355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Agata Przybyłek » Ja chyba zwariuję! » Текст книги (страница 2)
Ja chyba zwariuję!
  • Текст добавлен: 26 августа 2020, 04:30

Текст книги "Ja chyba zwariuję!"


Автор книги: Agata Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 2 (всего у книги 19 страниц)

ROZDZIAŁ 4

Nina zatrzymała samochód na parkingu przed szkołą, ale nie zgasiła silnika. Po tym, jak zmarnowała kilka minut na bieganie po parku, nie miała wątpliwości, że spóźni się dzisiaj do pracy. Nie chciała tracić kolejnych cennych chwil.

– No dobra, wysiadać, bo stoję na miejscu dla niepełnosprawnych – rzuciła do siedzących z tyłu dzieci, nerwowo rozglądając się przy tym dookoła. Chociaż rok szkolny trwał dopiero trzy tygodnie, zdążyła już podpaść wychowawczyni Kalinki i nie chciała się spotkać z jej pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

Dzieci posłusznie odpięły pasy, wyciągnęły spod stóp upchnięte między siedzeniami tornistry i otworzyły drzwi.

– Ach, i pamiętajcie, że dziś odbiera was ciocia Eliza. Macie czekać na nią w szatni.

– Wiemy, wiemy. – Kalinka pokręciła głową, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, i wygramoliła się z auta. – Pa, mamo! – krzyknęła jeszcze, nim do uszu Niny dobiegło głośne trzaśnięcie.

– Cześć, mamusiu, kocham cię – dołączył do siostry Ignaś, po czym oboje ruszyli do drzwi.

– Ja też cię kocham – mruknęła sama do siebie i odprowadziła ich wzrokiem. Odczekała, aż znikną za drzwiami i dopiero wtedy wrzuciła wsteczny. Nie patrząc w lusterka, zaczęła cofać i z pewnością wykonałaby ten manewr dość płynnie, bo przecież stawała w tym miejscu codziennie, gdyby nie donośny, kobiecy pisk dobiegający gdzieś z tyłu samochodu.

Nina gwałtownie wcisnęła hamulec i poczuła, jak zalewa ją fala gorąca. Jej serce momentalnie zaczęło bić szybciej, a dłonie drżeć. Jak nic potrąciła człowieka!

Nie wiedząc, jak się zachować, odwróciła się, spojrzała przez tylną szybę i dostrzegła zdezorientowaną, niewysoką kobietę. Czując, że nie ma wyboru, zgasiła silnik i wyszła z samochodu.

– Nic się pani nie stało? – zapytała drżącym głosem otrzepującą się z piasku kobietę.

Poszkodowana natychmiast porzuciła wykonywaną w tym momencie czynność i posłała Ninie przenikliwe, pełne wściekłości spojrzenie.

Nina zaniemówiła, bo właśnie wtedy dotarło do niej, w kogo uderzyła.

– Ja… – chciała cokolwiek powiedzieć, lecz słowa ugrzęzły jej w gardle. Przez głowę przewijała się za to jedna, złowieszcza myśl: „Mam przerąbane”.

Wychowawczyni Kalinki wyprostowała plecy i ruszyła w jej kierunku.

– Dzień dobry, pani Maj.

Nina nerwowo przełknęła ślinę.

– Dzień dobry.

– Zakładam, że nie zrobiła pani tego specjalnie.

– Ależ skąd.

– I równie przypadkowo stanęła pani na miejscu dla niepełnosprawnych, prawda?

Nina poczuła, że pieką ją policzki.

– Po prostu zaspałam dziś, a dookoła nie było wolnych miejsc i…

– Jak zawsze przyjechała pani spóźniona.

– Wcale nie, jest… Jest przed ósmą – wydukała.

Wychowawczyni Kalinki posłała jej mroźne spojrzenie. Miała ochotę powiedzieć tej kobiecie, żeby zaczęła nastawiać budzik wcześniej, skoro tak często się spóźnia, ale Nina uprzedziła jej złośliwy komentarz.

– Nic się pani nie stało? – wysiliła się na współczucie.

– Na szczęście uderzyła pani w hardą kobietę, a nie dziecko.

– Nie wiem, czy to pocieszające…

– Czy pani wie, co by się stało, gdybym to nie ja wpadła pod pani koła, ale siedmiolatek?

– Ja… – Nina spuściła wzrok.

– Proszę darować sobie skruchę, tylko zacząć myśleć. Zasady są po to, żeby ich przestrzegać, a lusterka po to, żeby w nie patrzeć.

Nina darowała sobie uwagę o tym, że w myśl zasad nie należy spacerować za stojącymi na parkingu samochodami, lecz chodzić przed nimi, ale ugryzła się w język.

– To się więcej nie powtórzy – powiedziała cicho.

– Wjeżdżanie w ludzi, czy parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych? A może ma pani na myśli notoryczne spóźnienia?

– I jedno, i drugie. Trzecie w sumie też.

Nauczycielka jeszcze przez chwilę mierzyła ją wzrokiem, ale w końcu dumnie uniosła brodę.

– Puszczę tę sytuację w niepamięć.

Nina odetchnęła z ulgą.

– Bardzo pani dziękuję.

– Ale jeśli jeszcze raz zobaczę pani samochód w tym miejscu, natychmiast zgłoszę tę sprawę dyrekcji.

– Oczywiście.

– Niech pani pomyśli o dzieciach, które, nie daj Boże, zostałyby potrącone zamiast mnie. To mógł być Ignacy albo Kalinka.

– Będę o nich myślała nieustannie, gwarantuję.

– I proszę pamiętać o czwartkowej wywiadówce – dodała jeszcze wychowawczyni, zanim odeszła, uderzając szpilkami o asfalt. – Jest obowiązkowa.

Nina pokiwała głową, czując, że nie powinna teraz tłumaczyć tej kobiecie, że jej dyżury w szpitalu ustalane są miesiąc wcześniej i nie będzie mogła pojawić się na zebraniu. Już stanowczo zbyt wiele razy prosiła przełożoną o wolne, a spotkanie z wychowawczynią wypada dość blado w obliczu wizyty z dzieckiem u lekarza albo dentysty.

Zamiast tego wróciła do samochodu i, tym razem rozglądając się dookoła, wyjechała z parkingu. Po drodze do pracy została jeszcze obtrąbiona przez jakiegoś niecierpliwego, męskiego szowinistę, ale nie zamierzała się tym przejmować. Wjeżdżając na parking przed szpitalem, uśmiechnęła się do stojącego przy szlabanie ochroniarza i zaparkowała samochód na swoim stałym miejscu. Wyłączyła silnik, zgasiła światła, po czym chwyciła leżącą na siedzeniu pasażera torebkę. Wcale jej nie zdziwiło, że musiała ją przy tym odkleić od wlepionej w tapicerkę gumy do żucia. Szkoda nerwów. Lepiej zachować je na awantury o złe oceny albo odwieczny bałagan w dziecięcym pokoju.

Nina wysiadła w końcu z samochodu, w pośpiechu zamknęła drzwi i pognała przed siebie, uważając, by nie poślizgnąć się na pokrytym liśćmi chodniku. W biegu odwijała zawinięty wokół szyi szalik i zdejmowała kurtkę. Wpadła do szpitala, omal nie potrącając przy tym jakiegoś przerażonego pacjenta.

– Przepraszam bardzo – rzuciła do niego, pędząc w górę po schodach.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i jakoś tak nieprzytomnie, ale tutaj takie zachowania raczej nikogo nie dziwiły. Nina już od kilku lat była salową w szpitalu psychiatrycznym i wiele widziała. Naprawdę wiele…

Nie miała jednak czasu teraz o tym myśleć. Przeskakując po dwa schodki naraz, starała się wymyślić jakieś sensowne usprawiedliwienie, które wciśnie przełożonej. Może grypa żołądkowa Ignasia? Tak, to wydało się Ninie dobrym pomysłem. Niekontrolowana biegunka i wymioty sprawdzały się w każdej sytuacji, a ostatnio nie używała tego argumentu zbyt często.

ROZDZIAŁ 5

Jacek zjawił się na oddziale dziesięć minut przed rozpoczęciem dyżuru i wszedł do pokoju lekarskiego, w którym siedziała już przy biurku około sześćdziesięcioletnia pani ordynator, Teresa. Była ubrana w biały fartuch, miała spięte włosy, a na jej nosie znajdowały się wielkie okulary. Siedziała zamyślona, z głową pochyloną nad jakimiś dokumentami i gdyby nie to, że Jacek trzasnął drzwiami, pewnie by go nie dostrzegła.

– Dzień dobry, Jacku. – Rozpogodziła się na jego widok.

– Dzień dobry, pani ordynator – odpowiedział jej z uśmiechem. – Wcześnie dziś pani zaczyna pracę.

– Och, siedzę tu już od piątej. Wezwano mnie do pacjenta.

– Jakiś stały bywalec?

– Nie. Rodzice zadzwonili po pogotowie, bo ich syn zaczął mieć urojenia po kilkakrotnym zażyciu dopalaczy.

– Schizofrenia?

– Na to wygląda, ale zbadam go, gdy dojdzie do siebie. Zaaplikowaliśmy leki, pozostaje tylko cierpliwie czekać.

– Rozumiem. Też mam teraz pacjenta, u którego narkotyki przyczyniły się do rozwoju choroby psychicznej.

– Ot, do czego prowadzi nas rozwój cywilizacji. – Teresa westchnęła. – A co u ciebie? Noc minęła ci bez większych ekscesów?

– Nie mogę powiedzieć, że się nie wyspałem. W dodatku czytałem przed snem ciekawą książkę, czego chcieć więcej.

– Beletrystyka?

– Tak. – Jacek lekko pokiwał głową. – Kryminał z elementami horroru.

– To nie na moje nerwy – stwierdziła Teresa.

– Wobec tego oszczędzę pani opowieści o fabule. Ale zaznaczam, że jest czego żałować, bo książka naprawdę była niezła.

– Mimo wszystko spasuję. A co u twojej mamusi? – Popatrzyła na niego z wdzięcznością.

Jacek odetchnął głęboko.

– Chyba wszystko dobrze – mruknął wymijająco.

– Nadal nie miewa żadnych problemów ze zdrowiem?

– Nawet, jeśli miewa, to się na nie nie skarży. – Podszedł do metalowej szafki, w której zwykle trzymał swoje ubrania, i przebrał się w fartuch.

Kiedy tylko go włożył, natychmiast się uspokoił. Zresztą nie był to pierwszy raz, gdy tak się działo. Jacek wielokrotnie analizował przyczyny tego stanu rzeczy i za każdym razem dochodził do wniosku, że działa na niego kojąco nic innego jak fakt, że pracuje na oddziale zamkniętym. Nawet jeżeli jego mamusia chciałaby się tu dostać, nie mogłaby tego zrobić. Poza pracownikami, pacjentami i ewentualnie jakimiś ich gośćmi, nikt nie miał tu wstępu. Taki oddział był więc idealnym miejscem, żeby się ukryć. Przed kimkolwiek, nie tylko przed matką.

Jacek sam się do siebie uśmiechnął. Kilka lat temu, wybierając specjalizację, nie sądził, że bycie psychiatrą ma aż tyle zalet.

– Napije się pani kawy? – zwrócił się do siedzącej nad dokumentami ordynator.

Teresa spojrzała na niego znad okularów i po chwili z entuzjazmem odparła:

– A wiesz, że bardzo chętnie?

– W takim razie zaparzę. Z mlekiem?

Kobieta zamknęła leżącą przed nią teczkę.

– Może być zwykła mała czarna. Nie jestem przyzwyczajona do wstawania o tak wczesnych porach, muszę się dobudzić.

Jacek napełnił ekspres wodą. Wsypał do niego zmielone kilka dni temu ziarna kawy i uruchomił urządzenie będące jednym z najbardziej nowoczesnych w szpitalu. Reszta wyposażenia przywodziła na myśl poprzednią epokę. Na podłogach w całym kompleksie budynków leżało okropne, zielononiebieskie linoleum, a ze ścian miejscami odchodziła farba. Nie mówiąc już o unoszącym się w powietrzu zapachu detergentów oraz skrzypiących łóżkach, na których przewracali się śpiący czy odpoczywający pacjenci. Czasami, po wyjściu z tego miejsca, pracownicy słyszeli te piski i trzaski jeszcze przez długi czas. Prawie wszystko w tym szpitalu wymagało remontu, ale wiadomo, jak to jest ze służbą zdrowia. Nie ma pieniędzy na leczenie pacjentów, a cóż dopiero na modernizację i wystrój wnętrz.

Szpital psychiatryczny w Brzózkach na pewno nie był wymarzonym miejscem do pracy, jednak kręcący się po nim personel mimo wszystko doceniał fakt, iż ma stałe zatrudnienie. W dwudziestym pierwszym wieku szczególnie w małych miejscowościach pracę uznawano za przywilej, a nie smutny obowiązek. Z tego powodu, mimo nie najlepszych warunków, zarówno salowe, pielęgniarki, jak i inni pracownicy, cieszyli się, że mają pewne etaty. Brzózki nie leżały w pobliżu żadnego większego miasta i wielu znajomych, a nawet bliskich, musiało wyemigrować za granicę w poszukiwaniu pracy. Region uchodził za biedny i nie dawał zbyt wielu szans na rozwój zawodowy. Młodzi raczej stąd uciekali, niż chcieli osiedlać się na stałe.

Tylko Jacek wrócił. Po stażu i kilku latach pracy w nowoczesnym szpitalu w stolicy, w którym miał do dyspozycji najnowocześniejszy sprzęt do wykonywania rezonansów czy tomografii, musiał cieszyć się z ekspresu do kawy. Ależ to życie bywało przewrotne.

Nie zdążył jednak nawet nalać kawy do kubków, bo na korytarzu rozległ się głośny krzyk, a potem huk. Teresa natychmiast się podniosła, ale postanowił ją wyręczyć.

– Ja pójdę, a pani niech zajmie się kawą – polecił i wyjrzał na korytarz.

Dość szybko udało mu się ustalić, że dwoje siłujących się pacjentów przewróciło złożony stół do ping-ponga, który kilka lat temu zakupiono z pieniędzy zebranych na ten cel przez jakąś fundację wspierającą zapomniane szpitale. Krzyczała natomiast młoda kobieta, która była teraz w stanie manii. Jacek bardzo dobrze ją znał, ponieważ od kilku lat trafiała na oddział dość regularnie.

– Nic się nikomu nie stało? – zapytał, podchodząc do zgromadzonych gapiów.

– Nie, po prostu huknęło – wyjaśnił mu jakiś staruszek.

– I to jak!

– Na pewno? – Jacek popatrzył na sprawców tego zamieszania, którzy stali teraz pod ścianą, udając niewiniątka.

– Na pewno. – Obaj pokiwali głowami.

Jacek podszedł do tarasującego korytarz stołu.

– Trzeba to z powrotem postawić – zadecydował i poszukał wzrokiem kogoś, kto by nadawał się do tego zadania. – Pomożesz mi? – zagadnął wysokiego, rudowłosego chłopaka, który przebywał na oddziale już od ponad miesiąca.

– Jasne.

– Złap z tamtej strony, tylko uważaj na palce – polecił mu Jacek i za chwilę dźwignęli stół do góry. – Dzięki. – Popatrzył na chłopaka z wdzięcznością.

– Nie ma sprawy.

– A państwa bardzo proszę o trzymanie się z daleka od stołu, żeby znowu nie przewrócić go na ziemię. I żadnych bójek. – Pogroził palcem stojącym pod ścianą mężczyznom. Jego pacjenci niekiedy zachowywali się jak dzieci i z czasem coraz częściej właśnie w ten sposób ich traktował.

– Nie będziemy, nie będziemy – zapewnili żarliwie, kiwając przy tym głowami.

Jacek uśmiechnął się pod nosem.

– Zajmie się pani tą pacjentką? – zapytał stojącą obok niego pielęgniarkę, wskazując na kobietę, która krzyczała. Schroniła się w kącie i trzęsła ze strachu.

– Oczywiście, panie doktorze – zapewniła dziewczyna. – Chodźmy, pani Gabrysiu, odprowadzę panią do sali. – Podeszła do pacjentki.

Jacek, czując, że nic tu już po nim, odwrócił się i ruszył w stronę pokoju lekarskiego.

– Przywitamy się paluszkiem? – Nim jednak tam dotarł, zaczepiła go ubrana w szlafrok pacjentka. Podeszła do Jacka z wyciągniętym palcem i utkwiła w jego twarzy spojrzenie pełne nadziei.

Mężczyzna uniósł rękę, dotknął palcem jej palca i w końcu wrócił do Teresy, która zdążyła już zaparzyć kawę.

– Kryzys zażegnany – ogłosił. – Dwóch pacjentów wywróciło stół do ping-ponga.

– Trzeba go przenieść do świetlicy, zanim ktoś go na siebie przewróci i dojdzie do tragedii.

– Poproszę jakiegoś salowego, żeby to zrobił.

– Będę wdzięczna, bo ja dziś spędzę większość czasu na oddziale dziecięcym i nie mogłabym tego dopilnować.

– Na dziecięcym? – Jacek zerknął na Teresę zaciekawiony.

– Zostałam poproszona o przejęcie kilku pacjentów. Jeden z psychiatrów próbował popełnić samobójstwo i jest na przymusowym urlopie. Mają problemy z kadrą.

– Rozumiem.

– Powinnam cię też uprzedzić, że dziś możesz się spodziewać tłumów oblegających gabinet.

– Dlaczego?

– Mamy kolejne epizody kradzieży.

– Och.

– W dodatku pielęgniarka znalazła telefon, którego zaginięcie zgłaszała nam jedna z pacjentek. Leżał zniszczony w jednej z toalet.

– Pozostałe rzeczy się nie odnalazły?

– Niestety nie, dlatego pacjenci są coraz bardziej zaniepokojeni. Musisz ich dzisiaj uspokajać.

– Co zamierzamy zrobić w tej sprawie? – Jacek spojrzał jej w oczy.

– Pytasz, czy chcę zgłosić to na policję?

– Między innymi.

– Myślę, że to zbędne. Jak na moje oko mamy na oddziale kleptomana. Poza tym to teren zamknięty, wszystkie te rzeczy prędzej czy później się znajdą.

– No tak, ale pacjenci…

– Po prostu ich dziś uspokajaj, a ja się tym zajmę. Poproszę pielęgniarki i salowe, żeby były na to wyczulone, jestem pewna, że sprawa szybko się wyjaśni.

– Ma pani na myśli rewizje osobiste?

– No skąd, przecież to nieetyczne i nielegalne. – Ordynator skarciła go wzrokiem. – Zwyczajnie poproszę pracowników, żeby mieli oczy i uszy szeroko otwarte. Zaufaj mi, Jacku, pracuję w tym miejscu już prawie trzydzieści lat. To nie pierwsza tego typu sprawa.

– Wobec tego zdaję się na pani doświadczenie.

– Zapomniałabym, że twoja kawa jest już gotowa. – Kobieta wskazała na blat przy ekspresie. – Nie wiedziałam, czy słodzisz.

– Nie słodzę. – Jacek podszedł do szafki i wsypał do kubka dwie łyżeczki cukru.

Ordynator uniosła brew. Pracowała w tym szpitalu tak długo, że już raczej nic nie było w stanie jej zdziwić, ale po wspomnianej wcześniej próbie samobójczej jednego z lekarzy postanowiła zwracać większą uwagę na dziwaczne zachowania swoich współpracowników, które mogłyby świadczyć o jakimś zaburzeniu.

– Och, to znaczy oficjalnie nie słodzę. – Jacek w mig odczytał wyraz jej twarzy. – Moja mama jest fanką zdrowego odżywiania i zabrania mi używać czegokolwiek innego niż ksylitol. Odbijam sobie niedobory cukru poza domem.

Teresa roześmiała się serdecznie, po czym oboje usiedli przy biurku, by w miłej atmosferze wypić kawę. Czekał ich ciężki i pracowity dzień, więc chcieli jak najdłużej rozkoszować się spokojem, co na oddziale psychiatrycznym nie było aż tak znowu częstym zjawiskiem.

ROZDZIAŁ 6

Nina wbiegła na odział i natychmiast popędziła do mieszczącego się w bocznym skrzydle zakamarka, w którym salowe urządziły sobie pokój socjalny i szatnię. Starała się nie wpaść po drodze na swoją przełożoną, co na szczęście nie było takie trudne, bo, jak później powiedziała Ninie jedna z koleżanek, szefowa pojechała na jakieś badania i miała wrócić dopiero po południu.

Nina odetchnęła więc z ulgą i pospiesznie przebrała się w biały fartuszek.

– Tak z ciekawości – zagadnęła ją dopijająca kawę Marta. – Jaką wymówkę chciałaś dziś wcisnąć naszej Baśce? – Poprawiła schludny warkocz, w który wcześniej zaplotła sięgające ramion włosy.

Nina uśmiechnęła się szeroko, wyciągając z szafki białe, szpitalne obuwie.

– Dawno nie zasłaniałam się grypą żołądkową Ignasia. – Spojrzała na Martę.

Ta zmarszczyła brwi.

– Mało wyszukane, liczyłam na większą kreatywność.

– Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.

– Znowu zapomniałaś nastawić budzika?

– Dzieci twierdzą, że budzik zadzwonił, i to o czasie, po prostu musiałam podświadomie go zignorować.

– Może zmyślają?

– Nie sądzę. Same wstały na czas. I jeszcze zrobiły mi śniadanie.

– No proszę, nie posądzałabym ich o taką troskę o matkę. – Marta upiła kolejny łyk kawy. Były z Niną w podobnym wieku i przyjaźniły się już od kilku lat.

– Co prawda przygotowały kanapki z masłem czekoladowym, ale doceniam ich gest.

– Więc skoro wstałaś tylko chwilę później i miałaś gotowe śniadanie, to dlaczego się spóźniłaś? – Marta podeszła do koleżanki.

Nina posłała jej przelotne spojrzenie.

– Przed wyjściem do szkoły zadzwoniła moja matka, po drodze musiałam zatrzymać się w parku i nazbierać reklamówkę jesiennych liści i kasztanów dla Ignasia, a na koniec, uwaga, nie zgadniesz: potrąciłam wychowawczynię Kalinki.

Na dźwięk tych ostatnich słów przyjaciółki Marta omal nie oblała się kawą.

– Co zrobiłaś?

– Wlazła mi baba pod koła, kiedy cofałam.

– Zaraz, zaraz, a czy to nie właśnie jej podpadłaś, jako jedyna matka nie pojawiając się na spotkaniu organizacyjnym zaraz po rozpoczęciu roku, a potem przez tydzień nie dając Kalince tenisówek na WF, obgadując ją, gdy stała za twoimi plecami i… – przerwała, czując na sobie mroźne spojrzenie Niny.

– Dziękuję, że mi o tym przypomniałaś. I to taktownie.

– Oj, nie bocz się, po prostu chciałam się upewnić, że nic sobie nie uroiłam.

– Nie uroiłaś.

– Ale nie zrobiłaś kobiecie krzywdy, co?

– Z tego, co udało mi się później ustalić, nic jej się nie stało.

– Rozmawiałyście? – zdziwiła się Marta.

– A miałam uciec z miejsca zdarzenia i tak po prostu ją zostawić?

– Nie, no oczywiście, że nie. Po twoim wyrazie twarzy wnioskuję jednak, że to nie była miła rozmowa.

– Ta baba jest niemiła, więc to rozumie się samo przez się. – Nina zapięła ostatni guzik fartucha. – W dodatku na koniec wręcz rozkazała mi zjawić się na czwartkowej wywiadówce.

– Czy ty nie masz w czwartek popołudniowej zmiany?

Nina popatrzyła na Martę wymownie.

– No to pięknie…

– Prawda?

– Co chcesz w takim razie zrobić?

– Nad tym też nie miałam jeszcze czasu pomyśleć, ale dostrzegam tylko jedno wyjście z tej sytuacji.

– Jakie? – Marta pochyliła się w jej stronę. – Zamieniłabym się z tobą, ale wiesz, że mam kolację u teściów, którą przekładałam już kilka razy.

– Zadzwonię do Igora, niech raz poczuje się do obowiązku i weźmie odpowiedzialność za swoje dzieci – powiedziała Nina, a zaraz potem wstawiła wodę w czajniku elektrycznym, żeby zaparzyć sobie kawę.

Nieczęsto zdarzało jej się wspominać o byłym mężu, a już zwłaszcza o coś go prosić, ale w tej sytuacji nie miała wyjścia. No chyba, że chce zostać ostatecznie wyklęta przez wychowawczynię Kalinki i będzie ukrywać się w samochodzie pod szkołą każdego poranka, modląc się przy tym, żeby nigdzie tej baby nie spotkać, a zwłaszcza nie potrącić.

Na samą myśl o tym aż się skrzywiła. Nie, to nie była kusząca wizja, już woli zadzwonić do Igora. Od czasu rozwodu starała się co prawda nie kontaktować z nim zbyt często, ale konieczność zadbania o Kalinkę (no dobrze, bardziej o siebie samą, o czym nie musiała przecież Igorowi wspominać) była potrzebą wyższą. W końcu czego nie robi się dla dzieci?

Poza tym Nina sądziła, że takie przypomnienie o ojcostwie na pewno się Igorowi przyda. Co prawda nigdy nie był przesadnie dojrzały, o czym świadczy na przykład zaciągnięcie na nią kilku kredytów, których nigdy nie byłaby w stanie spłacić, ale dzieci powinny mieć ojca i to nie podlegało dyskusji. Nina już od dawna bolała nad tym, że jej były mąż nie wykorzystuje przyznanych mu przez sąd widzeń z dziećmi i spotyka się z nimi nie częściej niż od święta i to na kilka minut. Ona mogła Igora nie lubić, ale nie znaczyło to, że będzie mu utrudniać kontakt z Kalinką czy Ignasiem. W przeciwieństwie do eksmęża była na tyle dojrzałym emocjonalnie człowiekiem, że rozgraniczała te dwie kwestie.

Właściwie to za każdym razem, kiedy myślała o swoim nieudanym małżeństwie, dochodziła do wniosku: „Sama jestem sobie winna”. Może i wychodząc za Igora była nastolatką, ale już wtedy doskonale wiedziała, że był od niej o wiele mniej poważny i zamiast myśleć o swojej przyszłości albo pracować, chodził z głową w chmurach. To się nie zmieniło, kiedy przybyło im parę lat i Nina miała wrażenie, że nigdy do cudownej przemiany nie dojdzie. Podczas gdy ona dojrzała i dorosła, Igor jakby zatrzymał się na etapie zakochanego w muzyce licealisty, który nie rozstaje się z gitarą, nosi długie włosy i projektuje w myślach kolejne tatuaże. Zamiast zdobyć wykształcenie albo chociaż jakiś porządny zawód, Igor zawsze próbował kombinować, jak zarobić pieniądze bez wkładania w to żadnego wysiłku. Nina nie umiałaby zliczyć, ile razy był z tego powodu wyrzucany z pracy, ale prawdę mówiąc, wcale nie dziwiła się jego pracodawcom. W końcu kto normalny zgadzałby się na pobieranie napiwków od klientów przez pracownika stacji paliw?

No właśnie. Igor był trudnym partnerem. Właściwie to podczas trwania ich małżeństwa Nina czasem czuła, że jest jej kolejnym dzieckiem – i niesamowicie ją ten fakt wkurzał. Bo jaka kobieta chciałaby mieć na swojej głowie nie dość, że opiekę nad dziećmi i domem, to jeszcze martwić się o pieniądze?

Nina nie chciała. A jeżeli dołożyć do tego uzależnienie Igora od gier hazardowych i jego talent do pakowania się w kłopoty, zdecydowanie wolała nazywać go byłym mężem, niż tkwić dalej w tym związku.

– Nina? – wyrwał ją z zamyślenia głos Marty, w odpowiedzi na co z roztargnieniem pokręciła głową.

– Wybacz, zamyśliłam się.

– W porządku. Pytałam tylko, czy wolisz dziś sprzątać męskie czy damskie toalety.

– Bez różnicy.

– To weź damskie.

– Jasne. A tak z ciekawości, dlaczego?

– Uwierz mi, tak będzie lepiej… – Marta ściszyła głos.

Nina spojrzała na nią z ciekawością.

– No mów! – zażądała stanowczo. Znała tę minę aż za dobrze. Wiedziała, że to, co zaraz usłyszy, przyniesie im kłopoty.

– Po prostu… – spróbowała się wykręcić.

– Nie rób wielkiej sprawy ze sprzątania łazienki, tylko mów.

– Kiedy tu wcale nie chodzi o toalety.

– Nie?

– Nie. – Marta pokręciła głową. – Tylko…

– No?

– Dobra. – Poddała się w końcu i popatrzyła na Ninę z rezygnacją. – Po prostu wczoraj wieczorem karetka znów przywiozła twojego ulubionego pacjenta.

Nina poczuła, jak z jej twarzy odpływa krew.

– Chyba nie mówisz o… – zapytała z przejęciem.

– Właśnie o nim. – Na twarzy Marty wymalowało się współczucie. – Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. Stąd ta moja propozycja, żebyś wzięła dziś damskie toalety.

Nina nerwowo przełknęła ślinę.

– Tak, dzięki – mruknęła z markotną miną.

Tak naprawdę to już wstając z łóżka po nieusłyszeniu budzika, mogła przewidzieć, że ten dzień nie będzie należał do najlepszych, ale żeby los chciał drwić z niej aż tak? Tego się akurat nie spodziewała.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю