355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw » Текст книги (страница 4)
Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 4 (всего у книги 19 страниц)

Ciekawe, skąd go znała? Ze studiów? Poczułem ukłucie zazdrości. Stanowiliby całkiem dobraną parę.

– Eim – skłonił się. – Czemu zawdzięczamy tę napaść?

– Spodziewam się, że ty mi powiesz.

Zajmujące. Będę musiał ją potem zapytać… Jaka szkoda, że nie wiedziała, pod którą zbroją się kryję. Może otrzymałbym jakiś sygnał, porozumiewawcze spojrzenie… No i wyszła ze mnie natura mechadoga ogrodnika. Sam nie biorę i innym nie pozwalam.

– Zabierzcie ich do pokojów przesłuchań – wydała rozkaz. – Zaraz zaczynamy bal.

– Ostrzegam – odezwał się Uriel. – To przemoc, łamanie tajemnicy handlowej, prokuratura…

– Zajmie się wami, zajmie – przerwała z zimnym uśmiechem.

Może byli kiedyś razem, rzucił ją dla innej i stąd ten sadyzm na jej twarzy? Wyglądała jeszcze ponętniej. Nagle zachwiałem się od wstrząsu. Dobrze, że Doomy mają wmontowane regulatory głośności, bo wrzask łamanej stali rozdarłby wirtualne bębenki. Spojrzałem w stronę wybuchu. Nasz transportowiec, dymiąc, osunął się ze zgrzytem na zwichrowane podwozie. Z wypalonej za nim dziury, której krawędzie jeszcze płonęły i sypały iskrami, wysypywali się policjanci odziani w pomarańczowe egzoszkielety.

– Stać! – krzyknął ich dowódca, unosząc się w powietrzu i wydając krótkie rozkazy podkomendnym. Pauline słaniała się. Podleciał do niej szef grupy i z gracją wylądował. Serwomechanizmy wzmacniaczy ruchu cichutko zasyczały. Kobieta sięgała mu do połowy piersi. Nie to, żeby był tak skandalicznie wysoki, po prostu machina, w którą był wmontowany, przydawała mu wzrostu. Miał kwadratową, medialną, chciałoby się powiedzieć, szczękę, orli nos i chyba blond włosy, trudno było jednoznacznie stwierdzić, bo tylko jakiś kosmyk wystawał spod hełmu.

– Pani Eim?

Zakrztusiła się. Spojrzała bezradnie. Wydawała się ogłuszona.

– Słucham?

– Porucznik Laurus Wilehad z Centralnego Biura Śledczego. Doniesiono o bezprawnym napadzie na firmę Binary Digits. Oskarżam panią o kierowanie napaścią z bronią w ręku w celu zagarnięcia tajemnicy biznesowej oraz próbę nielegalnego ograniczania wolności pracowników. Informuję, że ma pani prawo milczeć oraz że wszystko, co od tej pory pani powie i zrobi, jest nagrywane i może być użyte przeciwko pani.

Dyrektor przykładała dłoń do ucha i marszczyła czoło. Rzeczywiście miała uszkodzony słuch czy udawała? Zamachała rękami w wyjaśniającym geście.

– Ależ… to tylko zaproszeni goście…

Porucznik Wilehad nie miał poczucia humoru. Zacisnął mięśnie szczęk.

– Rekwirujemy porwanych. Wszyscy jesteście zatrzymani.

Otoczyła nas oranżowa drużyna. Oceniłem szanse. V pomieszczeniu istniało zbyt duże ryzyko zranienia osób nie osłoniętych metalem…

Co innego na dachowej rampie lądowniczej, na której czekała policyjna barracuda, średniej klasy opancerzony transportowiec.

– Coś tu śmierdzi – przełączyłem się na wewnętrzną komunikację. – Jakim cudem tak szybko się pojawili? Dlaczego egzoszkieletowcy? Ci policjanci chyba nie stoją po stronie prawa.

– Nie stoją – odezwała się zza moich pleców Anna, również na kanale wewnętrznym. – Przeanalizowałam problem. Wygląda na to, że chronią pojmanych przed przesłuchaniem w Novatronics. Ergo, współpracują z nimi.

– „Crash” – odezwałem się – musimy zwiewać. Jak nas zapuszkują, przegraliśmy.

Skinął głową. Na mapie zobaczyłem, jak bezgłośnie wydaje polecenia drużynie. Rozpoczął odliczanie: trzy… dwa…

– Ratujcie mnie! – sekwencję przerwał chudy roztrzepaniec, jeden z pracowników Binary Digits. Wyrwał się z kordonu i rzucił w stronę najbliższego Dooma.

– Mike, osłoń go! – krzyknął Peter. – Ja biorę dyrektor!

Odpaliłem silniki i ruszyłem płaskim lotem w stronę najbliższego policjanta. Staranowałem go. Anna powtórzyła mój manewr dwa razy szybciej i dwa razy skuteczniej. Dwóch kolejnych stróży prawa sunęło po tafli lądowiska, sypiąc dookoła skrami. Łącznie ze mną i Sokolovsky szóstka motombów wystartowała w powietrze, niosąc Pauline i uciekiniera. Sześciu Bezbolesnych zostało na placu, wiążąc walką strażników.

– Bez ofiar! – krzyknąłem do nich. – Ostrożnie! Ciekawe, że nie przyszło mi do głowy, że diabły mogą przegrać. Usłyszałem za plecami silniki egzoszkieletów. Włączyłem wsteczną kamerę. Trzech pościgowców na tle malejącej siedziby firmy. Na moment zakryły ich pojedyncze strzępy chmur. Za chwilę wychynęli zza mlecznej zasłony z odbezpieczoną bronią. Niedobrze. Walka nie wchodziła w grę, nawet ranienie policjanta było bardzo poważnym przestępstwem. Zawinęliśmy ciasne koło wokół gigantycznej wieży telewizyjnej.

– Torkil na wabia! – zakomenderował Kytes. Niestety, musiałem się z nim zgodzić. Jako jedyny nie umiałem przyspieszać i w zasadzie w ogóle mnie tam nie było, więc nawet zestrzelenie nie oznaczało katastrofy. Najwyżej finansową. Dwa inne motomby obciążone były żywym bagażem. Pozostawała zatem para sprawnych wojowników i Anna (bez bojowego doświadczenia) przeciw trzem policjantom… nadstawiłem ucha… i dwóm wozom pościgowym.

– Psiakrew – zaklął Kytes. – Na szczyt!

Na mapce pojawił się pulsujący purpurowy punkt wskazujący dach drapacza. Pomarańczowi oddali pierwsze strzały. Żółte smugi zginęły w rzadkich chmurach. Zląkłem się o Pauline.

– Spiralą przy ścianie! – krzyknąłem. – Nie odważą się strzelać!

Nasza grupa zbliżyła się do śliskich powierzchni. Czułem się jak ptak lecący tuż nad taflą połyskliwej wody… stalowy ptak mknący z prędkością czterystu kilometrów na godzinę o metr od konstrukcji, która podczas kolizji pocięłaby go na plastry. Włączyłem optyczne wspomaganie lotu. Przed oczami pojawiła się projekcja toru. Trochę się uspokoiłem. Zawyły syreny pościgowych pneumobili. Śmignęliśmy przed ich garbatymi nosami. Zamazaną przestrzeń między lecącymi nade mną motombami przeplotły pionowe salwy. Spojrzałem w dół. Policjanci lecieli również przy ścianie. Byli naprawdę dobrzy. Za nimi kurczyła się praska część Warsaw City, coraz bardziej sina od powietrznej perspektywy. Wieża TV była bardzo wysoka. Za chwilę wzlecieliśmy ponad warstwę chmur. Uderzył nas blask słońca pod krystalicznie czystym niebem. W tej scenerii budowla wyglądała jak magiczny pałac wyrastający z mlecznego morza. W oddali majaczyły szczyty innych najwyższych gmachów miasta. A w jeszcze większej odległości drżały miraże linowców, znacząc granice metropolii.

– Teraz! – krzyknął Kytes.

Wytrysnęliśmy nad lądowisko mieszczące się na szczycie. Anna i dwa inne Doomy przyspieszyły, podczas gdy Peter wraz z Mike’em lokowali półżywych pasażerów w bezpiecznym miejscu.

– Włączam zakłócanie radarów – powiadomiła Sokolowsky

– Przechwytujemy! – oznajmili dwaj Bezboleśni. Wiedziałem, co robić. Wisiałem nad antenami wieży jak robak na haczyku. Pomarańczowi zbliżali się z niebezpieczną szybkością. Na tle białych obłoków wyglądali jak amfipriony, złoto-białe rybki zamieszkujące rafy koralowe…

. Oddali kilka strzałów.

…może raczej jak dziwaczne odmiany piranii. Wykonałem zwody znane z Goodabads. Poskutkowało. Świetliste smugi pomknęły w nieograniczony przestwór nieba, przypominając na ułamek sekundy o nieskończoności wszechświata i kruchości każdego ludzkiego bytu w obliczu wieczności. Nagle dwie połyskujące plamy śmignęły za plecy napastników, chwyciły elementy szkieletów, szarpnęły i sprowadziły zbaraniałych funkcjonariuszy na dach. Kilka sekund i cała trójka siedziała rozbrojona przy barierce, w zdemolowanych konstrukcjach będących przed chwilą dumnymi egzoszkieletami. Teraz skręcone struktury stały się więzieniem. Mężczyźni szarpali się na próżno. Oto jak atut może stać się przeszkodą, skwitowałem filozoficznie.

– Teraz pneumobile… – zanurkowałem w kierunku policyjnych pojazdów, wyłaniających się z białego puchu.

– Delikatnie! – ostrzegł Peter. – To nie szkielety Trochę ważą!

– Stój ! – krzyknęła Anna unosząca się kilkanaście metrów za mną, na tle sterylnej błękitnobiałej wieży.

Wyhamowałem dziesięć metrów przed latającymi czołgami. Nie widziałem kierowców za czarnymi połyskliwymi szybami.

– Co jest?!

– Nie trzeba ich niepokoić… – jej głos był jakby wyższy.

Wozy niepewnie się kołysały. Dlaczego nie atakują?! Prześwietliłem je. Piloci żywo gestykulowali. Za moment, ku mojemu zdumieniu, pojazdy weszły w ciasny wiraż i z hukiem generatorów znikły w chmurach.

– No – usłyszałem śmiech diginetki. – Gonią nas, tylko że nie dogonią, bo ścigają duchy.

– Jak to zrobiłaś?

– Przypominam, że stworzyłeś mnie, mój panie, programistką. W dodatku taką, która może pracować wielokrotnie szybciej od organika. Mając do dyspozycji taki sprzęt jak Doom, mogę zrobić praktycznie wszystko.

Brzmiało to groźnie. Postanowiłem przeanalizować jej wypowiedź później. Wylądowaliśmy na dachu. Skuleni policjanci darli się wniebogłosy, wzywając przez komunikatory skołowanych kierowców. Pomruk silników ucichł. Zbliżyliśmy się do więźniów.

– Jesteśmy w bezpiecznym miejscu – dotarł komunikat od pozostałej szóstki Doomów. – Więźniów nie udało się odbić. Potrzebujecie posiłków?

– Dzięki, już nie – odparłem.

– Over and out.

– Włączcie zewnętrzną komunikację – odezwał się Kytes. – Panowie policjanci powinni nas teraz słyszeć. Weźcie tego – wskazał palcem najbardziej przestraszonego. – Tam – skierował nas za komin wentylacyjny.

Otulił nas zbłąkany obłok. Przełączałem kanały optyczne, żeby zorientować się, w którym widmie będzie najlepsza widoczność. Jakoś żadna z reprezentacji mi nie odpowiadała. Dotarliśmy na miejsce i ulokowaliśmy nieszczęśnika przy niklowanej rurze.

– Kto wydał rozkaz najazdu na Novatronics? – spytałem.

Chmura zrzedła. Włączyłem normalną optykę.

– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, sir – więzień wyraźnie się opanował.

– Nazwisko?

– Sierżant Rama Hawk, piąty oddział specjalny Centralnego Biura Śledczego.

– Kto wydał rozkaz?

– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, sir.

Jego twarz zdradzała determinację. Naprawdę szybko się pozbierał. Musieli ćwiczyć scenariusz pojmania.

– Przeliteruj swoje imię – przypomniałem sobie stary chwyt, łamiący opór przesłuchiwanego.

– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, sir.

– Co znaczy nie mogę?! – kolejny wybieg.

– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, sir.

– Słuchaj, Rama, nie widzisz, że nie masz szan

– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, sir.

Machnąłem stalową łapą.

– Czekaj – odezwała się Sokolowsky. – Tego na pewno nie praktykowali.

Podeszła i okraczyła go. Czym prędzej wyłączyłem program „Anna”. Znowu widziałem droida. Zaczęła rozpinać mu rozporek.

– Wiesz, jak nazywa się mój model? – spytała, ni przerywając czynności:

W szparze materiału zamajaczyła biel szortów Mężczyzna pobladł.

– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, sir.

Uśmiechnęła się demonicznie. Jak inaczej można nazwać grymas metalowej kobiecej twarzy w takiej, sytuacji?

– Ja nie jestem sir… – wyjęła jego przyrodzenie na spodnie – …tylko miss. Jeśli chcesz, możesz mnie nazywać nawet Miss Universum.

Milczał, lecz wyraźnie tracił rezon.

– Wracając do wątku… – ujęła nieszczęsnego członka w stalowe palce – mój model to Doom. Wyposażony w odpowiednie sfery erogenne i siłowniki.

Przysunęła mechaniczne biodra w pobliże miednicy więźnia. Zaczął się pocić.

– Pomiędzy nogami mam silniczki. Dla przyjemności partnera.

Przysunęła się jeszcze bardziej. Syknął serwomechanizm otwierający wejście do pochwy.

– Zaraz poczujesz… – palce przysunęły penisa do ujścia. – Tyle, że ścisnę cię troszkę bardziej, a może nawet dużo bardziej… Zawsze marzyłam, żeby zmiażdżyć jakiegoś fiuta.

– Dowódca! – wrzasnął policjant.

Cały dygotał. Chwycił swą męskość i drżącymi rękami ulokował w azylu spodni.

– Dowódca wydał rozkaz! – powtórzył poprzez hamowany płacz.

Trudno powiedzieć: łkał ze strachu, z powodu urażonej dumy czy ze złości, że się złamał?

– Nazwisko dowódcy? – spytałem.

Anna odsunęła się. Ledwie słyszalny dźwięk świadczył, że zamknęła krocze. Odetchnąłem.

– Major Perun Arm.

– Kto wydał rozkaz dowódcy?

– Nie wiem – strachliwie spojrzał na Annę. Włączyłem jej program i z ulgą przyjąłem ludzki widok. Ciągle w bikini. Przez głowę przemknęła mi myśl, że trzeba będzie udoskonalić tę aplikację. W końcu dlaczego Anna nie ma się stroić jak inne kobiety? Sama na pewno już o tym myślała.

– Łącz się z Perunem – rozkazałem. – Opuszkowo. Nie mentalnie – dodałem.

Więzień zerknął na żeńskiego Dooma i wystukał polecenie na przedramieniu. Anna znieruchomiała.

– Rama? – na monitorze wygenerowanym przez naręczny komputer policjanta pojawiła się twarz szpakowatego mężczyzny. – O co chodzi? Dlaczego nie meldu…

– Pan Rama Hawk jest w naszych rękach. – przerwałem. – To jest… ehem, sierżant… tak? – spojrzałem na pojmanego.

Przytaknął.

– Sierżant Rama Hawk. Rozmawiam z Perunem, nieprawdaż?

– Nie będę odpowiadał na żadne pytania.

Powiedz, że odstrzelisz zakładnikowi rękę, pojawił się napis przed moimi oczami. Zerknąłem na Annę.

– Jeśli nie będziesz współpracował – odezwałem się – odstrzelę mu łapkę. Ta rozmowa jest nagrywa na. Odpowiedzialność spłynie na ciebie.

Major nie okazał uczuć. Milczał.

– Usłyszałeś mnie, panie Arm?

Cisza. Pokręciłem głową z rezygnacją.

Już możesz.

– W takim razie… nie pozostawiasz mi wyboru. Zobaczyłem swoje widmo wyciągające rękę i odstrzeliwujące ramię żołnierza. Przedstawienie było tak przekonujące, że zasłoniłem się przed fontanną krwi.

– Stójcie! – krzyknął przełożony. – Jezu Chryste! Załóżcie mu opaskę! Proszę!

– Najpierw informacje – odrzekłem. – Co chcecie wiedzieć? Prędko!

– Kto wydał ci rozkaz?

– Generał Roger Baal! Roger Baal, na litość boską, pomóżcie mu!

– Adres?

***

– Teraz proponuję przyjrzeć się nieoczekiwanemu sprzymierzeńcowi – odezwał się Peter.

Podeszliśmy do skrzywionego roztrzepańca o rybich oczach i ustach, masującego sobie pachy. Znam ten ból.

– Kim jesteś? – spytałem. – Ruben Troy, haker.

– Tak łatwo się przyznajesz do zakazanego zawodu? – zdziwiłem się.

Znów otuliła nas mgła.

– Jestem porządnym programistą. Moje pułapki to dzieła sztuki – zaszczękał zębami chudzielec. Zorientowałem się, że na tej wysokości musi być strasznie zimno. Spojrzałem na odczyt. Minus pięć stopni! Pauline! Przerwałem rozmowę i podbiegłem do niej. Siedziała skulona przy murku odgraniczającym dach od przepaści i dygotała. W zamieszaniu wszyscy o niej zapomnieli! Chyba coś sobie naderwała, bo cicho jęczała. Żałowałem, że nie mogę jej ogrzać własnym ciałem. Nikt z nas nie mógł.

– Musimy zlecieć na dół, w jakieś bezpieczne miejsce – stwierdziłem. – Tam dokończymy rozmowę.

***

– Lista nieostrożnych biofilów rośnie. Kolejny bohater chciał się osiedlić poza polem ABB na północ od Kolonii. Szczątki jego ciała i ekwipunku wciąż są zbierane przez grupy Out Rangers. Centrum Kontroli Mutacji przypomina, że bezpieczną turystykę można uprawiać wyłącznie w obrębie filtrów ABB. Bezpłatne przewodniki i mapy można ściągnąć z oficjalnej strony CKM.

Przechodzimy do notowań giełdowych…

***

W jakim obszarze grupa sześciu Doomów może bezpiecznie wylądować, nie wzbudzając swoim widokiem niepotrzebnego zainteresowania? Gdzie panuje atmosfera niefrasobliwego, pozornie kontrolowanego chaosu? Oczywiście tylko w wytwórni holofilmów. Zgodnie ze światowym zwyczajem w pobliżu większości wież HTV unoszą się gigantyczne platformy robocze, które, chociaż znajdują się wyżej od większości miejskich budowli (dla lepszego światła), szczycą się łagodnym, sztucznie kontrolowanym mikroklimatem. Przyziemiliśmy w cieniu włoskich topoli, na zielonym polu golfowym, następnie jakby nigdy nic wyszliśmy na otwarty obszar i skierowaliśmy się do kafejki.

Kilka osób, ubranych jeszcze dziwaczniej niż my, sączyło drinki w cieniu wielkich parasoli. Siedliśmy na krzesełkach i zamówiliśmy kawę dla całej grup Ciekawy jestem, co z nią zrobimy? Zerknąłem na półprzytomną Pauline. Pewnie jest odwodniona. Przydadzą jej się płyny…

– Dlaczego uciekłeś? – spytał Kytes, wlepiają w hakera nieprzeniknione sensory optyczne. Ruben rozczochrał czuprynę.

– To ja wysyłałem sygnały.

– O czym mówisz? – przysunąłem się z siedziskiem.

Podeszła kelnerka.

– Państwo zamawiali osiem kaw, prawda?

– Tak – skinął głową Mike.

Zgrabna blondynka rozstawiła naczynia i oddaliła się. Szkoda, że Doomy nie mają kamer bocznych, chętnie oceniłbym dynamikę ruchów jej bioder, ale obok siedziały Anna i Pauline… Nie mogłem. Jednak faceci to świnie.

– Mówię o „łożu śmierci” w reklamach, o Deep Past World, o mapie siedziby… – wyrwał mnie; z chutliwych myśli głos Troya.

– To ty? – jestem przekonany, że moja stalowa twarz w jakiś sposób oddała odruch wytrzeszczenia oczu i uniesienia brwi.

– No siur, że ja – rozciągnął pełne usta w uśmiechu satysfakcji.

– Ty stworzyłeś świątynię Kalos?!

Wyszczerzył krzywe zęby. Zawsze dziwiły mnie upodobania indywiduów jego pokroju. Za niewielką opłatą mógł je wyprostować w ciągu dwóch tygodni: Sięgnął po filiżankę.

– Klasa, co? Nie pijecie? – Spojrzał na nasze: zbroje. Jego śmiech brzmiał jak godowy zaśpiew żab. pospolitych.

Za chwilę spoważniał.

– Ryzykowałem życiem – podjął – żeby dotrzeć do kogoś z łbem na karku. Kiedyś pracowałem w reklamach. – Spojrzenie skosem w lewo, do góry. Prawdę mówi. – Sukinsyny, które nas pilnowały, nie były w stanie prześledzić wszystkich połączeń. Najłatwiej ukryć przekaz w adwertach. Dlatego umieściłem tam ostrzeżenie przed pierwszą falą skierowaną przeciwko organikom i adres bazy w puszczy.

Można powiedzieć, że uratował mi życie. Kto wie, czy nie wszedłbym w jakąś grę, gdyby nie ta koszmarna reklama za szybą?

– A jak udało ci się przemycić tekst u tracących przytomność? – spytałem.

Skinął głową na to wspomnienie.

– Najtrudniejsze. Wielkie ryzyko. Ale – znów się uśmiechnął – od czego jest się geniuszem?

– To dzięki tobie pierwsza fala zaatakowała naszych znajomych?

Zacisnął mięsiste wargi.

– Miałem bazę danych gamedeków i speców od bezpieczeństwa. Żeby zwiększyć szanse, że ktoś załapie, gdzie nas trzymają, musiałem dotrzeć do jak największej liczby osób. – Spojrzał na nas wyłupiastymi oczami. – Cieszę się, że się udało.

– Ale – zrodziło się we mnie podejrzenie – dlaczego to zrobiłeś? Za mało płacili?

Pokręcił głową na cienkiej szyi i siorbnął z filiżanki. – Obrażasz mnie. Obrażasz hakerów – zmierzył mnie wilgotnym spojrzeniem. – My lubimy gry.

– Wiesz, kto was zatrudnił? – spytał Kytes. Smętnie potrząsnął głową.

– Moje domysły nic nie znaczą. Potrzebujecie dowodów. Niektórych z nas przekupili, innych zmusili. Ale się nie przedstawiali. – Wzdrygnął się. – Nie chcę wiedzieć, jaką planowali dla nas przyszłość. Jakoś trudno mi uwierzyć, że po tym wszystkim tak zwyczajnie pozwoliliby nam odejść.

Podniosłem się. Musieliśmy szukać dalej.

– Pozostaje generał. – Spojrzałem na Mike’a. Poproś pozostałą szóstkę Bezbolesnych, żeby przylecieli i odtransportowali dyrektor i hakera do baz w puszczy.

Na stoliku parowało sześć nie tkniętych kaw. Zerknąłem na Pauline.

– Smacznego.

Zrobiła kwaśną minę. Gdy startowaliśmy, usłyszałem, jak zaczepia ją jakiś filmowiec:

– Udane kostiumy! Do jakiego to filmu?…

***

Byłem przekonany, że przed gravillą tak wysokiego oficjela przywita nas ciężki szwadron kawalerii lotniczej. Tymczasem śpiewały ptaki, a w powietrzu rozchodził się sielski zapach prowincji. Generał Roger Baal był dumnym właścicielem sporego obszaru:; jak okiem sięgnąć lasy, zagajniki, nawet sztuczne jezioro, żadnych innych siedzib. I to wszystko tuż z granicami Warsaw City! No, no…

Zrozumiałem, że major Perun Arm nie ostrzeże przełożonego, bo bał się stracić stołek. Natura ludzka czasem bywa pomocna: brak zrozumienia, na czym polega praca zespołowa, przyczynia się do porażki instytucji.

