355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Умберто Эко » Imię róży » Текст книги (страница 8)
Imię róży
  • Текст добавлен: 19 сентября 2016, 14:44

Текст книги "Imię róży"


Автор книги: Умберто Эко



сообщить о нарушении

Текущая страница: 8 (всего у книги 40 страниц)

DZIEŃ DRUGI

JUTRZNIA
Kiedy to kilka godzin mistycznego szczęścia przerwanych zostaje przez krwawe wydarzenie.

Żadne zwierzę nie jest wiarołomne jak kogut, ten symbol raz demona, raz znów zmartwychwstałego Chrystusa. Nasz zakon zna śród nich ptaki gnuśne, które nie śpiewają o wschodzie słońca. Z drugiej strony, zwłaszcza w dni zimowe, nabożeństwo jutrzni odbywa się w momencie, kiedy noc jest jeszcze w pełni, a cała przyroda uśpiona, mnich powinien bowiem wstawać w ciemnościach i długo jeszcze w ciemnościach się modlić, oczekując na dzień i rozświetlając mroki płomieniem swojej pobożności. Przeto roztropny obyczaj każe wyznaczyć czuwających, by nie kładli się spać razem ze swoimi konfratrami, lecz spędzali noc na recytowaniu tej dokładnie ilości psalmów, która daje im miarę mijającego czasu, tak że upływ godzin przeznaczonych na sen jednych, innym określa czas czuwania.

Dlatego też tej nocy obudzeni zostaliśmy przez owych mnichów, którzy przebiegali dormitorium i austerię pielgrzymów, z dzwoneczkiem w dłoni, podczas gdy jeden szedł od celi do celi wykrzykując: Benedicamus Domino [43]43
  Benedicamus… —Chwalmy Pana


[Закрыть]
,na co każdy odpowiadał: Deo gratias [44]44
  Deo gratias… —Bogu niech będą dzięki


[Закрыть]
.

Wilhelm i ja trzymaliśmy się obyczaju benedyktyńskiego: w ciągu mniej niż pół godziny byliśmy gotowi stawić czoło nowemu dniu, więc zeszliśmy do chóru, gdzie mnisi oczekiwali już, leżąc krzyżem na posadzce i recytując pierwszych piętnaście psalmów, na przyjście nowicjuszy prowadzonych przez swojego przełożonego. Wtedy wszyscy zasiedli w swoich stallach i chór zaintonował Domine labia mea aperies et os meum annuntiabit landem tuam [45]45
  Domine labia… —Panie, otworzysz wargi moje i usta moje głosić będą Twą chwałę


[Закрыть]
.Głos wzbił się pod sklepienie kościoła niby korna prośba dziecięcia. Dwaj mnisi wspięli się na ambonę i zaczęli psalm dziewięćdziesiąty czwarty, Venite exultemus [46]46
  Venite exultemus… —Pójdźcie, radujmy się


[Закрыть]
,po którym nastąpiły dalsze, dla tego oficjum przypisane. Poczułem żar odnowionej wiary.

Mnisi byli w stallach, sześćdziesiąt postaci jednakich dzięki habitom i kapturom, sześćdziesiąt cieni mizernie oświetlonych płomieniem z wielkiego trójnogu, sześćdziesiąt głosów śpiewających na chwałę Najwyższego. I słysząc tę rzewną harmonię, tę zapowiedź rozkoszy rajskich, zadawałem sobie pytanie, czy naprawdę opactwo jest miejscem mrocznych tajemnic, bezprawnych prób ich odsłonięcia, miejscem pełnym posępnych zagrożeń. Albowiem w tym momencie jawiło mi się jako schronienie świętych, zgromadzenie strzegące cnoty, relikwiarz wiedzy, arka roztropności, wieża mądrości, szaniec łagodności, bastion mocy, trybularz świętości.

Po psalmach przystąpiono do czytania Pisma Świętego. Niektórzy z mnichów kołysali się z senności i jeden z tych, którzy czuwali w ciągu nocy, chodził pomiędzy stallami z maleńką lampką, żeby budzić pogrążonych we śnie. Jeśli ktoś został przyłapany na drzemce, za karę brał lampkę i kontynuował obchód. Podjęto śpiew dalszych sześciu psalmów. Po czym opat dał swoje błogosławieństwo, hebdomadariusz odmówił modlitwy, wszyscy pokłonili się w stronę ołtarza w minucie skupienia, której słodyczy nie pojmie nikt, kto nie przeżył godzin mistycznego uniesienia i intensywnego wewnętrznego spokoju. Wreszcie, nasunąwszy z powrotem kaptury na twarze, wszyscy usiedli i zaintonowali uroczyście Te Deum.Również ja chwaliłem Pana, albowiem uwolnił mnie od moich zwątpień, bym wyzbył się poczucia niepewności, w które pogrążył mnie pierwszy dzień pobytu w opactwie. Jesteśmy istotami wątłymi, powiedziałem sobie, i również wśród mnichów oddanych Bogu i nauce szatan rozsiewa drobne zawiści, drobne niechęci, lecz jest to dym, który rzednie od gwałtownego wichru wiary, kiedy tylko wszyscy zgromadzą się w imię Ojca i zstępuje między nich Chrystus.

Między jutrznią a laudą mnich nie wraca do celi, chociaż jest jeszcze głęboka noc. Nowicjusze idą ze swoim przełożonym do kapitularza, by studiować psalmy, niektórzy z mnichów pozostają w kościele, by uporządkować naczynia kościelne, większość zaś przechodzi, pogrążona w medytacji, na dziedziniec klasztorny, i tak właśnie postąpiliśmy my, Wilhelm i ja. Słudzy nie wstali jeszcze i spali sobie, kiedy przy ciemnym niebie wracaliśmy do chóru na laudę.

Znowu przystąpiono do śpiewania psalmów, a jeden z tych przewidzianych na poniedziałek w szczególny sposób pogrążył mnie w moich poprzednich trwogach: „Rzekł niesprawiedliwy sam w sobie, że będzie grzeszył —nie masz bojaźni Bożej przed oczyma jego. —Albowiem zdradliwie działał przed obliczem Jego —tak że się znalazła nieprawość jego w nienawiści.” Wydało mi się złą przepowiednią, że na ten właśnie dzień reguła przepisała napomnienie tak straszliwe. I nie ukoiłem bicia serca nawet po psalmach pochwalnych ani po czytaniu Apokalipsy; stanęły mi przed oczyma postacie z portalu, które tak ujarzmiły moje serce i spojrzenie poprzedniego dnia. Ale po responsorium, hymnie i ustępie z Biblii, kiedy zaczynało się śpiewanie Ewangelii, spostrzegłem za oknami chóru, dokładnie nad ołtarzem, bladą jasność, która rozświetliła rozmaitymi kolorami witraże, dotąd obumarłe w mroku. Nie nastał jeszcze brzask, który zatriumfuje podczas prymy, dokładnie kiedy zaśpiewamy Deus qui est sanctorum splendor mirabilis [47]47
  Deus qui est… —Bóg, który jest cudownym blaskiem świętych


[Закрыть]
i Iam lucis orto sidere [48]48
  Iam lucis… —Już zajaśniała gwiazda poranka


[Закрыть]
.Była to zaledwie pierwsza, żałosna zapowiedź zimowego świtu, lecz i to wystarczyło, dla pokrzepienia mojego serca wystarczał zwiewny półcień, który wypierał teraz z nawy nocne ciemności.

Śpiewaliśmy słowa Bożej Księgi i kiedy świadczyliśmy Słowu, które zstąpiło, by oświecić narody, wydało mi się, że dzienna gwiazda w całym swoim blasku bierze świątynię w posiadanie. Światło, jeszcze nieobecne, wydawało się jaśnieć w słowach hymnu, niby mistyczna lilia, która rozchyla się, wonna, między łukami krzyżowego sklepienia. „Dzięki ci, Panie, za tę chwilę niewypowiedzianej radości”, modliłem się w milczeniu: i rzekłem w sercu moim: „a ty, głupcze, czego się lękasz?”

Nagle jakaś wrzawa dobiegła naszych uszu od strony północnych drzwi. Zadałem sobie pytanie, jakże to się dzieje, że słudzy, gotując się do pracy, zakłócają w ten sposób święte obrzędy. W tym momencie weszli trzej świniarze z przerażeniem na twarzach, zbliżyli się do opata i szepnęli mu coś na ucho. Opat najprzód uspokoił ich gestem, jakby nie chciał przerywać nabożeństwa; ale wtargnęli inni słudzy, okrzyki stały się donioślejsze: „Tam jest człowiek, martwy człowiek!”, mówi ktoś, a inni: „To mnich, czyż nie widziałeś obuwia?”

Oranci zamilkli, opat opuścił pospiesznie kościół, dając klucznikowi znak, by ten szedł za nim. Wilhelm też ruszył, ale teraz i inni mnisi opuszczali swoje stalle i pędzili na zewnątrz.

Niebo było już jasne, a okrywający ziemię śnieg jeszcze bardziej rozświetlał równię. Na tyłach chóru, przed chlewami, gdzie od poprzedniego dnia królowała wielka kadź ze świńską krwią, coś jakby krzyż sterczało nad krawędź naczynia, niby dwa wbite w ziemię kołki, które dość okryć łachmanami, by straszyły ptaki.

Były to jednak dwie ludzkie nogi, nogi człowieka wepchniętego głową w dół do kadzi z krwią.

Opat polecił wydobyć z haniebnego płynu trupa (bowiem żaden żywy człek nie mógłby pozostawać w takiej sprośnej pozycji). Świniarze podeszli z wahaniem do kadzi i, brukając się posoką, wydobyli nieszczęsne krwawe szczątki. Zgodnie z tym, co powiedziano mi przedtem, mieszana należycie zaraz po zlaniu do naczynia i pozostawiona na chłodzie krew nie zakrzepła, natomiast teraz warstwa pokrywająca trupa zaczęła już zastygać, nasączając szaty, czyniąc twarz nie do rozpoznania. Podszedł sługa ze skopkiem wody i chlusnął nią na głowę mizernych szczątków doczesnych. Inny pochylił się ze szmatką, by otrzeć twarz. I oto naszym oczom ukazało się blade oblicze Wenancjusza z Salvemec, mędrca w kwestiach greckich, z którym rozmawialiśmy po południu nad kodeksami Adelmusa.

– Być może Adelmus popełnił samobójstwo —rzekł Wilhelm wpatrując się w twarz Wenancjusza —lecz ani nie można pomyśleć, by ten tu zdołał dźwignąć się przypadkiem na krawędź kadzi i niechcący wpaść do niej.

Podszedł opat.

– Bracie Wilhelmie, jak widzisz, coś dzieje się w opactwie, coś, co wymaga całej twojej roztropności. Lecz zaklinam cię, działaj szybko!

– Czy był w chórze podczas nabożeństwa? —spytał Wilhelm wskazując palcem trupa.

– Nie —odparł opat. —Dostrzegłem, że jego stalla była pusta.

– Nie brakowało też nikogo innego?

– Chyba nie. Niczego nie zauważyłem.

Wilhelm zawahał się, zanim sformułował kolejne pytanie, i uczynił to szeptem, bacząc, by inni niczego nie posłyszeli.

– Czy Berengar był na swoim miejscu?

Opat spojrzał nań z trwożliwym podziwem, prawie jakby dając poznać, że uderzyło go to, iż mój mistrz żywił podejrzenie, które on sam przez chwilę żywił, lecz z bardziej zrozumiałych względów. Potem rzekł szybko:

– Był, zasiada w pierwszym rzędzie, blisko mnie, po prawej stronie.

– Oczywiście —rzekł Wilhelm —to wszystko niczego nie oznacza. Nie sądzę, by ktoś, chcąc znaleźć się w chórze, przemknął się tyłami absydy, a zatem trup może tu już być od kilku godzin, nawet od chwili, kiedy wszyscy udali się na spoczynek.

– Zapewne, pierwsi słudzy wstają razem ze świtem i dlatego znaleźli go dopiero teraz.

Wilhelm pochylił się nad zwłokami, jak człowiek, który przywykł do zajmowania się nimi. Umoczył w skopku szmatkę, która leżała obok, i dokładniej obmył lico Wenancjusza. W tym czasie inni mnisi cisnęli się, przerażeni, tworząc rozkrzyczany krąg, któremu dopiero opat nakazał milczenie. Przepchnął się przezeń Seweryn, który z urzędu zajmował się w opactwie ciałami nieboszczyków, i pochylił się obok mego mistrza. Ja, chcąc usłyszeć rozmowę i pomóc Wilhelmowi, który potrzebował nowej czystej szmatki zamoczonej w wodzie, dołączyłem do nich, przezwyciężając przerażenie i odrazę.

– Czy widziałeś kiedy topielca? —spytał Wilhelm.

– Wielekroć —odparł Seweryn. —I jeśli dobrze odgaduję, co masz na myśli, chodzi ci o to, że wyglądają oni inaczej, że ich twarze są obrzmiałe.

– Tak więc ten człowiek był już martwy, kiedy ktoś wrzucił go do kadzi.

– Czemu miałby to uczynić?

– Czemu miałby go zabić? Mamy przed sobą dzieło umysłu wywichniętego. Lecz teraz trzeba zobaczyć, czy na ciele są jakieś rany albo stłuczenia. Może by przenieść ciało do łaźni, rozebrać, obmyć i obejrzeć. Rychło dołączę do ciebie.

I podczas gdy Seweryn, po uzyskaniu pozwolenia opata, kazał świniarzom przenieść ciało, mój mistrz poprosił, by mnichom nakazano powrócić do chóru tą samą drogą, którą przyszli, i żeby słudzy odeszli w ten sam sposób, tak by to miejsce pozostało puste. Opat nie spytał o powody tego pragnienia i spełnił prośbę. Zostaliśmy więc sami obok kadzi, z której podczas makabrycznej operacji wydobywania zwłok wychlusnęła krew, barwiąc na czerwono śnieg, roztopiony w wielu miejscach wskutek rozlania wody, i obok wielkiej ciemnej plamy, tam gdzie leżał trup.

– Ładny pasztet —rzekł Wilhelm wskazując na gmatwaninę śladów pozostawionych przez mnichów i sługi. —Śnieg, mój drogi Adso, jest wybornym pergaminem, na którym ludzkie ciała pozostawiają pismo doskonale czytelne. Lecz tutaj mamy tylko marnie zeskrobany palimpsest i być może nie wyczytamy zeń nic ciekawego. Między tym miejscem a kościołem biegało mnóstwo mnichów, między tym miejscem a chlewem i oborami wędrowali tłumem słudzy. Jedyną przestrzenią nie naruszoną jest ta między chlewami a Gmachem. Zobaczmy, czy znajdziemy tam coś ciekawego.

– Ale co chcesz znaleźć? —spytałem.

– Skoro nie rzucił się sam do kadzi, ktoś go przyniósł, jak sądzę, już martwego. A kto niesie ciało, pozostawia głębokie ślady w śniegu. Szukaj więc dokoła śladów, które wydadzą ci się odmienne od śladów pozostawionych przez tych rozwrzeszczanych mnichów, co to zniszczyli nasz pergamin.

Tak uczyniliśmy. I od razu powiem, że to ja, niechaj Bóg uchroni mnie od próżności, znalazłem coś miedzy kadzią a Gmachem. Były to odciski ludzkich stóp, dosyć głębokie, biegnące przez obszar nie tknięty poza tym ludzką stopą i, jak zauważył od razu mój mistrz, nie tak wyraźne jak ślady pozostawione przez mnichów i sługi, znak, że jakiś czas temu okrył je śnieg. Lecz tym, co wydało mi się bardziej godne zainteresowania, był fakt, że między owymi odciskami stóp rysował się ślad nieprzerwany, jakby jakiejś rzeczy ciągniętej przez tego, który zostawił odciski nóg. Krótko mówiąc, była to smuga prowadząca od kadzi do tych drzwi refektarza, które mieściły się między południową a wschodnią basztą Gmachu.

– Refektarz, skryptorium, biblioteka —rzekł Wilhelm. —Raz jeszcze biblioteka. Wenancjusz poniósł śmierć w Gmachu, i to najpewniej w bibliotece.

– Czemu właśnie w bibliotece?

– Staram się wejść w rolę mordercy. Jeśli Wenancjusz poniósł śmierć, został zabity w refektarzu, kuchni albo skryptorium, czemu go tam nie pozostawić? Lecz jeśli zginął w bibliotece, należało przenieść go w inne miejsce, bądź dlatego, że w bibliotece nigdy nie zostałby odnaleziony (a może mordercy zależało właśnie na tym, by odnaleziony został), bądź dlatego, że morderca pewnie nie pragnie, by uwaga skupiła się na bibliotece.

– A czemu mordercy miałoby zależeć na tym, by trup został odkryty?

– Nie wiem, wysuwam hipotezy. Któż ci powiedział, że morderca zamordował Wenancjusza dlatego, iż Wenancjusza nienawidził? Mógł zabić go zamiast kogokolwiek innego, po to tylko, by pozostawić znak, by coś zaznaczyć.

–  Omnis mundi creatura quasi liber et scriptura [49]49
  Omnis mundi creatura quasi liber et scriptura —Każde na świecie stworzenie jakoby księga i pismo


[Закрыть]
… —szepnąłem. —Lecz o jaki znak mogłoby chodzić?

– Tego właśnie nie wiem. Lecz nie zapominajmy, że są znaki, które na znaki nie wyglądają, i są takie, które nie mają sensu, jak ple-ple lub bla-bla-bla…

– Byłoby rzeczą straszliwą —rzekłem —zamordować człowieka po to, żeby oznajmić bla-bla-bla!

– Byłoby rzeczą straszliwą —odparł Wilhelm —zabić człowieka nawet po to, żeby powiedzieć Credo in unum Deum…

W tym momencie dołączył do nas Seweryn. Trup został obmyty i starannie obejrzany. Żadnej rany, żadnego stłuczenia na głowie. Śmierć jakby przez czary.

– Jakby z kary Boskiej? —spytał Wilhelm.

– Może —odparł Seweryn.

– Lub od trucizny?

Seweryn zawahał się.

– Może być i tak.

– Czy masz w swojej pracowni trucizny? —spytał Wilhelm, kiedy szliśmy w stronę szpitala.

– Także trucizny. Lecz zależy, co rozumiesz przez trucizny. Niektóre substancje w małych dawkach są zbawienne, zaś w nadmiernych prowadzą do zgonu. Jak każdy dobry herborysta, przechowuję je i stosuję roztropnie. W moim ogródku uprawiam na przykład walerianę. Kilka kropel w naparze z innych ziół uspokaja serce, które bije nierówno. Przedawkowanie prowadzi do odrętwienia i zgonu.

– I nie zauważyłeś na zwłokach śladów jakiejś szczególnej trucizny?

– Żadnych. Lecz wiele trucizn nie pozostawia śladów.

Dotarliśmy do szpitala. Ciało Wenancjusza, obmyte w łaźni, zostało tu przeniesione i spoczywało na wielkim stole w pracowni Seweryna: alembiki i inne instrumenty ze szkła i palonej gliny nasunęły mi na myśl (lecz znałem to tylko z pośrednich opowieści) laboratorium alchemika. Na długich półkach rozmieszczonych wzdłuż zewnętrznej ściany stały długim szeregiem flaszki, dzbany, naczynia pełne substancji o rozmaitych barwach.

– Piękna kolekcja ziół —rzekł Wilhelm. —To wszystko wyrosło w twoim ogródku?

– Nie —odparł Seweryn —liczne substancje, rzadkie i nie uprawiane w tym klimacie, zostały mi przywiezione w ciągu lat przez mnichów przybywających tu ze wszystkich stron świata. Rzeczy cenne i nie do znalezienia przemieszane są z substancjami, które łatwo możesz uzyskać z ziół rosnących na miejscu. Zobacz… aghalinghosproszkowany pochodzi od Kitajczyków i mam go od pewnego uczonego arabskiego. Aloes zwyczajny pochodzi z Indii, świetnie zabliźnia rany. Pięciornik wskrzesza zmarłych lub, właściwie mówiąc, budzi tych, którzy stracili zmysły. Arszenik, nader niebezpieczny, śmiertelna trucizna dla każdego, kto go spożyje. Ogórecznik, roślina dobra na chore płuca. Betonika, dobra na pęknięcia czaszki. Mastyks powściąga flukta płucne i dokuczliwe katary. Mirra…

– Mirra magów? —spytałem.

– Taż sama, lecz tutaj stosowana dla zapobieżenia poronieniom, zbierana z drzewa, które zwie się balsamodendron myrrha.A to mumija, niezmiernie rzadka, wytworzona podczas rozkładu zmumifikowanych zwłok, służy do sporządzania wielu prawie cudownych medykamentów. Mandragola officinalis,dobra na sen…

– I na budzenie cielesnego pożądania —dodał Wilhelm.

– Powiadają, lecz tutaj nie używa się jej w tym celu, jak możesz się domyślić —uśmiechnął się Seweryn. —A spójrzcie tutaj —rzekł biorąc do ręki jedną z ampułek —to siny kamień, cudowny na oczy.

– A to, co to jest? —zapytał żywo Wilhelm dotykając kamienia leżącego na jednej z półek.

– Ten? Dostałem go dawno temu. Zdaje się, że to będzie lopris amatitilub lapis ematitis.Podobno ma rozmaite właściwości lecznicze, lecz nie odkryłem jeszcze jakie. Znasz go?

– Tak —odpowiedział Wilhelm —ale nie jako lekarstwo. —Wydobył z torby na piersiach nożyk i powoli przysunął go do kamienia. Kiedy nożyk znalazł się od kamienia w niewielkiej odległości, przemieszczany z najwyższą ostrożnością dłonią Wilhelma, ujrzałem, że ostrze skoczyło nagle, jakby Wilhelm poruszył przegubem dłoni, który wszak trzymał napięty. I ostrze przylgnęło do kamienia z leciutkim metalicznym brzękiem.

– Spójrz —rzekł Wilhelm —to magnes.

– Do czego służy? —zapytałem.

– Do rozmaitych rzeczy, o których ci opowiem. Ale teraz chciałbym wiedzieć, Sewerynie, czy nie ma tutaj czegoś, co mogłoby zabić człowieka.

Seweryn zastanowił się przez moment, powiedziałbym zbyt długi, zważywszy, jak przejrzystej udzielił odpowiedzi.

– Wiele rzeczy. Powiedziałem ci już, że granica między lekarstwem a trucizną jest dosyć niewyraźna, Grecy jedno i drugie nazywają pharmakon.

– I nic nie zniknęło stąd ostatnio?

Seweryn znów zastanowił się, a potem ważąc słowa rzekł:

– Ostatnio nie.

– A dawniej?

– Któż to wie? Nie pamiętam. Jestem w tym opactwie od trzydziestu lat, w szpitalu zaś od dwudziestu pięciu.

– Zbyt długo jak na ludzką pamięć —zgodził się Wilhelm. Potem nagle: —Mówiliśmy wczoraj o roślinach mogących wywoływać wizje. Które to?

Seweryn gestem i wyrazem twarzy okazał żywe pragnienie uniknięcia tego tematu.

– Muszę się zastanowić, bo sam wiesz, mam tutaj tyle cudownych substancji. Lecz mówmy raczej o Wenancjuszu. Co o tym powiesz?

– Muszę się zastanowić —odparł Wilhelm.

PRYMA
Kiedy to Bencjusz : Uppsali wyznaje pewne rzeczy, inne jeszcze wyznaje Berengar z Arundel, zaś Adso dowiaduje się, czym jest prawdziwa pokuta.

Nieszczęsne zdarzenie wywróciło do góry nogami tok życia we wspólnocie. Nieład spowodowany odnalezieniem zwłok przerwał święte oficjum. Opat natychmiast wepchnął mnichów z powrotem do chóru, by modlili się za duszę swojego konfratra.

Głosy mnichów świadczyły, że są załamani. Zajęliśmy miejsce stosowne, by studiować rysy ich twarzy w momentach, kiedy zgodnie z liturgią kaptur nie zasłaniał lic. Od razu zwróciło naszą uwagę oblicze Berengara. Blade, ściągnięte, lśniące od potu. Poprzedniego dnia dwakroć słyszeliśmy, jak szeptano, że osobliwa więź łączyła go z Adelmusem; i nie chodzi o fakt, że byli rówieśnikami i przez to przyjaciółmi, ale o ton, jakim mówili ci, którzy napomykali o ich przyjaźni.

Dostrzegliśmy obok niego Malachiasza. Mroczny, posępny, nieprzenikniony. Obok Malachiasza na inny sposób nieprzenikniona twarz ślepca, Jorgego. Natomiast wyraźną nerwowość przejawiał w gestach Bencjusz z Uppsali, uczony retoryk, którego poznaliśmy dzień wprzódy w skryptorium, i podchwyciliśmy szybkie spojrzenie, jakie rzucił w stronę Malachiasza.

– Bencjusz jest wytrącony z równowagi, Berengar przerażony —zauważył Wilhelm. —Trzeba przepytać ich natychmiast.

– Czemuż? —spytałem naiwnie.

– Surowy jest nasz obowiązek —odrzekł Wilhelm. —Surowy obowiązek spoczywa na inkwizytorze, przychodzi mu bić w najsłabszych, i to w chwili największej ich słabości.

W istocie, ledwie skończył się obrządek, podeszliśmy do Bencjusza, który właśnie kierował swoje kroki do biblioteki. Młodzieniec zdawał się niezadowolony, kiedy usłyszał, że Wilhelm go wstrzymuje, i powołał się, ale bez przekonania, na pilne zajęcia. Robił wrażenie, jakby spieszno mu było do skryptorium. Ale mój mistrz przypomniał mu, że prowadzi śledztwo z upoważnienia opata, i zaprowadził go między krużganki. Usiedliśmy na parapecie wewnętrznym, między dwoma kolumnami. Bencjusz czekał, żeby Wilhelm przemówił, a przez ten czas zerkał ukradkiem w stronę Gmachu.

– A zatem —zapytał Wilhelm co się mówiło owego dnia, kiedyście rozprawiali nad marginaliami Adelmusa, ty, Berengar, Wenancjusz, Malachiasz i Jorge?

– Słyszałeś przecie wczoraj. Jorge zwrócił uwagę, że nie jest godziwe zdobienie śmiesznymi obrazkami ksiąg, które zawierają prawdę. Zaś Wenancjusz, że sam Arystoteles mówił o żartach i grach słownych jako narzędziach służących do lepszego odkrywania prawdy i że z tej przyczyny śmiech nie może być rzeczą złą, skoro bywa, iż niesie prawdę. Jorge zwrócił uwagę, że o ile sobie przypomina, Arystoteles mówił o tych sprawach w księdze o poetyce i w związku z metaforami. Że mamy tu dwie okoliczności niepokojące, po pierwsze, gdyż księga o poetyce, która pozostawała nie znana światu chrześcijańskiemu przez tak długi czas, i być może z dekretu Boskiego, dotarła do nas poprzez niewiernych Maurów…

– Ale została przełożona na łacinę przez jednego z przyjaciół doktora anielskiego z Akwinu —zauważył Wilhelm.

– To właśnie mu powiedziałem —ozwał się Bencjusz, nagle pokrzepiony na duchu. —Ja czytam grekę marnie i mogłem obcować z tą wielką księgą właśnie przez tłumaczenie Wilhelma z Moerbecke. Tak i powiedziałem. Ale Jorge oznajmił, że drugi powód zaniepokojenia jest taki, iż Stagiryta mówi tam o poezji, ta zaś stanowi sztukę niższą i jej pokarmem są figmenta [50]50
  figmenta —zmyślenia


[Закрыть]
.I Wenancjusz powiedział, że także psalmy są dziełem poetyckim i używają metafor, i Jorge zagniewał się, gdyż powiedział, że psalmy są dziełem natchnienia Bożego i używają metafor, by przekazać prawdę, gdy tymczasem dzieła poetów pogańskich używają metafor, by przekazać kłamstwo, i w celach czysto rozrywkowych, czym poczułem się nader urażony…

– Dlaczego?

– Ponieważ trudzę się retoryką i czytam wielu poetów pogańskich, i wiem… lub raczej mniemam, że poprzez ich słowa przekazane zostały również prawdy naturaliterchrześcijańskie… W tym miejscu, jeśli dobrze pamiętam, Wenancjusz powiedział o innych księgach i Jorge bardzo się zagniewał.

– O jakich księgach?

Bencjusz zawahał się.

– Nie pamiętam. Co to ma za znaczenie, o jakich księgach się mówiło?

– Ma bardzo duże, ponieważ staramy się pojąć, co zaszło między ludźmi, którzy żyją wśród ksiąg, z księgami, z ksiąg, tak więc również to, co powiedzieli o księgach, jest ważne.

– To prawda —rzekł Bencjusz i uśmiechnął się po raz pierwszy, a twarz prawie mu zajaśniała. —Żyjemy dla ksiąg. Słodkie posłannictwo na tym świecie wydanym na pastwę nieładu i skazanym na upadek. Może więc pojmiesz, co zdarzyło się owego dnia. Wenancjusz, który zna… znał bardzo dobrze grekę, powiedział, że Arystoteles osobliwie śmiechowi poświęcił drugą księgę Poetyki, a skoro tak wielki filozof całą księgę poświęcił śmiechowi, śmiech musi być czymś ważnym. Jorge odparł, że niektórzy ojcowie całe księgi poświęcili grzechowi, który jest rzeczą ważną, ale złą, i Wenancjusz powiedział, że o ile on wie, Arystoteles mówił o śmiechu jako o rzeczy dobrej i narzędziu prawdy, i wtedy Jorge spytał go z drwiną, czyżby przypadkiem czytał rzeczoną księgę Arystotelesa, i Wenancjusz rzekł, że nikt nie mógł jeszcze jej czytać, nie odnaleziono jej bowiem i być może zaginęła. W istocie, nikt nie mógł czytać drugiej księgi Poetyki, Wilhelm z Moerbecke nigdy nie miał jej w ręku. Wtenczas Jorge powiedział, że jeśli jej nie znalazł, to znaczy, że nigdy nie była napisana, gdyż Opatrzność nie chciała, by wychwalano rzeczy czcze. Chciałem uśmierzyć nastroje, gdyż Jorge łatwo wpada w gniew, zaś Wenancjusz był zaczepny, i rzekłem, że w tej części Poetyki, którą znamy, i w Retoryce, znajdują się liczne i roztropne uwagi o zmyślnych zagadkach, a Wenancjusz zgodził się ze mną. Otóż był z nami Pacyfik z Tivoli, który zna nieźle poetów pogańskich, i rzekł, że jeśli chodzi o zmyślne zagadki, nikt nie przewyższy poetów afrykańskich. Przytoczył nawet zagadkę o rybie, tę Symfozjusza:

 
Est domus in terris, clara quae voce resultat.
Ipsa domus resonat, tacitus sed non sonat hospes.
Ambo tamen currunt, hospes simul et domus una. [51]51
  Est domus in terris… —
Na świecie jest dom, co czystym odbrzmiewa głosem.Sam dom rozbrzmiewa, lecz milczy cichy gospodarz.Obaj wszak płyną, gospodarz pospołu z domem.

[Закрыть]

 

W tym miejscu Jorge rzekł, że Jezus zalecił, by nasza mowa była tak lub nie, a co ponadto, bierze się od złego, i że wystarczy powiedzieć ryba, żeby nazwać rybę, nie kryjąc pojęcia pod kłamliwymi dźwiękami. I dodał, że nie wydaje mu się mądre obierać za wzór Afrykanów… I wtedy…

– Wtedy?

– Wtedy zdarzyło się coś, czego nie zrozumiałem. Berengar zaczął się śmiać. Jorge napomniał go, tamten zaś rzekł, iż śmieje się, bo przyszło mu na myśl, że gdyby poszukać dobrze wśród Afrykanów, znalazłoby się wiele innych zagadek, i to nie takich łatwych, jak ta o rybie. Malachiasz, który też był przy tym, wpadł we wściekłość, prawie złapał Berengara za kaptur i kazał mu zająć się swoimi sprawami… Berengar, jak wiesz, jest jego pomocnikiem…

– A potem?

– Potem Jorge położył kres dyspucie, bo oddalił się. Każdy ruszył do swoich zajęć, ale kiedy pracowałem, ujrzałem, że najpierw Wenancjusz, a później Adelmus podeszli do Berengara, by o coś go zapytać. Zobaczyłem z daleka, że opierał się, ale tamci w ciągu dnia wracali. A wieczorem zobaczyłem Berengara i Adelmusa, jak gawędzili w krużgankach, zanim udali się do refektarza. To wszystko, co wiem.

– Wiesz zatem, że dwie osoby, które niedawno poniosły śmierć w tajemniczych okolicznościach, pytały o coś Berengara —rzekł Wilhelm.

Bencjusz odpowiedział zakłopotany:

– Tego nie rzekłem! Rzekłem to, co wydarzyło się tamtego dnia, i kiedyś mnie o to pytał… —Zastanowił się chwilę, po czym dodał pospiesznie: —Ale jeśli chcesz znać mój pogląd, Berengar mówił im o czymś, co jest w bibliotece, i tam też winieneś szukać.

– Czemu pomyślałeś o bibliotece? Co chciał powiedzieć Berengar, mówiąc: szukajcie między Afrykanami? Czy nie miał na myśli tego, że należy pilniej czytać poetów afrykańskich?

– Być może na to wygląda, ale w takim razie, dlaczego Malachiasz miałby wpadać we wściekłość? W gruncie rzeczy od niego zależy decyzja, czy należy dać do czytania księgę poetów afrykańskich, czy też nie. Wiem jedno: kto przejrzy katalog ksiąg, wśród wskazań, które zna tylko bibliotekarz, często spotka słowo „Africa”,a znalazłem nawet jedno mówiące „ finis Africae”.Pewnego razu poprosiłem o księgę tak oznaczoną, nie pamiętam już jaką, zaciekawił mnie tytuł; a Malachiasz odparł, że księgi z tym znakiem zaginęły. Oto co wiem. Dlatego mówię ci: słusznie, pilnuj Berengara, miej na niego oko, kiedy idzie do biblioteki. Nigdy nie wiadomo.

– Nigdy nie wiadomo —zakończył Wilhelm odprawiając go. Potem zaczął przechadzać się ze mną po dziedzińcu i zauważył, że: przede wszystkim raz jeszcze Berengar spowodował szepty swoich konfratrów; po drugie, Bencjusz robił wrażenie, jakby pragnął pchnąć nas w stronę biblioteki. Zauważyłem, iż pragnie może, byśmy odkryli tam rzeczy, które także on chętnie by poznał, a Wilhelm odparł, że to podobne do prawdy, ale może być i tak, iż pchając nas w stronę biblioteki, chce oddalić nas od innego miejsca. Jakiego? —spytałem. A Wilhelm odparł, że nie wie, albo chodzi o skryptorium, albo o kuchnię, albo o chór, albo o dormitorium, albo o szpital. Zauważyłem, że dzień wcześniej właśnie on, Wilhelm, był pod urokiem biblioteki, a on odparł, że chce być pod urokiem rzeczy, które podobają się jemu, nie zaś tych, które podsuwają mu inni. Że oczywiście będzie się miało bibliotekę na oku i że w tym momencie naszego śledztwa nie byłoby źle dostać się do niej w jakiś sposób. Okoliczności upoważniają go teraz do tego, by był ciekawy do granic uprzejmości i szacunku dla zwyczajów i praw opactwa.

Oddalaliśmy się od krużganków. Słudzy i nowicjusze wychodzili po mszy z kościoła. I kiedy mijaliśmy zachodnią stronę świątyni, dostrzegliśmy Berengara, który opuszczał portal transeptu i szedł przez cmentarz w stronę Gmachu. Wilhelm zawołał za nim, on zaś zatrzymał się, i podeszliśmy. Był jeszcze bardziej wzburzony niż przedtem w chórze i Wilhelm postanowił najwyraźniej wykorzystać jego stan ducha, podobnie jak w przypadku Bencjusza.

– Zdaje się zatem, że ty ostatni widziałeś Adelmusa żywym —powiedział.

Berengar zachwiał się, jakby miał popaść w omdlenie.

– Ja? —spytał ledwie słyszalnym głosem. Wilhelm rzucił swoje pytanie jakby od niechcenia, pewnie dlatego, że Bencjusz wyznał, iż widział tych dwóch, jak gawędzili na dziedzińcu po nieszporach. Ale musiał trafić w sedno, a Berengar najwyraźniej myślał o innym i naprawdę ostatnim spotkaniu, ponieważ powiedział łamiącym się głosem:

– Jakże możesz tak mówić, widziałem go przed udaniem się na spoczynek, jak i inni!

Wtenczas Wilhelm doszedł do przekonania, że lepiej nie dać mu wytchnienia.

– Nie, widziałeś go jeszcze potem i wiesz więcej, niż chcesz wyjawić. Ale teraz w grę wchodzą dwa trupy, i nie możesz dłużej milczeć. Wiesz doskonale, że jest wiele sposobów, by skłonić kogoś do mówienia!

Wilhelm wielekroć mówił mi, że nawet jako inkwizytor zawsze wzdragał się przed stosowaniem mąk, lecz Berengar zrozumiał jego słowa opacznie (albo Wilhelm chciał, by opacznie je zrozumiał), w każdym razie fortel okazał się skuteczny.

– Tak, tak —powiedział Berengar i zaczął rzewnie płakać —widziałem Adelmusa tego wieczoru, ale już martwego!

– Jakże? —zapytał Wilhelm. —U stóp urwiska?

– Nie, nie, widziałem go tutaj, na cmentarzu, kroczył między grobami, mara pośród mar. Natknąłem się nań i od razu pojąłem, że nie mam przed sobą żywego człeka, miał oblicze trupa, jego oczy oglądały już wieczną kaźń. Oczywiście dopiero następnego ranka, kiedy dowiedziałem się o jego śmierci, zrozumiałem, iż spotkałem widmo, ale już w owym momencie wiedziałem, że mam wizję i że stoi przede mną dusza potępiona, lemur… O Panie, jakimż grobowym głosem do mnie zagadnął!

– I cóż rzekł?

– „Jestem potępiony! —tak się ozwał. —Oto masz przed sobą człeka, co z piekła przybywa i do piekła musi wrócić.” Tak rzekł. A ja krzyknąłem: „Adelmusie, zaprawdę przybywasz z piekła?” I zadrżałem, albowiem dopiero co wyszedłem z nabożeństwa komplety, gdzie czytano straszliwe stronice o gniewie Pana. A on odrzekł: „Kaźń piekielna przewyższa nieskończenie wszystko, co język może wysłowić. Widzisz —rzekł —tę kapicę sofizmatów, w którą odziewałem się do dnia dzisiejszego? Ciąży mi brzemieniem, jakbym dźwigał na ramionach największą wieżę Paryża albo góry świata i nigdy już nie miał zbyć się tego ciężaru. I tę mękę wyznaczyła mi Boża sprawiedliwość za moją czczą chwałę, za to, że ciało swe miałem za miejsce rozkoszy i że mniemałem, iż więcej wiem od innych, i że znajdowałem upodobanie w rzeczach potwornych, które pieściłem miłośnie w wyobraźni, aż wytworzyły rzeczy jeszcze potworniejsze w duszy mej, i teraz będę musiał żyć z tym przez wieczność. Czy widzisz? Podszycie tej kapicy całe jakby z żaru i palącego ognia, a jest to ogień spalający ciało, i ta męka zadana mi została za haniebny grzech mojego ciała, które zbrukałem, i teraz nie mam wytchnienia, ogień ogarnia mnie i gorzeję! Podaj dłoń, mój piękny bakałarzu —rzekł mi jeszcze —aby nasze spotkanie było ci użytecznym pouczeniem, które daję ci w zamian za liczne pouczenia, jakie dałeś mi ty, podaj dłoń, piękny bakałarzu!” I pokiwał palcem swojej gorzejącej dłoni, i spadła mi na dłoń kropelka jego potu, i zdało się, że przepali mi rękę, i przez wiele dni nosiłem na niej znak, ale kryłem go przed wszystkimi. Potem zniknął między grobami i następnego ranka dowiedziałem się, że to ciało, które tak mnie przeraziło, leży już martwe u stóp skały.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю