355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Agata Przybyłek » Ja chyba zwariuję! » Текст книги (страница 4)
Ja chyba zwariuję!
  • Текст добавлен: 26 августа 2020, 04:30

Текст книги "Ja chyba zwariuję!"


Автор книги: Agata Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 4 (всего у книги 19 страниц)

ROZDZIAŁ 9

Jacek miał dość tego dnia, chociaż było dopiero po jedenastej. Ordynator trafnie przewidziała, że odwiedzi go dzisiaj wielu petentów. Wysłuchał już zażaleń czerech zaniepokojonych kradzieżami pacjentek (w tym jednej z depresją, co dodatkowo potęgowało jej smutek i Jacek niemal został zalany powodzią łez) oraz dwóch pacjentów, którym zginęły jakieś przedmioty codziennego użytku.

– Niech pan nie patrzy na mnie jak na wariata! – zdenerwował się jeden z nich. – Ciekaw jestem, jak pan by się czuł, gdyby musiał funkcjonować bez odżywki do włosów i szamponu! Niby czym zamknę sobie pootwierane łuski włosów? No czym?!

Jacek odchrząknął, nie chcąc wyjść na ignoranta. O czym, do diaska, ten facet mówi? Jakie łuski? Na wszelki wypadek zerknął do jego karty. O ile pamiętał, gość nie miewał żadnych urojeń, lecz zaburzenia afektywne.

– No właśnie, nawet pan nie wie. – Na widok miny lekarza mężczyzna podniósł się z krzesła. – Ale co się dziwić, skoro na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że nigdy nie miał pan loków! – rzucił z wyrzutem. Potem, krzycząc, że nie puści szpitalowi tej sprawy płazem, głośno trzasnął drzwiami.

Jacek odchylił się do tyłu i głęboko odetchnął. Miał ochotę wywiesić na drzwiach kartkę z napisem: nieczynne, ale biorąc pod uwagę fakt, że był w tej chwili jedynym lekarzem na oddziale, nie mógł sobie na to pozwolić.

Zresztą natychmiast, gdy tylko powziął tę myśl, znowu usłyszał pukanie.

– Proszę – rzucił zrezygnowany i wyprostował plecy. Profesorowie oraz lekarze na studiach wpoili mu, że niezależnie od sytuacji powinien szanować swój fartuch i te myśli tłukły się po jego głowie za każdym razem, gdy choćby się zgarbił. Nie chciał wyglądać niegodnie.

Na szczęście do gabinetu tym razem nie zajrzał żaden rozżalony pacjent, lecz pielęgniarka.

– Wszystko w porządku, doktorze? – zapytała, wsuwając głowę przez uchylone drzwi.

Jacek posłał jej badawcze spojrzenie.

– Tak, dlaczego pani pyta?

– Och, po prostu ten pacjent tak mocno trzasnął drzwiami, że aż się o pana zaniepokoiłam.

– Mamy tu dziś nerwową atmosferę.

– Coś się stało? – Dziewczyna weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

– Pacjenci są podenerwowani w związku z narastającą liczbą kradzieży.

– A, o to chodzi. – Pielęgniarka pokiwała głową. – Co zginęło tym razem?

– Książka i kosmetyki.

– A więc ginie coraz więcej przedmiotów.

– Próbuję uspokajać pacjentów, ale jak pani widzi, idzie mi nie najlepiej. Po rozmowie ze mną są tylko bardziej zdenerwowani. – Jacek z rezygnacją popatrzył w stronę drzwi.

– Temu panu zginęła książka, tak? Ja dojeżdżam do pracy autobusem i zwykle po drodze coś czytam. Mam dziś ze sobą dobry kryminał, to mogę mu pożyczyć. – Pielęgniarka starała się być pomocna.

– Och, jemu akurat zginęły szampon i odżywka do włosów.

– Poważnie? I z tego powodu tak się wściekł?

– Mówił coś o jakichś łuskach włosów, ale nie wiem, o co dokładnie chodziło.

– Może to urojenia?

– Nie sądzę. To pacjent z zaburzeniem afektywnym. Właściwie to dobrze, że pani do mnie zajrzała. Trzeba by mu dać coś na uspokojenie. Nie powinien tak pobudzony biegać po oddziale, jeszcze kogoś wystraszy.

– Naturalnie, zajmę się tym. – Dziewczyna skinęła głową. – Coś jeszcze?

– To wszystko. – Jacek posłał jej uśmiech, a chwilę później rozdzwonił się jego telefon.

– Pójdę do tego pacjenta. – Pielęgniarka taktownie wycofała się z jego gabinetu.

Jacek odczekał, aż zamknie za sobą drzwi i dopiero wtedy popatrzył na leżącą na biurku komórkę. Dzwoniła matka. Już trzeci raz, nie wspominając o dwóch przysłanych SMS-ach z przypomnieniem, żeby unikał przeciągów, a jak będzie mu gorąco, to koniecznie powinien się rozebrać, bo przegrzanie jest pierwszym krokiem do przeziębienia.

Jacek wahał się przez chwilę, ale w końcu odebrał.

– Tak mamo? – wysilił się na lekki ton, chociaż miał ochotę wykrzyczeć, żeby dała mu święty spokój.

– Synulku, jak dobrze cię słyszeć!

– Tak, mamę też – jęknął.

– Stęskniłam się za tobą, wiesz?

– Widzieliśmy się raptem kilka godzin temu.

– Och, na starość po prostu ten czas jakoś tak wolniej płynie.

– Rozumiem.

– Powiedz mi, Jacusiu, czy zjadłeś już drugie śniadanie? – spytała z przesadną troską.

– Zjadłem.

– Smakowało ci?

– Oczywiście, jak zawsze.

– Dziś do twojej śniadaniówki włożyłam także pokrojoną w paseczki marchewkę – oznajmiła Anita. – Koniecznie zjedz tę przekąskę kochanie. To cenne źródło beta-karotenu, który…

– Tak, wiem, chroni przed nowotworami. – Jacek znał te jej teksty na pamięć.

– No właśnie. Marchewka ma też dużo błonnika.

– Zjem ją, dziękuję – zapewnił życzliwie, starając się nad sobą panować.

– A sweterek zdjąłeś, czy nadal w nim jesteś?

– Mamo…

– Wiem, kochanie, wiem, jesteś dorosły i ja to szanuję, ale po prostu się martwię – kontynuowała.

– Niepotrzebnie.

– To zdjąłeś ten sweterek, czy nie? Wiesz, przeciągi…

– Nie zdjąłem, bo w moim gabinecie nie jest za ciepło – nie dał jej skończyć.

– Och, czyli marzniesz? – zmartwiła się Anita.

Jacek poczuł narastające napięcie i mocno zacisnął powieki.

– Nie, mamo, nie marznę. Jest mi ciepło.

– Przed chwilą powiedziałeś coś innego.

– Coś mi się musiało pomylić – wymamrotał.

– Na pewno?

– Tak, mamo, na pewno.

– Może na wszelki wypadek zadzwonię do dyrektora szpitala i poproszę, żeby kogoś do ciebie oddelegował?

– Na litość boską, dlaczego?

– Żeby sprawdził ci ten grzejnik, kochanie – wyjaśniła spokojnie Anita.– Może się zapowietrzył? Poproszę dyrektora, żeby podesłał do ciebie konserwatora.

– Nie sądzę, żeby coś było nie tak z tym grzejnikiem. – Jacek obrócił się na swoim fotelu w stronę okna. – I bardzo proszę, niech mama nigdzie nie dzwoni. Sam to załatwię, dobrze?

– Na pewno?

– Na pewno – zapewnił stanowczo. – A teraz wybacz, muszę kończyć. Mam pacjenta.

– Och, no tak – westchnęła Anita. – Czasami zapominam, że jesteś dorosły.

– Nie da się nie zauważyć – mruknął pod nosem.

– Co mówiłeś, kochanie?

– Że miło było mamę usłyszeć.

– W takim razie zadzwonię jeszcze. Do później.

– Tak, do zobaczenia w domu. – Jacek odsunął telefon od ucha i jak najszybciej się rozłączył.

Przez chwilę siedział w milczeniu, starając się uspokoić skołatane nerwy. Tak jak uczono go na odbytym niegdyś szkoleniu z technik relaksacyjnych, kilkakrotnie zacisnął dłonie w pięści i rozluźnił, ale w końcu dał sobie z tym spokój. Po co się męczyć, skoro są inne, szybsze i bardziej skuteczne sposoby na rozładowanie napięcia?

Nie chcąc marnować czasu, odwrócił się do biurka i wydobył z jednej z szuflad paczkę papierosów. Bez wahania włożył ją do kieszeni białego fartucha i podniósł się z fotela. Co prawda nie powinien wychodzić z gabinetu, bo za drzwiami na pewno czekał rozsierdzony tłum pragnący wymusić na nim interwencję w sprawie kradzieży, ale nic go to nie obchodziło. Potrzebował nikotyny, żeby ukoić zszargane przez matkę nerwy. Zresztą nie tylko przez nią…

Sprężystym krokiem ruszył w stronę drzwi i wyszedł na korytarz, na którym, o dziwo, było pusto. Większość pacjentów spędzała czas w swoich salach lub oglądała film, kilku miało właśnie warsztaty z psychologiem.

Jacek ruszył więc korytarzem, kierując się w stronę siedziby dawnego laboratorium; nowe mieściło się w osobnym budynku. Pomieszczenia znajdowały się nieopodal damskiej toalety i były jedynym miejscem na oddziale, w którym nie zamontowano przeciwpożarowych czujek. Co prawda stało w nim wiele poprzykrywanych materiałem, nieużywanych mebli i kartonów, ale do palenia papierosów nie potrzeba luksusów. Wystarczy, że Jacek nie musiał wychodzić w tym celu na dwór, siłując się po drodze z kilkoma pozamykanymi na klucze drzwiami.

Wcześniej próbował palić przy otwartym oknie w pokoju lekarskim albo łazience, ale za każdym razem włączał się alarm przeciwpożarowy. Po którejś z rzędu powtórce z rozrywki sama pani ordynator poleciła mu chować się w pustostanie pozostałym po laboratorium. Dla jego własnego komfortu psychicznego i zdrowia pacjentów, bo każdorazowe włączenie się wyjącego w niebogłosy alarmu wywoływało zbiorową panikę.

Jacek wszedł do pustego pomieszczenia, po czym zamknął za sobą drzwi. Sprawnie przedarł się między kartonami i metalowymi regałami, aż w końcu dotarł do okna. Otworzył je szeroko, nie chcąc zostawiać po sobie nieprzyjemnego zapachu, a następnie przysiadł na parapecie. Wyciągnął z kieszeni fartucha upragnionego papierosa i chwyciwszy leżącą obok jego dłoni zapalniczkę, natychmiast go odpalił i pospiesznie zbliżył do ust. Chociaż matka padłaby na zawał, gdyby go teraz widziała, już pierwsze zaciągnięcie się dymem przyniosło jego skołatanym nerwom ulgę. Jacek aż się uśmiechnął i kolejny raz przyłożył papierosa do ust, nabierając powietrza. Dym tytoniowy przyjemnie rozchodził się po podniebieniu, gardle, tchawicy i trafiał do płuc, a stamtąd do krwioobiegu. Wszystkie te rakotwórcze i szkodliwe substancje wędrowały po jego ciele i trafiały do każdej komórki. Jakie to było przyjemne…

Jacek przymknął powieki, rozkoszując się tym uczuciem, i kolejny raz się zaciągnął, a potem powtórzył tę czynność jeszcze kilkakrotnie. Już prawie całkowicie się uspokoił, gdy nagle usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi, potem dźwięk upadającego na ziemię regału i cały jego dobry nastrój diabli wzięli.

– Cholera jasna! – zaklął pod nosem, pospiesznie gasząc papierosa. Zerwał się z parapetu i pognał w kierunku, z którego dobiegały niepokojące dźwięki. Jeżeli to jeden z pacjentów, to jak Boga kocham, zaraz się z tym…

Nim jednak dokończył tę myśl, stanął jak wryty.

ROZDZIAŁ 10

– Pan doktor? – wyszeptała Nina i omal nie mdlejąc z wrażenia, zrobiła krok w tył.

Serce biło jej w piersi jak szalone, a dłonie drżały z przerażenia do tego stopnia, że nie była w stanie nad nimi zapanować. Kręciło jej się w głowie. Miała rozczochrane włosy i ociekające pianą ręce, bo właśnie myła umywalki w damskiej łazience, kiedy niespodziewanie w drzwiach stanął pan Wiesław. Nie wiedziała, jak długo jej się przyglądał, ale gdy objął ją od tyłu i wyszeptał do ucha: „Ninka”, żołądek podszedł jej do gardła i zalała ją fala gorąca. Czym prędzej wyrwała się z łap tego faceta, po czym wybiegła na korytarz. Z braku lepszego pomysłu wpadła do dawnego laboratorium i wygrzebała z kieszeni fartucha klucze. Zdążyła zamknąć drzwi, nim pan Wiesio ją dopadł, ale cofając się, niechcący przewróciła jeden z metalowych regałów.

To właśnie kiedy stała nad nim, usiłując go podnieść, i zalewała się łzami, zobaczył ją Jacek.

– Nic się pani nie stało? – zapytał z przejęciem, ruszając w jej kierunku.

– Nie, nie. – Przerażona Nina gwałtownie odskoczyła od regału, potrząsnęła głową i uniosła ręce, by otrzeć płynące z jej oczu łzy, co dało jednak przeciwny do zamierzonego skutek. Zapomniała bowiem, że nie opłukała wcześniej dłoni z detergentów. W kontakcie z oczami piana wywołała szczypanie i zmusiła kanaliki łzowe do jeszcze bardziej wzmożonej produkcji wody.

Jacek patrzył to na nią, to na leżącą na podłodze konstrukcję z metalu i nie wiedział, co począć. Czy powinien podnieść teraz ten regał, czy jakoś pocieszyć tę kobietę? Wyglądała jak półtora nieszczęścia i czuł się w obowiązku jakoś jej pomóc, lecz nie miał wprawy w kontaktach z płcią piękną. No chyba, że były to jego pacjentki, ale to przecież zupełnie inna para kaloszy.

Stał więc przez kilka sekund bezczynnie, przyglądając się to Ninie, to metalowej szafce. Czyżby niewiasta zalewała się łzami z powodu przewróconego regału? Być może. Przecież kobiety są dziwne i tak jak mógł pojąć etymologię czy symptomatykę zaburzeń psychicznych, tak ich za nic w świecie nie był w stanie zrozumieć.

Nina jednak nie pozwoliła Jackowi na dłuższe rozważania, bo głośno pociągnęła nosem. Słysząc ten dźwięk, przypomniał sobie, że ma w kieszeni fartucha chusteczki. Rycersko wyciągnął pachnące jakimiś kwiatami opakowanie i podszedł z nim do Niny.

– Dziękuję. – Wzięła je od niego pospiesznie i w końcu wytarła sobie oczy.

Jacek przestąpił z nogi na nogę, nie przestając jej się przyglądać. Gdyby nie te zapuchnięte oczy i czerwone policzki, mogłaby być całkiem interesująca.

– Potrzebuje pani pomocy? – zapytał w końcu, ale chyba nie powinien był tego robić, bo Nina znowu buchnęła płaczem.

Jacek opuścił ramiona i westchnął. Miał ochotę uciec stąd gdzie pieprz rośnie, ale mógł też na coś się przydać i Ninę przytulić. Wybrał to drugie, w końcu bycie lekarzem zobowiązuje do udzielania wsparcia. Nie zważając na nic, podszedł więc do salowej i kojąco, choć trochę nieporadnie, wziął ją w ramiona. Pozwolił, by wypłakała w jego rękaw wszystkie swoje smutki i dzielnie znosił szlochy oraz pociąganie nosem.

Trwali tak przez kilka długich chwil, aż w końcu Nina przestała się mazać. Nabierając w płuca pachnącego męskimi perfumami powietrza, oderwała twarz od Jackowego fartucha i popatrzyła na niego z wdzięcznością, tym razem ocierając oczy trzymaną w dłoni chusteczką.

– Lepiej? – Jacek lekko się do niej uśmiechnął.

– Tak, dziękuję. – Pokiwała głową i wytarła nos.

– Mogę pani jakoś pomóc?

Nina pomyślała o panu Wiesławie i mimowolnie obróciła się przez ramię, żeby zobaczyć, czy drzwi nadal są zamknięte.

– Ja… – zaczęła niepewnie.

– Śmiało.

– To dłuższa historia i wątpię, żeby chciało się panu jej wysłuchać.

Jacek popatrzył jej w oczy.

– Zapewniam, że to będzie o wiele ciekawsze, niż wysłuchiwanie skarg i zażaleń pacjentów.

– Pewnie weźmie mnie pan za paranoiczkę.

– Pozwólmy, że to ja o tym zadecyduję, dobrze?

Nina patrzyła na niego przez chwilę, ale w końcu pokiwała głową. Budził jej zaufanie.

– Tam za meblami jest całkiem wygodny parapet – zaproponował, widząc jej minę.

– Dobrze, wobec tego chodźmy – przystała na jego propozycję i już za chwilę siedzieli przy oknie. – Pali pan? – zapytała, dostrzegając zgaszony pospiesznie papieros.

– Nie – zaprzeczył natychmiast, ale szybko się zreflektował. – To znaczy tak.

Nina zmarszczyła brwi.

– Och, po prostu niewiele osób wie o tym, że palę. – Jacek pomyślał o swojej mamusi. – Staram się z tym nie afiszować.

– Rozumiem. Jeśli o mnie chodzi, może pan być spokojny, nikomu nie doniosę.

– Będę wdzięczny.

– Jeżeli panu przerwałam, to śmiało, niech pan dokończy. – Nina wskazała na niedopalony papieros.

– Naprawdę? Nie miałaby pani nic przeciwko?

– Ależ skąd.

– To może chociaż panią poczęstuję?

– Nie palę.

– Och…

– Ale nie odmówię – dodała szybko.

Jacek szeroko się uśmiechnął i sięgnął do kieszeni fartucha.

– Proszę. – Poczęstował Ninę jak na dżentelmena przystało, a zaraz potem podsunął jej zapalniczkę.

Ku jego zdziwieniu odpaliła i zaciągnęła się dymem niczym rasowy palacz.

– Panu też to pomaga na nerwy? – zagadnęła, zerkając na niego z zainteresowaniem.

– Leczę się na F41.2 w klasyfikacji ICD.

Nina zamrugała powiekami.

– Och. To znaczy zaburzenie lękowo-depresyjne. A potocznie – nerwicę.

Dopiero teraz Nina zrozumiała.

– Więc miał pan stresujący dzień?

– Ja mam całe życie stresujące – odpowiedział, nim zdążył się zastanowić nad tymi słowami. – Ale mieliśmy rozmawiać o pani.

Nina spuściła wzrok.

– Ja też nie mam najlepszego dnia.

– Problemy w pracy?

– Można tak powiedzieć.

– Nie chciałbym być wścibski…

– Nie jest pan. – Nina głęboko odetchnęła. – Po prostu mam problem z jednym z pacjentów.

– Jest pani lekarką? – Jacek zmarszczył brwi i jeszcze raz przyjrzał się jej twarzy. Przez te dzisiejsze przetasowania kadrowe, związane z próbą samobójczą jednego z kolegów, niczego nie mógł być pewny.

– Lekarką? – Nina aż się uśmiechnęła. – Może kiedyś…

– Wobec tego czym się pani zajmuje?

– Jestem salową na tym oddziale. Pracuję tu już od kilku lat.

– Naprawdę? – Jacek był zdziwiony.

– Tak.

– Proszę mi wybaczyć, nie mam pamięci do twarzy – rzucił na swoje usprawiedliwienie.

– Nie szkodzi. – Nina spojrzała na niego łagodnie i kolejny raz mocno się zaciągnęła. – Ma pan ważniejsze sprawy na głowie, niż zapamiętywanie salowych.

– Więc o co chodzi z tym pacjentem? – Jacek instynktownie wyczuł, że powinien zmienić temat.

– A, to. – Nina znowu spuściła wzrok.

– Coś pani ukradł?

– Kto? Pan Wiesław? Nie, dlaczego?

– Od rana wysłuchuję skarg od pacjentów, którym coś zginęło, więc pomyślałem, że…

– Nikt mi niczego nie ukradł – wpadła mu w słowo Nina.

– Więc o co chodzi?

– To delikatna sprawa.

– Rozumiem. Będę dyskretny.

Nina objęła się ramionami i popatrzyła przez okno. Teren szpitala był gęsto obsadzony drzewami, których liście mieniły się teraz jesiennymi kolorami.

– Mam problem z panem Wiesławem – wyznała w końcu.

Jacek przebiegł w myślach po kartach swoich pacjentów. Nie miał pamięci do twarzy, ale dokumentację medyczną ludzi, za których brał odpowiedzialność, znał niemal na pamięć.

– Tym spod piątki? – szybko odgadł, o kogo chodzi.

– Tak.

– Co z nim?

– Pewnie będzie się pan śmiał, ale pan Wiesław twierdzi, że się we mnie zakochał. I właściwie nie tylko tak twierdzi…

– Co ma pani na myśli?

– Może to już zakrawa o paranoję, ale ten facet zdaje się mieć na moim punkcie jakąś obsesję. Zaczynam się go bać – wyjaśniła, a potem opowiedziała Jackowi całą historię. Ze szczegółami.

Ten słuchał jej z zainteresowaniem, a kiedy skończyła mówić, wyprostował plecy.

– Nic dziwnego, że się pani obawia – powiedział.

Nina spojrzała mu w oczy.

– Myśli pan, że on może być niebezpieczny?

– Nie zamierzam pani straszyć. Jako lekarz nie zakładałbym od razu najgorszego.

– Więc powinnam się bać – westchnęła.

Jacek przez chwilę milczał.

– Jak ma pani na imię? – odezwał się w końcu.

– Nina.

– Jacek. – Wyciągnął do niej rękę.

– Och… – Nina spojrzała na niego niepewnie.

– Coś nie tak?

– Nie wiem, czy powinniśmy.

– Powinniśmy co?

– Przechodzić na ty – powiedziała nieśmiało. – To trochę… – zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. – Niezręczne.

– Dlaczego?

– Jest pan lekarzem.

– To jakiś problem?

– Nie, wręcz przeciwnie, tylko…

– Nie chcę pani martwić, ale lekarz to taki sam człowiek jak każdy inny. No może poza tym, że na co dzień pracuje w mało przyjemnym miejscu, kształcił się dwanaście lat i chodzi w fartuchu. Nie dla wszystkich to jednak powód, by cierpieć na kompleks wyższości.

Nina nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Więc jak? – Jej niepewność dodała Jackowi odwagi.

Zwykle zachowywał względem płci pięknej przesadny dystans, ale tym razem jakiś wewnętrzny instynkt kazał mu postępować inaczej. Może to przez tę zamkniętą przestrzeń, w której się znaleźli? Albo potrzebę niesienia Ninie pomocy? To, że miała piękne oczy i uroczy uśmiech, wydawało się mało wyszukanym argumentem, zwłaszcza, gdyby miał się nim posłużyć ktoś o ilorazie inteligencji znacznie powyżej przeciętnej.

Chociaż może nie? Bądź co bądź Jacek był przecież facetem. Może ograniczonym przez mamusię, ale jednak.

Nina wahała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu podała mu rękę.

– Miło mi.

– Mnie również.

– Mam nadzieję, że nie będzie pan miał… To znaczy nie będziesz miał przez to kłopotów.

– O czym ty mówisz?

– Jestem salową. – Zerknęła odruchowo na swój uniform.

– I co z tego?

– Za długo pracuję w tym szpitalu, żeby nie połapać się w panującej tutaj hierarchii.

Jacek nie skomentował jej słów. Zamiast tego wrócił do poprzedniego tematu.

– Nino, zrobimy tak. – Popatrzył jej w oczy. – Przebadam pana Wiesława pod kątem opisywanej przez ciebie obsesji, a jeżeli coś mnie zaniepokoi, pomyślę, co możemy z tym zrobić. Pan Wiesław przeszedł już co prawda liczne badania, ale może warto pogłębić diagnostykę medyczną. Nie zawsze lekarz jest w stanie od razu rozpoznać wszystkie objawy choroby u pacjenta, zwłaszcza że często bazuje głównie na rozmowie z nim, jego krewnymi i obserwacji jego zachowania. Pan Wiesław mógł niektóre rzeczy przemilczeć albo nie wspomnieć o nich podczas wywiadu.

– Naprawdę? – Nina szczerze się zdziwiła.

– Tak. Niemniej, trzeba coś z tym zrobić. Przecież nie możesz wiecznie żyć w strachu. Kortyzol jest szkodliwy dla zdrowia.

Słysząc jego słowa, Nina poczuła niewyobrażalną ulgę.

– Jestem ci bardzo wdzięczna. – Mimo wywołującego dystans białego fartucha najchętniej rzuciłaby się Jackowi na szyję.

– Nie ma za co, przecież to moja praca. – Rozpogodził się, widząc jej entuzjazm. – Poza tym jeszcze nic nie zrobiłem.

– Ale wykazałeś zainteresowanie, to już samo w sobie jest ważne.

– Cóż, zarówno psychiatrzy, jak i psychologowie rzeczywiście podkreślają rolę społecznego wsparcia w procesie wracania do zdrowia.

– No właśnie. – Nina posłała mu uśmiech.

– Mam nadzieję, że moja interwencja pomoże.

– Jak ja ci się odwdzięczę? – Zsunęła się z parapetu.

– Nie ma o czym mówić. – Jacek też powoli się podniósł i zamknął otwarte okno, a potem zawinął niedopałki w chusteczkę i schował je do kieszeni. – Tutaj nie ma ich gdzie wyrzucić, zutylizuję je gdzieś poza szpitalem – wyjaśnił, czując na sobie jej spojrzenie.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – Nina nie dała się zwieść.

– Bo uważam, że nie ma o czym mówić.

– Nie ma o czym? Ratujesz mi życie.

– Bez przesady.

– Panie doktorze… – Popatrzyła na niego wymownie.

– No dobrze, dobrze. – Jacek opuścił ramiona. – Więc umówmy się tak: najpierw zobaczę, co da się zrobić z panem Wiesławem i ewentualnie zastosuję jakieś leczenie, a potem porozmawiamy o dziękowaniu.

Nina nie była w pełni usatysfakcjonowana tym rozwiązaniem, ale przystała na jego propozycję. Przed opuszczeniem laboratorium udało im się jeszcze wspólnymi siłami podnieść przewrócony regał.

– No, to chyba wszystko. – Jacek rozejrzał się dookoła, prostując plecy i wygładził swój fartuch.

– Tak. – Nina otrzepała ręce. – Więcej szkód nie narobiłam. A przynajmniej tak mi się wydaje.

– Mam nadzieję, że po mojej rozmowie z panem Wiesławem nie będziesz musiała wpadać tu za często.

– Tak, ja też.

Jacek popatrzył w stronę drzwi.

– Chyba powinienem już iść i z nim porozmawiać. Najlepiej załatwić to od razu, zanim… – nie dokończył.

– Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. – Nina była mu niewyobrażalnie wdzięczna.

– Zobaczymy, czy będzie za co. – Puścił do niej oczko i ruszył w kierunku drzwi. – A tak na marginesie. – Odwrócił się jeszcze, kładąc dłoń na klamkę. – Miło było cię poznać.

– Wzajemnie.

– Do zobaczenia później – powiedział swobodnie i w końcu wyszedł na korytarz.

Nina jeszcze przez chwilę stała w miejscu, dumając, czy to, co przed chwilą się stało, nie było wytworem jej wyobraźni. Jak gdyby nigdy nic rozmawiała właśnie z facetem. I to nie byle jakim, bo w białym kitlu i z „dr” przed nazwiskiem. W dodatku ten mężczyzna zaoferował jej pomoc…

Oszołomiona przyłożyła rękę do skroni. Jednak Bóg nie był tak głuchy na jej namolne prośby o pomoc, jak śmiała wcześniej przypuszczać.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю