Текст книги "Dobry omen"
Автор книги: Terence David John Pratchett
Соавторы: Neil Gaiman
сообщить о нарушении
Текущая страница: 11 (всего у книги 22 страниц)
– Eee. Nie.
– Cóż, z przykrością muszę zawiadomić, że wasze czapy lodu polarnego są poniżej regulaminowej wielkości dla planet tej kategorii.
– Ojej – rzekł Newton. Zastanawiał się, komu może o tym opowiedzieć i równocześnie zdał sobie sprawę, że nie istnieje absolutnie nikt, kto by mu w coś takiego uwierzył.
Ropucha przysunęła się bliżej. Zdawała się czymś zmartwiona; o tyle przynajmniej, o ile Newton był w stanie ocenić wyraz twarzy pozaziemskiej rasy, z którą nigdy się jeszcze nie spotkał.
– Tym razem pominiemy to milczeniem? Newton zabelkotał:
– Oooo. Eee. Zajmę się tym... no, to znaczy, kiedy mówię, że ja się zajmę, to myślę, że Antarktyda czy coś takiego należy do wszystkich krajów czy coś takiego, i...
– Rzecz w tym, że polecono nam przekazać wam orędzie.
–O?
– Orędzie brzmi: Przekazujemy wam orędzie wszechświatowego pokoju i kosmicznej harmonii i tym podobnie. Koniec orędzia – rzekła ropucha.
– O – Newton zastanowił się. – O. To bardzo miłe.
– Czy ma pan jakiekolwiek pojęcie, czemu polecono nam przekazać wam to orędzie? – spytała ropucha. Newton ożywił się.
– Cóż, eee, jak przypuszczam – rąbnął – zważywszy, że ludzkość, eee, okiełznując atom i...
– My też nie. – Ropucha wyprostowała się. -Jedno ze zwykłych zjawisk, jak sądzę. Cóż, czas nam w drogę. – Potrząsnęła niezrozumiale głową, zrobiła w tył zwrot i bez słowa poczłapała w kierunku spodka. Newton wytknął głowę przez okno.
– Dziękuję!
Mniejszy kosmita przeszedł koło samochodu.
– Poziom dwutlenku węgla za duży o pół procenta – zgrzytnął, rzucając znaczącespojrzenie. – Pan wie, że możecie zostać oskarżeni, iż będąc gatunkiem panującym, znajdujecie się pod wpływem popędowego konsumpcjonizmu, prawda?
Wspólnym wysiłkiem podnieśli trzeciego kosmitę, wywindowali go do góry po rampie i zasunęli drzwi.
Newton chwilę jeszcze czekał, na wypadek gdyby pokazały się jakieś spektakularne zjawiska świetlne, ale spodek po prostu sobie stał. Wreszcie Newton objechał go poboczem drogi. Gdy spojrzał w lusterko wsteczne, spodka już nie było.
Musiałem w czymś przesadzić, pomyślał z poczuciem winy. Ale w czym? I nie mogę nawet opowiedzieć o tym Shadwellowi, bo opieprzy mnie jak burą sukę za to, że nie policzyłem, ile mają sutek.
* * *
– Tak czy owak – oświadczył Adam – mylicie się zupełnie
co do wiedźm.
ONI siedzieli na polnej bramie, przyglądając się, jak pies tarza się w krowich plackach. Widać było, że kundelek jest absolutnie uszczęśliwiony.
– Czytałem o nich – oświadczył nieco głośniej. – Faktycznie one były całkiem od początku w porządku i nie w porządku jest prześladować ich przez brytyjską inkwizycję i takie.
– Moja matka powiedziała, że to były zwyczajnie inteligentne kobiety protestujące jedynym dostępnym im sposobem przeciw dławiącym niesprawiedliwościom zdominowanej przezsamców hierarchii społecznej – powiedziała Pepper.
Matka Pepper wykładała na Politechnice Norton[40].
– Tak, ale twoja matka zawsze mówi takie rzeczy – odparł po chwili Adam.
Pepper uprzejmie skinęła głową.
– I powiedziała także, że w najgorszym razie były one po prostu wolnomyślnymi czcicielkami zasady progeneratywnej. '
– Kto to jest zasada pornogiratywna? – spytał Wensleydale.
– A bo ja wiem? Coś ma wspólnego z maikami, tak myślę – odpowiedziała niejasno Pepper.
– No, a ja uważam, że one czciły diabła – wtrącił się Brian, ale to nie oznaczało automatycznie potępienia. ONI nie mieli żadnych uprzedzeń odnośnie problemu czczenia diabła. ONI nie mieli żadnych uprzedzeń w ogóle. – Tak czy siak, diabeł to już lepiej niż głupie drzewko majowe.
– A tu się mylisz – powiedział Adam. – To nie diabeł. To inny bóg czy coś. Z rogami.
– Diabeł – powtórzył Brian.
– Nie – odparł cierpliwie Adam. – Ludzie ich całkiem pomieszali. On tylko ma rogi podobnie. Nazywa się Pan. Jest na pół kozłem.
– Które pół? – zapytał Wensleydale. Adam zastanowił się.
– Dolne pół – odrzekł po namyśle. – Też coś, że tego nie wiesz. Na bank byłem pewien, że to wiedzą wszyscy.
– Kozły nie mają dolnej połowy – stwierdził Wensleydale. -Mają przednią połowę i tylną połowę, zwyczajnie, jak krowy.
Znów przyglądali się psu, bębniąc piętami w bramę. Zbyt było gorąco, by myśleć.
Wreszcie odezwała się Pepper:
–Jeśli on ma nogi kozła, nie powinien mieć rogów. One należą do przedniej połowy.
– Ja go nie wymyślałem, prawda? – zapytał dotknięty Adam. – Tylko wam powiedziałem. To całkiem coś nowego dla mnie, że ja go wymyślałem. Nie ma potrzeby nalatywać na mnie.
– Wszystko jedno – powiedziała Pepper – ten głupi Pan nie może chodzić na skargę, że ludzie myślą, że on jest diabeł. Nie z rogami na głowie. Ludzie obowiązkowo muszą powiedzieć: O, idzie diabeł.
Pies zaczął rozkopywać norę króliczą.
Adam, któremu doskwierała jakaś myśl, wziął głęboki oddech.
– Nie musicie być tacy dosłowni we wszystkim – powiedział. -To jest nieszczęście naszych czasów. Przyziemny materializm. To ludzie tacy jak wy chodzą i wycinają puszcze tropikalne, i robią dziury w warstwie ozonowej. Jest wielka dziura w warstwie ozonowej przez przyziemny materializm ludzi jak wy.
– Nic na to nie mogę poradzić – odrzekł automatycznie Brian. – Ciągle płacę za te głupie inspekty z ogórkami.
– Tak jest napisane – kontynuował Adam. – Trzeba milionów akrów puszczy, żeby zrobić jednego hamburgera. A ten cały ozon ucieka, bo... – zawahał się – ludzie trują środowisko.
– I są wieloryby – dodał Wensleydale. – Musimy je ocalić.
Adam zmieszał się. Jego zdobycz w postaci starych numerów “New Aquarian" nie zawierała nic na temat wielorybów. Redaktorzy z góry zakładali, iż wszyscy czytelnicy są za tym, aby ocalić wieloryby, tak samo jak zakładali, że owi czytelnicy oddychają powietrzem i chodzą na dwóch nogach.
– Był taki program na temat ich ocalania – wyjaśnił Wensleydale.
– A co za to dostaniemy? – zapytał Adam. Miał niejasne wyobrażenie, że należy zbierać ocalone wieloryby, aż ma się ich tyle, żeby otrzymać odznakę.
Wensleydale zamilkł, grzebiąc w pamięci.
– Bo one potrafią śpiewać. I mają wielkie mózgi. I prawie ich już nie ma. I nie musimy ich zabijać, bo i tak jest z nich tylko karma dla zwierząt domowych i takie tam.
–Jeśli są takie mądre – zapytał powoli Brian – to co one robią w morzu?
– Och, czyja wiem – powiedział w zamyśleniu Adam. – Pływają całymi dniami tam i z powrotem, tylko otwierając usta i jedząc takie różne... Wygląda mi to całkiem sprytnie...
Przerwał im kwik hamulców i bardzo długi chrzęst. Zleźli z bramy i ścieżką pobiegli do skrzyżowania dróg, gdzie leżał na dachu mały samochodzik na końcu długiego śladu poślizgu.
Trochę dalej na drodze była dziura. Wyglądało to tak, jakby samochód próbował w nią nie wpaść. Gdy do niej zajrzeli, błyskawicznym ruchem skryła się widniejąca w niej główka Azjaty.
ONI z wysiłkiem otworzyli drzwiczki i wywlekli ze środka nieprzytomnego Newtona. Umysł Adama zapełniły wizje medali za bohaterskie ratowanie ginących. Natomiast umysł Wensleyda-le'a zapełniły praktyczne rozważania na temat udzielania pierwszej pomocy.
– Nie możemy go poruszać – ostrzegł. – Z powodu połamania kości. Musimy kogoś sprowadzić.
Adam rozejrzał się. Zza drzew przy drodze widać było szczyt dachu. Był do Domek Jaśminowy.
A w Domku Jaśminowym Anathema Device siedziała przy stole, na którym od godziny leżały rozłożone bandaże, aspiryna i różne artykuły pierwszej pomocy.
* * *
Anathema popatrzyła na zegar. Powinien tu przybyć lada moment, pomyślała.
A kiedy już przybył, okazał się nie tym, kogo oczekiwała. Ściślej mówiąc, nie tym, co do którego miała nadzieję.
Miała nadzieję, dość nieśmiałą, że będzie to ktoś wysoki, ciemnowłosy i przystojny.
Newton był wysoki, ale wyglądał na chudego i chorowitego. A choć włosy miał niewątpliwie ciemne, w żaden sposób nie kojarzyły się z ostatnim krzykiem mody fryzjerskiej; była to po prostu masa cienkich, czarnych kosmyków, wyrastających jeden przy drugim ze szczytu głowy. Nie było w tym winy Newtona; w swych młodych latach chadzał co parę miesięcy do fryzjera na rogu, ściskając fotografię starannie wyrwaną z jakiegoś ilustrowanego czasopisma, a ukazującą kogoś z imponująco modną fryzurą, szczerzącego zęby do kamery i pokazywał ją fryzjerowi, żądając, by nadał mu właśnie taki wygląd, proszę uprzejmie. A fryzjer, który znał swoją robotę, raz rzucał okiem, a następnie strzygł Newtona w najprostszy, uniwersalny sposób: krótko na karku i po bokach. Po roku takich wysiłków Newton pojął, że w oczywisty sposób nie posiada twarzy nadającej się do takich fryzur. Maksimum tego, na co Newton Pul-sifer mógł mieć nadzieję po strzyżeniu, były krótsze włosy.
To samo dotyczyło garniturów. Jak dotąd nie wynaleziono odzieży, w której wyglądałby na człowieka subtelnego, intelektualistę i która do tego byłaby wygodna. W owe dni nauczył się być zadowolonym ze wszystkiego, co chroniło go od deszczu i jeszcze miało urządzenie pozwalające na noszenie drobnych.
I nie był przystojny. Nawet wtedy, gdy zdejmował okulary[41]. Oraz, jak odkryła Anathema, gdy zdjęła mu obuwie, by go położyć na swym łóżku, nosił dziwne skarpetki: jedną niebieską, z dziurą na pięcie, a drugą szarą, z dziurami na palcach.
Przypuszczam, że oczekuje się po mnie, iż odczuję przypływ ciepłego, czułego, kobiecego czegoś tam, pomyślała. A ja tylko chciałabym, aby je uprał.
A więc... wysoki, ciemnowłosy, ale nie przystojny. Wzruszyła ramionami. Okay. Z trzech rzeczy dwie, to też nieźle.
Postać na łóżku zaczęła się ruszać. Anathema zaś, która z natury rzeczy zawsze patrzyła w przyszłość, stłumiła rozczarowanie i powiedziała:
– I jak się teraz czujemy?
Newton otworzył oczy.
Leżał w sypialni, która na pewno nie należała do niego. Dowiedział się o tym natychmiast z powodu sufitu. Sufit w jego sypialni ciągle jeszcze posiadał model samolotu zwisający na kawałku nitki. Nigdy nie potrafił się zmusić, by to zdjąć.
Ten zaś sufit był po prostu z popękanego tynku. Newton nigdy jeszcze nie znalazł się w kobiecej sypialni, ale że jest właśnie w takiej, domyślił się ze zmieszanych lekkich zapachów. Był tam aromat talku i konwalii, i ani śladu czegoś przypominającego zjełczały odór starych podkoszulek, które zapomniały, jak wygląda wnętrze automatycznej pralki.
Spróbował unieść głowę, jęknął i pozwolił jej opaść na poduszkę. Różową, czego nie mógł nie zauważyć.
– Walnąłeś głową w kierownicę – oświadczył głos, który go przywołał do przytomności. – Ale nic złamanego. Co się stało? Newton ponownie otworzył oczy.
– Wóz w porządku? – zapytał.
– Tak wygląda. W jego wnętrzu jakiś głosik powtarza: Płoszę zapiąć pas.
– Widzicie? – zwrócił się Newton do niewidzialnej publiczności. – Kiedyś wiedzieli, jak się coś takiego buduje. Ten plastikowy lakier prawie nie daje się zarysować. – Zamrugał, spojrzawszy na Anathemę. – Skręciłem, by wyminąć na drodze Tybetańczyka – powiedział. – A przynajmniej myślę, że to zrobiłem. Myślę, że zapewne zwariowałem.
W jego polu widzenia pojawił się ludzki kształt. Miał ciemne włosy, czerwone wargi, zielone oczy i był niemal na pewno rodzaju żeńskiego. Newton próbował się nie gapić. Kształt oświadczył:
–Jeśli nawet tak jest, nikt tego nie zauważy. – Następnie postać uśmiechnęła się. -Wiesz, nigdy jeszcze nie spotkałam tropiciela wiedźm.
– Eee... – zaczął Newton.
Podniosła do góry jego otwarty portfel.
– Musiałam zajrzeć do środka – oświadczyła.
Newton popadł w skrajne zakłopotanie, co nie było u niego niczym niezwykłym. Shadwell wydał mu oficjalne pełnomocnictwo tropiciela wiedźm, które między innymi nakazywało wszystkim kościelnym, sędziom, biskupom i szeryfom zapewnienie mu bezpłatnego przejazdu oraz tyle suchego drewna na podpałkę, ile zażąda. Był to niewiarygodnie imponujący majstersztyk kaligrafii, zapewne bardzo stary. Zupełnie o nim zapomniał.
– Prawdę powiedziawszy, to tylko hobby – powiedział żałośnie.
– W rzeczywistości ja jestem... jestem... – nie chciał się przyznać, że kancelistą od listy płac; nie tutaj, nie teraz i nie takiej dziewczynie
– ...inżynierem informatykiem – skłamał. Chcę być, chcę być, w głębi serca jestem inżynierem informatykiem, to tylko mój mózg mnie zawodzi. – Przepraszam, czy mógłbym się dowiedzieć...
– Anathema Device – powiedziała Anathema. Jestem okultystką, ale prawdę powiedziawszy, to tylko hobby. W rzeczywistości jestem wiedźmą. Dobra robota. – Spóźniłeś się o pół godziny – dodała, wręczając mu niewielki kartonik – więc lepiej to przeczytaj. Zaoszczędzi to mnóstwo czasu.
* * *
Prawdę powiedziawszy, Newton był posiadaczem małego komputera osobistego, i to pomimo młodzieńczych doświadczeń. Prawdę powiedziawszy, posiadał cały ich szereg. Były one biurkowymi odpowiednikami Wasabi. Należały do nich takie, które na przykład taniały o połowę natychmiast potem, jak je kupował. Albo lansowane w akompaniamencie ogłuszającej reklamy i popadające w ciągu roku w całkowite zapomnienie. Albo działające tylko, gdy sieje wkładało do lodówki. Albo, jeśli szczęśliwym trafem należały do zasadniczo dobrych konstrukcji, Newtonowi zawsze dostawały się te nieliczne z wczesnej, pełnej ukrytych wad, wersji systemu operacyjnego. Ale nie ustawał w uporze, ponieważ wierzył.
Adam również miał mały komputer. Używał go do gier, ale nigdy bardzo długo. Ładował program gry, przyglądał się jej intensywnie przez parę minut, a potem grał do chwili, gdy licznikowi Wielkiej Wygranej zabrakło już zer.
Kiedy pozostali ONI zdumiewali się tą dziwną umiejętnością, Adam okazywał łagodne zdumienie, że wszyscy nie potrafią grać w taki sposób.
– Wystarczy przecież dowiedzieć się, jak w to się gra, a potem wszystko jest bardzo łatwe – mówił.
* * *
Newton zauważył ze ściśniętym sercem, że większość powierzchni frontowego salonu w Domku Jaśminowym zajmowały gazety. Do ścian poprzyczepiane były wycinki. Fragmenty niektórych z nich były otoczone kółkami narysowanymi czerwonym atramentem. Z niejakim zadowoleniem zauważył wiele z tych, jakie wycinał dla Shadwella.
Z umeblowania Anathema posiadała bardzo niewiele. Jedynym przedmiotem, który uznała za godny trudu przyniesienia tutaj, był jej zegar, dziedzictwo familijne. Nie był to bynajmniej obudowany zegar szafkowy, lecz zegar ścienny ze swobodnym wahadłem, pod którym E. A. Poe z radością kogoś by przywiązał. Nieustannie przyciągał spojrzenie Newtona.
– Zbudował go mój przodek – powiedziała Anathema, stawiając na stole filiżanki do kawy. – Sir Joshua Device[42]. Może słyszałeś o nim? To on wynalazł tę małą, kiwającą się rzecz,która pozwoliła tanio budować dokładne zegary. Nazwali ją jego imieniem.
–Joshua? – zapytał ostrożnie Newton.
– Przyrząd.
Od pół godziny Newton wysłuchiwał rzeczyzupełnie niewiarygodnych i prawie w nie uwierzył, ale przecież wszystko ma swoje granice.
– Przyrząd został nazwany od naprawdę istniejącej osoby?
– O, tak. Piękne, stare nazwisko z Lancashire. Pochodzenia francuskiego. Teraz mi powiesz, że nigdy nie słyszałeś o sir Hum-phreyu Gadżecie...
– O, daj spokój...
– ...który zaprojektował gadżet, pozwalający wypompować wodę z zalanych kopalni. Albo o Piotrze Gizmo[43]? Albo Cyrusie T. Doodadzie [44], najwybitniejszym amerykańskim czarnoskórym wynalazcy? Thomas Edison oświadczył, że jedyni poza nim samym przedstawiciele nauki stosowanej, jakich podziwia, to Cyrus T. Do-odad i Ella Reader Widget[45]. Oraz...
Zauważyła, że Newton zakłopotał się.
– Byli oni tematem mojej dysertacji doktorskiej – w)jaśniła. -Ci właśnie ludzie, którzy powynajdywali rzeczy tak proste i tak uniwersalnie przydatne, że wszyscy pozaporninałi, iż trzeba było je wymyślić. Cukru?
– Eee...
– Zwykle bierzesz dwie kostki – rzekła Anathema słodkim głosem.
Zagapił się na kartonik, który mu wręczyła.
Najwyraźniej uważała, że to wszystko wyjaśnia.
Ale nie wyjaśniało.
Przez środek kartki biegła nakreślona przy linijce kreska. Po jej lewej stronie wypisano czarnym atramentem coś, co przypominało strofkę wiersza. Z prawej, tym razem atramentem czerwonym, zanotowano komentarze i odnośniki. Całość była następująca:
Newton odruchowo sięgnął do kieszeni. Nie było w niej jego zapalniczki.– Co to znaczy? – spytał ochryple.– Czy kiedykolwiek słyszałeś o Agnes Nutter[46]? – zapytała Ana-thema.
– Nie – odparł Newton w desperackiej próbie obrony sarkazmem. – Powiesz mi, jak przypuszczam, że to ona wynalazła wariatów.
– To takie piękne, stare nazwisko z Lancashire – powiedziała chłodno Anathema. -Jeśli nie wierzysz, poczytaj sobie o procesach czarownic w początkach siedemnastego wieku. Była moim przodkiem po kądzieli. A prawdę powiedziawszy, jeden z twoich przodków spalił ją żywcem. A przynajmniej próbował.
Pełen przerażenia, zafascynowany Newton wysłuchał opowieści o śmierci Agnes Nutter.
– Nie-Cudzołóż Pulsifer? – zapytał, gdy skończyła.
– Tego rodzaju imiona były całkiem pospolite w tamtych czasach – rzekła Anathema. – Najwidoczniej było tam dziesięcioro dzieci, a rodzina była bardzo religijna. Stąd Pożądliwość Pulsifer, Fałszywe-Świadectwo Pulsifer...
– Zdaje się, że zrozumiałem – oświadczył Newton. – Coś takiego. Shadwell powiedział, że słyszał już to nazwisko. A ono musi być w dokumentach archiwum Armii. Przypuszczam, że gdybym musiał chodzić po świecie, nazywając się Cudzołóstwo Pulsifer, to chciałbym szkodzić ludziom, ile tylko się da.
–Ja myślę, że po prostu on nie bardzo lubił kobiety.
– Dziękuję, że tak to spokojnie przyjmujesz – odrzekł Newton. – Bo on musiał być moim przodkiem. Nie ma aż tak wielu Pulsiferów. Być może... właśnie z tego powodu jakoś tam natknąłem się na Armię Tropicieli Wiedźm? Może to było przeznaczenie – zakończył z nadzieją w głosie.
Potrząsnęła głową.
– Nie – powiedziała. – Coś takiego nie istnieje.
– Wszystko jedno, i tak tropienie wiedźm to już nie to co kiedyś. Nie sądzę nawet, by stary Shadwell kiedykolwiek posunął się do czegoś więcej niż kopniaki wymierzane pojemnikowi na śmiecie Doris Stokes.
– Mówiąc między nami, Agnes miała dość trudny charakter -powiedziała wymijająco Anathema. -Jak samochód, któremu brak środkowych biegów.
Newton pomachał kartonikiem.
– Ale co to ma z tym wspólnego? – spytał.
– Ona to napisała. To znaczy oryginał. Jest to numer 3819 z “Przistoynych i akuratnych profecyi Agnes Nutter", po raz pierwszy wydanych w roku tysiąc sześćset pięćdziesiątym piątym.
Newton znowu popatrzył z uwagą na proroctwo. Otworzył i zamknął usta.
– Ona wiedziała, że będę miał kraksę samochodową? – zapytał.
– Tak. Nie. Zapewne nie. Trudno powiedzieć. Widzisz, Agnes była najgorszą prorokinią, jaka kiedykolwiek istniała. Bo zawsze miała rację. Dlatego nikt nie kupował jej książki.
* * *
Większość zdolności nadzmysłowych spowodowana jest zwykłą niezdolnością do stabilizacji temporalnej, a umysł Agnes Nutter do tego stopnia zdany był na łaskę czasu, że uważano ją za całkiem zwariowaną, nawet biorąc pod uwagę standardy siedemnastowiecznego Lancashire, gdzie zwariowane prorokinie świetnie prosperowały.
Ale wszyscy się zgadzali, że słuchanie jej było istną rozkoszą. Obstawała przy leczeniu chorób za pomocą pewnego rodzaju pleśni oraz doniosłości mycia rąk, aby zmyć z nich maluteńkie zwierzątka powodujące choroby, chociaż każdy rozsądny człowiek wiedział, że porządny smród jest jedynym środkiem obrony przeciw przynoszącym choroby demonom. Orędowała za bieganiem osobliwie łagodnym, podskakującym truchtem jako pomocnym przy przedłużaniu życia, co było w najwyższym stopniu podejrzane, a przede wszystkim ściągnęło na nią uwagę tropicieli wiedźm; a także podkreślała, jak ważne jest, by pożywienie zawierało pewną ilość błonnika – choć pod tym względem wyraźnie wyprzedzała swoją epokę, jako że podówczas większość ludzi mniej obchodziła zawartość błonnika w pożywieniu niż zawartość żwiru. I nie chciała leczyć kurzajek.
– Wszystko to iest ino w waszych głowach – mawiała. – Zabądź-cie o onych, a odeydą.
Było oczywiste, że Agnes ma jakiś kanał do przyszłości, ale był to kanał niezwykle wąski i dokładny. Innymi słowy niemal całkowicie bezużyteczny.
* * *
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Newton.
– Umiała formułować tylko takie proroctwa, które stawały się zrozumiałe dopiero, gdy wydarzenie już nastąpiło -
wyjaśniła Anathema. —Jak na przykład “Nie kupuycie Betamaxów". To była przepowiednia na rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty drugi.
– Chcesz powiedzieć, że ona przepowiedziała kamery wideo?
– Nie! Dotarł do niej tylko maleńki fragment informacji – odparła Anathema. – O to właśnie idzie. W większości wypadków jej przepowiednie to tak niejasne aluzje, że nie sposób ich zrozumieć przed wydarzeniem, dopiero po nim kawałki łamigłówki zaczynają do siebie pasować. Poza tym nie wiedziała, co okaże się ważne, a co nie, więc notowała na chybił trafił. Jej przepowiednia na dwudziestego drugiego listopada tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego roku dotyczyła zawalenia się domu w Kings Lynn.
– O? – zdziwił się uprzejmie Newton.
– Zamordowano prezydenta Kennedy'ego – podpowiedziała mu Anathema. – Ale, uważasz, Dallas wtedy jeszcze nie istniało. Natomiast Kings Lynn było bardzo ważną miejscowością.
–O.
– Jeśli sprawa dotyczyła jej potomków, Agnes prorokowała w większości wypadków bardzo trafnie.
–O?
– I oczywiście nie miała pojęcia o silnikach spalinowych. Dla niej były to po prostu śmieszne rydwany. Nawet moja matka sądziła, że wszystko odnosi się do wypadku z pojazdem cesarza. Widzisz, nie wystarczy wiedzieć, jaka jest przyszłość. Trzeba jeszcze wiedzieć, co ona znaczy. Agnes była podobna do kogoś oglądającego ogromny obraz przez malutką rurkę. Zapisywała to, co wydało jej się dobrą radą, zgodnie z tym, co udawało jej się zrozumieć z migających przed oczami obrazów. Czasami można było, przypadkiem, dobrze odgadnąć – kontynuowała Anathema. – Mojemu pradziadowi udało się na przykład rozwiązać jedną przepowiednię jako zapowiadającą wielki krach giełdowy z tysiąc dziewięćset dwudziestego dziewiątego roku o dwa dni wcześniej. Zrobił na tym majątek. Można
by powiedzieć, że jesteśmy zawodowymi potomkami. – Spojrzała na Newtona ostrym wzrokiem. – Widzisz, dopiero dwieście lat temu zrozumiano, że “Przistoyne i akuratne profecye" zostały przez Agnes spisane jako scheda rodzinna. Wiele przepowiedni odnosi się do jej potomków i ich pomyślności. W pewien sposób próbowała się nami opiekować po swym odejściu. Uważamy, że to właśnie było przyczyną proroctwa co do Kings Lynn. Mój ojciec pojechał tam w owym okresie, więc z punktu widzenia Agnes, choć nieprawdopodobne było, aby trafił go jakiś zabłąkany pocisk w Dallas, istniały poważne szansę, że trafi go spadająca cegła.
–Jakaż sympatyczna osoba – zauważył Newton. – Prawie można by przymknąć oczy na to, że wysadziła w powietrze całą wieś. Anathema zignorowała jego uwagę.
– W każdym razie taki był sens tego wszystkiego – powiedziała. – Od samego początku uznaliśmy, że interpretowanie jej przepowiedni jest naszym obowiązkiem. Ostatecznie wypada średnio jedno proroctwo na miesiąc; obecnie jednak, gdy zbliżamy się do końca świata, jest ich więcej.
– A kiedy on ma nastąpić? – zainteresował się Newton.
Anathema znacząco spojrzała na zegar.
Newtonowi wydarł się z gardła okropny chichot, choć miał nadzieję, że zabrzmi on subtelnie i światowo. Po wszystkich wydarzeniach dnia dzisiejszego nie czuł się całkowicie przy zdrowych zmysłach. A poza tym czuł perfumy Anathemy, co go krępowało.
– Masz szczęście, że nie potrzebuję stopera – odparła Anathema. – Mamy jeszcze, och, jakieś pięć do sześciu godzin.
Newton zastanowił się, co dalej. Dotychczas nigdy w życiu nie odczuł potrzeby napicia się alkoholu, ale coś mu podpowiedziało, że właśnie teraz powinno to nastąpić po raz pierwszy.
– Czy wiedźmy miewają w domu jakieś drinki? – zaryzykował.
– Ależ tak. – Na jej ustach pojawił się uśmiech prawdopodobnie taki sam jak na ustach Agnes Nutter, gdy wypakowywała zawar-
tość swej bieliźniarki. – Zielony, musujący płyn, a na jego krzepnącej powierzchni wije się coś niesamowitego. To przynajmniej powinieneś wiedzieć.
– Świetnie. Masz lód?
Płyn okazał się ginem. Lód był. Anathema, która czarnoksię-stwem zajęła się bez większych oporów, potępiała napoje alkoholowe, w tym indywidualnym jednak wypadku je zaaprobowała.
– Czy mówiłem ci już o Tybetańczyku, który wyszedł z dziury w jezdni? – spytał Newton, odprężywszy się nieco.
– Ach, oczywiście wiem o nich – odparła, przekładając papiery na stole. – Dwóch wczoraj wyszło przez trawnik przed domem. Biedacy byli zupełnie zdezorientowani, więc poczęstowałam ich herbatą, a oni pożyczyli szpadel i znów zeszli pod ziemię. Nie sądzę, by w pełni orientowali się, czego się po nich oczekuje.
Newton westchnął, z lekka zasmucony.
– Skąd wiedziałaś, że to byli Tybetańczycy? – zapytał.
–Jeśli już tak stawiasz sprawę, to skąd ty wiedziałeś? Czy w chwili, gdy na niego wpadłeś, powiedział: Ommm?
– Nooo, on... on wyglądał na Tybetańczyka – rzekł Newton. -Szafranowa szata, ogolona głowa... no, wiesz... jak Tybetańczyk.
–Jeden z moich mówił całkiem dobrze po angielsku. Zdaje się, że w jednej chwili naprawiał radia w Lhassie, a w następnej znalazł się w tunelu. Nie wiedział, w jaki sposób może wrócić do domu.
– Gdybyś go posłała na drogę, chyba mógłby go podrzucić na miejsce latający spodek – rzekł posępnie Newton.
– Trzech kosmitów? Jeden z nich mały, blaszany robot?
– Oni też wylądowali na twoim trawniku, tak?
– Według tego, co powiedziano w radiu, jest to chyba jedyne miejsce, w którym nie wylądowali. Przysiadają na ziemi po całym świecie, przekazując krótkie, banalne orędzie na temat kosmicznego pokoju, a kiedy ludzie mówią: Tak, i co dalej? spoglądają na
nich obojętnie i odlatują. Znaki i zapowiedzi, dokładnie jak powiedziała Agnes.
– Przypuszczam, że masz zamiar mi powiedzieć, iż ona przepowiedziała także i to?
Anathema przerzuciła stojącą przed nią podniszczoną kartotekę.
– Zawsze miałam zamiar wprowadzić to wszystko do komputera – oświadczyła. – Poszukiwanie poszczególnych słów i tak dalej. Wiesz? To by znacznie uprościło sprawę. Proroctwa następują po sobie byle jak, ale istnieją wskazówki, odręczne notatki, karteluszki...
– Ona to napisała w postaci kartoteki?
– Nie. Książki. Ale ona, eee, gdzieś się zapodziała. Oczywiście zawsze mieliśmy kopie.
– Zgubiłaś ją, co? – powiedział Newton, próbując wprowadzić nieco humoru do ich rozmowy. – Założę się, że tego nie przewidziała!
Anathema rzuciła mu groźne spojrzenie. Gdyby wzrok mógł zabijać, Newton byłby już zimnym trupem. A potem kontynuowała:
– Przez te lata stworzyliśmy jednak całkiem pokaźną konkor-dancję, a mój dziadek obmyślił bardzo pożyteczny system wzajemnych odsyłaczy... ach. Jest.
Podsunęła Newtonowi arkusz papieru.
– Tego wszystkiego poprzednio nie miałam – przyznała się Anathema. – Wpisałam, wysłuchawszy dziennika radiowego.
– W waszej rodzinie musieliście być niewiarygodnie uzdolnieni do rozwiązywania krzyżówek – zauważył Newton.
– Swoją drogą myślę, że Agnes niezupełnie zorientowała się tutaj, o co chodzi. Te zwroty o lewiatanie, Ameryce Południowej oraz trzech i czterech mogą znaczyć, co się chce. – Westchnęła. – Największy problem, to te gazety. Nigdy nie wiadomo, czy Agnes nie wspomina przypadkiem o tak maleńkim wydarzeniu, że można je przeoczyć. Czy wiesz, ile czasu zajmuje dokładne przejrzenie wszystkich pism codziennych każdego ranka?
– Trzy godziny i dziesięć minut – odpowiedział bez namysłu Newton.
* * *
– Myślę, że dostaniemy medal albo co – powiedział optymistycznie Adam. – Za ocalenie człowieka z płonącego wraka.
– On nie płonął – zauważyła Pepper. – I nie był bardzo zniszczony, gdyśmy go odwrócili górą do góry.
– Ale mógł być – zwrócił uwagę Adam. – Nie wiem, czemu nie mielibyśmy dostać medalu tylko dlatego, że jakiś stary wóz nie wiedział, kiedy się zapalić.
Stali, zaglądając do dziury. Anathema wezwała policję, która spowodowała tylko osunięcie jej brzegów i otoczyła gumowymi stożkami; dziura była ciemna i bardzo głęboka.
– Mogłaby być niezła heca, gdyby tak pójść do Tybetu – powiedział Brian. – Moglibyśmy się nauczyć sztuk walki ł takich tam. Widziałem ten fajny film, gdzie jest ta dolina w Tybecie i każdy tam żyje setki lat. Nazywa się Shangri-La.
– Bungalow mojej ciotki nazywa się Shangri-La – zauważył Wensleydale.
Adam prychnął pogardliwie.
– Nie bardzo mądre nazwać dolinę według jakiegoś starego
bungalowu. Można by tak samo dobrze nazwać ją Dunroaming albo ;1 Wawrzyny.
– Ale to o wiele lepiej niż Szambo, jakby na to nie patrzeć – od-.',-?jl rzeki oględnie Wensleydale.
– Shambala – poprawił Adam.
– Spodziewam się, że to jest to samo miejsce. Pewnie ma obie J nazwy – odezwała się Pepper z niezwykłą jak na siebie dyplomacją. – 1| Jak nasz dom. Zmieniliśmy nazwę z “Domek Myśliwski" na “Norton View", kiedyśmy się wprowadzili, ale ciągle dostajemy listy adresowane: Theo C. Cupier, Domek Myśliwski. Może to nazwali Shambala teraz, a ludzie ciągle mówią Wawrzyny.
Adam wrzucił kamyk do dziury. Tybetańczycy zaczęli go nudzić.
– To co teraz robimy? – spytała Pepper. – Na fermie Norton Bottom kąpią owce. Moglibyśmy pójść pomóc.
Adam wrzucił do dziury większy kamień i czekał, aż usłyszy stuk. Nie usłyszał.
– Bo ja wiem – odrzekł z rezerwą. – Uważam, że powinniśmy coś zrobić dla wielorybów, puszczy i takich tam.
–Jakich? – spytał Brian, który lubił rozrywki dostępne z okazji dużej kąpieli owiec. Zaczął opróżniać kieszenie z opakowań po frytkach i wrzucać je kolejno do dziury.
– Moglibyśmy pójść do Tadfield dziś po południu i nie brać hamburgerów – rzekła Pepper. – Jeśli wszyscy czworo nie weźmiemy ani jednego, to nie będą musieli wycinać milionów akrów puszczy tropikalnej.
– Tak czy inaczej będą ją wycinać – powiedział Wensleydale.
– I znowu przyziemny materializm – orzekł Adam. – Zupełnie jak z wielorybami. To zadziwiające, jakie rzeczy się dzieją. – Popatrzył groźnie na Psa.
Czuł się bardzo dziwnie.
Kundelek, zauważywszy, że zwrócono na niego uwagę, zaczął służyć.
– To tacy jak ty zjadająwszystkie wieloryby – rzekł surowym tonem Adam. – Założę się, że zużyłeś już prawie całego wieloryba – oskarżył.
Pies, nienawidząc się za to ostatnią szatańską iskierką swej duszy, przekrzywił głowę na bok i zaskomlał.
– Piękny będzie ten świat, by w nim dorosnąć – rzeki Adam. – Żadnych wielorybów, żadnego powietrza i wszyscy w kółko wiosłujący z powodu, że morze się podniesie.
– Tylko Atlantom będzie się dobrze powodzić – zauważyła wesoło Pepper.
– Ha – odrzekł Adam, wcale nie słuchając.