Текст книги "Ja chyba zwariuję!"
Автор книги: Agata Przybyłek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 10 (всего у книги 19 страниц)
ROZDZIAŁ 24
Jeżeli Nina myślała, że jej matka jest najbardziej uciążliwą kobietą na świecie, to na pewno zmieniłaby zdanie, poznając Anitę. Zwłaszcza, gdyby zobaczyła ją w czwartkowy wieczór, kiedy ta weszła do pokoju Jacka. Mężczyzna stał właśnie przed lustrem w swoim pokoju w najlepszym garniturze i przyglądał się swemu odbiciu.
– Jacusiu? – Anita stanęła w drzwiach, patrząc na syna.
Zdążyła właśnie wrócić z zakupów i niemal bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi. Jacek zupełnie się jej nie spodziewał.
– O, mama. – Odwrócił się w jej stronę bliski napadu paniki. Sądził, że matka wróci później i do tej pory zdąży już odwiesić garnitur do szafy, ale najwidoczniej bardzo się pomylił.
Problem tylko w tym, że nie był przygotowany na konfrontację z matką. Nie ułożył sobie w głowie, jak powiedzieć jej o randce. Rozważał właśnie, czy zostać w marynarce i krawacie, czy wybrać się na jutrzejszą kolację w dżinsach i rozpiętej pod szyją koszuli. Chciał zaimponować Ninie, lecz nie zamierzał robić z siebie sztywniaka. To było trudne. Chyba powinien poprosić o pomoc Adama.
Teraz jednak musiał skupić się na Anicie.
– A co ty robisz, syneczku? – Matka zlustrowała go wzrokiem od stóp do głów i skrzyżowała ręce na piersi.
– Przymierzam garnitur – odparł swobodnie, choć odczuwał zdenerwowanie.
– To widzę. W dodatku jakoś nieporadnie.
– Tak?
– Nie mogłeś zaczekać na mamusię? Pomogłabym ci z krawatem. – Anita podeszła do syna i zaczęła poprawiać zawiązany u jego szyi węzeł. – Nie możesz wiązać go tak niedbale. Wyglądasz niechlujnie, a to lekarzowi nie przystoi.
Jacek kątem oka popatrzył w lustro. Nie wydawało mu się, żeby zawiązał krawat niedbale. Wręcz przeciwnie. Jeszcze kilka minut temu był dumny z tego, jak mu to wyszło.
– A może byś założył muchę, co? A do tego frak. We fraku zawsze wyglądasz bardziej elegancko. To podkreśla też twoją pozycję w hierarchii społecznej – zaproponowała Anita.
– Nie sądzę.
– I te mankiety. – Dalej kręciła nosem. – Nie wolałbyś założyć koszuli ze spinkami?
– Nie pomyślałem o tym.
– Nie musisz, kochanie, nie musisz. Masz tyle ważnych rzeczy na głowie, tylko święty by to wszystko spamiętał. Poza tym, od czego jest matka. – Anita uwielbiała czuć się potrzebna. – Zaraz wyprasuję ci tę nową, którą kupiłam w ubiegłym miesiącu. Będziesz wyglądał w niej o wiele lepiej. Ta jest jakaś taka pożółkła i sprana. Nie nadaje się na wyjście do ludzi. I ten kołnierzyk…
– A może założyłbym siwą?
– Siwą? Do garnituru? To nie wypada. I nie pasuje. Poza tym w białej będziesz wyglądał tak – zastanawiała się przez chwilę – nobliwie – dokończyła z uśmiechem.
Jacek głęboko odetchnął.
– No właśnie nie wiem, czy iść w garniturze, czy lepiej zdecydować się na samą koszulę i dżinsy – wyznał.
– Zaraz, zaraz… – Anita wygładziła Jackowy krawat i lekko odsunęła się od syna. – Koszula i dżinsy?
– No tak.
– Dokąd ty się właściwie wybierasz? – Zlustrowała go przenikliwym spojrzeniem.
Jacek poczuł złowrogie kołatanie w piersi.
– Wychodzę jutro wieczorem – powiedział z nadzieją, że matka łyknie ten brak szczegółów i jakoś mu się upiecze.
Był jednak w błędzie.
– Z kim?
– Ze znajomą z pracy.
– To jakaś lekarka? – dopytywała Anita.
– Można tak powiedzieć.
– Znam ją?
– Raczej nie.
– Długo z tobą pracuje? Od jak dawna się znacie? – Chciała znać wszystkie szczegóły.
– Cóż. Właściwie to dopiero od kilku dni.
– To psychiatra?
Jacek odwrócił wzrok od matki i znowu zerknął na swoje odbicie.
– Nie do końca – powiedział niepewnie.
– Co to znaczy: nie do końca? – Anita zmarszczyła brwi. – Jest młodsza i jeszcze się uczy? To jakaś stażystka?
– Nina nie jest lekarką. To salowa. Pracuje na naszym oddziale.
– Rozumiem, że masz dobre serce Jacusiu i chcesz pomóc w czymś tej biednej kobiecie, ale żeby od razu wychodzić z nią po pracy? Nie możecie załatwić swoich spraw podczas jednego z twoich dyżurów? Dokąd właściwie idziecie?
– Do jednej z restauracji w okolicy. Zarezerwowałem dla nas stolik. – Jacek wolał odpowiedzieć tylko na ostatnie pytanie.
– Ale to nie randka, prawda? – zapytała dla pewności Anita. W jej głowie zrodziła się nieprzyjemna myśl, że syn mógłby zostawić ją dla innej kobiety, ale szybko tę obawę stłumiła. Przecież Jacuś by jej tego nie zrobił. To na pewno niezobowiązujące, służbowe wyjście, na którym będą rozmawiać o sprawach szpitala. Albo jakimś trudnym pacjencie.
– Można tak powiedzieć. – Jacek popatrzył na matkę niepewnie.
– Słucham? – Anita zastygła w bezruchu. Miała wrażenie, że się przesłyszała.
Na twarzy Jacka wymalowało się przerażenie. Czuł też, że zaczynają mu się pocić ręce. Na szczęście w jego głowie w porę odmalowała się piękna sylwetka Niny i jej olśniewające oczy. To dodało mu odwagi.
– Wychodzę jutro na randkę, mamo – powiedział, prostując plecy, chcąc tym samym poczuć się pewniej.
– Ale… – Anita z niedowierzaniem zamrugała powiekami. – Ale jak?
– Poznałem interesującą kobietę i zaprosiłem ją na kolację.
Anicie zakręciło się w głowie. Jej syn i kobieta… W dodatku interesująca. Sami! Na randce!
To było nie do pomyślenia. Te słowa po prostu do siebie nie pasowały! I spadły na Anitę tak niespodziewanie. Nie była na to gotowa. Zresztą żadna matka na jej miejscu by nie była! Przecież Jacek dopiero co przekroczył trzydziestkę. Jeszcze nie tak dawno temu zmieniała mu pieluchy albo odprowadzała do szkoły, a on mówi jej teraz, że chce iść na randkę? I to stojąc tak dumnie, jakby co najmniej dostał Nobla.
Anita z trudem mogła oddychać. Jej świat zatrząsł się w posadach i nie było to delikatne drżenie, ale porządne łupnięcie.
„Jacek idzie na randkę, Jacek idzie na randkę” – szaleńczo powtarzała w myślach, szukając jednocześnie sposobu, by temu zaradzić. Przecież on był jeszcze tak niewinny i nieodpowiedzialny. Chłopcy w jego wieku nie powinni oglądać się za kobietami. A zwłaszcza spędzać z nimi czasu sam na sam. Wiadomo, co takie mają w głowie? Jacek powinien skupić się na pracy i matce, grać na komputerze, być szczęśliwy, a nie wychodzić wieczorami Bóg wie z kim.
A jeżeli ta flądra zechce go wykorzystać? Jeżeli zaciągnie go w jakiś ciemny róg i zgwałci? Przecież tyle się teraz mówi o czyhających na młodych niebezpieczeństwach! Wystarczy, że się taki odwróci, a zaraz ktoś dosypie mu czegoś do kieliszka.
Kieliszka! No właśnie! A jeżeli ta dziewucha upije Jacusia do nieprzytomności? Wtedy na pewno nie będzie w stanie się bronić i…
Anita ledwo stała na nogach. Musiała przytrzymać się ściany, żeby nie upaść.
– Wszystko dobrze? Mamo? Źle się czujesz? – usłyszała jeszcze tylko przytłumiony głos Jacka. Postać syna wydała jej się nagle wątła i niewyraźna.
Potem zobaczyła mroczki przed oczami i zemdlała.
ROZDZIAŁ 25
W piątkowe przedpołudnie Nina była zła jak osa i w żaden sposób nie poprawiała jej humoru myśl o przyjemnych planach na wieczór. Po pierwsze rozchorował się Ignaś, co oznaczało, że będzie męczyła się w domu nie z jednym, lecz z dwójką rozgorączkowanych i znudzonych życiem dzieci, a po drugie od wczoraj próbowała skontaktować się z Igorem i wyciągnąć od niego informacje zasłyszane na wywiadówce. Niestety, bez skutku. Telefon byłego męża milczał jak zaklęty. Podczas pierwszych kilku połączeń Nina słyszała w słuchawce głuchy sygnał, a później od razu włączała się już tylko poczta głosowa.
– Niech to szlag! – Nina miała ochotę rzucić komórką o ścianę albo utopić ją w napełnionym wodą wiadrze. Gdyby nie fakt, że szkoda jej było pieniędzy na kupienie nowej, bez namysłu by to teraz zrobiła.
– Coś mówiłaś? – zapytała stojąca nieopodal Marta. Zamiatała właśnie główny korytarz na oddziale, podczas gdy Nina czyściła parapety.
Nina popatrzyła na wyświetlacz komórki i głośno westchnęła.
– Nic – mruknęła pod nosem. – Tylko mam ochotę zabić swojego byłego męża. A najchętniej udusić go gołymi rękami i z przyjemnością zepchnąć później z dużej wysokości wprost na kamieniste podłoże. Albo chociaż do rzeki. Właściwie to żadna różnica.
– Znowu? – zdziwiła się przyjaciółka. – Myślałam, że ostatnio żyjecie w dość dobrych stosunkach.
– Bo żyjemy. To jednak nie zmienia faktu, że ten kretyn jest skrajnie nieodpowiedzialny i kiedyś rozerwę go z tego powodu na strzępy.
– Nie mów takich rzeczy głośno, jeszcze ktoś usłyszy.
– I co z tego? Jesteśmy w psychiatryku. Tu wszystko można.
Marta musiała mocno kontrolować mięśnie twarzy, aby się nie uśmiechnąć.
– Co przeskrobał tym razem? – zapytała, wracając do tematu Igora.
– Miał zadzwonić do mnie po wczorajszej wywiadówce, ale zamiast tego zapadł się pod ziemię. Nawet nie wiem, czy w ogóle tam poszedł, nonkonformista cholerny. Nie potrafi ani jednej sprawy doprowadzić od początku do końca. Kretyn. – Nina z wściekłością kolejny raz wybrała numer byłego męża i przyłożyła komórkę do ucha.
Tym razem też zgłosiła się poczta.
– Słyszysz? Abonent jest niedostępny. Proszę zadzwonić później. – Spojrzała na Martę tak, jakby to była jej wina. – Wyłączył komórkę, pajac jeden.
– Może jest zajęty?
– Czym? Chlaniem piwska?
– A bo ja wiem? Ale jeżeli rzeczywiście nie może teraz rozmawiać, to oddzwoni później.
– Akurat. Już prędzej ziemia nam się rozstąpi pod stopami, niż ten kretyn o tym pomyśli.
– Nigdy nie mów nigdy.
– Nie zapominaj, że znam go jak własną kieszeń. Niestety. Zaczynam żałować, że w ogóle go tam wysłałam. – Nina schowała komórkę do kieszeni fartucha i chwyciła leżącą we wiadrze szmatkę. – Co mnie podkusiło? Mogłam wysłać do szkoły swoją matkę. To nie byłby pierwszy raz, a przynajmniej nie bałabym się teraz tej wrednej wychowawczyni.
Marta zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem?
– Nie chcę znowu jej podpaść, a na pewno wczoraj ustalili wiele ważnych rzeczy. Liczyłam na to, że Igor mi wszystko przekaże, ale jak widzisz, najzwyczajniej w świecie się przeliczyłam. Że też musiałam wyjść za mąż za takiego kretyna! Co mnie podkusiło?
– Może to, że był obłędnie przystojny i grał na gitarze?
Nina natychmiast zganiła przyjaciółkę wzrokiem.
– No co? Sama mówiłaś, że…
– Nieważne. – Nina spróbowała się uspokoić i zaczęła wycierać kolejny z parapetów. – Najwyżej pojadę do niego po pracy. Zresztą w obecnej sytuacji muszę tak zrobić, nie mam wyjścia. To i tak nie jest wysoka cena za zachowanie prawa do opieki nad dziećmi.
– Co ty gadasz?
– A bo ja wiem, do czego ta walnięta wychowawczyni jest zdolna? Wolę nie ryzykować.
– Przesadzasz – stwierdziła Marta.
– Może, ale Igor jest mistrzem w podnoszeniu mi ciśnienia. Nikt nie potrafi robić tego tak dobrze jak on.
– Albo pan Wiesław.
– Proszę cię, nie żartuj na ten temat.
– Dobrze, już dobrze. – Marta spojrzała na Ninę przepraszająco. – Mam nadzieję, że Igor tylko się zgrywa i prędzej czy później się do ciebie odezwie.
– Tak, ja też – szepnęła z nadzieją i obie z Martą zajęły się sprzątaniem.
Igor jednak ani myślał zadzwonić.
– Coś nie tak? – zagadnął Ninę kilka godzin później przechodzący w pobliżu Jacek.
Już z daleka wydała mu się podenerwowana i trochę się tym zaniepokoił. Miał tylko nadzieję, że to nie przez tę ich wieczorną kolację. Wystarczało, że on cały się trząsł i musiał dziś rano zaaplikować sobie podwójną dawkę leków na uspokojenie. W takich sytuacjach nerwica wyjątkowo dawała o sobie znać. A podobno zakochiwanie się jest bardzo przyjemne. Akurat. Stresował się tym dzisiejszym wyjściem prawie tak samo, jak egzaminem na prawo jazdy albo maturą.
– Och, to ty. – Nina obróciła się w jego stronę od szyby, którą właśnie pucowała. Zakradł się do niej tak cicho, że gdyby nie jego głos, to pewnie nawet by go nie zauważyła. – Coś się stało?
– O to samo przed chwilą spytałem ciebie.
– Naprawdę? Przepraszam. – Nina odgarnęła opadające na czoło włosy.
– Nic nie szkodzi. – Jacek uśmiechnął się, widząc jej zakłopotanie.
– To po prostu nie jest najlepszy dzień – wyjaśniła.
– Mam nadzieję, że nie z powodu naszego wieczornego wyjścia?
– Och, nie, oczywiście, że nie. To akurat przyjemny punkt programu.
– Miło mi to słyszeć. – Jacek trochę się uspokoił. – Wobec tego co się stało? Jakieś problemy z panem Wiesławem?
– Dzięki Bogu nie. Raczej z byłym mężem. Wysłałam go wczoraj na wywiadówkę do szkoły naszej córki i liczyłam na to, że przekaże mi ustalenia, które na niej zapadły, ale telefon uparcie milczy. Trochę się denerwuję. Jakiś czas temu podpadłam wychowawczyni Kalinki i wolałabym uniknąć tego w przyszłości.
Jacek zmarszczył brwi. Nie wiedział, co powiedzieć. Temat małżeństwa Niny nie wydawał się interesujący. Może i Jacek nie wiedział, jak radzić sobie z kobietami, ale mimo nerwicy był samcem alfa. Nie uśmiechało mu się rozmawiać o innych mężczyznach goszczących w życiu Niny. Nawet, jeżeli towarzyszył im przedrostek eks.
– Rozumiem – powiedział tylko, chowając dłonie do kieszeni.
– W ogóle wybacz, że ci o tym mówię. Pewnie masz dosyć słuchania o moich problemach. – Nina w mig rozgryzła jego wyraz twarzy.
– Wcale nie – zaprzeczył natychmiast. – Po prostu wolałbym odbyć tę rozmowę w jakimś zaciszniejszym miejscu niż szpitalny korytarz.
– Też prawda.
– Zamówiłem nam stolik w Kawiorze na siódmą.
– Naprawdę? – zdziwiła się Nina. – Od wieków nie byłam w tej restauracji.
– Mam nadzieję, że nie masz awersji do tego miejsca?
– Nie, wręcz przeciwnie.
– To świetnie. – Jacek wyciągnął z kieszeni fartucha włożony do niej wcześniej telefon. – Podasz mi swój adres? Nie wiem nawet, dokąd po ciebie przyjechać.
Nina popatrzyła niepewnie to na niego, to na komórkę.
– Nie zrozum mnie źle, ale chyba lepiej by było, gdybyśmy spotkali się na miejscu – odważyła się powiedzieć.
Jacek wyglądał na zaskoczonego.
– Tak?
– Nie chodzi o ciebie, po prostu mam ostatnio w domu straszny sajgon. Wolałabym ci tego oszczędzić. Czasami gorzej tam niż w naszym…
– Psychiatryku – dokończył za nią z rozbawieniem.
– Dokładnie.
– Zawsze mogę zaczekać na ciebie na parkingu pod domem.
– Szkoda twojego zachodu. Naprawdę lepiej będzie, jeżeli spotkamy się na miejscu.
– Cóż… – Jacek opuścił rękę, w której ściskał telefon. Nie tak to sobie wyobrażał, ale trudno. – Jasne. – Wysilił się na uśmiech. – Wobec tego do zobaczenia wieczorem. – Oddalił się w stronę swojego gabinetu.
– Do zobaczenia. – Nina wpatrywała się w jego plecy, dopóki nie zniknął za drzwiami.
Tak naprawdę to bardzo by chciała, żeby po nią przyjechał. Każda, nawet najbardziej niezależna kobieta uwielbiała czuć się czasami niczym księżniczka. Prawda była jednak taka, że Nina nie do końca wiedziała, jak zachowa się dziś wieczorem jej matka. Dziećmi miała się zająć Eliza, co nie zmieniało faktu, że Sabina była nieobliczalna, jeżeli chodziło o sprawy damsko-męskie. Jeszcze gotowa pojawić się u Niny bez zapowiedzi i natychmiast Jacka usynowić. Albo, co gorsza, czekać na niego z zaręczynowym pierścionkiem. Co wtedy?
Nina wolała nie ryzykować. I tak miała z matką sporo kłopotów. Sabina uparła się, by w sobotni wieczór poszła na randkę z tym poznanym w sieci Albertem i truła jej głowę tak długo, aż ta w końcu uległa. Jeżeli to miało ukrócić matrymonialne zapędy Sabiny, była w stanie się poświęcić. W końcu przez jedno spotkanie jakoś się przemęczy. Czuła się tylko trochę nie fair wobec Jacka, któremu wyraźnie zależało na piątkowym wieczorze. Ale przecież nie musi mu mówić o tym całym Albercie, prawda? To i tak tylko przelotna znajomość, w którą nie zamierzała się angażować, a czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
ROZDZIAŁ 26
Anita stała w kuchennym oknie i zalewała się łzami. Od wczorajszego wieczora płakała niemal nieustannie. Prawdę mówiąc, sama była trochę zdziwiona tym, ile jest w stanie wylać łez, jednak te rozważania w żaden sposób nie przyćmiewały bólu promieniującego z jej złamanego, matczynego serca, które nie zamierzało przestać krwawić. Wręcz przeciwnie. Anita z każdą kolejną minutą jeszcze dotkliwiej odczuwała ból w klatce piersiowej, przez co już kilkakrotnie sięgała po telefon, by wezwać pogotowie.
Podświadomie wiedziała jednak, że na nic się to nie zda. Odkąd kilka lat temu Jacek podsunął jej książkę o psychosomatyce, odróżniała dolegliwości płynące z ciała od tych, których źródła powinna dopatrywać się w emocjach. A teraz, bez wątpienia, miała właśnie problem emocjonalny. W końcu zdradzał ją własny syn! Jak mogła się tym nie martwić? Jak mogła przejść do porządku dziennego nad tym, że być może niedługo straci Jacusia i zostanie w domu sama jak palec?
To było smutne. Przeraźliwie smutne i nie do zniesienia, o czym Anita przekonała się dotkliwie po śmierci męża. Gdyby nie powrót Jacusia do Brzózek, pewnie skończyłaby w wariatkowie. Od przeraźliwej, niemal grobowej ciszy, która panowała wtedy w mieszkaniu, zaczynało jej się zdawać, że słyszy głosy, a wieczorami miała wrażenie, iż doświadcza halucynacji. Wielokrotnie zrywała się z łóżka przerażona, że ktoś chodzi po korytarzu i chowała się w kącie, by tylko jej nie skrzywdził.
Anita bała się samotności. Bała się jej wręcz chorobliwie i każda, nawet najmniejsza myśl wiążąca się z tym uczuciem wywoływała u niej dreszcze. Od zawsze była bardzo towarzyska, a odkąd wyszła za mąż i urodziła dziecko, nie wyobrażała sobie, że mogłaby kiedykolwiek utracić swoich mężczyzn. Niestety, los uwielbiał płatać figle. Anita trzymała się tylko myśli, że dobrze wychowała Jacusia. W końcu po śmierci ojca porzucił swoje dotychczasowe życie i do niej wrócił. Gdyby nie on…
Nie. Anita nie chciała o tym nawet myśleć. Przeczytała kiedyś w gazecie o osobach, które nie radziły sobie ze stratą bliskich do tego stopnia, że niedługo po ich odejściu same umierały z tęsknoty. Przypominały jej papużki nierozłączki. Anita była właśnie tego typu człowiekiem. Nie wiedziała tylko, czy to bardziej pocieszające, czy przygnębiające.
To dlatego wczoraj tak dramatycznie zareagowała na wyznanie Jacka o pójściu na randkę. Myśl, że mogłaby stracić syna, niemal ją sparaliżowała. Ten stan utrzymał się aż do teraz. Nadal z trudem oddychała, kręciło się jej w głowie i miała wrażenie, że zaraz się przewróci. Zamiast jednak wezwać karetkę, za każdym razem, kiedy chwytała telefon, dzwoniła do Jacka. Opowiadała mu o tym, jak bardzo jej źle, mając nadzieję, że syn ją uspokoi. W końcu był specjalistą od leczenia zbolałych dusz Tylko rozmowy z nim przynosiły jej ulgę. Dawały złudną nadzieję na to, że jednak od niej nie odejdzie.
Teraz, gdy stała przy kuchennym oknie i zalewała ją kolejna fala negatywnych emocji, również sięgnęła po telefon i spróbowała dodzwonić się do syna, jednak bez skutku. Komórka Jacusia musiała być wyłączona! Każde z dwudziestu trzech wybranych do niego połączeń zakończyło się komunikatem poczty głosowej.
Kobieta zaszlochała przeraźliwie i zapatrzyła się na ulicę za oknem. Po chodniku szła jakaś matka z dzieckiem, przez co Anicie zrobiło się jeszcze smutniej. Obserwowała tę parę, rozważając, czy nie lepiej byłoby ze sobą skończyć, niż patrzeć na to, jak jej syn układa sobie życie z inną kobietą. W końcu otarła policzki, wydmuchała głośno nos i postanowiła wziąć się w garść. Miała teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż wypłakiwanie sobie oczu. Może Jacek pójdzie jednak po rozum do głowy i z nikim się nie zwiąże? W końcu nie raz udowodnił jej, że jest wyjątkowo rozsądnym chłopcem…
Anita chwyciła się tej myśli i jeszcze raz wytarła nos. Nie mogła tak ciągle rozpaczać. Musiała przygotować obiad dla Jacusia, bo pomimo tego, że zamierzał ją dziś zostawić, powinna o niego dbać. W końcu nigdy nie przestaje się być matką. Nawet jeżeli dziecko nieświadomie krzywdzi rodzica.
Anita wzięła kilka głębokich wdechów, po czym powolnym krokiem podeszła do szafki z książkami kucharskimi. Wyciągnęła jedną z nich. Po krótkim namyśle zdecydowała się przygotować sandacza z assiette z kalafiora i innymi warzywami gotowanymi na parze. W końcu dieta Jacusia musi być bogata w kwasy omega-3. Zwłaszcza teraz, kiedy wyjątkowo trzeba dbać o odporność.
Nie chcąc marnować więcej czasu na smutki, Anita postanowiła pójść do ulubionego sklepu ze zdrową żywnością. Po paru minutach i nałożeniu grubej warstwy podkładu na twarz była gotowa do wyjścia. Zarzuciła na siebie płaszcz, owinęła szyję szalikiem, włożyła ulubione buty i udała się na zakupy. Po drodze minęła osiedlowy plac zabaw, na którym bawiły się dzieci, jednak ten widok, zamiast poprawić jej humor, zdołował ją jeszcze bardziej. Ona też kiedyś przychodziła tu z Jackiem, a teraz jej syn zamierzał opuścić wygodne gniazdko, które tak skrupulatnie dla niego uwiła, i spotykał się z obcą kobietą. Kto by pomyślał…
Po policzku Anity popłynęła samotna łza, którą otarła dopiero po wejściu do sklepu.
– Dzień dobry – powiedziała do sklepikarki i stojącej przy kasie klientki, po czym zamknęła za sobą drzwi. – Chociaż właściwie to raczej zły – wymamrotała pod nosem, podchodząc do lady. Dopiero teraz poczuła zapach bezglutenowego pieczywa i świeżego koperku, który stał w pęczkach w niewielkim wiaderku zaraz przy kasie.
– Coś się stało, pani Anitko? – spytała z troską ekspedientka, gdy zobaczyła zapłakaną twarz swojej stałej klientki.
– Nie wygląda pani najlepiej – zauważyła elegancko ubrana kobieta. Anita kojarzyła ją z widzenia, bo czasem spotykały się tu rano, kiedy przychodziła zrobić zakupy na śniadanie.
– Mam fatalny dzień – wyznała ze smutkiem.
– Tak? – zainteresowała się ekspedientka.
– Problemy z synem.
– Coś się stało panu Jackowi?
– A żeby pani wiedziała – westchnęła Anita
– Mów, kochana, mów – zachęciła ją Sabina. – Czasem jak człowiek wyrzuci z siebie to, co mu leży na sercu, od razu się lepiej poczuje.
Anita pociągnęła nosem.
– Chodzi o to… – zaczęła niepewnie, a w jej gardle natychmiast uformowała się dławiąca gula emocji. – Chodzi o to, że mój syn zaczął się spotykać z kobietą. Zamierza mnie zostawić. Samą. I odejść. Do tej zdziry od randek – zaszlochała głośno, nie mogąc zapanować nad płaczem.
Sabina objęłaby ją ramieniem, gdyby nie fakt, że miała na sobie białe futro.
– A ja tak o niego dbam – mówiła dalej Anita. – Wszystko dla niego robię. Gotuję, piorę, sprzątam… Wszystko po prostu, żeby tylko nie odszedł. A on proszę. Tak się odpłaca matce. Zostawi mnie samą na stare lata… Rzuci w kąt jak przestarzałą zabawkę. – Zalewała się łzami, co i rusz pociągając nosem. – Bo co? Bo jestem pomarszczona?
– O kurczę – wyrwało się młodej ekspedientce. – Ale przecież on ma już ponad trzydzieści lat – zauważyła, za co natychmiast została zganiona wzrokiem.
– I co z tego? W oczach matki dziecko zawsze pozostaje dzieckiem – zawyła Anita.
Sabina pokręciła głową i uspokajająco dotknęła jej ręki.
– Ja panią rozumiem. Co prawda mam tylko córki, ale też uważam, że z tymi dziećmi to ciągle tylko zmartwienia. A podobno macierzyństwo jest takie piękne. Chyba w książkach czy filmach. W prawdziwym życiu wręcz przeciwnie.
– Prawda? – Anita popatrzyła na nią z nadzieją. – Jednak matka zawsze matkę zrozumie.
– Tylko ja mam, jakby to powiedzieć… odwrotny problem – wyznała Sabina.
– Tak? – Anita wygrzebała z kieszeni chusteczkę i otarła nią nos.
– Ja muszę znaleźć córce kandydata na męża.
– No co pani? Chce pani zostać sama na stare lata?
– Nie, nie. Mam cztery córki, więc to mi akurat nie grozi, zawsze któraś się kręci w pobliżu. Po prostu chcę uchronić Ninę przed samotnością. Niedługo stuknie jej trzydziestka, sama wychowuje dwójkę dzieci… A kobiety jednak mają swoje potrzeby, prawda?
– Nie da się ukryć.
– Nawet założyłam jej konto na lovestory.pl, żeby tam kogoś dla niej poszukać.
– Jakie to szlachetne…
– Prawda? A ona, zamiast się cieszyć, tylko na mnie nakrzyczała.
– Ja to bym chyba umarła, gdyby mój Jacuś zrobił coś takiego – przejęła się Anita. – Przecież w sieci czyha tyle zagrożeń. Zwłaszcza na dzieci.
– E tam. – Sabina machnęła ręką. – Trzeba wiedzieć, z kim rozmawiać, a z kim nie i tyle. Nie ma co odmawiać sobie przyjemności. Wie pani, ilu ja już mężczyzn poznałam na tym portalu? – Nachyliła się do Anity, śmiejąc się z zadowoleniem. – Palców by mi zabrakło, żeby wyliczyć.
– Naprawdę? – zainteresowała się ich rozmową ekspedientka.
– No pewnie. A ilu młodszych!
– I co, pani córka spotyka się z kimś z tego portalu?
– A tak! Ma randkę w sobotę, umówiłam ją z pewnym przystojniakiem. Co prawda nieco się opierała, ale w końcu udało mi się ją namówić. W dodatku moje poczynania chyba naprawdę zmotywowały ją do działania, ponieważ sama również umówiła się na randkę! Czuję, że ten weekend będzie przełomowy! – oznajmiła radośnie Sabina.
– Zazdroszczę pani determinacji – westchnęła Anita. – Żeby tyle poświęcić dla córki… Żeby tak walczyć o jej szczęście… To naprawdę godne pozazdroszczenia. Ja od wczoraj tylko zalewam się łzami.
– A widzi pani, to błąd! Jak tak pani zależy na tym synu, to niech pani o niego walczy, a nie stoi z opuszczonymi rękami i biernie przygląda się sytuacji.
– Co ja mogę…
– Wbrew pozorom bardzo wiele. Gdyby mi się nie podobał kandydat Ninki na randki, tobym tam poszła i natychmiast tę farsę skończyła.
– Naprawdę?
– Oczywiście. W końcu matka to taki Anioł Stróż. Kto lepiej zadba o dzieci?
Anita przez chwilę kontemplowała jej słowa.
– No, ale ja już muszę lecieć, niestety. – Sabina chwyciła leżącą przed nią torbę z zakupami i spojrzała w stronę wyjścia. – Pilnuję dziś wnuków. Do zobaczenia – pozdrowiła ekspedientkę, po czym złapała Anitę za rękę. – A pani niech się tak nie martwi o syna, tylko w porę zapobiegnie tej randce. Czasami trzeba zakasać rękawy i wziąć sprawy w swoje ręce. Nie ma co ślepo zdawać się na los.
Anita posłała jej pełen wdzięczności uśmiech.
– Może tak zrobię – szepnęła.
– Trzymam kciuki. – Sabina uścisnęła jej rękę i pomaszerowała do wyjścia.
– Co podać? – zapytała ekspedientka, ale Anita nadal zastanawiała się nad słowami Sabiny.
Wziąć sprawy w swoje ręce… Tak. Właśnie to powinna teraz zrobić – pokazać tej pazernej flądrze, która ostrzyła sobie zęby na jej synka, że w życiu Jacusia jest już jedna kobieta i odesłać tę jego pożal się Boże wybrankę tam, skąd przyszła. W końcu nikt nie ma prawa odbierać jej syna, którego niegdyś przez dziewięć miesięcy nosiła pod sercem, a potem broniła przed światem niczym lwica. Jeżeli jakakolwiek kobieta miała do Jacusia prawo, to była to tylko i wyłącznie ona. Bezapelacyjnie.
Ta myśl dodała jej skrzydeł i przywróciła uśmiech na posępnej od wczoraj twarzy.
Tylko w co ona się na tę dzisiejszą kolację ubierze?