355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Agata Przybyłek » Ja chyba zwariuję! » Текст книги (страница 16)
Ja chyba zwariuję!
  • Текст добавлен: 26 августа 2020, 04:30

Текст книги "Ja chyba zwariuję!"


Автор книги: Agata Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 16 (всего у книги 19 страниц)

ROZDZIAŁ 38

Igor wracał do domu po odstawieniu na parking ciężarówki, którą przez weekend przejechał ponad tysiąc kilometrów, wożąc żwir. Było już po dziewiętnastej. Panujący za oknami mrok rozświetlały światła przejeżdżających aut oraz przydrożne latarnie, a z głośników samochodowych, w które swego czasu zainwestował spore pieniądze, sączyła się leniwa muzyka.

Wykonanie zlecenia trochę go zmęczyło, ale czuł się jak człowiek spełniony. Ostatnio prawie nie koncertował i krucho było z pieniędzmi, a nie chciał rozczarować Ewelinki i wyjść przed nią na ciapę. W przeciwieństwie do małżeństwa z Niną, na związku z Ewelinką naprawdę mu zależało i nie zamierzał dać plamy. To dlatego, gdy kumpel zadzwonił z propozycją, od razu wziął tę pracę. W końcu z czegoś trzeba żyć, a on nie był aż tak nieodpowiedzialnym człowiekiem, za jakiego uważała go eksżona. No dobrze. I wiele innych osób też.

Właściwie to mimo że musiał koncentrować się na drodze, jadąc teraz przed siebie, odpoczywał. Pogoda była ładna, nie padał deszcz, a on nie miał nic przeciwko prowadzeniu w ciemności. Wręcz przeciwnie. Lubił mijać te wszystkie połyskujące światła. Kiedyś zainspirowało go to nawet do napisania tekstu piosenki, która stała się później prawdziwym hitem. Nosiła tytuł Ciągle jadę do ciebie i często grali ją na początku koncertów. To były czasy! A teraz? Przewracając się z boku na bok przed telewizorem, czuł się jak stary pryk, któremu nie zostały już żadne przyjemności. Może wiosną będzie lepiej? Kiedy pogoda zmienia się na lepsze, zleceń na granie zawsze jest więcej. Musiał jeszcze tylko przetrwać tę zasraną jesień i depresyjną zimę, a co za tym idzie, także święta. Szczerze tego nie znosił.

Zamiast jednak myśleć o zbliżającej się gwiazdce, wolał skupić się na czekającej na niego w domu Ewelince, co pewnie byłoby łatwiejsze, gdyby nie ciągłe buczenie leżącego na siedzeniu pasażera telefonu, oznajmiającego kolejne połączenie od Niny. Igor nie musiał nawet patrzeć na wyświetlacz, by dowiedzieć się, kto dzwoni. Komórka dźwięczała tak irytująco i napastliwie, jakby uparła się odwzorowywać głos wściekłej Niny. Zamiast trzymać jego stronę, sympatyzowała z tą denerwującą kobietą!

Igor aż zaklął pod nosem. Boże! Dlaczego on musiał związać się akurat z nią? I jeszcze mieć z tego dzieci. Ślepy był czy co? A do tego pewnie i głuchy. Patrząc na tę relację z perspektywy czasu, naprawdę nie rozumiał, jak to się stało, że stanęli z Niną na ślubnym kobiercu. Przecież teraz zwiałby gdzie pieprz rośnie i z miesiąc nie wychodził z kryjówki.

Cóż. Pewnie gdyby niespodziewanie w życiu jego i Niny nie pojawiło się dziecko, wtedy też by tak zrobił. A tak uległ namowom matki, która nieustannie kładła mu do głowy teksty o tym, że powinien dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za powołane do życia dziecko. Oświadczył się ciężarnej Ninie, po czym stanęli przed ołtarzem. Zresztą to wcale nie było aż takie traumatyczne, jak teraz mu się wydawało. Swego czasu był w Ninie zakochany prawie jak disnejowski kundel. Dopiero kiedy urodził się Ignaś, a Nina stała się zupełnie inną osobą niż ta, z którą się żenił, nagle mu przeszło. Zaczął uciekać z domu, aby nie słyszeć jej krzyków, i coraz częściej wpadał do baru, w którym stał pod ścianą automat do gier. Później nie wyobrażał już sobie tygodnia bez spotkania z jednorękim bandytą, przez co zaczęły ubywać mu z konta coraz większe sumy pieniędzy. Uzależnił się, teraz to wiedział. Pewnie gdyby mógł cofnąć czas, nigdy nie nabrałby na Ninę tych wszystkich kredytów, ale wtedy nie widział innej możliwości, by pospłacać swoje długi.

Oficjalnie to właśnie przez to się rozeszli – bo stał się hazardzistą i przestępcą finansowym. Ale tak naprawdę żadna z tych rzeczy nie zaszłaby, gdyby nie wypalenie miłości. Ludzie, którzy nie są darzeni czułością i sami nie mają kogoś do kochania, mogą zrobić różne głupstwa. Jakby to właśnie miłość trzymała ich w pionie, nie pozwalając upaść.

Na szczęście jakiś czas później poznał Ewelinkę i jego życie nabrało nowego blasku. Dla niej chciał być lepszym człowiekiem. Zresztą całkiem nieźle mu to wychodziło. Poszedł na terapię i udało mu się wyzwolić z sideł hazardu. No dobrze, może nadal jeszcze trochę za dużo pił, ale przecież nie mógł odmówić sobie wszystkich przyjemności.

Poza tym Ewelinka nie miała nic przeciwko piwku po kolacji. Czasami nawet sama wyjmowała z lodówki schłodzoną butelkę i zajmowała miejsce obok Igora, po czym siedzieli przed telewizorem ramię w ramię, oglądając kolejne programy.

Na wspomnienie tych wspólnych wieczorów Igor aż się uśmiechnął. To było życie, a nie gderająca nad uchem żona i rozwrzeszczane dzieci.

Od tych przemyśleń oderwało go ponowne buczenie komórki. Słysząc je, westchnął. Pewnie Nina dowiedziała się o cieście na klasową imprezę w szkole Kalinki. Nie musiał być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że jest wściekła. On też by był, gdyby go w coś takiego wrobiła. Tylko te wszystkie mamuśki po trzydziestce tak nalegały… i tak pięknie go prosiły. Jak mógł odmówić im blachy ciasta?

Nie chcąc o tym dłużej myśleć, sięgnął po telefon, po czym go wyłączył. Następnie odrzucił go na miejsce i potarł dłonią zmęczone oczy. W aucie było tak przyjemnie ciepło, że zachciało mu się spać. Powinien jakoś się rozbudzić. Może zjechać gdzieś na kawę?

Kiedy tylko powziął tę myśl, dostrzegł stojącego z wyciągniętą ręką autostopowicza. Właściwie to rozmowa z drugim człowiekiem rozbudziłaby go bardziej niż kawa. Nie zastanawiając się długo, włączył kierunkowskaz i zjechał na pobocze.

Mężczyzna w ciemnej kurtce natychmiast podbiegł do drzwi.

– Dokąd pan jedzie? – zapytał, lekko je uchylając.

– Do Brzózek – odparł Igor.

– Gdzie to jest?

– Jeszcze hen za Warszawą.

– O, to super, bo ja właśnie chcę dojechać w okolice stolicy. – Ucieszył się autostopowicz. – Mogę?

– Wsiadaj pan. Gdybym nie chciał zabrać, tobym się nie zatrzymywał.

Mężczyzna pokiwał głową, po czym wrzucił na tylne siedzenie swój plecak i umościł się obok Igora.

– Lechu jestem. – Wyciągnął do niego rękę, jeszcze nim włączyli się do ruchu.

– Igor.

– Skąd wracasz?

– Z roboty. Przez cały weekend woziłem żwir. Jestem tak zmęczony, że trochę przysypiam. Przyda mi się towarzystwo. A ty? – Igor zerknął kątem oka na pasażera.

– Wczoraj wyszedłem z paki – rzucił jak gdyby nigdy nic Lechu. Następnie zdjął kurtkę, ukazując tym samym całe wytatuowane ręce oraz kark.

Igor nie był tchórzem i wiele już w życiu widział, zresztą sam miał tatuaże, jednak na myśl o tym, że właśnie wpuścił do auta kryminalistę, obleciał go strach. Natychmiast pożałował podjętej kilka minut temu decyzji.

– Za co siedziałeś, jeżeli można spytać? – zwrócił się do Leszka.

– Spoko, nie za głowę, nikogo nie zabiłem. Nazbierało mi się kilka kradzieży, to mnie w końcu wsadzili.

– Ach tak.

– Ale bez obaw, dobrych ludzi nie okradam. Dzięki za pomoc. Gdyby nie ty, pewnie stałbym przy tej drodze do jutra.

– Nie ma sprawy. – Igor wysilił się na swobodny ton, choć dłonie nieznacznie drżały mu kierownicy.

– Tylko sorry, bo raczej nie oddam ci za paliwo. Jestem spłukany. W więzieniu nie dają nam kasy na odchodne.

– Nie ma problemu.

– Na pewno?

Igor nerwowo przełknął ślinę.

– Jasne. Nie wziąłem cię dla zarobku, ale dla towarzystwa.

– To się ceni. A masz może fajki?

– Jakieś chyba mam.

– Jak długo nie palę, to trochę mnie nosi, a paczka skończyła mi się wczoraj rano. Od tamtej pory nie miałem szluga w ustach.

– Powinny być w schowku. – Wskazał Igor. – Częstuj się.

– Dzięki. Też chcesz?

– Nie, na razie nie.

Lechu pokiwał głową, po czym wydobył ze schowka paczkę z papierosami i odpalił ją znalezioną w kieszeni zapalniczką. Już za chwilę wnętrze samochodu wypełniło się przyjemnym zapachem spalanego tytoniu.

– Otworzyć okno? – zapytał Lechu, wydychając z płuc pełne dymu powietrze.

– Możesz.

– Swoją drogą to powiem ci, że trochę się na tym świecie zmieniło od czasu, gdy mnie wsadzili.

– Tak? – Igor udał zainteresowanego, choć wcale nie miał ochoty słuchać więziennych opowieści. Cholernie żałował, że nie zdecydował się na kawę, tylko bawił się w prospołeczność. Pieprzone dobre serce. Pomaganie innym zawsze tak się kończy.

Nim jednak Lechu zaczął swoją opowieść, w ciemnym tunelu, w którym właśnie się znaleźli, błysnęło niewielkie światełko. Przy drodze stał kolejny potrzebujący pomocy podróżny.

Igor zerknął na Lecha, a potem, bez namysłu i konsultacji, znów zjechał na pobocze.

– Weźmiemy go, okej? – Wskazał na stojącego przy drodze faceta.

Lechu zaciągnął się szlugiem i głośno roześmiał.

– No pewnie. Im nas więcej, tym weselej.

Stojący na poboczu mężczyzna podniósł z ziemi swoją torbę i ruszył w ich stronę.

Igor odetchnął z ulgą, przyrzekając sobie w myślach, że od tej pory raz na zawsze kończy z dobroczynnością. Skutki pomagania innym stanowczo nie były na jego nerwy.

ROZDZIAŁ 39

We wtorek przed randką Jacek postanowił zajrzeć jeszcze do mamy. Nie sądził wprawdzie, że to najlepszy pomysł, bo na pewno zapłaci później za tę wizytę nadszarpniętymi nerwami, z drugiej strony jednak nie chciał zostawiać matki samej, skoro miała na tym świecie tylko jego. Przed wyjściem ze swojego oddziału doszedł więc do wniosku, że jednak wypada ją odwiedzić.

Poza tym i tak przez cały dzień łykał tabletki uspokajające. Teresa, czyli pani ordynator, oficjalnie zakończyła dziś śledztwo w sprawie kradzieży na oddziale. Okazało się, że tak jak sądziła, jedna z pacjentek rzeczywiście była kleptomanką. Ogłoszenie tego wzburzonym i rozżalonym utratą cennych przedmiotów pacjentom nie było jednak dobrym pomysłem, ponieważ niemal doszło do linczu. Kobieta musiała ukryć się w łazience, bo inaczej mogłoby dojść do rękoczynów, a Jacek został wyznaczony do chodzenia po korytarzu i pilnowania porządku. Zadanie samo w sobie nie byłoby jeszcze takie złe, gdyby nie to, że w praktyce wiązało się ze słuchaniem licznych skarg, zażaleń i protestów. A nawet i gróźb. W jednym przypadku śmiertelnych.

To wszystko stanowczo nie było na jego nerwy, dlatego opuszczał szpital rozemocjonowany i rozedrgany. A skoro już był zdenerwowany, to nic nie stało na przeszkodzie, żeby pojechać do mamusi. Gorzej nie będzie.

Zapakował więc na tylne siedzenie samochodu swoją służbową torbę i opuścił teren strzeżonego parkingu, kierując się do szpitala, w którym leżała matka. Po drodze nastawiał się na najgorsze, to znaczy słuchanie płaczu matki, którym ta na pewno wybuchnie, gdy dowie się o kolejnej randce, i zastanawiał się, za co Bóg pokarał go tą kobietą. Czyżby naprawdę dopuścił się w życiu czegoś zasługującego na czyściec na ziemi? Przecież był dobrym człowiekiem. Podczas gdy jego kumple w liceum wagarowali, pili i popalali trawkę, on zawsze trzymał się na uboczu i uczył. Podobnie na studiach. Jego największym przewinieniem było zaspanie na zajęcia albo nieświadome ignorowanie dziewczyny, która przez kilka lat wspólnych studiów robiła do niego maślane oczy. Tylko skąd Jacek miał to wiedzieć, skoro bardziej niż kobiety fascynowały go ludzkie zwłoki?

Żadne z tych zachowań nie było jednak przesłanką do tego, by los miał obdarzyć Jacka tak bardzo nadopiekuńczą matką. A może chodziło o jakieś przewinienie z dzieciństwa?

Zastanawiał się nad tym przez kilka chwil, lecz w końcu doszedł do wniosku, że to bez sensu. Aby zagłuszyć związane z Anitą myśli, włączył radio i dojechał pod szpital, słuchając muzyki i zabawnych komentarzy spikera. To trochę go uspokoiło, a nawet wprawiło w dobry nastrój.

Zaczął się ponownie denerwować dopiero, gdy zaparkował obok podjazdu dla karetek, zgasił silnik i popatrzył na budynek, w którym leżała Anita. Jego serce znowu zaczęło bić szybciej, a do tego poczuł duszności. Na wszelki wypadek przed wyjściem z auta połknął jeszcze jedną tabletkę na ukojenie nerwów (oby tylko się od nich nie uzależnił, bo od kilku dni zażywał dwa razy tyle leku, co powinien!) i zrobił kilka głębokich wdechów. To jednak na nic się zdało. Ucisk w piersi nie ustawał, podobnie jak kołatanie serca.

No trudno. Nie było sensu dłużej odwlekać najgorszego.

Opuścił w końcu bezpieczne auto i z miną męczennika ruszył w stronę szpitala. Wjechał windą na właściwie piętro, a potem skierował się na oddział, na którym przebywała Anita. Dostrzegł ją jak tylko wszedł na korytarz. Siedziała pod oknem z szydełkiem w ręku i produkowała jakiś szalik albo serwetkę. Z daleka nie widział dokładnie, co tym razem wyczarowywała mama. Korzystając z momentu jej nieuwagi, zajrzał najpierw do dyżurującej lekarki, by podpytać o stan zdrowia pacjentki. Dopiero kiedy dowiedział się wszystkiego, co ważne, zmusił się do podejścia do matki.

Ta rozpromieniła się na jego widok.

– Jacusiu, jak dobrze, że jesteś! – Odłożyła robótkę i rzuciła mu się na szyję. W odczuciu Jacka trochę zbyt energicznie.

Uściskał ją jednak i przysiadł na parapecie.

– Jak się czujesz? – Zlustrował ją wzrokiem. Wyglądała o wiele lepiej niż wczoraj i przedwczoraj.

– Dobrze, syneczku, dobrze. Powiedz lepiej, jak ty sobie radzisz beze mnie. Nie chodzisz głodny?

– Pani Marysia dba o mnie prawie tak samo jak ty.

– Złota kobieta. Mam nadzieję, że nie karmi cię niczym niezdrowym? Wyraźnie ją o to prosiłam. – Anita zmarszczyła brwi.

– Nie musiałaś jej fatygować. – Jacek splótł ręce i utkwił w nich spojrzenie, chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego z matką. – Dałbym sobie radę sam.

– Ja wiem, kochanie, że ty chcesz być samodzielny, ale jeszcze nadejdzie na to odpowiednia pora. Daj się mamusi porozpieszczać, póki mam na to siły.

Jacek głośno westchnął. Nie chciał kontynuować rozmowy o jego samodzielności. Ile razy zaczynał ten temat, matka zawsze kończyła w ten sam sposób – udowadniając swoje racje. Bezradność, którą wtedy odczuwał, była jednym z najgorszych uczuć, jakich kiedykolwiek doświadczył.

Zamiast więc odpowiedzieć matce, zamilkł na kilka chwil i wpatrywał się w swoje ręce.

– Poprosiłam Marysię, żeby wyprasowała ci koszulę na dzisiejszy wieczór – nieoczekiwanie przerwała tę ciszę Anita.

Jacek poczuł narastające w barkach napięcie, a wzdłuż jego kręgosłupa rozszedł się zimny dreszcz. Omal się nie wzdrygnął.

– Ale… – wydukał. – Skąd wiesz o kolacji? – zapytał, patrząc na matkę z niedowierzaniem.

Anita udała niewiniątko.

– No przecież jestem twoją matką. Jak mogłabym nie wiedzieć?

Jacek wolał nie wnikać, w jaki sposób mamusia weszła w posiadanie tej informacji. Już i tak był o krok od popadnięcia w paranoję.

– Tak czy siak czeka na ciebie już od piętnastej wyprasowana koszula – jak gdyby nigdy nic rzuciła Anita. – Ta błękitna, którą tak często nosiłeś kiedyś do jeansów. Zresztą spodnie Marysia też miała ci wyprasować, ale nie mogła ich znaleźć. Jak wrócisz, to odszukaj je natychmiast i koniecznie jej zanieś. Obiecała się tobą zaopiekować.

– Mamo…

– No co? Po prostu chcę, żebyś dobrze wyglądał. Nie wypada iść na randkę w wymiętych ubraniach jak jakiś… – zawahała się, szukając odpowiedniego określenia – ostatni luj – dokończyła triumfalnie.

Jacek nie wiedział, co odpowiedzieć. Zamurowało go. Skąd ta nagła zmiana w zachowaniu matki? Lekarka nie wspominała, żeby podawali tutaj pacjentom psychotropy. Czy to możliwe, żeby Anita przeszła jakąś metamorfozę? I to w jeden dzień? Jacek widział różne rzeczy na swoim oddziale, na przykład ludzi wyskakujących przez okno, ale czegoś takiego to jeszcze nie.

– I koniecznie wypastuj sobie buty! – mówiła dalej Anita. – Tego wolałam Marysi nie powierzać, bo jej mąż zawsze chodzi w ućmoruchanych. Poradzisz sobie sam? Jak nie, to przyjedź do mnie. Wypoleruję ci je na błysk.

– Nie trzeba – zdołał tylko wydusić Jacek.

– I kup kwiaty! O tej porze nie będzie pewnie żadnych konwalii ani stokrotek, więc zdecyduj się na jakieś inne. Mogą być róże. Tylko Boże broń żółte. Symbolizują zdradę.

– Postaram się o tym pamiętać.

– Najlepiej zadzwoń do mnie, jak będziesz w kwiaciarni, doradzę ci – podsunęła.

Jacek był tak oszołomiony zachowaniem matki, że z tego wszystkiego aż jej przytaknął.

– Ach! – Anita złapała go za rękę. – I koniecznie kup czekoladki.

– Kwiaty i czekoladki? Czy to nie brzmi tanio? – odważył się zauważyć.

– Przecież ja nie każę ci dawać tych słodyczy tej kobiecie, ale jej dzieciom.

– Dzieciom? – Jacek poczuł, jak z jego twarzy odpływa krew. – Ale skąd ty wiesz, że Nina ma…

– Taka rola matki: wiedzieć – nie dała mu dokończyć zdania. – Kup tym dzieciom jakieś łakocie i już. Mogą być nawet żelki. Są dobre na stawy.

– Mamo…

– Musisz je do siebie przekonać, rozumiesz? Musisz. A nic nie działa lepiej niż dobre pierwsze wrażenie.

– Oczywiście.

– Może byś to gdzieś zanotował, zamiast tylko na mnie patrzeć? – Anita ewidentnie była podekscytowana. – Wiem, że musisz mieć dobrą pamięć, w końcu jesteś lekarzem, ale twoja płeć wiąże się z hm… pewnymi ograniczeniami, oczywiście bez urazy. Wy, mężczyźni, nie przywiązujecie wagi do takich spraw, a wbrew pozorom właśnie drobiazgi są naprawdę ważne.

Jacek posłusznie wyciągnął z kieszeni telefon i, nie chcąc drażnić matki, otworzył notatnik. Nie wiedział, dlaczego zaszła w niej tak drastyczna metamorfoza, ale nie chciał jej denerwować. Pod wpływem negatywnych emocji jeszcze wróci do swoich poprzednich poglądów. Z dwojga złego wolał, gdy udzielała mu rad, niż kiedy ganiła go i zalewała się łzami. Nawet jeżeli nie miał zamiaru z tych wszystkich rad korzystać.

– Ach, Jacusiu! – wykrzyknęła, przerywając jego rozważania. – I koniecznie na początku ucałuj całą tę Ninę w rękę. Kobiety lubią szarmanckich mężczyzn.

– Tak? – zapytał, raczej automatycznie niż z zainteresowaniem.

– Oczywiście. – Anita skrzyżowała ręce na piersi. – A myślisz, że dlaczego związałam się z twoim ojcem? Miał w sobie tak wiele taktu i elegancji, że zakochałam się w nim już od pierwszego wejrzenia. Do tej pory pamiętam jego piękny cylinder… O! – Nagle uniosła w triumfalnym geście palec. – Musisz założyć kapelusz! Teraz cylindry już nie są modne, ale gdybyś tak ukłonił się tej swojej wybrance, zdejmując z głowy jakieś nakrycie, na pewno od razu zapałałaby do ciebie sympatią. – Rozmarzyła się, a na jej usta wypłynął błogi uśmiech.

Jacek głęboko odetchnął i jeszcze bardziej pochylił się nad ściskaną w dłoni komórką. Zamiast jednak zanotować kolejną błyskotliwą radę matki, napisał SMS-a do Niny: „Nie mogę się już doczekać naszego spotkania” – wystukał i kliknął „wyślij”.

Odpowiedź przyszła niemal natychmiast: „Ja też. Do zobaczenia” – odpisała Nina, a on, czytając te słowa, aż się uśmiechnął.

Wpatrująca się uporczywie w twarz syna Anita wzięła to za dobry znak i zarzuciła go jeszcze kilkoma radami, z której każda była mniej życiowa od poprzedniej.

– I koniecznie zadzwoń do mnie wieczorem, żeby poinformować, jak poszło! – zarządziła, kiedy Jacek oświadczył, że powinien już iść, by nie spóźnić się na randkę. – Jeżeli już angażujesz się w związek z kobietą, to tego nie schrzań, rozumiesz? – powiedziała, całkiem jak nie ona.

– Zadzwonię. – Jacek uśmiechnął się do matki, po czym w końcu opuścił szpital.

A kiedy już wyszedł na zewnątrz, oparł się o chłodną ścianę budynku i zapatrzył w zasnute chmurami niebo. Nie wiedział, co stało się matce, ale trochę go to zaniepokoiło. Może powinien poprosić o konsultację jakiegoś psychiatrę? Tak drastyczne zmiany w postrzeganiu rzeczywistości mogą być symptomem jakiejś poważnej choroby, pomyślał, zamiast się cieszyć.

ROZDZIAŁ 40

Nina wróciła do domu w nie najlepszym humorze. Nie poprawiła go jej nawet myśl o zbliżającej się randce. Po pierwsze, dostała dziś rano telefon od zdenerwowanej wychowawczyni. Nina została oskarżona o próbę otrucia nauczycielki przywiezionymi wczoraj do szkoły babeczkami. Podobno na wywiadówce wyraźnie mówiła rodzicom, że jest uczulona na czekoladę i wszyscy wzięli to sobie głęboko do serca. Oczywiście oprócz Niny. Ale skąd ona mogła o tym wiedzieć?

Poranny telefon stał się przyczyną kolejnej frustracji wywołanej przez to, że dziś także nie mogła dodzwonić się do Igora, który chyba celowo wyłączał telefon, byleby tylko z nią nie rozmawiać. Nina wpadła nawet w pracy na pomysł, aby zadzwonić do niego od Marty i tak też zrobiła, ale kiedy tylko Igor usłyszał w słuchawce jej głos, rozłączył się szybciej niż natychmiast.

– Ja go chyba uduszę. Gołymi rękami! – Nina oddała telefon stojącej z boku Marcie i ze złością złapała wiadro z wodą oraz płynem do mycia podłóg, po czym wyszła z nim na korytarz.

Pech chciał, że otwierając drzwi, uderzyła nimi pana Wiesława, który co prawda dał jej już spokój, widocznie leki działały, ale łaził za nią później niemal cały dzień. Potraktował bowiem to przypadkowe uderzenie za jakiś znak z niebios czy coś w tym rodzaju (Nina wolała nie wnikać) i przez całe przedpołudnie opowiadał jej o tym, jak bardzo czuje się samotny. I że żadna kobieta go nie chce.

Na domiar złego w okolicach południa jakaś nowa pacjentka z impetem wlazła w stojące obok Niny wiadro, zapewniając jej tym samym dodatkową robotę. Kolejne kilkadziesiąt minut spędziła więc, klęcząc na podłodze, co sprawiło, że przemoczyła sobie spodnie. Mogłaby oczywiście kucać, ale wcześniej przenosiły z Martą ciężkie pudła z detergentami, które ich przełożona przywiozła z hurtowni, od czego bolały ją plecy.

– Nie martw się, teraz czeka cię już tylko ta przyjemniejsza część dnia – próbowała pocieszyć ją pod koniec zmiany Marta, jednak już kilkadziesiąt minut później Nina przekonała się, że nie było w tym stwierdzeniu ani krzty prawdy.

Kiedy bowiem chciała zapłacić za zakupy w hipermarkecie, okazało się, że sklep nie przyjmuje dziś płatności kartą i musiała jechać kilka przecznic dalej, by wypłacić z bankomatu gotówkę. Zanim wróciła, ktoś z pracowników sklepu rozłożył już na półki wszystkie zostawione przez nią w koszyku produkty, przez co musiała zrobić zakupy jeszcze raz. Wróciła do domu niemal czerwona ze złości, a tam powitały ją nie tylko głodne dzieci, ale także zalana łazienka. Okazało się, że Ignacy zapomniał o tym, iż umywalka jest chwilowo nieczynna i umył w niej ręce. Eliza co prawda zaczęła już zbierać wodę do wiadra, jednak Nina nie chciała nadużywać dobroci siostry i wolała ją w tym wyręczyć. Zresztą Eliza i jej pudroworóżowa sukienka nijak nie pasowały do wizerunku matki Polki sprzątaczki.

Zamiast więc przygotowywać się do randki, drugi raz tego dnia klęczała na ziemi, zbierając wodę, i przeklinała pod nosem cały ten parszywy świat. Eliza tymczasem zebrała się do wyjścia. Uzgodniły, że tym razem Nina zrobi makijaż sama. Eliza była umówiona na wieczór z Pawłem i nie chciała tego przekładać. Ostatnio nie spędzali razem zbyt wiele czasu. Poza tym Sabina była tak chętna, by opiekować się dziećmi, kiedy w grę wchodziła randka jej córki, że Nina nawet nie musiała jej prosić o wyręczenie Elizy. Co prawda nie była to opieka najwyższej jakości, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. I nie wypada wybrzydzać.

– To ja lecę – oznajmiła Eliza, zaglądając do łazienki. – Miłego wieczoru. Mam nadzieję, że tym razem randka przebiegnie bez większych ekscesów.

– Oby – mruknęła Nina. – Dzięki za popołudnie.

– Nie ma sprawy. Do jutra. – Eliza ruszyła do drzwi.

– Do jutra, jedź ostrożnie! – zawołała za oddalającą się siostrą Nina, po czym wróciła do zbierania wody. Miała już przemoczone nie tylko spodnie, ale także skarpety i bluzkę. Do tego była naprawdę zła.

Dzieci chyba wyczuły to kumulujące się w matce napięcie, bo na wszelki wypadek zagrzebały się w łóżku w swoim pokoju i oglądały na tablecie jakąś bajkę. Nina wycierała więc podłogę w ciszy i spokoju. A przynajmniej było tak, dopóki w całym mieszkaniu nie rozległ się dzwonek do drzwi.

– Idę, idę – bąknęła pod nosem, sądząc, że to Eliza czegoś zapomniała.

Niespiesznie otworzyła drzwi, a zaraz później aż ją zatkało. Na progu nie stała bowiem młodsza siostra, ani nawet matka czy Jacek, lecz jej były mąż. I to we własnej osobie.

Nina patrzyła na niego przez chwilę, jakby zobaczyła ducha. Dopiero po upływie kilkudziesięciu sekund ochłonęła na tyle, że mogła swobodnie mówić.

– No wreszcie! – rzuciła zamiast powitania, może trochę zbyt agresywnie. – A już myślałam, że coś cię przejechało! Gdzieś ty był? – Wycelowała palec w jego stronę. – I dlaczego, do cholery, się nie odzywałeś?!

Igora początkowo wmurowało, ale szybko odzyskał rezon, bo przecież mógł się tego spodziewać. Ta kobieta nigdy nie była zdrowa na umyśle. Może od nieustannego przebywania w swoim miejscu pracy?

Nieważne. To nie był odpowiedni czas na takie dywagacje. Tym bardziej, że miał teraz prawdziwy problem, a tylko Nina mogła go rozwiązać.

– Nie rób scen na klatce, dobrze? – zaproponował, siląc się na uprzejmość. – Mogę wejść? Porozmawiamy spokojnie.

– A dlaczego ja mam w ogóle z tobą rozmawiać, skoro tak skutecznie unikałeś mnie przez ostatnie dni? Może teraz to ja nie mam ochoty cię widzieć?

– Daj spokój. – Igor rozejrzał się dookoła w obawie przed sąsiadami, którzy, odkąd dowiedzieli się, co nawywijał, wyraźnie dawali mu do zrozumienia, że stoją po stronie jego eksżony. – Wpuścisz mnie? – Spojrzał na korytarz.

Nina jeszcze bąknęła coś pod nosem, ale w końcu pozwoliła mu wejść.

– Jakaś awaria? – Igorowi od razu rzuciła się w oczy zalana łazienka.

– Drobne problemy. Czekam na hydraulika. Ma tu być za jakiś czas. – Nina nie miała ochoty rozmawiać o zarwanym zlewie. – Lepiej przejdźmy do kuchni.

Igor podążył za nią posłusznie, rozglądając się przy tym dookoła po wnętrzu, które niegdyś było pełne jego rzeczy. Odsunął sobie krzesło przy stole, po czym usiadł na nim, opierając łokcie o blat.

Nina patrzyła na niego, zastanawiając się, czy zaproponować temu niedojdzie herbatę, lecz po chwili namysłu doszła do wniosku, że rozmowa nie powinna zająć im aż tyle czasu, by Igor zdążył ją wypić. Zresztą przecież trochę jej się spieszyło.

– Jak ci minął dzień? – rozpoczął rozmowę pozornie pogodnym tonem Igor, kiedy usiadła naprzeciwko niego.

Miała ochotę prychnąć.

– Jak mi minął dzień? Może lepiej zapytaj o dzieci? Nieustannie jestem pełna podziwu, jak łatwo zapominasz o tym, że jesteś ojcem.

– Nie przyszedłem się kłócić.

– I dobrze. Poza tym nie mam dziś na to czasu.

– Wychodzisz, czy spodziewasz się gości?

– I jedno, i drugie. Powiedz lepiej, jak było na wywiadówce i miejmy tę rozmowę za sobą. Naprawdę się spieszę. I wiedz, że tylko dlatego jeszcze masz głowę na tym samym miejscu, co w chwili, gdy tutaj przyszedłeś. Przez ciebie prawie zabiłabym wychowawczynię Kalinki! Powinnam cię za to udusić. Albo od razu rozerwać na strzępy.

Igor musiał mocno wytężyć szare komórki, by uświadomić sobie, o czym też Nina mówi. Przez wydarzenia ostatnich dni zupełnie zapomniał o całej tej wywiadówce.

Nie chcąc jednak denerwować byłej żony, spróbował wyciągnąć z pamięci jakieś omawiane przez nauczycielkę fakty.

– Cóż… – zaczął niepewnie. – W sumie to nie padło na tym spotkaniu nic ważnego.

Nina pokręciła głową w akcie desperacji.

– Ja chyba zwariuję – mruknęła pod nosem, jednak na tyle głośno, by Igor usłyszał.

– Oj, przestań – spróbował ratować sytuację. – Zaraz sobie przypomnę. Na pewno było coś o jakiejś wycieczce do Krakowa. Chyba wiosną.

– Przypomnę? – Nina musiała mocno nad sobą panować, by nie unieść głosu. – Myślałam, że przyszedłeś tutaj właśnie w tej sprawie.

– Właściwie… – Igor spuścił wzrok.

Nina nie wiedziała nawet, jak na to wszystko zareagować. Ten człowiek po prostu wyprowadzał ją z równowagi. Powiedzieć, że miała ochotę go zamordować, to w tej sytuacji jak nie powiedzieć nic.

Z rezygnacją spojrzała na zegarek. Miała jeszcze półtorej godziny do spotkania z Jackiem. Potrzebowała około czterdziestu minut, by doprowadzić się do porządku.

– Mów – rzuciła po namyśle do siedzącego przed nią Igora. Miała przeczucie, że jeżeli były mąż nie wyrzuci z siebie tego, po co tu przyszedł, to za nic w świecie nie przypomni sobie informacji podanych przez nauczycielkę na wywiadówce. A przecież o to jej chodziło.

Igor wyprostował plecy.

– Bo widzisz… – nie wiedział, jak zacząć swoją opowieść. – Miałem w weekend taką trudną sytuację – rozpoczął w końcu, a potem opowiedział Ninie o kryminaliście, którego zabrał na gapę.

– I na co mi to wiedzieć? – spytała Nina, kiedy skończył mówić. – Poznałeś złodzieja. To jeszcze nie jest uznawane za przestępstwo. No chyba, że koleś cię okradł.

– Nic mi nie zginęło, sprawdziłem. Poza tym czekaj, to jeszcze nie koniec. – Igor kilka razy uderzył palcem w blat stołu.

Nina westchnęła i znowu spojrzała na zegarek. Czas uciekał w szaleńczym tempie. Poza tym lada chwila miała zjawić się u niej Sabina, która na widok Igora mogła być zdolna do wszystkiego. Nawet zadźgania go nożem. I to nie żart.

Na samą myśl o tym Nina zmarszczyła brwi. Jej zbolała mina i nerwowe ruchy nie zniechęciły jednak Igora, który zamierzał kontynuować swoją opowieść.

– Bo widzisz, kiedy dosiadł się do nas ten drugi pasażer, było jeszcze gorzej – wyznał. – Nie dość, że zażyczył sobie siedzieć z przodu i był potwornym gburem, to jeszcze zarobiłem przez niego mandat.

– Złapała was policja?

– Gorzej. Ten gość okazał się policjantem. I kiedy wysadziłem go tam, dokąd jechał, wlepił mi mandat. W dodatku porządny. Przedtem oczywiście wyliczył mi wszystkie przepisy, które złamałem po drodze. Wiesz, że nie jestem religijny, ale na widok sumy napisanej na druczku, miałem ochotę się przeżegnać.

– Wierzę ci. – Nina wykazała się minimalną empatią. – Tylko nadal nie wiem, dlaczego mi o tym mówisz.

– To jeszcze nie wszystko. – Igor zgarbił się jeszcze bardziej. – Jak już pozbyliśmy się z Lechem tego zrzędliwego policjanta, to co prawda zrobiło się nieco spokojniej, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Kiedy dojechaliśmy do Warszawy i zamierzałem wysadzić Lecha, ten wyciągnął z kieszeni portfel z pieniędzmi.

– Zaraz, zaraz. Przecież mówiłeś, że był spłukany i nie miał jak ci zapłacić. – Coś tu Ninie nie grało.

– No właśnie! – ożywił się Igor. – Też się zdziwiłem. A on wręczył mi dokładnie taką sumę, jaka była potrzebna, żeby opłacić wypisany przez gliniarza mandat.

– To chyba dobrze?

– Właśnie nie.

– Nie rozumiem. – Nina była skołowana. – Powinieneś się cieszyć.

– Cieszyłbym się, gdyby nie to, że portfel i kasa należały do tego cholernego policjanta – wypalił Igor.

– Co? – Nina wytrzeszczyła oczy.

– No to, co słyszysz. Lechu go okradł. Podobno z zamiarem walki o sprawiedliwość, co nie zmienia faktu, że to wszystko stało się w moim samochodzie.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю