Текст книги "Echo z otchłani"
Автор книги: Remigiusz Mróz
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 9 (всего у книги 20 страниц)
7
Następnego dnia Alhassan znów obudził się z przemożnym bólem głowy. Klnąc pod nosem, zwlókł się z łóżka i poszedł pod prysznic. Kennedy nadal znajdował się na powierzchni planety, wraz z innymi statkami. Meaza Endale zapewniła, że dopóki tak liczna grupa żołnierzy pozostanie w jednym miejscu, Padlinożercy nie zaatakują, nawet gdyby dezaktywowali kamuflaż.
Dija Udin szczerze w to wątpił. Byli idealnym celem, a do tej pory burza piaskowa z pewnością ściągnęła na nich uwagę wszystkich w okolicy.
Orzeźwiwszy się nieco, stanął przed drzwiami i wcisnął przycisk interkomu.
– Tutaj wasz pan i władca – odezwał się. – Domagam się wypuszczenia mnie z moich komnat.
Czekał przez chwilę, ale nikt mu nie odpowiedział. Westchnął, siadł przy stoliku i włączył na datapadzie ostatnio czytaną książkę. Socjalek nie chcieli mu dać, ale przynajmniej miał dostęp do literackiej bazy danych. Znalazł beletryzację czwartej czy piątej trylogii Gwiezdnych Wojen i zaczął czytać.
Przypuszczał, że do tej pory w maszynowni zgromadzili się wszyscy, którzy mieli coś do powiedzenia w sprawie budowy nowego ładu. Zapewne żywo dyskutowali i żonglowali pomysłami, może z wyjątkiem Hansa-Dietricha Gerlinga z Wolszczana, dla którego trybem domyślnym było milczenie.
Mimo usilnych prób Dija Udin nie mógł się skupić, a kolejne, coraz to nowsze kształty mieczy świetlnych stawały się trudne do wyobrażenia. Oprócz tego coś nieustannie dzwoniło mu z tyłu głowy, jakby sygnał alarmowy przypominający o wcześniej zaplanowanym zadaniu. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że przez natłok wszystkich innych obowiązków odłożył na później rzecz najważniejszą.
Proelium. Zasady gry wymagały, by rasa, która zbiegła z pola walki, została zniszczona.
Ale jak to osiągnąć? Wystarczyłoby wysłać jeden sygnał ansiblem, Diamentowi z pewnością szybko załatwiliby sprawę – o ile oczywiście wiadomość nie trafiłaby do zdrajców z Yan’ghati. Nie, tym Dija Udin nie musiał się przejmować. W tym okresie jeszcze nie działali, a jedynym zdrajcą był Ev’radat, który musiał teraz odegrać swoją rolę przed resztą świata.
Tak czy inaczej, ansibl nie wchodził w grę. Jaccard kazał zablokować każdą możliwość nawiązania kontaktu – i Dija Udin widział, że Hallford zrobił to z najwyższą starannością.
Na Kennedym z pewnością nie uda się niczego osiągnąć. Za to Yorktown stanowił prawdziwą kopalnię możliwości.
Z tą myślą Dija Udin odłożył datapada, a potem wrócił na łóżko. Miał zaległości po przeprawie z Ingo Freedem i zamierzał je nadrobić. Jego umysł wyłączył się natychmiast i Alhassan po chwili spał.
Gdy zbudził się kilka godzin później, ujrzał stojącą nad sobą Nozomi.
– Odezwali się – powiedziała.
Dija Udin z trudem skupił na niej wzrok, przeciągając się.
– Weszłaś bez pytania?
– Gideon nawiązał z nami kontakt – dodała.
– Udało mi się domyślić, że chodzi o niego – odparł, podnosząc się. – Co nie zmienia faktu, że władowałaś się do mojej sypialni. Szczerze mówiąc, mogłaś pójść na całość i…
– Wstawaj.
Kilka chwil później szli korytarzem w kierunku hangaru.
– Rozumiem, że Hallford chce się spotkać?
– Na to wygląda.
– Co powiedział?
– Niewiele. Połączył się z nami tylko na moment i oznajmił, że o dziewiętnastej czasu pokładowego Kennedy’ego będzie czekał na nas między statkami. Zastrzegł, że mamy być sami. Bez Romanienko i innych.
– Lubię rodzinne spotkania.
– Zaznaczył też, że masz się stawić.
Dija Udin nie był pewny, jak to traktować. W zależności od tego, co opętało Gideona, mógł to być znak, że czeka go rozgrzeszenie lub tragiczny koniec.
Opuścili Kennedy’ego i dostrzegli w oddali dwóch mężczyzn, którzy zmierzali ku nim z Yorktown.
– Jest ta łachudra – powiedział Alhassan, wskazując Ingo Freeda. – Bądź świadoma, że jak tylko będę miał okazję, wypatroszę go do resztek treści jelitowej.
– Liczę na to.
Skinął głową, dostrzegając, że na zewnątrz czekają już pozostali członkowie załogi. Wszyscy ruszyli na spotkanie Hallfordowi.
Kiedy zatrzymali się naprzeciw siebie, Alhassan wbił wzrok w oczy mechanika i starał się stwierdzić, czy drzemie w nim jeszcze osoba, którą znali.
– Zostaw nas – powiedział Gideon, obracając się przez ramię. – Wezwę cię, kiedy zajdzie taka konieczność.
Ingo Freed z namaszczeniem skinął głową, po czym się oddalił. Hallford odczekał, aż odejdzie wystarczająco daleko, i nabrał tchu. Trwała pełna wyczekiwania cisza, a Gideon trwał w całkowitym bezruchu.
W końcu zmrużył oczy.
Kąciki jego ust lekko drgnęły.
– Nieźle, co? – szepnął, patrząc po towarzyszach.
Połowa z nich odetchnęła.
– Cokolwiek masz na myśli, nie określiłbym tak tego – odparł Dija Udin.
– Co tu się dzieje? – zapytał Jaccard.
Channary Sang skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na mechanika podejrzliwie. Ellyse ściągnęła brwi.
– Przede wszystkim powinniście wiedzieć, z kim rozmawiacie.
– Co? – zapytał Alhassan.
– Nie „co”, ale „słucham”, sukinsynu.
8
Niełatwo było wytłumaczyć im, że to naprawdę on.
Håkon sam początkowo tego nie rozumiał. Potem jego myśli zaczęły układać się w logiczną całość, spychając na drugi plan jaźń, która nadal była obecna w tym ciele. Teraz potrafił panować nad sytuacją, choć była dla niego równie niespodziewana, jak dla nich.
– Nie rozumiem – powiedziała nieobecnym głosem Ellyse, kręcąc głową.
– Zabijcie go, póki jeszcze nie cierpi – dodał Dija Udin. – Zróbmy to z litości, bo niedługo będzie za późno.
– Zapewniam was, że nie zwariowałem – powtórzył po raz któryś Håkon. – I zapewniam was, że to ja.
– Jak to możliwe? – zapytał Jaccard.
– Koncha musiała wytworzyć między nami jakąś więź.
Przez moment wszyscy patrzyli na poranione oblicze Hallforda.
– Przypuszczam, że była wyposażona w jakiś mechanizm obronny, który w sytuacji zagrożenia przerzucił mój umysł do…
– Ty leżysz zamrożony w komorze, sukinsynu.
– Najwyraźniej znajduje się tam tylko moje ciało.
– Nie wierzę.
– A jednak tak jest. Zapytaj mnie o cokolwiek.
– Nie mam zamiaru cię o nic pytać, bo to nie ty.
– Ja.
– Jak cholera.
– Sprawdź. Spytaj o coś, co tylko ja wiem. Żyliśmy razem przez pół roku na Accipiterze, więc…
– Jak tak to ujmujesz, brzmi to co najmniej dziwnie.
Lindberg wzruszył ramionami.
– Dziwnie to mi się robi, kiedy przypominam sobie twoje fantomaty.
– Które?
– Dobrze wiesz. Te erotyczne, z jakiejś tam wyspy na Karaibach – odparł Håkon. – Ale błagam, nie każ mi przywoływać szczegółów.
Dija Udin wydął usta i potoczył wzrokiem po reszcie.
– Cóż… – zaczął. – To może być on. Znany mi sukinsyn-naukowiec.
Reszta załogantów nie wyglądała na przekonanych.
– Nie wiem, jak to możliwe, ale gada jak on i wkurza jak on – dodał Alhassan, obchodząc przyjaciela. Lindberg uśmiechnął się pod nosem. – Moim zdaniem to on – dodał nawigator.
Håkon patrzył na Nozomi, ale dziewczyna omijała go wzrokiem.
– Skoro Dija Udin mi wierzy, wy tym bardziej powinniście.
– Nie sądzę – odparła Channary Sang, patrząc na Jaccarda.
Ten nadal trwał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Jak mam to udowodnić?
– Pogadaj z Ellyse sam na sam – zaproponował Alhassan. – Tylko ona wie o tobie… rzeczy, których nikt inny nie chciałby wiedzieć.
– To chyba nie najlepszy pomysł – odparł Lindberg.
– Może masz rację – przyznał Dija Udin. – Trzeba byłoby później publicznie słuchać, gdzie masz pieprzyk i tak dalej. Może w takim razie powiedz, jak Ellyse lubi być…
– Wystarczy tego – uciął Håkon. – Najprościej będzie, jeśli wprowadzę swój kod do komputera pokładowego, prawda?
Każdy z nich miał własny ciąg znaków, którego nie powinien znać nikt inny. To dzięki kodom niegdyś na Rah’ma’dul udało się Lindbergowi ustalić, kto siedział przy którym stanowisku na wraku Accipitera. Teraz mogło mu to pomóc w udowodnieniu, że jest tym, za kogo się podaje.
Polecił Ingo Freedowi, by został na swoim statku, a potem udał się z resztą na Kennedy’ego. Próbę przeprowadzili już w korytarzu, przy pierwszym z brzegu pulpicie. Skandynaw wprowadził swoje dane, a potem podał hasło. System zaakceptował jego logowanie.
Nozomi cofnęła się, a Jaccard pokręcił głową.
– Gideon musiał znać inne kody… – powiedział.
– Żartujesz? Nie byłby w stanie wyciągnąć ich z systemu. Jeśli jest cokolwiek, czego komputery pokładowe ISS-ów strzegą jak oka w głowie, to właśnie kodów.
– Mówiłem, że to Lindberg – odezwał się Dija Udin. – Wszędzie poznam to nieboskie stworzenie.
Håkon spoglądał po ludziach, których uważał za przyjaciół – i którzy teraz patrzyli na niego, jakby pochodził z innego świata. Z ulgą przyjął, że Alhassan nadal żyje. Mimo że zapewne kombinował, jak nawiązać kontakt z Diamentowymi, Lindberg wciąż mógł go uratować.
– Håkon? – zapytała Nozomi.
Na jej twarzy malował się jedynie ból, nie było ani śladu ulgi.
Skandynaw rozłożył ręce i uśmiechnął się blado. Spojrzawszy na swoje dłonie, poczuł się dziwnie – choć przypuszczał, że najbardziej osobliwego uczucia doświadczy, gdy stanie przed lustrem lub będzie brał prysznic. Wzdrygnął się na samą myśl.
– Jak to się stało? – zapytała.
– Nie do końca wiem.
– Więc chociaż nie do końca wytłumacz.
– La’derach jest potężnym narzędziem – powiedział, patrząc na Dija Udina. – Najwyraźniej potężniejszym, niż sądziliśmy. Choć na dobrą sprawę mogliśmy spodziewać się wszystkiego. Ta maska wskrzesiła przecież Hallforda.
– I wskrzesi ciebie – powiedziała z przekonaniem w głosie Ellyse.
– Co do tego nie jestem przekonany – odparł i zauważył, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Postanowił czym prędzej zmienić temat, ale Loïc go wyręczył.
– Byłeś cały czas świadomy? – zapytał. – Od tego incydentu na Tristan da Cunha?
– Nie. Ocknąłem się dopiero w ciele Gideona. Początkowo mogłem jedynie patrzeć, i to wyłącznie tam, gdzie akurat spoglądał Hallford. Potem sytuacja powoli zaczynała się zmieniać. Zupełnie jakby ustępował paraliż, choć stopniowo, powoli. Ostatecznie wróciło czucie w nogach, ale daleki byłem od możliwości nawiązania z wami kontaktu. I wtedy stało się coś przedziwnego.
– Przypomniałeś sobie, że padłeś trupem na wulkanicznej wyspie – dodał Dija Udin.
– Nie, tego byłem świadomy od początku. Ale kiedy przejąłem władzę nad ciałem Gideona, usłyszałem głos, który mnie instruował.
– Bóg do ciebie przemówił – rzekł Alhassan, unosząc otwarte dłonie.
– Myślę, że to znacznie bardziej prozaiczna rzecz. Ktoś poprowadził mnie za rękę, jak dziecko we mgle. Wiedziałem, co mam robić, do kogo się zwrócić i jakimi słowami.
Lindberg patrzył na zebranych w korytarzu załogantów. Nadal nie obejmowali umysłem tego, co się działo – może z wyjątkiem Alhassana. On doskonale zdawał sobie sprawę, do czego zdolna jest koncha. Nie był zaskoczony – i dlatego on jako pierwszy dał wiarę jego słowom.
Håkon głowił się nad tym, co tak naprawdę wie jeszcze Dija Udin. I co zachowuje dla siebie.
– Załóżmy, że masz rację – odezwała się Channary Sang. – Jesteś tym, za kogo się podajesz, i rzeczywiście słyszałeś jakiś głos.
– Załóżmy – bąknął Lindberg.
– Czemu miałoby to służyć?
– Najwyraźniej temu, żebym zyskał władzę nad Ingo Freedem.
Na dźwięk tego imienia Dija Udin splunął na podłogę. Załoganci popatrzyli na niego z dezaprobatą, ale nikt się nie odezwał.
– I komu miałoby na tym zależeć? – zapytała Sang.
– Nam – odparła Ellyse.
Skandynaw kiwnął głową.
– Otóż to – powiedział. – Cokolwiek się wydarzyło, miało sprawić, że uzyskam kontrolę nad Yorktown. Teraz ją mam. Ingo Freed traktuje mnie jako inkarnację Zbawiciela, twierdząc, że od pokoleń mnie wyczekiwali. Rzekomo wieść o moim powtórnym przyjściu krążyła wśród proroków od dość dawna.
– I jak się z tym czujesz? – zapytał Alhassan. – To duże brzemię.
– Goń się.
– Pytam poważnie. Niełatwo być Wybrańcem.
– Pozwolę im wierzyć w tę bzdurę, póki może nam to pomóc.
– Myślisz?
– Dzięki temu mogę skierować Yorktown tam, gdzie mi się podoba. I miałaś rację, Ellyse, okręt dysponuje napędem nadświetlnym.
– Ale skąd…
– Korzystają też z innych dobrodziejstw – wszedł jej w słowo. – Dzięki niektórym mieli wgląd we wszystkie komunikaty, jakie między sobą wymienialiście. Stąd wiem, co się działo pod moją nieobecność. Resztę przybliżył mi sam Ingo Freed, gdy już się przemógł, by swobodnie mówić w moim towarzystwie.
– Widzę, że ci się to podoba – rzekł Alhassan.
– Bynajmniej.
– Czerpiesz z tego satysfakcję, ty próżny sukinsynu.
– Przeciwnie, jestem po części zażenowany, a po części zmęczony ich upierdliwością. Tak czy inaczej, możemy to wykorzystać.
Jaccard westchnął głęboko, trąc skroń. Podkomendni skupili na nim wzrok, czekając, aż zabierze głos, a on przez moment się zastanawiał.
– Sprawdźmy, czy dobrze rozumiem – odezwał się. – Sugerujesz, że doszło do jakichś machinacji w czasoprzestrzeni?
– Tak przypuszczam – odparł Håkon.
– Jakim cudem? Nie ma tutaj tunelu.
– Tego nie wiemy.
– Słucham?
– Nigdy nie sprawdziliśmy wszystkich korytarzy w Terminalu. Jeden z nich może prowadzić na Ziemię.
– Nie ma mowy – odparł Dija Udin. – Dawno roiłoby się tu od brylantowych łachudrów.
– Może – odparł Lindberg. Jedyne, czego mogli być pewni w kwestii tuneli na Rah’ma’dul, to to, że niczego nie mogli być pewni.
– Alhassan ma rację – zabrała głos Ellyse. – Tym razem najprostsze wyjaśnienie może nie być właściwe.
– Otóż to – dodał Dija Udin.
– Bardziej prawdopodobne wydaje mi się to, że w jakiś sposób sami sobie pomogliśmy.
– To miałem na myśli od początku – wtrącił Håkon.
Jaccard spuścił wzrok.
– Nie żartujcie…
– Proszę się nad tym zastanowić i przez chwilę nie rozważać czasu linearnie.
Loïc westchnął.
– Jeśli skorzystaliśmy z napędu nadświetlnego Yorktown, wszystko jest możliwe – powiedziała Nozomi. – Być może za tydzień lub miesiąc od dziś dotarliśmy do któregoś z tuneli, a potem udało nam się go uaktywnić. Jeśli dostalibyśmy się boczną furtką do Terminala na Rah’ma’dul, możliwości byłyby nieograniczone.
– Mogliśmy cofnąć się w czasie i sprawić, że wiedziałem, co powiedzieć Ingo Freedowi.
– Zaraz… – powiedział Alhassan. – Błagam, nie zaczynajmy znowu. Jeszcze kręci mi się w głowie od ostatniego.
– Sam proponowałeś tę wersję – odparł Lindberg.
– Ale nie byłem świadomy, co macie na myśli. Wycofuję się z tego. Może rzeczywiście istnieje tunel na Ziemi.
Håkon zastanawiał się przez moment, ale bynajmniej nie nad gadaniną Alhassana. Ellyse miała rację – wszystko, co się działo, musiało być wynikiem ingerencji z przyszłości. Głowa rozbolała go na samą myśl o teorii samospójności Nowikowa, która ostatecznie zdawała się wygrać w starciu z innymi liniami czasu. Wszystko, co zrobili na Rah’ma’dul, okazało się tożsame z tym, co zastali w przyszłości. Tyle tylko, że wówczas udało im się oszukać Prastarych i samych siebie. Teraz trudno było powiedzieć, kto i dlaczego zmieniał ciąg zdarzeń.
– I co w związku z tym wszystkim? – zapytała Channary Sang. – Co teraz mamy niby zrobić?
– Kontynuujemy plan Nozomi – powiedział Lindberg bez zastanowienia.
– Nawet nie wiesz, na czym polegał.
Håkon popukał się w czoło.
– Wszystko jest tutaj – oznajmił. – Gideon dał mi dostęp, czy tego chciał, czy nie.
– Wyczuwasz go? – zapytał Dija Udin. – Powiedz, czujesz go w sobie?
Zignorował pytanie przyjaciela i spojrzał na Jaccarda, czekając na decyzję dowódcy.
– Mamy do dyspozycji Yorktown – powiedział. – Lećmy do najbliższego tunelu, przejdźmy na Rah’ma’dul, a stamtąd do kryjówki Yan’ghati. Bez trudu odnajdziemy Ev’radata i damy mu konchę do naprawy. Wrócimy, wskrzesimy mnie i…
– Nie brzmi to jak gadanie normalnego człowieka – wtrącił Alhassan.
– Trudno. Świat nie należy do normalnych.
– Nie przesadzaj.
Håkon odchrząknął.
– Potem wrócimy na Ziemię i zajmiemy się zarodkami. Oficjalna doktryna Kościoła Lindberga powiada, że to Arka Pańska.
– Będziesz się za to smażył w piekle – ocenił Dija Udin.
– Tylko jeśli nie zrobię z tym nic dobrego. A zamierzam sprawić, że ludzkość znów zasiedli tę planetę.
Patrzyli w milczeniu na głównego mechanika i starali się dostrzec w nim Håkona. Przez kilka chwil panowała pełna wyczekiwania cisza, którą w końcu przerwał Loïc.
– Potrzebuję dokładnego planu – powiedział. – Jeśli Ingo Freed ma być naszym taksówkarzem, nie może być tego świadomy.
– Bez obaw. O wszystkim zdążyłem już pomyśleć – odparł z pewnością w głosie Lindberg, choć pewien wcale nie był.
9
Dija Udin z uwagą obserwował przyjaciela, gdy ten stanął przed dowódcą Yorktown i zaczął swoje przemówienie. Mówił nabożnym tonem, jakby przelewał na rozmówcę mądrość usłyszaną bezpośrednio od Boga.
W pewnym sensie Alhassan brzydził się myślą, że Håkon podszywa się pod proroka – bo tym w przekonaniu Dija Udina było to, co wyczyniał Skandynaw. Nie miał jednak zamiaru choćby zająknąć się o tym słowem. Zburzyłoby to jego image, na który tak długo pracował.
– Bóg przemówił przeze mnie – perorował dalej Lindberg. – I ukazał nam kierunek, który powinniśmy obrać.
Ingo Freed patrzył na niego wyczekująco.
– Konieczne dla przetrwania naszej rasy jest, byśmy odnaleźli planetę, którą wskazał mi Pan.
– Jaką planetę? – zapytał kontradmirał.
Lindberg zamknął oczy i uniósł głowę, jakby odbierał przekaz od Wszechmogącego. Dija Udin znowu poczuł zgrzyt – jakkolwiek rzecz nie dotyczyła bezpośrednio Allaha, nadal sprawiała, że chętnie przywaliłby Skandynawowi.
– Nie jest to dla mnie do końca jasne – powiedział Håkon. – Bóg zamierza nas pokierować, ale nie chce, bym znał wszystkie odpowiedzi już na początku tej wędrówki. Rozumiesz, Stephen?
– Oczywiście – odparł Ingo Freed i skłonił się.
– Pan życzy sobie także, byśmy się zjednoczyli.
– Rozumiem.
– Chciałby, by bracia i siostry wyruszyli w tę podróż razem.
– Yorktown nie pomieści wszystkich – zauważył jeden z załogantów, patrząc na grupę ludzi stojących za Lindbergiem.
– Nie szkodzi – odparł astrochemik. – Wystarczy, że pojednamy tych najbardziej zwaśnionych. Właśnie dlatego ich tutaj przyprowadziłem. Załoganci Kennedy’ego i Yorktown wspólnie wypełnią wolę bożą.
– Amen – powiedział Ingo Freed.
Dija Udin miał ochotę zabrać głos i przemówić tym wszystkim ludziom do rozsądku, ale w porę ugryzł się w język.
– Pan będzie rad – oznajmił Håkon.
Dowódca Yorktown spojrzał na przybyszów.
– Kwater powinno wystarczyć – powiedział. – Moi ludzie zadbają o to, byście zostali odpowiednio przyjęci. Pokażą wam także, jak korzystać z systemów. Różnią się nieco od tych, do których jesteście przyzwyczajeni.
Jaccard kiwnął głową, Alhassan zaś z niedowierzaniem patrzył na człowieka, który nie tak dawno temu okładał go bez pamięci. Przypuszczał, że niebawem jego temat zostanie poruszony. I tak też się stało.
– Czy obecność tego… tworu jest konieczna? – zapytał Ingo Freed.
– Przede wszystkim musisz powiedzieć mi, pod jaką postacią go znacie i co wam uczynił.
– Wiele złego, Zbawicielu.
Lindberg obejrzał się przez ramię i na chwilę zawiesił wzrok na Dija Udinie. Ten pomyślał, że przyjaciel czerpie z tej sytuacji nielichą przyjemność. Zaklął w duchu, po raz kolejny poprzysięgając mu zemstę.
– Muszę to wiedzieć, nim wyruszymy – powiedział Håkon.
– Sądziłem, że wiesz o wszystkim, nauczycielu.
Lindberg uśmiechnął się pobłażliwie.
– Nie o wszystkim – odparł. – Nie było mnie z wami, gdy mieliście z nim do czynienia.
Ingo Freed przez moment się zastanawiał.
– Kim on jest tak naprawdę, nauczycielu?
– Istotą zasługującą na przebaczenie – odparł natychmiast Håkon. – Tylko tyle musisz wiedzieć, a teraz powiedz, co wam uczynił.
– Pojawił się na Terze.
– Na nowej Ziemi?
– Tak, Zbawicielu. Zwaliśmy go Imadem Rehmanim i ufaliśmy, że przynosi Dobrą Nowinę.
– I co się zdarzyło?
– Ściągnął na nas śmierć.
Dija Udin dał krok do przodu, a potem teatralnie powstrzymał ziewnięcie. Spojrzał na przyjaciela, następnie głęboko westchnął.
– Jeśli ten facet będzie mówił w takim tempie, nigdy nie dowiemy się, jakich okropnych zbrodni dopuścił się jeden z moich braci.
– Spokojnie – odparł Lindberg, dostrzegając irytację kontradmirała. Znów przywołał na twarz sympatyczny uśmiech, co zdaniem Alhassana nie robiło najlepszego wrażenia. Poharatane oblicze głównego mechanika nadawało się jedynie do ponurych grymasów.
– Imad Rehmani przybył do nas na własnym statku – powiedział ze spokojem Ingo Freed. – Twierdził, że udało mu się odkryć uszkodzony pojazd na Ziemi, naprawić go i nas odnaleźć. Jednostka nie przypominała niczego, co znaliśmy, ale w końcu wiele czasu upłynęło, od kiedy opuściliśmy naszą planetę.
Kontradmirał spojrzał na Håkona, jakby oczekiwał przyzwolenia, by kontynuować swoją relację. Ten skinął głową.
– Przekazał nam wieść, że na Ziemi ponownie kwitnie życie, choć jedynie pod powierzchnią.
– Nie brzmi jak zbrodniarz – wtrącił pod nosem Dija Udin.
– Wygłaszał płomienne przemowy, a my słuchaliśmy z przejęciem – dodał Ingo Freed, spuszczając wzrok. – Głosił prawdy, na które czekaliśmy. Prawdy, które teraz głosisz ty, nauczycielu. Wybacz to porównanie.
Lindberg machnął ręką.
– Utrzymywał, że przybył na Terrę, by zjednoczyć rodzaj ludzki. Chciał, byśmy wrócili do domu.
– I co się zdarzyło? – zapytał Håkon, chcąc przyspieszyć opowieść.
– Wysłaliśmy okręty, które nigdy nie wróciły. Potem misje ratunkowe, a później… – kontradmirał urwał, podnosząc wzrok na Skandynawa. – Później pojawili się oni.
Dija Udin nadstawił ucha.
– Kto? – zapytał.
– Nie nawiązali kontaktu. Zaczęli ostrzał z orbity, nie dając nam szans na obronę. Zanim zdołaliśmy zmobilizować odpowiednie siły, z powierzchni Terry zniknęło kilka największych miast. Potem rozpoczęła się rzeź w kosmosie.
– Zniszczyli wasz świat? – zapytał Håkon.
– Nie. Udało nam się odeprzeć atak, wycofali się. Na jednym ze strąconych statków odkryliśmy technologię, która pozwoliła nam przemieszczać się z prędkością nadświetlną. Było to kilka pokoleń temu. I wówczas zapadła decyzja, by pozostać na Terze. Ostatecznie porzuciliśmy plan zjednoczenia się z naszymi braćmi na Ziemi, a Rehmani stał się synonimem wszelkiego zła. Ściągnął na nas tragedię i widmo eksterminacji.
– Obcy nigdy nie wrócili?
– Nie. Byliśmy gotowi na ich powrót, ale nigdy się nie pojawili.
– Jak wyglądali? Odkryliście jakieś ciała na tym wraku?
– Owszem – odparł niechętnie Ingo Freed. – Wynaturzone, diamentowe twory, które przywodziły na myśl raczej posągi niż istoty żywe.
Załoganci Kennedy’ego wymienili spojrzenia.
– Jak dawno to się wydarzyło? – zapytał Lindberg.
– Około dwustu lat temu.
Dija Udin przeprowadził w głowie szybką kalkulację. Najwyraźniej Diamentowi musieli trafić na Terrę, zmierzając ku Rah’ma’dul. Accipiter i reszta byli już w trakcie proelium, więc najpewniej chciano zadbać o to, by ciążył na nich imperatyw przetrwania. Gdyby wówczas wiedzieli, że ludzkość przeżyła na innej planecie, nigdy nie narażaliby się, by chronić zarodki na Challengerze.
– Wciąż jesteśmy gotowi na kolejny atak z ich strony – odezwał się po chwili Ingo Freed.
– Nie musicie – odparł Dija Udin. – Diamentowi już nie wrócą.
– Skąd ta pewność?
– Bo wiem, jak działają.
Stephen uniósł brwi.
– Chcieli was wybić tylko dlatego, by uczestnicy proelium musieli walczyć o przetrwanie gatunku. Nie zależy im na eksterminacji ludzkości dla samej zasady.
Kontradmirał spojrzał na Lindberga, a ten potaknął.
– I skoro już tak wymieniamy się informacjami, może oświecisz mnie i powiesz, skąd się wzięliście na orbicie okołoziemskiej? – dodał Alhassan.
– Obserwowaliśmy tę planetę.
– Jak?
– Pozostawiliśmy boję komunikacyjną na ciemnej stronie Księżyca. Ansiblem przekazywała nam dane. Gdy zobaczyliśmy, że okręty pojawiły się w Układzie Słonecznym, natychmiast zareagowaliśmy. Byliśmy przekonani, że wrócili obcy.
– A tu niespodzianka – odparł Dija Udin. – Tylko jeden się pojawił. Plus zmartwychwstały Skandynaw do kompletu.
Ingo Freed spojrzał na niego spode łba i przez moment wyglądał, jakby miał zamiar ukarać go za bluźnierstwo. Ostatecznie jednak skierował pytający wzrok na Håkona i gdy przekonał się, że nauczyciel zachowuje spokój, sam spasował.
– To będzie ciekawa podróż – powiedział Alhassan.
– Nie dla ciebie – odburknął Lindberg, po czym zwrócił się do dowódcy Yorktown. – Jakkolwiek ta istota zasługuje na przebaczenie, musimy mieć ją na oku.
– Oczywiście.
– Zadbaj o to, by nie uzyskała dostępu do systemu komunikacyjnego i nie przemieszczała się swobodnie po okręcie. Cały czas musi jej towarzyszyć przynajmniej jeden uzbrojony członek załogi.
Ingo Freed kiwnął głową.
– Gdyby coś było nie w porządku, niezwłocznie mnie poinformuj.
– Tak, Zbawicielu.
Alhassan z niemalejącym zdziwieniem obserwował poddaństwo, jakie w każdym słowie i geście przejawiał Stephen Ingo Freed. Działało to na niego niepokojąco.
Håkon wydał jeszcze kilka poleceń, które zostały przyjęte z czcią, po czym skinął na Dija Udina i ruszył korytarzem w głąb statku. Alhassan udał się za nim. Przeszli przez korytarz, mijając wejścia do kajut, które widoczne były jedynie dzięki cienkim obwódkom zastępującym framugi.
– Dokąd mnie prowadzisz, nauczycielu?
– Zamknij się.
– Twoje słowo jest dla mnie rozkazem.
– Przestaniesz?
– Nie. Muszę się z tym jakoś oswoić.
– Rób to w myśli.
Dija Udin skłonił się w pas, gdy zatrzymali się przed jedną z kajut.
– Wybacz, Zbawicielu – powiedział. – Nie chciałem obrazić twego majestatu.
– Do środka – odparł Håkon, otwierając drzwi.
Gdy przekroczyli próg, Alhassan uświadomił sobie, że to nie kajuta, ale jego nowa cela. Pomieszczenie było puste – nie było tu nawet pojedynczego bibelotu, mebla czy iluminatora.
– Świetnie. Mam miejsca w klasie VIP.
– Siadaj – odparł Lindberg, zajmując miejsce na podłodze. Drzwi zasunęły się ze świstem, a Dija Udin spoczął obok przyjaciela. Skrzyżowawszy nogi, spojrzał na niego ponaglająco.
– Mów, co masz do powiedzenia – rzekł.
– Koncha może mnie uratować, Dija Udin.
– Wiem. Wskrzesiła kocmołucha, którego ciało zajmujesz, to wskrzesi i ciebie.
Håkon skinął głową, świdrując go wzrokiem.
– W dodatku la’derach może pomóc nie tylko mnie.
– Nie?
– Jestem przekonany, że będę w stanie użyć jej na tobie.
– Tak, tak… marzy ci się, żeby mnie przeprogramować.
– Uważam, że to możliwe.
– O ile ci na to pozwolę – odparł Alhassan, patrząc na przyjaciela surowo. – A musisz wiedzieć, że zrobię wszystko, żebyś zostawił moją głowę w spokoju. Nie będę miał oporów, żeby roztrzaskać ci czerep, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Lindberg podniósł się, stał przez moment bez ruchu, a potem kiwnął głową i skierował się do wyjścia.
– Hej, sukinsynu.
– No?
– Wiesz, że ładują teraz twoje ciało na statek?
– Mhm – odparł Håkon, przekraczając próg.
– I jak się z tym czujesz?
Nie odpowiedział, oddalając się korytarzem.
10
Håkon nie mógł powstrzymać ciekawości. Udał się do hangaru, gdzie podłączono komorę kriogeniczną z Kennedy’ego do systemów statku. NISS Yorktown dysponował napędem nadświetlnym, przez co na jego pokładzie nie było nawet jednej kapsuły do diapauzy.
Stanąwszy nad swoim ciałem, spojrzał na nie z góry.
– Przypuszczałam, że cię tu znajdę.
Obejrzał się przez ramię i zobaczył Ellyse. Natychmiast odwrócił się do niej tyłem.
– Gdyby cię tu nie było, pomyślałabym, że to może jednak nie ty.
– Dociekliwość naukowca, co?
– Raczej chorobliwa ciekawość Lindberga.
Uśmiechnął się, gdy stanęła obok i również spojrzała na przeszkloną osłonę. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Håkon nie miał pojęcia, jak się zachować, a Nozomi z pewnością podzielała jego odczucia.
– Myślisz, że to wszystko da się odkręcić? – zapytała w końcu.
– Z pewnością.
– Jak?
– Wystarczy, że znajdziemy Ev’radata.
– I wszystkie nasze problemy znikną jak ręką odjął?
Lindberg zaśmiał się cicho.
– Problemy dopiero się zaczną, ale przynajmniej pozbędziemy się kilku przeszkód.
Ellyse nie wyglądała na przekonaną. Położyła dłonie na kapsule, oparła się o nią i wbiła wzrok w pobladłe zwłoki, które znajdowały się w środku. Håkon wzdrygnął się na samą myśl o tym, że jest to jedynie pusta skorupa.
– Jak znajdziemy tunel? – zapytała.
– Dija Udin zmodyfikował sensory na Kennedym i znalazł cel, prawda?
Pokiwała głową.
– Mamy planetę, ale do odnalezienia korytarza długa droga – dodała. – Nie mówiąc już o otwarciu go z tej strony.
– To prawda.
– Nie masz pojęcia, jak to osiągnąć, co?
– Bladego.
– W takim razie odnalezienie Ev’radata jest równie prawdopodobne jak to, że naprawdę jesteś Zbawicielem.
Lindberg uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Obrócił się do niej, ale gdy tylko ujrzał, jak na niego patrzy, wrócił do poprzedniej pozycji. Po prawdzie chciał uniknąć spotkania z nią sam na sam, przynajmniej dopóki nie znajdą się na planecie. Sprawa była zbyt skomplikowana, by dokładać im trosk.
– Coś wymyślę – powiedział.
– Wiem.
Znów zamilkli, a po chwili Ellyse obrzuciła go ukradkowym spojrzeniem i oznajmiła, że musi wracać na mostek, bo oficer łącznościowy Yorktown instruował ją, jak korzystać z komputera pokładowego. Lindberg nie sądził, by była to nagląca sprawa, ale skinął głową, a potem odprowadził Nozomi wzrokiem.
Kiedy został sam na sam ze swoim ciałem w kriokomorze, opadły go wątpliwości.
Miał sporo czasu do namysłu i dotychczas powtarzał sobie, że ktokolwiek to wszystko zaplanował, zadbał o to, by każdy element układanki idealnie do siebie pasował. Teraz jednak nie był tego taki pewien. Wyruszył w drogę bez najmniejszego pojęcia o tym, jak dotrzeć do celu. Odnalezienie tunelu wydawało się co najmniej kłopotliwe, a sterowanie nim można było zaliczyć do kategorii cudów.
Poklepał osłonę kabiny, a potem wyszedł z hangaru. Przez moment zastanawiał się nad tym, ile z tych wydarzeń jest w stanie zobaczyć Gideon. Jeśli chociaż trochę, to do tej pory zapewne poprzysiągł sobie, że jak tylko odzyska kontrolę nad własnym ciałem, zrobi porządek z Lindbergiem.
– Wybacz, przyjacielu – bąknął Håkon, ruszając korytarzem w kierunku mostka. Do startu pozostało jeszcze trochę czasu, ale nie zaszkodziło sprawdzić, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Być może jakieś znaczenie miało także to, że Ellyse się tam znajdowała.
Wszedłszy na mostek, Lindberg poczuł na sobie wzrok wszystkich zebranych. Kilku wstało ze swoich miejsc, zanim zdążył się rozejrzeć. Dopiero teraz Håkon uzmysłowił sobie, że ktoś naprawdę się postarał, by zrobić z niego mesjasza.
– Mogę w czymś pomóc, nauczycielu? – zapytał Ingo Freed.
– Nie. Chciałem po prostu zobaczyć, jak odrywamy się od Ziemi.
– Obawiam się, że dzieli nas od tego jeszcze pół godziny.
– Poczekam tutaj, jeśli nie masz nic przeciwko.
– Będziemy zaszczyceni.
Lindberg czuł się co najmniej nieswojo, ale starał się to zignorować. Nie patrzył na załogantów, doskonale zdając sobie sprawę z ukradkowych spojrzeń, jakie mu posyłali. Jedynie Nozomi była skupiona na swoim zadaniu.