Текст книги "Ja chyba zwariuję!"
Автор книги: Agata Przybyłek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 14 (всего у книги 19 страниц)
ROZDZIAŁ 33
Sabina obudziła się z potwornym bólem głowy i bynajmniej nie był to kac. Już prędzej obarczyłaby winą leki, którymi, za zgodą męża, nafaszerowano ją wczoraj na pogotowiu. Wyjątkowo zaczęła więc poranek nie od pójścia do siłowni, ale wzięcia tabletki przeciwbólowej, oczywiście tuż po niewielkim śniadaniu (nie wolno spożywać leków na pusty żołądek, to zwykle źle się kończy). Następnie zaparzyła sobie kawę i usiadła na kanapie w salonie, zastanawiając się, co też teraz powinna począć.
No, może nie dosłownie, bo w jej wieku już niektóre rzeczy były niewykonalne, jak na przykład rzeczone zajście w ciążę, ale metaforycznie. Coś przecież musiała zrobić z tą zazdrosną o syna wariatką, która tylko czeka, aż Nince powinie się noga. Tylko co?
– O, cześć, mamo. – Nim zdążyła się nad tym porządnie zastanowić, z góry zeszła jej najukochańsza córka.
– Eliza? – Sabina zdziwiła się na jej widok. – A nie miałaś przypadkiem spać u Ninki?
– Spałam, ale przyjechałam się przebrać. – Eliza była świeża jak poranek i wykonała pełen gracji obrót w zwiewnej, pudroworóżowej sukience. – Jak się czujesz? – spytała matkę, sięgając po jedno z leżących na tacy jabłek.
– Nie najgorzej – mruknęła Sabina. – Dokąd się tak wystroiłaś?
– Miałam jechać do pracy, ale jedna z dziewczyn zadzwoniła, by zapytać, czy nie oddam jej swojej zmiany. Miała ostatnio trochę wydatków związanych z pójściem dzieci do szkoły i potrzebne jej są pieniądze. Dlatego umówiłam się z Pawłem. Wpadniemy do jego dziadków, a potem skoczymy na jakiś obiad.
– Ucałuj ode mnie tego chłopaka. Dawno u nas nie był. – Sabina rozpogodziła się na myśl o przyszłym zięciu, który już od lat był jej oczkiem w głowie.
– Ucałuję. – Eliza uśmiechnęła się ciepło. – Ale powiedz lepiej, jak się czujesz? – Przycupnęła na fotelu stojącym naprzeciwko kanapy. – Nie wyglądasz najlepiej.
– Trochę boli mnie głowa, ale pewnie zaraz przejdzie.
– Nina opowiadała, że mieliście wczoraj w restauracji prawdziwy młyn.
– Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? Nadal ściska mnie w żołądku na samą myśl o wczorajszym zamieszaniu.
Eliza nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo rozległ się dzwonek do drzwi.
– To pewnie Paweł. – Zerwała się z miejsca i wygładziła sukienkę. – Na pewno nic ci nie potrzeba?
– Leć już do tego swojego mężczyzny i przestań się o mnie zamartwiać. Bawcie się dobrze. – Sabina wysiliła się na uprzejmy ton i odprowadziła córkę wzrokiem, dopóki ta nie zniknęła w korytarzu.
Chwilę później do jej uszu dobiegł dźwięczny głos Pawła i młodzi wyszli na zewnątrz.
Nadal czuła pulsowanie w skroniach, więc przyłożyła do nich palce i wykonała kilka niewielkich kółeczek. Utkwiła wzrok w szklanym wazonie, z którego sterczały kolorowe goździki, po czym zamyśliła się nad jakimś skutecznym rozwiązaniem problemu związanego z Anitą. Przecież nie mogła pozwolić, by ta niezrównoważona wariatka zniszczyła potencjalny związek jej córki. A jeżeli Sabina nic nie zrobi, to na pewno tak właśnie się stanie.
Po co ona, do cholery, pocieszała ją wtedy w sklepie ze zdrową żywnością? Przecież gdyby wiedziała, że chodzi o Ninkę, rozegrałaby to wszystko inaczej, a tak? Chciała dobrze, a wyszło jak zwykle. No nic. Przecież nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Musiała tylko to wszystko odkręcić i sprawić, że Anita pokocha Ninkę jak własną córkę.
Sabina siedziała, wpatrując się w wazon, a przez jej głowę przewijały się coraz to bardziej szalone wizje tego, jak mogłaby tej zmiany nastawienia Anity dokonać. Zaczęło się od łagodnych środków perswazji, takich jak przyjacielska rozmowa, jednak Sabina szybko doszła do wniosku, że to byłoby raczej mało skuteczne. Z kobietami pokroju Anity trzeba postępować inaczej. No właśnie, tylko jak?
Szare komórki Sabiny zaczęły pracować jeszcze intensywniej. Nagle przypomniało jej się, że była kiedyś ze Stefanem na pewnej naukowej konferencji, na której jakiś szczuplutki psycholog opowiadał o popularnych metodach manipulacji. Zaraz, zaraz… Co to było?
Sabina zaczęła pocierać skronie jeszcze szybciej, jakby to miało pomóc jej w myśleniu, i po chwili zaczęła przypominać sobie nazwy. Zasada kontrastu, reguła wzajemności, pułapka ukrytych kosztów… To nadal nie było to. O czym ten psycholog jeszcze wtedy mówił?
Ach tak! No pewnie! Sabina aż podskoczyła na kanapie, gdy w jej głowie zapaliła się żółta lampka. Były jeszcze takie techniki, jak stopa w drzwiach albo drzwiami w twarz. Bingo!
Sabina przeniosła palec ze skroni na usta i aż się uśmiechnęła. A gdyby tak potraktować Anitę nie drzwiami w twarz, ale poduszką w twarz? To dałoby się zrobić. Tym bardziej, że przecież leżała w szpitalu. Może jak Sabina trochę ją poddusi, to Anita odpuści sobie utrudnianie życia jej córce?
Na pewno. Ze wszystkich metod manipulacji Sabina wierzyła tylko w jedną – agresję i terror. Psychologowie mogli mydlić społeczeństwu oczy, ale ona wiedziała, że to właśnie przemoc i demonstracja siły otwierają wszystkie drzwi.
Musi więc przebrać się w jakieś czarne ubrania (problematyczna będzie tylko kwestia kominiarki, no ale trudno, coś wymyśli) i złożyć wizytę pewnej starszej pani. Tylko wcześniej poczeka, aż przestanie ją boleć głowa. Jeszcze nigdy nie przyduszała nikogo poduszką i wolała być przy tym w pełni sił.
ROZDZIAŁ 34
Weekendy mają jedną wyjątkową cechę – w przeciwieństwie do pozostałych dni tygodnia są miłe. Człowiek może obudzić się rano bez budzika i leniwie przeciągnąć, nie martwiąc o to, że musi odwieźć dzieci do szkoły, a potem jechać do pracy. Już sam fakt odpoczynku od codziennych zobowiązań sprawia, że te dwa wolne dni owiewa jakaś magia. Jak gdyby świat zwalniał i pozwalał choć przez chwilę cieszyć się człowiekowi życiem.
Nina zwykle nie mogła doczekać się soboty spędzonej z dziećmi i tak było też teraz. W tygodniu jej głowę zawsze zaprzątało zbyt wiele spraw – a to pranie, a to gotowanie obiadu, a to odrabianie lekcji, co sprawiało, że nie doceniała swoich dzieciaków. W weekendy było inaczej. Ignaś z Kalinką zawsze gramolili jej się do łóżka, jeszcze zanim wstała, i przez kilkadziesiąt minut wylegiwali się wspólnie, śmiejąc się przy tym i żartując.
– Mamo, a czy koty mają pępki? – zapytał na przykład ciekawy świata Ignaś, rozkładając tym samym Ninę na łopatki.
– Cóż… – mruknęła, nie bardzo znając odpowiedź. – Skoro rodzą się z pępowiną, to chyba tak. Pewnie mają jakieś pępki ukryte pod skórą.
– A co to jest pępowina? – dociekał Ignaś.
– To taki sznurek, który łączył cię z mamą, jak byłeś w jej brzuchu – podpowiedziała Kalinka. – Zadajesz za łatwe pytania. Miałam to już na przyrodzie.
– A dlaczego ja nie miałem? – Ignaś wydął usta.
– Też będziesz miał, mój ty dalmatyńczyku. – Nina pogłaskała go po włosach. Oboje z Kalinką mieli już widoczne krostki na twarzy, nogach i rękach. Ignaś stwierdził wczoraj, że wyglądają jak kropkowane pieski.
– Co zrobimy dziś na śniadanie? – zapytała Kalinka, siadając przy tym na łóżku. – Jestem już trochę głodna.
– Na co macie ochotę?
– Na naleśniki! – oznajmił Ignaś.
– A ja na tosty.
– Może jakiś kompromis? – Ninie nie bardzo chciało się przygotowywać dwóch różnych dań.
– A jak to smakuje? – spytał jej syn.
Na dźwięk tych słów głośno się roześmiała.
– To jest takie ustępstwo, kretynie – mruknęła Kalinka.
– Nie mów tak do brata – skarciła ją Nina i chcąc uniknąć kłótni, też usiadła na łóżku, po czym wygrzebała się z pościeli. – Ubierzcie się, czekam na was w kuchni – oznajmiła, opuszczając sypialnię i przeszła do kuchni, owijając się wcześniej swoim puszystym szlafrokiem.
Nim jednak zabrała się do przygotowania śniadania, odłączyła telefon od ładowarki. Na ekranie migały powiadomienia o tym, że przyszły do niej dwie wiadomości. Nina weszła więc w skrzynkę i odczytała SMS-y. Pierwszy był od Jacka, który pytał, jak się dzisiaj czuje – odpisała, że dobrze i zapytała o to samo, uśmiechając się przy tym pod nosem, a drugi był od Patrycji, która pytała, czy nie zostawiła może u niej w tamtym tygodniu książki pt. Feminizm wczoraj i dziś, bo będzie prowadziła we wtorek spotkanie na ten temat z licealistami i chciałaby coś sobie przypomnieć.
Nina rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu tej książki, jednak nigdzie jej nie znalazła. Odpisała więc siostrze, żeby szukała gdzie indziej i zaczęła przygotowywać ciasto na naleśniki. Nim wymieszała wszystkie składniki, do aneksu kuchennego przybiegły jej dzieci. Usiadły przy stole i wbiły wyczekujące spojrzenia w krzątającą się matkę.
– A może byście mi pomogli? – zaproponowała Nina, jednak żadne z dzieci nie paliło się do tego.
– Przecież jesteśmy chorzy – zaprotestowała Kalinka.
– A ty robisz najpyszniejsze śniadania na świecie mamusiu – powiedział z błogim uśmiechem Ignaś.
Nina pokręciła głową, ale nic nie odpowiedziała. Zamiast tego włożyła dwie kromki chleba do tostera i wyciągnęła z szafki patelnię, by usmażyć naleśniki. Chwilę później zabrzęczał jej telefon. Jacek odpisał, że czuje się świetnie i nawet zdążył przed pracą zajrzeć do matki. Dodał też, że w szpitalu bez niej jest jakoś pusto i nie może się doczekać, aż ją jutro zobaczy.
Nina wystukała swoją odpowiedź na klawiaturze, jednak uśmiech, który wzbudził jego SMS, znikł z jej ust niemal tak szybko, jak się pojawił. A wszystko za sprawą Kalinki.
– Pisałam dziś rano na Facebooku z Amelką z mojej klasy i jej mama kazała cię zapytać, jakie ciasto będziesz piekła na urodziny naszej pani. Ona chce upiec makowiec i wolałaby, żebyś nie piekła tego samego.
Nina natychmiast odwróciła się do córki.
– Jakie ciasto? O czym ty mówisz?
– No bo w poniedziałek są urodziny naszej pani i rodzice organizują dla niej z tej okazji klasowe przyjęcie na naszej godzinie wychowawczej.
– Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
– Nie wiem, mamo. Ustalili to na wywiadówce. To jakie upieczesz ciasto? Chcę odpisać Amelce.
Nina przypomniała sobie o tym, że musi rozmówić się z byłym mężem i natychmiast straciła dobry humor. Dlaczego ten idiota musiał ją w coś wrobić? Zresztą jak zawsze? Przecież wyraźnie mówiła mu, żeby w nic się nie angażował. A już zwłaszcza nie angażował jej!
– Ale skoro jesteś chora, to chyba nie muszę piec ciasta, co? – zwróciła się z nadzieją do córki. – Przecież i tak na to przyjęcie nie pójdziesz.
– Ja nie wnikam w ustalenia dorosłych, mamo, po prostu chcę odpisać mamie Amelki. To robisz makowiec czy nie? Zdecyduj się, to ważne – nalegała Kalinka.
Nina westchnęła. Nie znosiła robić ciast. Marny był z niej cukiernik i prawie każda próba przygotowania czegoś słodkiego kończyła się zakalcem.
– Upieczemy babeczki – rzuciła jednak, postanawiając zachować się honorowo.
Najwyżej później wepchnie Igorowi do ręki paragon z cenami potrzebnych składników i zażąda zwrotu pieniędzy. Doliczy też oczywiście kilkanaście złotych za robociznę. Oraz przypomni o zaległych alimentach, draniowi jednemu! Co on sobie w ogóle myśli?
Kalinka odpisała Amelce, a raczej mamie Amelki, po czym odłożyła telefon.
– Jak chcesz, to mogę ci pomóc w dekorowaniu tych babeczek – zaproponowała usłużnie. – Skoro jesteśmy z Ignasiem chorzy, to przecież i tak nie mamy nic lepszego do roboty.
– Dobre i to – mruknęła Nina. – Zajmiemy się tym wieczorem.
– Dlaczego wieczorem? – zapytał Ignaś.
– Bo wcześniej muszę jeszcze posprzątać w domu i iść na zakupy.
– Ale wieczorem ma lecieć w telewizji Kraina lodu!
– No trudno, poradzę sobie sama.
– Ale my chcemy dekorować babeczki, naprawdę – protestowała Kalinka.
Nina opuściła ramiona.
– No to już sama nie wiem. Może jak pomożecie mi w sprzątaniu, uwiniemy się z nim szybciej?
– O, to chyba dobry pomysł, co Ignaś? – zwróciła się do chłopca siostra.
– Możemy posprzątać w swoim pokoju. – Ignacy raczej nie wydawał się z tego zadowolony.
– I na przykład w łazience – dodała Kalinka.
– No nie wiem… – Nina popatrzyła na dzieci podejrzliwie. – Przecież wy nigdy nie sprzątaliście łazienki.
– Niby tak, ale to nie może być trudne.
– Pozamiata się, powyciera. Damy radę, mamo. – Ignacy, jak prawdziwy dżentelmen, poparł siostrę.
Nina wahała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu doszła do wniosku, że to chyba dobry pomysł. Już dawno chciała zaangażować dzieci w większą pomoc w obowiązkach domowych – obiektywnie rzecz biorąc, nie były już takimi maluszkami, za jakie nadal je uważała, a skoro same oferowały pomoc, to grzechem było nie skorzystać. Po śniadaniu wyposażyła je więc w potrzebne detergenty i stanowczo za duże, lateksowe rękawiczki, po czym wpuściła do łazienki.
– Ja będę sprzątała kuchnię, gdybyście potrzebowali mojej pomocy, to wołajcie. – Uśmiechnęła się do nich pokrzepiająco i potajemnie pstryknęła tej dwójce zdjęcie, by wysłać je Małgosi z dumnym podpisem, że w końcu doczekała się pomocników.
Niestety, jej radość nie trwała długo, bo gdy tylko wysłała siostrze wiadomość i zaczęła zmywać naczynia, w łazience rozległ się trzask, brzdęk, a potem krzyk wystraszonego Ignasia.
Nina w te pędy pognała w tamtym kierunku, omal nie przewracając się na śliskiej podłodze.
– Co się stało? – Wpadła do łazienki, gdzie Kalinka podtrzymywała właśnie wiszącego na umywalce Ignasia.
– Powiesił się, jak chciał umyć kran – wyjaśniła, przyjmując pomoc od matki, która czym prędzej zdjęła Ignacego z armatury i odstawiła go na podłogę. Potem uklękła przed chłopcem i uważnie oglądała, czy nic mu się nie stało.
– Wszystko w porządku? – zapytała wystraszonego synka, który miał w oczach łzy.
Ignacy pokiwał głową i jak na prawdziwego mężczyznę przystało, mocno zacisnął zęby. Trochę bolało go pod pachami, bo kiedy podstawka, na którą wszedł, wysunęła mu się spod nóg, to właśnie na nich zawisł, ale poza tym był cały i zdrowy.
Gorzej natomiast wyglądała umywalka, która pod wpływem ciężaru oberwała się i opadła, wyrywając przy tym ze ściany rurę odprowadzającą wodę.
– Dobrze, że nie spadła i się nie zbiła – zareagowała Kalinka, gdy tylko zobaczyła spojrzenie matki.
– Tak. Chyba tak – zdołała tylko wydusić Nina, po czym uklękła pod umywalką i zaczęła przyglądać się uszkodzeniom. Szybko doszła do wniosku, że raczej nie da rady sama tego naprawić. Choć bardzo chciała, nie była kobietą wszystkofunkcyjną. Jedynie wielo.
– No nic, chodźmy stąd – mruknęła do dzieci i wypchnęła je z łazienki.
– Co teraz będzie? – dopytywała Kalinka, patrząc to na matkę, to na brata, który rozcierał obolałe ręce.
– Zadzwonię do cioci Małgosi, może wujek Wojtek podjedzie nam to naprawić. A jak nie, to wezwę hydraulika.
– Aha. – Kalinka roztropnie pokiwała głową.
– Idźcie się pobawić. Koniec sprzątania na dziś. – Nina zabrała dzieciom lateksowe rękawiczki, ganiąc się w myślach, że przecież mogła przewidzieć, jak skończy się pomoc tych dwojga.
Wzięła kilka głębokich wdechów, a następnie zadzwoniła do siostry. Niestety, Wojtek był na jakimś wyjeździe, ale Małgosia podała jej numer do zaprzyjaźnionego pana Waldka parającego się potrzebną Ninie profesją. Pożegnała się z siostrą i zadzwoniła do hydraulika, który, niestety, dość osobliwym głosem oświadczył, że nie może dziś pomóc, ponieważ szykuje się do wesela córki. W dodatku bardzo je przeżywa (co słychać było po głosie) i już trochę się znieczulił. Dodał, że podjechałby jutro, jednak są poprawiny, które w poniedziałek prawdopodobnie będzie odchorowywał, dlatego może służyć pomocą, owszem, lecz dopiero we wtorek wieczorem, ponieważ rano ma już umówione jakieś zlecenia.
Nina przez chwilę rozważała, czy uda im się przetrwać bez umywalki do wtorku, ale w końcu zgodziła się na proponowaną przez pana Waldka porę. Mogła oczywiście poszukać innego, bardziej dyspozycyjnego hydraulika, jednak szkoda jej było nerwów na wynajdywanie telefonów i użeranie się z pożal się Boże fachowcami.
– I co? – Kiedy skończyła rozmawiać, zajrzała do niej Kalinka. – Da się to naprawić?
– Hydraulik przyjedzie do nas we wtorek wieczorem.
– Tak późno?
– Jakoś sobie poradzimy. – Nina wysiliła się na uśmiech. – Tylko do tej pory nie możemy korzystać z umywalki, czy to jest jasne?
– No to gdzie mamy myć ręce, buzię i zęby? – Kalinka skrzyżowała ręce na piersi.
– W zlewie w kuchni albo nad wanną.
– Nad wanną?
– Nie marudź. Dzieci w Afryce mają gorzej.
– Fajnie, tylko jakoś nie bardzo mnie to pociesza – mruknęła Kalinka, po czym wróciła do Ignasia.
Nina stała w milczeniu jeszcze przez chwilę, ale w końcu wróciła do sprzątania kuchni. Humor poprawił jej dopiero SMS od Jacka, który napisał, że już nie może doczekać się wtorkowego wieczoru.
Nina uśmiechnęła się szeroko, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że właśnie na wtedy umówiła hydraulika. Cholera. Te kolacje z Jackiem naprawdę były jakieś pechowe.
– No nic. – Spróbowała wykrzesać z siebie choć minimum optymizmu. Najwyżej trochę się spóźni. Albo umówi na późniejszą porę. W końcu jest dorosła i nie musi wracać do domu przed dwudziestą drugą.
ROZDZIAŁ 35
Anita rozwiązywała jedną z przyniesionych rano przez Jacka krzyżówek. Mimo wczorajszych stresów czuła się już całkiem dobrze, choć lekarz uparł się, by wypuścić ją ze szpitala dopiero za dwa dni, bo inaczej NFZ nie zwróci kosztów poniesionych przez placówkę podczas hospitalizacji pacjentki. Anita najpierw była tym faktem trochę zmartwiona (Jak niby poradzi sobie Jacuś? Kto ugotuje mu zdrowy obiadek?), ale w końcu doszła do wniosku, że dobrze się stało. Jeżeli jej syn trochę się o nią pomartwi, to może wywietrzeją mu z głowy wszelkie panny. W końcu zdrowie matki powinno być dla dziecka najważniejsze, a ona już chyba bardziej dosadnie nie mogła zademonstrować, że z powodu randek syna popada w chorobę. I to bardzo ciężką.
Leżała więc w szpitalnym łóżku niby królowa, oddając się ulubionemu zajęciu. Wcześniej zadzwoniła oczywiście do sąsiadki z prośbą, by ta miała oko na Jacusia i po pracy wpadła do niego z obiadkiem (koniecznie niesmażonym oraz nietłustym, za to z dużą porcją warzyw). Poprosiła ją też, by w razie, gdyby Jacusia odwiedziła jakaś flądra, natychmiast dała jej znać. Anita lubiła oglądać seriale o lekarzach i wiedziała, że w razie konieczności może wypisać się na własne żądanie. Gdyby więc zaszła taka potrzeba, zamierzała z tej opcji skorzystać.
Teraz jednak, zamiast o tym myśleć, dumała, jak nazywa się nauka o glonach na dziewięć liter.
Gdy Anita odpoczywała pogrążona w błogiej nieświadomości, pod szpitalem zaparkowało czarne bmw pewnego przystojnego mężczyzny, którego o podwózkę poprosiła Sabina. Wcześniej oczywiście wymieniła z nim kilka sugestywnych i obiecujących wiadomości na lovestory.pl, dlatego niejaki BrodatyHenryk71 tak chętnie jej pomógł. Sabina wiedziała bowiem, że nie może przyjechać pod szpital swoim samochodem, bo jeżeli jest tu monitoring, a z pewnością był, utrudni jej to zacieranie śladów.
Na wszelki wypadek wymyśliła już oczywiście bajeczkę, którą mogłaby wcisnąć panu zajmującemu się monitoringiem, kończąc ją prośbą o usunięcie nagrania, ale wolała nie ryzykować.
– Dziękuję ci bardzo. Tak to jest z tymi samochodami, że ciągle się psują – rzuciła do Henryka, wysiadając z auta. – Jesteśmy w kontakcie! – Uśmiechnęła się słodko, po czym, nie czekając na odpowiedź, trzasnęła drzwiami.
Poprawiła obcisłą, czarną kurteczkę i ciemne okulary, a następnie ruszyła w swoich botkach (również czarnych) na niebotycznie wysokich obcasach w stronę szpitala. W tym niecodziennym, ale bardzo przylegającym do ciała przebraniu czuła się trochę jak tajna agentka z amerykańskich filmów i musiała przyznać, że bardzo jej się to podobało.
Oby tylko, kołysząc biodrami, nie zapomniała, po co tu przyszła.
Sabina energicznie weszła do szpitala akurat w tym momencie, w którym Anita odłożyła na bok krzyżówki, by uciąć sobie pogawędkę z leżącą z nią w sali pacjentką. Była to kobieta mniej więcej w jej wieku, także okrutnie doświadczona przez los. Co prawda nie miała dzieci, ale nie dalej niż dwa miesiące temu trafiła do domu opieki społecznej mieszczącego się pod Brzózkami. Była sama jak palec i najzwyczajniej w świecie nie starczało jej pieniędzy na codzienne sprawunki, wodę oraz prąd. Na samą myśl o tym Anitę bolało serce.
Zamiast więc rozwiązywać krzyżówki, postanowiła dotrzymać towarzystwa swojej szpitalnej kompance. Wyciągnęła z szafki obok łóżka paczkę oblanych czekoladą pierników i usiadła na łóżku kobiety, lekceważąc szpitalne przepisy. Gdyby miała tu czajnik, pewnie zrobiłaby do tego jakąś pyszną, zieloną herbatę, ale i bez niej ciasteczka były smaczne. Rozmowa z panią Renatą płynęła własnym, niespiesznym rytmem aż do czasu, gdy do sali wpadła jakaś cała ubrana na czarno wariatka z naciągniętą na oczy czapką, w której wcześniej musiała wyciąć niewielkie dziurki.
Sabina zatrzasnęła za sobą drzwi, po czym, z gracją wypinając w bok prawe biodro, badawczo spojrzała na siedzące przed nią pacjentki. Ponieważ wczoraj za bardzo nie przyglądała się tej całej Anicie (wcześniej w spożywczaku zresztą też nie, a do tego doszły teraz nerwy – w końcu nie codziennie miała okazję podduszać kogoś poduszką, albo chociaż wpadać na podobny pomysł), nie mogła ocenić, która z kobiet jest przewrażliwioną mamą przystojnego lekarza. Zwłaszcza że utrudniała to naciągnięta na czoło czapka.
– A pani to się czasem nie pomyliła? – zapytała jedna z kobiet, gdy Sabina nadal próbowała ocenić sytuację.
– To jest oddział ogólny, szpital psychiatryczny mieści się po drugiej stronie miasteczka – zawtórowała jej druga, po czym obie głośno się roześmiały.
Sabina poczuła, że traci cierpliwość. Nie tak to miało wyglądać. Zakładała, że zastanie w sali schorowaną, samotną, a przede wszystkim przykutą do łóżka starowinkę, a zamiast tego miała przed sobą dwie dziarskie babki, które ośmielały się jawnie z niej drwić. Przez chwilę lustrowała je wzrokiem, zastanawiając się, co w tej sytuacji począć, ale w końcu ściągnęła z głowy czapkę i porzuciła zamiar duszenia. Zamiast tego wskazała na stojące przy łóżku krzesło.
– Mogę? – Zerknęła na swoje towarzyszki.
– Proszę, proszę. – Skinęła głową jedna z nich.
Sabina przystawiła mebel do łóżka, na którym siedziały, i zerknęła na pierniczki. No trudno. Duszenie byłoby skuteczniejsze, ale z braku innej możliwości po prostu przeprowadzi z tą całą Anitą poważną, kobiecą rozmowę. W końcu co jej szkodzi.
– O, to pani! – Dopiero kiedy Sabina usiadła naprzeciwko Anity, ta rozpoznała w niej znajomą ze sklepu. – Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że mnie pani odwiedzi, ale bardzo mi miło. – Ucieszyła się na jej widok.
Sabina odchrząknęła.
– Musimy porozmawiać o mojej córce i pani synu. – Nie zamierzała odwlekać tego, po co tu przyszła.
– O Jacusiu? – zdziwiła się Anita.
– Na to wygląda.
– Chyba nie chce pani powiedzieć, że ta flądra… – przejęła się Anita.
– Tak, właśnie to chcę powiedzieć – powiedziała Sabina stanowczo, nie dając jej dokończyć myśli. – Kobieta, z którą spotyka się pani syn, to moja córka.
– Nie wierzę. – Anita teatralnie złapała się za serce.
– Coś nie tak? – Przejęła się tym gestem pani Renata.
– Nie, nie – uspokoiła ją Sabina. – Wszystko w porządku. Musimy po prostu ustalić pewne kwestie.
– Ale… ale… – wydukała Anita.
– No chyba nie myślałaś, że przyjdę ci pogratulować wczorajszego występu? – Sabina rozsiadła się wygodnie na krześle, świadomie przyjmując postawę świadczącą o jej dominacji.
– Nie wiem, o czym mówisz – obruszyła się Anita.
– O tym, że nie podoba ci się, że moja córka jest zainteresowana twoim synem. I odwrotnie.
– Jacek nie jest nikim zainteresowany, wypraszam sobie. – Anita wydęła usta, bo poczuła się urażona.
– Dobre sobie. A niby to Ninka ściskała go wczoraj za rękę?
– Było ciemno. Nie widziałam z daleka.
– Za to ja tak. I właśnie dlatego przychodzę.
– Wezwać pielęgniarkę? – Pani Renata była coraz bardziej zaniepokojona przebiegiem tej mało przyjemnej rozmowy.
– Nie trzeba. – Sabina wyciągnęła do niej rękę. – Ja przychodzę z misją pokojową.
– Tak? – zdziwiła się Anita.
– Miałam inne zamiary, ale wyszło, jak wyszło – mruknęła pod nosem Sabina, nadal trochę żałując konieczności zrezygnowania z duszenia poduszką. – Nieważne. – Machnęła ręką. – Teraz liczą się tylko nasze dzieci. I to, że musimy się dogadać.
– Ja się nie zamierzam z nikim dogadywać, bo nie zgadzam się na ten związek. I już. – Anita była nieugięta.
– Bo boisz się, że zostaniesz sama, dobre mi sobie – prychnęła Sabina. – Też mi argument.
– Wcale nie.
– Nie udawaj. Sama mówiłaś mi o tym w spożywczaku. Nie pamiętasz?
Anicie na te słowa jakby zrzedła mina.
– Ty mnie po prostu nie rozumiesz – rzuciła z pretensją, patrząc z żalem na Sabinę. – Masz kilka córek, a ja jestem sama jak palec. Mam tylko Jacusia.
Słysząc płaczliwy głos rozmówczyni, Sabina nieco spuściła z tonu. W pierwszym odruchu chciała powiedzieć, żeby Anita kupiła sobie psa, a Jackowi dała spokój, jednak po namyśle stwierdziła, że nie byłoby to zbyt dyplomatyczne. Zwłaszcza, że miała tę kobietę do siebie przekonać, nie zrazić.
– I właśnie dlatego chcesz stanąć na drodze do jego szczęścia? – zwróciła się więc do Anity z łagodną miną, która nieco kłóciła się z jej mrocznym wizerunkiem.
– Miejsce dziecka jest przy matce – stwierdziła Anita.
– Owszem, ale nie można do siebie uwiązywać faceta, który ma blisko trzydzieści lat. W pewnym momencie trzeba pozwolić dzieciom dorosnąć i zacząć żyć własnym życiem.
– Ja po prostu chcę go uchronić przed popełnianiem błędów. Wiesz, ile teraz jest rozwodów?
– Nie mydl mi oczu takimi tanimi śpiewkami. Boisz się pustki w domu, nie zasłaniaj się statystykami.
– No dobrze, może się i boję – przyznała w końcu Anita. – Dlaczego nie chcesz tego uszanować?
– Bo chodzi o dobro mojej córki.
– I mojego syna.
Sabina pokręciła głową. Wszystko wskazywało na to, że czeka je długa rozmowa. Oj, bardzo długa. Czy ta kobieta nie mogła po prostu przyjąć do wiadomości, że zegar biologiczny Niny tykał nieubłaganie i za chwilę będzie za późno na poruszanie tematu jakiegokolwiek związku?
Nagle przyszedł jej jednak do głowy zapomniany wcześniej argument, a zarazem fenomenalny pomysł.
– Bo ty boisz się ciszy, prawda? – Zerknęła z ukosa na Anitę.
– Jeżeli chcesz mi doradzić, żebym włączała telewizor, to możesz sobie darować – burknęła Anita. – Doświadczyłam już pustki po śmierci męża. Zwariować można. Wystarczy mi na całe życie. – Pociągnęła nosem, czując napływające do oczu łzy.
Sabina, zamiast wykazać się minimalnym wyczuciem i taktem, uśmiechnęła się triumfalnie.
– A co byś powiedziała na rozkrzyczane wnuki? – spytała.
Anita najpierw z niedowierzaniem zamrugała powiekami, ale w końcu trochę się rozpogodziła.
– Wnuki? – zapytała z przejęciem i nadzieją w głosie.
– I to nawet dwójka. Odchowane. W dodatku pełne energii, chociaż chwilowo akurat nieco mniej, bo chorują na ospę. Ale za to potem będzie spokój! – zaznaczyła Sabina. – W końcu tego wirusa łapie się tylko raz.
– Cóż… – Anita uniosła palec do twarzy i uśmiechnęła się do Sabiny serdecznie. – To zmienia postać rzeczy. A w jakim wieku te dzieci, jeżeli można wiedzieć?
Słysząc jej słowa, Sabina omal nie podskoczyła na krześle i w duchu sama sobie przybiła piątkę. Tak to ona może robić interesy. Z największą przyjemnością!
Oby tylko ta kobieta nie zapytała ją o kartę szczepień Ignasia i Kalinki ani przebyte choroby.
E tam, właściwie to dlaczego nie? Najwyżej trochę nakłamie tej babie. W końcu była dobra w naginaniu rzeczywistości i bajerowaniu innych ludzi. Na przykład w imieniu Niny.