Текст книги "Imię róży"
Автор книги: Умберто Эко
Жанр:
Исторические детективы
сообщить о нарушении
Текущая страница: 10 (всего у книги 40 страниц)
– Biblioteka daje świadectwo prawdzie i błędowi —rzekł więc Jorge.
– Bez wątpienia Apulejusz i Lukian zawinili wieloma błędami —rzekł Wilhelm. —Ale ta bajka zawiera pod osłoną zmyśleń również dobry morał, poucza bowiem, jak drogo trzeba płacić za swoje błędy, a poza tym sądzę, że historia człowieka przemienionego w osła jest aluzją do przemiany duszy, która popada w grzech.
– To być może —rzekł Jorge.
– Jednakowoż pojmuję teraz, dlaczego Wenancjusz podczas rozmowy, o której opowiedział mi wczoraj, tak bardzo był zaciekawiony zagadnieniami komedii; w istocie, bajki tego rodzaju też można przyrównać do komedii starożytnych. Ni jedne, ni drugie nie opowiadają o ludziach żyjących naprawdę, jak tragedie, ale —powiada Izydor —są zmyśleniami: „Fabulas poetae a fando nominaverunt quia non sunt res facte sed tantum loquendo fictae” [52]52
Fabulas poetae a fando… —Baśnie nazwali poeci od bajania, ponieważ nie są to rzeczy prawdziwe, lecz tylko stworzone w mowie.
[Закрыть] …
W pierwszej chwili nie pojąłem, czemu Wilhelm zapuścił się w tę uczoną dysputę, i to właśnie z kimś, kto zdawał się takich tematów nie lubić, ale odpowiedź Jorgego pokazała mi, jak wielce subtelny jest mój mistrz.
– Tego dnia nie rozprawiało się o komediach, lecz tylko o dopuszczalności śmiechu —rzekł posępnie Jorge. A ja pamiętałem doskonale, że właśnie poprzedniego dnia, kiedy Wenancjusz zrobił aluzję do tej dyskusji, Jorge utrzymywał, iż nie przypomina jej sobie.
– Ach —powiedział niedbale Wilhelm —zdawało mi się, że rozmawialiście o kłamstwach poetów i zmyślnych zagadkach…
– Mówiło się o śmiechu —rzekł oschle Jorge. —Komedie pisali poganie, by nakłonić widzów do śmiechu, i czynili źle. Nasz Pan Jezus nigdy nie opowiadał komedii ani bajek, lecz tylko przejrzyste przypowieści, które w sposób alegoryczny pouczają nas, jak zasłużyć sobie na raj, i tak niechaj będzie.
– Zastanawiam się —rzekł Wilhelm —czemu tak sprzeciwiasz się myśli, że Jezus śmiał się. Ja mniemam, że śmiech jest równie dobrym lekarstwem, jak kąpiele, gdy trzeba leczyć z humorów i innych dolegliwości ciała, a osobliwie z melancholii.
– Kąpiele są rzeczą dobrą —rzekł Jorge —i sam Akwinata doradza je dla usunięcia smutku, ten może być bowiem namiętnością złą, kiedy nie zwraca się w stronę takiego zła, które da się pokonać śmiałością. Kąpiele przywracają równowagę humorów. Śmiech zaś wstrząsa ciałem, zniekształca rysy twarzy, czyni człowieka podobnym do małpy.
– Małpy nie śmieją się, śmiech jest właściwy człowiekowi, to znak jego rozumności —oznajmił Wilhelm.
– Jest też słowo znakiem ludzkiej rozumności, a przecież słowem można bluźnić przeciw Bogu. Nie wszystko, co właściwe człowiekowi, jest koniecznie dobre. Śmiech to znak głupoty. Kto śmieje się, nie wierzy w to, co jest powodem śmiechu, ale też nie czuje do tego czegoś nienawiści. Tak zatem, jeśli śmiejemy się z czego złego, oznacza to, że nie zamierzamy owego zła zwalczać, jeśli zaś śmiejemy się z czego dobrego, oznacza to, że nie cenimy siły, przez którą dobro szerzy się samo z siebie. Dlatego reguła powiada: „decimus humilitatis gradus est si non sit facilis ac promptus in risu, quia scriptum est: stultus in risu exaltat vocem suam” [53]53
decimus humilitatis… —dziesiąty stopień pokory objawia, kto nie jest skłonny i chętny do śmiechu, ponieważ napisano: głupiec wznosi swój głos do śmiechu.
[Закрыть] .
– Kwintylian —przerwał mój mistrz —powiada, że na śmiech nie ma miejsca w panegiryku, by nie uchybić godności, ale należy zachęcać do niego w wielu innych przypadkach. Tacyt zachwala ironię Kalpurniusza Pisona, Pliniusz młodszy pisze: „aliquando praeterea rideo, jocor, ludo, homo sum” [54]54
aliquando praeterea rideo, jocor… —niekiedy zresztą śmieję się, żartuję, bawię się, jestem człowiekiem.
[Закрыть] .
– Byli poganami —odparł Jorge. —Reguła powiada: „scurrilitates vero vel verba otiosa et risum moventia aeterna clausura in omnibus locis damnamus, et ad talia eloquia discipulum aperire os non permittitur” [55]55
scurrilitates vero… —błazeństw zaś albo słów niepotrzebnych i wywołujących śmiech zakazujemy na zawsze we wszelkich miejscach, a uczniowi nie zezwala się otwierać ust do takich wypowiedzi.
[Закрыть] .
– Jednakowoż kiedy słowo Chrystusa zatriumfowało już na ziemi, Synesios z Kyreny powiedział, że boskość potrafiła połączyć harmonijnie to, co konieczne, z tym, co tragiczne, zaś Aeliusz Spartanin powiada o cesarzu Hadrianie, człowieku podniosłych obyczajów i duszy naturaliterchrześcijańskiej, że umiał przeplatać chwile wesołości chwilami powagi. A wreszcie Auzoniusz zaleca dawkować z umiarem powagę i uciechę.
– Ale Paulin z Noli i Klemens Aleksandryjski ostrzegali nas przed tymi głupstwami, a Sulpicjusz Sewer powiada, że nikt nie widział, by świętego Marcina opanował gniew albo wesołość.
– A jednak przypomina niektóre powiedzenia świętego spiritualiter salsa —rzekł Wilhelm.
– Były cięte i pełne mądrości, nie zaś śmieszne. Święty Efrem napisał parenezę przeciwko śmiechowi mnichów, a w De habitu et conversatione monachommzaleca się unikanie sprośności i żartów, jakby były jadem żmii!
– Ale Hildebert powiada: „admittendo tibi joca sunt post seria quaedam, sed tamen et dignis et ipsa gerenda modis” [56]56
admittendo tibi… —możesz pozwalać sobie na żarty po poruszeniu pewnych spraw poważnych, ale jednak tylko godnie i umiarkowanie trzeba je stosować.
[Закрыть] .A Jan z Salisbury zezwalał na skromną wesołość. A wreszcie Eklezjasta, z którego cytowałeś ustęp i na którego powołuje się wasza reguła, tam gdzie powiada się, że śmiech jest właściwy głupcom, dopuszcza przynajmniej śmiech cichy, płynący ze spokojnej duszy.
– Dusza jest spokojna wówczas jedynie, gdy kontempluje prawdę i rozkoszuje się dokonanym dobrem, a ni z prawdy, ni z dobra nie należy się śmiać. Oto czemu Chrystus nie śmiał się. Śmiech jest zarzewiem zwątpienia.
– Lecz czasem słusznie jest wątpić.
– Nie widzę żadnych powodów. Kiedy się wątpi, trzeba zwrócić się do autorytetu, do słów jednego z ojców lub doktorów, i ustaje wszelki powód zwątpienia. Wydaje mi się, żeś przesiąkł wątpliwymi doktrynami, jak doktryny logików paryskich. Ale święty Bernard umiał z całym rozeznaniem podnieść głos przeciwko kastratowi Abelardowi, który chciał wszystkie problemy poddać chłodnemu, wyzbytemu życia osądowi rozumu nie oświeconego przez Pismo, wypowiadając swoje „jest tak i tak nie jest”. Ten, kto przyjmie te jakże niebezpieczne myśli, może również cenić zabawę głupca, który śmieje się z tego, o czym winno się znać jedyną prawdę, wypowiedzianą raz na zawsze. Tak więc, śmiejąc się, głupiec powiada w domyśle: „Deus non est.”
– Czcigodny Jorge, zda mi się, że jesteś niesprawiedliwy, gdy mówisz o kastracie Abelardzie, wiesz bowiem, iż w owo smutne nieszczęście popadł przez złość innego…
– Przez swoje grzechy. Przez zarozumiałą ufność w ludzki rozum. W ten sposób wiara prostaczków jest wyszydzona, tajemnice Boga zgłębione (albo próbowało się tego, a głupi, którzy to czynili), kwestie, które dotyczą spraw najwyższych, rozważa się zuchwale, drwi się z ojców, gdyż uważali, że takie kwestie należy raczej chować pod korcem niż dobywać na światło dnia.
– Nie zgadzam się z tym, czcigodny Jorge. Bóg pragnie, byśmy przykładali nasz rozum do wielu spraw ciemnych, co do których Pismo pozostawiło nam wolność decydowania. A kiedy ktoś zachęca cię, byś uwierzył w jakie twierdzenie, winieneś najprzód zbadać, czy nadaje się ono do przyjęcia, albowiem rozum nasz stworzony został przez Boga i to, co podoba się naszemu rozumowi, nie może nie podobać się rozumowi Boskiemu, o którym zresztą wiemy to jedynie, czego przez analogię, a często przez negację, domyślamy się o drogach, jakimi chadza nasz rozum. Widzisz zatem, że czasem, by podważyć fałszywy autorytet jakiegoś niedorzecznego twierdzenia, które budzi odrazę rozumu, także śmiech może być narzędziem właściwym. Często śmiech służy także do tego, by upokorzyć niegodziwców i by zajaśniała ich głupota. Opowiada się o świętym Maurze, że poganie włożyli go do wrzącej wody, on zaś użalał się, iż kąpiel jest zbyt chłodna; pogański gubernator z głupoty włożył dłoń do wody, żeby to sprawdzić, i sparzył się. Piękny czyn tego świętego męczennika, który ośmieszył nieprzyjaciół wiary.
Jorge zaśmiał się szyderczo.
– Również w epizodach, które opowiadają kaznodzieje, znaleźć można wiele łgarstw. Święty zanurzony we wrzącej wodzie cierpi za Chrystusa i wstrzymuje krzyk, zgoła nie płata dziecinnych figli poganom!
– Widzisz? —rzekł Wilhem. —Ta historia wydaje ci się wstrętna dla rozumu i oskarżasz ją, że jest śmieszna! Tak zatem milcząco i bacząc na swe wargi śmiejesz się przecież z czegoś i chcesz, bym ja też nie wziął tego poważnie. Śmiejesz się ze śmiechu, ale śmiejesz się.
Jorge zrobił gest wyrażający znudzenie:
– Igrając ze śmiechem wciągasz mnie w daremne dysputy. Wiesz jednak, że Chrystus nie śmiał się.
– Nie jestem tego pewny. Kiedy zachęca faryzeuszy, żeby pierwsi rzucili kamieniem, kiedy pyta, czyj wizerunek jest na monecie, którą płaci się podatek, kiedy igra słowami i powiada: „Tu es petrus”,mniemam, że chodzi o cięty przytyk, by zmieszać grzeszników, by podtrzymać ducha u swoich. Mówi w sposób dowcipny także, kiedy zwraca się do Kajfasza: „Rzekłeś.” A kiedy Hieronim komentuje Jeremiasza, gdzie Bóg mówi Jeruzalem: „nudavi femora contra faciem tuam” [57]57
nudavi femora contra… —obnażyłem twe biodra przed twym obliczem.
[Закрыть] ,wyjaśnia: „sive nudabo et relevabo femora et posteriora tua” [58]58
sive nudabo… —obnażę i uwolnię biodra i pośladki twoje.
[Закрыть] .Nawet więc Bóg wysławia się przez dowcipy, by upokorzyć tych, których chce ukarać. I wiesz doskonale, że w momencie najzacieklejszej walki między kluniakami a cystersami ci pierwsi oskarżyli drugich, by ośmieszyć ich, że nie noszą spodni. Zaś w Speculum stultorumopowiada się o ośle Brunellusie, który zastanawia się, co by się stało, gdyby nocą wiatr uniósł okrycia i mnich ujrzałby swój srom…
Mnisi dokoła roześmieli się, a Jorge wpadł we wściekłość.
– Ciągniesz mi tych konfratrów na święto szaleńców. Wiem, że wśród franciszkanów jest we zwyczaju zniewalać sobie sympatię ludu przez tego rodzaju głupstwa, ale o tych widowiskach powiem ci to, co powiada pewien wiersz, który słyszałem od jednego z waszych kaznodziejów: Tum podex carmen extulit horridulum [59]59
Tum podex… —Wtedy zadek wydał z siebie straszliwą pieśń.
[Закрыть] .
Przytyk był trochę za mocny, Wilhelm był zuchwały, ale teraz Jorge oskarżał go o to, że puszcza wiatry ustami. Zastanowiłem się, czy ta surowa odpowiedź nie miała oznaczać ze strony starego mnicha zachęty, byśmy wyszli ze skryptorium. Ale zobaczyłem, że Wilhelm, tak dopiero co wojowniczy, zrobił się teraz łagodny jak baranek.
– Proszę cię o wybaczenie, czcigodny Jorge —rzekł. —Moje wargi zdradziły moje myśli, nie chciałem uchybić ci szacunku. Być może to, co powiedziałeś, jest słuszne, ja zaś myliłem się.
Jorge w obliczu tego aktu wyśmienitej pokory mruknął coś, co wyrażać mogło albo zadowolenie, albo wybaczenie, i nie mógł uczynić nic innego, jak powrócić na swoje miejsce, gdy tymczasem mnisi, którzy w trakcie dysputy podchodzili stopniowo, rozchodzili się teraz do swoich stołów. Wilhelm przykląkł znowu przed stołem Wenancjusza i wrócił do przewracania kart. Swoją pokorną odpowiedzią zarobił parę sekund spokoju. A to, co ujrzał w ciągu tych kilku sekund, dało natchnienie do poszukiwań w ciągu nocy, która miała nastąpić.
Było to doprawdy niewiele sekund. Bencjusz zbliżył się nagle, udając, że przez zapomnienie zostawił na stole swój rylec, kiedy podszedł, by posłuchać rozmowy z Jorgem, i szepnął Wilhelmowi, iż musi pilnie z nim porozmawiać, wyznaczając mu spotkanie na tyłach łaźni. Prosił, by Wilhelm oddalił się pierwszy, a on wkrótce za nim podąży.
Wilhelm wahał się przez moment, potem zawołał Malachiasza, który od swojego stołu bibliotekarza, przy katalogu, śledził wszystko, co się zdarzyło, i prosił go, by na mocy upoważnienia udzielonego przez opata (położył nacisk na ten swój przywilej) postawił kogoś na straży stołu Wenancjusza, albowiem uznał za korzystne dla śledztwa, żeby nikt się doń nie zbliżył w ciągu dnia aż do chwili, kiedy on sam będzie mógł tu wrócić. Powiedział to głośno, ponieważ w ten sposób nie tylko zobowiązywał Malachiasza do pilnowania mnichów, ale i mnichów do pilnowania Malachiasza. Bibliotekarz musiał przyjąć słowa Wilhelma do wiadomości, ten zaś oddalił się wraz ze mną.
Kiedy szliśmy przez ogród i zbliżaliśmy się do łaźni, które przylegały do szpitala, Wilhelm zauważył:
– Zdaje się, że wielu nie chciałoby, bym położył rękę na czymś, co jest na stole Wenancjusza lub pod stołem.
– A co to jest?
– Mam wrażenie, że tego nie wiedzą ci nawet, którym to nie w smak.
– Więc Bencjusz nie ma ci nic do powiedzenia i odciąga nas tylko od skryptorium?
– Zaraz się tego dowiemy —odparł Wilhelm. Rzeczywiście, rychło po nas nadszedł Bencjusz.
SEKSTA
Kiedy to Bencjusz snuje osobliwą opowieść, z której dowiedzieć się można niezbyt budujących rzeczy o życiu opactwa.
To, co Bencjusz miał nam do powiedzenia, okazało się nieco zawiłe. Doprawdy zdać by się mogło, że zwabił nas tutaj po to tylko, żebyśmy oddalili się od skryptorium, ale mieliśmy też wrażenie, że nie mogąc wymyślić godnego wiary pozoru, to i owo powiedział zgodnie z jakąś szerszą, a znaną sobie prawdą.
Choć rankiem, oznajmił, wolał milczeć, teraz po dojrzałym namyśle mniema, że Wilhelm winien znać całą prawdę. Podczas sławetnej rozmowy o śmiechu Berengar napomknął o „finis Africae”. Cóżto takiego? Biblioteka pełna jest tajemnic, a zwłaszcza ksiąg, których nigdy nie daje się do czytania mnichom. Bencjusza uderzyły słowa Wilhelma o rozumowym sprawdzaniu teorematów. Jego zdaniem uczony mnich ma prawo poznać wszystko, co biblioteka przechowuje; wypowiedział żarliwie słowa przeciwko soborowi w Soissons, który potępił Abelarda; w miarę jak mówił, pojmowaliśmy, że tego młodego jeszcze mnicha, tak rozmiłowanego w retoryce, trawi gorączka niezawisłości i że z trudem znosi więzy, jakimi dyscyplina opactwa krępuje zaciekawienie jego rozumu. Mnie zawsze wpajano nieufne spojrzenie na ową ciekawość, lecz wiedziałem dobrze, że w sercu mojego mistrza taka postawa nie budzi niechęci, i spostrzegłem, iż współczuje Bencjuszowi i daje mu wiarę. Krótko mówiąc, Bencjusz, jak nam wyjaśnił, nie wiedział, o jakich sekretach Adelmus, Wenancjusz i Berengar mówili, lecz byłby nie od tego, by ta smutna historia wniosła trochę światła w zarządzanie biblioteką, i nie tracił nadziei, że mój mistrz, jakkolwiek splątany będzie kłębek śledztwa, wydobędzie z niego argumenty, które zachęcą opata do pofolgowania w dyscyplinie życia umysłowego, ciążącej mnichom —przybyłym z tak daleka, jak choćby on sam, dodał, by z cudów ukrytych w wielkim brzuchu biblioteki zaczerpnąć pokarmu dla swojego rozumu.
Mniemam, że Bencjusz był szczery, gdy mówił, czego oczekuje od śledztwa. Ale jednocześnie, jak przewidział to Wilhelm, chciał też być pierwszym, który będzie szperał na stole Wenancjusza, albowiem pożerała go ciekawość, i żeby utrzymać nas od tego stołu z daleka, gotów był dać nam w zamian inne wiadomości. A oto one.
Berengara pożerała, a wiedzą już o tym liczni mnisi, niezdrowa namiętność do Adelmusa, taż sama, przez którą gniew Boży spadł na Sodomę i Gomorę. Tak właśnie wyraził się Bencjusz, może mając na względzie mój młody wiek. Lecz kto spędził młodość w klasztorze, choćby sam zachował czystość, o owych namiętnościach usłyszeć musiał, a bywało, że i musiał dawać baczenie, by nie wpaść w pułapki zastawiane przez ich niewolników. Czyż mniszek, którym byłem, nie dostawał już w Melku od pewnego starszego mnicha liścików z wierszami, jakie człek świecki poświęca kobiecie? Śluby zakonne trzymają nas z dala od tego gniazda zła, jakim jest ciało kobiety, lecz często wiodą w sąsiedztwo innych zbłądzeń. Czy mogę wreszcie kryć przed samym sobą, że nawet moją dzisiejszą starość dręczy południowy demon, gdy będąc w chórze zapóźnię spojrzenie na pozbawionej zarostu twarzy nowicjusza, czystego i świeżego niczym dziewczę?
Mówię o tych rzeczach nie po to, by na nowo roztrząsać niegdysiejsze postanowienie o wyborze życia klasztornego, lecz by usprawiedliwić błędy wielu takich, którym to święte brzemię zdaje się zbyt ciężkim. Być może, by usprawiedliwić potworną zbrodnię Berengara. Jednak, według Bencjusza, ów mnich oddawał się występkowi w sposób jeszcze bardziej niecny, to jest posługiwał się szantażem, by uzyskać od innych to, czego dawanie winny im odradzić cnota i otoczenie, w którym żyli.
Tak więc od jakiegoś czasu mnisi prześmiewali się z czułych spojrzeń, jakimi Berengar obdarzał Adelmusa, który jak się zdaje, był młodzieńcem wielce dorodnym. Tymczasem Adelmus, rozmiłowany bez reszty w swojej pracy, która była dlań jedynym źródłem rozkoszy, niewiele troszczył się o namiętność Berengara. Ale może, któż to wie, nie wiedział o tym, że dusza jego w głębi skłaniała go do tej samej sromoty. Tak czy owak, Bencjusz powiedział, że podsłuchał rozmowę między Adelmusem a Berengarem i że Berengar, czyniąc aluzję do jakiegoś sekretu, o którego odsłonięcie Adelmus go prosił, podsuwał mu ów szkaradny targ, a nawet najniewinniejszy z czytelników może sobie przedstawić jaki. I zdaje się, że Bencjusz usłyszał z ust Adelmusa słowa zgody wypowiedziane prawie z ulgą. Jakby, ważył się rzec Bencjusz, Adelmus niczego innego w głębi duszy nie pragnął i jakby starczyło mu znaleźć rację odmienną niż pożądanie cielesne, by wyrazić zgodę. To znak, przekonywał Bencjusz, iż sekret Berengara winien dotyczyć arkanów wiedzy, wtedy bowiem Adelmus mógł łudzić się, że po to popada w grzech cielesny, by zadowolić żądzę umysłu. A i mnie, dorzucił Bencjusz z uśmiechem, ileż to razy ogarniały żądze umysłu tak gwałtowne, że aby je uśmierzyć, zgodziłbym się zaspokoić czyjeś żądze cielesne i nawet przeciw własnej swojej cielesnej chęci.
– Czy nie ma takich chwil —spytał Wilhelma —że ty też uczyniłbyś rzeczy naganne, byle tylko dostać do rąk księgę, której szukasz od lat?
– Wieki temu mądry i cnotliwy Sylwester II podarował nadzwyczaj cenny globus niebieski w zamian za manuskrypt, zdaje się Stacjusza lub Lukana —odparł Wilhelm. Potem dodał przezornie: —Ale chodziło o globus niebieski, nie zaś własną cnotę.
Bencjusz przyznał, że zapał pchnął go za daleko, i podjął opowieść. W noc poprzedzającą tę, kiedy umarł Adelmus, poszedł z ciekawości za tymi dwoma. I widział ich po komplecie, jak razem kierują się ku dormitorium. Czekał długo, nie domykając drzwi swojej celi, niezbyt odległej od ich cel, i widział wyraźnie, jak Adelmus wyślizguje się, kiedy cisza okryła sen mnichów, do celi Berengara. Czuwał jeszcze, nie mogąc zasnąć, aż usłyszał, że drzwi celi Berengara otwierają się i Adelmus wymyka się prawie biegnąc, choć przyjaciel próbuje go powstrzymać. Berengar podążał za Adelmusem krok w krok, kiedy ten schodził na dolne piętro. Bencjusz ostrożnie ruszył za nimi i na początku dolnego korytarza ujrzał drżącego Berengara, który wcisnąwszy się w kąt, wpatrywał się w drzwi celi Jorgego. Bencjusz pojął, że Adelmus rzucił się do stóp starego współbrata, by wyznać swój grzech. A Berengar drżał, bo wiedział, że jego sekret będzie wydany, choć pod pieczęcią sakramentu.
Potem Adelmus wyszedł pobladły, odepchnął Berengara, który chciał mu coś powiedzieć, i wypadł z dormitorium, okrążając absydę kościoła i wchodząc do chóru przez drzwi od północy (które nocą zawsze pozostają otwarte). Zapewne chciał się modlić. Berengar ruszył za nim, ale nie wszedł do kościoła i krążył wśród grobów cmentarza załamując ręce.
Bencjusz nie wiedział, co ma czynić, i w tym momencie dostrzegł, że w pobliżu jest czwarta jakaś osoba. Ona też śledziła tamtych dwóch i z pewnością nie zauważyła obecności jego, Bencjusza, który stał za pniem dębu rosnącego na granicy cmentarza. Był to Wenancjusz. Na jego widok Berengar przycupnął między grobami, a wtedy Wenancjusz wszedł do chóru. Bencjusz zaś, lękając się, iż zostanie odkryty, wycofał się do dormitorium. Następnego ranka u stóp urwiska znaleziono trupa Adelmusa. Nic więcej Bencjusz nie wiedział.
Zbliżała się pora obiadu. Bencjusz opuścił nas, a mój mistrz nie wypytywał go już o nic. Pozostaliśmy przez chwilę na tyłach łaźni, a potem przechadzaliśmy się kilka minut po warzywniku, medytując nad tymi osobliwymi nowinami.
– Kruszyna —rzekł naraz Wilhelm schylając się, by obejrzeć roślinę, którą w tym zimowym świetle rozpoznał wśród zarośli. —Napar z kory dobry na hemoroidy. A to arctium lappa,kataplazm ze świeżych korzeni zabliźnia wypryski skórne.
– Masz większą wiedzę niż Seweryn —rzekłem —ale teraz powiedz mi, co mamy myśleć o tym, cośmy usłyszeli!
– Mój drogi Adso, winieneś nauczyć się posługiwać własną głową. Bencjusz powiedział nam zapewne prawdę. Jego opowieść zgodna jest z poranną opowieścią Berengara, nawiasem mówiąc jakże naszpikowaną przywidzeniami. Spróbuj zrekonstruować wydarzenia. Berengar i Adelmus dopuszczają się bardzo brzydkiego czynu, przeczuwaliśmy to i przedtem. I Berengar musiał odsłonić Adelmusowi ów sekret, który dla nas pozostaje, niestety, sekretem. Popełniwszy ten występek przeciwko czystości i prawu przyrody, Adelmus myśli jedynie o tym, żeby zwierzyć się komuś, kto będzie mógł go rozgrzeszyć, i biegnie do Jorgego. Który jest z natury bardzo surowy, mieliśmy tego dowody, i z pewnością nie szczędzi Adelmusowi zatrważających wymówek. Może nie udziela rozgrzeszenia, może narzuca mu niemożliwą do wykonania pokutę, nie wiemy, a Jorge nigdy nam tego nie wyjawi. Faktem jest, że Adelmus biegnie do kościoła, by paść na twarz przed ołtarzem, lecz nie może uśmierzyć wyrzutów sumienia. W tym momencie podchodzi doń Wenancjusz. Nie wiemy, co sobie mówią. Być może, Adelmus powierza Wenancjuszowi sekret, dar (lub zapłatę) od Berengara, sekret, na którym zupełnie przestało mu zależeć, odkąd ma swój własny, znacznie straszniejszy i bardziej palący. Co dzieje się z Wenancjuszem? Być może, ogarnięty tą samą gorączkową ciekawością, która trawiła dzisiaj naszego Bencjusza, rad z uzyskanych wiadomości, pozostawia Adelmusa jego wyrzutom sumienia. Adelmus widzi, że został opuszczony, chce zabić się, wychodzi zdesperowany na cmentarz i tam spotyka Berengara. Mówi mu słowa straszliwe, ciska mu w twarz jego odpowiedzialność, nazywa go swoim bakałarzem w nikczemności. Jestem przeświadczony, że opowieść Berengara, jeśli uwolni się ją od wszystkich przywidzeń, jest zgodna z prawdą. Adelmus powtarza mu też same słowa pełne rozpaczy, które usłyszał od Jorgego. I oto Berengar idzie, wstrząśnięty, w swoją stronę, a Adelmus w swoją, by odebrać sobie życie. Potem następuje dalszy ciąg, którego byliśmy niemal świadkami. Wszyscy sądzą, że Adelmusa zabito, Wenancjusz zyskuje przekonanie, iż sekret biblioteki jest ważniejszy, niż myślał uprzednio, i prowadzi nadal poszukiwania na własny rachunek. Dopóki ktoś go nie zatrzymał, nim zdążył odkryć to, za czym tak się uganiał, albo po dokonaniu tego odkrycia?
– Kto go zabił? Berengar?
– To możliwe. Lub Malachiasz, któremu powierzono czuwanie nad Gmachem. Lub jeszcze kto inny. Berengar jest podejrzany właśnie dlatego, że boi się i że wie, iż Wenancjusz posiadł już jego sekret. Malachiasz jest podejrzany: ma pieczę nad nietykalnością biblioteki, odkrywa, że ktoś ją pogwałcił, więc zabija. Jorge wie wszystko o wszystkich, zna sekret Adelmusa, nie chce, bym ja odkrył to, co być może znalazł Wenancjusz. Wiele faktów skłania do tego, by myśleć o nim podejrzliwie. Ale powiedz mi sam, jak ślepiec mógłby zabić człowieka w pełni sił i jak starzec, choćby i silny, mógłby przenieść ciało do kadzi. Ale właściwie, czemu zabójcą nie miałby być sam Bencjusz? Mógł nas okłamać, mógł kierować się dążeniami niestosownymi do wyjawienia. I czemu ograniczać podejrzenia do tych tylko, którzy uczestniczyli w rozmowie o śmiechu? Może motywy zbrodni były inne, może nie miały nic wspólnego z biblioteką. Tak czy inaczej dwie rzeczy są niezbędne: musimy wiedzieć, jak wchodzi się do biblioteki nocą, i mieć światło. O to zadbaj ty. Pokręcisz się po kuchni w porze obiadu, weźmiesz kaganek…
– Kradzież?
– Pożyczka ku większej chwale Pana.
– Jeśli tak, możesz na mnie polegać.
– Wybornie. Co do wejścia do Gmachu, widzieliśmy, skąd wychynął Malachiasz wczorajszej nocy. Dzisiaj udam się do kościoła, a zwłaszcza do owej kaplicy. Za godzinę siadamy do stołu. Potem spotkanie z opatem. Będziesz nań dopuszczony, albowiem prosiłem, by wolno mi było zabrać sekretarza, który zapisze to, co będzie się mówić.