Generał przyjął nas przy basenie, w gaciach (nawet chyba normalnych, bez biousprawniaczy) i podkoszulce na ramiączka. Jego klatka piersiowa pokryta była siwym włosem, szyję zdobiło obwisłe podgardle, brzuch wyglądał na dwunasty miesiąc ciąży, a białe podudzia pokrywała siatka błękitnych żylaków. I znowu, jak w przypadku zębów Troya, nie wiedziałem, dlaczego je hoduje. Może niektórzy ludzie lubią hołubić jakąś ułomność?

Gdy lądowaliśmy na szafirowych kafelkach, zrywając podmuchem płatki licznych begonii, dalii i bratków zdobiących wewnętrzną część ogrodu (unosiły się na różnych wysokościach w powietrznych rabatach), nawet nie drgnął. Siedział w cieniu grawitacyjnej czapy zastępującej przestarzałe parasole, czytał el-booka i sączył jakiś żółty sok.

– Marita! – krzyknął w głąb przyziemnej części posesji, zdejmując okulary. – Mamy gości! – Spojrzał na nas malutkimi oczkami.

Zrobiłem optyczny najazd, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Jasnoszare iskierki ukryte w zwałach powiek.

– Nie usiądziecie? – roześmiał się. – Żartowałem. Nie potrzebujecie. – Westchnął ciężko. – Nie to, co ja ze swoimi żylakami. Nie ufam tej dzisiejszej medycynie.

A więc dlatego wciąż je ma.

– Generał Roger Baal? – spytałem.

Spojrzał w górę, na szczyty kasztanowców i olch szumiących w dalekiej części posesji.

– Jeśli składasz wizytę, powinieneś wiedzieć, komu.

Do ogrodu weszła gosposia. Zatrzymała się, widząc naszą grupkę.

– Marita! – krzyknął przez ramię. – Krzesełka dla miłych panów… – zauważył żeński model – i pani. Nieznacznie się ukłonił. Sokolovsky dygnęła. Co on wyprawia? Za chwilę owinie nas wokół palca! Gosposia z przestrachem wbiegła do budynku.

Pewnie spróbuje wezwać pomoc. Zablokuję połączenia – przeczytałem komunikat Anny.

– Chcemy się dowiedzieć, dlaczego wydał pan rozkaz odebrania firmie Novatronics hakerów, którzy zostali wyłuskani z siedziby Binary Digits w Puszczy Peeskiej przez nasz oddział uderzeniowy – zacząłem.

– Uu – pokręcił smalcowatym karkiem. – Dużo mówisz. Za dużo. Już wiem, kim jesteś i po co przyjechałeś. Rozumiesz, co to oznacza w negocjacjach?

Gdybym mógł, ugryzłbym się w język. Nagle jego wzrok stwardniał.

– Chciałbym was uprzedzić – odezwał się cicho, że już nie żyjecie.

Przeszył mnie dreszcz.

– Nagrywamy to spotkanie – odparł Kytes. Starszy człowiek parsknął.

– Nagrywaj, pajacu, co chcesz. – Przyjrzał się krwistoczerwonym różom na klombie i podrapał, w kolano. – Żaden dziennikarz czy prawnik nie odważy się ujawnić takiej bomby. – Spojrzał ostro. -Rozumiecie? Można rzucić granat czy petardę i schować się za mur, wiedząc, że cegły ochronią prze podmuchem. Ale ten kaliber… – zaśmiał się – to jakby ktoś odbezpieczył ładunek jądrowy i wskoczył do rowu. – Założył nogę na nogę. – Wybuch urwie mu dupę, głowę, obie ręce i ślad po nim zaginie.

Zrobił pauzę.

– Pojęli?

Milczeliśmy.

– No to won.

Nie wytrzymałem. Gdy wylądował dziesięć metrów dalej ze zmiażdżoną połową twarzy, zastanawiałem się, czy jeszcze żyje.

– Oż ty… – wyszeptał Kytes.

Zdawało mi się, że słyszę stłumiony okrzyk Marity, która zapewne oglądała całą tę scenę z wnętrza gravilli.

– Ty skurwielu – przyklęknąłem przy cielsku – ty skurwielu jeden, gadaj, bo wyrwę ci gardło.

Naprawdę miałem ochotę sięgnąć pod zwały tłuszczu i ująć w stalowy uścisk jego krtań. Z trudem powstrzymałem sadystyczny odruch. Spojrzał na mnie jak podstarzały byk podczas ostatniej walki na arenie.

– Nie żyjesz, dupku – wycharkotał.

I znowu nie mogłem się pohamować. Szarpnąłem go w górę, chwytając pod galaretowatymi pachami i wyrzuciłem w powietrze (tym razem już go nie biłem. Naprawdę mógłby nie przeżyć). Wygenerował całkiem ładne tsunami, gdy wpadł do basenu. Szkoda, że nie byłem we własnym ciele, chętnie poczuł bym pod stopami chłodną wodę, która wylała się przez krawędzie zbiornika.

– Aniu, pomóż mi! – krzyknąłem.

Podlecieliśmy i wyłowiliśmy płetwala. Ułożony na błękitnych płytkach wyglądał jak nieświeża foka.

– Gadaj – poprosiłem grzecznie.

Woda ściekała po krzaczastych brwiach, mieszając się z bordową posoką. „Patrz, panie, jaka jucha czarna”, przypomniały mi się słowa medyków z historycznych holofilmów. „Gorączka cię trawi. Trza krwi upuścić, bo zatruta!” Ten gość z pewnością wypełnioną jadem miał nie tylko płynną tkankę, ale i duszę. W jego napuchniętych oczach wreszcie zobaczyłem przestrach. Nie jakiś wielki egzystencjalny lęk, ale prymitywny, wręcz rybi niepokój sterowany instynktem samozachowawczym. I po co taki padalec ma żyć?

– Firmy produkujące rzeczy… – wycharczał – … te realne… przedmioty… – wziął głębszy astmatyczny oddech – …boją się przemian… tanie gamepille, tanie dibeki, ulepszone łoża. – Zachłysnął się powietrzem. – Nie tylko firmy, ale całe rządy. – Z trudem przełknął. – Maleje siła robocza. Nie ma kim rządzić. Przez te śmierdzące gierki tysiące ludzi straciło pracę. Zamiast zarabiać na emeryturę, wolą udawać, że żyją.

Usiadł. Wielki brzuch przykrył całe uda. – Dalej – rozkazałem.

Spojrzał lękliwie jak kundel bojący się ciosu. Znienawidziłem go za ten prymitywizm. Był jak wąż, który poczuwszy przewagę, natychmiast zacznie kąsać.

– Utrzymujący się trend – podjął – prowadzi do exodusu w gry.

To brzmiało jak cytat z jakiegoś wykładu. Znów zrobił pauzę. Ten cham gra na zwłokę! Pewnie już nadciąga odsiecz! Przełączyłem się na kanał wewnętrzny.

– Aniu, jesteś pewna, że zablokowałaś połączenia?

Wzruszyła ramionami.

– Gosposia nigdzie się nie dodzwoniła, ale może uruchomiliśmy jakieś alarmy.

Psiakrew!

– Prędzej! – szturchnąłem go.

Baal przełknął ślinę.

– Zawiązał się syndykat złożony z najbardziej wpływowych ludzi. Przekupili niektórych hakerów, a ci stworzyli wirusy. Całej akcji nadali kryptonim „Pandora”.

Odetchnął i rozkaszlał się. Umiał wzbudzić poczucie winy. Zatargaliśmy go na leżak. Z zewnątrz wyglądaliśmy pewnie jak rodzina, pochylająca się nad chorym dziadkiem.

– Cel był jeden – kontynuował. – Nakłonić ludzi do życia w realium, spowodować, żeby gry straciły atrakcyjność. Rozpuściliśmy agentów do Brahmy i Wisznu, żeby szerzyli dezinformację: że to niby digineci, niby kościół, a nawet gamedecy.

Przypomniał mi się bystry dziadek z niebezpieczną laską. No jasne. Też agent. Generał rozłożył ręce. – Ot, i cała tajemnica. – Odzyskał rezon, choć pół twarzy i sporą część odzienia przykrywała kleista czerwona maź. Musiał być cholernie odporny na ból. Co się dziwić, stary trep… – Żadne szantaże wam nie pomogą – ostrzegł. – Stoi za mną kilka konsorcjów, które, gdyby mogły, kupiłyby pół Ziemi. Rząd Wolnej Europy, FSA, a nawet Matka Rosja. Na waszym miejscu szykowałbym trumnę. Porwaliście się na Godzillę.

Na co? – spytała Anna. Wzbudził we mnie cień sympatii. Z całego towarzystwa chyba tylko ja zrozumiałem aluzję odnoszącą się do dwudziestowiecznego potwora, w którego żyłach płynęła plazma. Roger opadł na poduchy. Poczułem w ustach gorzki smak klęski.

– Leci tu dywizjon Skorpionów – zaalarmował Kytes na wewnętrznym kanale. – Spieprzamy.

***

Masz w ogrodzie krety i nornice? Garden Guardian jest odpowiedzią! Garguar! Garguar wyśledzi każde niepożądane stworzenie, zaatakuje i wyeliminuje, a resztki przerobi na nawóz! Garguar! Rabaty i trawa pod niezawodną opieką!

***

– Uderzyła trzecia fala – oznajmił Chip, gdy wchodziliśmy do leśniczówki.

– Co?

Stanąłem w kącie i wykonałem gest wylogowania. Otoczyła mnie czerń, którą rozświetlał tylko pasek rewitalizacji. Gdy dotarł do stu procent, poczułem prawdziwe ciało. Zsunąłem kask i usiadłem na łożu Nie miałem siły ściągać kombinezonu. Nieopodal stała moja sterana stalowa zbroja. Rzeczywiście zarysowali mi lakier.

– Jak to się stało? – zapytałem własnym głosem.

– Walnęli tym samym – odezwała się blada Pauline, leżąca na kanapie pod jednym z dwóch wielkich kominków. W obu płonęły szczapy. – Tyle że nasze programy reperacyjne sobie nie radzą.

Skrzywiła się. Coś ją bolało.

– Mów, co to jest – Anna spojrzała na stropionego Rubena.

Znów widziałem ją jako droida. Trochę zmęczyły: mnie te przeskoki percepcji. Gdzie są moje soczewki?!

Troy garbił się nad holomonitorem i bezustannie przeglądał jakieś dane.

– Nic z tego nie rozumiem. Skończyliśmy pracę dzisiaj rano. – Jego głos był cienki od emocji. – To miał być zwykły wysyp, ale coś się zmieniło, popsuło… Nie wiem, co. Wirusy, które dotarły do serwera Crying Guns, mają jakiś dziwny kod… wygląda na to… W dół… – wydał dyspozycję komputerowi. – …że teraz będą miały… w dół pół strony Wszystkie te komary, pajączki i inne stworzenia… będą mutować i chyba… – jeszcze kilka uderzeń w klawisze – …mają zdolność rozmnażania.

– O, kurwa – wyrwało się Kytesowi. Załamałem ręce.

– To znaczy, że pozostaną na zawsze! Troy zacisnął pulchne wargi.

– Jedyna rada to stworzyć mutujące przeciwciała… – ciągle stukał w klawisze – …ale na wykorzenienie paskudztwa bym raczej nie liczył.

– Puszka Pandory… – wyszeptałem. – Otworzyliście w grach puszkę Pandory

Spojrzałem w okno, gdzie zielenił się las, a w nim żyły setki tysięcy owadów: wewnątrz barier ABB głównie motyle, pszczoły, trzmiele i ćmy, ale poza nią także komary muchy i gzy. Odtąd bestie w grach będą żyły własnym życiem: ciągle zmienne, zagrażające, ukryte, rany boskie!

Na chwilę zapadła ciężka cisza.

– Jest jeden sposób – wyrwało się hakerowi. Spojrzałem z nadzieją. Rozłożył ręce.

– Globalny format.

2. Doom Day

Pneumobile charakteryzuje interesująca właściwość: są systemami na tyle skomplikowanymi, ż może w nich ulec awarii cała masa podzespołów a one, jakby nigdy nic, wciąż latają. Podobnie rzec się ma z ludzkim ciałem: szwankuje w nim to i owo, a człowiek mimo dolegliwości ciągle żyje, a nawet się porusza. Analogia okazuje się celna również w od niesieniu do społeczeństw ludzkich. Nieustannie coś w nich niedomaga, psuje się i załamuje, a one mimo to funkcjonują, a nawet się rozwijają. Można rzec, że homo sapiens ma zepsucie w genach, ale dzięki swojej policentryczności zawsze znajdzie sposób, żeby przetrwać. Właśnie tak staram się sobie wytłumaczyć, jeśli nie całość, to chociaż część wydarzeń, które rozegrały się wkrótce po otwarciu cyfrowej puszki Pandory.

***

Pauline była chora. Podczas rajdu na telewizyjną iglicę naderwała ścięgna i więzadła obu stawów barkowych, co wywołało poważne stany zapalne. Miał wysoką temperaturę. Leżała na piętrze chaty, trawiąc w milczeniu swoje cierpienie. Doskonale wiedziałem, co czuje, też miałem okazję zaznać rozkoszy przejażdżki w objęciach Dooma. Tyle, że mnie natychmiast ulokowano w szpitalu. Tu był kłopot. Byliśmy banitami, w dodatku ona jako szef ochrony Novatronics stanowiła najtłustszy kąsek do schwytania. Hospitalizacja nie wchodziła w grę, bo jeden kontakt jej identyfikatora z siecią służby zdrowia spowodowałby namierzenie i natychmiastowe aresztowanie.

Kytes twierdził, że w okolicznych borach, na północ od naszej siedziby, a na południe od wsi Dalekie znajduje się hacjenda zielachy. Nie bardzo wierzę w lecznicze moce znachorek, które w moim mniemaniu częściej szkodzą niż pomagają, z drugiej strony znam siłę najnowszych nanoleków, jak choćby inflahealu czy painstopu (ich cyfrowych odpowiedników używaliśmy w Mroku). Gdyby starucha je posiadała i była skłonna odsprzedać, stan Pauline mógłby się (znacznie poprawić, a nawet wrócić do normy, jeśli niczego sobie do końca nie zerwała.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю