

 -Dziękuję, Phil. Mówił dla państwa Phil Sandman, nasz korespondent z Matki Rosji. Dalszy ciąg informacji…

***

. .

– Żadnych soczewek, okularów, nic – pouczała gęba Koriolana z ekranu w kabinie pneumobilu. Wyleciał już? – zwrócił się do pilota.

– Jeszcze nie – odezwał się Felix Ron w geskinie szofera Hioba Agona.

 Nasz pojazd czaił się tuż przy ziemi, osłonięty gęstym lasem ze wszystkich stron. Na maskę zaczął się wdrapywać krasnoludek. Skąd mi się te karzełki wzięły, nie mam pojęcia. Dotarł do szyby i zaczął  robić głupie miny.

– Jest. Mam sygnał jego pojazdu – poinformował agent.

– Świetnie – Koriolan zacisnął wargi. – Śledź jego trajektorię i zacznij odmierzać czas.

Skrzat poczuł potrzebę, ściągnął spodnie i obdarzył nas widokiem małej owłosionej pupiny. Na prawym pośladku usiadła mucha i zaczęła czyścić tylne łapki. W stronę ściółki poszybowała wesoła złocista struga. Stuknąłem paznokciami w obudowę drzwi i po raz nie wiem który zdziwiłem się na widok tłustych krótkich palców. Moje prawdziwe dłonie… Zamknąłem oczy. Jak one wyglądały? Chyba były dosyć szczupłe, ale silne, poznaczone dyskretny zgrubieniami żył… Miesiąc przyspieszonego tuczenia i przebywania w towarzystwie zjaw spowodował że zapomniałem. Śmieszne: wciąż nie mogłem przywyknąć do nowej powierzchowności, a już nie pamiętałem starej. Trzeba było częściej spoglądać w lustro, kiedy był czas po temu, naśmiewał się wewnętrzny głos. Odkąd połknąłem pięć kapsułek, stał się głośniejszy i wyraźniejszy. Czasami miałem wrażenie, że w mojej głowie po prostu ktoś mieszka.

– Gotowy? – głos pilota.

Spojrzałem w jego stronę. Bardzo ładny okaz warana. Machnąłem ręką.

– Leć, towarzyszu.

Ruszyliśmy Krasnoludek zachwiał się, zamachał rączkami i spadł. Wyłoniliśmy się zza zasłony drzew i wlecieliśmy w kanał powietrzny Wkrótce spoza zieleni wyłoniły się białe zabudowania. Siedziba, Pharma Nanolabs trochę się rozrosła od mojej poprzedniej wizyty A może tylko mi się zdawało? Chyba jednak nie: gdy byliśmy tu poprzednim razem z Peterem, nie widziałem tych wszystkich radarów, wieżyczek i urządzeń skanujących. Nasze włamanie ,dało im, psiakrew, do myślenia. Szofer prowadził pojazd nonszalancko, zwinnie, tak jak należy. Zwiększył pułap, kierując się do najwyższej rampy niebotycznej białej wieży Jeszcze sto pięćdziesiąt metrów ;w górę i przyziemił na luksusowych śnieżnych biopłytkach.

– Siedź – szepnął, widząc, że szykuję się do wyjścia.

; Wyskoczył z pojazdu, obszedł go niemal defiladowym krokiem i otworzył właz. Musiałem przyznać,;że doskonale odtwarzał swoją rolę. Filmy zrobione przez szpiegów pokazywały dokładnie tę samą sekwencję ruchów.

Wysunąłem nogę, lecz w miejscu, gdzie miałem ją postawić, zobaczyłem uśmiechniętą, szczerbatą gębę skrzata. Zmiąłem w ustach przekleństwo i zmiażdżyłem obcasem obleśną mordę. Starałem się nie słuchać wrzasku i biadolenia.

– Zaczekaj tu, Jack – powiedziałem, przekrzykując złorzeczenia mary.

– Tak jest, proszę pana – odparł szofer.

 Ruszyłem do wejścia, odprowadzany stekiem przekleństw.

– Pan prezes z powrotem? – zdziwił się wyprężony jak struna portier stojący za szybą u progu wejścia do budynku.

– Tak, Józefie, a ty jeszcze w pracy?

Uśmiechnął się z zażenowaniem: to przecież pan prezes mnie tak gnębi, ja dawno chciałbym być w domu, przy żonie, dzieciach i wnukach, ale jak się pracuje w takiej podłej instytucji… a zarabiać trzeba.

Nieznacznie skinąłem głową na znak, że gówno mnie obchodzi marna egzystencja podczłowieka, i ruszyłem korytarzem do windy. Ze wzoru dywanu wyłonił się kolejny krasnolud.

– Ty… – szepnął – …dobrze ci idzie… – Położył palec na ustach. – Uważaj… uważaj…

Za jego plecami wyłoniła się blondyna odziana w skóry i zdzieliła go w łeb maczugą.

– Nie przeszkadzaj mu, pierdunie zawszony!

– Dzień dobry, panie prezesie – uniżenie ukłoniła się jakaś kobieta w średnim wieku.

Zanim ją minąłem, nieznacznie kiwnąłem głową Nie za nisko, w końcu to moja podwładna. Blondyna towarzyszyła mi aż do windy Spojrzała na mnie uśmiechnęła się, skłoniła i usłużnie wskazała srebrzyste drzwi.

– Ekscelencjo.

– A nie, nie – obraził się krasnoludek. – Najpierw skan siatkówek. Nie ma rady, nie ma rady – kręcił brodatą główką.

Przytknąłem twarz do czytnika.

– Tożsamość potwierdzona. Witamy, panie prezesie – odezwał się głos z automatu.

Ciekawe, spece z Medtronics nie zorientowali się że zoeneci wykradli im recepturę na virgen. Gdyby o tym wiedzieli, uprzedziliby Pharma Nanolabs, żeby wymienili skany siatkówek na skany psychik W tej chwili różnię się od prawdziwego Hioba tylko konstelacją neuronów. Virgen plus kod genetyczny wybranego człowieka i dimeni mogą podmienić każdego człowieka na Ziemi. Przypomniałem sobie, jak Laurus przystawiał czoło do czytnika przed gabinetem Koriolana. Zoeneci już o tym wiedzieli i nie bawili się w obrazki na dnie oczu. Wszedłem do kabiny. Spojrzałem na guziki. Czterdzieste piętro. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie plan pomieszczeń. Kabina mknęła do góry stanowczo za szybko

Ledwie zacząłem coś sobie przypominać, gong oznajmił, że jestem na miejscu. Drzwi rozsuwają się. Pusto. Pewnie. Na poziomie prezesów nikt oprócz mnie oraz Hermesa i Hindenburga nie pracuje.

Usłyszałem kobiecy jęk. Ach tak… jeszcze Maja Brodzky, osobista… hm… bardzo osobista sekretarka pana prezesa. Udałem, że nie słyszę odgłosów kopulacji, i ruszyłem miękkim dywanem do „swojego” gabinetu. W prawo. Prosto. Ależ jęczy ta kobieta. Czy naprawdę taka podniecona, czy robi przyjemność Hermesowi? To chyba mój pokój… Zapalają się autoluksy. No, no, powodzi się temu Hiobowi.

 Oryginalny obraz Visconiego, rzeźba Jerzego Zywajski… Przyjrzałem się nazwie wytłoczonej na podstawie: „Struktura”… Bardzo oryginalne. Holorzeźby tego… no, jak on się nazywa, w każdym razie kogoś znanego, meble jakieś takie, że nie wiem, ile kosztowały… Pokiwałem z uznaniem. Hannibal Knee mógłby niejednego się tu nauczyć. Ach, i ten widok… Podszedłem do wypukłego okna, otwartego na pół świata. Wieża czarodzieja, komnata na najwyższej kondygnacji. Jestem panem galaktyki. Las zamienił się w tłum poddanych, oddających czołobitne pokłony. Stałem z rękami założonymi na piersi, odziany w złote szaty, na mojej głowie sterczała szpiczasta czapa arcymaga. Zza widnokręgu zbliżał się niebotyczny żywioł ziemi, także pragnący oddać mi cześć…

– Cześć, Hiob – głos Hermesa zza pleców. Odwracam się na zesztywniałych nogach. Zza ramienia prezesa zerka uśmiechnięta Maja. Ubrana. Tak szybko? Niespełna pięciominutowy numerek? No cóż, w końcu rzecz nie w długości, a w intensywności… Zlustrowałem jej zgrabne biodro. Resztę, skrywała potężna sylwetka Hindenburga.

– Jak zwykle czegoś zapomniałeś – mężczyzna uśmiecha się grymasem prezesa numer cztery.

– Zapomniałem ucałować cię przed weekendem.

 Rechocze. Tylko na poziomie bogów przystoją takie dowcipy.

– Nie zapomnij ucałować córki w dzień imienin. Rany boskie. To dzisiaj czy jutro? Może w niedzielę? A może przyjęcie zaraz się zacznie?

– Mam nadzieję – odzywa się Brodzky – że prezent jej się spodoba? Ściągnęłam specjalnie z New Miami.

– To moja córka – odpowiadam przez suche gardło. – Podoba jej się to, co każę.

Oboje się śmieją. Stopklatka. Psiakrew, nie mogę zatrzymać. Jakie mieli miny? Udany dowcip czy nie? Pasuje do Hioba czy nie? Podchodzi do mnie Hermes. Obejmuje.

– Widzę, stary, że się denerwujesz.

 Skąd wiesz, stary?

– Nie przejmuj się – ciągnie mnie do wyjścia. Wszystkie córki są takie same: najpierw nas kochają, a później nazywają starymi ramolami. Wychodzimy z gabinetu. Maja ubiera się.

– Będziesz mnie potrzebował? – pyta.

– Zmykaj – odprawia ją Hermes władczym gestem.

Zza biurka wychyla się krasnoludek. Jest przerażony.

– Nie masz szans – szepcze.

Nieco dalej tkwi przykucnięta blondyna. Kręci z przestrachem głową: to nie może się udać. Dzięki za wsparcie.

– Widzę, że potrzebne ci męskie wsparcie – Hindenburg patrzy na mnie siwymi oczkami.

Jakbyś zgadł, bo krasnoludek i blondyna zawiedli

– Chodź do mnie – proponuje. – Te twoje rzeźby działają mi na nerwy.

Zbliżamy się do pomieszczenia po drugiej stronie wieży. Przechodzimy przez próg… No tak, co prezes, to prezes. Pokój jest dwa razy większy, chociaż gust ma Hermes chyba gorszy Na ścianach kilka portretów, kolorowe zdjęcia i holobrazy Za oknem fantastyczna panorama lasów i metalicznego jeziora Niegojin. Nad taflą unoszą się luksusowe aquale o potrójnych masztach. Hindenburg podchodzi do barku. Ciekawe, czy ma Danielsa… Kanapa. To właśnie na niej spółkowali czy może na biurku?

– Napijesz się ze mną?

Co zwykle odpowiada Hiob? Jasne? Oczywiście? Ba?

– Z przyjemnością – najbezpieczniejszy jest lekko oficjalny, prezesowski ton.

– U, bracie, widzę, że naprawdę cię wkurzyła.

 Córka? Żona? Wzdycham wieloznacznie. Podchodzi i podaje mi szklaneczkę.

– Siadaj i opowiadaj.

Ratunku. Zapadam się w przepastny biofotel. Udaję, że oglądam świat przez szkło. Tamten siada na kanapie i włącza szeptem jakąś muzykę. Pośrodku rozjarza się holorzeźba przedstawiającą tańczącą nagą piękność.

– O, to jest sztuka! – entuzjazmuje się.

Patrzę w okno, szukając natchnienia. Zza szyby spogląda na mnie milczący Lee Roth. Unosi się na błoniastych czerwonych skrzydłach.

– Czasem zastanawiam się nad tym wszystkim… – zagajam zniechęconym tonem.

– Kolejna nieudana córeczka? Kolejna?

– No cóż – ciągnie – kombinujemy z żonami, Zmieniamy im geny, a dzieci wciąż jakieś nie te?

 Daj ą własnym żonom virgen? Kręcę głową.

– No, nie przesadzaj – mruga do mnie – Wiktoria nie jest taka zła. – Przełyka. – Spójrz na mojego Hansa. Ma sto trzydzieści lat i też niezbyt daleko zaszedł.

Ile? Zaszedł? Chyba na emeryturę? Ale przecież Hindenburg ma nie więcej jak pięćdziesiąt! Wykryli bezmózgi wcześniej? Dużo wcześniej? Przecież cały świat by wiedział, że prezesem Pharma Nanolabs jest ciągle ten sam człowiek! Niekoniecznie, bo jeśli Medtronics przekazał im virgen, mogą się zmieniać co jakiś czas. Hermes mógł kilkadziesiąt lat temu wyglądać inaczej… Zerknąłem na portrety na ścianie. Pora na atak.

– Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego powiesiłeś ` tu te zdjęcia… – ryzykuję. Mogli już o tym rozma wiać. Trudno, najwyżej udam głupiego.

Śmieje się.

– Ha, ha, przyjacielu, myślisz, że przejąłem się, tym wybrykiem temporystów sprzed lat? Temporyści? Przecież to było na początku wieku Jakżeby w gabinecie prezesa mogło zabraknąć wize runków poprzednich władców Pharma Nanolabs?

– Poza tym… – Wstaje, podchodzi do nich, przygląda się. – Przypominają mi, jak kiedyś wygląda łem.

Słucham?!

– Czasami zapominam.

 Odwraca się.

– Dziwię się natomiast, że ty nie trzymasz obrazów swoich poprzednich wcieleń.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю