Текст книги "Ja chyba zwariuję!"
Автор книги: Agata Przybyłek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 3 (всего у книги 19 страниц)
ROZDZIAŁ 7
Sabina wyszła ze swojego ulubionego sklepu ze zdrową żywnością i założyła na nos duże, czarne, a przede wszystkim drogie okulary. Nie potrzebowała ich co prawda, bo na niebie nie dostrzegła nawet najmniejszego śladu słońca, tylko chmury, ale okulary idealnie pasowały do jej krótkiej, skórzanej spódniczki, wysokich szpilek i czarnego futra, które postanowiła włożyć zaraz po powrocie z siłowni.
Sabina lubiła o siebie dbać, i to pod każdym względem. Odkąd kilka lat temu poznała na portalu randkowym pewnego miłośnika podnoszenia ciężarów, zafascynowała się sportem, a zaraz potem zdrowym odżywianiem, co pociągnęło za sobą także zwrócenie większej uwagi na zadbany wygląd. To był czas, w którym Sabina bardzo potrzebowała mężczyzny i wiele była w stanie w tę znajomość zainwestować, więc zdecydowała się na wiele życiowych zmian, które potem weszły jej w nawyk. Należało do nich na przykład poranne chodzenie na siłownię.
Niestety, atleta może i miał ogromne mięśnie, które niesamowicie imponowały Sabinie, ale ostatecznie nic z tej wirtualnej znajomości nie wynikło. Jeszcze przed pierwszą randką poznała bowiem Stefana Dudka, w którym zakochała się natychmiast i do szaleństwa. Może i Stefcio nie był tak wysportowany jak ów ciężarowiec, ale posiadał inne atrakcyjne przymioty, przede wszystkim iście sportowe nazwisko, które bardzo się Sabinie spodobało. W końcu jaka fanka fitnessu i siłowni nie chciałaby nazywać się jak ten znany sportowiec?
Sabina przymknęła więc oko na fakt, że Stefan z bramkarzem ma wspólne jedynie nazwisko, wystawiła ciężarowca do wiatru i już po kilku tygodniach nosiła na palcu pierścionek zaręczynowy. I to nie byle jaki, bo z prawdziwym brylantem, o co kilkakrotnie po zaręczynach wypytywała jeszcze znanego jubilera, by się upewnić.
Zdrowe nawyki jednak pozostały. Sabina nie wyobrażała już sobie poranka bez pójścia na siłownię ani wypicia zdrowego koktajlu. Wymieniła niemal całą garderobę i porzuciła ubrania, które zazwyczaj wkładały panie po pięćdziesiątce na rzecz krótkich oraz obcisłych sukienek i fikuśnych dodatków. Z prawdziwą pasją czytała kolejne poradniki o zdrowym odżywianiu i eksperymentowała w kuchni. Dziś na przykład zamierzała ugotować na obiad tagine z fasolki szparagowej z pęczakiem – zdrowe i pożywne danie kuchni egipskiej. Specjalnie kupiła zieloną soczewicę, ziarna kolendry, brązowy ryż i wiele innych nietypowych składników, których nazw z pewnością nie umiałby wymienić żaden normalny człowiek.
Ba, nawet Stefan Dudek, spożywający te wymyślne specjały, nie byłby w stanie nazwać większości produktów wchodzących w skład jego obiadu. Z tym że on akurat był kulinarnym ignorantem, przynajmniej w oczach Sabiny. Kiedy już za niego wyszła, uzmysłowiła sobie, że Stefan właściwie potrafi opowiadać z pasją jedynie o zębach, za co zwykła go winić i o co przy każdej okazji suszyła mu głowę. Jej kulinarne wysiłki doceniała jedynie nadal mieszkająca z rodzicami Eliza. Ale lepsze to niż nic, prawda?
Wracając do domu, Sabina nie myślała jednak ani o Stefanie, ani o Elizie, ani nawet o zdrowym jedzeniu, ale o Ninie. Prawdę mówiąc, najstarsza córka, a raczej jej problemy, już od kilku dni spędzały Sabinie sen z powiek. Niedawno przeczytała w jednej z gazet artykuł psychologiczny, który głosił, że granica staropanieństwa przesunęła się we współczesnych czasach do trzydziestki. Po przekroczeniu tego wieku samotną kobietę można już śmiało nazywać starą panną, a nie singielką i ryzyko jej zamążpójścia gwałtownie spadało.
Starą panną! O zgrozo, jak to brzmi!
Podczas czytania tego artykułu Sabina natychmiast obliczyła, że jej najstarsza córka ma już dwadzieścia dziewięć lat, po czym omal nie zemdlała, uświadamiając sobie, że szanse Niny na znalezienie mężczyzny na resztę życia za moment nieodwracalnie zmaleją. Przytrzymała się krawędzi stołu i zrobiła kilka głębokich wdechów. Dla pewności wykonała poprzednie obliczenia nie tylko w głowie, ale i na papierze (nigdy nie miała pamięci do dat ani liczb), lecz cyfry uparcie wskazywały na jedno – zegar biologiczny Niny tykał coraz głośniej.
Wystraszona nie na żarty Sabina natychmiast zamknęła laptopa i zmusiła komórki nerwowe do wysiłku. Znając Ninę, ta nie była świadoma swojej tragicznej sytuacji i żyła, jak gdyby nigdy nic, co oznaczało, że to ona, jako matka, powinna coś zrobić albo chociaż cokolwiek wymyślić. Przecież nie mogła skazać pierworodnej córki na dożywotnią samotność! Tym bardziej, że dzieci Niny powinny mieć chociaż namiastkę ojca, jakikolwiek męski wzorzec, który uchroni je przed popełnianiem licznych życiowych błędów. (Bo o tym, iż jego brak działa na młodzież destrukcyjnie, Sabina wiedziała przecież nie od dziś. Niby skąd biorą się te wszystkie patologie, alkoholizm i narkomania? Oczywiście, że początek tych nieszczęść tkwi nie gdzie indziej, ale właśnie w rodzinie).
Przerażona i podekscytowana jednocześnie, Sabina przyłożyła palce do skroni i zatoczyła nimi kilka niewielkich kółeczek. Musiała znaleźć Ninie męża, a przynajmniej porządnego kandydata, bo ta dziewczyna sama się do tego nie kwapiła, to raz, a dwa – nie miała szczęścia w miłości, na co najlepszym dowodem był ten cały Igorek.
Na myśl o byłym zięciu Sabina zawsze aż się wzdrygała i teraz, kiedy wracała do domu z zakupami, też przeszył ją dreszcz. Odkąd przeczytała tamten artykuł, nieustannie szukała jakiegoś wyjścia z tej trudnej sytuacji. Miało to oczywiście swoje plusy, bo przez tę frustrację ćwiczyła na siłowni dłużej niż zwykle, ale ile można? W końcu musi znaleźć jakieś rozwiązanie…
Właściwie to właśnie ten artykuł uświadomił Sabinie, że musi pomóc wszystkim swoim córkom, nie tylko Ninie. W przeciwieństwie do matki, żadna z dziewczyn nie miała szczęścia w miłości. No, może poza Elizą, która tkwiła w związku z poczciwym i pracowitym Pawełkiem, ale to tylko dzięki Sabinie. Nina była życiową porażką, Pati stroniła od mężczyzn i wyzywała ich od szowinistów przy każdej możliwej okazji, a Małgosia… Sabina westchnęła. Cóż. Ten jej mechanik też pozostawiał wiele do życzenia.
Sabina czuła, że na jej barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność, co z jednej strony dodawało jej sił do działania, ale z drugiej męczyło. Kto by pomyślał, że ona, pięćdziesięciosiedmiolatka szybciej ułoży sobie życie i będzie miała większe powodzenie u mężczyzn niż jej młode i ładne córki? Za Sabiną ciągle ktoś się oglądał, a taka Nina… Kiedy ona ostatni raz była na randce?
Sabina nie potrafiła sobie tego przypomnieć. I to wcale nie dlatego, że nie miała pamięci do liczb. Po prostu jej córka żyła jak zakonnica. To dlatego zadzwoniła do niej zaraz po skończeniu ćwiczeń i zapowiedziała wizytę. Musiała nakłonić Ninę, żeby stała się bardziej otwarta na nowe znajomości. Właściwie to Sabina poczyniła już stosowne kroki, by znaleźć córce odpowiedniego kandydata na męża, o czym też zamierzała dzisiaj jej powiedzieć. W końcu nie może skazać Ninki na wieczną samotność, prawda?
Najpierw jednak zamierzała ugotować obiad i zrobić deser. Fit, oczywiście. Postanowiła przyrządzić pasujące do obiadu laddu z czekoladą, malinami i kokosem. O tej porze zarówno jej, jak i Stefanowi przyda się trochę błonnika, witamin i mikroelementów. Kiedy człowiek zdrowo zje, to lepiej się czuje, a będąc w dobrym humorze, łatwiej można wymyślić coś nowego.
ROZDZIAŁ 8
Nina wychynęła na korytarz i rozejrzała się dookoła. Miała na sobie roboczy strój i białe buty, a włosy związała w schludny kok. W jednej ręce ściskała wiadro pełne wody i detergentów, a w drugiej szmatkę, szczotkę i wymienną końcówkę od mopa. Otaczał ją zapach środków do czyszczenia. Zgodnie z podziałem, którego kilkanaście minut wcześniej dokonały z Martą, zamierzała przemknąć do łazienki. Tak, przemknąć, a nie przejść powoli jak normalni, cywilizowani ludzie. Już na samą myśl o panu Wieśku, jednym ze stałych bywalców tego oddziału, Ninę paraliżował strach. Stała w drzwiach, rozglądając się dookoła, a serce biło jej w piersi jak szalone.
Pracowała w tym szpitalu już od dobrych kilku lat i dopóki nie poznała pana Wieśka, nigdy nie bała się przebywających na oddziale pacjentów. Nie byli to wcale nawiedzeni dziwacy, ale ludzie tacy sami jak ona, z tą drobną różnicą, że zmagali się ze specyficznymi chorobami. Miewali omamy, urojenia albo dziwne pomysły, ale pracujący na oddziale lekarze natychmiast po przyjęciu dobierali im leki, które hamowały te zachowania czy myśli.
Nina lubiła swoją pracę. Może jako dziecko nie marzyła o tym, by być salową, ale teraz cieszyła się, że może pracować i że, po dodaniu alimentów, wystarczało jej pieniędzy na utrzymanie siebie i dzieci. Szpital znajdował się co prawda kilka kilometrów od jej miejsca zamieszkania, po drugiej stronie Brzózek, no ale mogło być gorzej. Miała przecież wiele bezrobotnych koleżanek, które z utęsknieniem czekały na śmiesznie płatne staże w publicznych szkołach czy dorywczą pracę w lokalnej piekarni. Jej życie może nie opływało w luksusy, ale było stabilne.
Poza tym Nina lubiła dziewczyny, z którymi pracowała na oddziale, a nawet przebywających tutaj pacjentów. Owszem, często przypominali pewnymi reakcjami dzieci i pracownicy musieli zachowywać szczególną ostrożność, ale gdy nie doświadczali żadnego epizodu psychotycznego, można było z nimi pogawędzić czy pożartować. W większości znajdowali się tu mili i uprzejmi ludzie, którzy wzbudzali sympatię. No dobrze, poza jednym, którego Nina bała się jak diabeł wody święconej.
Na samą myśl o panu Wieśku wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz. Kolejny raz rozejrzała się dookoła, żałując, że nie ma innego sposobu, by dostać się do damskiej łazienki, jak tylko udać się do niej głównym korytarzem. Mężczyzna cierpiał na specyficzny rodzaj urojeń. Kilka lat temu, podczas swojego pierwszego pobytu w szpitalu, zakochał się w Ninie, i to bez pamięci. Ta drobna, filigranowa i o wyjątkowej urodzie kobieta stała się sensem i jedynym celem jego egzystencji. Nie przeszkadzało mu nawet to, że Nina może i była drobna oraz filigranowa, ale przed pierwszą ciążą!
Pan Wiesiek stracił dla pięknej salowej głowę i nie umiał już bez niej żyć. Bez widoku jej twarzy, zapachu perfum, zalotnego spojrzenia i czułego dotyku, od którego dostawał gęsiej skórki. Spędzał długie godziny na podglądaniu jej pracy, posyłał nieśmiałe uśmieszki i zagadywał. Ofiarowywał jej przynoszone przez brata słodycze i tworzył dla niej na zajęciach plastycznych piękne, kolorowe kwiatki z bibuły albo papieru. Jednym słowem – nie próżnował i zasypywał wybrankę serca licznymi dowodami miłości.
Nina początkowo traktowała zaloty pana Wieśka z przymrużeniem oka. Dziękowała za prezenty, ucinała sobie z nim pogawędki i śmiała się z jego żartów. Pan Wiesiek nie wyglądał na mężczyznę, który mógłby zrobić jej krzywdę, więc nie miała powodów, żeby go unikać. Po cichu liczyła też na to, że lekarze szybko dobiorą pacjentowi odpowiednie leki, dzięki którym płomienne uczucie do niej uleci mu z głowy tak samo szybko, jak w niej zawitało.
Tak się jednak nie stało. Pan Wiesiek ani myślał zrezygnować z miłości swojego życia. Mimo poprawy stanu zdrowia zasypywał wybrankę dowodami sympatii. Jego zaloty, ku rosnącemu przerażeniu Niny, stawały się coraz śmielsze i śmielsze. Nie poprzestawał na rozmowach, kokietowaniu czy noszeniu za nią wiader i ścierek. Zaczął jej składać coraz odważniejsze propozycje, a kilkakrotnie, kiedy byli na korytarzu sami, przysunął się do niej stanowczo za blisko.
– Panie Wiesiu, no co pan. – Nina z początku starała się obrócić to wszystko w żart. – Przecież ja mam dzieci. I męża – mówiła, nie dodając co prawda przedrostka eks.
– Mnie to w ogóle nie przeszkadza, miłości ty moja – odpowiadał jednak z błyskiem w oku, jakby ten fakt nie miał dla niego żadnego znaczenia, i przysuwał się do niej bliżej i bliżej.
Nina była zaniepokojona tym zachowaniem. Najpierw po prostu starała się go unikać, ale pan Wiesio wypytywał o nią pacjentów i personel tak długo, aż w końcu zawsze udawało mu się ją znaleźć.
– Tu jesteś, kruszynko. – Wystraszył ją któregoś razu, kiedy pucowała umywalkę w męskiej łazience. Znienacka stanął za nią tak blisko, że aż poczuła na szyi jego oddech.
Odskoczyła wtedy od niego jak poparzona, a on ujął jej twarz w dłonie, jakby chciał ją pocałować. Nina zamarła. Z przerażeniem zamrugała rzęsami i uciekła gdzie pieprz rośnie, wylewając przy tym wodę w stojącym nieopodal wiadrze. Na resztę dnia schowała się w składziku, gdzie do końca zmiany maglowała świeżo wypraną pościel.
– A łazienka? – zaczepiła ją wtedy Marta.
– Sprzątnęłabyś ją do końca? – Nina popatrzyła na nią błagalnie. – Chciałabym tutaj skończyć, a tej pościeli nie ubywa. – Wymownie zerknęła na piętrzące się hałdy białego materiału.
Marta pokręciła głową, ale posprzątała łazienkę za przyjaciółkę. Jednak kiedy sytuacja zaczęła się powtarzać i Nina coraz częściej imała się zajęć, do wykonania których nie musiała opuszczać składziku, nie tylko Marta, ale i inne dziewczyny zaczęły się o nią niepokoić.
– A może ty masz jakąś fobię, co? – zapytała jedna. – Podobno są tacy ludzie, którzy boją się tłumów i wybierają samotność.
– Może powinnaś pogadać o tym z którymś z lekarzy? – podłapała druga.
– Na przykład z naszą ordynator? To taka kochana kobieta. Na pewno będzie dyskretna i bez zbędnego gadania przepisze ci jakieś leki.
Nina patrzyła wtedy na koleżanki jak na kosmitki, ale po przemyśleniu sprawy umówiła się na wizytę do pani ordynator. Zamiast jednak opowiedzieć jej o swoich rzekomych problemach natury psychicznej, zwierzyła się kobiecie z kłopotów związanych z panem Wiesiem.
– Wiem, że to może brzmieć śmiesznie, ale najzwyczajniej w świecie zaczynam się tego pana bać – zakończyła. – Kilka dni temu chciał mnie pocałować w toalecie, a ja nie znam tego mężczyzny i nie wiem, do czego jest zdolny. Nie przychodzę do pani się żalić czy skarżyć, ale szukać pomocy. Już nie wiem, co mam robić, naprawdę.
Pani ordynator przez chwilę patrzyła na Ninę zza okularów, ale w końcu pokiwała głową i zapewniła, że zainterweniuje w tej sprawie i nie zostawi salowej samej. Jeszcze tego samego dnia zaprosiła pana Wiesia na rozmowę wychowawczą, jednak jeżeli Nina łudziła się, że to cokolwiek pomoże, to szybko mogła o tym zapomnieć. Pan Wiesiek zaraz po wyjściu z gabinetu ordynatora przybiegł bowiem do niej z zabranym stamtąd długopisem.
– Zabraniają nam się spotykać – oznajmił konspiracyjnie.
– Tak? – Nina próbowała udać zdziwioną, choć aż odetchnęła z ulgą.
– Niestety. – Pan Wiesław zdecydowanym ruchem ujął jej rękę. – Ale nie bój się, kochana, mam telefon, więc zapiszę ci na ręce swój numer. – Zaczął kreślić na jej skórze kolejne cyfry. – Dzwoń do mnie o każdej porze dnia i nocy.
Nina była tak zszokowana, że aż nie wiedziała, co ma powiedzieć.
– Jeszcze dzisiaj wyślę ci SMS-a z miejscem naszego tajnego spotkania – gadał jak najęty. – Postaram się wyprosić wieczorem swojego współlokatora, więc wstępnie umówmy się u mnie. Zostawię dla ciebie jakieś kanapki z kolacji, żebyś nie była głodna.
– Nie trzeba. – Nina usiłowała wyrwać mu rękę, jednak ten nie zamierzał jej puścić, dopóki nie skończy zapisywać numeru.
– Ty się o nic nie martw, kochana – zapewnił. – Ja wszystko zorganizuję, nikt się nie dowie o twojej wizycie. Będę cię strzegł, obiecuję, tylko włóż jakąś pociągającą bieliznę. Nikt nie może stanąć na przeszkodzie naszej miłości, nie pozwolę na to. – Dokończył wreszcie pisać ten numer i podgiął rękaw swetra, żeby Nina mogła zapisać swój.
Nina popatrzyła na niego niepewnie. Nie chciała tego robić, bo tylko utwierdziłaby go w przekonaniu, że odwzajemnia jego uczucie, ale w oczach pana Wiesia czaił się jakiś przerażający obłęd, który kazał jej wziąć od niego długopis. Pospiesznie zapisała mu więc na dłoni jakiś zmyślony numer i uciekła do składziku. Zaraz po zamknięciu za sobą drzwi wybuchnęła płaczem, a następnego dnia ponownie poinformowała o wszystkim panią ordynator.
Kobieta tym razem porozmawiała z panem Wiesiem bardziej stanowczo i mężczyzna dał Ninie spokój. Co prawda opowiadał wszystkim o tym, jak bardzo cierpi, bo ma złamane serce, ale to akurat Ninie nie przeszkadzało. Doczekała się spokoju i mogła przychodzić do pracy bez lęku.
Zresztą kilka tygodni później pana Wiesia wypisano do domu i zapomniała o całej sprawie. A przynajmniej bardzo chciała zapomnieć, bo niestety, nie było jej to dane. W pewien sobotni poranek spotkała pana Wiesia na zakupach spożywczych w jednym z supermarketów.
– Nina, kochanie! – Mężczyzna wyrzucił w górę ręce i ruszył w jej kierunku. – Jesteś z Brzózek? Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? Przecież natychmiast po wyjściu ze szpitala zaprosiłbym cię na randkę. I to nie byle jaką. – Szarmancko pocałował ją w rękę. – Tak się cieszę, że cię widzę.
Ninie zrobiło się gorąco i nogi się pod nią ugięły.
– Pana też miło widzieć – bąknęła. – A teraz przepraszam, spieszę się. – Spróbowała go wyminąć, lecz ten uczepił się jej jak rzep psiego ogona i ani myślał odejść.
– Co kupujesz? – zapytał, idąc z nią ramię w ramię.
– Wszystko i nic – mruknęła. Miała nadzieję, że jeżeli nie wykaże zainteresowania rozmową, mężczyzna odpuści i w końcu sobie pójdzie, lecz była w błędzie.
Panu Wiesiowi spodobała się jej niedostępność, co, jak kilkakrotnie podkreślił, było kobiece i pociągające.
– Jesteś taka niesamowita, kiedy się zgrywasz – stwierdził i, zamiast zostawić ją samą, zaprosił do siebie na kolację. Nie zważając na jej protesty, kupił specjalnie najdroższe, czerwone wino, jakie znalazł w ofercie sklepu i obiecał przygotować kurczaka w ziołach, swoją specjalność.
– Będzie ci smakowało, zobaczysz – zapewnił żarliwie. – Jeszcze żadna kobieta nie zdołała się oprzeć mojemu jedzeniu. A po czerwonym winie – nachylił się do niej konspiracyjnie – wszystkim przychodzi ochota na sama wiesz co. – Odchrząknął znacząco. – W tych sprawach też jestem dobry, nie chwaląc się, oczywiście.
Nina poczuła, że robi się jej niedobrze.
– Mam plany na wieczór – mruknęła.
– Plany zawsze można zmienić. – Pan Wiesław odgarnął włosy z jej ramienia. – Będę czekał o dziewiętnastej – wyszeptał i podał swój adres.
Nina rozejrzała się po sklepie, chcąc złapać wzrokiem kogoś, kto mógłby jej pomóc. Nikt jednak nie wydawał się zainteresowany kobietą przed trzydziestką, która stała przy szafce z kawami, beztrosko rozmawiając z rozpływającym się na jej widok facetem.
– Spieszę się – rzuciła więc do pana Wiesława i prędko ruszyła w stronę kasy.
– Odprowadzę cię. Zresztą ja też już mam wszystko, więc mogę cię odwieźć.
– Nie trzeba.
– Przecież nie będziesz się szarpała z ciężkimi torbami.
– Nie zrobiłam zbyt dużych zakupów, nie będą ciężkie.
– Mimo wszystko nalegam. Nie wypada nie pomóc kobiecie w potrzebie.
– Nie jestem w potrzebie. – Nina stanęła w kolejce do kasy i objęła się ramionami, przeklinając w duchu ludzi, którzy stali przed nią. Chciała jak najszybciej zapłacić za wybrane produkty i uciec ze sklepu. A raczej od tego nieobliczalnego mężczyzny. Już dawno temu przestała wierzyć w jego dobre intencje.
– Och, każda z was jest. – Wiesław nie dał zbić się z tropu. – Tylko udajecie niezależne, a tak naprawdę, leżąc wieczorami w łóżkach, fantazjujecie o tym, żeby…
Nina miała tego dość.
– Mam męża. – Popatrzyła na niego surowo. – Wystarczy, że on się o mnie troszczy.
– Nie sądzę, żebyście byli dobrym małżeństwem.
– Zapewniam, że jesteśmy – skłamała.
– Udowodnię ci wieczorem, że ze mną będzie ci lepiej.
Stojące za Niną kobiety w średnim wieku popatrzyły na nią wymownie.
– Mówiłam już, że mam inne plany. – Oblała się rumieńcem.
– A ja nie przyjmuję twojej odmowy.
– Nie będziemy się spotykać.
– Przyjadę po ciebie. Podaj mi tylko swój adres.
Nina postanowiła nie odpowiadać. Utkwiła wzrok w stojących na półce obok przecenionych kremach i nawet wzięła jeden z nich do ręki, by udać, że czyta etykietę.
Wiesław jednak nie dał się nabrać i wyjął jej z dłoni opakowanie.
– Kupię go dla ciebie.
– Tylko oglądałam, nie potrzebuję tego.
– Mimo wszystko chcę ci go dać w prezencie. O, jest z domieszką jedwabiu, widziałaś? Będziesz miała po nim niesamowicie gładką skórę. To takie podniecające.
Nina z niecierpliwością popatrzyła na kasjerkę, która, jak na złość, musiała się guzdrać, a potem przeniosła wzrok na zakupy. Czy jeżeli zostawi je teraz tutaj i po prostu wyjdzie, to narazi się pracownikom sklepu?
Nie zdążyła się nad tym wnikliwie zastanowić, bo nagle poczuła na plecach męską rękę. Niemal podskoczyła do góry.
– Co ty wyprawiasz? – rzuciła do Wiesława ze złością, czując, że tym samym robi z siebie pośmiewisko. Stojące za nią kobiety nadal bowiem przysłuchiwały się ich rozmowie i bacznie obserwowały poczynania jej absztyfikanta, co i rusz chichocząc pod nosem.
Ninie zrobiło się wstyd.
– Obejmuję moją kobietę. – Wiesław zdawał się jednak nie przejmować opinią innych i przysunął się do niej jeszcze bliżej. – Mówiłem ci już, że pięknie pachniesz? Wyczuwam w twoich perfumach jakieś nuty jaśminu.
Nina strzepnęła z siebie jego rękę, żałując, że nie zabrała ze sobą na zakupy na przykład Patrycji. Jej sfeminizowana i wyczulona na wszystkie objawy seksizmu siostrunia wiedziałaby, jak poradzić sobie z namolnym facetem. A tak? Nina była zdana tylko na siebie i coraz bardziej bała się tego mężczyzny. Czy ci wszyscy stojący przed nią ludzie musieli posuwać się do przodu tak wolno?
Nina objęła się dłońmi. Może powinna zadzwonić do Pati i poprosić o pomoc?
Z duszą na ramieniu czekała na swoją kolej, a gdy sklepowa zaczęła wreszcie kasować jej zakupy, miała ochotę rzucić się kobiecie na szyję i ją ucałować. W oba policzki!
– Poczekaj na mnie chwilkę, dobrze? – szepnął do niej Wiesław. – Odprowadzę cię do samochodu.
Nina wysiliła się na uśmiech, ale ani myślała czekać. Wrzucała do reklamówek kolejne produkty, a kiedy przyszła pora płacenia, jak w amoku wyciągnęła z portfela kartę. Drżącą dłonią wybiła na terminalu swój PIN, a potem pobiegła w kierunku drzwi, jakby ją goniono.
– Nina, kochanie! Zaczekaj! – krzyknął za nią Wiesław. – Nina!
– Proszę pani, nie zabrała pani paragonu! – dołączyła do niego kasjerka, ale Nina nie zamierzała się zatrzymywać.
Wypadła ze sklepu i momentalnie zlokalizowała swój samochód. Pędząc przed siebie ile sił, wygrzebała z kieszeni kluczyki i wrzuciła zakupy do auta. Wiedziała, że musi odjechać spod sklepu jak najszybciej, bo inaczej tamten wariat ją znajdzie.
Pospiesznie usiadła więc za kierownicą, zablokowała od środka drzwi i odpaliła silnik. Noga drżała jej, kiedy naciskała sprzęgło, ale opuściła parking, nim Wiesław wyszedł ze sklepu. Miała co prawda kupić jeszcze kilka rzeczy na niewielkim, mieszącym się nieopodal supermarketu rynku, ale postanowiła od razu pojechać do matki, u której zostawiła dzieci. Skręciła więc w boczną ulicę, stale zerkając w tylne lusterko, i na wszelki wypadek udała się na Zieloną mniej uczęszczaną trasą.
A kiedy w końcu dotarła na miejsce i zgasiła silnik, zamiast wysiąść z samochodu, zaczęła głośno płakać. Co ona, do cholery, zrobiła takiego, że zwróciła na siebie uwagę tego faceta? I jak mogła się go pozbyć? Przecież on może być niebezpieczny! A ona ma dzieci!
Nina jeszcze nigdy w życiu nie bała się tak nikogo ani niczego.