355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Умберто Эко » Imię róży » Текст книги (страница 35)
Imię róży
  • Текст добавлен: 19 сентября 2016, 14:44

Текст книги "Imię róży"


Автор книги: Умберто Эко



сообщить о нарушении

Текущая страница: 35 (всего у книги 40 страниц)

Wilhelm tłumaczył z trudem, wyszukując właściwych słów, czasem zatrzymując się. Tłumacząc uśmiechał się, jakby rozpoznawał rzeczy, które spodziewał się znaleźć. Przeczytał na głos pierwszą stronicę, potem przerwał, jakby nie ciekawiło go, co dalej, i jął przerzucać w pośpiechu następne karty, ale po kilku napotkał opór, ponieważ u góry bocznego marginesu, wzdłuż cięcia, były zlepione ze sobą, jak to zdarza się, kiedy —wilgotniejąc i ulegając uszkodzeniom —materia papierowa tworzy jakby lepką masę. Jorge usłyszał, że szelest przewracanych kart ustał, i zachęcił Wilhelma:

– Dalej, czytaj, przewracaj karty. Jest twoja, zasłużyłeś na nią.

Wilhelm roześmiał się z miną dosyć rozbawioną.

– Więc nie jest prawdą, że uważasz mnie za nader bystrego, Jorge! Nie widzisz tego, ale mam na dłoniach rękawiczki. Mając palce tak uwięzione, nie mogę rozkleić kart. Powinienem był zabrać się do tego gołymi rękami, zwilżać palce językiem, jak zdarzało mi się to czynić dziś rano, kiedy czytałem w skryptorium i kiedy to nagle i ta tajemnica stała się dla mnie jasna, i powinienem przewracać tak karty, aż trucizna dostanie mi się do ust we właściwej dawce. Mówię o truciźnie, którą kiedyś, dawno temu, ukradłeś z pracowni Seweryna, może już wtedy zatroskany, usłyszałeś bowiem, jak ktoś w skryptorium przejawia zaciekawienie albo dla finis Africae,albo dla zaginionej księgi Arystotelesa, albo dla jednego i drugiego. Myślę, że przechowywałeś ampułkę długo, z postanowieniem, że uczynisz z niej użytek, kiedy dostrzeżesz zagrożenie. I dostrzegłeś je przed kilkoma dniami, kiedy z jednej strony Wenancjusz zbyt się zbliżył do tematu księgi, zaś Berengar, przez lekkomyślność, przez żądzę pustej chwały, by zaimponować Adelmusowi, okazał się mniej dbały o tajemnicę, niż się spodziewałeś. Wtedy przyszedłeś tu i przygotowałeś pułapkę. W sam czas, ponieważ kilka nocy później Wenancjusz dotarł tutaj, zabrał księgę, przerzucił pożądliwie, z prawie fizyczną żarłocznością. Rychło poczuł się źle i pobiegł szukać pomocy w kuchni. Tam też umarł. Czy mylę się?

– Nie, ciągnij.

– Reszta jest prosta. Berengar znalazł ciało Wenancjusza w kuchni, zląkł się, że wyniknie z tego śledztwo, gdyż w gruncie rzeczy to, że Wenancjusz trafił nocą do Gmachu, wynikło stąd, iż on, Berengar, wyjawił przedtem wszystko Adelmusowi. Nie wiedział, co zrobić, wziął ciało na ramiona i wrzucił do kadzi z krwią, mniemając, że wszyscy pomyślą, iż utopił się.

– A skąd ty wiesz, że tak to było?

– Wiesz także ty, widziałem, jakeś się zachował, kiedy znaleziono u Berengara płótno zbrukane krwią. Tym płótnem ów lekkomyślny wytarł sobie ręce po wrzuceniu Wenancjusza do krwi. Ale ponieważ Berengar przepadł, musiał przepaść z księgą, która teraz zaciekawiła także jego. Ty zaś oczekiwałeś, że znajdą go gdzieś nie zakrwawionego, lecz otrutego. Reszta jest jasna. Seweryn znalazł księgę, albowiem Berengar najpierw poszedł do szpitala, by tam przeczytać ją, bezpieczny od niedyskretnych spojrzeń. Malachiasz zabił Seweryna nakłoniony przez ciebie i sam umarł, kiedy wrócił tutaj, żeby dowiedzieć się, cóż jest takiego zakazanego w przedmiocie, który uczynił go mordercą. Oto mamy wyjaśnienie wszystkich trupów… Jakiż głupiec…

– Kto?

– Ja. Z powodu jednego zdania Alinarda wmówiłem sobie, że rytm zabójstw idzie według rytmu siedmiu trąb Apokalipsy. Grad dla Adelmusa, a było to samobójstwo. Krew dla Wenancjusza, a był to dziwaczny pomysł Berengara; woda dla Berengara, a było to wydarzenie przypadkowe; trzecia część nieba dla Seweryna, a Malachiasz uderzył go sferą niebieską, gdyż była to jedyna rzecz, jaka znalazła się pod ręką. Wreszcie skorpiony dla Malachiasza… Czemuś rzekł mu, że księga ma moc tysiąca skorpionów?

– Z twojej przyczyny. Alinard przekazał mi swoją myśl, potem usłyszałem od kogoś, że ty też uznałeś ją za przekonywającą… Więc powiedziałem sobie, że tymi zgonami rządzi plan Boży, za który ja nie jestem odpowiedzialny. I zapowiedziałem Malachiaszowi, że jeśli będzie ciekawy, sczeźnie według tego samego planu Bożego, jak się i zdarzyło…

– Więc to tak… Sporządziłem sobie fałszywy schemat, by objaśniać posunięcia winowajcy, winowajca zaś dostosował się doń. I właśnie ten fałszywy schemat naprowadził mnie na twój ślad. W naszych czasach wszyscy mają obsesję księgi Jana, lecz ty wydałeś mi się tym, który najwięcej nad nią medytuje, i to nie tyle z powodu swoich spekulacji dotyczących Antychrysta, ale dlatego, że pochodzisz z kraju, gdzie powstały najwspanialsze Apokalipsy. Pewnego dnia ktoś mi powiedział, że najpiękniejsze kodeksy tej księgi, jakie są w bibliotece, sprowadziłeś ty. Potem któregoś dnia Alinard majaczył o jakimś swoim tajemniczym wrogu, który pojechał po księgi do Silos (zaciekawił mnie fakt, że jak powiedział, ten ktoś przed czasem wkroczył do królestwa ciemności; w tamtej chwili można było mniemać, że miał na myśli śmierć w młodym wieku, lecz napomknął o twojej ślepocie). Silos jest blisko Burgos, a dzisiaj rano znalazłem w katalogu serię ksiąg tyczących się hiszpańskich Apokalips,nabytych w okresie, kiedy ty nastąpiłeś albo miałeś nastąpić po Pawle z Rimini. A wśród tych nabytków była i ta księga. Lecz nie mogłem być pewny mojej rekonstrukcji, dopóki nie dowiedziałem się, że skradziona księga miała karty z płótna. Wtenczas przypomniałem sobie o Silos i byłem pewny. Naturalnie, w miarę jak nabierało kształtu wyobrażenie o tej księdze i jej jadowitej mocy, rozpadało się wyobrażenie apokaliptycznego schematu, aczkolwiek nie byłem w stanie pojąć, w jaki sposób księga i seria trąb prowadziły, jedno i drugie, do ciebie, i tym lepiej pojmowałem dzieje księgi, że idąc za apokaliptycznym następstwem, musiałem pomyśleć i o twoich rozmowach na temat śmiechu. Tak że dzisiejszego wieczoru, kiedy nie wierzyłem już w schemat apokaliptyczny, nalegałem na to, by mieć baczenie na obory, gdzie oczekiwał mnie głos szóstej trąby, i tam właśnie, przez czysty przypadek, Adso dostarczył mi klucza pozwalającego wejść do finis Africae.

– Nie rozumiem —rzekł Jorge. —Pysznisz się tym, że idąc za swoim rozumem, dotarłeś do mnie, a przecież dowodzisz mi, że dotarłeś idąc za racją błędną. Co chcesz mi przez to powiedzieć?

– Tobie nic. Jestem zbity z pantałyku, to wszystko Ale nieważne. Znalazłem się tutaj.

– Pan zagrzmiał na siedmiu trąbach. Ty zaś, choć tkwiąc w błędzie, usłyszałeś przecież niewyraźne echo tego dźwięku.

– Powiedziałeś to już we wczorajszym wieczornym kazaniu. Starasz się sam siebie przekonać, że cała ta historia potoczyła się według planu Bożego, by sam przed sobą ukryć fakt, że jesteś mordercą.

– Ja nie zabiłem nikogo. Każdy padł według swojego przeznaczenia i z przyczyny swoich grzechów. Ja byłem tylko narzędziem.

– Wczoraj powiedziałeś, że nawet Judasz był tylko narzędziem. A przecież został potępiony.

– Godzę się na to, że grozi mi potępienie. Pan mnie rozgrzeszy, gdyż wie, że działałem dla jego chwały. Moim obowiązkiem było chronienie biblioteki.

– Dopiero co gotów byłeś zabić także mnie i nawet tego chłopca…

– Jesteś bystrzejszy, ale nie lepszy od innych.

– A co się zdarzy teraz, teraz, kiedy odkryłem pułapkę?

– Zobaczymy —odparł Jorge. —Nie chcę koniecznie twojej śmierci. Może zdołam cię przekonać. Ale powiedz mi wpierw, jak odgadłeś, że chodzi o drugą księgę Arystotelesa.

– Nie wystarczyłyby mi z pewnością twoje anatemy przeciwko śmiechowi ani ta odrobina tego, co wiedziałem o dyspucie, jaką miałeś z innymi. Pomogły mi notatki zostawione przez Wenancjusza. W pierwszej chwili nie pojmowałem, o czym mówią. Ale były tam napomknienia o bezwstydnym kamieniu, który toczy się przez równinę, o konikach polnych, które będą śpiewać pod ziemią, o czcigodnych drzewach figowych. Czytałem już coś podobnego; sprawdziłem w ostatnich dniach. Są to przykłady, które Arystoteles przytacza w pierwszej księdze Poetykii w Retoryce.Potem przypomniałem sobie, że Izydor z Sewilli definiuje komedię jako coś, co opowiada stupra virginum et amores meretricum [133]133
  stupra virginum et amores meretricum —o gwałtach dziewcząt i miłostkach nierządnic


[Закрыть]
Stopniowo zarysowała mi się w umyśle ta druga księga taka, jaką powinna być. Mógłbym ci ją opowiedzieć prawie całą, nie czytając stronic, które miały przekazać mi jad. Komedia rodzi się w komai,czyli w wioskach rolników, jako swawolny obrządek po posiłku lub święcie. Nie opowiada o ludziach sławnych i potężnych, ale o istotach niecnych i śmiesznych, przecież nie występnych, i nie kończy się śmiercią bohaterów. Osiąga skutek śmieszności pokazując słabości i przywary ludzi pospolitych. Tutaj Arystoteles uważa skłonność do śmiechu za siłę dobrą, która może mieć też walor poznawczy, jeśli poprzez przemyślne zagadki i nieoczekiwane metafory, choć mówiąc o rzeczach odmiennych od tego, czym są, jakby kłamała, w rzeczywistości zmusza nas do patrzenia lepiej i każe powiedzieć: więc to było naprawdę tak, a ja o tym nie wiedziałem. Prawda osiągnięta przez pokazanie ludzi i świata jako gorszych od tego, czym są lub za co ich uważamy, gorszych w każdym razie, niż pokazały ich poematy heroiczne, tragedie, żywoty świętych. Czy tak?

– Mniej więcej. Odtworzyłeś to czytając inne księgi?

– Nad wieloma z nich pracował Wenancjusz. Mniemam, że Wenancjusz od dawna poszukiwał tej księgi. Musiał przeczytać w katalogu wskazówki, które przeczytałem też ja, i przekonać się, że tej właśnie szuka. Ale nie wiedział, jak dostać się do finis Africae.Kiedy usłyszał, że Berengar mówi o tym Adelmusowi, rzucił się jak pies za zającem.

– Tak było, zaraz to zobaczyłem. Pojąłem, że nadszedł moment, kiedy muszę bronić biblioteki zębami…

– I nałożyłeś maść. Musiało ci to przyjść trudno… nie widząc.

– Teraz moje dłonie widzą więcej niż twoje oczy. Sewerynowi zabrałem także pędzelek. I ja też użyłem rękawiczek. Była to piękna myśl, prawda? Niełatwo przyszło ci dojść do niej.

– Tak. Myślałem o mechanizmie bardziej złożonym, o zatrutym zębie lub czymś podobnym. Muszę powiedzieć, że twoje rozwiązanie było wzorowe, ofiara zatruwała się sama, i to właśnie tym bardziej, im bardziej wciągała się w czytanie…

Poczułem nagle dreszcz, zdałem sobie bowiem sprawę z tego, że w tym momencie ci dwaj, którzy zwarli się ze sobą w śmiertelnej walce, podziwiali się wzajemnie, jakby każdy z nich działał po to tylko, by uzyskać poklask drugiego. Przez mój umysł przemknęła myśl, że biegłość okazana przez Berengara, by uwieść Adelmusa, oraz proste i naturalne gesty, którymi dzieweczka wzbudziła moją namiętność, były niczym, gdy chodzi o przemyślność i szaleńczą zręczność w zdobywaniu innego człowieka, wobec uwodzicielskiej siły, jaka pyszniła się na moich oczach w tym momencie i jaka działała przez siedem dni, albowiem każdy z dwóch rozmówców wyznaczał, by tak rzec, tajemne spotkania drugiemu i każdy wzdychał sekretnie do aprobaty tego drugiego, podziwianego i znienawidzonego.

– Ale teraz powiedz mi —mówił właśnie Wilhelm —dlaczego? Dlaczego chciałeś chronić tę księgę bardziej niż tyle innych? Kryłeś też, choć nie za cenę zbrodni, rozprawy z nekromancji, stronice, na których bluźni się, być może, przeciwko imieniu Boga, ale z przyczyny tych oto stronic gubiłeś swoich braci i gubiłeś sam siebie. Jest tyle innych ksiąg, które mówią o komedii, tyle innych jeszcze, które zawierają pochwałę śmiechu. Dlaczego ta właśnie przepajała cię takim przerażeniem?

– Bo jest księga Fifozofa. Każda z ksiąg tego człeka zniszczyła cząstkę mądrości, którą chrześcijaństwo nagromadziło w ciągu wieków. Ojcowie powiedzieli to, co należało wiedzieć o mocy słowa, i wystarczyło, że Boecjusz skomentował Filozofa, by Boska tajemnica Słowa przeobraziła się w ludzką parodię kategorii i sylogizmu. Księga Genezismówi to, co trzeba wiedzieć o układzie kosmosu, a wystarczyło odkrycie ksiąg fizycznych Filozofa, by wszechświat pomyślano na nowo, w terminach materii tępej i lepkiej, i by Arab Awerroes prawie przekonał wszystkich o wieczności świata. Wiemy wszystko o imionach Bożych, a pogrzebany przez Abbona dominikanin —uwiedziony przez Filozofa —wyraził je na nowo, krocząc pełnymi pychy ścieżkami rozumu przyrodzonego. Tak i kosmos, który według Aeropagity objawiał się temu, kto umiał patrzeć do góry na świetlistą kaskadę wzorcowej przyczyny pierwszej, stał się złożem ziemskich wskazówek, od których pniemy się, by nazwać abstrakcyjną przyczynę skuteczną. Wpierw patrzyliśmy w niebo, czasem jeno racząc zerknąć gniewnie na szlam materii, teraz patrzymy na ziemię i wierzymy w niebo podług świadectwa ziemi. Każde słowo Filozofa, na którego przysięgają teraz nawet święci i papieże, obracało do góry nogami obraz świata. Ale nie doszedł do wywrócenia obrazu Boga. Gdyby ta księga stała się… gdyby była materią swobodnej interpretacji, przekroczylibyśmy ostatnią już granicę.

– Ale co cię przeraziło w tym wykładzie o śmiechu? Nie usuniesz śmiechu usuwając tę księgę.

– Z pewnością nie. Śmiech to słabość, zepsucie, jałowość naszego ciała. Jest rozrywką dla wieśniaka, swawolą dla opilca, nawet Kościół w mądrości swojej wyznaczył momenty święta, karnawału, jarmarku, tę całodzienną polucję, która uwalnia od ciężaru humorów i pociąga ku innym pragnieniom i innym ambicjom… Lecz śmiech pozostaje rzeczą nikczemną, obroną dla prostaczków, zdesakralizowaną tajemnicą dla gminu. Mówi o tym również apostoł, miast płonąć, ożeń się. Miast buntować się przeciwko ładowi, którego chciał Bóg, lepiej już śmiejcie się i rozkoszujcie waszymi nieczystymi parodiami ładu, na koniec posiłku, kiedy opróżnicie dzbany i flaszki. Wybierzcie króla szalonych, zagubcie się w liturgii osła i wieprza, bawcie się w przedstawianie waszych saturnalii głową.do dołu… Ale tu, tu… —Jorge stukał teraz palcem w stół obok księgi, którą Wilhelm miał przed sobą —tutaj wywraca się funkcję śmiechu, podnosi się go do rangi sztuki, otwierają się przed nim bramy świata uczonych, czyni go swoim przedmiotem filozofia i przewrotna teologia… Sam widziałeś wczoraj, jak prostaczkowie mogą pojmować i wprowadzać w czyn najbardziej mętne herezje, zapoznając i prawa Boga, i prawa natury. Ale Kościół może znieść herezję prostaczków, którzy sarni siebie gubią, niszczeni przez swą niewiedzę. Nieuczone szaleństwo Dulcyna i jemu podobnych nigdy nie spowoduje załamania Bożego ładu. Będzie głosił przemoc i od przemocy sczeźnie, nie pozostawi po sobie śladu, skończy się tak, jak kończy się karnawał, i nie ma znaczenia, jeśli podczas święta pojawiła się na ziemi na krótki czas epifania świata na opak. Wystarczy, by gest nie przeobraził się w zamysł, by ten język pospólstwa nie znalazł łaciny, która go wyrazi. Śmiech wyzwala chłopa od strachu przed diabłem, ponieważ w święto szaleńców również diabeł wydaje się szaleńcem, a więc możliwym do kontrolowania. Ale ta księga mogłaby nauczyć, że wyzwalanie się od strachu przed diabłem jest mądrością. Kiedy wieśniak śmieje się, a wino bulgocze mu w gardle, czuje się panem, albowiem odwrócił do góry nogami relacje panowania; lecz ta księga mogłaby nauczyć uczonych przemyślnych, i od tego momentu dostojnych, wybiegów, przez które można uprawomocnić owo wywrócenie do góry nogami. Wtedy przeobraziłoby się w operację umysłu to, co w bezrozumnym geście wieśniaka jest jeszcze, i na szczęście, operacją brzucha. To, że śmiech jest właściwy człowiekowi, stanowi znak naszych, grzeszników, ograniczeń. Ale z tej księgi niektóre zepsute umysły, jak twój, dobyłyby najskrajniejszy sylogizm, że śmiech jest celem człowieka! Śmiech odrywa wieśniaka na jakiś czas od strachu. Lecz prawo narzuca się poprzez strach, którego prawdziwym imieniem jest trwoga przed Bogiem. A z tej księgi mogłaby wystrzelić lucyferska iskra, która roznieciłaby cały świat nowym pożarem; i śmiech wskazywano by jako sztukę nową, nie znaną nawet Prometeuszowi, jako sztukę, która unicestwia strach. Dla śmiejącego się wieśniaka nie ma przez chwilę znaczenia, czy umrze; ale potem, kiedy przyjdzie kres swawoli, liturgia na nowo narzuci mu według planu Bożego strach przed śmiercią. I z tej księgi mogłaby się zrodzić nowa i niszczycielska dążność do zniszczenia śmierci przez wyzwolenie od strachu. A wtedy my, stworzenia grzeszne, bylibyśmy bez lęku, może najmędrszego i najtkliwszego z darów Boskich. Przez wieki całe Doktorowie i Ojcowie rozsiewali wonne esencje świętej wiedzy, by odkupić, przez myśl o tym, co wzniosłe, nędzę i pokusę tego, co niskie. A ta księga, usprawiedliwiając jako cudowne lekarstwo komedię, satyrę i sztukę mimiczną, które dawałyby oczyszczenie od namiętności przez przedstawianie ułomności, słabości, występku, skłoniłaby fałszywych uczonych do podjęcia próby odkupienia (drogą diabelskiego odwrócenia) wzniosłego przez akceptację niskiego. Z tej księgi wzięłaby się myśl, że człowiek może chcieć na ziemi (jak sugerował twój Bacon w związku z magią naturalną) krainy obfitości. Ale tego właśnie nie powinniśmy i nie możemy mieć. Spójrz na mniszków, którzy bez wstydu oddają się błazeńskiej parodii Coena Cypriani.Cóż za diabelskie przeobrażenie Pisma Świętego! A przecież, czyniąc to, wiedzą, iż źle czynią. Ale w dniu, kiedy słowo Filozofa usprawiedliwiłoby marginalne igraszki rozpętanej wyobraźni, o, wtedy naprawdę to, co pozostaje na marginesie, skoczyłoby do środka i sczezłby wszelki ślad po środku. Lud Boży przeobraziłby się w zgromadzenie potworów wyrosłych z przepaści ziemi nieznanej i wtenczas pogranicze ziemi znanej stałoby się sercem chrześcijańskiego cesarstwa, Arymaspowie na tronie Piotra, Blemij w klasztorach, karły o wielkich brzuchach i ogromnych głowach na straży biblioteki! Słudzy dyktowaliby prawa, my (ale w takim razie ty też) posłuszni stalibyśmy się nieobecności wszelkiego prawa. Powiada jeden filozof grecki (którego twój Arystoteles przytacza tutaj, wspólniczy i nieczysty auctoritas),że winno się zburzyć powagę przeciwników śmiechem, zaś śmiech przeciwnika powagą. Roztropność naszych Ojców dokonała wyboru; jeśli śmiech jest rozkoszą plebsu, niechaj swawola owego plebsu zazna wędzidła, niechaj będzie upokorzona i niechaj spotka się z surową groźbą. A plebs nie ma oręża, by wysubtelnić swój śmiech tak, żeby stał się narzędziem przeciwko powadze pasterzy, którzy winni prowadzić go do żywota wiecznego i wyrwać spod uwodzicielskiej siły brzuchów, sromów, jedzenia i głuchych żądz. Lecz jeśliby ktoś pewnego dnia, potrząsając słowami Filozofa, a więc przemawiając jako filozof, doprowadził sztukę śmiechu do stanu subtelnego oręża, jeśliby retorykę przekonywania zastąpiło się retoryką ośmieszania, jeśliby topikę cierpliwego i zbawiennego budowania obrazów odkupienia zastąpiło się topiką niecierpliwego niszczenia i przewracania wszystkich obrazów najbardziej świętych i godnych czci —o, tego dnia także ty i twoja wiedza, Wilhelmie, znajdziecie się do góry nogami!

– Dlaczego? Walczyłbym, przeciwstawiając moją przenikliwość przenikliwości innego. Byłby to świat lepszy od tego świata, w którym ogień i rozpalone żelazo Bernarda Gui upokarzają ogień i rozpalone żelazo Dulcyna.

– Sam teraz wplątałeś się w sieci, jakie mota demon. Walczyłbyś po drugiej stronie pola Armageddonu, gdzie nastąpi ostatnie starcie. Ale w tym dniu Kościół musi wiedzieć, jak raz jeszcze narzucić regułę konfliktu. Nie budzi naszego strachu bluźnierstwo, gdyż nawet w przeklinaniu Boga rozpoznajemy daleki obraz gniewu Jehowy, który przeklina zbuntowane anioły. Nie budzi naszego lęku przemoc tego, który zabija pasterzy w imię jakiejś urojonej odnowy, gdyż jest to ta sama przemoc, co owa książąt, którzy dążyli do zniszczenia ludu Izraela. Nie przeraża nas surowość donatysty, samobójcze szaleństwo circumcelliones,rozpusta bogomiła, pyszna czystość albigensa, pragnienie krwi biczownika, upojenie złem u brata wolnego ducha: znamy ich wszystkich i znamy korzenie ich grzechów, które są korzeniami naszej świętości. Nie budzą naszego lęku, a przede wszystkim wiemy, jak ich zniszczyć, więcej, jak pozwolić, by zniszczyli się sami, wynosząc zuchwale do szczytu wolę śmierci rodzącą się w otchłaniach ich nadiru. A nawet ich obecność jest nam cenna, wpisuje się w plan Boga, gdyż ich grzech pobudza naszą cnotę, ich bluźnierstwo zachęca nas do śpiewania chwały, ich niwecząca ład pokuta rządzi naszym upodobaniem do ofiary, ich bezbożność sprawia, że rozbłyska nasza pobożność, tak jak książę ciemności był niezbędny wraz ze swoim buntem i swoją rozpaczą, by lepiej zajaśniała chwała Boga; początku i końca wszelkiej nadziei. Lecz jeśliby pewnego dnia —i już nie jako plebejski wyjątek, ale jako asceza uczonego, powierzona niezniszczalnemu świadectwu pisma sztuka ośmieszenia stała się możliwa do przyjęcia i jawiła jako szlachetna, wolna i już nie czysto mechaniczna, jeśliby pewnego dnia ktoś mógł powiedzieć (i zostać wysłuchanym): śmieję się z Wcielenia… Wówczas nie mielibyśmy oręża, by powstrzymać to bluźnierstwo, gdyż skupiłoby wokół siebie ciemne siły materii cielesnej, te, które potwierdzają się w pierdzeniu i czkawce, a czkawka i pierdzenie rościłyby sobie prawo, jakie ma duch jeno, tchnąć, kędy zechcą!

– Likurg kazał wznieść śmiechowi posąg.

– Przeczytałeś to w libelli Klorycjusza, który próbuje rozgrzeszyć mimów z oskarżenia o bezbożność i mówi jak to jeden chory został uzdrowiony przez medyka, co pomógł mu śmiać się. Dlaczego trzeba było go uzdrowić, jeśli Bóg ustanowił, że jego pobyt ziemski dobiegł kresu?

– Nie wierzę, by wyleczył go z choroby. Nauczył go śmiać się z choroby.

– Choroby się nie egzorcyzuje. Niszczy się ją.

– Wraz z ciałem chorego.

– Jeśli to konieczne.

– Jesteś diabłem —powiedział wtedy Wilhelm.

Jorge zdawał się nie rozumieć. Gdyby nie był ślepcem, powiedziałbym, że wpatrywał się w swego rozmówcę spojrzeniem osłupiałym.

– Ja? —spytał.

– Tak, okłamali cię. Diabeł nie jest zasadą materii, diabeł to zuchwałość ducha, to wiara bez uśmiechu, to prawda, której nigdy nie ogarnia zwątpienie. Diabeł jest ponury, ponieważ wie, dokąd idzie, i, idąc, zdąża zawsze tam, skąd przyszedł. Ty jesteś diabłem i jak diabeł żyjesz w ciemności. Jeśli chciałeś mnie przekonać, nie zdołałeś. Nienawidzę cię, Jorge, i gdybym mógł, poprowadziłbym cię tam przez równię, nagiego, z kurzymi piórami wetkniętymi w zadek i twarzą wymalowaną jak kuglarz i błazen, by cały klasztor śmiał się z ciebie i nie czuł już strachu. Chętnie namaściłbym cię miodem, a potem oblepił w pierzu, by wodzić na smyczy po jarmarkach i mówić wszystkim: ten głosił wam prawdę i mówił wam, że prawda ma smak śmierci, a wyście nie wierzyli jego słowu, lecz jego smutnemu obliczu. A teraz ja wam mówię, że wśród nieskończonej rozmaitości rzeczy możliwych Bóg pozwala nam również wyobrażać sobie świat, w którym mniemany wykładacz prawdy nie jest niczym innym niż głupkowatym kosem, co powtarza jeno dawno wyuczone słowa.

– Ty jesteś gorszy od diabła, minoryto —rzekł wówczas Jorge. —Jesteś trefnisiem jak święty, który was powił. Jesteś jak twój Franciszek, który de toto corpore fecerat linguam [134]134
  de toto corpore fecerat linguam —uczynił język z całego ciała


[Закрыть]
,który wygłaszając kazania dawał widowisko jak linoskoczkowie, który zawstydzał skąpca wpychając mu do ręki złotą monetę, który upokarzał dewocję sióstr odmawiając Misererezamiast kazania, który żebrał po francusku i naśladował kawałkiem drewna ruchy, jakie robi grajek na skrzypkach, który przebierał się za włóczęgę, by zawstydzić żarłocznych braci, który nago rzucał się na śnieg, gadał ze zwierzętami i zielskiem, przeobrażał nawet tajemnicę Narodzin w wiejskie widowisko, wzywał anioła z Betlejem naśladując beczenie owcy… Była to dobra szkoła… Czy nie był minorytą brat Diotisalvi z Florencji?

– Tak —uśmiechnął się Wilhelm. —Ten, który poszedł do klasztoru predykantów i powiedział, że nie przyjmie pożywienia, póki nie dadzą mu kawałka sukni brata Jana, by przechowywać jako relikwię, a kiedy dostał, podtarł owym strzępem zadek, a potem rzucił na kupę gnoju i obracał nim tam przy pomocy tyczki, krzycząc: Nieszczęście, pomóżcie, braciszkowie, bo zgubiłem w latrynie relikwię świętego!

– Zdaje mi się, że ta historia cię bawi. Może chciałbyś opowiedzieć mi też tę o innym minorycie, bracie Pawle Millemosche, który pewnego dnia upadł jak długi na lód, mieszkańcy zaś jego miasta szydzili z niego i jeden zapytał, czy nie chciałby mieć pod sobą czego lepszego, a on odpowiedział: Owszem, twoją żonę… Tak wy szukacie prawdy.

– Tak Franciszek uczył ludzi, by patrzyli na rzeczy od drugiej strony.

– Ale też nauczyliśmy was karności. Widziałeś ich wczoraj, tych twoich konfratrów. Weszli w nasze szeregi, nie przemawiają już jak prostaczkowie. Prostaczkowie nie powinni mówić. Ta księga usprawiedliwiłaby myśl, że język prostaczków niesie jakąś prawdę. Temu trzeba przeszkodzić i to też uczyniłem. Mówisz, że jestem diabłem; to nieprawda. Byłem ręką Boga.

– Ręka Boga tworzy, nie skrywa.

– Są granice, których nie wolno przekraczać. Bóg chciał, by na niektórych kartach było napisane: hic sunt leones.

– Bóg stworzył także potwory. Także ciebie. I chce, żeby mówić o wszystkim.

Jorge wyciągnął drżące dłonie i przysunął do siebie księgę. Trzymał ją otwartą, ale do góry nogami, tak że Wilhelm nadal patrzył na nią od dobrej strony.

– Czemu więc —rzekł —pozwolił, by ten tekst zaginął w toku wieków, by ocalała jedna tylko kopia, by kopia tamtej kopii, ukończona któż wie gdzie, została pogrzebana w rękach niewiernego, który nie znał greki, a potem leżała porzucona w zamknięciu starej biblioteki, gdzie ja, nie ty, byłem wezwany przez Opatrzność do odnalezienia jej, zabrania ze sobą i ukrycia przez następne lata? Ja wiem, wiem, jakbym widział to zapisane diamentowymi literami, jakbym widział moimi oczyma, które widzą, czego ty nie widzisz; wiem, że taka była wola Pana i według niej działałem. W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю