Текст книги "Imię róży"
Автор книги: Умберто Эко
Жанр:
Исторические детективы
сообщить о нарушении
Текущая страница: 30 (всего у книги 40 страниц)
– Wiem —szepnąłem mimo woli. Wilhelm udał, że nie usłyszał. Ale w dalszym ciągu naszej rozmowy rzekł:
– Prawdziwa miłość pragnie dobra przedmiotu miłości.
– Czyż Bencjusz nie chce dobra swoich ksiąg (teraz bowiem są także jego) i czyż nie chce, by jak najdłużej pozostały z dala od drapieżnych dłoni? —zapytałem.
– Dobrem dla księgi jest, by była czytana. —Księga uczyniona jest ze znaków, które mówią o innych znakach, te zaś zkolei mówią o rzeczach. Bez oka, które je czyta, księga kryje znaki, które nie wytwarzają pojęć, a więc jest niema. Ta biblioteka utworzona została, być może, po to, by uratować księgi, które w niej są, ale teraz żyje, by je pogrzebać. Dlatego stała się zarzewiem bezbożności. Klucznik powiedział, że zdradził. Toż samo uczynił Bencjusz. Zdradził. Och, cóż za paskudny dzień, mój poczciwy Adso! Pełen krwi i zniszczenia. Dlatego mam na dzisiaj dosyć. Chodźmy i my na kompletę, a później spać.
Wychodząc z kuchni, natknęliśmy się na Aimara. Zapytał, czy prawdą jest to, co szeptano, że Malachiasz wysunął kandydaturę Bencjusza na swojego pomocnika. Mogliśmy tylko potwierdzić.
– Ten Malachiasz wielu pięknych rzeczy dokonał w ciągu dzisiejszego dnia —rzekł Aimar ze zwykłym sobie uśmiechem pogardy i pobłażania. —Gdyby była jaka sprawiedliwość, diabeł powinien tej nocy wziąć go sobie.
KOMPLETA
Kiedy to wysłuchuje się kazania o nadejściu Antychrysta, Adso zaś odkrywa moc imion własnych.
Nieszpór odbył się pośród zamętu, jeszcze w czasie przesłuchania klucznika, a ciekawscy nowicjusze wymknęli się z ręki swojemu mistrzowi, by przez okna i szpary śledzić to, co działo się w sali kapitulnej. Teraz należało, by cała wspólnota modliła się za zacną duszę Seweryna. Spodziewano się, że opat przemówi do wszystkich, i zastanawiano się, co powie. Jednak po rytualnej homilii świętego Grzegorza, responsorium i trzech przepisowych psalmach opat stanął przed pulpitem, ale po to tylko, by powiedzieć, że tego wieczoru będzie milczał. Zbyt wiele nieszczęść okryło żałobą opactwo —rzekł —by sam ojciec wspólnoty mógł przemawiać jako ten, który gani i napomina. Trzeba, żeby wszyscy, bez żadnego wyjątku, dokonali surowego rachunku sumienia. Ale ponieważ ktoś przemówić musi, proponuje, by przestroga padła z ust kogoś, kto starszy od innych i bliski już śmierci, mniej niż oni wplątany jest w namiętności ziemskie, które przysporzyły tyle zła. Prawem wieku trzeba by oczekiwać, że głos zabierze Alinard z Grottaferraty, lecz wszyscy wiedzieli, jak wątłe jest zdrowie czcigodnego konfratra. Tuż po Alinardzie, w porządku ustanowionym przez nieubłagane przemijanie czasu, szedł Jorge. Jemu też opat oddał teraz głos. Usłyszeliśmy pomruk z tej części stalli, gdzie zwykle siedział Aimar i inni Italczycy. Pomyślałem, że opat powierzył kazanie Jorgemu nie porozumiawszy się z Alinardem. Mój mistrz zwrócił mi półgłosem uwagę, że postanowienie, by nie zabierać głosu, świadczyło o roztropności opata; cokolwiek bowiem by powiedział, byłoby to podejrzliwie rozważone przez Bernarda i innych obecnych tu awiniończyków. Stary Jorge ograniczy się natomiast do paru swoich mistycznych proroctw i awiniończycy nie przywiążą do tego wielkiej wagi. „Ale nie ja —dorzucił Wilhelm —bo nie wierzę, by Jorge zgodził się mówić, może nawet prosił o takie pozwolenie, nie mając określonego celu.”
Jorge podszedł do pulpitu, podtrzymywany przez któregoś z mnichów. Jego twarz była rozświetlona od trójnogu, który, i on tylko, oświetlał nawę. Światło płomienia ujawniało mrok kładący się na jego oczach, które zdawały się dwoma czarnymi dziurami.
– Najukochańsi braciszkowie —zaczął —i wszyscy jakże nam drodzy goście, jeśli zechcecie wysłuchać biednego starca… Czterech śmierci, które rzuciły posępny cień na nasze opactwo, by nie wspomnieć o grzechach, odległych i niedawnych, popełnionych przez najnędzniejszych spośród żyjących, nie jestem, jak wiecie, skłonny przypisywać srogości natury, co nieubłagana w swoich rytmach zarządza naszymi ziemskimi dniami od kołyski po grób. Wy wszyscy pomyślicie może, że choć ta smutna sprawa dotknęła was boleśnie, nie przyniesie uszczerbku waszym duszom, gdyż wszyscy, poza jednym, jesteście niewinni, kiedy zaś tego jednego spotka już kara, wam pozostanie z pewnością płakać nad brakiem tych, którzy odeszli, ale wy sami nie będziecie musieli zdjąć z siebie brzemienia oskarżeń przed trybunałem Boga. Tak myślicie. Szaleni! —krzyknął straszliwym głosem —szaleni i zuchwali jesteście! Ten, który zabił, zaniesie przed Boga brzemię swoich win, ale dlatego tylko, że zgodził się, by stać się wykonawcą dekretów Bożych. Tak jak trzeba było, by ktoś zdradził Jezusa, by dopełniła się tajemnica odkupienia, a przecież Pan usankcjonował potępienie i hańbę dla tego, który Go zdradził, tak i ktoś w tych dniach zgrzeszył, niosąc śmierć i zniszczenie, lecz powiadam wam, że to zniszczenie było, jeśli nie chciane, to przynajmniej dozwolone przez Bqga dla upokorzenia naszej pychy!
Zamilkł i przeniósł pusty wzrok na posępne zgromadzenie, jakby mógł oczyma podchwycić jego wzruszenia, gdy tymczasem to uchem łowił cisze, która świadczyła o osłupieniu.
– W tej wspólnocie —ciągnął —pełza od dawna żmija dumy. Lecz jakiej dumy? Dumy z władzy klasztoru oddzielonego od świata? Z pewnością nie. Dumy z bogactwa? Bracia moi, zanim w całym znanym świecie rozbrzmiały długotrwałe spory na temat ubóstwa i posiadania, od czasów naszego założyciela my, nawet gdy mieliśmy wszystko, nie mieliśmy nic, albowiem jedynym naszym prawdziwym bogactwem jest przestrzeganie reguły, modlitwa i praca. Lecz cząstkę, a nawet istotę naszej pracy, pracy naszego zakonu, a osobliwie tego klasztoru, stanowi studiowanie i przechowywanie wiedzy. Przechowywanie, powiadam, nie zaś poszukiwanie, albowiem właściwość wiedzy, rzeczy Boskiej, stanowi to, że jest kompletna i określona od samego początku w doskonałości słowa, które samo do siebie przemawia. Przechowywanie, powiadam, nie zaś poszukiwanie, gdyż właściwość wiedzy, rzeczy ludzkiej, stanowi to, że została określona i skompletowana w ciągu biegu wieków, które trwały od nauk proroków po interpretacje ojców Kościoła. Nie ma tu postępu, nie ma przewrotu, lecz najwyżej stałe i wzniosłe rekapitulowanie. Historia ludzka zdąża niepowstrzymanym pochodem od dzieła stworzenia poprzez odkupienie ku powrotowi triumfującego Chrystusa, który ukaże się w chwale, by sądzić żywych i umarłych, lecz wiedza Boska i ludzka nie idzie tym szlakiem; trwała, jak niezdobyta twierdza, pozwala nam, kiedy czynimy się pokorni i uważni na jej głos, śledzić, przepowiadać ten bieg, który wiedzy owej nie przyniesie uszczerbku. Jestem tym, który jest, mówi Bóg Żydów. Jestem drogą, prawdą i życiem, mówi Pan Nasz. Otóż wiedza nie jest niczym innym, jak zdziwionym komentarzem do tych dwóch prawd. Wszystko, co zostało powiedziane nadto, wyszło od proroków, ewangelistów, ojców i doktorów, którzy zdążali do tego, by uczynić te dwa zdania jaśniejszymi. A czasem przenikliwy komentarz pochodzi także od pogan, którzy owych zdań nie znali, ale ich słowa zostały przyjęte przez chrześcijańską tradycję. Ale poza tym nie ma nic do powiedzenia. Jest to jeno, co trzeba przemyśleć na nowo, objaśnić, przechować. Taki był i powinien być urząd naszego opactwa z jego wspaniałą biblioteką —nie inny. Powiada się, że pewien wschodni kalif podłożył pewnego dnia ogień pod bibliotekę miasta sławnego, pełnego chwały i pysznego, i że w czasie, gdy tysiące ksiąg płonęło, powiedział, iż mogą one i powinny zniknąć; albo powtarzają bowiem to, co już powiedział Koran, są zatem zbędne, albo zaprzeczają tej świętej księdze niewiernych, są zatem szkodliwe. Doktorowie Kościoła, a my wraz z nimi, nie rozumujemy w ten sposób. Wszystko, co służy za komentarz i objaśnienie Boskiego Pisma, winno zostać przechowane, albowiem powiększa chwałę owego Pisma; to zaś, co mu się sprzeciwia, nie powinno być zniszczone, gdyż jedynie jeśli będzie zachowane, ten, kto może i ma taki urząd, będzie mógł mu zaprzeczyć według woli Pana i w czasie przez Niego wyznaczonym. Stąd odpowiedzialność, jaka spoczywała na naszym zakonie w ciągu wieków, i brzemię, jakie dźwiga nasze opactwo dzisiaj: dumni wiedzą, którą głosimy, pokorni i roztropni w przechowywaniu słów wrogich prawdzie, nie pozwalając, byśmy się nimi zbrukali. Otóż, bracia moi, jaki to grzech pychy może kusić uczonego mnicha? Taki, co polega na pojmowaniu swej pracy nie jako chronienia, lecz jako poszukiwania jakiejś wiadomości, która nie została jeszcze dana ludziom, jakby ostatnia nie zabrzmiała już w słowach ostatniego anioła, który przemawia w ostatniej księdze Pisma: „Oświadczam bowiem każdemu słuchającemu słów proroctwa tej księgi: «Jeśliby kto dodał do tego», spuści nań Bóg «plagi opisane w tej księdze». A jeśliby kto ujął ze słów księgi tego proroctwa, odejmie Bóg część jego z księgi życia i z miasta świętego, i z tego, co jest napisane w tej księdze.” Owóż… czy nie zda się wam, bracia moi nieszczęśni, że te słowa nie co innego kryją, lecz to jeno, co zdarzyło się w tych murach ostatnio, to zaś, co zdarzyło się w tych murach, wskazuje nie co innego, jeno nieszczęścia wieku, w którym przyszło nam żyć, wieku, który w słowach jak i w dziełach, w miastach, jak i w zamkach, we wspaniałych uniwersytetach i kościołach katedralnych, zmierza uparcie do odkrywania nowych kodycyli do słów prawdy, wykrzywiając tym sposobem sens tej prawdy bogatej już we wszystkie scholie i spragnionej tylko nieugiętej obrony, nie zaś głupiego powiększania? Ta jest pycha, która pełzała i pełza nadal w tych murach; i powiadam temu, kto trudził się i trudzi, by złamać pieczęci ksiąg, co nie dla niego, że za tę to pychę Pan zechciał pokarać i zechce karać nadal, jeśli nie zmniejszy się i nie upokorzy, albowiem z przyczyny naszej słabości bez trudu, zawsze i stale znajdzie narzędzia swojej zemsty.
– Czy słyszałeś, Adso? —szepnął mistrz. —Stary wie więcej, niż mówi. Maczał palce w tym czy nie, ale wie i ostrzega, że jeśli ciekawi mnisi będą w dalszym ciągu pogwałcać dostęp do biblioteki, opactwo nie odzyska pokoju.
Jorge po długiej przerwie podjął:
– Co jednak jest w końcu symbolem tej pychy, czyją figurą i zwiastunami, czyimi wspólnikami i znakami są owi pyszałkowie? Kto w istocie działał, i być może działa nadal, w tych murach, by przestrzec nas, że czasy są bliskie, i pocieszyć nas, skoro bowiem czasy są bliskie, cierpienia będą wprawdzie nie do zniesienia, ale skończone w czasie, jako że wielki cykl tego świata wkrótce się dopełni? O, zrozumieliście nader dobrze i lękacie się wypowiedzieć jego imię, jest bowiem także imieniem waszym i boicie się go, lecz jeśli wy się boicie, ja nie, i to imię wypowiem najgłośniej, by wasze trzewia skręciły się ze strachu, a zęby szczękały, aż przetną język, by mróz, który powstanie w waszej krwi, naciągnął ciemną zasłonę na wasze oczy… To bestia nieczysta, to Antychryst!
Zrobił kolejną bardzo długą przerwę. Obecni zdawali się martwi. Jedyną ruchomą rzeczą w całym kościele był płomień na trójnogu, ale nawet cienie, które rzucał, jakby zastygły. Jedynym odgłosem było chrapliwe dyszenie Jorgego, który ocierał sobie pot z czoła. Potem Jorge podjął:
– Chcecie może powiedzieć mi: nie, ten jeszcze nie przyszedł, gdzież są znaki jego przybycia? Nieoświecony, kto tak mówi! Mamy wszak przed oczyma dzień w dzień w wielkim amfiteatrze świata, a w zmniejszonym obrazie w opactwie, zapowiadające go klęski… A powiedziano, że kiedy moment będzie bliski, powstanie na zachodzie obcy król, władca ogromnych dóbr przez oszustwo zyskanych, bezbożnik, zabójca ludzi, biegły w oszustwie, chciwy złota, zręczny w wybiegach, niegodziwiec, nieprzyjaciel wiernych i ich prześladowca, a w jego czasach nie będzie poszanowania dla srebra, lecz złoto jeno będzie w cenie. Wiem dobrze: wy, którzy mnie słuchacie, snujecie pospiesznie rozważania, czy ten, o którym mówię, podobny jest do papieża, cesarza, czy może króla Francji albo kogo innego, chcecie bowiem rzec: on jest moim nieprzyjacielem, ja zaś stoję po dobrej stronie! Ale nie jestem tak naiwny, by wskazać wam jednego człeka, kiedy bowiem przychodzi Antychryst, przychodzi we wszystkich i przez wszystkich i każdy jest jego częścią. Będzie w bandach włóczęgów, którzy pustoszą miasta i krainy, będzie w niespodziewanych znakach na niebie, gdyż ukażą się nagle tęcze, rogi i ognie, a jednocześnie dadzą się słyszeć ryki głosów i morze zagotuje się. Powiedziano, że ludzie i zwierzęta płodzić będą smoki, ale chciano powiedzieć, że w serca wejdzie nienawiść i niezgoda; nie rozglądajcie się dokoła, by dostrzec bestie z miniatur, którymi rozkoszujecie się na pergaminie! Powiedziane jest, że dopiero co zaślubione niewiasty wydadzą na świat dzieci potrafiące już doskonale mówić, które przyniosą zapowiedź, że czasy dojrzały, i zażądają, by je zabić. Lecz nie szukajcie w wioskach, w dolinie, zbyt mądre dzieci zabito w tych murach! I jak te z proroctw, miały wygląd ludzi już zgrzybiałych i wedle proroctwa były czworonożnymi dziećmi, zjawami i płodami, które winny prorokować w brzuchach matek, wypowiadając czarodziejskie zaklęcia. I czy wiecie, że wszystko zostało napisane? Napisano, że liczne będą niepokoje wśród stanów, ludów, w kościołach; że powstaną pasterze niegodziwi, przewrotni, oczerniający, chciwi, spragnieni rozkoszy, rozmiłowani w zysku, znajdujący upodobanie w pustych przemowach, chełpliwi, pyszni, żarłoczni, zuchwali, tonący w lubieżności, goniący za pustą sławą, nieprzyjaciele Ewangelii, gotowi wzgardzić ciasną bramą, wzgardzić prawdziwym słowem, i będą mieli w nienawiści wszelką ścieżkę zmiłowania, nie będą pokutować za swoje grzechy, i przez to rozpowszechnią wśród ludów niewiarę, nienawiść między braćmi, niegodziwość, zatwardziałość, zawiść, obojętność, złodziejstwo, pijaństwo, brak umiaru, lubieżność, rozkosze cielesne, rozpustę i wszystkie inne występki. Sczeźnie frasobliwość, pokora, umiłowanie pokoju, ubóstwo, współczucie, dar łez… Nuże, czyż nie rozpoznajecie siebie, wszyscy tu obecni, mnisi z opactwa i możni przybyli z daleka?
W przerwie, jaka nastąpiła, dał się słyszeć szelest. To kardynał Bertrand kręcił się na swoim stołku. W gruncie rzeczy —pomyślałem —Jorge postępuje jak wielki kaznodzieja i chłoszcząc swoich konfratrów, nie oszczędza i gości. I dałbym sam nie wiem co, by wiedzieć, co dzieje się w tym momencie w głowie Bernarda albo w głowach tłustych awiniończyków.
– I właśnie to będzie moment, kiedy —grzmiał Jorge —Antychryst dokona swojej bluźnierczej paruzji, małpa, która chce być Panem Naszym. W tych czasach (a właśnie są teraz) obalone będą wszystkie królestwa, zapanuje niedostatek, nędza i brak środków do życia, a zimy będą niezwykle mroźne. Dzieci tych czasów (a właśnie są teraz) nie będą miały nikogo, by zarządzał ich dobrami i przechował w spiżarniach pożywienie, i będą nękane na targu kupna i sprzedaży. Błogosławieni, którzy już nie będą żyli albo, żyjąc, zdołają przeżyć! Przyjdzie wówczas syn zguby, przeciwnik, który pyszni się i nadyma, ukazując liczne cnoty, by wciągnąć w pułapkę całą ziemię i wziąć górę nad sprawiedliwymi. Syria legnie i będzie opłakiwać synów swoich. Cylicja podniesie głowę, póki nie ukaże się ten, który jest powołany, by ją osądzić. Córa Babilonu wstanie z tronu swojego splendoru, by wypić kielich goryczy. Kapadocja, Licja i Likaonia skłonią grzbiety, albowiem całe tłumy będą zniszczone w zepsuciu swych niegodziwości. Obozy barbarzyńców i wozy bojowe ukażą się wszędzie, by zająć całą ziemię. W Armenii, Poncie i Bitynii młodzieńcy zginą od miecza, dziewczątka trafią do więzień, synowie i córy dokonywać będą kazirodztwa, Pizydia, która wynosi się w swojej chwale, będzie powalona na ziemię, miecz przejdzie przez środek Fenicji, Judea odzieje się w żałobę i będzie przygotowywać się na dzień zguby z powodu swojej nieczystości. Ze wszystkich stron pojawi się wówczas obrzydliwość i strapienie. Antychryst weźmie szturmem zachód i zniszczy drogi handlowe, będzie miał w dłoniach miecz i płonący ogień, a w szaleństwie gwałtu będzie palił płomieniem; jego siłą będzie bluźnierstwo, oszustwo jego dłonią, prawica ruiną, lewica nosicielką mroków. Te rysy wyróżnią go: jego głowa będzie z rozpalonego ognia, oko prawe nabiegłe krwią, lewe zielone jak u kota i z dwoma źrenicami, a jego powieki będą białe, dolna warga olbrzymia, będzie miał słabe lędźwie, wielkie stopy, kciuk zmiażdżony i wydłużony!
– Wygląda na jego własny portret —zadrwił Wilhelm szeptem lekkim jak tchnienie. Było to zdanie bardzo bezbożne, ale byłem mu wdzięczny, bo włosy stawały mi na głowie. Z trudem powstrzymałem wybuch śmiechu, nadymając jagody i wypuszczając powietrze powoli przez zamknięte wargi. Odgłos ten, w ciszy, jaka nastąpiła po ostatnich słowach starego, dał się słyszeć doskonale, ale na szczęście każdy pomyślał, że ktoś odkaszlnął albo płakał, albo zadrżał, a wszyscy mieli ku temu powód.
– Jest to chwila —mówił teraz Jorge —kiedy wszystko popada w samowolę, dzieci podnoszą rękę na rodziców, małżonka knuje przeciwko mężowi, mąż wzywa żonę przed sąd, panowie są nieludzcy wobec sług, słudzy nie słuchają panów, nie masz poszanowania dla starszych, wyrostki domagają się rządów, praca wydaje się wszystkim zbędnym mozołem, zewsząd dobiegają pieśni pochwalne na cześć swawoli, występku, rozwiązłej swobody obyczajów. A po tym wszystkim gwałty, cudzołóstwa, krzywoprzysięstwa, grzechy przeciwko naturze następują wielką falą, i choroby, wieszczby, rzucanie uroków, i ukazują się na niebie latające ciała, pośród dobrych chrześcijan pojawiają się fałszywi prorocy, fałszywi apostołowie, znieprawiacze, oszuści, czarownicy, gwałciciele, skąpcy, krzywoprzysięzcy i fałszerze, pasterze zmieniają się w wilki, kapłani kłamią, mnisi pożądają rzeczy światowych, biedni nie nadbiegają na pomoc rządzącym, możni są bez miłosierdzia, sprawiedliwi czynią się świadkami niesprawiedliwości. Wszystkimi miastami poruszy trzęsienie ziemi, zaraza zapanuje we wszystkich krainach, zawieruchy podniosą ziemię, pola będą zarażone, morze wydzieli czarniawe humory, nowe nieznane cuda nastąpią na księżycu, gwiazdy porzucą swój zwykły bieg, inne —nieznane —przeorzą niebo, będzie śnieg w lecie i skwar w zimie. I nadejdą czasy końca i koniec czasów… Pierwszego dnia o godzinie trzeciej powstanie na firmamencie nieba wielki i potężny głos, purpurowa mgła nadciągnie od pomocy, za nią przyjdą grzmoty i błyskawice, na ziemię zaś spadnie ulewa krwi. Drugiego dnia ziemia zostanie wyrwana ze swoich posad i dym od wielkiego ognia przejdzie poprzez bramy niebios. Trzeciego dnia przepaści ziemi zahuczą w czterech krańcach kosmosu. Wierzchołki firmamentu otworzą się, powietrze wypełni się słupami dymu i zapanuje smród siarki, aż do godziny dziesiątej. Czwartego dnia od samego rana przepaść stanie się płynna i wyda ryki, i zwalą się gmachy. Piątego dnia o godzinie szóstej padną moce światła i krąg słoneczny, a mrok zapanuje na ziemi aż do wieczora, i gwiazdy, i księżyc przestaną pełnić swój urząd. Szóstego dnia o godzinie czwartej firmament pęknie od wschodu do zachodu i aniołowie będą mogli patrzeć na ziemię przez szczelinę w niebiosach, a wszyscy ci, którzy będą na ziemi, ujrzą aniołów patrzących na ziemie. Wtedy wszyscy ludzie schronią się na górach, by uciec przed spojrzeniem sprawiedliwych aniołów. Siódmego dnia przyjdzie Chrystus w blasku swego Ojca. I nastąpi wtenczas sąd nad dobrymi i ich wstąpienie do wiecznej szczęśliwości ciał i dusz. Lecz nie o tym będziecie rozmyślać dzisiejszego wieczoru, pyszni braciszkowie! Nie grzesznikom przypadnie w udziale ujrzenie świtu dnia ósmego, kiedy wzniesie się głos słodki i tkliwy od wschodu, pośrodku nieba, i objawi się ten anioł, który ma władzę nad wszystkimi innymi świętymi aniołami, a wszyscy aniołowie będą szli wraz z nim, siedząc na wozie z mgły, pełni wesela, mknąc szybko przez powietrze, by wyzwolić wybranych, którzy wierzyli, i wszyscy razem będą się radować, gdyż dopełni się zniszczenie tego świata! Nie o tym winniśmy przyjemnie i pysznie roić dzisiejszego wieczoru! Zastanowimy się raczej nad słowami, jakie Pan wypowie, by odpędzić od siebie tych, którzy nie zasłużyli na zbawienie: idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, zgotowany wam przez diabła i jego kapłanów! Zasłużyliście na to, więc radujcie się! Oddalcie się ode mnie, zejdźcie w zewnętrzne mroki i w nie gasnący ogień! Ja nadałem wam kształt, wy zaś poszliście za tamtym! Staliście się sługami innego pana, idźcie, pozostańcie z nim w mroku, z tym wężem nie znającym spoczynku, tam gdzie zgrzytanie zębów! Dałem wam uszy, byście dali posłuch Pismu, a wy słuchacie słów pogan! Ułożyłem wam usta, byście chwalili Boga, a wy używacie ich do wypowiadania fałszu poetów i zagadek komediantów. Dałem wam oczy, byście widzieli światło moich przykazań, a wy używacie ich, by wpatrywać się w ciemności! Jestem sędzią ludzkim, ale sprawiedliwym. Każdemu dam to, na co zasługuje. Chciałbym mieć dla was zmiłowanie, ale nie znajduję oliwy w waszych naczyniach. Skłonny byłbym ulitować się, ale wasze kaganki są zasnute dymem. Oddalcie się ode mnie… Tak przemówi Pan. A ci… i, być może, my, zejdziemy do miejsca wiecznych mąk. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
– Amen! —odpowiedzieli wszyscy jednogłośnie.
Rządkiem, bez jednego szeptu, udali się mnisi do swoich legowisk. Nie pragnąc zgoła rozmowy, zniknęli i minoryci, i ludzie papieża, gdyż wzdychali do odosobnienia i odpoczynku. Było mi ciężko na sercu.
– Do łoża, Adso —powiedział Wilhelm, pnąc się po schodach austerii dla pielgrzymów. —Nie jest to wieczór odpowiedni, żeby błąkać się po opactwie. Bernardowi Gui może przyjść do głowy, że warto uprzedzić koniec świata, zaczynając od naszych powłok doczesnych. Jutro postaramy się być na jutrzni, albowiem zaraz potem odjedzie Michał i inni minoryci.
– Czy odjedzie także Bernard ze swoimi więźniami? —spytałem cichutkim głosem.
– Z pewnością nie ma tu nic więcej do roboty. Będzie chciał być w Awinionie przed Michałem, ale w ten sposób, by nadciągnięcie tego ostatniego zbiegło się z procesem klucznika, minoryty, heretyka i mordercy. Stos klucznika oświetli niby pochodnia przebłagalna pierwsze spotkanie Michała z papieżem.
– A co stanie się z Salwatorem… i dziewczyną?
– Salwator będzie towarzyszył klucznikowi, bo musi świadczyć w procesie. Być może, w zamian za tę przysługę Bernard daruje mu życie. Albo pozwoli mu uciec, a potem każe zabić. A może pozwoli mu naprawdę odejść, ponieważ ktoś taki, jak Salwator, nie interesuje kogoś takiego, jak Bernard. Kto wie, może skończy jako zbójca w jakim borze Langwedocji…
– A dzieweczka?
– Powiedziałem Ci, pójdzie na stos. Ale spłonie wcześniej, po drodze, dla zbudowania jakiejś katarskiej wioski na wybrzeżu. Słyszałem, że Bernard ma się spotkać ze swoim kolegą, Jakubem Fournierem (zapamiętaj to imię, na razie pali albigensów, ale mierzy wyżej), a piękna czarownica na stosie zwiększy prestiż i sławę obu…
– Ale czy nic nie można uczynić, by ich uratować? —wykrzyknąłem. —Czy nie może wtrącić się opat?
– Dla kogo? Dla klucznika, który się przyznał? Dla nędznika jak Salwator? Czy może masz na myśli dziewczynę?
– A jeśli tak? —ośmieliłem się. —W gruncie rzeczy z tej trójki ona tylko jest naprawdę niewinna, wiesz, że nie jest czarownicą…
– I sądzisz, że po tym, co się stało, opat zechce narazić na szwank tę odrobinę prestiżu, jaka mu została, dla czarownicy?
– Ale wziął na siebie odpowiedzialność za ucieczkę Hubertyna.
– Hubertyn był jego mnichem i o nic go nie oskarżono. A zresztą, co za głupstwa mi opowiadasz, Hubertyn jest osobą ważną, Bernard mógłby uderzyć go jedynie z tyłu.
– Więc klucznik miał rację, prostaczkowie płacą zawsze za wszystkich, nawet za tych, którzy za nimi przemawiają, nawet za tych, którzy, jak Hubertyn i Michał, swymi słowami nawołującymi do pokuty pchnęli ich do buntu! —Byłem zrozpaczony i nie zważałem nawet na to, że dziewczyna nie była braciszkiem uwiedzionym przez mistykę Hubertyna. Była jednak wieśniaczką i płaciła za historię, która jej nie dotyczyła.
– Tak to jest —odpowiedział mi ze smutkiem Wilhelm. —I jeśli naprawdę szukasz promyka sprawiedliwości, rzekę ci, że pewnego dnia wielkie psy, papież i cesarz, by zawrzeć pokój, zdepczą ciała mniejszych psów, które walczyły w ich służbie. A Michała i Hubertyna spotka los taki sam, jaki dzisiaj spotkał twoją dzieweczkę.
Wiem teraz, że Wilhelm prorokował albo raczej budował sylogizmy na podstawie zasad filozofii naturalnej. Ale w tym momencie jego proroctwa i sylogizmy nic mnie nie pocieszyły. Jedyną rzeczą pewną było to, że dzieweczka zostanie spalona. I czułem się współodpowiedzialny, było to bowiem tak, jakby miała na stosie odpokutować także za grzech, który ja z nią popełniłem.
Wybuchnąłem bez wstydu łzami i uciekłem do swojej celi, gdzie przez całą noc gryzłem siennik i jęczałem bezsilnie, gdyż nie było mi nawet dane —jak czytałem w rycerskich romansach razem z moimi kolebami w Melku —lamentować, wzywając imienia ukochanej.
Nie znałem i nie poznałem nigdy imienia jedynej miłości ziemskiej mojego życia.