355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Agata Przybyłek » Ja chyba zwariuję! » Текст книги (страница 5)
Ja chyba zwariuję!
  • Текст добавлен: 26 августа 2020, 04:30

Текст книги "Ja chyba zwariuję!"


Автор книги: Agata Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 5 (всего у книги 19 страниц)

ROZDZIAŁ 11

Nina zdjęła roboczy uniform i włożyła swoje ubranie, po czym zamknęła drzwiczki metalowej szafki. Kilka minut temu skończyła pracę, a dodatkowo była w wyjątkowo dobrym humorze. Interwencja Jacka musiała przynieść pożądane przez nią skutki, ponieważ pan Wiesław nie nagabywał jej już i zaszył się w sali. Nina nie lubiła co prawda chwalić dnia przed zachodem słońca, lecz wyglądało na to, że Jacek naprawdę wybawił ją z kłopotów. Nie miała okazji jeszcze z nim o tym porozmawiać, bo kiedy tylko chciała go zaczepić lub zajrzeć do jego gabinetu, ktoś ją uprzedzał, lecz pan Wiesław do końca zmiany ani razu do niej nie podszedł. To musiało coś znaczyć, prawda?

Nina uśmiechnęła się sama do siebie i przerzuciła przez ramię swoją przybrudzoną już torbę. Wielokrotnie myślała o tym, by wymienić ją na nową, lecz za każdym razem szkoda jej było na to pieniędzy. Comiesięczna wypłata zatrważająco przypominała najniższą krajową, a Igorowi daleko było do arabskiego szejka, co oczywiście wpłynęło na ustanowioną przez sąd kwotę alimentów. Zamiast na nowe torebki czy kosmetyki, Nina musiała więc łożyć na rachunki za wodę i prąd, które zdawały się rosnąć z każdym miesiącem. Już dawno doszła do wniosku, że jeżeli chodzi o kwestie finansowe, samotne macierzyństwo miało raczej więcej minusów niż plusów. No chyba, że nagle zostałaby celebrytką, o czym jednak przestała marzyć już we wczesnym dzieciństwie. Wbrew powszechnej opinii nie wszystkie kobiety mają zadatki na aktorkę albo top modelkę. Nina była realistką.

– Już do domu? – Kiedy w końcu zebrała wszystkie swoje rzeczy i ruszyła do wyjścia, zaczepiła ją Marta. Weszła do pomieszczenia socjalnego z wiadrem i trzymanymi pod pachą detergentami, które odłożyła na stojącą pod ścianą szafkę.

– Tak. – Nina zatrzymała się przy drzwiach. – Na dziś koniec.

– Takiej to dobrze. Ja mam dzisiaj zmianę do dziewiętnastej.

– Tak długo?

– Wzięłam zastępstwo za Gośkę.

– Współczuję.

– Nie jest tak źle, ona za to spędzi tu całą sobotę.

– Wszystko ma swoje plusy. – Nina posłała przyjaciółce uśmiech.

– Niewątpliwie. – Marta ukucnęła i otworzyła szafkę, żeby wyjąć z niej czyste szmatki. – Twój ulubiony pacjent dał ci w końcu spokój? – zapytała.

– Na to wygląda. – Nina oparła się o ścianę. Co prawda trochę spieszyła się do domu, ale nie mogła odmówić sobie przyjemności zamienienia choćby kilku zdań z przyjaciółką. Rzadko miały na to czas.

– Naprawdę? Odpuścił? – zdziwiła się Marta. – A wyglądał na zdeterminowanego…

– Nawet tak nie żartuj, okej? – Nina założyła rękę na rękę. Naprawdę była ostatnio z powodu tego mężczyzny kłębkiem nerwów. Nie dawał jej spokoju nawet w nocy, powracając w kolejnych mrocznych koszmarach.

– Dobrze, dobrze, przepraszam – bąknęła Marta. – Po prostu jestem zdziwiona tym, co powiedziałaś.

– Ja niekoniecznie.

– Dlaczego?

– Prosiłam rano jednego z lekarzy, żeby z nim porozmawiał – wyjaśniła Nina.

– Więc jednak cię prześladuje?

– Dopadł mnie dzisiaj w łazience.

– Zabrzmiało groźnie. – Po plecach Marty przebiegł zimny dreszcz.

– Zaszedł mnie od tyłu i objął, kiedy myłam umywalki. Nawet nie wiesz, jak się przeraziłam.

– Wolę sobie tego nie wyobrażać. – Marta się wzdrygnęła. Przez mroczne opowieści przyjaciółki w niej też pan Wiesław budził strach. Cieszyła się, że nie jest w jej skórze. Nie chciała nawet myśleć o tym, jak Nina musi się czuć, mając na karku tego wariata.

– I słusznie – przytaknęła jej Nina. – Wybiegłam stamtąd jak poparzona.

– Ale co z tym lekarzem? – spytała Marta.

Nina musiała bardzo się postarać, by opanować cisnący jej się na usta uśmiech wywołany przez wspomnienie rozmowy z Jackiem. Nie wiedzieć dlaczego ten facet wzbudził w niej pozytywne uczucia. Chociaż może wcale nie ma w tym nic dziwnego? W końcu w pewien sposób stał się jej wybawicielem. Kobiety uwielbiają takich mężczyzn.

– Opowiedziałam mu o swoim problemie, a on zaoferował pomoc – powiedziała wymijająco, nie chcąc wdawać się w szczegóły. – Miał porozmawiać z panem Wiesławem i zorientować się, czy jego obsesja na moim punkcie ma coś wspólnego z chorobą.

– I co? Ma?

– Jeszcze nie wiem, nie miałam czasu z nim o tym porozmawiać, ale jego działania chyba przyniosły pożądany skutek.

– A zamierzasz dopytać tego lekarza o pana Wiesia?

– Na pewno! Muszę wiedzieć, czy mogę odetchnąć z ulgą, czy nadal powinnam się ukrywać.

– Mam nadzieję, że nareszcie będziesz miała spokój. To już zaczynało wyglądać groźnie.

– Tak, nie chcę o tym nawet myśleć. – Wzdrygnęła się. – Jacek zapewnił, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby mi pomóc.

– No proszę. – Marta uniosła brwi.

– Co? – Nina spojrzała na nią niepewnie.

– Nic, nic. – Koleżanka udała niewiniątko. – Po prostu jestem zaskoczona, że przeszliście na ty.

– Och… – Nina spuściła wzrok.

– Oj nie pesz się tak, lekarz też mężczyzna. Cieszę się, że znalazłaś wybawiciela. I to w fartuchu.

– Bardzo zabawne. On tylko chciał pomóc.

– Rycerz w białej zbroi i ze stetoskopem na szyi, fiu, fiu! – Marta zaśmiała się pod nosem. – Zamierzasz umówić się z nim na jakieś prywatne badanie?

– Daj spokój, dobrze? – skarciła ją Nina. – To po prostu dobry człowiek.

– Nie wątpię. – Salowa założyła rękę na rękę. – Zastanawia mnie tylko, dlaczego mówiąc o nim, ciągle się uśmiechasz.

Nina poczuła, że pieką ją policzki. Natychmiast też postanowiła zapanować nad mięśniami twarzy.

– Muszę już lecieć. – Zamiast odpowiedzieć Marcie, zaczęła pospiesznie zbierać się do wyjścia. – Dzieci, sama rozumiesz… – dodała, po czym odwróciła się do drzwi i nerwowo nacisnęła klamkę.

– Do jutra! – zawołała za nią jeszcze rozbawiona Marta.

– Tak, cześć – rzuciła przez ramię i już jej nie było.

Ruszyła korytarzem ku zamkniętym na trzy spusty drzwiom, sprawnie je otworzyła, a potem dokładnie zamknęła, i zbiegła po schodach. Energicznym krokiem pokonała brukową alejkę wiodącą na parking i wsiadła do samochodu. Rzuciła torebkę na siedzenie pasażera, po czym popatrzyła w lusterko i przyłożyła dłonie do policzków, które nadal były różowe i piekły. Czy to możliwe, żeby Marta miała rację? Nie, oczywiście, że nie. Przecież Jacek tylko chciał pomóc uwolnić ją od Wiesława. To gest dobrego serca, nie podryw. Zresztą jest lekarzem. Byli z dwóch różnych sfer i facet o takiej pozycji w życiu nie zwróciłby uwagi na prostą salową. Chociaż może…

– Cholera! – szepnęła sama do siebie i przestała patrzeć w lusterko. O czym ona w ogóle myśli? Przecież nie szuka faceta. Ma dwójkę dzieci i zero chęci, by wikłać się w jakikolwiek związek. Życie stanowczo zbyt wiele razy udowodniło jej, że nic dobrego z nich nie wynika.

Jednak nie przez to poczuła irytację. Marta miała rację. Już na samą myśl o Jacku wyginały jej się usta. I to mimowolnie, w ogóle tego nie kontrolowała.

Nie chcąc o tym dłużej myśleć, zapięła pasy i uruchomiła silnik, a zaraz potem wyjechała z parkingu. Może powinna sobie wstrzyknąć botoks, żeby mimika nie płatała jej figli?

ROZDZIAŁ 12

Sabina weszła do klatki schodowej w kamienicy, na poddaszu której mieszkała Nina, i jak zawsze w tym miejscu wstrzymała oddech. Nie znosiła tego budynku i każda wizyta u córki była niemal ponad jej siły. Podczas gdy ona wraz ze Stefanem i Elizą mieszkali w luksusowym domku na obrzeżach miasta, Nina, oczywiście na złość matce, uwiła gniazdko w budynku, w którym bez przerwy śmierdziało psim moczem, zgnilizną i stęchlizną. Ze ścian klatki schodowej odchodziła farba, schody pełne były dziur, a podłoga wyglądała tak, jakby ostatni raz umyto ją jeszcze w poprzedniej epoce. Sabina, jej elegancki płaszczyk i droga torebka nijak tutaj nie pasowały. Nie mówiąc już nawet o tym, że czasem bała się zostawiać na parkingu swój luksusowy samochód, który sprezentował jej Stefan. A wiadomo, co tym wszystkim menelom z osiedla strzeli do głów, kiedy zobaczą jej brykę?

Największym problemem był jednak fakt, że w budynku brakowało windy i Sabina za każdym razem musiała wchodzić na czwarte piętro po stromych schodach, co było wręcz bolesnym doświadczeniem. Sabina na co dzień chodziła w dwunastocentymetrowych szpilkach i za każdym razem, gdy już doczłapała się na górę, bolały ją stopy. Jakby tego było mało, Nina uparcie czyniła jej wyrzuty i kąśliwie sugerowała, że matka mogłaby przychodzić do niej na przykład w adidasach, a nie później narzekać na obolałe palce. To doprowadzało Sabinę do szału. Dlaczego jej córka musiała tak różnić się od matki? Nic dziwnego, że z takimi poglądami nie mogła znaleźć męża. Jaki porządny mężczyzna chciałby mieć żonę chodzącą w adidasach i dresach? Owszem, Sabina lubiła ubierać się w takie rzeczy, kiedy szła na siłownię, ale wychodząc z niej, natychmiast przebierała się w eleganckie sukienki. A Nina?

Sabina aż przymknęła oczy, myśląc o workowatych bluzkach i spranych spodniach córki. Czasem naprawdę nie mogła przeboleć głupoty swojego najstarszego dziecka. Na szczęście już miała pomysł, jak to zmienić.

Nie chcąc dłużej stać w tym potwornym miejscu, Sabina w końcu podeszła do schodów i niepewnie spojrzała ku górze. Jak zwykle zawahała się, czy dotknąć dłonią barierki, jednak szybko z tego zrezygnowała. Nie lubiła brudzić sobie rąk, a balustrada wyglądała niczym złowrogie siedlisko bakterii. Sabina wolała się chwiać, niż dotknąć tego ustrojstwa choćby czubkiem małego palca. Na górze i tak będzie musiała wysmarować sobie ręce żelem antybakteryjnym. Kto wie, czy nie zaraziła się czymś podczas przebywania w tym miejscu!

Po kilku minutach męczącej wędrówki i lamentowania w myślach w końcu doczłapała się do drzwi mieszkania Niny. Nacisnęła dłonią niezbyt sterylnie wyglądający dzwonek, po czym wygładziła swój idealnie upięty kok. Kalinka otworzyła jej drzwi dopiero po chwili.

– O, cześć, babciu. – Dziewczynka uśmiechnęła się na jej widok.

– Mówiłam ci, żebyś zwracała się do mnie po imieniu. Słowo babcia przyprawia mnie o palpitację serca. – Sabina darowała sobie uprzejmości. Popatrzyła na wnuczkę, po czym weszła do środka i zdjęła płaszcz.

– No wiem, wiem – mruknęła Kalinka i zamknęła za babcią drzwi. – Tylko mama się czepia, kiedy mówimy do ciebie z Ignacym: „Sabina”. Nie złość się, jesteśmy tylko dziećmi. Z dwojga złego lepiej słuchać matki, mieszkamy z nią na co dzień, a ty nas tylko odwiedzasz.

Sabina popatrzyła na wnuczkę z uznaniem. Podobało jej się, że Kalinka jest taka mądra i elokwentna, co było właściwie dość dziwne, biorąc pod uwagę fakt, jakiego miała ojca. Po Igorze nie można było odziedziczyć dobrych genów, gdyż najzwyczajniej w świecie ich nie miał. A tu proszę!

Darowała sobie jednak wypowiedzenie tego na głos.

– Napijesz się herbaty? – zapytała Kalinka.

– Poproszę.

– Chcesz zwykłą czy jakąś owocową?

– Zwykłą.

– To może chociaż z cytryną?

– Zapamiętaj Kalinko, że herbata z cytryną wcale nie jest zdrowa. Kwas cytrynowy łączy się z zawartym w liściach herbaty glinem, tworząc łatwo przyswajalny cytrynian glinu.

– Cytrynian glinu? – Kalinka zmarszczyła brwi.

– To taka szkodliwa substancja, która odkłada się w mózgu i może powodować chorobę Alzheimera.

– Alzheimera?

Sabina spojrzała na wnuczkę z politowaniem.

– Powoduje dziury w mózgu, w wyniku czego traci się pamięć.

– Aaa. – Kalinka dopiero teraz zrozumiała wywód babci. – W takim razie zrobię ci herbatę bez cytryny, masz rację. Jesteś już w takim wieku, że musisz o siebie dbać. Chodź do pokoju, okej?

Sabina już miała wystosować do wnuczki jakiś złośliwy komentarz będący wyrazem tego, co myśli o wypominaniu wieku starszym ludziom, jednak ugryzła się w język, bo z pokoju wyłoniła się Eliza.

– O, cześć, mamo – rzuciła, stając w drzwiach. Miała na sobie granatową sukienkę z kołnierzykiem pod szyją i zebrane w kucyk włosy. Sabina musiała przyznać, że jako jedyna z jej córek, Eliza prezentowała się niezwykle schludnie i elegancko. To zawsze napawało ją dumą.

– Cześć, skarbie. – Uśmiechnęła się do córki. – A co ty tutaj jeszcze robisz?

Sabina wiedziała, że Eliza odbiera po pracy dzieci Niny ze szkoły, gdy ta ma pierwsze zmiany, lecz nie spodziewała się zastać tu córki o tej porze. Czy Eliza nie powinna być teraz na kolacji z Pawełkiem?

– Nina dzwoniła, że trochę się spóźni – odpowiedziała jak gdyby nigdy nic.

– Na litość boską, czy dla tej dziewczyny doba zawsze musi być za krótka?

– Ma wiele spraw na głowie. – Eliza stanęła w obronie siostry. – Musiała wpaść jeszcze na jakieś zakupy, ale niedługo wróci. Nie martw się, dotrzymam ci towarzystwa, wejdź.

Sabina pokręciła głową, jednak posłusznie poszła za Elizą do pokoju, w którym przy aneksie kuchennym krzątała się Kalinka, a przy stole siedział pochylony nad książką Ignaś.

– Cześć, babciu! – rzucił entuzjastycznie, dostrzegając gościa.

– Cześć, chłopcze. – Sabina podeszła do niego i zerknęła mu przez ramię. – Co robisz?

– Odrabiam lekcje. Pani zadała nam czytankę i kilka zadań do obliczenia.

– Jak ci idzie?

– Jestem dobry z matmy.

– Nie wiem, czy powinniśmy się z tego cieszyć – mruknęła pod nosem Sabina.

– Nie? – Ignaś popatrzył na nią pytająco.

– Jeszcze kogoś okradniesz albo zaciągniesz na jakąś niewiastę potężny kredyt. Mężczyźni to wyrachowani manipulanci. Zwłaszcza, gdy mają takie geny.

– Mamo – wtrąciła się Eliza. – Nie sądzisz, że Ignaś jest za mały na takie pogadanki?

– Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Chcesz, żeby w przyszłości był pazerny na pieniądze i okradł jakąś pannę jak Igor Ninę?

– Z tego, co wiem, to ty też, babciu, poleciałaś na kasę – odezwała się Kalinka.

Sabinę zamurowało.

– Kto ci tak powiedział? – popatrzyła na wnuczkę.

– Podsłuchałam, jak mama rozmawiała z ciocią Małgosią. Podobno liczą się dla ciebie tylko pieniądze.

– Nonsens – prychnęła Sabina.

– Kalinko, odrobiłaś już wszystkie lekcje? – Eliza poczuła się w obowiązku uciąć tę dyskusję.

– Odrobiłam. Muszę jeszcze tylko przeczytać rozdział z książki z przyrody.

– Co teraz przerabiacie?

– Układ rozrodczy. To trochę ohydne.

– Tak? – Sabina zmarszczyła brwi i usiadła naprzeciwko Ignasia.

– Pani nam mówiła, że poród jest porównywalny do łamania dwudziestu kości naraz – wyjaśniła Kalinka. – Rodzenie dzieci to chyba najgorsza rzecz na świecie. Chyba zostanę singielką jak ciocia Patrycja.

Sabina z przejęciem popatrzyła na Elizę.

– Następna sfeminizowana… – Miała ochotę złapać się za głowę. – Dziecko! – zwróciła się do Kalinki. – Przecież ty masz dopiero jedenaście lat.

– To najlepszy wiek, żeby myśleć o swojej przyszłości – odparła Kalinka.

Sabina otworzyła usta, by uraczyć wnuczkę jakimś kąśliwym komentarzem, jednak wstrzymała się, czując na sobie karcące spojrzenie Elizy.

– Dobrze, już dobrze – wymamrotała.

– Herbata. – Kalinka postawiła przed nią kubek z parującą esencją.

– Nie macie filiżanek?

– Mamy, ale mama trzyma je na specjalne okazje.

– W takim razie dlaczego zrobiłaś mi herbatę w kubku?

– Bo twojego przyjścia nie można uznać za specjalną okazję, przecież jesteś naszą babcią.

– Ignasiu, zabierz książki do swojego pokoju, dobrze? – Ponownie w porę zareagowała Eliza. – Nie chcemy, żeby zalał ci się jakiś zeszyt.

– Jemu i tak niedługo się coś zaleje, ciociu – powiedziała Kalinka. – W tamtym roku przez trzy tygodnie nosił w plecaku niedopitego Kubusia, aż wybuchł. Wszystko było w soku.

– Ale ładnie pachniało. – Ignaś posłusznie złożył książki na kupkę i zaczął zbierać kredki.

Sabina już chciała nazwać swoje wnuczęta brudasami, jednak nim to zrobiła, z przedpokoju dobiegł cichy zgrzyt, a potem w aneksie kuchennym pojawiła się objuczona zakupami Nina.

– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła do matki, stawiając na stole zgrzewkę mleka i wypchane po brzegi reklamówki. – Musiałam zrobić zakupy.

– Co na obiad? – Nim Sabina zdążyła cokolwiek powiedzieć, Kalinka zaczęła przeszukiwać pękate siatki.

– Zupki chińskie. Nie miałam lepszego pomysłu, a jestem tak zmęczona, że ani myślę teraz gotować.

– Ekstra! Wstawię wodę.

– Ekstra? – Sabina z niedowierzaniem zamrugała rzęsami. – Przecież to trucizna!

– Nie przesadzaj, mamo. Nie jemy tego codziennie.

– No właśnie. Tylko raz albo dwa razy w tygodniu – odezwał się Ignaś.

– Ja chyba śnię… – Sabina popatrzyła na Ninę. – I ty tak otwarcie mówisz o tym, że trujesz swoje dzieci? Wiesz, jak długo to świństwo zalega w żołądku? I ile ma soli czy polepszaczy, nie wspominając o glutaminianie sodu?

– Glutaminian sodu? – zainteresowała się Kalinka.

– Trzykrotnie podnosi ryzyko otyłości, upośledza wzrok, powoduje migreny, alergie, a nawet astmę! – wyrecytowała z przejęciem Sabina. – A trifosforan pentasodowy? Przecież kiedy to świństwo wiąże się z wapniem, powoduje zmniejszenie gęstości kości. Twoje dzieci nadal rosną! – Popatrzyła na Ninę z wyrzutem.

– Nic im nie będzie.

– No właśnie, babciu. Jesteśmy silni. – Ignaś teatralnie napiął mięśnie.

– I niedługo będziecie się toczyć, zamiast chodzić. Pomyśl, dziecko. – Sabina przeniosła wzrok na Kalinkę. – Chcesz w przyszłości wyglądać jak matka?

Dziewczynka zlustrowała Ninę wzrokiem.

– Co jest z mamą nie tak?

Sabina poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Nina tymczasem wyjęła z szafki talerze i zaczęła rozkruszać do nich makaron, co i rusz zerkając na córkę.

– Kategorycznie zabraniam wam jeść tego świństwa – oznajmiła z uporem Sabina. – Ja nie będę później jeździć z wami po szpitalach i patrzeć, jak umieracie na moich oczach!

Nina zerkała to na przerażoną matkę, to na Elizę, która tylko wzruszyła ramionami, nie chcąc brać udziału w dyskusji.

– No dobrze. – Poddała się w końcu i zostawiła pokruszony makaron w spokoju. – Zjemy kanapki.

– Kanapki? – Ignaś się skrzywił. – Wolę zupę.

– To nie jest zupa! – warknęła Sabina. – To trujące świństwo, od którego masz się trzymać z daleka!

– Mamo… – Usta Ignasia złowieszczo zadrżały.

Nina podeszła do synka i pogładziła go po głowie, chcąc zapobiec niekontrolowanemu wybuchowi płaczu.

– Babcia po prostu martwi się o twoje zdrowie.

– Albo ma menopauzę – rzuciła lekkim tonem Kalinka. – Mieliśmy ostatnio na przyrodzie, że…

– Idźcie umyć ręce, a ja wam zrobię kanapki. – Nina wolała nie wiedzieć, co chce powiedzieć jej córka. W sytuacjach takich jak ta, naprawdę żałowała, że Kalinka tak bardzo interesuje się biologią i geografią, a w przyszłości chce zostać psychiatrą.

Sabina tymczasem nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Utkwiła wzrok w ścianie.

– Ale chociaż z masłem czekoladowym, okej? – zastrzegł Ignaś.

– Z serem – oznajmiła twardo Nina.

– Mamo!

– Ser jest zdrowy, a masło czekoladowe to tylko źródło zbędnych kalorii i cukru.

– Ale przecież zawsze jemy na śniadanie…

– Ja nie znoszę sera! – przypomniała Kalinka.

– Dość. Idźcie do łazienki – stanowczo poleciła dzieciom Nina. Nie chciała doświadczyć wybuchu złości matki, a podświadomie czuła, że jest on niebezpiecznie blisko. Za blisko.

– To ja się będę już zbierać – oznajmiła Eliza, gdy zobaczyła pełną dezaprobaty minę matki. – Jestem umówiona z Pawłem. – Podeszła do siostry i cmoknęła ją w policzek, szeptem życząc jej powodzenia.

Nina posłała Elizie blady uśmiech.

– Dzięki, że zajęłaś się dziećmi.

– Drobiazg. Do zobaczenia jutro. – Eliza zabrała z kanapy swoją torebkę i wyszła na korytarz.

Sabina nie pożegnała się z córką, bo nadal nie mogła otrząsnąć się po tym, co zobaczyła u Niny. Trwała w złowieszczym zawieszeniu. Dopiero po kilku minutach podniosła do warg stojący przed nią kubek i upiła łyk herbaty.

– A co to za świństwo? – zapytała z niedowierzaniem, czując w ustach obrzydliwy, tani smak.

– Nie pamiętam nazwy. – Nina zabrała się do smarowania chleba masłem. – Kupiłam ostatnio w promocji, to jakaś nowość.

– Pokaż opakowanie.

Nina posłusznie wyjęła z szafki niewielką paczkę i podała ją matce. Uważała, że to głupie, ale nie chciała dodatkowo jej drażnić. Była, jaka była, ale to w końcu jej matka.

Sabina tymczasem zbliżyła opakowanie do oczu i szybko przebiegła wzrokiem skład. Poczuła, że pod powiekami wzbierają jej łzy. Nigdy nie sądziła, że własna córka będzie ją podtruwać, ale widać każdy może się mylić. Jednak prawdą jest, że najwięcej krzywd mogą wyrządzić matce jej własne dzieci.

ROZDZIAŁ 13

Jacek skończył pracę, ale wcale nie spieszyło mu się do domu. Biorąc pod uwagę fakt, kto w nim na niego czekał, nie było to dziwne. Zamiast więc zdjąć biały fartuch i opuścić gabinet, schował dokumenty do szuflady i stanął przy oknie. Teren otaczający szpital był dość spory, bo w skład placówki wchodziło kilka budynków, dlatego dyrektor obsadził wolną przestrzeń licznymi krzewami i drzewami, które skrzyły się teraz w jesiennym słońcu.

Jacek patrzył na nie przez chwilę, starając się nie popaść w typową dla tej pory roku melancholię, a potem przeniósł wzrok na nowo wybudowane osiedle mieszczące się zaraz za ogrodzeniem szpitala. Eleganckie bloki wznosiły się ku niebu, a wielkie okna odbijały promienie słoneczne. Na osiedlowych uliczkach panował niewielki ruch, ale Jacek bez trudu dostrzegł kilka kobiet spacerujących z psami, a nawet parę z dziecięcym wózkiem.

Kiedy kilka lat temu dowiedział się o projekcie tej inwestycji, miał zamiar go wyśmiać. Kto o zdrowych zmysłach chciałby mieszkać tuż obok szpitala psychiatrycznego? Wydawało się to dziwne i niedorzeczne. Jednak, ku wielkiemu zdziwieniu Jacka i innych pracowników szpitala, liczba chętnych na mieszkania znajdujące się na rzeczonym osiedlu przewyższyła najśmielsze oczekiwania inwestorów. Ludzie byli w stanie zapłacić naprawdę horrendalne pieniądze za lokum i nikt nie rozumiał ich pobudek. Osiedle ani nie znajdowało się blisko centrum, bo szpital mieścił się na obrzeżach miasta, ani inwestor nie proponował podwyższonego standardu mieszkań. Ot, zwykłe bloki, trochę nowocześniejsze od tych wybudowanych w PRL-u.

Mieszkańcy Brzózek i okolic oszaleli jednak na punkcie nowego osiedla. Jacek wielokrotnie mijał w drodze do pracy kolejne ekipy remontowe i rozentuzjazmowanych lokatorów prześcigających się w pomysłach na urządzenie nowo nabytych wnętrz. Czasami żartował nawet z panią ordynator czy innymi lekarzami, że ich nowi sąsiedzi podświadomie pragną mieszkać obok szpitala psychiatrycznego, by czuć się bezpiecznie. W końcu nie bez przyczyny mówi się, że każdy ma w sobie coś z wariata. Mieszkańcy nowego osiedla mogli liczyć na szybką pomoc. Nie ma to jak psychiatra tuż za rogiem.

Żarty żartami, ale Jacek naprawdę lubił patrzeć na toczące się za szpitalnym płotem życie. Dość często w przerwach między konsultacjami czy wizytami u kolejnych pacjentów stawał w oknie tak jak teraz i przyglądał się światu zewnętrznemu. Obserwowanie zdrowych ludzi było dla niego swego rodzaju buforem bezpieczeństwa. Skupiając uwagę na nich, mógł odciąć się od urojeń, omamów i innych objawów świadczących o psychozach, z którymi miał na co dzień do czynienia. Świadomość, że gdzieś tam, za płotem, żyją ludzie nieborykający się z problemami psychicznymi, była w jego pracy bardzo potrzebna, a kto wie, czy nawet nie niezbędna. Chroniła przed szaleństwem.

Jacek przyglądał się osiedlu przez kilka chwil, aż w końcu głęboko odetchnął i popatrzył na zegarek. Nadal nie miał chęci wracać do domu i mamusi, która marzyła tylko o tym, by zagłaskać go na śmierć. Obcowanie z tą kobietą bywało czasem trudne. Za trudne, w czym upewnił go kolega, który zdiagnozował u Jacka nerwicę.

Tylko jak miał wyprowadzić się od matki?

Nie chcąc kolejny raz zmagać się w myślach z tym tematem i szukać jakiegoś wyjścia z tej pożałowania godnej sytuacji, podszedł do biurka i podniósł leżący na nim telefon. Przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz, ale w końcu odblokował ekran i wybrał numer jednego z kumpli. Jego lęk przed powrotem do domu był dziś tak silny, że miał ogromną potrzebę powłóczyć się po Brzózkach, odwlekając tym samym konfrontację z mamusią.

– Halo? – Adam na szczęście odebrał już po pierwszym sygnale.

– Cześć. – Jacek wysilił się na swobodny ton. – Jak leci?

– W porządku.

– Jesteś w Brzózkach czy poza miastem? – zapytał.

– Zamulam przed telewizorem. Hanka zabrała dzieci do matki, korzystam ze spokoju i ciszy.

– To dobrze się składa.

– Chcesz wpaść?

– Raczej myślałem o tym, żeby gdzieś wyskoczyć – wyjaśnił Jacek.

– Dlaczego nie, to dobra propozycja – zgodził się Adam.

– Za piętnaście minut U Szkota?

– Niech będzie.

– No to do zobaczenia na miejscu. – Na usta Jacka wypłynął uśmiech, po czym zakończył połączenie.

Znali się z Adamem od podstawówki i była to jedna z tych przyjaźni, które trwają przez całe życie. Choć znajdowali się teraz na zupełnie innych etapach życia, bo Adam miał szczęśliwą rodzinę, a Jacek nadal nie znalazł swojej drugiej połówki, zawsze potrafili się dogadać. Adam był niezwykle komunikatywnym i towarzyskim facetem, który potrafi rozruszać nawet drętwe towarzystwo. Zarażał swoją pozytywną energią i nie bez powodu został okrzyknięty najbardziej lubianym przez dzieci wuefistą w Brzózkach. Był też świetnym ojcem i mężem, czego Jacek czasami bardzo mu zazdrościł, choć nigdy nie miał odwagi mu o tym powiedzieć. Samotność ma wiele plusów, ale czasami fajnie byłoby dzielić życie z drugim człowiekiem. A tak, zamiast do żony i dzieci, Jacek musiał wracać do upiornej mamusi, która nadal traktowała go jak dziecko. Życie bywało okrutne.

Nie chcąc się nad sobą użalać, Jacek pozbierał w końcu porozkładane po gabinecie rzeczy i poszedł do pokoju lekarskiego się przebrać. Po drodze dostrzegł siedzącego na parapecie pana Wiesława, który wpatrywał się w niebo.

– Wszystko w porządku? – zapytał troskliwie. Zawsze interesował się samopoczuciem swoich pacjentów. Nawet po dyżurze.

Mężczyzna popatrzył na niego nieprzytomnie.

– Rozmyślam – powiedział tajemniczo.

– Rozumiem. – Jacek pokiwał głową i więcej nie drążył tematu.

I tak spędził dziś sporo czasu z tym facetem. Tak, jak obiecał Ninie, zaraz po wyjściu z laboratorium zaprosił go do swojego gabinetu. Rozmowa potwierdziła przypuszczenia salowej. Jacek nie był jeszcze w stu procentach pewien i musiał skonsultować ten przypadek z panią ordynator oraz psychologiem, ale podejrzewał u pana Wiesława jakieś zaburzenia schizoafektywne. Rzeczywiście wydawało się, że pacjent ma obsesję na punkcie Niny, więc jej obawy były jak najbardziej uzasadnione. Jacek kilkakrotnie wychodził z gabinetu i szukał salowej na oddziale, jednak za każdym razem kończyło się to fiaskiem, bo dopadał go któryś z rozżalonych pacjentów. W końcu dał za wygraną i postanowił, że znajdzie i poinformuje Ninę nazajutrz. Przecież co się odwlecze, to nie uciecze.

W głębi duszy nawet ucieszył się, że nie mógł jej znaleźć, bo to oznaczało, że nie będzie musiał szukać wymówki, by zaczepić ją jutro.

Ups. Czy on naprawdę pomyślał o tym, o czym pomyślał? Czyżby pierwszy raz w życiu zwrócił uwagę na kobietę, która nie była jego matką, ciotką albo ciekawym przypadkiem klinicznym?

Uświadomiwszy sobie ten fakt, aż zastygł w bezruchu. To było dziwne, nieznane mu wcześniej uczucie, ale musiał przyznać, że bardzo przyjemne. Nie chcąc, by szybko znikło, przymknął na chwilę oczy i wydobył z pamięci obraz Niny. Musiał przyznać, że mimo roboczego uniformu była naprawdę atrakcyjna, a pospieszenie jej z pomocą sprawiło mu więcej satysfakcji, niż mógłby przypuszczać. Jednak nim jego wyobraźnia zdążyła na dobre się rozkręcić, poczuł, że w kieszeni wibruje mu telefon. Gwałtownie otworzył oczy, nabrał w płuca powietrza i sięgnął po niego. Dzwoniła mamusia.

Jacek przez chwilę się wahał, czy odebrać, ale w końcu odrzucił połączenie i wyciszył dźwięk.

„Jestem dorosłym facetem i zamierzam spędzić ten wieczór z kumplem” – powtarzał w myślach, jakby sam chciał utwierdzić się w przekonaniu, że nie robi nic złego. A zaraz potem ponownie przypomniał sobie o Ninie i kąciki jego ust powędrowały ku górze. Pora wyrwać się spod skrzydeł mamusi i dorosnąć. Tak. Postanowione.

No, może jeszcze nie w stu procentach, bo Anita pewnie przypłaciłaby to wszystko depresją, a tego Jacek by nie zniósł. Na szczęście, jak to mówią wielcy tego świata, do każdego sukcesu dochodzi się metodą małych kroczków. Najważniejsze to podjąć decyzję.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю