355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Умберто Эко » Imię róży » Текст книги (страница 23)
Imię róży
  • Текст добавлен: 19 сентября 2016, 14:44

Текст книги "Imię róży"


Автор книги: Умберто Эко



сообщить о нарушении

Текущая страница: 23 (всего у книги 40 страниц)

NONA
Kiedy to przybywają kardynał z Poggetto, Bernard Gui i inne osoby z Awinionu, a potem każdy robi, co chce.

Ludzie, którzy znali się już od dawna, tacy, którzy nie znając się, słyszeli jedni o drugich, pozdrowili się na dziedzińcu z pozorną przychylnością. Kardynał z Poggetto poruszał się u boku opata jak człowiek oswojony z władzą, prawie jakby był drugim papieżem, i rozdzielał wszystkim, a zwłaszcza minorytom, serdeczne uśmiechy, wyrażając pragnienie, by następnego dnia doszło do cudownych porozumień i przekazując wyraźnie życzenie pokoju i dobra (specjalnie użył wyrażenia tak drogiego franciszkanom) od Jana XXII.

– Świetnie, świetnie —rzekł mi, kiedy Wilhelm zechciał w dobroci swojej przedstawić mnie jako swojego pisarza i ucznia. Potem zapytał, czy znam Bolonię, i zachwalał mi jej uroki, dobre jedzenie i wspaniały uniwersytet, zachęcając, bym tam złożył wizytę zamiast wracać pewnego dnia —rzekł —między tych moich Niemców, którzy tylu cierpień przysparzają naszemu panu, papieżowi. Potem podsunął mi pierścień do pocałowania i już odwracał swoją uśmiechniętą twarz do kogo innego.

Z drugiej strony moja uwaga skupiła się od razu na osobistości, o której najwięcej w tych dniach mówiono: Bernard Gui, jak nazywają go Francuzi, albo Bernardo Guidoni czy Bernardo Guido, jak nazywają go gdzie indziej.

Był to dominikanin mnie więcej siedemdziesięcioletni, szczupły, ale prostej postawy. Uderzyły mnie jego oczy, szare, zimne, umiejące wpatrywać się bez żadnego wyrazu, a przecież —i widziałem to wiele razy —zdolne rzucać wieloznaczne błyski, zdolne bądź ukrywać myśli i namiętności, bądź wyrażać je według woli.

W ogólnej wymianie pozdrowień nie był jak inni serdeczny i wylewny, lecz zawsze, i ledwie, uprzejmy. Kiedy ujrzał Hubertyna, którego już znał, był wobec niego uprzedzająco grzeczny, ale przypatrywał mu się w taki sposób, że poczułem dreszcz zaniepokojenia. Kiedy pozdrowił Michała z Ceseny, na jego twarzy pojawił się uśmiech trudny do odcyfrowania i mruknął bez śladu serdeczności: „Czekamy tam ciebie od dawna”, zdanie, w którym nie zdołałem pochwycić ani śladu pragnienia, ani cienia ironii, ani nakazu, ani zresztą odcienia zainteresowania. Podszedł do Wilhelma i kiedy dowiedział się, kim ów jest, spojrzał nań z wyszukaną wrogością; lecz nie dlatego, by twarz zdradzała jego tajemne uczucia, tego byłem pewien (chociaż nie miałem pewności, czy ten człek żywi kiedykolwiek jakieś uczucia), ale z pewnością dlatego, że chciał, by Wilhelm tę wrogość poczuł. Wilhelm odwzajemnił mu się uśmiechem przesadnie serdecznym i mówiąc: „Od dawna pragnąłem poznać człowieka, którego sława była dla mnie nauką i napomnieniem w wielu ważnych postanowieniach, jakimi natchnione było moje życie.” Zdanie bez wątpienia pochwalne i prawie pochlebne dla kogoś, kto nie wiedział, o czym wszak Bernard wiedział doskonale, że jednym z najważniejszych postanowień w życiu Wilhelma było postanowienie, by porzucić profesję inkwizytora. Miałem wrażenie, że Wilhelm chętnie ujrzałby Bernarda w cesarskich lochach, a Bernard z pewnością byłby rad widząc Wilhelma powalonego nagłą śmiercią; a ponieważ Bernard miał w tych dniach pod swoim dowództwem zbrojnych, zląkłem się o życie mojego dobrego mistrza.

Bernard zapewne dowiedział się już od opata o zbrodniach popełnionych w opactwie. W istocie, udając, że nie dostrzega jadu skrytego w zdaniu Wilhelma, rzekł mu:

– Zdaje się, że w tych dniach, na prośbę opata i by wypełnić obowiązek powierzony mi w warunkach ugody, która zgromadziła nas tutaj, będę musiał zająć się nader smutnymi sprawami, wydającymi z siebie zapach szkaradny i diabelski. Mówię ci o tym, albowiem wiem, że w odległych czasach, kiedy pozostawałeś bliżej mnie, a nawet u mego boku —i u boku takich jak ja —walczyłeś na tym polu, na którym starły się w bitwie wojska zła z wojskami dobra.

– Rzeczywiście —powiedział spokojnie Wilhelm —ale potem przeszedłem na tę drugą stronę.

Bernard przyjął dzielnie cios.

– Czy możesz powiedzieć mi coś pożytecznego o tych zbrodniczych sprawach?

– Na nieszczęście nie —odparł uprzejmie Wilhelm. —Nie mam twego doświadczenia na polu zbrodni.

Potem straciłem wszystkich z oczu. Wilhelm, po kolejnej rozmowie z Michałem i Hubertynem, udał się do skryptorium. Poprosił Malachiasza o pozwolenie przejrzenia pewnych ksiąg, których tytułów nie udało mi się zapamiętać. Malachiasz przyjrzał mu się dziwnym wzrokiem, ale nie mógł odmówić. Osobliwe, że nie musiał szukać ich w bibliotece. Wszystkie już znajdowały się na stole Wenancjusza. Mój mistrz zagłębił się w lekturze, i postanowiłem, że nie będę mu przeszkadzał.

Zszedłem do kuchni. Zobaczyłem tam Bernarda Gui. Może chciał obejrzeć rozkład opactwa i krążył to tu, to tam. Usłyszałem, jak wypytywał kucharzy i inną służbę, mówiąc jako tako miejscowym narzeczem pospolitym (przypomniałem sobie, że był inkwizytorem w Italii północnej). Wydało mi się, że zasięga informacji co do zbiorów, co do urządzenia pracy w klasztorze. Ale również, zadając najniewinniejsze pytania, przyglądał się swemu rozmówcy przenikliwie, a potem stawiał ni z tego, ni z owego kolejne pytanie, i oto jego ofiara bladła i zaczynała się jąkać. Wywnioskowałem stąd, że w jakiś swój osobliwy sposób prowadzi śledztwo inkwizycyjne i korzysta z groźnego oręża, który ma i którym włada każdy inkwizytor pełniący swe obowiązki: ze strachu, jaki może wzbudzić w swoim bliźnim. Albowiem każdy, kto zostanie poddany inkwizycji, ze strachu, że może być o coś posądzony, mówi zwykle inkwizytorowi to, co posłużyć może do skierowania podejrzeń na kogoś innego.

Przez całą resztę popołudnia, błądząc po opactwie, widziałem, jak Bernard ten sam sposób postępowania stosuje to przy młynach, to znów na dziedzińcu. Ale prawie nigdy nie rozmawiał z mnichami, zawsze z braćmi świeckimi i wieśniakami. Przeciwnie niż do tej chwili postępował Wilhelm.

NIESZPÓR
Kiedy to Alinard przekazuje Wilhelmowi cenne, jak się zdaje, wiadomości, a Wilhelm ujawnia swoją metodę docierania do prawdy możliwej poprzez szereg niewątpliwych błędów.

Później Wilhelm zszedł w dobrym humorze ze skryptorium. Czekając na porę wieczerzy, odnaleźliśmy w krużgankach Alinarda. Przypomniawszy sobie o jego prośbie, już dzień przedtem wziąłem z kuchni groch i teraz dałem mu go. Podziękował, umieszczając ziarnka w bezzębnych i zaślinionych ustach. „Widziałeś, chłopcze —rzekł mi —te zwłoki też leżały tam, gdzie zapowiadała księga… Czekaj teraz na czwartą trąbę.”

Zapytałem, skąd wzięła mu się myśl, że klucz do ciągu zbrodni jest w księdze objawień. Spojrzał na mnie zdumiony.

– Księga Jana daje klucz do wszystkiego! —I dodał z grymasem urazy: —Wiedziałem o tym i mówiłem od dawna… To ja, wiesz, podsunąłem opatowi… tamtemu opatowi… by zebrał możliwie najwięcej komentarzy do Apokalipsy.Ja powinienem był zostać bibliotekarzem… Ale potem tamten uzyskał, że wysłano go na Silos, gdzie znalazł najpiękniejsze manuskrypty, i wrócił ze wspaniałą zdobyczą… Och, wiedział, gdzie szukać, mówił też językiem niewiernych… Więc jemu powierzono bibliotekę, nie mnie. Lecz Bóg go pokarał i sprawił, że przed swoim czasem wkroczył do królestwa ciemności. Ha, ha —roześmiał się złym śmiechem ten starzec, który dotychczas zdał mi się pogrążony w spokoju sędziwego wieku, podobny niewinnemu dziecku.

– Kim był ten, o którym mówisz? —zapytał Wilhelm.

Spojrzał na nas osłupiały.

– O kim mówiłem? Nie pamiętam… to było tak dawno. Lecz Bóg karze, Bóg zaciera, Bóg zaciemnia nawet wspomnienia. Wiele aktów pychy popełniono w bibliotece. Szczególnie odkąd wpadła w ręce cudzoziemców. Bóg karze nadal…

Nie zdołaliśmy wydobyć z niego nic więcej, zostawiliśmy go zatem z jego cichym i obrażonym majaczeniem, a Wilhelm, wielce zaciekawiony tą rozmową, rzekł mi:

– Alinard to człowiek, którego trzeba słuchać, za każdym razem, kiedy odzywa się, mówi coś interesującego.

– Cóż powiedział tym razem?

– Adso —rzekł Wilhelm —rozwikłanie tajemnicy to nie to samo, co dedukowanie z pierwszych zasad. I nie jest nawet równoważne zbieraniu licznych danych poszczególnych, by potem wydobyć z nich prawo ogólne. Oznacza raczej, że człowiek znajduje jedną, dwie lub trzy dane poszczególne, z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego, i stara się wyobrazić sobie, czy każda z nich może być przypadkiem prawa ogólnego, którego jeszcze nie zna i które być może nigdy nie zostało wypowiedziane. Zapewne, jeśli wiesz, jak rzecze filozof, że człowiek, koń i muł nie pamiętają uraz i żyją długo, możesz podjąć próbę i wypowiedzieć zasadę, według której zwierzęta nie pamiętające uraz żyją długo. Ale weźmy przypadek zwierząt rogatych. Po co im rogi? Nagle dostrzegasz, że wszystkie zwierzęta z rogami nie mają zębów w górnej szczęce. Byłoby to piękne odkrycie, gdybyś nie zdawał sobie sprawy, że niestety! są zwierzęta bez zębów w górnej szczęce, a jednak bezrogie, jak wielbłąd. Wreszcie spostrzegasz, że wszystkie zwierzęta bez zębów w szczęce górnej mają dwa żołądki. No dobrze, możesz sobie wyobrazić, że jeśli ktoś ma za mało zębów, żuje źle, potrzebuje więc dwóch żołądków, by lepiej przetrawić pokarm. Ale rogi? Próbujesz więc wymyślić materialną przyczynę rogów powiadającą, że brak zębów daje zwierzęciu nadmiar materii kostnej, która gdzieś musi się podziać. Ale czy jest to wyjaśnienie wystarczające? Nie, gdyż wielbłąd nie ma zębów górnych, ma dwa żołądki, ale rogów nie ma. Musisz więc wymyślić również przyczynę celowościową. Materia kostna wyłania się jako rogi jedynie u zwierząt, które nie mają innych sposobów obrony. Natomiast wielbłąd ma nader twardą skórę i nie potrzebuje rogów. Prawo więc mogłoby brzmieć…

– Ale co rogi mają tu do rzeczy —zapytałem zniecierpliwiony —i czemu zajmujesz się zwierzętami rogatymi?

– Ja nigdy się nimi nie zajmowałem, ale biskup Lincolnu owszem, idąc w tym za myślą Arystotelesa. Uczciwie mówiąc, nie wiem, czy powody, które znalazł, są właściwe, nigdy też nie sprawdzałem, gdzie wielbłąd ma zęby i ile żołądków; lecz chciałem powiedzieć ci, że poszukiwanie praw wyjaśniających w zakresie faktów naturalnych przebiega w sposób kręty. W obliczu pewnych faktów nie do wyjaśnienia musisz spróbować wymyślić wiele praw ogólnych, których koneksji z faktami ciebie zajmującymi jeszcze nie widzisz; i w nagłym związku jakiegoś rezultatu, przypadku lub prawa rysuje ci się rozumowanie, bardziej w twym mniemaniu przekonywające od innych. Próbujesz zastosować je do wszystkich przypadków podobnych, używać do snucia przewidywań, i oto odkrywasz, że odgadłeś. Ale do samego końca nie będziesz wiedział, które predykaty wprowadzić do twojego rozumowania, a które odrzucić. Tak też czynię teraz ja. Ustawiam w szereg mnóstwo elementów bez związku i wysuwam hipotezy. Ale muszę wysunąć ich dużo i liczne są tak niedorzeczne, że wstydziłbym się ci o nich mówić. Widzisz, w przypadku konia, Brunellusa, kiedy zobaczyłem ślady, wysunąłem liczne hipotezy uzupełniające się i sprzeczne ze sobą; mógł to być uciekający koń, mogło być tak, że na tym pięknym koniu opat jechał w dół po zboczu, albo tak, że jeden koń, Brunellus, zostawił ślady na śniegu, inny zaś, Favellus, dzień wcześniej włosie na krzaku, a gałązki połamali ludzie. Nie wiedziałem, która hipoteza jest słuszna, aż zobaczyłem, jak klucznik i słudzy rozglądają się z niepokojem. Wówczas pojąłem, że tylko hipoteza z Brunellusem była dobra, i spróbowałem sprawdzić, czy jest dobra, nagabując mnichów tak, jak to uczyniłem. Wygrałem, ale mogłem przegrać. Tamci uznali mnie za mądrego, gdyż wygrałem, ale nie wiedzieli o wielu przypadkach, w których byłem zbity z tropu, bo przegrałem, i nie wiedzieli, że kilka sekund wcześniej nie byłem pewny, czy nie przegram. Otóż w związku z wydarzeniami w opactwie mam wiele pięknych hipotez, lecz nie ma żadnego oczywistego faktu, bym mógł orzec, która jest najlepsza. Nie chcąc więc wyjść na głupca później, wyrzekam się okazania, że jestem bystry teraz. Pozwól mi jeszcze pomyśleć, przynajmniej do jutra.

W tym momencie pojąłem, jaki jest sposób rozumowania mojego mistrza, i wydał mi się zgoła nie przylegający do tego sposobu, w jaki filozof rozmyśla nad zasadami pierwszymi, tak by jego umysł kroczył prawie ścieżkami umysłu Boskiego. Pojąłem, że kiedy Wilhelm nie miał odpowiedzi, udzielał sobie ich wiele i nader różniących się między sobą. Byłem zbity z tropu.

– Ale zatem —ośmieliłem się skomentować —jeszcze ci daleko do rozwiązania…

– Bardzo blisko —odparł Wilhelm —ale nie wiem do którego.

– A zatem nie masz jednej odpowiedzi na swoje pytania?

– Adso, gdybym miał, nauczałbym teologii w Paryżu.

– Czy w Paryżu mają na wszystko prawdziwą odpowiedź?

– Nigdy —rzekł Wilhelm —ale są bardzo pewni swoich błędów.

– A ty —zapytałem z dziecinną zuchwałością —nigdy nie popełniasz błędów?

– Często —odparł. —Lecz zamiast płodzić jeden tylko, wymyślam ich wiele, tak że nie jestem niewolnikiem żadnego.

Miałem uczucie, że Wilhelmowi w istocie nie zależało na prawdzie, która wszak nie jest niczym innym, jak zgodnością rzeczy z umysłem. On natomiast zabawiał się wymyślaniem większej liczby możliwości, niż jest to możliwe.

W tym momencie, wyznaję, zwątpiłem w mojego mistrza i przyłapałem się na myśli: „Dobrze choć, że przybyła inkwizycja.” Dzieliłem pragnienie prawdy, które ożywiało Bernarda Gui.

I w tym występnym nastawieniu umysłu, bardziej udręczony niż Judasz w noc Wielkiego Czwartku, wszedłem z Wilhelmem do refektarza, by spożyć wieczerzę.

KOMPLETA
Kiedy to Salwator mówi o magii cudownej.

Wieczerzę dla legacji podano z przepychem. Opat musiał znać bardzo dobrze słabości ludzkie i obyczaje papieskiego dworu (które nie wzbudziłyby również, muszę to powiedzieć, niechęci nawet minorytów brata Michała). Wieprzki zabito niedawno, więc powinna znaleźć się kiszka na sposób Monte Cassino —powiedział nam kucharz. Ale nędzny koniec Wenancjusza zmusił do wylania całej świńskiej krwi i trzeba poczekać, dopóki nie zarżnie się następnych. Poza tym sądzę, że w tych dniach we wszystkich budziło wstręt zabijanie Bożych stworzeń. Ale mieliśmy potrawkę z gołąbków marynowanych w winie z okolicy, królika upieczonego jak mleczne prosię, chleb świętej Klary, ryż z tutejszymi migdałami, czyli budyń wigilijny, prażynki z ogórecznika, nadziewane oliwki, smażony ser, baraninę w ostrym sosie paprykowym, biały bób i wyśmienite słodycze, łakocie świętego Bernarda, ciasto świętego Mikołaja, oczka świętej Łucji, wina i likiery ziołowe, które wprawiły w dobry humor nawet Bernarda Gui, zwykle tak surowego, likier z melisy, orzechówkę, wino na podagrę i wino z goryczki. Zdać by się mogło, biesiada żarłoków, gdyby nie to, że każdemu łykowi i każdemu kęsowi towarzyszyły pobożne lektury.

Na koniec wszyscy podnieśli się bardzo rozweseleni, niektórzy wysuwając jakieś błahe niedomagania, by nie zejść na kompletę. Ale opat nie gniewał się. Nie wszyscy mają przywileje i obowiązki wynikające z poświęcenia się naszemu zakonowi.

Kiedy mnisi wychodzili, ja zostałem, zaciekawiony kuchnią, gdzie przygotowywano się do zamknięcia na noc. Ujrzałem Salwatora, który z zawiniątkiem pod pachą wymykał się w stronę ogrodu. Poszedłem za nim, wiedziony ciekawością, i zawołałem go. Chciał wymknąć mi się, ale na moje pytania odpowiedział, że ma w zawiniątku (które poruszało się, jakby mieszkała w nim jakaś rzecz żywa) bazyliszka.

–  Cave basilischium! Est lo reyswęży, tak wypełniony trucizną, że jaśnieje nią todona zewnątrz! Cóż dicam,trucizna, smród, jaki się zeń dobywa, starczy, by cię ancide! Zatruje… I ma białe maculena grzbiecie, et caputniby kogut i połową idzie prosto nad ziemią, a połową po ziemi, jak inne serpentes.I zabija go la bellula…

– La bellula?

– Och! bestyja maleńka est,dłuższa niźli mysz i wroga jej mysz nader. I też wąż etropucha. A kiedy ją kąsają, bellulabiegnie do kopru albo do czartawy i gryzie et redet ad bellum. Et dicunt,że płodzi przez oczy, ale większość mówi, że mówią fałsz.

Zapytałem, co zrobi z bazyliszkiem, i powiedział, że to jego sprawa. Powiedziałem mu, zaciekawiony bardzo, że w tych dniach, przy tylu zabitych, nie ma już spraw tajemnych i że powiem o tym Wilhelmowi. Wtenczas Salwator prosił mnie gorąco, bym zmilczał, otworzył zawiniątko i pokazał mi kota o czarnej sierści. Przyciągnął mnie do siebie i powiedział ze sprośnym uśmiechem, że nie chce, byśmy, klucznik i ja, przez to, iż jeden jest możny, drugi młody i piękny, mogli mieć miłość dziewcząt ze wsi, on zaś nie, bo brzydki i ubogi. Że zna cudowną magię, przez którą ulegnie mu każda niewiasta ogarnięta miłością. Trzeba zabić czarnego kota i wyłupić mu oczy, potem włożyć je do dwóch jaj czarnej kury, po oku w każde jajo (i pokazał mi dwa jaja, które, jak zapewnił, wziął od właściwych kur). Potem trzeba pozostawić jaja, by zgniły w kupie końskiego łajna (i przygotował taką kupę w kącie ogrodu, gdzie nikt nie pokazuje się), a z każdego z nich zrodzi się diablę, które następnie odda mu się na usługi, zapewniając wszystkie rozkosze tego świata. Ale niestety —oznajmił —aby magia miała skutek, niewiasta, której miłości pragnie, musi splunąć na jaja, zanim zostaną zagrzebane w łajnie, i ta trudność trapi go, gdyż trzeba mu właśnie tej nocy mieć tu ową niewiastę, by ta uczyniła, co trzeba, nie wiedząc, czemu to służy.

Nagły płomień ogarnął moją twarz i trzewia, ciało całe, i spytałem cichutko, czy tej nocy sprowadzi w obręb murów ową dzieweczkę z poprzedniego dnia. Zaśmiał się ze mnie szyderczo i rzekł, że zawładnęła mną wielka lubieżność (powiedziałem, że wcale nie, że pytam z czystej ciekawości), a potem powiedział, że we wsi nie brak niewiast i że zaniesie jaja do innej, jeszcze piękniejszej od tej, która mnie się spodobała. Mniemałem, że kłamie, by oddalić mnie od siebie. A z drugiej strony, cóż mogłem uczynić? Chodzić za nim przez całą noc, kiedy Wilhelm czeka na mnie z innym całkiem przedsięwzięciem? I znowu zobaczyć tę (jeśli o nią chodziło), ku której pchała mnie skłonność, choć odwodził rozum, i której nie powinienem więcej ujrzeć, choć teraz jeszcze tego pragnę? Z pewnością nie. Tak więc przekonałem siebie samego, że co się tyczy niewiasty, Salwator mówi prawdę. Albo że może wszystko, co mówił, było kłamstwem, że magia, o której gadał, była urojeniem prostackiego i zabobonnego umysłu i że niczego nie dokona.

Rozzłościłem się i potraktowałem go ostro, powiedziałem, że tej nocy lepiej by uczynił, gdyby poszedł spać, gdyż w obrębie murów krążą łucznicy. Odpowiedział, że zna opactwo lepiej niż łucznicy i że przy takiej mgle nikt nikogo nie zobaczy. Tak więc —powiedział —teraz wymykam się i nawet ty już mnie nie zobaczysz, choćbym był stąd o dwa kroki i igrał z dzieweczką, której pragniesz. Wyraził się innymi słowy, o wiele grubszymi, ale taki był sens tego, co rzekł. Oddaliłem się wzburzony, albowiem nie moją rzeczą, jako szlachcica i nowicjusza, było stawać do rywalizacji z tą kanalią.

Poszedłem do Wilhelma i uczyniliśmy to, co należało. To jest przygotowaliśmy się, by wysłuchać komplety, stojąc w nawie, i kiedy nabożeństwo dobiegnie końca, podjąć drugą wyprawę (dla mnie już trzecią) do trzewi labiryntu.

PO KOMPLECIE
Kiedy to znowu zwiedza się labirynt, dociera do progufinis Africae, lecz nie udaje się tam wejść, gdyż nie wiadomo, czym są pierwszy i siódmy z czterech, na koniec zaś Adso ma nawrót, nader zresztą uczony, swej miłosnej choroby.

Wizyta w bibliotece zajęła nam wiele pracowitych godzin. W teorii sprawdzenie, którego mieliśmy dokonać, było łatwe, lecz poruszanie się przy świetle kaganka, czytanie napisów, zaznaczanie na planie przejść i ślepych ścian, zapisywanie inicjałów, wchodzenie wszędzie tam, gdzie układ przejść i przegrodzeń na wejście pozwalał, trwało długo. I było nudne.

Panował dojmujący chłód. Noc była bezwietrzna i nie dawały się słyszeć te delikatne świsty, które takie wrażenie wywarły na nas poprzedniego wieczoru, ale przez szczeliny napływało powietrze lodowate i wilgotne. Założyliśmy wełniane rękawiczki, by przy dotykaniu woluminów nie kostniały nam dłonie. Ale były to owe rękawice, których używa się zimą przy pisaniu, z odkrytymi końcami palców, i co jakiś czas musieliśmy podsuwać dłonie nad płomień albo wkładać pod szkaplerz, albo bić jedną o drugą, podskakując przy tym, by się rozgrzać.

Dlatego nie dopełniliśmy całego dzieła od razu. Zatrzymywaliśmy się, by poszperać w armariach, a teraz, kiedy Wilhelm —ze swoimi nowymi szkiełkami na nosie —mógł zagłębiać się w księgach, przy każdym tytule, który odczytywał, wybuchał okrzykami radości, albo dlatego, że znał to dzieło, albo dlatego, że od dawna go szukał, albo wreszcie dlatego, że nigdy o nim nie słyszał i był nadzwyczajnie podniecony i zaciekawiony. Mówiąc krótko, wszelka księga była dla niego niby bajeczne zwierzę, które spotkał na nieznanej ziemi. A kiedy sam przerzucał manuskrypt, mnie nakazywał szukać dalszych.

– Zobacz, co jest w tej szafie!

A ja dukałem przestawiając woluminy:

–  Historia anglorumBedy… I znowu Bedy De aedificatione templi, De tabernaculo, De temporibus et computo et chronica et circuli Dyonisi, Ortographia, De ratione metrorum, Vita Sancti Cuthberti, Ars metrica…

– To naturalne, wszystkie dzieła Czcigodnego… A patrz tutaj! De rhetorica cognatione, Locorum rhetoricum distinctio,a tu znowu gramatycy, Priscianus, Honorat, Donatus, Maksym, Wiktoryn, Metroriusz, Eustyches, Serwiusz, Fokas, Asperus… Dziwne, myślałem z początku, że tutaj są autorzy z Anglii… Spójrzmy niżej…

–  Hisperica… famina.Co to takiego?

– Poemat z Hibernii. Posłuchaj:

 
Hoc spumans mundanas obvallat Pelagus oras
terrestres amniosis fluctibus cudit margines.
Saxeas undosis molibus irruit avionias.
Infima bomboso. vertice miscet glarea
asprifero spergit spumas sulco,
sonoreis frequenter quatitur flabris… [109]109
  Hoc spumans…
Wśród pian to morze otacza świata brzegii bałwanami fal uderza w ziemskie krańce.Na skaliste ustronia rzuca wód nawałnicę.Szumiącym wirem miesza z dna piaskii toczy pianę na fali wzburzonej,coraz wstrząsa huczącym podmuchem…

[Закрыть]

 

Nie pojąłem sensu, ale Wilhelm czytał tocząc słowa w ustach tak, iż zdawało mi się, że słyszę szum fal i morskiej piany.

– A to? Adelmus z Malmesbury, posłuchaj tej stronicy: Primitus pantorum procerum poematorum pio potissimum paternoque presertim privilegio panegiricum poemataque passim prosatori sub polo promulgatas…Wszystkie słowa zaczynają się od tej samej litery!

– Ludzie z moich wysp są wszyscy nieco stuknięci —powiedział Wilhelm z dumą. —Zajrzyjmy do innej szafy.

– Wergiliusz.

– Jakże to? Co Wergiliusza? Georgiki?

– Nie. Epitomi.Nigdy o nich nie słyszałem.

– Ależ to nie Maro. To Wergiliusz z Tuluzy, retor, sześć wieków po narodzinach Naszego Pana. Był uważany za wielkiego mędrca…

– Tutaj powiada, że sztukami są poema, rethoria, grama, leporia, dialecta, geometria… Lecz w jakimi języku pisał?

– Po łacinie, ale była to łacina wymyślona przez niego samego, którą on uznawał za znacznie piękniejszą. Przeczytaj tu: powiada, że astronomia bada znaki zodiaku, którymi są mon, man, tonte, piron, dameth, perfellea, belgalie, margeleth, lutamiron, taminon i raphalut.

– Wariat?

– Nie wiem, lecz nie pochodził z moich wysp. Posłuchaj dalej, mówi, że jest dwanaście sposobów nazwania ognia, ignis, coquihabin (aula incocta coquendi habet dictionem), ardo, calax ex calore, fragon ex fragore flammae, rusin de rubore, fumaton, ustrax de urendo, vitius quia pene mortua membra suo vivificat, siluleus, quod de silice siliat, unde et silex non recte dicitur, nisi ex qua scintilla silit. I aeneon, de Aenea deo, qui in eo habitat, sive a quo elementis flatus fertur.

– Ależ nikt tak nie mówi!

– Na szczęście. Ale były to czasy, kiedy pragnąc zapomnieć o złym świecie, gramatycy rozkoszowali się zawiłymi kwestiami. Mówiono mi, że wtedy to przez piętnaście dni i piętnaście nocy retorzy Gabundus i Terencjusz dyskutowali nad wołaczem od ego,aż wreszcie chwycili za broń.

– Ale tutaj też, sam posłuchaj… —chwyciłem księgę cudownie ozdobioną miniaturami roślinnych labiryntów, w których wolutach przedstawiono małpy i węże. —Posłuchaj tych słów: cantamen, collamen, gongelamen, stemiamen, plasmamen, sonerus, alboreus, gaudifluus, glaucicomus…

– Moje wyspy —rzekł znowu z rozczuleniem Wilhelm. —Nie bądź surowy dla mnichów z odległej Hibernii, może, jeśli istnieje to opactwo i jeśli mówimy jeszcze o świętym cesarstwie rzymskim, im to zawdzięczany. W tych czasach reszta Europy była kupą gruzów, pewnego dnia ogłoszono za nieważny chrzest udzielany przez niektórych księży w Galii, gdyż chrzciło się tam in nomine patris et filiae,i to nie dlatego, że praktykowali nową herezję i mieli Jezusa za niewiastę, ale dlatego, że nie znali już łaciny.

– Jak Salwator.

– Mniej więcej. Piraci z najdalszej północy przypływali rzekami, by pustoszyć Rzym. Pogańskie świątynie waliły się w gruzy, zaś chrześcijańskich jeszcze nie było. I tylko mnisi z Hibernii w swoich klasztorach pisali i czytali, czytali i pisali, i zdobili miniaturami, a potem wskoczyli do łodzi ze skór zwierzęcych i żeglowali ku tym ziemiom i ewangelizowali je, jakbyście byli niewiernymi, czy pojmujesz to? Byłeś w Bobbio, zostało założone przez świętego Kolumbana, jednego z nich. Pozwól więc im wymyślać nową łacinę, bo w Europie nie znano już tej starej. Byli wielkimi ludźmi. Święty Brendan dotarł aż do Wysp Szczęśliwych i płynął wzdłuż brzegu piekła, gdzie ujrzał Judasza przykutego łańcuchami do skały podwodnej, a pewnego dnia przybił do jakiejś wyspy, wyszedł na brzeg, a był to morski potwór. Naturalnie byli stuknięci —powtórzył z zadowoleniem.

– Ich obrazki są… są takie, że własnym oczom nie wierzę! A ile barw! —rzekłem, wpadając w uniesienie.

– I to na ziemi, gdzie kolorów jest niewiele, nieco błękitu i dużo zieleni. Ale nie będziemy rozprawiać o mnichach z Hibernii. Chcę wiedzieć, dlaczego są tutaj razem z Anglikami i gramatykami z innych krajów. Spójrz na swój plan, gdzież winniśmy być?

– W pokojach baszty zachodniej. Przepisałem także kartusze. Tak więc, wychodząc z pokoju ślepego, wchodzi się do sali siedmiobocznej i mamy jedno przejście do jednego pokoju w baszcie, a literą czerwoną jest H. A potem, idąc z pokoju do pokoju, obchodzi się wieżę dokoła i wraca do pokoju ślepego. Kolejność liter da… masz rację! HIBERNI!

– HIBERNIA, jeśli z pokoju ślepego przejdziesz do sali siedmiokątnej, która jak i wszystkie trzy pozostałe ma kiterę A od Apocalipsis. Dlatego są tu dzieła autorów z Ultima Thule,a również gramatycy i retorzy, gdyż ci, którzy urządzali bibliotekę, pomyśleli, że gramatyk powinien zawsze znaleźć się z gramatykami z Hibernii, nawet jeśli jest z Tuluzy. Oto Kryterium. Widzisz, że zaczynamy coś rozumieć?

– Ale w pokojach baszty wschodniej, przez którą weszliśmy, przeczytaliśmy FONS… Co to znaczy?

– Przeczytaj uważnie swój plan, czytaj litery sal tak, jak następują po sobie w kolejności wchodzenia.

– FONS ADAEU…

– Nie, Fons Adae, gdyż U to drugi ślepy pokój wschodni, pamiętam go, być może wchodzi w inny ciąg liter. I co znaleźliśmy w Fons Adae, to jest w raju ziemskim (a wspomnij, jest tam pokój z ołtarzem skierowanym ku wschodzącemu słońcu)?

– Mnóstwo Biblii i komentarzy do Biblii, same księgi o Piśmie Świętym.

– Widzisz więc, słowo Boże w korespondencji do raju ziemskiego, który, jak powiadają wszyscy, jest daleko na wschód. A tutaj, na zachodzie, Hibernia.

– Tak więc plan biblioteki naśladuje mapę całego świata?

– To podobne do prawdy. A książki są tam ułożone podług krajów, z których pochodzą, oraz miejsca, gdzie urodzili się ich autorzy, albo, jak w tym przypadku, miejsca, gdzie powinni byli się urodzić. Bibliotekarze powiedzieli sobie, że Wergiliusz gramatyk przez pomyłkę urodził się w Tuluzie, gdyż powinien był na wyspach zachodnich. Poprawili pomyłki natury.

Poszliśmy dalej. Przebyliśmy ciąg sal bogatych w świetne Apokalipsy, a wśród tych pokojów był ów, w którym miałem wizje. Z daleka dostrzegliśmy już światło, Wilhelm zatkał sobie nos i pobiegł, by je zgasić plując na popiół. Na wszelki wypadek przeszliśmy przez ten pokój pospiesznie, ale pamiętałem, że widziałem tam przedtem przepiękną, wielobarwną Apokalipsęz mulier amicta solei smokiem. Odnaleźliśmy kolejność tych sal wychodząc od tej, do której trafiliśmy na końcu i która miała jako inicjał czerwone Y. Odczytanie wspak dało słowo YSPANIA, ale ostatnie A było tym samym, którym kończyła się HIBERNIA. To znak —oznajmił Wilhelm —że pozostają jeszcze pokoje, w których gromadzi się dzieła o charakterze mieszanym.

Tak czy inaczej, strefa nazwana YSPANIA zdała się nam wypełniona wieloma kodeksami Apokalips,wszystkimi pięknej roboty, którą Wilhelm rozpoznał jako sztukę hiszpańską. Zauważyliśmy, że biblioteka ma najobszerniejszy, być może, zbiór kopii księgi apostoła, istniejący w świecie chrześcijańskim, i ogromną ilość komentarzy do tego tekstu. Olbrzymie woluminy poświecone były komantarzowi do Apkalipsy pióra błogosławionego z Liebany, a tekst był zawsze mniej więcej taki sam, ale znaleźliśmy zadziwiającą rozmaitość odmian w obrazach, a Wilhelm rozpoznał rękę takich, których uważał za najlepszych iluminatorów królestwa Asturii: Magiusza, Fakundiusza i innych.

Dokonując tych i innych spostrzeżeń, dotarliśmy do baszty południowej, do której zbliżyliśmy się już poprzedniego wieczoru. Pokój S z YSPANIA —bez okien —wychodził na pokój E i, przebywając po kolei pięć pokojów wieży, dotarliśmy do ostatniego, bez dalszych przejść, gdzie zobaczyliśmy czerwone L. Przeczytaliśmy wspak i mieliśmy LEONES.

– Leones, Południe, według naszej mapy jesteśmy w Afryce, hic sunt leones [110]110
  hic sunt leones —tu są lwy.


[Закрыть]
.I to wyjaśnia, czemu znaleźliśmy tu tyle tekstów autorów niewiernych.

– Są też inni —powiedziałem szperając po armariach. – CanonAwicenny i ten piękny kodeks wypełniony kaligrafią, której nie znam…

– Sądząc po ozdobach, winien to być Koran, lecz niestety nie znam arabskiego.

– Koran, biblia niewiernych, księga przewrotna…

– Księga, która zawiera mądrość inną niźli nasza. Lecz pojmujesz, czemu postawili ją tutaj, gdzie są lwy i potwory. Oto czemu widzieliśmy tu księgi o bestiach potwornych, wśród których znalazłeś też jednorożca. Strefa zwana LEONES zawiera te księgi, które dla budowniczych biblioteki są księgami kłamstwa. Co mamy tutaj?

– Po łacinie, ale dzieła Araba. Ayyub al Ruhawi, traktat o wodowstręcie u psów. A tutaj księga o skarbach. Tutaj zaś De aspectibusAlhazena…

– Widzisz, między potworami i kłamstwami umieścili również dzieła naukowe tych, od których chrześcijanie tak wiele mogą się nauczyć. Tak oto myślało się w czasach, kiedy biblioteka była budowana…

– Ale dlaczego ustawili pośród fałszów także księgę o jednorożcu? —zapytałem.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю