Текст книги "Imię róży"
Автор книги: Умберто Эко
Жанр:
Исторические детективы
сообщить о нарушении
Текущая страница: 5 (всего у книги 40 страниц)
– Osiemnaście lat. Wróciłem na ziemię ojczystą. Studiowałem też w Oksfordzie. Badałem naturę.
– Natura jest dobra, bo to córa Boga —powiedział Hubertyn.
– I Bóg musi być dobry, skoro spłodził naturę —uśmiechnął się Wilhelm. —Studiowałem, spotkałem nader mądrych przyjaciół. Potem poznałem Marsyliusza, zniewoliły mnie jego myśli o cesarstwie, o ludzie, o nowym prawie dla królestw tej ziemi, i tak to trafiłem do tej gromadki naszych współbraci, którzy służą radą cesarzowi. Ale o tym wiesz, pisałem ci. Ucieszyłem się, kiedy powiedzieli mi w Bobbio, że jesteś tutaj. Myślałem, żeś stracony. Ale teraz, kiedy jesteś z nami, mógłbyś być nam nie lada wsparciem za kilka dni, kiedy przybędzie również Michał. Dojdzie do trudnego starcia.
– Niewiele miałbym do powiedzenia ponad to, co powiedziałem pięć lat temu w Awinionie. Kto przybędzie z Michałem?
– Paru z kapituły w Perugii, Arnold z Akwitanii, Hugo z Newcastle…
– Kto? —zapytał Hubertyn.
– Hugo z Novocastro, wybacz, używam mojego języka, nawet kiedy mówię poprawną łaciną. A dalej, Wilhelm z Alnwick. Zaś ze strony franciszkanów awiniońskich możemy liczyć na Hieronima, tego głupca z Kaffy, a przybędą może Berengar Talloni i Bonagratia z Bergamo.
– Ufajmy Bogu —rzekł Hubertyn —że ci ostatni nie chcą zbyt zrazić do siebie papieża. A kto bronił będzie stanowiska kurii, mam na myśli tych o zatwardziałych sercach?
– Z listów, które do mnie dotarły, domyślam się, że będzie wśród nich Wawrzyniec Decoalcone…
– Człek zły.
– Jan d’Anneaux…
– Ten jest biegły w teologii, strzeż się go.
– Będziemy strzec się. A wreszcie Jan de Baune.
– Będzie miał sprawę z Berengarem Tallonim.
– Tak, mniemam, że nie będziemy się nudzić —rzekł mój mistrz w świetnym nastroju. Hubertyn spojrzał nań z niepewnym uśmiechem.
– Nigdy nie mogę pojąć, kiedy wy, Anglicy, mówicie poważnie. Nie ma nic zabawnego w kwestii o takim znaczeniu. Gra toczy się o przetrwanie zakonu, który jest wszak twoim, a w głębi serca i moim. Będę zaklinał Michała, by nie wyruszał do Awinionu. Jan chce tego, zabiega o to, zbyt natarczywie go zaprasza. Nie ufajcie staremu Francuzowi. O Panie, w jakie ręce wpadł Twój Kościół! —Obrócił twarz w stronę ołtarza. —Przemieniony w nierządnicę, zmiękczony przez przepych, wije się w lubieżności niby wąż w ogniu! Od nagiej czystości stajenki w Betlejem, z drewna, jakim było lignum vitae [27]27
lignum vitae —drzewo życia
[Закрыть]krzyża, do orgii złota i kamienia, spójrz, nawet tutaj, widziałeś wszak portal, nie unika się pychy wizerunku! Bliskie są już dni Antychrysta, i boję się, Wilhelmie! —zerknął dokoła, wpatrując się wytrzeszczonymi oczyma w ciemne nawy, jakby Antychryst miał ukazać się lada moment, i ja naprawdę pomyślałem, że wnet go tu ujrzę. —Jego namiestnicy już tu są, rozesłani po świecie, jak Chrystus rozsyłał apostołów! Ciemiężą Państwo Boga, uwodzą oszustwem, obłudą i gwałtem. Wówczas to Bóg będzie musiał wysłać swoje sługi, Eliasza i Henocha, których zachował jeszcze przy życiu w ziemskim raju, by gdy nadejdzie dzień, zadali klęskę Antychrystowi, i przybędą prorokować odziani w worki, i głosić będą pokutę przykładem i słowem…
– Już przybyli, Hubertynie —rzekł Wilhelm wskazując swój habit franciszkanina.
– Lecz jeszcze nie zwyciężyli. Nadchodzi chwila, kiedy Antychryst, pełen wściekłości, rozkaże zabić Henocha i Eliasza i zabić ich ciała, by wszyscy ujrzeli i zlękli się naśladować ich. Tak jak chcą zabić mnie…
W tym momencie pomyślałem z przerażeniem, że Hubertyn padł ofiarą jakiegoś boskiego szaleństwa, i zląkłem się o jego rozum. Dziś, patrząc wstecz i wiedząc wszystko, co wiem, to jest, że rok później został zabity tajemniczo w pewnym niemieckim mieście, i nigdy nie dowiedziano się przez kogo, jestem jeszcze bardziej przerażony, ponieważ widzę, iż owego wieczoru Hubertyn prorokował.
– Wiesz, że opat Joachim powiedział prawdę. Doszliśmy do szóstej ery ludzkich dziejów, kiedy to pojawi się dwóch antychrystów, Antychryst mistyczny i Antychryst właściwy, i to dzieje się teraz, po Franciszku, który odtworzył w swoim ciele pięć ran Ukrzyżowanego Jezusa. Bonifacy był Antychrystem mistycznym, zaś ustąpienie Celestyna jest nieważne. Bonifacy był bestią wychodzącą z morza, której siedem głów przedstawia siedem grzechów głównych, zaś dziesięć rogów łamanie przykazań, a otaczają ją kardynałowie, szarańcze, których ciałem jest Apollyon! Liczbą bestii, jeśli czytać jej imię w alfabecie greckim, jest Benedicti! —Przyjrzał mi się, by zobaczyć, czy pojąłem, i uniósł palec napominając mnie. —Benedykt XI był Antychrystem właściwym, bestią wychodzącą z ziemi! Potwór nieprawości i niegodziwości rządził z przyzwolenia Boga Jego Kościołem, by cnota następcy rozbłysła chwałą!
– Ależ, ojcze święty —ważyłem się zaprzeczyć ledwie słyszalnym głosem wszak jego następcą jest Jan!
Hubertyn przyłożył dłoń do czoła, jakby chciał wymazać dokuczliwy sen. Oddychał z trudem, był zmęczony.
– Słusznie. Rachunek był błędny, wciąż czekamy na papieża anielskiego… Lecz tymczasem pojawili się Franciszek i Dominik. —Wzniósł wzrok do nieba i rzekł jakby w modlitwie (lecz byłem pewny, że recytował stronicę ze swojej wielkiej księgi o drzewie żywota): – Quorum primus seraphico calculo purgatus et ardore celico inflammatus totum incendere videbatur. Secundus vero verbo predicationis fecundus super mundi tenebras clarius radiavit [28]28
Quorum primus… —Pierwszy z nich, z anielskiego wyboru oczyszczony i natchniony niebiańskim żarem, zdawał się rozniecać płomienie. Drugi zaś, napełniony słowem modlitwy, promienniej zajaśniał ponad ciemnościami świata.
[Закрыть] …Tak, jeśli takie były obietnice, papież anielski musi przyjść.
– I oby tak się stało, Hubertynie —powiedział Wilhelm. —Na razie jestem tu, by zapobiec wypędzeniu człowieczego cesarza. O twoim papieżu anielskim mówił także brat Dulcyn…
– Nie wypowiadaj więcej imienia tego węża! —ryknął Hubertyn, i po raz pierwszy ujrzałem, jak przeobraził się z człeka strapionego w zagniewanego. —Zbrukał słowa Joachima z Kalabrii, uczynił z nich żagiew śmierci i plugastwa! Jeśli Antychryst miał swych wysłanników, on nim był. Lecz ty, Wilhelmie, mówisz tak, bo w istocie nie wierzysz w nadejście Antychrysta, a twoi mistrzowie z Oksfordu nauczyli cię bałwochwalczej czci dla rozumu, wyjaławiając wieszcze władze twojego serca!
– Mylisz się, Hubertynie —odparł z wielką powagą Wilhelm. —Wiesz, że najbardziej z moich mistrzów czczę Rogera Bacona…
– Który roił o latających maszynach —zadrwił boleśnie Hubertyn.
– Który jasno i bez ogródek mówił o Antychryście, dostrzegał jego znaki w znieprawieniu świata i w osłabieniu mądrości. Lecz nauczał, że jest jeden tylko sposób przygotowania się na jego przyjście: badanie sekretów natury, używanie wiedzy dla ulepszenia rodzaju ludzkiego. Możesz przygotować się do walki z Antychrystem badając lecznicze przymioty ziół, naturę kamieni, a nawet kreśląc plany latających maszyn, które budzą twój uśmiech.
– Antychryst twojego Bacona był tylko wymówką, by oddawać się pysze rozumu.
– Lecz wymówką świętą.
– Nic, co służy za wymówkę, nie jest święte. Wilhelmie, wiesz, że życzę ci dobrze. Wiesz, jak wielką ufność pokładam w tobie. Skarć rozum, naucz się opłakiwać rany Pana, wyrzuć precz swoje księgi.
– Zachowam tylko twoją —uśmiechnął się Wilhelm. Hubertyn też uśmiechnął się i pogroził mu palcem.
– Niemądry Angliku. I nie wyśmiewaj zbytnio swoich bliźnich. Raczej lękaj się tych, których nie możesz pokochać. I strzeż się opactwa. Nie podoba mi się to miejsce.
– Właśnie zamierzam lepiej je poznać —rzekł Wilhelm na pożegnanie. —Chodźmy, Adso.
– Ja ci powiadam, że nie jest dobre, ty zaś chcesz je poznać. Ach! —rzekł Hubertyn potrząsając głową.
– Ano właśnie —rzekł Wilhelm, który dotarł już do połowy nawy —kim jest ten mnich, podobny do zwierzęcia i mówiący językiem z wieży Babel?
– Salwator? —Hubertyn, który już klękał, odwrócił się. —Zdaje się, że wniosłem go w wianie temu opactwu… Wraz z klucznikiem. Kiedy zrzuciłem habit franciszkański, wróciłem na jakiś czas do mojego dawnego klasztoru w Casale i zastałem tam innych braci pogrążonych w trwodze, albowiem wspólnota oskarżała ich, że są duchownikami z mojej sekty… tak się wyrażali. Ująłem się za nimi i uzyskałem, że mogli pójść w moje ślady. A dwóch, Salwatora i Remigiusza, zastałem właśnie tutaj, kiedy przybyłem w minionym roku. Salwator… Doprawdy wygląda jak bestia. Ale jest usłużny.
Wilhelm zawahał się przez chwilę.
– Usłyszałem, jak mówi: penitenziagite.
Hubertyn milczał. Machnął ręką, jakby chciał odpędzić dręczącą go myśl.
– Nie, nie sądzę. Wiesz, jacy są ci świeccy bracia. To wieśniacy, którzy słuchali może jakiegoś wędrownego kaznodziei i sami nie wiedzą, co mówią. Salwatorowi mam co innego do zarzucenia; jest to bestia żarłoczna i lubieżna. Ale nic, nic a nic przeciwko ortodoksji. Nie, choroba opactwa tkwi gdzie indziej, szukaj jej u tych, co wiedzą za dużo, nie zaś u tych, co nie wiedzą nic. Nie buduj zamku podejrzeń na jednym słowie.
– Nie uczynię tego nigdy —odparł Wilhelm. —Właśnie, by tego nie czynić, porzuciłem obowiązki inkwizytora. Ale lubię słuchać słów, a później rozmyślać nad nimi.
– Za dużo myślisz. Chłopcze —powiedział zwracając się ku mnie —nie bierz zbyt złego przykładu ze swojego mistrza. Jedyną rzeczą, o której winno się myśleć, i widzę to u schyłku mego żywota, jest śmierć. Mors est quies viatoris – finis est omnis lahoris [29]29
Mors est quies… —Śmierć jest spoczynkiem podróżnego, jest kresem mozołu wszelkiego.
[Закрыть] .Ostawcie mnie z moją modlitwą.
PRZED NONĄ
Kiedy to Wilhelm odbywa wielce uczoną rozmowę z herborystą Sewerynem.
Przebyliśmy z powrotem główną nawę i wyszliśmy drzwiami, którymi i weszliśmy. Dźwięczały mi jeszcze w uszach słowa Hubertyna.
– To człek… dziwny —ośmieliłem się rzec.
– Jest, lub był, pod wieloma względami człowiekiem niezwykłym. Lecz właśnie z tego bierze się owa dziwność. Tylko w ludziach małych nie widzimy niczego nadzwyczajnego. Hubertyn mógłby był zostać jednym z owych kacerzy, do których spalenia przyłożył ręki, albo kardynałem Świętego Kościoła Rzymskiego. Zbliżył się znacznie do obu tych spaczeń. Kiedy rozmawiam z Hubertynem, mam uczucie, że piekło jest rajem oglądanym z drugiej strony.
Nie pojąłem, co chciał powiedzieć.
– Z jakiej to strony? —spytałem.
– Otóż to —potaknął Wilhelm —rzecz w tym, by wiedzieć, czy są jakoweś strony i czy jest całość. Lecz nie słuchaj tego, co mówię. I nie zerkaj więcej na ten portal —powiedział klepiąc mnie leciutko w kark, albowiem mój wzrok przyciągnęły rzeźby, które widziałem już wchodząc. —Dosyć cię straszono. Na wszystkie sposoby.
Kiedy odwracałem się ku wyjściu, zobaczyłem przed sobą jakiegoś mnicha. Był mniej więcej w tym samym wieku co Wilhelm. Uśmiechnął się i pozdrowił nas uprzejmie. Oznajmił, że jest Sewerynem z Sant’Emmerano, że jest tu ojcem herborystą, któremu powierzono pieczę nad łaźnią, szpitalem, warzywnikiem, i że oddaje się na nasze usługi, jeślibyśmy chcieli lepiej poznać teren opactwa.
Wilhelm podziękował mu i oznajmił, że zauważył już, przybywając tutaj, piękny ogród, w którym, jak się zdaje, są nie tylko warzywa, lecz także rośliny lecznicze, jeśli można dostrzec pod śniegiem.
– Latem lub wiosną przy tej rozmaitości ziela, a każde ozdobione kwieciem, nasz ogród piękniej wyśpiewuje chwałę Stwórcy —powiedział Seweryn, jakby prosząc o wybaczenie —lecz także o tej porze roku oko zielarza w zeschłych łodygach dostrzega rośliny, które wyrosną i mogę rzec ci, że ten ogród jest bogatszy niż jakiekolwiek herbarium i bardziej odeń kolorowy, choćby nie wiem jak piękne były w owym herbarium miniatury. Zresztą również zimą rosną pożyteczne zioła, zaś inne zebrałem i trzymam w pracowni umieszczone w naczyniach i gotowe do użycia. I tak, korzeniami kobylego szczawiu leczą się katary, wywar z prawoślazu jest dobry na okłady przy chorobach skóry, łopuch goi egzemy, skruszonymi i roztartymi kłączami wężownika można leczyć biegunki i niektóre choroby kobiece, lippia trójlistna jest dobra na trawienie, podbiał nadaje się na kaszel; i mamy też dobrą goryczkę na trawienie i lukrecję, i jałowiec, z którego przygotowujemy napary, czarny bez, żeby robić z jego kory wywar na wątrobę, mydlnicę, której korzenie moczy się w zimnej wodzie i która jest na katar, i kozłek lekarski, którego przymioty z pewnością nie są ci obce.
– Masz zioła najrozmaitsze i w najrozmaitszych klimatach rosnące. Jak to możliwe?
– Z jednej strony zawdzięczam to miłosierdziu Pana Naszego, który ten płaskowyż umieścił okrakiem na łańcuchu gór zwróconym na południe ku morzu, skąd wieją wiatry ciepłe, zaś na północ ku górom jeszcze wyższym, skąd napływają balsamy leśne. A z drugiej strony zawdzięczam to biegłości, którą zyskałem, niegodny, z woli moich mistrzów. Pewne rośliny rosną nawet w nieprzyjaznym dla nich klimacie, jeśli sprzyja im gleba, mają stosowny pokarm i zabiega się o to, by rosły.
– Czy macie również rośliny dobre tylko do jedzenia? —spytałem.
– Mój młody, wygłodniały źrebcu, nie ma takich roślin, które nadawałyby się do spożycia, zaś nie miały, stosowane w odpowiedniej dawce, właściwości leczniczych. Dopiero nadużycie czyni z nich przyczynę choroby. Weźmy dynię. Ma naturę zimną i wilgotną i gasi pragnienie, lecz kiedy zjesz ją zepsutą, spowoduje biegunkę i będziesz musiał zawrzeć swe trzewia przy pomocy mieszaniny solanki z gorczycą. A cebula? Jest ciepła i wilgotna, w małej ilości daje siłę męską, tym naturalnie, którzy nie złożyli naszych ślubów, lecz użyta w nadmiarze wywołuje ociężałość głowy, a wtedy nie obejdzie się bez mleka z octem. Oto powód —dodał kąśliwie —by młody mniszek skąpił jej sobie. Jedz natomiast czosnek. Jest ciepły i suchy, dobry przeciwko truciźnie. Lecz nie należy przesadzać, albowiem zbyt wiele humorów usuwa z mózgu. Fasola daje obfitość uryny i tuczy, a obie te rzeczy są bardzo właściwe. Lecz sprowadza też złe sny. Dużo jednak mniej niż niektóre inne zioła, bo są nawet takie, co wywołują niedobre wizje.
– Które to? —spytałem.
– Oho, nasz nowicjusz zbyt wiele chce wiedzieć. Te sprawy znać może jedynie herborysta, w przeciwnym bowiem wypadku ktoś nieroztropny mógłby powodować wizje u każdego, kto mu się nawinie, albo kłamać wykorzystując zioła.
– Lecz starczy odrobina pokrzywy —rzekł w tym momencie Wilhelm —lub roybra, lub olieribus, by obronić się przed wizjami. Spodziewam się, że masz te dobre zioła.
Seweryn spojrzał na mistrza spod oka.
– Interesujesz się herboryzacją?
– Nader pobieżnie —odparł skromnie Wilhelm. —Miałem kiedyś w ręku Theatrum SanitatisUbubkasyma z Baldach…
– Abul Asan al Muktar ibn Botlan.
– Lub Ellucasim Elimittar, jeśli chcesz. Zastanawiam się, czy znalazłbym tutaj kopię tego dzieła.
– I piękniejsze jeszcze, z licznymi obrazkami kunsztownej roboty.
– Chwała niech będzie niebiosom. I znajdę De virtutibus herbarumPlateariusza?
– To też, i De plantis,i De vegetalibusArystotelesa w tłumaczeniu Alfreda z Sareshel.
– Słyszałem, że w istocie nie jest to dzieło Arystotelesa —zauważył Wilhelm —podobnie jak odkryto, że nie Arystoteles napisał De causis.
– Tak czy owak to wyśmienita księga —zauważył Seweryn, a mój mistrz potaknął z wielką skwapliwością, nie pytając, czy aptekarz ma na myśli De vegetalibus, czyteż De causis,dzieła nie znane mi, ale oba znakomite, czego domyśliłem się z rozmowy.
– Miło byłoby —rzekł na zakończenie Seweryn —mieć z tobą raz i drugi zacną pogawędkę o ziołach.
– Mnie tym bardziej —zapewnił Wilhelm —lecz czy nie pogwałcimy reguły milczenia, która, jak mi się zdaje, obowiązuje w waszym zakonie?
– Reguła —wyjaśnił Seweryn —dostosowała się w ciągu wieków do potrzeb rozmaitych wspólnot. Przewidywała Boskie lectio,lecz nie studium,wiesz jednak, jak znakomicie nasz zakon rozwinął badania nad rzeczami Boskimi i ludzkimi. Reguła przewiduje wspólne dormitorium, lecz czasem słuszne jest, jak to dzieje się u nas, by mnisi mieli sposobność do namysłu także w ciągu nocy, więc każdy śpi w swojej celi. Reguła jest bardzo surowa w sprawie milczenia i także u nas nie tylko mnich, który wykonuje pracę ręczną, ale i ów, który pisze lub czyta, nie może rozmawiać ze swoimi braćmi. Lecz opactwo to przede wszystkim wspólnota mędrców i często jest rzeczą pożyteczną, by mnisi wymieniali między sobą skarby nauki, które gromadzą. Wszelką rozmowę mającą za przedmiot nasze uczone badania uznaje się za słuszną i korzystną, byleby nie toczyła się w refektarzu lub podczas świętych oficjów.
– Czy często miałeś sposobność rozmawiać z Adelmusem z Otrantu? —spytał nagle Wilhelm.
Nie wyglądało na to, by Seweryna to pytanie zaskoczyło.
– Widzę, że opat wyjawił ci już wszystko —rzekł. —Nie. Nieczęsto z nim rozmawiałem. Spędzał czas na iluminowaniu. Czasem słyszałem, jak prowadził dysputę z innymi mnichami, z Wenancjuszem z Salvemec lub Jorgem z Burgos, o naturze swej pracy. Zresztą nie spędzam dnia w skryptorium, lecz w mojej pracowni —i wskazał na budynek szpitala.
– Pojmuję —rzekł Wilhelm. —Nie wiesz zatem, czy Adelmus miewał wizje.
– Wizje?
– Jak te, na przykład, które dają twoje zioła.
Seweryn zesztywniał.
– Powiedziałem już, że starannie chronię te zioła, które mogą być niebezpieczne.
– Nie to mam na myśli —zapewnił skwapliwie Wilhelm. —Mówiłem o wizjach w ogóle.
– Nie rozumiem —obstawał przy swoim Seweryn.
– Myślałem, że mnich, który krąży nocą po Gmachu, gdzie podług opata mogą zdarzyć się rzeczy… straszne każdemu, kto wtargnie tam o zakazanej godzinie, otóż, powiadam, pomyślałem, że mógł był paść ofiarą jakichś diabelskich wizji i że to one pchnęły go przez okno.
– Jak już rzekłem, nie bywam w skryptorium, chyba że potrzebuję jakiejś księgi, ale zwykle wystarczą mi moje herbaria, które trzymam w szpitalu. Powiedziałem ci, że Adelmus trzymał się blisko z Jorgem, Wenancjuszem i… oczywiście Berengarem.
Nawet ja dostrzegłem leciutkie wahanie w głosie Seweryna. Nie umknęło też uwadze mego mistrza.
– Berengarem? I czemu oczywiście?
– Berengar z Arundel, pomocnik bibliotekarza. Byli rówieśnikami, razem odbywali nowicjat, nie dziwota, że mieli sobie niejedno do powiedzenia. To właśnie miałem na myśli.
– To miałeś na myśli —rzekł wówczas Wilhelm. I zdumiałem się, gdyż nie nalegał na tę sprawę. Zmienił nagle przedmiot rozmowy: —Ale może czas już, byśmy zajrzeli do Gmachu. Będziesz naszym przewodnikiem?
– Z przyjemnością —odparł Seweryn z aż nazbyt widoczną ulgą. Poprowadził nas wzdłuż warzywnika i wyszliśmy wprost na zachodnią fasadę Gmachu.
– Od warzywnika jest wejście, które prowadzi do kuchni —powiedział —ale kuchnia zajmuje tylko zachodnią połowę parteru, w drugiej połowie jest refektarz… Natomiast wychodząc przez tyły kościelnego chóru dociera się od południa do dwojga innych drzwi prowadzących i do kuchni, i do refektarza. Ale wejdźmy tędy, gdyż z kuchni będziemy mogli dostać się później do refektarza.
Kiedy wszedłem do obszernej kuchni, zauważyłem, że Gmach ma wewnątrz, na całej swej wysokości, ośmiokątny dziedziniec; jak spostrzegłem później, był czymś w rodzaju olbrzymiej studni, pozbawionej dostępu, na którą wychodziły ze wszystkich pięter szerokie okna, takie same jak te od strony zewnętrznej. Kuchnię stanowiła ogromna sień pełna dymu, gdzie liczna służba w pośpiechu przygotowywała wieczerzę. Dwoje służby przyrządzało na wielkim stole pasztet z jarzyn, pęcaku, owsa i żyta, szatkując rzepę, rzeżuchę, rzodkiew i marchew. Obok inny z kucharzy właśnie kończył gotować ryby w wodzie z winem i pokrywał je sosem złożonym z szałwi, pietruszki, tymianku, czosnku, pieprzu i soli.
W stronę baszty zachodniej sięgał olbrzymi piec chlebowy, który błyskał już czerwonawymi płomieniami. W baszcie południowej mieściło się ogromne palenisko, nad którym kipiały kotły i obracały się rożny. Przez drzwi prowadzące na klepisko za kościołem wchodzili w tym momencie świniarze, dźwigając mięso ubitych wieprzy. Wyszliśmy tymiż drzwiami i znaleźliśmy się na klepisku, we wschodnim zakątku płaskowyżu, obok muru, przy którym wznosiły się liczne zabudowania. Seweryn objaśnił mnie, że najbliżej nas są chlewy, dalej zaś stajnie, obory dla wołów, kurniki i okryta dachem zagroda dla owiec. Przed chlewami świniarze mieszali w wielkiej kadzi krew ubitych dopiero co świń. żeby nie zakrzepła. Jeśli była dobrze i od razu mieszana, mogła stać potem przez najbliższe dni, a to dzięki surowości klimatu —dopóki nie zostaną z niej zrobione kiszki.
Wróciliśmy do Gmachu i ledwie rzuciliśmy okiem na refektarz, przez który przeszliśmy do baszty wschodniej. Z dwóch baszt, których wnętrze było częścią refektarza, w północnej mieścił się kominek, zaś w drugiej kręte schody prowadzące do skryptorium, to jest na pierwsze piętro. Stąd mnisi udawali się codziennie do pracy albo też wchodzili jednymi z dwojga schodów, nie tak wygodnych, lecz za to dobrze ogrzanych, które spiralnie pięły się z kuchni na tyłach paleniska i pieca chlebowego.
Wilhelm zapytał, czy zastaniemy kogoś w skryptorium, skoro jest niedziela. Seweryn uśmiechnął się i wyjaśnił, że dla benedyktyńskiego mnicha trud jest modlitwą. W niedzielę oficja trwają dłużej, lecz mnisi przydzieleni do ksiąg również w ten dzień spędzają tam kilka godzin, zwykle poświęconych owocnym wymianom uczonych spostrzeżeń, rad, przemyśleń dotyczących świętych pism.