Текст книги "Ja chyba zwariuję!"
Автор книги: Agata Przybyłek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 15 (всего у книги 19 страниц)
ROZDZIAŁ 36
Nina wysiadła z samochodu i popatrzyła na szyld wiszący nad drzwiami pizzerii, w której miała spotkać się z MałymAlbertem, z którym umówiła ją matka. Ostatni raz była tu z dziećmi parę lat temu, kiedy to Kalinka uparła się zjeść w swoje urodziny pizzę, która nie mogła być domowej roboty. Nina z początku chciała kupić jakąś mrożoną, ale w końcu uznała, że dziewiąte urodziny ma się tylko raz i zabrała dzieci do restauracji. Rzadko jadali w miejscach publicznych, bo najzwyczajniej w świecie nie było ich na to stać. Co innego zamówić sałatkę dla jednej osoby, a co innego wykarmić trzy wygłodniałe żołądki.
Nie chcąc, by MałyAlbert musiał czekać zbyt długo, Nina w końcu oderwała wzrok od szyldu, poprawiła przewieszoną przez ramię torebkę i ruszyła do środka. Buty na niewysokim obcasie włożone przez nią na tę okazję, stukały delikatnie o kostkę brukową, którą wyłożona była alejka prowadząca do środka. Nina pokonała drogę dość sprawnie, a potem nacisnęła dłonią klamkę i znalazła się w pachnącym drożdżami i olejem wnętrzu. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu samotnego mężczyzny, którego zdjęcie przysłała jej matka, jednak żaden z dwóch wolnych panów nie pasował do rysopisu. No nic. Może się spóźni? Albo w ogóle nie przyjdzie?
Prawdę mówiąc, ta ostatnia opcja podobała jej się najbardziej. Po tym, co wydarzyło się między nią a Jackiem, nie miała ochoty na zawieranie jakichkolwiek damsko-męskich znajomości i przychodząc tu, czuła się bardzo nie fair wobec kolegi z pracy. Powoli zaczynało jej coraz bardziej zależeć na tym czułym i czarującym mężczyźnie, nie chciała tego zaprzepaścić. Wiedziała jednak, że matka nie odpuści jej, jeżeli wymiga się od tej randki i gotowa jest do końca życia zadręczać ją opowieściami o mężczyznach z lovestory.pl, a na to Nina nie miała najmniejszej ochoty. Całe szczęście Sabina zapomniała o wspólnych zakupach. Randki by jej jednak nie darowała.
– W czym mogę pomóc? – Kelner w firmowej koszuli z logo pizzerii podszedł do niej, gdy zobaczył, że nadal stoi niezdecydowana w drzwiach. Był to młody chłopak, który, przynajmniej na oko Niny, dopiero co ukończył liceum.
– Jestem tu umówiona ze znajomym. – Nina obdarzyła go swobodnym uśmiechem. – Ale chyba jeszcze go nie ma.
– Rozumiem. Zapraszam do stolika. – Chłopak wykazał się taktem i poprowadził ją pod ścianę (na szczęście z dala od okna!), skąd na pewno będzie miała dobry widok na drzwi i nie przeoczy wchodzącego przyjaciela.
– Dziękuję. – Nina posłusznie usiadła we wskazanym miejscu, a chłopak rozłożył przed nią kartę dań.
– Rozumiem, że poczeka pani ze złożeniem zamówienia?
– Tak, tak. Jeszcze chwilkę.
– Może wobec tego zaproponuję chociaż coś do picia? Kawa, herbata, coś zimnego?
– Niech będzie herbata. – Nina spojrzała w górę, a on wyciągnął z kieszeni czerwony notesik i zanotował w nim zamówienie. Pewnie nie musiał tego robić, bo w pizzerii nie było o tej porze zbyt wielu gości, ale wymagały tego standardy obsługi klienta, które mu wpojono.
– Zwykła, owocowa? – dopytał, odsuwając długopis od papieru.
– A jaką pan proponuje?
– Mamy taką dobrą z maliną i aronią.
– Niech będzie – zgodziła się łaskawie, a kelner pokiwał głową, doprecyzowując w notesie jej zamówienie, po czym odszedł.
Nina wykorzystała ten moment, aby jeszcze raz rozejrzeć się po wnętrzu pizzerii, ale nie dane jej było się na tym skupić, bo usłyszała dźwięk przychodzącego powiadomienia. Sięgnęła dłonią do kieszeni płaszcza, do której po wyjściu z samochodu włożyła komórkę. Na wyświetlaczu zobaczyła SMS-a od matki.
„I jak?” – pytała Sabina.
„Nijak. Jeszcze go nie ma”. – Nina sprawnie wystukała odpowiedź, po czym odłożyła urządzenie na blat i zapatrzyła się w drzwi. Nie była ani trochę przekonana do tej randki, jak uparcie nazywała to wyjście matka, a jej myśli stale wracały do Jacka. Mimowolnie zaczęła myśleć o jego pogodnym uśmiechu i przeszywającym spojrzeniu, a oderwał ją od tego dopiero dzwonek sygnalizujący otwarcie drzwi wejściowych przez jakiegoś klienta.
Nina natychmiast wyprostowała plecy i wytężyła wzrok. Do pizzerii wszedł niewysoki, około trzydziestoletni mężczyzna z kilkudniowym zarostem, po czym skinął na kelnera i usiadł przy stoliku pod oknem. Nina wpatrywała się w niego uporczywie, jednak siedział do niej bokiem i z tej perspektywy słabo widziała jego twarz. Czyżby to był MałyAlbert?
Nie chcąc się zbłaźnić i pędzić na ślepo do nieznajomego mężczyzny, sięgnęła po leżący na stole telefon i odszukała w galerii zdjęcie przysłane przez matkę, które przezornie sobie zapisała. Czuła się głupio, ale jeżeli to wyjście miało raz na zawsze ukrócić pseudomatrymonialne zapędy Sabiny, była w stanie się przemęczyć. Pospiesznie odszukała właściwe zdjęcie, a potem skonfrontowała wizerunek mężczyzny z fotografii z tym siedzącym pod oknem. Obaj mieli czarne włosy, jednak z tej perspektywy naprawdę niewiele widziała. Musiała podejść bliżej.
– Herbata dla pani. – Kelner podszedł do niej, gdy zaczęła się zastanawiać, jak to zrobić. – Na wszelki wypadek przyniosłem też cukier.
– Dziękuję.
– Czymś jeszcze mogę pani służyć?
– Nie, nie. – Nina energicznie potrząsnęła głową.
Chłopak zaczął się oddalać, jednak zanim to zrobił, ją jakby olśniło i złapała go za rękę.
– A wie pan co? Właściwie jest taka rzecz.
– Tak? – Chłopak stanął jak wryty i odwrócił się do niej przez ramię.
– Czy będzie panu przeszkadzało, jeśli ja… eee… przespaceruję się po pizzerii i rozprostuję nogi? Mam problemy. Ze stawami i…
– Naturalnie. – Chłopak był co najmniej tak samo zaskoczony tym dziwnym pomysłem, jak ona sama. – Proszę. Jak pani widzi, o tej porze nie mamy zbyt wielu gości. – Posłał jej uśmiech, a potem się oddalił.
Nina zebrała się w sobie i wstała. Wygładziła zmarszczoną bluzkę, po czym, tak jak powiedziała kelnerowi, zaczęła spacerować między stolikami, udając, że się rozgląda. Oczywiście najwięcej czasu spędziła, wpatrując się w siedzącego przy oknie mężczyznę, który zawzięcie przesuwał palcem po ekranie telefonu. Pewnie przeglądał Facebooka albo czytał jakieś wiadomości. Niestety, ku rozczarowaniu Niny, nie przypominał MałegoAlberta ze zdjęcia.
Pospacerowała jeszcze chwilę, udała, że rozciąga nogi, nie chcąc wyjść na krętaczkę, po czym wróciła na miejsce. No trudno, to nie on. Musi czekać dalej. Dla zabicia czasu upiła łyk herbaty, a potem włączyła w komórce transfer danych i zaczęła przeglądać ulubione strony. Do pizzerii weszła jakaś para, na którą nawet nie zwróciła uwagi, a później grupa kilku rozchichotanych nastolatek.
Czas mijał, a Nina powoli zaczynała czuć się coraz bardziej głupio i co kilka chwil wyłapywała na zmianę to podejrzliwe, to pełne politowania spojrzenia kelnera. Pewnie uznał, że mężczyzna, z którym się tu umówiła, wystawił ją do wiatru. Nie dziwiła mu się. Na jego miejscu też by o sobie tak myślała.
Po około trzydziestu minutach czekania, zrezygnowana, wystukała SMS-a do matki, informując ją, że MałyAlbert nie raczył się pojawić, aż tu nagle do jej stolika podszedł jakiś, na jej oko, szesnastolatek. Prawdę mówiąc wyglądał na niewiele starszego od Kalinki.
– Nina? – zapytał, zerkając na nią niepewnie.
Nina była tak zaskoczona jego nagłym pojawieniem się, że na chwilę zaniemówiła.
– Tak – bąknęła. Uważnie przyjrzała się twarzy chłopaka. Nie przypominała sobie, by się znali. Ani żeby była z małolatem na ty.
– Cześć. – Wyciągnął do niej rękę, a ona odruchowo podała mu swoją. – Mogę? – Spojrzał na wolne krzesło.
– Właściwie to czekam na kogoś…
– Tak, wiem.
– To aż tak widać, że jestem wyczekującą na księcia z bajki frustratką? – zażartowała, chcąc rozładować napięcie. Propozycja chłopaka wydała jej się dziwna.
– Nie, skąd. – Posłał jej uśmiech. – Po prostu…
– Kelner ci powiedział?
– Też pudło. To na mnie czekasz.
Na dźwięk jego słów Nina zamarła.
– Och…
– MałyAlbert – przedstawił się z dumą chłopak, błędnie odczytując jej reakcję. – Jesteś zaskoczona?
– Przecież…
– Inaczej wyglądam na zdjęciu, wiem. Wrzuciłem tam fotkę ojca.
– Ale… Ale dlaczego? – Nina nie mogła uwierzyć, że matka umówiła ją na randkę z szesnastolatkiem! W dodatku uparcie nazywała go dojrzałym mężczyzną, odpowiednim dla jej córki. Przecież to jeszcze dziecko! Czy ona upadła na głowę?
– Bo lubię starsze – odpowiedział bez namysłu.
Nina z niedowierzaniem zamrugała rzęsami.
– Ile ty masz właściwie lat?
– W grudniu skończę szesnaście.
– Och… – A więc niewiele się pomyliła.
– A ty? Masz tyle, ile pisałaś?
Nina nie zamierzała wchodzić z tym małolatem w dyskusje dotyczące jej wieku.
– Co ty właściwie robisz na tym portalu? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Chłopak odchylił się do tyłu, jakby manifestując, że czuje się w tej sytuacji nad podziw swobodnie i popatrzył jej prosto w oczy.
– Jestem tam z tych samych powodów, dla których jesteś ty. Już nie pamiętasz, jak pisałaś mi o tym, że szukasz miłości i kogoś, kto zaspokoiłby twoje, jak to określiłaś, najbardziej ukryte potrzeby?
Nina musiała napić się herbaty, bo zaschło jej w gardle. Była zażenowana zachowaniem tego gówniarza. I w ogóle jej się to wszystko nie podobało.
– Podać coś? – zapytał kelner, który nagle pojawił się obok ich stolika.
– Dla mnie piwo. Zimne – rzucił Albert, w odpowiedzi na co Nina spiorunowała go wzrokiem.
– Nie – zwróciła się do kelnera. – Dla tego pana sok.
Kelner posłał jej wyrozumiały uśmiech.
– A coś do jedzenia?
– Może pizza? – zaproponował MałyAlbert.
Nina przez chwilę się wahała, ale w końcu spuściła ramiona i skinęła głową.
– Dobra, niech będzie.
– Może być hawajska?
– Może.
Kelner zapisał ich zamówienie w notesiku, po czym oddalił się w stronę lady.
– Twoi rodzice wiedzą o tym, że spotykasz się z kobietami z internetu? – zwróciła się do Alberta, kiedy kelner odszedł na bezpieczną odległość.
– Daj spokój. Po tym wszystkim, o czym pisaliśmy, chcesz mnie traktować jak dziecko? – Chłopak zaśmiał jej się w twarz.
Nina pomyślała natychmiast, że po powrocie do domu będzie musiała zabić Sabinę.
– Naprawdę masz na imię Albert? – spytała, próbując odzyskać panowanie nad sobą i wybrnąć z honorem z tej niekomfortowej sytuacji.
– Tak.
– Słuchaj Albert… A nie przyszło ci do głowy rozejrzeć się za kimś w swoim wieku? I, no wiesz, w realu?
Chłopak przez chwilę zastanawiał się nad jej słowami.
– W internecie jest łatwiej – powiedział w końcu.
– Co masz na myśli?
– No wiesz, jesteśmy anonimowi, jeśli nie zaiskrzy, to już więcej się nie zobaczymy. Nie to co na przykład z pannami w szkole, no i nie ponosimy później żadnych konsekwencji swoich słów albo zachowań. No i też ludzie są jacyś tacy bardziej otwarci, nie? Na przykład ty. Mówiłaś mi czasem takie rzeczy…
– Mniejsza o to. – Nina poczuła, że się rumieni. Znając matkę, nie miała najmniejszych wątpliwości, że ta dała się poznać temu biednemu chłopakowi jako wyjątkowo nowoczesna, otwarta i rozwiązła.
– Po prostu w internecie jest łatwiej kogoś poznać, i tyle.
– A próbowałeś poznać kogoś w rzeczywistości?
– Bo to raz. W ogóle, miałem nawet dziewczynę.
– O, no proszę.
– Byliśmy ze sobą przez półtora roku.
– Szmat czasu – mruknęła.
– Co nie? – Albert uśmiechnął się. – Ale później coś jej się odwidziało i kopnęła mnie w dupę. Su…
– Mógłbyś nie kończyć?
– Sorry. Nie wiedziałem, że jesteś taka pruderyjna.
Nina puściła mimo uszu jego komentarz.
– Dlaczego się rozstaliście? – Upiła łyk herbaty.
– Nakryłem ją, jak obściskiwała się z moim najlepszym kumplem – wyznał, a ona nagle spojrzała na niego z empatią. To wiele wyjaśniało. Może ten gówniarz nie był wcale taki zły?
– Przykro mi.
– Miałem ochotę zabić całą naszą trójkę. Albo ich dwoje, a potem rzucić się z mostu.
– Kiedy to było?
– Dwa miesiące i cztery dni temu.
– Świeża sprawa.
– Nie, wcale nie – zaprzeczył energicznie. – Jestem już gotowy na nowy związek. Serio.
– Akurat. – Popatrzyła na niego wymownie.
– No dobra…
– Nadal nie możesz o niej zapomnieć, co? – spytała.
– Chciałbym, ale to trudne. Chodzimy razem do jednej klasy. W wakacje było łatwiej, bo tak często się nie widzieliśmy, ale teraz… Katorga. Pomyślałem, że jak poznam na lovestory.pl jakąś fajną babkę i się z nią kilka razy pokażę, to może ją też zaboli. Wiesz…
– Chciałeś odpłacić jej pięknym za nadobne?
– Coś w tym stylu – przyznał niechętnie.
– Ale wiesz, że to ci nie pomoże? – Nina spojrzała mu w oczy. – Będziesz czuł się jeszcze gorzej. Nie ma ani krzty prawdy w powiedzeniu, że najlepiej wybić klin klinem.
– A ty skąd niby o tym wiesz?
– Długa historia.
– Spoko, nie wnikam.
Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, kelner przyniósł im pizzę.
– Smacznego – powiedział, stawiając przed nimi aromatycznie pachnące ciasto.
– Dziękujemy. – Nina posłała mu uśmiech i oboje z Albertem zabrali się do jedzenia.
– To jak z nami będzie? – zapytał po kilku chwilach milczenia, wpatrując się w nią intensywnie i przeżuwając kolejny kęs.
– Nie mówi się z pełnymi ustami.
– Odpowiedz.
– Co mam ci odpowiedzieć? – zaśmiała się szczerze. – Jesteś jeszcze dzieckiem. Niewiele starszym od mojej córki.
– Masz córkę? – Albert na dźwięk jej słów wyraźnie się pobudził. – Ładna?
– Nawet nie próbuj.
– Dobra, dobra. – Pokręcił głową z udawaną rezygnacją. – Ale to wszystko, co pisałaś mi w necie. No wiesz, że chciałabyś, żebym cię…
– Przystopuj, okej? – ponownie nie dała mu dokończyć zdania.
– Już nie chcesz?
– Nie o to chodzi. Po pierwsze, jesteś dzieckiem, a po drugie… Nieważne. Zjedzmy lepiej tę pizzę i rozstańmy się w przyjaźni, puszczając to wszystko w niepamięć.
– A dasz się chociaż namówić na fotkę, żebym mógł wstawić na snapa albo instagrama?
– Nie przeginaj. – Spojrzała na niego surowo.
– Ale…
– Zachowaj w głowie tylko jedną moją radę, okej? – Nachyliła się do niego. – No dobra, może dwie: zemsta się nie sprawdza i nie ma co ponaglać miłości. Prędzej czy później trafisz na kogoś, kto jest ci pisany. A teraz już nie rób do mnie maślanych oczu, tylko zajmij się jedzeniem, bo nam wystygnie.
– Mówisz teraz jak moja matka – stwierdził z wyrzutem.
– I tego się trzymajmy. – Nina posłała mu uśmiech, a potem dojedli pizzę i rozeszli się, każde w swoją stronę.
Po drodze do domu Nina starała się uspokoić. Emocje, które jeszcze nie tak dawno temu wywoływała w niej sama myśl o matce, opadły. Właściwie to cieszyła się z takiego obrotu sprawy. Dzięki temu, że MałyAlbert okazał się małolatem, nie miała wyrzutów sumienia. Nie była nie fair w stosunku do Jacka, na którym ostatnio chyba zaczynało jej zależeć. Nawet trochę żałowała tego chłopaka. „Dorastałam w czasach, gdy życie było prostsze” – skonstatowała w duchu.
ROZDZIAŁ 37
Jacek przez całą sobotę nie mógł się skupić na pracy i doczekać spotkania z Niną, dlatego kiedy tylko nastał niedzielny poranek, wstał z łóżka, po czym pognał do łazienki wziąć szybki prysznic. Nie zdążył jednak nawet odkręcić wody, bo rozdzwonił się dzwonek do drzwi. W dodatku gość nie zadzwonił raz czy dwa, grzecznie czekając, aż ktoś wyjdzie, lecz naciskał przycisk nieprzerwanie i jakoś tak agresywnie.
– Idę, idę! – krzyknął w tamtą stronę Jacek, wciągając przez głowę noszoną wczoraj koszulkę, i chwycił wiszące na specjalnym haczyku klucze.
A kiedy tylko otworzył drzwi, stanęła przed nim sąsiadka. W jednej ręce ściskała talerz pełen kolorowych kanapek, w drugiej kubek z kakao.
– Ale… Śniadanie też? – wydusił na widok sąsiadki, mrugając przy tym powiekami.
Wczoraj bowiem pani Marysia przyniosła mu dwudaniowy obiad oraz szklankę wiśniowego kompociku. I to własnej roboty.
Jacek nie musiał za bardzo się wysilać, by odgadnąć, czyja to sprawka. Tylko dlaczego matka mu to robiła? Czy ta kobieta zawsze musiała go ośmieszać?
– Zrobiłam z sałatą, serem, pomidorkami i szczypiorkiem. – Pani Marysia popatrzyła na kanapeczki. – Nie wiem tylko, czy takie lubisz.
– Tak, oczywiście, że tak. – Jacek zapewnił gorliwie, nie chcąc sprawiać kobiecinie przykrości. – Tylko nie trzeba się było fatygować. Przecież mogę zrobić sobie śniadanie sam, to żaden problem.
– Wiem, wiem, ale obiecałam twojej mamie. Zrobiłam ci też kakałko. Z dodatkiem magnezu. Też lubisz?
– Lubię.
– No to cudownie. Mogę wejść? – zapytała pani Marysia. Obiecała Anicie, że dopilnuje, by Jacek zjadł przed wyjściem śniadanie i zamierzała się z tej obietnicy wywiązać.
– Och, tak, pewnie. – Jacek odsunął się z przejścia. – Tylko że ja właśnie zamierzałem wziąć prysznic.
– Nie szkodzi, poczekam w kuchni.
– Tak? Nie chciałbym sprawiać kłopotu…
– To żaden kłopot, naprawdę. Poza tym muszę jeszcze przygotować dla ciebie obiad, który możesz zabrać do pracy. – Pani Marysia przeszła do kuchni.
Jacek podążył za nią.
– Ależ nie trzeba, naprawdę. Przecież ja mogę kupić coś po drodze. Albo zjeść w szpitalu. – Stanął w drzwiach, podczas gdy pani Marysia postawiła jedzenie na stole i zaczęła otwierać kuchenne szafki w poszukiwaniu składników, z których Anita kazała jej przyrządzić posiłek dla Jacusia.
– Śmieciowym jedzeniem to ty możesz sobie co najwyżej zniszczyć żołądek, a nie się najeść – rzuciła, wyciągając z szafki jakąś kaszę.
Jacek przez chwilę śledził wzrokiem jej poczynania, ale w końcu się poddał. Wiedział już, że z matką nie wygra, a jeżeli Anita zrobiła pani Marysi wodę z mózgu, to szkoda było jego czasu i nerwów. Odwrócił się więc na pięcie i wszedł do łazienki, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Wskoczył pod prysznic, po czym wycisnął na rękę odrobinę szamponu i zaczął myć włosy. Żeby uniknąć frustracji, na wszelki wypadek nie myślał o pani Marysi, lecz o Ninie. Samo wspomnienie chwil spędzonych z tą uroczą kobietą działało na niego uspokajająco.
Po kąpieli Jacek poszedł w końcu skonfrontować się z panią Marią. Zasiadł za stołem, a potem ze smakiem zjadł przygotowane przez nią kanapeczki.
– Co pani właściwie przyrządza? – zapytał, kiedy kobieta zalewała wrzątkiem jakiś żółty proszek w kubku.
– Kuskus.
– Kuskus? Wystarczyłyby kanapki. Te tutaj są pyszne.
– Dziękuję. – Pani Maria posłała mu uśmiech. – Ale twoja mama wytłumaczyła mi, że lekarz musi odżywiać się wyjątkowo zdrowo. Przecież w tym szpitalu ciągle krążą wokół ciebie jakieś zarazki.
– Nie do końca. Pracuję w szpitalu psychiatrycznym – pozwolił sobie zauważyć.
Pani Maria nie do końca wiedziała, co ma na myśli.
– To jakaś różnica? – Zatrzepotała rzęsami.
– Zasadnicza. Zaburzeniami psychicznymi raczej nie można się zarazić.
– Nie?
– Oczywiście. Schizofrenia to nie grypa.
– No popatrz, nie wiedziałam.
– Jeżeli chciałaby się pani kiedyś dowiedzieć o tym czegoś więcej, służę pomocą.
– Być może skorzystam. Chciałabym wiedzieć, jakich sytuacji unikać, żeby nie zwariować. Profilaktyka przede wszystkim.
Jacek pokręcił tylko głową, słysząc jej słowa, i dojadł kanapki.
– To ja się już będę zbierał. – Wstał od stołu. – Bardzo dziękuję za jedzenie.
– Ojej, ale jak to? – Pani Maria bezradnie rozłożyła ręce. – Ale ja dopiero zaczęłam przygotowywać ci obiad.
Jacek narzucił na siebie przyniesiony wcześniej sweter i skierował się ku korytarzowi.
– Niech się pani nie kłopocze, zjem coś w szpitalnej stołówce – krzyknął, sięgając po buty. – Wbrew pozorom dobrze tam karmią.
– Twoja matka nie będzie tym zachwycona. – Pani Maria wychynęła z kuchni.
– Nie musi o niczym wiedzieć, prawda?
– Ale jak to tak? Mam kłamać? – nie kryła zdziwienia.
– Nie kłamać, pani Marysiu, ale po prostu nie wspominać o tym, co zaszło.
– Cóż…
– Naprawdę muszę już iść, bo inaczej się spóźnię. – Jacek popatrzył na nią łagodnie.
Pani Maria wróciła więc do kuchni po talerz i kubek, po czym ruszyła w stronę drzwi.
– Ale wpadniesz do mnie na obiad? – zapytała przed wyjściem.
– Zobaczymy. – Jacek zarzucił na siebie kurtkę.
– Przygotowuję dziś kaczkę z jabłkami. Mój mąż wraca z pracy dopiero po piątej, więc zwykle jemy o wpół do szóstej.
– Brzmi kusząco.
– Przyjdź, bo i tak będę miała wyrzuty sumienia, że nie podołałam z tym obiadem do pracy.
– Niech się tym pani nie zadręcza. Nie wspomnę o niczym mojej mamie.
– Ja też będę milczeć jak grób.
– No to jesteśmy w zmowie. Do zobaczenia wieczorem. – Jacek posłał jej uśmiech, po czym zamknął drzwi do mieszkania.
– Do zobaczenia – powiedziała jeszcze pani Maria, a potem Jacek zbiegł po schodach i wyszedł na parking.
Miał potworną ochotę zapalić papierosa, ale po chwili namysłu postanowił wstrzymać się z tym, dopóki nie dojedzie do pracy. Może i matka nie mogła teraz wyjrzeć przez okno i go na tym przyłapać, ale już wielokrotnie przekonał się, że ściany w tym bloku miały zarówno oczy, jak i uszy. W dodatku w jakiś dziwny sposób przekazywały informacje o wszystkich jego zachowaniach wiecznie zamartwiającej się matce.
Zamiast zapalić, wsiadł więc do samochodu i udał się w drogę do pracy. Już nie mógł się doczekać spotkania z Niną. Od piątkowej randki myślał o niej niemal nieustannie i musiał przyznać, że mimo trudności z koncentracją, było to bardzo przyjemne uczucie. Jak on mógł funkcjonować wcześniej bez tych ekscytujących motyli w brzuchu? Przecież gdy w organizmie szalały endorfiny, zwane potocznie hormonami szczęścia, od razu żyło się lepiej, a świat zdawał się piękniejszy. Ba! Nawet mamusia nie wydawała się taka irytująca jak zwykle.
Dlaczego nie zainteresował się Niną wcześniej?