Текст книги "Ja chyba zwariuję!"
Автор книги: Agata Przybyłek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 7 (всего у книги 19 страниц)
ROZDZIAŁ 17
Marta kończyła właśnie jeść śniadanie w pokoju socjalnym, kiedy weszła do niego Nina.
– No, no. – Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. – Dziś jesteś na czas. To jakieś święto?
– Bardzo śmieszne. – Nina zaczęła rozpinać płaszcz. – Nie zawsze się spóźniam.
– No niby tak, ale sama musisz przyznać, że ostatnio zdarza ci się to dość często.
– A ty co, nie zdążyłaś zjeść w domu? – Wskazała na trzymaną przez przyjaciółkę kanapkę.
– Miałam dziś rano małą awarię. Sąsiadka nie zakręciła wieczorem kurka w łazience i zalało nam sufit. Jestem na nogach od czwartej.
– To podobnie jak ja.
– Przecież nad tobą nikt nie mieszka.
– Nie mówię, że ktoś mnie zalał, ale że ja też dzisiaj wstałam o czwartej.
– Coś się stało? – Marta z niepokojem spojrzała na przyjaciółkę. Wiedziała nie od dziś, że Nina jest śpiochem.
– Byłam na siłowni – rzuciła Nina.
– Gdzie?
– Na siłowni.
– Nie wierzę. – Marta zrobiła wielkie oczy.
– To uwierz.
– Ale z własnej nieprzymuszonej woli? O czwartej rano?
– Właściwie to o piątej. – Nina schowała płaszcz do szafki i wyjęła z niej roboczy fartuszek. – A zmusiła mnie do tego matka.
– No, tak właśnie myślałam, że to nie był twój pomysł. – Salowa skończyła jeść kanapkę i zwinęła pozostały po niej woreczek foliowy w kulkę. – Jak było?
– Jeśli nie liczyć tego, że rozcięłam sobie głowę, zrobiłam z siebie pośmiewisko i pewnie jutro rano będę miała takie zakwasy, że trudno mi będzie wstać z łóżka, to można powiedzieć, że super. Wręcz fantastycznie.
Marta nie mogła się nie zaśmiać.
– Mam pytać o szczegóły, czy wolisz zachować to dla siebie?
– Spadłam z wioślarza i rąbnęłam głową o ścianę tak, że straciłam przytomność.
– No, no. To naprawdę było wielkie wejście.
– Myślałam, że spalę się ze wstydu.
– Początki zawsze są trudne.
– Początki? Oszalałaś. Już nigdy więcej tam nie pójdę. Nie jestem masochistką.
– Co ci właściwie strzeliło do głowy, że się tam wybrałaś? – spytała Marta.
– Mówiłam, matka mnie zmusiła. Wymyśliła sobie, że musi zeswatać mnie przed trzydziestką, bo to podobno granica, kiedy kończy się bycie singielką, a zaczyna staropanieństwo, czy coś takiego. – Nina wzięła do ręki czajnik elektryczny i zaczęła napełniać go wodą. Przez przejścia na siłowni nie zdążyła rano wypić kawy.
– Ciekawa teoria.
– Zwłaszcza w interpretacji mojej mamusi.
– Co jeszcze wymyśliła poza siłownią? – Marta zaczęła pałaszować stojący przed nią jogurt.
– Wizytę u fryzjera i zakupy.
– To chyba dobrze? Sama mówiłaś ostatnio, że powinnaś podciąć końcówki.
– Matka ma raczej inną wizję mojej fryzury. Zamówiła mi dopinki.
– Co? – Marta omal nie opluła się jogurtem.
– No dopinki. Doczepiane włosy.
– Wiem, co to jest – odparła. – Po prostu nie wyobrażam sobie ciebie w długich włosach.
– Ja też, ale podobno faceci na to lecą.
– Sądziłam, że nie masz problemu z byciem samotną matką.
– Bo nie mam, ale moja szalona mamuśka nie przyjmuje tego do wiadomości. Już zaczęła mi nawet szukać adoratorów. Zgadnij gdzie.
– No gdzie?
– Na lovestory.pl.
– Brzmi jak nazwa taniego burdelu.
– To portal randkowy, na którym od kilku dni można znaleźć moje roznegliżowane zdjęcie.
– Masz roznegliżowane fotki?
Nina spiorunowała przyjaciółkę wzrokiem.
– Matka wrzuciła na mój profil jakieś zdjęcie z wypadu nad jezioro.
– W tym za małym kostiumie, który potem oddałaś Patrycji?
– Czytasz mi w myślach.
Marta wywróciła oczami.
– Niezły cyrk – stwierdziła.
– Co ty nie powiesz.
– No ale chyba nie masz zamiaru brać udziału w tej farsie?
– Oczywiście, że nie. Wczoraj przez półtorej godziny próbowałam wejść na to konto i je usunąć, ale nie mogłam złamać hasła. Mam tylko nadzieję, że zbyt dużo facetów z Brzózek nie korzysta z tego portalu, bo chyba umrę na zawał, jeżeli ktoś mnie rozpozna. Wiesz, jaki mam login? Gorąca Trzydziestolatka.
– Zawsze mogło być gorzej. – Marta chciała być miła.
– Tak? Nie sądzę.
– Mogła nazwać cię Napaloną Trzydziestką. O, albo Chętną.
– Lepiej skończ. – Nina znowu spiorunowała ją wzrokiem. – Udusiłabym tę kobietę, gdyby nie to, że po porannym wysiłku trudno mi choćby ruszyć ręką. Chyba siłując się z tym wioślarzem, coś sobie naciągnęłam.
– Biedulka.
– A żebyś wiedziała. Nie wiem, co złego może mnie jeszcze dziś spotkać, ale powinnam przygotować się na najgorsze.
– Nie kracz. Może już wyczerpałaś swoją pulę nieszczęść.
– Obyś miała rację – mruknęła pod nosem, jednak już kilkadziesiąt minut później przekonała się, że Marta była w błędzie.
Zaczęło się od telefonu ze szkoły, oczywiście od wychowawczyni Kalinki, która wręcz zażądała wizyty któregoś z rodziców dziecka, i to jeszcze dzisiaj.
– Proszę się zjawić w szkole do godziny piętnastej albo zgłaszam panią do opieki społecznej – rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Ale o co chodzi? – próbowała ustalić Nina, jednak nie uzyskała od nauczycielki żadnych konkretnych informacji. Baba jeszcze tylko na nią warknęła, po czym bezceremonialnie zakończyła połączenie.
Nina odsunęła telefon od ucha, zastanawiając się, co też mogła zbroić jej córka. Kalinka nie była niegrzecznym dzieckiem i Nina szczerze wątpiła, aby było to jakieś wielkie przewinienie. Nie chciała jednak robić sobie problemów, więc wypadało pojechać do tej cholernej szkoły i wszystko wyjaśnić.
Sęk w tym, że nie mogła się urwać. Jedna z dziewczyn poszła na zwolnienie lekarskie i miały dziś z Martą do posprzątania cały oddział. Przełożona na pewno nie pozwoli jej wyskoczyć ze szpitala choćby na godzinę, tym bardziej, że Nina regularnie wykorzystywała przysługujące jej nieobecności.
– Cholera! – warknęła pod nosem. Nie miała wyjścia, musiała zadzwonić do Igora.
– Nina? – Były mąż odebrał nad podziw szybko. Musiała wybrać jego numer tylko po raz trzeci, gotując się przy tym z wściekłości.
– Jesteś trzeźwy? – zapytała zamiast powitania.
– Zależy dlaczego pytasz.
– Możesz prowadzić samochód?
– No, trochę wczoraj wypiłem, to prawda, ale chyba tak.
– Musisz jechać do szkoły, do wychowawczyni Kalinki.
– O kurczę… – Igor zmarkotniał. – A nie mógłby ktoś inny?
– Ja nie dam rady wyrwać się z pracy, a ta baba żąda pojawienia się rodzica. Nie masz wyjścia.
– Przecież wiesz, że ja nie nadaję się do takich rzeczy. Nawet nie pamiętam, kiedy to dziecko ma urodziny, a mowa…
– Igor, do cholery! – Nina nie zamierzała bawić się w uprzejmości. – To twoje dziecko. I tak nie masz względem niej zbyt wielu obowiązków. Pomijam nawet fakt, że wisisz mi alimenty za ostatnie… Czekaj, ile to już? Trzy? Cztery miesiące?
– No wiem, wiem… Widzisz, Ninka, po prostu ostatnio mi się nie przelewa, a Ewelinka…
– Gówno mnie to obchodzi. Wsiadaj w samochód i jedź do tej szkoły albo poinformuję kogo trzeba o tym, że mi nie płacisz. Mam ci załatwić wizytę komornika?
– Nie, oczywiście, że nie.
– Tak właśnie myślałam.
– Ale o co właściwie chodzi?
– Dowiesz się na miejscu. A teraz zbieraj się i jedź. Cześć. – Nina z wściekłością zakończyła połączenie i schowała telefon do kieszeni fartucha.
Nie minęła jednak nawet minuta, a już musiała wyjąć go z powrotem.
– Co jeszcze? – warknęła opryskliwie, widząc na wyświetlaczu imię Igora.
– Bo widzisz, Ninka… – zaczął niepewnie.
– Do rzeczy.
– Mogłabyś przysłać mi adres tej szkoły SMS-em? Ja nawet nie wiem, gdzie to jest.
Ninie opadły ręce. Dosłownie. Co, do cholery, ona widziała kiedyś w tym facecie? Musiała mieć jakieś zaćmienie mózgu, bo inaczej nie dało się tego wytłumaczyć. Będąc przy zdrowych zmysłach, w życiu nie związałaby się z Igorem.
Ach te błędy młodości…
– Zaraz wyślę – powiedziała jednak, powtarzając sobie w duchu, że przecież tu nie chodzi o Igora, ale o dziecko.
Pospiesznie wysłała byłemu mężowi wiadomość, po czym w końcu wróciła do sprzątania świetlicy. Założyła na dłonie lateksowe rękawiczki i pochyliła się nad wiadrem, żeby zamoczyć w nim szmatkę, kiedy ktoś wszedł do pomieszczenia.
Nina zerknęła przez ramię, po czym aż się wzdrygnęła. Do świetlicy wszedł nie kto inny jak pan Wiesław.
– Przeszkadzam? – zapytał, zamykając za sobą drzwi.
Nina miała wrażenie, że żołądek podszedł jej niemal do gardła.
– Prawdę mówiąc, jestem zajęta.
– Och, ja chciałem tylko na ciebie popatrzeć. Przycupnę sobie w kąciku i nawet mnie nie zauważysz.
Wzdłuż kręgosłupa Niny przeszedł zimny dreszcz.
– Na pewno ma pan ciekawsze zajęcia. – Starała się mówić spokojnie, jednak było to trudne.
– Rozmawianie ze świrami, świetnie.
– Niech pan tak nie mówi o pacjentach. To tacy sami ludzie jak wszyscy inni.
– Być może. – Wiesław zignorował jej protesty i usiadł na kanapie. – Jak ci mija dzień?
– Dziękuję, dobrze. – Nina wiedziała, że musi zachować dystans.
– Mnie też, chociaż nie mogłem się doczekać, aż cię znowu zobaczę.
Nina nie odpowiedziała. Zaczęła wycierać parapety, modląc się przy tym w duchu, by ktoś jeszcze przyszedł do świetlicy.
– Jeden z lekarzy szczegółowo mnie wczoraj o ciebie wypytywał, wiesz? – Pan Wiesław nie spuszczał z niej oka.
– Tak?
– Chyba wie o naszej miłości.
Nina zastygła w bezruchu. Co też on plecie?
– Obawiam się, że on też może się w tobie podkochiwać – kontynuował pan Wiesław. – Wydawał się o ciebie zazdrosny.
– Dlaczego pan tak sądzi? – spytała drżącym głosem.
Wiesław podniósł się z kanapy i podszedł do niej bliżej.
– Musisz mi odpowiedzieć na ważne pytanie. – Popatrzył jej w oczy.
Nina nerwowo przełknęła ślinę. Naprawdę bała się tego mężczyzny.
– Jakie? – zapytała cicho, zerkając w stronę drzwi.
– Kochasz go?
– Ja…
Pan Wiesław przysunął się jeszcze bliżej.
– Odpowiedz, Nino, muszę to wiedzieć.
Nina cofnęła się o krok. Nie wiedziała, do czego ten facet może być zdolny i nie chciała się o tym przekonywać na własnej skórze.
– Nie wiem, o co panu chodzi. – Nadal starała się udawać spokojną, choć drżał jej już nie tylko głos, ale i ręce. Miała ochotę krzyczeć.
– Pytałem, czy coś cię łączy z tym lekarzem. – Pan Wiesław był nieugięty i znowu wykonał krok w przód. – Powiedz mi, Nino, muszę wiedzieć. Jesteś mi to winna.
– Niczego nie jestem panu winna.
– Mylisz się. Miłość zobowiązuje. – Znowu popatrzył jej prosto w oczy.
– Jaka miłość?
– Nasza, Nino. Nie wypieraj się tego uczucia. Nie powinnaś.
– Ja nic do pana nie czuję.
– Nie mów tak – zażądał, a w jego głosie usłyszała ledwie tłumioną agresję.
Tego było za wiele.
Nina odsunęła się i ruszyła w stronę drzwi.
– Nino! – krzyknął za nią jeszcze i poszedł w jej ślady, jednak była szybsza.
Czym prędzej szarpnęła za klamkę i wybiegła na korytarz, po którym kręcili się pacjenci.
– Wszystko w porządku? – zapytała przechodząca w pobliżu pielęgniarka.
– Tak. Nie. To znaczy… – Nina nerwowo pokręciła głową. Oddychała nierówno, a świat wirował jej przed oczami. – Wie pani, gdzie jest doktor Milewski? – spytała pielęgniarkę.
– Z tego co wiem, kilka minut temu opuścił oddział. Został poproszony o konsultację na dziecięcym.
– Cholera – wyrwało się Ninie.
– Ale pani ordynator jest u siebie. Może ona będzie mogła pomóc?
– Dziękuję, poradzę sobie. – Wysiliła się na uśmiech i wymijając pielęgniarkę, ruszyła do pokoju socjalnego.
Po drodze kilkakrotnie obejrzała się jeszcze przez ramię z obawą, że pan Wiesław zechce ją gonić, jednak nikt za nią nie szedł.
Kiedy już w końcu znalazła się we względnie bezpiecznym miejscu, usiadła na kanapie i zaczęła szlochać. Dlaczego ten facet musiał upodobać sobie akurat ją? No dlaczego? Z jakiego powodu?
Nie mogąc powstrzymać płaczu, ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego ona od zawsze musi mieć pecha i przyciąga do siebie tylko nieodpowiednich facetów? Czy, dla odmiany, nie mógłby zainteresować się nią ktoś względnie normalny?
ROZDZIAŁ 18
Jacek wyszedł z oddziału dziecięcego i skierował się ku schodom prowadzącym na zewnątrz budynku. Nie było dziś za ciepło, dlatego narzucił na fartuch kurtkę, żeby nie zmarznąć. Przez rozsuwane drzwi widział już pożółkłe krzewy i drzewa, którymi miarowo poruszał wiatr. To był jeden z tych dni, które zdecydowanie wolał spędzić w swoim gabinecie. Zwłaszcza po nocnych przejściach zgotowanych mu przez matkę. Chociaż połknął wieczorem podwójną dawkę leku, i tak nie mógł zasnąć do trzeciej. Mieszkanie z matką czasami naprawdę było ponad jego siły.
Zresztą teraz wcale nie czuł się lepiej. Nie przepadał za wizytami na dziecięcym, dlatego chciał opuścić to miejsce jak najszybciej. Nie lubił leczyć dzieci. Mali pacjenci już od studiów budzili w nim litość, współczucie i poczucie niesprawiedliwości. Nie znosił przekazywać złych wieści spoglądającym na niego z nadzieją rodzicom i patrzeć, jak w ich oczach zbierają się łzy. Odwiedziny w tej części szpitala najzwyczajniej w świecie go przerastały. Tak, jak dziś. Właśnie zdiagnozował zespół Retta u kilkuletniej dziewczynki, a ta choroba niewiele różniła się od wyroku śmierci.
Jacek wolał o tym nawet nie myśleć.
Zamiast tego wyszedł w końcu na dwór i głęboko odetchnął jesiennym powietrzem. W nocy padało, dlatego pachniało zgnilizną i mokrymi liśćmi. Jedno spojrzenie w niebo wystarczyło, by ocenić, że znowu zbiera się na deszcz. Zasnuwały je ciemne, ciężkie chmury i nie wyglądało na to, by ulewa rozeszła się po kościach. Prawdopodobnie będzie padało do wieczora.
Jacek, nie chcąc zmoknąć, ruszył w kierunku budynku, w którym mieścił się zamknięty oddział dla dorosłych. Po drodze pozdrowił jeszcze ratowników medycznych, którzy palili papierosy schowani za karetką, a potem otworzył drzwi i wszedł do środka. Sprawnie pokonał schody na górę, po czym wydobył z kieszeni pęk kluczy i dostał się na oddział.
– Panie doktorze? – Zanim udał się do swojego gabinetu, zaczepiła go jedna z pielęgniarek.
– Tak? – Zatrzymał się w miejscu.
– Jakaś pani o pana pytała.
– O, pacjentka?
– Nie, salowa.
– Mówiła, w jakiej sprawie mnie szuka?
– Nie, ale wyglądała na roztrzęsioną. Trochę się o nią martwię. Pewnie ma pan teraz ogrom zajęć, ale byłabym wdzięczna, gdyby udało się panu z nią porozmawiać. Jakoś nie mogę zapomnieć wyrazu jej oczu. Wyglądała, jakby czegoś się bała.
Jacek nie odpowiedział, ale pokiwał głową i posłał pielęgniarce uspokajający uśmiech. Po tym opisie nie miał wątpliwości, że chodziło o Ninę. Czyżby pan Wiesław znowu się jej naprzykrzał?
Nie chcąc tracić czasu, skierował się do gabinetu. Odwiesił kurtkę na wieszak przy drzwiach i znowu wyszedł na korytarz. Zamierzał czym prędzej odszukać Ninę. Po tym, co usłyszał z ust pielęgniarki, też się o nią zaczął martwić. Sprężystym krokiem ruszył korytarzem w kierunku skrzydła, w którym salowe urządziły sobie prywatny kącik, a po chwili delikatnie zapukał do jego drzwi.
– Proszę. – Dobiegł do niego ze środka kobiecy głos.
Nacisnął na klamkę i zajrzał do pomieszczenia.
– Dzień dobry, szukam pani Niny – powiedział, a dopiero później ją dostrzegł.
Siedziała skulona na kanapie pod ścianą i zalewała się łzami. Na jego widok jednak zerwała się na nogi i otarła twarz drżącymi palcami.
– Jacek? – zapytała zdziwiona.
Zamknął za sobą drzwi.
– Podobno mnie szukałaś.
– Ach, tak… – Nina bezradnie rozłożyła ręce.
– Miałaś kolejną scysję ze swoim ulubionym pacjentem?
– Nie nazywaj go tak, proszę.
– Przepraszam, nie będę. Ale chodzi o niego, tak?
– Niestety. – Nina pociągnęła nosem.
– Chcesz o tym porozmawiać?
W odpowiedzi tylko spuściła wzrok i znowu otarła cieknące po policzkach łzy.
– Nie chciałabym zajmować ci czasu, na pewno jesteś zajęty.
– Mam chwilę przerwy, dopiero wróciłem z konsultacji na oddziale dziecięcym.
– Naprawdę? – Nina uniosła głowę.
– Oczywiście. Zresztą przecież rozmawiamy o moim pacjencie. Może napijemy się kawy?
– Tak, chętnie.
– W moim gabinecie? Tam nikt nie powinien nam przeszkadzać.
– Dobrze.
– Wobec tego pójdę wstawić wodę, a ty kilka razy głęboko odetchnij i spróbuj się uspokoić. Nie chcę być niemiły, ale w tym stanie…
– Wiem, wiem. Mogłabym wystraszyć pacjentów.
Jacek posłał jej blady uśmiech.
– Do zobaczenia za chwilę. – Odwrócił się w stronę drzwi i wyszedł.
Nina natomiast posłuchała jego rady i wzięła kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Potem podeszła do wiszącego niedaleko drzwi lustra i przyjrzała się swojemu odbiciu. Wyglądała nawet nie jak siedem, ale dwadzieścia nieszczęść, a do tego po policzkach spłynął jej cały tusz do rzęs, którym zdążyła umalować się rano przed pracą.
– No pięknie – mruknęła sama do siebie i rozejrzała się za jakimiś płatkami kosmetycznymi, żeby zlikwidować nieestetyczne czarne smugi.
Marta na pewno trzymała takie rzeczy w swojej szafce, ale Nina nie mogła przecież wyjść na korytarz i odszukać koleżanki. Nie chciała też zawracać sobie głowy dzwonieniem. Odnalazła więc w jednej z szafek paczkę z watą, zrolowała ją w wacik i zwilżyła go wodą. Na szczęście podczas ostatniej wizyty w drogerii nie zainwestowała w żaden lepszy, a tym samym wodoodporny tusz, ale jakiś tani kosmetyk, który mogła zmyć bez użycia mleczka czy płynu do demakijażu. Oszczędzanie też ma swoje zalety, nie tylko te związane z pieniędzmi.
Po kilku minutach i kolejnych głębokich oddechach udało jej się doprowadzić twarz do względnego porządku oraz trochę uspokoić. Poprawiła jeszcze roboczy uniform, po czym udała się do gabinetu Jacka, który ustawiał właśnie na swoim biurku dwa duże kubki.
– Herbata czy kawa? – zapytał, kiedy zamknęła za sobą drzwi.
– Może herbata.
– Mam tylko zwykłą czarną.
– Nie szkodzi, wypiję taką, jaką masz.
– Może chcesz też coś na uspokojenie? – Jacek popatrzył na nią z troską. – Mógłbym poprosić pielęgniarkę, żeby przyniosła ci jakąś tabletkę.
W innej sytuacji Nina poczułaby się zawstydzona taką propozycją, ale po pierwsze – Jacek był psychiatrą, a po drugie naprawdę miała ochotę łyknąć jakąś pigułkę. Serce nadal biło jej stanowczo za szybko, a w gardle zalegała dławiąca gula emocji.
– Może to rzeczywiście dobry pomysł. – Spojrzała pytająco na Jacka.
Ten pokiwał głową, po czym wyjrzał na korytarz i przywołał do siebie pielęgniarkę. Szepnął jej coś na ucho, a ona zjawiła się z tabletkami już po kilku minutach.
Jacek podał opakowanie Ninie.
– Weź jedną pod język – polecił. – Zadziała najszybciej.
– Dziękuję. – Nina posłusznie wzięła tabletkę.
– A tu twoja herbata. – Jacek podsunął jej parujący kubek i usiadł po drugiej stronie biurka.
Przesunął na bok leżące na nim papiery i oparł się wygodnie o zagłówek krzesła.
– Jeżeli to cię pocieszy, mój dzień też nie należy do najprzyjemniejszych – powiedział, chcąc dać Ninie jeszcze chwilę na uspokojenie.
– Dlaczego?
– Byłem właśnie na oddziale dziecięcym. Może nie powinienem tego mówić jako lekarz, ale naprawdę nie znoszę obcować z chorymi dziećmi. Diagnozowanie kilkuletnich pacjentów zawsze wywołuje we mnie zbyt wiele emocji.
– Rozumiem to aż za dobrze. Sama jestem matką i nie wyobrażam sobie, żeby coś stało się moim dzieciakom.
– Tak? – Jacek impulsywnie powiódł wzrokiem w kierunku jej ręki w poszukiwaniu obrączki.
– Mam dwójkę, Ignasia i Kalinkę.
– W jakim wieku?
– Osiem i jedenaście lat.
Jacek pokiwał głową. Nie miał odwagi zapytać o męża, dlatego zamiast cokolwiek powiedzieć, zbliżył do ust kubek z herbatą.
– Zresztą nawet jak nie chorują, to ciągle się o nie martwię – podjęła Nina. – Dziś rano dostałam telefon od wychowawczyni Kalinki z wezwaniem do szkoły. Siedzę przez to jak na szpilkach.
– Twoja córka coś przeskrobała?
– Wychowawczyni nie chciała mi powiedzieć o co chodzi przez telefon, ale nie sądzę, żeby to było coś poważnego. Kobieta po prostu mnie nie lubi.
– To dlaczego jeszcze nie pojechałaś do szkoły?
– Nie mogę tak po prostu wyjść z pracy.
– I co teraz?
– Oddelegowałam do szkoły swojego byłego męża. Czekam na jakiś telefon od niego, ale pewnie jeżeli sama nie zadzwonię, to nie pomyśli o tym, żeby mnie poinformować, jak przebiegła ta rozmowa.
Jacek pokiwał głową, a w duchu odetchnął z ulgą. Wzmianka o byłym mężu nieco go uspokoiła.
– Na pewno nie masz się czym martwić – powiedział, nie odrywając wzroku od Niny.
– Obyś miał rację.
– A o co chodziło z panem Wiesławem?
Nina westchnęła i sięgnęła po stojący przed nią kubek. Upiła łyk gorącej herbaty, a potem opowiedziała o tym, jak mężczyzna nagabywał ją w świetlicy.
– Nie brzmi to dobrze – skwitował Jacek. – W dodatku potwierdza moje wczorajsze przypuszczenia.
– No właśnie. Co wywnioskowałeś po rozmowie z nim?
– Obsesja na twoim punkcie wskazuje na jakieś z zaburzeń schizoafektywnych.
Nina pokiwała głową. Wiedziała, co to znaczy. Może i nie miała wykształcenia medycznego, lecz pracowała w tym miejscu od lat i przez ten czas zdążyła zaznajomić się z wieloma chorobami psychicznymi.
– Naprawdę nie można było zdiagnozować tego wcześniej?
– Tak jak już mówiłem, psychika człowieka wciąż stanowi dla nas zagadkę, a w dodatku pan Wiesław sprytnie mydlił lekarzom oczy.
– Będziecie to leczyć? – zapytała.
– Najpierw musimy pogłębić diagnostykę, żeby potwierdzić moje przypuszczenia, ale tak, na pewno zastosujemy farmakoterapię.
– Ta obsesja mu minie?
– Powinna.
– Kiedy?
– Pacjenci różnie reagują na leki. Nie jestem w stanie dać ci konkretnej odpowiedzi.
Nina popatrzyła na swoje splecione palce.
– No to co ja mam zrobić? – zapytała bezradnie. – Może sama wariuję, ale naprawdę boję się tego faceta. Nie wiem, do czego jest zdolny, a ostatnio pozwala sobie na coraz więcej. Jeżeli jest niebezpieczny i zrobi mi krzywdę? – Zerknęła na Jacka.
Lekarzowi szybciej zabiło serce. Miał ochotę wziąć ją za rękę i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, jednak lata przepracowane w zawodzie sprawiły, że tylko pochylił się do przodu i kojąco uśmiechnął. A może zrobił to dlatego, że nie miał wprawy w kontaktach z kobietami i nie wiedział, na ile może sobie pozwolić?
Nieistotne.
– Nie zakładajmy najgorszego, dobrze? – powiedział.
– Łatwo ci mówić. To nie ty musisz ukrywać się we własnym miejscu pracy. Jak ja mam w tej sytuacji wykonywać swoje obowiązki?
– Pan Wiesław prześladuje cię zawsze, kiedy jesteś sama, prawda?
– Na to wygląda. Jakby bał się zbliżyć do mnie przy ludziach. Nie licząc sytuacji ze sklepu. W szpitalu raczej boi się personelu.
– To zawsze coś.
– Co masz na myśli?
– Dopóki nie zastosujemy leczenia, które przyniesie oczekiwane efekty, po prostu nie sprzątaj tam, gdzie możesz zostać sama.
– Nie zawsze mam na to wpływ. – Zaczęła kręcić nosem, ale szybko się zreflektowała. – Mogę się dogadać z Martą.
– Z Martą?
– To moja koleżanka. Często jesteśmy razem na jednej zmianie.
– Mogę cię zapewnić, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby okiełznać amory tego pana.
Nina nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Jestem ci bardzo wdzięczna.
– Do tego czasu zachowaj jednak ostrożność. Poproszę też pielęgniarki, żeby miały na naszego kochasia oko. Strzeżonego pan Bóg strzeże, prawda?
– Mam taką nadzieję.
– Będzie dobrze – zapewnił jeszcze raz Jacek, a po chwili rozszedł się po gabinecie dźwięk komórki Niny.
Wyciągnęła telefon z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz.
– Przepraszam, to mój były mąż – wyjaśniła. – Muszę odebrać, pewnie chce mi przekazać wieści ze szkoły.
– Jasne.
– Wyjdę na korytarz. – Nina podniosła się z krzesła, jednak Jacek ją ubiegł.
– Zostań – wyszeptał. – Ja na chwilę wyjdę. Porozmawiam z pielęgniarkami o panu Wiesławie.
Nina posłała mu uśmiech i przyłożyła telefon do ucha.
– Halo?
– No wreszcie. – Igor nie bawił się w uprzejmości. – Już myślałem, że nie odbierzesz. Dzwoniłem trzykrotnie i za każdym razem włączała się poczta.
– Sorry. W szpitalu są problemy z zasięgiem.
– Tłumacz się, tłumacz.
– Nieważne. – Nie miała zamiaru się kłócić. – Byłeś w szkole Kalinki?
– Kazałaś, to pojechałem.
– I co?
– Jestem już pod szpitalem.
– Matko kochana, jakim szpitalem?! – Pod Niną ugięły się nogi. W jej głowie natychmiast pojawiły się czarne scenariusze z udziałem jej dziecka w roli głównej.
– Twoim psychiatrykiem, a jakim niby? – Igor natychmiast przywołał ją do porządku.
– Po coś ty tutaj przyjechał? Mówiłam przecież, że jestem w pracy. Nie mogłeś mi przekazać, co mówiła nauczycielka, przez telefon? – warknęła.
– Mogłem, ale nie bardzo wiem, jak miałbym ci przez słuchawkę przekazać Kalinę.
– Zabrałeś ją ze szkoły?
– Zabrałem? Ta rąbnięta baba wepchnęła mi ją do auta, wyzywając mnie przy tym od najgorszych.
Nina przyłożyła palce lewej ręki do skroni i wykonała nimi niewielkie kółeczka. Nietrudno jej było wyobrazić sobie rozsierdzoną wychowawczynię.
– Zaraz, zaraz… Od początku. Co z Kalinką?
– Ja tam się nie znam, ale pielęgniarka szkolna powiedziała, że ma ospę.
– Słucham? – Nina miała wrażenie, że się przesłyszała. Ospa? No pięknie!
– No taką chorobę zakaźną – wyjaśnił Igor.
– Wiem, co to jest ospa – warknęła.
– To dlaczego udajesz głupią i zarzucasz mnie pytaniami? Mniejsza o to. Zejdź do nas i zabierz Kalinę, zanim się zarażę. Wolę dmuchać na zimne.
– Przywiozłeś mi do pracy chore dziecko?
– Jezu, Nina, czy ty masz problemy ze słuchem?
– Nie mam żadnych problemów! – mimowolnie uniosła głos. Ten facet skutecznie doprowadzał ją do szału.
– No i świetnie, więc schodź natychmiast.
– Nie mogę.
– Jak to: nie możesz? – Igor zdębiał.
– Nie mogę wprowadzać na oddział osób postronnych.
– Jakich postronnych? To tylko Kalina.
– Nie mogę złamać przepisów.
Igor ze świstem wypuścił powietrze.
– Świetnie – rzucił opryskliwym tonem. – No to co ja mam z nią teraz zrobić?
– Zawieź ją do mojej mamy – rzuciła po chwili namysłu.
– Żeby pożarła mnie żywcem? – prychnął Igor. – To harpia. Dziękuję, już wolę czekać na ciebie na parkingu.
– Przecież ja kończę dopiero za kilka godzin!
– A masz jakiś lepszy pomysł?
Nina miała ochotę czymś rzucić. Najlepiej w niego.
– Będziesz trzymał chore dziecko w samochodzie? Czy ty siebie słyszysz?
– Nic lepszego nie przychodzi mi do głowy.
– To akurat niedziwne.
– Daruj sobie złośliwości, okej? I tak robię dziś za twojego chłopca na posyłki.
– Rzeczywiście strasznie się napracowałeś, raz w życiu odbierając ze szkoły swoje dziecko!
– Nie oczerniaj mnie. Byłem już kiedyś na wywiadówce.
– Tylko dlatego, że ja miałam wtedy ważne szkolenie, którego nie mogłam opuścić. Może jeszcze powinnam ci wręczyć za to medal i tytuł ojca roku.
– Mamo! Tato! Nie kłóćcie się! – rozległ się w telefonie uniesiony głos Kalinki.
Dopiero wtedy Nina się zreflektowała.
– W takim razie zabierz Kalinkę do siebie – powiedziała do słuchawki, starając się odzyskać spokój, choć było to nadzwyczaj trudne. Igor działał na nią jak płachta na byka.
– Ale Ewelina…
– Z tego, co pamiętam, kiedyś mówiłeś, że lubi dzieci – nie dała mu skończyć.
– Może i lubi, ale na pewno nie ma ochoty niańczyć tych mojej byłej żony.
– Jesteś ich ojcem, do cholery! – Ninie znowu puściły nerwy. – I jeśli dobrze pamiętam, sam zawzięcie dążyłeś do prokreacji.
– A ty niby byłaś tak bardzo temu przeciwna, tak?
– Dość. – Nina nie miała zamiaru wdawać się w tak prymitywną dyskusję. – Zabierz Kalinkę do siebie albo odwieź do mojej matki. Jak wolisz. Odbiorę ją po południu – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu i nacisnęła czerwoną słuchawkę.
Zdenerwowana, opadła na krzesło, po czym dopiła herbatę. Kiedyś nie wytrzyma i udusi tego faceta. Gołymi rękami! Nawet pomimo tego, iż oficjalnie deklarowała, że po rozwodzie utrzymują całkiem przyzwoite relacje.
Jacek wrócił do gabinetu chwilę później.
– Nie to, że podsłuchiwałem, ale czy stało się coś poważnego? Krzyczałaś tak, jakby… – urwał w pół zdania, nie wiedząc, czy powinien mieszać się w nieswoje sprawy, i opuścił ramiona.
– Przepraszam. – Nina spojrzała mu w oczy. – Po prostu miałam nieprzyjemną rozmowę z byłym mężem.
– Co z twoją córką? – Jacek wrócił na swoje miejsce, zerkając na salową.
– Ma ospę, a ten baran przywiózł ją tutaj, zamiast od razu zabrać do lekarza i jeszcze… Nieważne. – Pokręciła głową. – Pewnie nie chcesz o tym słuchać.
– Mogę ci jakoś pomóc?
– Nie sądzę. Będę musiała ogarnąć ten chaos sama. Zresztą i tak wiele dla mnie robisz, zajmując się panem Wiesławem.
– Powtórzę, ale to mój obowiązek.
– Wiem, wiem. – Nina dopiła herbatę. – À propos pana Wiesława. Przemyślałeś już, jak mogłabym ci się odwdzięczyć?
– Nie trzeba, naprawdę. – Jacek wyraźnie się speszył.
Nigdy nie wiedział, jak reagować na tego typu propozycje. Zazwyczaj skutecznie wybijał takie rzeczy z głów pacjentów, robiąc im wykład na temat tego, że przyjmowanie od nich jakichkolwiek korzyści może zostać uznane za formę łapówki, jednak nie sądził, by w przypadku Niny przyniosło to skutek. Była bardzo zdeterminowana.
– To może jakieś dobre wino? – zaproponowała.
– Nie piję alkoholu – odpowiedział mechanicznie, ale zaraz potem odchrząknął.
Nina zmarszczyła brwi.
– Tak samo jak nie palisz papierosów?
Mężczyzna niewymuszenie się roześmiał.
– Chyba mnie rozgryzłaś.
– No to co, jakieś dobre wino, tak? A może wolisz whisky? Albo koniak?
Jacek jeszcze raz popatrzył jej w oczy. Miała hipnotyczne tęczówki otoczone ciemną kaskadą rzęs. Nigdy z taką intensywnością nie przyglądał się żadnej kobiecie i prawdę mówiąc, nie mógł rozgryźć, dlaczego Nina przyciągała go do siebie aż tak, choć zastanawiał się nad tym niemal pół nocy.
Ale podobała mu się, i to naprawdę. Do tego stopnia, że był gotowy schować niepewność do kieszeni i zaryzykować.
– No dobrze – powiedział po chwili namysłu. – Wobec tego niech będzie wino.
– Świetnie. – Nina natychmiast się rozpogodziła.
– Ale mam jeden warunek.
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Warunek?
– Nie lubię pić alkoholu w samotności.
– Och. Czy ty…
Jacek poczuł, jak jego serce zaczyna bić mocniej.
– Tak – powiedział na tyle pewnie, na ile pozwalał mu stres. – Co powiesz na kolację?
Nina zatrzepotała rzęsami. O Boże. Czy on proponował jej randkę? Miała wyjść na kolację? Z LEKARZEM? Takie wizje nie pojawiały się nawet w jej najśmielszych snach.
– Naprawdę? – wydusiła oszołomiona. – Mówisz poważnie?
– A wyglądam, jakbym żartował?
Nina nie wiedziała, jak ma zareagować. Była tak samo podekscytowana tym pomysłem, jak przerażona. Kiedy ona ostatnio wychodziła z mężczyzną? Szkolna dyskoteka z Igorem się liczy, prawda? Bo jeżeli tak, to będzie jakieś dwanaście lat temu. DWANAŚCIE LAT! Czyżby naprawdę była na ostatniej randce, gdy miała siedemnaście lat?
– Dobrze – odpowiedziała Jackowi, uświadamiając sobie tę bolesną prawdę.
– Zgadzasz się? – Wyglądał na nie mniej zaskoczonego od niej.
– Tak.
– Świetnie – bąknął pod nosem. – To naprawdę świetnie. – Wyprostował plecy. – W takim razie, co powiesz na czwartek?
– Pracuję wtedy na drugą zmianę.
– Och.
– Ale może piątkowy wieczór? – zaproponowała natychmiast, widząc w jego oczach rozczarowanie.
Jacek odetchnął z ulgą.
– Wobec tego kolacja plus wino w piątek wieczorem.