355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw » Текст книги (страница 8)
Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Sprzedawcy Lokomotyw"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 8 (всего у книги 19 страниц)

Przyziemiliśmy w krytym hangarze, na którymś poziomie któregoś segmentu któregoś kwadrantu. Dwoje ludzi mogłoby się w tym labiryncie szukać do końca życia. Jakiś reżyser mógłby stworzyć na ten temat interesujące love story. Plener nadawał się do iście surrealistycznego obrazu.

Nigdy nie zapomnę swojego zdziwienia, gdy wszedłem w świat bazy, gdzie wszystkimi pracownikami były motomby.

Niech nikt nie myśli, że miejsce, w którym pracują zoeneci, wygląda tak samo, jak biuro organików. Różnic jest bez liku. Po pierwsze panuje tam nieprawdopodobny porządek: brakuje tych wszystkich koszy na śmieci, kubków z kawą, stert dysków i kryształów… Ba, nie ma też krzeseł, blatów, biurek, a nawet komputerów! We wszystkich mijanych przez nas pomieszczeniach stalowe ciała stały bez ruchu, podłączone do ścian grubymi kablami: z typowego miejsca na biodrze wystawały specjalne złączki. Byli w sieci. Nie były to znane modele. Zoenet Labs nie rozpoczął jeszcze kampanii reklamowej albo nie zamierzał rozpowszechniać swoich produktów. Być może pisali coś na niewidocznych dla mnie klawiaturach, obserwowali wykresy na holoekranach, z pewnością również rozmawiali…

Bardzo nieliczne egzemplarze, które nas mijały, miały nieprawdopodobnie swobodne i zwinne ruchy.

– Co oni tacy zapracowani? – szepnąłem do Wilehada.

Było cicho jak w nadmorskim hotelu po sezonie. Na tle miękkiego szumu urządzeń z rzadka dały się słyszeć perfekcyjnie miarowe kroki.

– Robią o nas film – uśmiechnął się zagadkowo.

Otworzyłem usta, lecz powstrzymał mnie:

– Potem.

Pokonywaliśmy milczące korytarze, a we mnie narastało poczucie nierealności. Jeśli w budynku prowadzono rozmowy, to rozbrzmiewały wyłącznie w umysłach interlokutorów. Raptem Laurus wybuchnął śmiechem.

– Z czego się śmiejesz? – spytałem zaskoczony.

– Dobre, dobre… – ocierał łzy radości.

– O co chodzi?

Znów obdarzył mnie tym swoim inteligentnym spojrzeniem.

– To, co widzisz, jest tylko połową obrazu.

– Domyślam się.

– To biuro jest pełne duchów. Jeden z nich opowiedział mi dowcip.

– Wrze tutaj jak w ulu, prawda?

– Żebyś wiedział.

– Mógłbym dostać program pokazujący drugą połowę prawdy?

– Niestety nie.

Nie przerywaliśmy marszu. Uderzyła mnie myśl, że jeśli pracownicy są dibekowcami z opcją przyspieszenia, to ich czynności i rozmowy muszą dla zwykłego człowieka wyglądać… wolałem sobie nie wyobrażać. W pokojach umieszczonych od strony ścian szczytowych znajdowały się wrota otwierające się n zewnątrz budynku. Wniosek mógł być tylko jeden: wszystkie maszyny umiały latać. W wielu salach pomimo braku okien i sztucznego światła, dostrzegłem „pracujące” sylwetki na tle lekko fosforyzujących, niezrozumiałych wskaźników ściennych. W sumie nie miało dla nich znaczenia, czy jest jasno, czy ciemno. Mogli oglądać otoczenie w dowolnym widmie fal elektromagnetycznych, nazywając kolejne długości kolorami, analogicznie do tego, jak postrzegamy widmo widzialne. Zrozumiałem też, dlaczego ściany są pozbawione obrazów, a podłogi wykładzin. Zapewne jakiś standardowy program nakładał odpowiedni obraz wystroju, tak jak mój walktel kiedyś, setki lat temu, zmieniał obraz mechanicznej Anny w sylwetkę anielskiej blondynki w stroju plażowym. Czy patrzyłem na ludzi? Zapewne większość z nich nie była diginetami, więc mieli kiedyś ciała, domy, rodziny… A może się myliłem?

Człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja i już po dziesięciu minutach spaceru w niesamowitych wnętrzach prawie przywykłem do panujących tu zwyczajów. Domyślałem się, że Laurus prowadzi mnie do przełożonego. Ciekawe. Pryncypałowie to przeważnie jowialni panowie rozparci w przepastnych fotelach za wielkimi biurkami. Podejrzewałem, że tym razem szef będzie stał nieruchomo w pustym pomieszczeniu. Niezależnie od tego, jak będzie wyglądał i co będzie robił, wyjawi zapewne, jakie ma plany związane z moją osobą, a ja na nowo będę musiał kombinować, jak się z tego wyrwać i nie stracić głowy.

O tak, wizja pustelni na samotnej wyspie stawała się coraz bardziej atrakcyjna w porównaniu z groteską, w jaką zmieniło się moje życie.

W końcu dotarliśmy do właściwej grodzi. Laurus przystawił czoło do czytnika. Skrzydła drzwi rozsunęły się. Tak jak myślałem, w pomieszczeniu stał rosły motomb. Był o głowę wyższy od Dooma, miał na skroniach małe różki, podobnie na łokciach i kolanach. Jego rzeźba z pewnością spodobałaby się rysownikom komiksów. Kto wie, może właśnie oni ją projektowali? Wyglądał trochę jak posępny władca ciemności i jestem przekonany, że Dooma, chlubę przemysłu Novatronics, zmiażdżyłby w dwóch palcach. Pod ścianą z tyłu stały dwa żeńskie droidy. Bardzo ładne i zgrabne. Hm… żeńskie towarzystwo? Ciekawe… Żałowałem, że nie mogłem takiego modelu kupić Annie. Zaraz, zaraz, przecież Dooma też nie kupiłem, tylko dostałem. Jak to upływ czasu potrafi wyolbrzymić nasze czyny…

– Pewnie umierasz z ciekawości, po co cię ściągnęliśmy – przerwał moje rozważania boss. – Jestem Koriolan Dal, szef sekcji wywiadu Zoenet Labs.

– Zapewne w celu wypełnienia jakiejś kretyńskiej misji – odparłem zuchwale.

Motomb parsknął i spojrzał wesoło na Wilehada. Miałem kolejną okazję się przekonać, że zoeneckie modele były o wiele bardziej zaawansowane niż produkty Novatronics. Mimika była tak naturalna, ż przypominała komputerową animację.

– Kogo oni wysłali? – zwrócił się szef do agenta. To ma być ten słynny gamedec?

Laurus milczał. Zerknąłem na niego. Na tle tych wszystkich maszyn wyglądał jak ciało obce.

– Nie, gamedeczku – uśmiechnął się Koriolan. Mimo przyjaznego układu twarzy wyglądał przerażająco. Żywa maszyna. – Przypomnij sobie – ciągnął. – Jesteś w trakcie wykonywania misji dla rządu, pamiętasz? Generał Enrique „przekleństwo” Baczewski, mówi ci coś jego nazwisko? Dostałeś misję komórki „omega”, tajnej podstruktury BOP-u. Więc misję tę po prostu zakończysz. Wskażesz organizację odpowiedzialną za akcję „Pandora” oraz dostarczy film o jej unicestwieniu.

Zakręciło mi się w głowie.

– Kto stoi za Zoenet Labs? Zoenecki rząd, czy osobna organizacja?

Dal uśmiechnął się.

– Chciałbyś wiedzieć, co?

Nagle poczułem wielkie zmęczenie. Karkołomny lot i wcześniejsze przeżycia dały o sobie znać.

– Czy motomby odpoczywają? – spytałem. – Jest tu jakieś łóżko i prysznic?

***

– Dzień dobry, Vanessa Reeve, FSA Earth News, najnowsze informacje. Na wokandzie amerykańskiego senatu stanął projekt nowelizacji do ustawy emerytalnej zaproponowany przez prawicową Light Work Party. Spiker Rudolf Ludvichek odczytał kilkadziesiąt punktów, składających się w skrócie na propozycję, żeby osoba, która „przesiadła” się w bezmózga, który to proces senator Wilhelm Lee z Socialist Future Party nazwał żartobliwie (za Frankiem Wellingtonem ze Spiritual Jokes) „wcieleniem”; miała prawo do dwudziestoletniego odpoczynku, roboczo nazwanego „międzyżyciem”. Potem wygasają świadczenia państwowe i ubezpieczeniowe. „Wcielony” ma przez cały ten czas pełne prawo do studiów, podjęcia nowej pracy lub kontynuowania dotychczasowej. – Projekt ten jest wyrazem ignorancji LWP – komentuje wystąpienie senatora Ludvichek’a lider opozycyjnej Real World Party, Cyrus Blumberg. – Dlaczego dwadzieścia lat, a nie piętnaście czy trzydzieści, skoro wiek emerytalny wynosi siedemdziesiąt, a średnia życia osiągnęła lat sto dwadzieścia? Logika nakazuje by okres „międzyżycia”; jak go nie najszczęśliwiej nazwał senator Ludvichek, trwał pięćdziesiąt, a nie dwadzieścia lat. Poza tym z jakiej racji wygasać mają świadczenia ubezpieczeniowe w przypadku firm, które gwarantują nawet sześćdziesiąt i siedemdziesiąt lat płatności? Pomijam już kwestię, że najprawdopodobniej właściciele bezmózgów będą zażywać drogie enzymy, które przedłużą ich biologiczną sprawność znacznie powyżej tradycyjnej granicy, więc w ich przypadku należałoby także przesunąć granicę emerytury. Cały ten projekt to jakieś nieporozumienie.

O postępach prac komisji zajmującej się nowelizacją ustawy będziemy informować na bieżdco.

Poza tym podczas dzisiejszych obrad dyskutowano…

***

Tusz nie posiadał opcji grawitacyjnego unoszenia,; lecz i tak z ulgą przyjąłem rozkosze zwykłej wodnej kąpieli, która nie tylko zmywała zmęczenie z ciała, ale także łagodziła cierpienia zmaltretowanej psychiki. Wbrew woli wciąż powracały obrazy martwej twarzy zielachy, echa zdań O’Yamy i Baczewskiego, miraże ze spotkań syndykatu.

Chociaż łóżko było najprostszym modelem bez automasażu, z wdzięcznością wtuliłem twarz w poduszkę. Miałem wrażenie, że odpływam w dziecięcą, beztroską krainę. Zagłębiłem głowę w puchatej bieli, święcie przekonany, że czeka mnie wieczny raj.

Aż dopadł mnie demon przerażenia i zerwałem się tak raptownie, że krew odpłynęła do stóp. Siedziałem na łóżku, dyszałem ciężko i wodziłem dookoła szeroko otwartymi oczami. Co za ohydne wnętrze, co’ za szkaradna godzina. Jak się nazywam? Gdzie jestem? O co chodzi? Na fotelu pod ścianą siedział Laurus i tłumił ręką śmiech.

– No co? – spytałem. – No co się śmiejesz?

Ty policyjny piesku, dodałem w myślach. Śmieje się z człowieka ogarniętego uczuciem depersonalizacji, typowym po popołudniowej drzemce. Myśli, że jest taki mądry i wolny, agencik uwikłany po uszy w sprawy dwóch potworów… Zerknąłem spode łba. Przestał rechotać. Pospiesznie chwyciłem ubranie.

To moje rzeczy? Takie wymięte, ubrudzone… Głęboko westchnąłem i zacząłem je zakładać. Dobrze, że luster tu nie ma.

– Nie martw się o wygląd – odezwał się Wilehad. – Im gorzej wyglądasz tym lepiej.

Milczałem.

– Gotowy? – wstał z miejsca – No to czas na odprawę.

***

Toczy się sprawa sądowa o zniesławienie Pharma Nanolabs przez Organizację Neochrześcijańskich Lekarzy Wniosek złożony do prokuratury przez ONL – mówi lon Jerubal, rzecznik farmaceutycznego koncernu – wyraźnie sugeruje, że moja firma nielegalnie produkuje zwykłe klony, po czym wyjmuje z nich mózgi i je gdzieś wyrzuca, innymi słowy, morduje niewinne ludzkie istoty. Wystąpienie ONL jest bezpodstawne i sprawa musi być rozstrzygnięta przez Medialny Sąd Europejski.

***

Dlaczego mnie po prostu nie usuniecie? – spytałem jeszcze w progu gabinetu Koriolana.

Dal skinął na Laurusa, oddając mu głos. Agent poczekał, aż zasunie się gródź.

– Rządowcy wysłaliby kolejnego speca – wyjaśnił. – A my chcemy, żeby raz na zawsze odczepili się od „Pandory”. Wrócisz… wrócimy – poprawił się – przedstawimy wiarygodną historyjkę.

– Dlaczego mam to zrobić?

Koriolan poruszył swoim potężnym cielskiem. Jak zapewne zauważyłeś, dzięki „Pandorze” zyskaliśmy kontrolę nad całą siecią. W wirtualiach możemy zagwarantować ci bezpieczeństwo. Tobie i twoim przyjaciołom. Może nie jest to komplet, bo pozostaje realium… ale to już dużo. No i nie grozimy śmiercią.

A co to za różnica, pomyślałem zrezygnowany.

– Grozicie czy nie, i tak wszystko jasne. Albo jestem z wami, albo przeciw wam.

Roześmiał się.

– Masz rację, ale nie do końca. My, dimeni, cenimy życie, bo raz je straciliśmy.

– Dimeni?

Machnął łapskiem, aż zafurkotało powietrze.

– Dotychczasowa nomenklatura straciła sens: zoeneci, digineci, dibekowcy, te terminy się mieszają i powodują konfuzję. Teraz niemal wszyscy zoeneci przenieśli się do dibeków, więc upodobnili się do diginetów. Staliśmy się po prostu dimenami, cyfrowymi ludźmi.

– Dlaczego to zrobiliście?

– „Pandorę”?

Miałem wrażenie, że ogląda się za miejscem do siedzenia. Nie znalazłszy krzesła, pokręcił głową i podjął:

– No cóż…

I znowu typowo ludzki gest: podrapał się po karku. Ciekawe, czy rzeczywiście coś poczuł?

– Od dawna inwigilowaliśmy różne firmy. Nasi : agenci w geskinach przypisani do Pharma Nanolabs dowiedzieli się o nadchodzącym przełomie w produkcji bezmózgów. Wilehad – wskazał mężczyznę połyskliwym palcem – zasugerował cały plan: podszycie się pod Ganimeda Rawsona i Hermesa Hindenburga, nakłonienie konsorcjów i rządów do zawiązania syndykatu, uwolnienie do sieci wirusów. Mogliśmy to śmiało robić, bo znając bugi, znaliśmy remedia.; Ostatnia fala… hm… nie powinna była zmutować. Miały iść po prostu następne. Ale nie zmienia to faktu, że zgodnie z planem kontrolujemy sytuację.

Na chwilę przerwał, zbierając myśli. Czy dibekowiec traci tyle czasu co organik, by usystematyzować wypowiedź?

– Zaczęto sprzedawać bezmózgi – podjął – i nad Ziemią wisi widmo przeludnienia. Przewidzieliśmy, rozpęta się kampania zachęcająca organików do wejścia w sieć. Grozi nam fala imigrantów myślących na organiczny, krótkowzroczny sposób: realium jest ważniejsze, sieć jest nierealna, ciało to podstawa. Ze swojej strony zachęcamy ich do pójścia o krok dalej, przemianę w pełnych zoenetów, czyli pozbycie się organizmów, ale nie jesteśmy pewni rezultatów, wizja biologicznego wiecznego życia jest równie kusząca, tyle że wymaga dużo większych nakładów finansowych…

Znów pauza. Czy rzeczywiście wiedział, co zrobili?

– Gdyby nie „Pandora”, los dimenów byłby niepewny Ta akcja była jedynym rozwiązaniem. Mamy Zoenet Labs, mamy VSA, która kontroluje wszystkie światy. Mamy zyski z sieci: im więcej graczy, tym większe dochody. Panujemy nad tym bałaganem.

– Zginęli ludzie – zauważyłem cierpko.

Skrzywił się. Jedna ze stojących pod ścianą motombek drgnęła.

– Powtarzam: musieliśmy się zabezpieczyć. – Podkreślił słowo „musieliśmy”. Miał poczucie winy. – W sieci zaroi się od ludzi. Jedynym sposobem było…

– Stworzenie światów policyjnych? – wszedłem w słowo. – To jest… Vi-eS-yjnych?

Nie odpowiedział. Teraz to ja rozejrzałem się za krzesłem. Daremnie.

– Dużo wiem. Bezpieczniej byłoby się mnie pozbyć.

Wzruszył ramionami i położył mi na ramieniu pancerną rękę.

– Obaj jesteśmy nieważnymi pionkami.

Jeśli on jest pionkiem, zdjęła mnie trwoga, to jak wygląda wieża lub laufer?

– Mam dla ciebie radę, gamedeku – pochylił się. Miałem okazję przez chwilę podziwiać jego żywą martwą twarz. Fascynujący widok. – Bądź ostrożny i graj w tę grę tak długo, jak się da. Na takich wysokościach to może być bardzo trudne.

Odchylił się i westchnął. Nieprawdopodobne są te zoeneckie motomby.

– Ale mam coś, co powinno cię zainteresować… Jedna ze ścian odsunęła się, ukazując niewielkie pomieszczenie, w którym stał… Torkil Aymore w całej okazałości.

– W razie zniszczenia możesz zawsze wrócić i poprosić o repetę – zarechotał. – Tego szukałeś, prawda?

– Geskinów – wyszeptałem podchodząc do własnej podobizny.

Dał mi chwilę na otrząśnięcie się z pierwszego szoku.

– Jak zgadłeś, że Ganimed i Hermes nie są ludźmi? – spytał.

Patrzyłem jak zahipnotyzowany na martwe rysy idealnej repliki mojego ciała.

– Źrenice się rozszerzały, gdy patrzyli pod słońce… – odparłem półszeptem.

– A tak. Agenci, którzy pracują kilka lat, popadają w rutynę. Mówiłem im, żeby na spotkaniach nie ładowali bioogniw. Zauważyłeś coś jeszcze?

Zmarszczyłem czoło. Wszelkie obserwacje, jakie wynotowałem, były banalne. Wiedziony intuicją wypaliłem:

– Byli jacyś wyluzowani i spięci zarazem: nie pili kawy, a ręce wygrzewali na słońcu. Mieli wypielęgnowane paznokcie… Zaraz! W paznokciach też mieli ogniwa!

Spojrzał z podziwem, o ile trafnie odczytałem wyraz stalowej twarzy. Podszedł do drugiego mnie i wskazał go palcem.

– Brawo. Geskin to biomotomb. Ma żywe tkanki, które podlegają prawom przemiany materii. Energię czerpie z ogniw umieszczonych na wysokości lędźwi, które doładowuje, w miarę możliwości, za pomocą energii słonecznej, poprzez dna oczu i paznokcie. Korzysta też z energii chemicznej pozyskiwanej z jedzenia, tyle że musi unikać niektórych substancji, jak kofeina czy etanol. Metabolity wydala z oddechem, odpowiednie filtry usuwają charakterystyczny zapach, zaś odpadki… w inny sposób. Oczywiście głównym źródłem energii jest prąd elektryczny ze zwykłej sieci, tak jak w przypadku mojego modelu. Ma symulację bicia serca i pulsu w całym ciele, generuje autentyczne EEG. Do niedawna demaskował go każdy rodzaj prześwietlenia. Teraz zamontowaliśmy odpowiednie nadajniki wysyłające obraz autentycznego, żyjącego ciała. Zadowala cię takie honorarium?

Świetnie, najpierw Doom i omnik, teraz geskin. Jeszcze nikt nie zaoferował mi szklanych paciorków. Czy nikt już nie pamięta o dobrych, starych pieniądzach? Uznał, że milczenie oznacza zgodę.

– Przejdźmy do naszego planu…

***

– Dzień dobry, Express News, David Moore. To, co państwo za mną widzą, jest największym pożarem w Północnej Karolinie od pięćdziesięciu lat. Płonie nieczynna od półwiecza fabryka naziemnych pojazdów nieistniejącej już firmy Ford. Wszystko zaczęło od eksplozji w centrum kompleksu. Jej przyczyna jest ciągle nieznana. W akcji gaszenia biorą udział trzy dywizjony firemenów, ale, jak państwo widzą, ogień to wciąż nieokiełznany żywioł. Gubernator stanu ogłosił powołanie komisji, która ma zbadać przyczyny katastrofy. Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że najprawdopodobniej kompleks ten mieścił tajną siedzibę przestępczej organizacji „Mątwa”. Czy informacje te są prawdziwe, z pewnością wkrótce się dowiemy. Z miejsca pożaru mówił dla was…

***

– Pamiętasz, co masz zeznawać? – spytał Laurus, gdy wyprysnęliśmy w próżnię.

– Chyba żartujesz – roześmiałem się.

Skinął głową, zaciskając usta w dyskretnym uśmiechu.

– Jak będę miał więcej pieniędzy – odezwałem się, obserwując w oknie kompleks hotelu Twardowsky powiększony przez aparaturę szyby – to wynajmę sobie apartament…

– Chyba nie tam?!

– A właśnie. Czy obsługa naprawdę wierzy, że pracuje w hotelu, czy to też agenci?

Zmrużył oczy.

– Za dużo chcesz wiedzieć.

Paranoja. Zdradzają mi światowe intrygi, a wzbraniają się przed odkryciem szczegółów. Pokręciłem z dezaprobatą głową. Rozbłysła mi nagła myśl.

– A jak cię sypnę?

Teraz to on się roześmiał. Prawda. Bez sensu. Obaj spojrzeliśmy w stronę słońca chowającego się za krzywiznę Ziemi.

Po pobycie w surowych i nieludzkich wnętrzach Zoenet Labs wystrój hotelowej części bazy działał na zmysły jak niebiański balsam. Przywitała nas podobna do poprzedniej, może nawet ładniejsza recepcjonistka. Zamiast białych miała niebieskie włosy, lepiej pasujące do oczu o barwie ciemnego szafiru. Wilehad poprosił kartę do pokoju, a jakże, pięćdziesiąt dwa. Musiały być wtajemniczone. Wśród zwykłego personelu taka perseweracja na pewno wzbudziłaby podejrzenia. Cały hotel był mistyfikacją. O, mój Boże, myślałem, rozbierając dziewczynę w wyobraźni. Taaka agentka…

Atmosfera panująca we właściwej bazie wyrwała mnie z rozmarzenia. A prawdziwy dreszcz poczułem, chodząc w asyście dwóch drabów do pokoju przesłuchań. Wilehada poprowadzili gdzie indziej, zapewne do podobnej sali.

Gdy zakładali mi na głowę psychoskanery sprawdzające spójność myśli, a na ręce opaski prawdy kontrolujące elektryczną oporność skóry, z trudem zmówiłem mantrę spokoju:

Sam się urodziłem i sam umrę.

Nikt tego za mnie nie zrobił i nie zrobi.

Dlatego wszystko, co leży pomiędzy

tymi wydarzeniami, należy tylko do mnie.

Wypełniło mnie znane uczucie dumy. Zwilgotniały oczy. A potem się zaczęło.

– Przesłane przez was filmy – zagaił łysy oprawca o kwadratowej szczęce – pokazują brawurową akcję przeprowadzoną przez ciebie i agenta Laurusa Wilehada na terenie fabryki Forda w Północnej Kalinie. Czy możesz powiedzieć, jak trafiliście na ślad przestępczej organizacji „Mątwa”?

– Zaraz po zestrzeleniu zdrajcy, który nas eskortował, rozgorzała potyczka z maszynami mafii. Oni znaleźli nas pierwsi.

– Jak motywujesz zorganizowanie przez nich akcji „Pandora”?

– „Mątwa” to jeden z największych karteli narkotykowych na świecie. Zaczęli ponosić poważne straty, bo osoby z tendencjami uzależnieniowymi, zamiast szukać wytchnienia w chemicznym transie, wchodziły do gier.

– Jakie masz na to dowody?

– Rozmowy z członkami mafii po tym, jak zostaliśmy schwytani.

– Jak się uwolniliście?

– Agent Wilehad ma doświadczenie w wyjmowaniu rąk z kajdanek.

– Opisz teraz dokładnie, krok po kroku, wszystkie wydarzenia, nazwiska, rozmowy…

***

– Dzień dobry, nazywam się Vanessa Reeve, FSA Earth News, przerywamy wiadomości korespondencją z Gujany Równikowej, łączymy się z naszym korespondentem, Ralphem Faradayem. Dzień dobry, Ralph.

– Dzień dobry, Vanesso.

– Czy możesz opisać sytuację? Słyszeliśmy, że doszło do zamieszek.

– Tak, sytuacja rzeczywiście jest poważna. Ludność wystąpiła na ulice Nowego Paryża. Zgromadzeni żądają obniżenia ceny dibeków bądź dotacji rządowych. Jak wiemy, bezmózgi wciąż są trzykrotnie droższe od syntetycznych mózgów, mimo to cena dibeka dla przeciętnego mieszkańca Gujany jest wciąż nieosiągalna. Z rozmów z protestującymi wynika, że wbrew pozorom sieć nie jest dla większości z nich miejscem docelowym. Nawet wykształceni paryżanie nie chcą spędzić reszty życia jako cyfrowe byty. Zakup dibeka traktują jako etap przejściowy, chcą przeczekać w sieci jako dimeni, aż ceny bezmózgów spadną. Wtedy odmrożą organiczne mózgi, wejdą w nie ponownie i zaopatrzą się w klony.

 Wynika z tego, że wkrótce światy czeka zalew czarnych turystów.

– Tak się wydaje, oczywiście pod warunkiem, że rząd wysłucha demonstrantów. Obok mnie stoi Rutuk Masibili, jeden z przywódców wiecu. Rutuk, jakie są wasze cele?

– Rząd musi ustąpić. Nieśmiertelność powinna być dla każdego. Nasze podatki w naszych rękach! – Jeśli spadnie cena bezmózgów, wrócisz do realium?

– Tu jest mój dom. Życie bez ciała to parodia.

– Ciekawe stanowisko. Po mojej drugiej stronie stoi młoda demonstrantka, Jade Ghandi. Jade, a ty zostaniesz w sieci czy wrócisz do rzeczywistości?

– Uważam, że nieśmiertelność w światach jest bezpieczniejsza. Tu, w realium, możesz zginąć w każdej chwili i żaden bezmózg ci nie pomoże. Enzymy generujące są bardzo drogie, nie ma gwarancji pracy. Mnie osobiście trochę przeraża perspektywa wiecznej harówki, by zarobić na kolejnego klona. Wybieram sieć.

– Nie boisz się, że organicy będą tobą rządzić?

– Rzeczywistość i światy to dwie zależne od siebie krainy. Co prawda pierwsze było realium, ale teraz nie ma to znaczenia.

***

Przesłuchania trwały dwa dni. Nie czułem zbytniego znużenia. Ostatecznie, gdy automaty prawdy potwierdziły spójność zeznań, zaprosił mnie do swojego królestwa słynny „korwa”, generał.

– Ładnie, korwa, Aymore, ładnie. Poradziliście sobie na cacy. Ta akcja w fabryce… sam miód! Przypomniałem sobie, jak Koriolan rozczulał się nad grą, którą dimeni stworzyli specjalnie w celu nakręcenia filmu: odtworzyli całą montownię z uwzględnieniem najdrobniejszych detali, zaprogramowali enpeców, drabinę awansów w „Mątwie”, postacie kluczowe, kompletny, złożony mafijny system. Żałował, że nie mogą wypuścić jej na rynek. Z pewnością dobrze by się sprzedała, skoro nakręcony w jej środowisku holofilm zrobił na Baczewskim takie wrażenie.

– Szkoda tylko – podjął – że wszystko rozpierdoliliście. Nie ma kogo przesłuchiwać.

– Ratowaliśmy życie.

– Taa… będzie o was, korwa, film. Doom Day. Świetny tytuł, nie?

– Interesujący.

– Korwa, interesujący – przedrzeźniał mnie – zajebiście fantazyjny! Sam go, korwa, wymyśliłem! Sean Sennhauzer będzie go robił! Rozumiesz? Sennhauzer!

– Bardzo mi miło.

Wyraźnie go drażnił mój brak entuzjazmu.

– Będziesz z nami pracował? – spytał sucho po chwili ciszy.

Nadeszła pora na wyrok. Zerknąłem w niewielkie okienko: zza ciemnej kuli ziemskiej, jakby wykutej z granatowego metalu, wschodziło słońce. Najpierw wygięty jasny dysk, jak tysiąc wybuchów atomowych, potem pierwsze refleksy na szybie i wreszcie orgia światła, agresywna, żarłoczna, przedwieczna, wypełniająca całą duszę bezwarunkowo, absolutnie. Przed taką potęgą kruchy człowiek może tylko paść na twarz. Chłonąłem ten widok całym sobą. W końcu wróciłem myślami do rozmowy. Nie wiem, ile to trwało. Przełknąłem ślinę.

– Zamiast lamborghini po nieboszczce zielarce proszę o zwolnienie z więzienia pracowników Novatronics, tych, którzy zostali zatrzymani przez Laurusa Wilehada… Proszę też o umożliwienie powrotu do normalnego życia moim przyjaciołom, ukrywającym w leśniczówce w Puszczy Białej.

– He, i myślisz, że to zrobimy? – od śmiechu zadrgało mu podgardle.

– Zrobicie. I, kurwa, sam zadbasz o szczegół, który zmusi ich wszystkich do milczenia.

– Znowu spojrzał z szacunkiem. Wyciągnął włochatą rękę.

– Kurewski z ciebie twardziel. Byłbyś świetnym agentem. Szkoda.

– Uścisnąłem pulchną dłoń. Jakoś nieswojo byłoby się z nikim nie pożegnać.

***

 Na pilota przydzielono mi znowu Wilehada. Wiadomo. Rejs do Warsaw City przypominał wycieczkę do FSA, tyle że o godzinę krótszą. Subiektywnie jednak podróż zdawała się trwać wieki. Najpierw przemierzaliśmy czarną pustkę, a zdawało się, że stoimy w miejscu nad powoli rotującą ziemską kulą. Gdy weszliśmy w atmosferę, otoczyło nas piekło. Tym razem nie miałem żadnych wizji. A potem, żeby wypełnić ciszę, która w przeciwieństwie do poprzedniej wyprawy zaczęła nam ciążyć, Laurus włączył wiadomości.

– …wda, że przechodzi pan do sieci? – pytała szczupła brunetka.

– Tak – odparł mężczyzna z hiszpańską bródką. Pod jego twarzą pojawił się napis: „Sean Sennhauzer”.

– Dlaczego? Co pana do tego skłoniło?

Laurus się roześmiał:

– Na pewno powie jej prawdę.

– Dopóki gry były cukierkowymi światami bez realnego niebezpieczeństwa, nie stanowiły dla mnie wyzwania. Ot, zabawki dla dzieci. Ale teraz, gdy wkroczył do nich groźny element chaosu, wydały mi się o wiele atrakcyjniejsze od realium.

– Doprawdy?

– Zawsze przeszkadzało mi ciało i ograniczenia sprzętowe. Sieć to raj dla reżysera: nie ma problemów ze spóźniającym się personelem, ze zmęczeniem, efektami specjalnymi, statystami, no i stać mnie na najlepsze aparaty holowizyjne. Cyfrowe odpowiedniki najdroższego realnego ekwipunku są wielokrotnie tańsze.

– Zatem jaki będzie pana pierwszy film?

– Słuchała pani wiadomości przed chwilą?

– O akcji rządowych agentów w Karolinie? Oczywiście.

– Zainspirował mnie ten temat. Jeszcze nie wiem, jaki będzie tytuł…

– My go znamy – przerwał Wilehad.

– …ale wiem z całą pewnością, że będzie to pierwszy film w historii z użyciem wyłącznie sieciowych narzędzi, od aktorów począwszy, na plenerach i sprzęcie skończywszy. Zatem holofilm ten w istocie nie będzie fizycznie istniał.

– Dziękuję za wywiad. Słuchaliście państwo rozmowy z Seanem Sennhauzerem. Nazywam się Renata Winnicka, Warsaw City News. Za chwilę pogoda…

***

Gdy zobaczyłem miasto, zrobiło mi się miękko w kolanach. Zbliżaliśmy się od południowej strony, już rozpoznawałem najbardziej charakterystyczne miejsca Willanou i Ursynou. Zdawało mi się, że widzę niewielką wieżę, w której kiedyś zdybałem Jana Sandersa. Wilehad przekroczył barierę grawitacyjną w pobliżu pierwszego pierścienia linowców i zwolnił:

Jakże pragnąłem wstąpić do znajomego neomilkbaru, zatopić widelec w pierogu i posłuchać głosu Norana! Jakże tęskniłem do widoku Anny, Pauline i Petera! Rozglądałem się chciwie, mając płonną nadzieję, że w gąszczu pojazdów, platform, estakad, spacerowców i pneumobili dostrzegę znajomą sylwetkę. Oczywiście najbardziej tęskniłem do dziewczyn.

Wilehad wszedł w korytarz powietrzny wiodący a północ, niemal bezpośrednio do Stockomville. Wyżyłem wzrok i dostrzegłem mój linowiec. Pacnąłem szybę i zrobiłem zoom. Zaraz, które to może być okno… Nie, nie zobaczę go. Niebo pokrywała warstwa chmur zakrywająca wyższe kondygnacje. Westchnąłem nostalgicznie i znów spojrzałem w dół. Mijaliśmy Wieżę Słonia. Za chwilę wlecimy do Jollybou. Mimo szarej pogody miasto wydawało się najgodniejszym miejscem na Ziemi… to jest wyglądało tak do chwili, gdy zobaczyłem trzy ciężkie czarne pneumobile wyrywające się z pobliskiego ciągu powietrznego (łamały w ten sposób przepisy ruchu) lecące w naszym kierunku.

– Sennhauzer nie zna jeszcze zakończenia swojego filmu – warknął Wilehad i poderwał maszynę, także uciekając z korytarza.

Zatrąbiły klaksony Błysnęły światła. Czarni napastnicy otworzyli zmasowany ogień. Otoczył nas deszcz czerwonych promieni. Miałem nadzieję, że kanonada ominęła inne pojazdy. Laurus rozpoczął odwrotną pętlę, lecz byliśmy zbyt nisko. Zaklął i skierował nasz śmig pod platformę spacerową, na której stał tłum i wskazywał nas palcami. Gdy zbliżaliśmy się do niej, przez ułamek sekundy zobaczyłem przerażone twarze. Wylecieliśmy spod jej szerokiego cienia i wpadliśmy w gęsty strumień krwistej salwy, która rozorała dziób śmiga na strzępy i w rwała część lewego skrzydła. Nasz pojazd dygot przechylony w stronę dymiącego kikuta. Wilehad z trudem kontrolował lot. Zaczęliśmy się palić.

– To koniec – skwitował, wyszarpnął pistolet z kabury i strzelił w mechanizm mojej katapulty. Zaiskrzyło. – Żegnaj – szepnął i uruchomił swój system ratowania życia. Jego fotel wystrzelił w powietrze. Zanim ogarnęły mnie płomienie, zdążyłem zobaczyć otwierającą się czaszę spadochronu. Paliło się całe moje ciało. Powoli uniosłem rękę w geście wylogowania i wydałem dyspozycję.

Poziomy pasek zawieszony w czerni wypełniał się szmaragdową barwą. Czułem się tak, jakbym zmartwychwstawał. Ujrzałem proces rewitalizacji z zupełnie nowej perspektywy „Rewitalizacja”. Przywracanie życia. Gdy procedura dobiegła końca, poczułem prawdziwe ciało. Wyciągnąłem ręce do kasku i ściągnąłem go. Nad łożem trząsł się ze śmiechu Koriolan Dal, szef sekcji wywiadu Zoenet Labs. Za nim pełniły straż nieporuszone połyskliwe dziewoje. W tle królowało panoramiczne okno, ukazujące potężne statki bojowe wiszące w drżącym teksańskim powietrzu.

– No i spalili moje honorarium – szepnąłem. Jakoś trudno było mi wydobyć głos.

– Dostaniesz nowego geskina. – Koriolan położył łapsko na moim ramieniu. – Teraz odpocznij.

Usiadłem. Zerknąłem na swoje łoże. Nie było podłączone do zewnętrznego urządzenia GWG, lecz zostało z nim zintegrowane w tak przemyślny sposób, że na pierwszy rzut oka nie różniło się od innych. Chip mylił się, twierdząc, że nikomu nie udało się zmniejszyć generatora.

Komu mam dziękować za sprawne przesyłanie wypowiedzi podczas zeznań? – podniosłem wzrok na Koriolana.

Prawda, że mistrzowska robota? – potwierdził dimen. – Wyłączały wam świadomość i włączały na sztuczne głowy po prostu perfekcyjnie! Ani psychoskanery, ani maszyny naskórne nic nie mogły nic wykryć – zarechotał. – Mózgi geskinów generowały doskonałe obrazy myśli, a skóra i tak nie reaguje na kłamstwo! Ech, ci rządowcy – machnął ręką – troglodyci techniczni…

– Pomagała mi kobieta? – zdziwiłem się. Wskazał jedną z droidek.

– To była Steffi…

Zamarłem. Spojrzałem na droidkę.

…Wilehadowi asystowała Dhalia – wskazał drugą. – No, wstawaj. Steffi – zerknął na kobietę – odprowadź go do kwatery.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю