Текст книги "Ja chyba zwariuję!"
Автор книги: Agata Przybyłek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 12 (всего у книги 19 страниц)
ROZDZIAŁ 29
– Jak wyglądam? – Nina odwróciła się od lustra i popatrzyła na siostrę.
Eliza stała oparta o ścianę w przedpokoju, lustrując ją wzrokiem. Niezaprzeczalnie miała talent do zmieniania wyblakłych kur domowych w królewny. Nina już niejednokrotnie przekonała się o tym, że elegancka sukienka, dobre uczesanie włosów i porządny makijaż potrafią zdziałać cuda nawet w przypadku kogoś takiego jak ona. A jeżeli dołożyć do tego szpilki na połyskującym obcasie, to już w ogóle czuła się niezwykle atrakcyjnie. Dokładnie tak, jak teraz. Pożyczona od siostry prosta sukienka oraz wcięty w talii żakiecik sprawiały, że prezentowała się o niebo lepiej, niż gdyby wbiła się w fatałaszek od matki. Zakładając oczywiście, że udałoby się jej w niego wbić. Znając Sabinę, mogłoby to być dość problematyczne.
Również odwołanie umówionej przez Sabinę wizyty u fryzjera Nina oceniała jako dobrą decyzję. Dobrze czuła się w tym swoim mysim kolorze włosów. Była zdania, że zgrabny koczek wyczarowany przez Elizę o wiele bardziej pasuje do niej, niż proponowane przez matkę dopinki.
– Moim zdaniem wyglądasz jak milion dolarów – odpowiedziała Eliza, kątem oka zerkając na stojącą u boku siostrzenicę. – A twoim, Kalinko?
– Moim też.
– Albo jak tysiąc – przytaknął im Ignaś, w odpowiedzi na co cała damska trójka buchnęła gromkim śmiechem.
– Wracajcie pod koc – poleciła Nina dzieciom, po czym ponownie przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Musiała oswoić się z kobietą patrzącą na nią zza lśniącej tafli.
Eliza też była dumna ze swojego dzieła, szczególnie gdy widziała szeroki uśmiech na pociągniętych szminką ustach siostry.
– Tylko uważaj, żeby Jacek, jak już cię zobaczy, nie padł na zawał – zażartowała.
– Nie kracz. – Nina odwróciła się do niej. – Przydałaby się jeszcze jakaś torebka.
– Przywiozłam dla ciebie swoją najlepszą czarną kopertówkę.
– Naprawdę?
– Tak. Ale pożyczę ci ją tylko pod jednym warunkiem – zastrzegła Eliza.
– Aż się boję.
– Właściwie to dwoma.
– Eliza!
– Po pierwsze, musisz obiecać, że jej nie zniszczysz – wyjaśniła.
– To akurat masz jak w banku. Będę o nią dbać, jakby była cennym klejnotem – zapewniła Nina.
– A po drugie, nie wyjdziesz z tej kolacji przed dwudziestą drugą.
– Tego akurat nie mogę ci zagwarantować. A jeżeli będzie nudno?
– Daj spokój, oczy ci się świecą na myśl o tym wieczorze jak najjaśniejsze gwiazdy. Poza tym, jeżeli już jakiś facet cię zainteresował, to na pewno nie jest nudziarzem. Do kogo, jak do kogo, ale do zwariowanych mężczyzn to ty masz szczęście.
Nina zachichotała. Czuła się trochę jak nastolatka.
– Jesteś kochana. – Ucałowała siostrę, po czym pożegnała się z dziećmi i w końcu pojechała na randkę.
Dotarła na parking przed Kawiorem trzy minuty po umówionej porze. Choć był wieczór i okolicę spowijał mrok, liczne latarnie stojące na parkingu rozświetlały ciemność, tworząc wyjątkowy klimat jeszcze przed wejściem do restauracji.
Jacek czekał na Ninę przy drzwiach do lokalu. Gdy szła w jego stronę, niemal od razu dostrzegła piękny bukiet kwiatów, który trzymał w dłoniach.
– To dla mnie? – zapytała zaskoczona, zamiast się przywitać.
Jacek posłał jej uśmiech, upodabniając się tym samym do znanego hollywoodzkiego aktora. Bez białego kitla prezentował się o wiele lepiej.
– Mam nadzieję, że ci się podobają. – Wręczył jej kwiaty.
– Bardzo – szepnęła z zachwytem, wtulając nos w jedną z białych różyczek.
Jacek zaplótł palce, by ukryć drżenie dłoni. Starał się zapanować nad szalejącymi w nim emocjami, co nie było łatwe, gdy stał z Niną twarzą w twarz. A ona, wymalowana i promienna, wyglądała o wiele bardziej atrakcyjnie, niż kiedy wpadali na siebie na szpitalnym korytarzu.
– Ślicznie wyglądasz – powiedział, nie mogąc oderwać wzroku od jej twarzy.
– Nieco inaczej niż w roboczym fartuchu.
– Szpitalny uniform też ma swój urok. – Puścił do niej oko.
Zgrywał się? Postanowiła tego nie roztrząsać. Zamiast tego zapytała:
– Wchodzimy do środka?
– Oczywiście. – Jacek wpuścił ją przodem i pomógł zdjąć płaszcz, kiedy znaleźli się przy niewielkim kontuarze, by potwierdzić rezerwację.
Kelner zabrał ich wierzchnie okrycia i zaprowadził do stolika. Odsunął Ninie krzesło i poczekał, aż usiądzie. W podziękowaniu posłała mu uśmiech, a następnie rozejrzała się po wnętrzu. Było tu naprawdę pięknie. Różnych rozmiarów stoliczki przykryto eleganckimi bieżnikami, a na każdym z nich znajdowała się piękna kompozycja z zielonych liści eukaliptusa stojąca w smukłym, przezroczystym wazonie. Na ścianach dominowały szarości i biele, które przełamywały kolorowe obrazy oprawione w ramki w takim samym odcieniu jak krzesła i stolik. Na parapetach poustawiano świeczki, których płomienie rzucały światło na grube, spływające ku ziemi zasłony.
– Pozwoli pani, że włożę kwiaty do wazonu – zwrócił się do Niny kelner.
Rozstała się z nimi niechętnie. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio dostała kwiaty od kogoś innego niż Stefan. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że przez tę swoją samotność zupełnie odwykła od tego typu przyjemności. Może matka miała rację, że najwyższa pora to zmienić? Nawet najbardziej zatwardziała przeciwniczka związków damsko-męskich marzy czasem o byciu adorowaną. Kobiety chyba rodzą się z potrzebą uwagi Nie musi to być nawet książę z bajki, który zabrałby je na wymarzony bal. Pragną po prostu kogoś, kto dostrzeże czające się w ich oczach emocje i pośle czuły uśmiech.
Nina już teraz miała przeczucie, że ten wieczór upłynie w niezwykle przyjemnej atmosferze.
– Jesteś wyjątkowo milcząca – zauważył Jacek. Podczas gdy Nina rozglądała się po wnętrzu, on przyglądał się cieniom na jej twarzy.
– Przepraszam. – Natychmiast przeniosła na niego wzrok. – Po prostu dawno nie wychodziłam i nie mogę nacieszyć się tym miejscem.
– Wobec tego miło mi, że sprawiłem ci przyjemność.
– I to jaką.
– Dzieci nie miały nic przeciwko?
– Och, nie. Zostały z moją siostrą. Jak znam życie, Eliza zrobi im kakao z piankami i będą wylegiwać się przed telewizorem, dopóki nie zasną.
– Pewnie będą zadowolone.
– Też tak sądzę.
– Karty dań dla państwa – przerwał im kelner, który przyniósł wazon z kwiatami. – Życzą sobie państwo coś do picia?
Jacek zerknął na Ninę.
– Poproszę wodę – zdecydowała od razu.
– Z cytryną?
– Może być.
– Dla mnie to samo.
Mężczyzna pokiwał głową i zostawił ich, by mogli w spokoju zdecydować, co zamówić.
Nina pierwsza rozłożyła przed sobą kartę dań i zaczęła wodzić wzrokiem po kuszących nazwach. Trudno jej było wybrać, bo każde z dań wyglądało na smaczne. W końcu zdecydowała się jednak na pierś z kaczki z młodymi warzywami i winnym sosem. Jacek wybrał polędwicę, a na deser zgodnie zamówili gorącą szarlotkę z lodami.
Kelner zabrał karty i odszedł. Nina pochyliła się nieco do siedzącego naprzeciwko Jacka. Sala restauracyjna zaczynała coraz bardziej się zapełniać i do ich uszu dobiegał cichy szum rozmów pozostałych gości.
– Jak ci minął dzień? – zapytała.
Jacek też pochylił się w jej stronę.
– Dzień jak co dzień. Nadal staramy się rozwiązać problem nagminnych kradzieży na oddziale. A raczej zaginięć, bo Teresa twierdzi, że to problem kleptomana. Kolejny dyżur uspokajałem rozżalonych pacjentów, którym coś zaginęło.
– Macie już jakiś trop?
– Jest kilku podejrzanych, ale to jeszcze nic pewnego. Nie umiem ci podać żadnych szczegółów, bo sprawą zajmuje się Teresa. Ja robię tylko za paprotkę.
– Paprotkę?
– Taką dekorację za jej plecami. Dodaję pacjentom otuchy.
Ninie spodobało się to określenie.
– A jak u ciebie? – zapytał Jacek. – Rozwiązałaś sprawę z byłym mężem?
– Chciałabym, ale pewnie nie uda mi się to wcześniej niż w przyszłym tygodniu.
– Dlaczego?
– Sąsiadka Igora poinformowała mnie, że wyjechał i wróci dopiero po weekendzie. Powinnam przywyknąć do jego nieodpowiedzialności, ale za każdym razem łudzę się, że zmądrzał. Nie ma sensu o tym rozmawiać. Szkoda psuć sobie taki miły wieczór rozwodzeniem się nad moim byłym mężem.
Jacek ucieszył się z takiego obrotu spraw.
– A jak z panem Wiesławem? Dał ci spokój na dobre? – zagadnął, kątem oka obserwując gości zajmujących stolik za plecami Niny.
Były to dwie pary, jak na jego oko małżeństwa, które wybrały się na podwójną randkę. Szczególną uwagę przyciągała ekstrawagancko ubrana, około sześćdziesięcioletnia kobieta. Miała na sobie niezwykle kusą, aczkolwiek na pewno drogą sukienkę, niebotycznie wysokie szpilki ozdobione ćwiekami oraz białe futro. Jacek patrzył przez chwilę, jak uśmiecha się do męża, ale szybko ponownie skupił uwagę na Ninie.
– Dziś mnie nie męczył – odpowiedziała na jego pytanie. – Nie wiem, czy się wystraszył, czy to kwestia odpowiednio dobranych leków, ale zmianę przeżyłam bez zaczepek z jego strony.
– Na wszelki wypadek nie przebywaj jeszcze sama w pustych pomieszczeniach, w których mógłby do ciebie dołączyć.
Nina spojrzała na niego zadziornie.
– Troszczysz się tak o każdą ze swoich pacjentek?
Jacek niewymuszenie się roześmiał. Z każdą kolejną minutą czuł, jak schodzi z niego kumulujące się przez cały dzień napięcie. To był bardzo przyjemny stan.
– Tylko o te, które spotykam zapłakane w pustostanach po laboratorium.
– Mam nadzieję, że nie jest tam zbyt tłoczno.
– A skąd. Do tej pory przyłapała mnie na paleniu tylko jedna.
Nina pokiwała głową i upiła łyk wody, zostawiając przy tym ślad po szmince na szklance.
– Długo mieszkasz w Brzózkach? – Powtórnie popatrzyła na Jacka.
– Od urodzenia, ale z przerwami. Studiowałem w Warszawie i potem przez krótki czas pracowałem w tamtejszym szpitalu.
– Nie podobało ci się w dużym mieście?
– Podobało, nawet bardzo. Z czasem człowiek może przywyknąć nawet do wielkomiejskiego szumu. A potem nawet mu trudno bez niego żyć.
– W takim razie, dlaczego wróciłeś?
– Przez wzgląd na matkę. Kilka lat temu zmarł mój ojciec. Nie chciałem, żeby została sama.
– To bardzo szlachetne.
– Czy ja wiem? Jestem jedynakiem, to był mój obowiązek. Matka źle znosi samotność.
– Nie miała tutaj żadnej rodziny?
– Nie. Pochodzi z Pomorza, przeniosła się do Brzózek dla ojca. Zresztą tam też nie miałaby nikogo bliskiego. Jej jedyna siostra wyemigrowała na Zachód zaraz po otwarciu granic.
– Więc gdyby nie ty, rzeczywiście czekałaby ją tylko samotność.
– Niestety.
– Lubisz pracować w szpitalu w Brzózkach?
– Cóż… W porównaniu ze standardem z poprzedniej pracy nie jest to rewelacja, ale nie narzekam. Zostałem lekarzem, żeby pomagać ludziom. Cieszę się, że mogę to robić. Miejsce nie ma znaczenia, liczą się efekty. A ty pochodzisz z Brzózek?
– Tak. Moja rodzina mieszka tu z dziada pradziada.
– Wyjeżdżałaś stąd na dłużej?
– Pytasz o studia?
Jacek pokiwał głową.
– Na przykład.
– Urodziłam pierwsze dziecko w wieku osiemnastu lat, więc mogłam o nich jedynie pomarzyć – odparła.
– Och…
– Wiem, że to nie stawia mnie w najlepszym świetle. Mogłabym powiedzieć teraz, że to kara za błędy młodości, ale wcale tak nie uważam. Kalinka i Ignaś to najlepsze, co mi się mogło w życiu przytrafić.
– Nie to miałem na myśli. Po prostu jestem zaskoczony. Ani mi w głowie cię osądzać.
– Naprawdę? – Nina znowu sięgnęła po szklankę. – Ludzie nieustannie to robią – powiedziała, kątem oka obserwując samotną staruszkę, którą kelner usadził właśnie przy stoliku pod ścianą za plecami Jacka. Miała na sobie bardzo ładną, czerwoną sukienkę, ale wydawała się niespokojna. Nerwowo rozglądała się po sali, jakby kogoś szukała.
– Wierzę ci. Opowiesz coś o swoich dzieciach? – zaproponował Jacek.
– Kalina jest starsza, a młodszy to Ignaś. Ma osiem lat. Są teraz w takim wieku, że dość często się kłócą i biją, ale w gruncie rzeczy to dobre dzieciaki. Nie mogą bez siebie żyć, chociaż przynajmniej kilka razy dziennie słyszę, jak bardzo się nienawidzą.
– Pewnie nie masz czasu się przy nich nudzić.
– A żebyś wiedział.
Jacek już otworzył usta, by coś odpowiedzieć, gdy zjawił się kelner.
– Państwa dania. – Postawił przed nimi apetycznie wyglądające, wielkie talerze. – Smacznego.
– Dziękujemy – odpowiedzieli zgodnie, po czym zabrali się do jedzenia.
Smakowało wybornie. Kaczka Niny niemal rozpływała się w ustach.
– To miła odmiana. Niczym nie przypomina potraw, które serwuję swoim dzieciom – stwierdziła po kilku kęsach. – Ignaś z Kalinką najchętniej jedliby ciągle kotlety mielone albo frytki. I słodycze. Tony słodyczy.
– Pewnie czasami wychodzi ci to bokiem.
– Na szczęście przed popadnięciem w kulinarną rutynę ratuje mnie moja matka. Jest fanką zdrowego stylu życia i nieustannie podsyła mi albo przynosi przepisy na proste, ale pożywne jedzenie.
Jacek uśmiechnął się szeroko.
– Coś nie tak? – spytała Nina.
– Nie, po prostu dobrze to znam. Moja matka też ma fioła na punkcie zdrowego odżywiania.
– No proszę, więc mamy coś wspólnego.
– Z tym że ty mówisz o tym z entuzjazmem, a mnie czasami trafia szlag, kiedy wracam do domu z nadzieją na zwykłego, polskiego schabowego, a dostaję jakieś papki, kasze czy inne wynalazki, których nazw nie umiem nawet wymówić. – Jacek teatralnie się skrzywił. – Nie wiem, co bym zrobił, gdybym po drodze z pracy do domu nie dojadał na mieście. To zdrowe jedzenie jest gorsze niż dieta. Takie dziwactwo mogła wymyślić tylko kobieta. Mężczyźni nie są tak chętni do odmawiania sobie przyjemności.
Nina buchnęła śmiechem.
– Nie martw się, u mnie też nie zawsze jest różowo. Moja mama raczej nie wie, co to subtelność i prawie przy każdej wizycie ze łzami w oczach wyrzuca mi, że truję swoje dzieci.
– Wobec tego nie wiem, które z nas ma gorzej – stwierdził Jacek.
Przez następne kilka chwil gawędzili swobodnie na różne tematy, odkrywając, że coraz więcej rzeczy ich łączy. Na przykład słabość do szarych, narożnych kanap z wielkimi poduchami, zamiłowanie do czytania przed snem szwedzkich kryminałów, marzenie o domu z werandą czy miłość do grillowanej papryki. Tak, tak. Koniecznie czerwonej. Najlepiej z zielonym pesto dla kontrastu.
I pewnie ten wieczór skończyłby się tak samo przyjemnie, jak zdążył się zacząć, gdyby nie dwie nadopiekuńcze matki.
ROZDZIAŁ 30
Anita wpatrywała się w podłą zołzę mizdrzącą się do jej syna, rozważając w duchu, czy jeżeli rzuci się na nią z nożem, to któryś z gości oderwie ją od niej, nim zdoła poderżnąć gardło tej lafiryndzie albo przynajmniej przeciąć jej nadgarstek. Chociaż nie należała do agresywnych kobiet, widok syna z jakąś wypacykowaną flądrą (w stanowczo za krótkiej sukience, gdyby tylko się pochyliła, na pewno widać by było jej tyłek) sprawił, że poczuła się niczym żądna krwi lwica.
Anita już nie raz przekonała się, że matczyny instynkt potrafi popychać do czynów, o które nigdy by się nie posądzała. Kiedy Jacek chodził do przedszkola, któregoś dnia w szatni celowo kopnęła zaczepiającego go chłopca w czapce z daszkiem, udając później przed jego matką, że nie ma pojęcia, co się stało. Kilka lat po tym zdarzeniu odbyła bardzo rzeczową rozmowę z kolegami Jacka o tym, że nie powinni rozpijać jej dziecka. Oczywiście w sekrecie przed samym zainteresowanym. Stracił przez to wszystkich kumpli poza Adamem, ale przynajmniej wyrósł na porządnego człowieka, a nie pijaczka spod sklepu! Bycie matką wiązało się czasem z popadaniem w skrajności i zupełnym spychaniem swojej osoby w cień. Liczyło się tylko dobro dziecka. Zwłaszcza w tak ekstremalnych sytuacjach jak ta. Bo kolacja Jacka z inną kobietą z pewnością właśnie taka była – nowa, nienaturalna, niezwykle bolesna i prowokująca do ostatecznych rozwiązań. Tym bardziej że ta wypacykowana flądra patrzyła w niego jak w ósmy cud świata, a to mogło znaczyć tylko jedno: nie zamierzała odpuścić. Anita musiała działać. I to szybko.
Tylko jak?
Nim jednak zdążyła coś wymyślić, dostrzegła za plecami rzeczonej flądry kobietę spotkaną wcześniej w ulubionym sklepie spożywczym i posłała jej uśmiech. W końcu to dzięki niej zdecydowała się tu przyjść oraz wziąć sprawy we własne ręce. A gdzie tam swoje! Jacusia! Przecież musiała w porę ustrzec go przed popełnieniem największego błędu w życiu. I zarażeniem się jakąś chorobą czającą się w drogach rodnych tej kobiety też.
Boże, o czym ona myśli?!
Na szczęście nim zdążyła wystraszyć ją ta myśl, siedząca za flądrą Sabina też posłała jej uśmiech. Błogi i dodający otuchy. Szkoda tylko, że tak naprawdę nie był on skierowany do Anity, tak jak ta go zinterpretowała. Sabina bowiem dosłownie ułamek sekundy wcześniej dostrzegła, że nie dalej niż dwa metry od niej siedzi nie kto inny, jak Nina, jej własna, pierworodna córka. I to w dodatku na RANDCE z bardzo, ale to bardzo przystojnym mężczyzną, któremu Sabina posłała już kilka prowokacyjnych spojrzeń i kokieteryjnych uśmiechów.
Co ona mogła poradzić na to, że kręcili ją młodsi? Może jeżeli Nince nie wyjdzie z Jacusiem, to ona się nim zajmie? Na stole w kuchni albo w sypialni? W jej głowie natychmiast zrodził się szereg pomysłów. Stefan nie miał już tyle energii co kiedyś, a ona tak bardzo potrzebowała silnych, męskich ramion i…
– Kochanie? – oderwał ją od tej wizji siedzący po jej prawej stronie Stefan. Miał dziś na sobie idealnie skrojony garnitur, który zaledwie tydzień temu odebrali od najlepszej krawcowej w Brzózkach.
– Tak? – Sabina natychmiast popatrzyła na niego i zatrzepotała sztucznymi rzęsami.
– Masz jeszcze ochotę na lampkę wina? – zapytał uprzejmie, nie mogąc się na nią napatrzeć.
– Poproszę. – Sabina wysiliła się na uśmiech. Kiedy tylko Stefan nalał trunku do pękatego kieliszka, zamiast podjąć rozmowę, natychmiast upiła duży łyk, po czym wróciła do obserwacji córki i jej partnera. Na chwilę porzuciła erotyczne wizje i spróbowała spojrzeć na Jacka przez pryzmat innych kategorii. To znaczy, mówiąc prościej, oczami Niny, samotnej matki zbliżającej się do trzydziestki, która, nie wiadomo dlaczego, nie założyła pięknej, ponętnej sukienki specjalnie wyszukanej w sklepie przez Sabinę, ale wbiła się w jakiś babciny ciuch.
Cóż… Właściwie to nie powinna się dziwić. To dziecko od zawsze miało fatalny gust. Nie tylko jeśli chodzi o ubrania, ale także i co do mężczyzn. Właśnie dlatego Sabina postanowiła trzymać w zanadrzu kilku fajnych facetów z lovestory.pl, z którymi nie dalej niż godzinę temu ucinała sobie jeszcze pogawędki. Oczywiście w imieniu Niny, jakżeby inaczej. Szlachetne cele wymagają przecież poświęceń. Na szczęście te poświęcenia należały do przyjemnych. Jeśli nie najprzyjemniejszych.
Wróćmy jednak do rzeczy. Wyobrażenie sobie, że jest na miejscu Niny, było dla Sabiny wyjątkowo trudne, ale mimo to postanowiła spróbować. Podpierając brodę dłońmi, bacznie przyglądała się Jackowi. Nie tak go sobie wyobrażała. Chociaż to smutne, kiedy Nina powiedziała o randce, w jej głowie natychmiast powstała wizja przygarbionego, łysiejącego facecika z brzuszkiem, który chodzi po domu w ciepłych kapciach i przez większość wolnego czasu przewraca się z boku na bok przed telewizorem. Dokładnie tak jak Igor.
Myśl o ekszięciu była dla Sabiny tak nieprzyjemna, że wyrzuciła ją z głowy niemal natychmiast. I to jak najdalej.
By zatrzeć złe wrażenie, skoncentrowała całą uwagę na partnerze Niny. Musiała przyznać, że poza urodą bił od niego jakiś taki nadzwyczajny spokój, a męskie ramiona nie tylko sprawiały, że chciało się zedrzeć z nich koszulę, ale zwiastowały poczucie bezpieczeństwa, które czekało na Jackową wybrankę. Twarz miał łagodną, a uśmiech, którym często obdarzał Ninę, sprawiał, że Sabinie robiło się gorąco. I to dosłownie. Tych dwoje wpatrywało się w siebie tak intensywnie i uroczo, jakby odwzorowywali kadr z jakiegoś romansu, albo chociaż plakatu.
Aż serce rośnie, pomyślała Sabina, upijając kolejny łyk wina. Momentalnie podjęła decyzję, że jeżeli Ninka nawali, to ona pomoże tym dwojgu się zejść. Nawet kosztem rezygnacji z ekscesów, których mogłaby doświadczyć z udziałem tego mężczyzny, trudno. Matki muszą umieć rezygnować ze swoich potrzeb.
Przez większą część kolacji Sabina wymyślała więc coraz to bardziej odrealnione wizje, jak (w razie potrzeby, oczywiście) będzie mogła pomóc tym dwojgu, aż w końcu, podczas deseru, doszła do wniosku, że raczej nie zajdzie taka potrzeba. Jacek posłał bowiem Ninie jeszcze bardziej zniewalające spojrzenie niż dotychczas, a zaraz potem pochylił się w jej stronę, wyciągając przed siebie rękę, którą czule pogładził jej palce. Sabina aż westchnęła z zachwytu. Wyobraziła sobie rumieńce wypływające na policzki córki, jej błyszczące oczy oraz kołatanie serca, które sama teraz niemalże odczuwała. To wszystko było takie cudowne. I nadnaturalne. Jakby ziścił się w końcu najpiękniejszy sen.
Sabina mogłaby patrzeć na Ninę i Jacka godzinami. Wiszące nad głowami lampy oświetlały młodych, rzucając ciepłe światło na ich chylące się ku sobie sylwetki, co nadawało sytuacji baśniowej aury. Sącząca się z głośników, leniwa muzyka idealnie komponowała się z melodią zakochanych serc. Momentalnie Sabina pomyślała o marszu Mendelsona. Gdy tak siedziała z podpartą głową, już niemal widziała córkę idącą do ołtarza w białej sukni wśród ochów i achów rozanielonych gości. A kiedy młodzi powiedzieliby sobie sakramentalne „tak”, w górę wzbiłyby się dwa gołąbki, tak jak to działo się często w amerykańskich filmach. Ich ślub będzie idealny, na pewno. Po organizacji wesela Elizy i Pawełka Sabina będzie tak doświadczona, że przychyli temu młodzieńcowi nieba, byle tylko pojął za żonę jej córkę.
Jednak już chwilę później, zamiast ślubnego marsza, w głowie Sabiny rozległy się żałobne dzwony przypominające Anielski orszak, czy co tam się nuciło na pogrzebach. Cały czar chwili prysł, a wirujący w powietrzu romantyzm diabli wzięli. Wszystko za sprawą jakiejś wariatki siedzącej po drugiej stronie sali, która nagle zerwała się z miejsca i gwałtownie przewróciła stolik, zaraz potem teatralnie padając na podłogę.
– Pomocy, pomocy! – zaczęła krzyczeć jakaś przechodząca akurat tamtędy kelnerka.
Jacek momentalnie puścił rękę Ninki i zaczął rozglądać się po restauracji. Tak samo zresztą jak wystraszona Ninka, Sabina oraz inni przejęci goście. Tylko Stefan zachował zimną krew i ruszył w kierunku leżącej na podłodze staruszki.
– Proszę mnie przepuścić, jestem lekarzem. – Przepychał się przez rozemocjonowany tłum.
– Kardiologiem? Pewnie ta pani miała zawał.
– Albo udar! – krzyknął ktoś inny.
– Dentystą – rozwiał ich wątpliwości, pochylając się nad omdlałą kobietą.
– Stefan?! – krzyknęła zdumiona Nina. Szybko pobiegła za ojczymem, by służyć mu ewentualną pomocą.
– Dzwoń na pogotowie – dobiegło do uszu Sabiny, której ze zdenerwowania zaczęło kręcić się w głowie.
Jak coś takiego mogło się zdarzyć podczas pierwszej od wieków randki jej córki?! Czy ktoś tam w niebie upadł na głowę?!
Nie chcąc tracić czasu na rozmyślania czy inne świadczące o słabości szlochy, postanowiła zareagować. Energicznie podeszła do zdezorientowanego Jacka i wzięła go pod rękę.
– Sabina – przedstawiła się, gdy spojrzał na nią nieprzytomnie, zalotnie mrugając przy tym rzęsami.
– Jacek – rzucił automatycznie.
– Jacek! – krzyknęła Nina, nim Sabina zdążyła cokolwiek mu powiedzieć. – Poczekaj Stefan, jest tutaj ze mną lekarz. Jacek, potrzebujemy twojej pomocy!
Na dźwięk tych słów Jacek poczuł nagły wzrost poziomu adrenaliny. Uwolnił się od Sabiny i tak jak przed chwilą Nina, przedarł się przez tłum zgromadzony wokół poszkodowanej kobiety. Kiedy jednak dotarł na miejsce, zamiast udzielić pomocy, jak to, zgodnie z oczekiwaniami gapiów, zwykł czynić w takich sytuacjach, zastygł w bezruchu.
– Mamusia? – wyszeptał z przejęciem na widok leżącej Anity. Natychmiast poczuł złowieszcze duszenie w klatce piersiowej i stanowczo zbyt szybkie uderzenia serca.
– To twoja matka? – zapytała ze zdumieniem klęcząca u boku Stefana Nina.
Jacek nie odpowiedział. Tępo wpatrywał się w bladą twarz rodzicielki. Co ona tutaj, do cholery, robiła?!
Anita jakby usłyszała jego myśli i na moment uniosła powieki.
– Musiałam interweniować. Nie możesz ode mnie odejść, Jacusiu. Nie możesz – wychrypiała, a Jacek poczuł, że teraz to jemu robi się słabo. Chwilę później zemdlał i jak długi runął na podłogę.
Nina błyskawicznie zostawiła Anitę i doskoczyła do wybranka swojego serca.
– Jacek, Jacek! Słyszysz mnie? – Zaczęła klepać go po twarzy, z nadzieją wpatrując się w jego zamknięte powieki.
– Może by tak chlusnąć go wodą? – zaproponował ubrany w garnitur kelner.
– Albo przynieść z kuchni jakieś sole cucące?
– Daj spokój, nie mamy czegoś takiego – zganiła go młoda kelnerka.
– Może trzeba go po prostu uszczypnąć? – zaproponował ktoś z tłumu.
Sabina patrzyła na to wszystko z przejęciem i nie mogła wyzbyć się wrażenia, że grunt zapada jej się pod nogami. Nie tak miała wyglądać ta randka!
– Po prostu wspaniale! – stwierdziła z emfazą, jakby kogokolwiek obchodziło, co myśli, po czym złapała stojącą na stoliku butelkę z winem. Mając gdzieś dobre maniery, desperacko pociągnęła trunek z gwinta. A potem raz jeszcze. I jeszcze.
Jeżeli istniało na świecie coś takiego jak przeznaczenie, to widocznie nie sprzyjało jej córce. Wręcz przeciwnie. Los jawnie z niej drwił i rzucał pod nogi kłodę za kłodą!
Sabina była tak wściekła, że aż poczerwieniała na twarzy.
– Ja wam jeszcze wszystkim pokażę! – krzyknęła, wznosząc oczy w górę, po czym opróżniła butelkę i zdecydowanym ruchem odstawiła ją na stół. Zaciskając dłonie w pięści, z bojową miną ruszyła w stronę tej cholernej wariatki, która odważyła się zepsuć randkę Nince. Miała ochotę pokazać tej babie, gdzie jest jej miejsce i co o niej myśli. Tak, przy użyciu siły. Bo co, bo kobietom nie wypada?!
Na szczęście nim Sabina zdołała to zrobić, pod restaurację podjechały dwie karetki na sygnale.
– Proszę się odsunąć! – Kelner wpuścił do środka ubranych w pomarańczowo-czarne uniformy ratowników. Natychmiast zajęli się pacjentami.
– Co się odwlecze, to nie uciecze – syknęła ze złością Sabina, odsuwając się od zbiegowiska.
A potem wzięła z jakiegoś przypadkowego stolika kolejną butelkę wina.