Текст книги "Echo z otchłani"
Автор книги: Remigiusz Mróz
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 12 (всего у книги 20 страниц)
– To i tak symulacja, prawda?
– Niestety – odparła Sang. – Kiedyś znałam miejsce w Hajdarabadzie, gdzie można było kupić autentyczne papierosy. Z tytoniem w środku, owinięte bibułką. Niesamowita sprawa, choć nietania, jak może się pan domyślać.
– Dajmy spokój temu formalizmowi, Sang.
– Obawiam się, że nie przełknę mówienia do pana na ty.
Loïc machnął ręką, po czym aktywował papierosa. Wypuścił dym przed siebie i westchnął. Przez kilka chwil trwali w milczeniu, wciągając do płuc parę wodną. W końcu odezwała się Channary:
– Niewielu nas zostało.
Skinął głową. Ostatnim, czego chciał, była rozmowa o tym, ilu ludzi stracili od zakończenia proelium. Wszystko poszło nie tak. Kennedy miał wrócić na Ziemię, bezpieczny i nienękany przez obce siły. Mieli zacząć odbudowę, dać początek nowej cywilizacji, zbudowanej dzięki embrionom na Challengerze.
Jaccard uświadomił sobie, że mimowolnie skierował myśli w niepożądaną stronę. Na powrót skupił się na paleniu, oczyszczając umysł.
– Dija Udin już kombinuje, jak ściągnąć tu Diamentowych – dodała Sang.
– Wiem.
– Informował pan o tym naszego Hitlera?
– Próbowałem – odparł Loïc na wydechu. – Ale zdaje się, że zupełnie sobie wszystko przeformułował. Jest przekonany, że Alhassan został zesłany przez Boga na Ziemię, by zyskać szansę na odkupienie swoich grzechów.
– Wierutna bzdura.
– Oczywiście. Zbudowała go… czy raczej wygenerowała obca, prastara rasa. Ma to tyle wspólnego z Bogiem, ile sam Ingo Freed. Dał się omamić.
– Odnoszę wrażenie, że większość tych ludzi tylko czeka, by ktoś nimi posterował.
– Nie zamierzam polemizować.
Przez moment znów panowała cisza.
– Sami na to wszystko zapracowaliśmy – dodał po chwili Jaccard. – Wyeliminowaliśmy religię z naszego świata, a ona po czasie samorzutnie wróciła ze zdwojoną mocą.
– Chyba pan przesadza.
– Nie. Ateizm doprowadził do religijnego ekstremizmu, tak jak wcześniej religijny ekstremizm do ateizmu. Tak się dzieje, gdy w grę wchodzą skrajności. Nigdy jako gatunek nie potrafiliśmy znaleźć właściwego balansu. I teraz mamy to, co widzisz.
Channary Sang westchnęła, chowając papierosa do kieszeni w mundurze.
– Ma pan refleksyjny nastrój.
– Dziwisz się? – zapytał z bladym uśmiechem. – Co innego mi pozostało? Straciłem statek, niemal całą załogę, a teraz nawet wolność.
– Zostanie pan liderem społeczności, która tu wyrośnie – odparła szefowa ochrony, zataczając ręką krąg.
Jaccard zdawał sobie sprawę, że zapewne właśnie to zaplanował dla niego Ingo Freed. Gdy tylko terraformacja zacznie przynosić wymierne efekty, wyciągnie ludzkość z podziemi. Część zostanie ulokowana tutaj, w Zatoce Botnickiej. Miejsce, gdzie teraz znajdował się Kennedy, stanie się centrum regionu.
Rola, jaką Przewodniczący Prezydium miał zamiar powierzyć Jaccardowi, była dla niego nieco frapująca. Abstrahując od wszystkiego innego, Ingo Freed musiał zdawać sobie sprawę, że major zrobi wszystko, by nie dać rozwinąć się dyktaturze. A mimo to miał zamiar okazać mu zaufanie.
– Zobaczymy, jak będzie – odparł Loïc. – Nie spodziewam się, że pożyję długo.
– Nie?
– W żadnym wypadku. Jeśli Ingo Freed nie usunie mnie prewencyjnie, zrobi to od razu po tym, jak wywołam rewoltę.
– A ma pan taki zamiar?
– Prędzej czy później tak.
– W takim razie może pan na mnie liczyć – zapewniła Channary Sang, obracając się do niego. – Wprawdzie przypuszczam, że Herr dyktator jest na to gotowy, ale nie zaszkodzi spróbować.
Oczywiście, musiał być. Za zaufaniem, jakie okazał, z pewnością szedł także szereg zabezpieczeń. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Ingo Freed tylko czekał, by stłumić bunt.
– Ellyse nadal nie wychodzi? – zapytała Sang.
– Niestety.
– A pan nadal co dzień próbuje ją stamtąd wyciągnąć?
Kiwnął głową, również chowając papierosa.
– Równie dobrze mogłaby położyć się do komory kriogenicznej.
Tuż obok Håkona, dodał w duchu Loïc.
Ciało Lindberga nadal było zamrożone w kapsule. Wprawdzie nie było już ku temu powodu, ale Ellyse uparła się, że Skandynaw ma znajdować się w diapauzie. Stanowiło to duże niedomówienie – człowiek, o którym mówiła, był już martwy.
– Myśli pan, że on tam jeszcze jest? – zapytała Channary Sang.
– Nozomi jest przekonana, że tak.
– A pan?
Jaccard nie odpowiedział.
– Jego jaźń mogła wrócić do ciała, gdy organizm Gideona przestał funkcjonować – dodała Sang.
– Mogła.
– Ale nie wydaje się to panu prawdopodobne.
– Wolałbym na ten temat nie gdybać – odparł Loïc, obracając się do niej. – Jakkolwiek by było, to płonne rozważania. Nawet jeśli świadomość Lindberga wróciła do jego ciała, nigdy nie będziemy w stanie go wskrzesić. Koncha jest zniszczona i nie mamy sposobu, by dostać się do tunelu.
Channary skinęła głową, tym samym stawiając ostatnią kropkę. Usiedli na piasku i przez długi czas w milczeniu wodzili wzrokiem po horyzoncie. Loïc spodziewał się, że prędzej czy później pojawią się Padlinożercy. Może nie dziś, nie jutro, ale niebawem. Ingo Freed wprawdzie zapewniał, że rozprawi się z nimi bez litości, z pewnością jednak nie mogło to przeszkodzić im w podejmowaniu prób odbicia swojej ziemi. Mieli do tego prawo.
– Czas na mnie – odezwał się w końcu Jaccard, wstając z piachu.
– Ma pan coś do roboty?
– Potrafię pomyśleć co najmniej o kilku rzeczach, które są lepsze od siedzenia z tobą na ziemi i kontemplowania przyrody.
Uśmiechnęła się, a on ruszył z powrotem ku Kennedy’emu. Przeszedł przez puste korytarze, w których cicho zawodził wiatr, a potem dotarł do maszynowni. Gródź była otwarta, co wraz z szumiącym odgłosem stwarzało nienaturalne wrażenie.
Sprawdziwszy na radarze okolicę, Loïc złożył codzienny raport Ingo Freedowi, a potem wrócił do kajuty.
Przed zaśnięciem myślał o tym, że niebawem przyjdzie pora, by odłączyć komorę kriogeniczną Håkona. Rozumiał, że Ellyse chce zachować resztki nadziei, choćby irracjonalnej, ale ostatecznie i tak rozbiorą Kennedy’ego, podobnie jak resztę statków. Na orbicie pozostaną tylko jednostki z Terry.
Nawet nie wiedział, kiedy zapadł w sen. Osunął się na łóżku i odpłynął w koszmary, które ostatnio męczyły go coraz częściej.
Zbudził go głośny dźwięk, którego początkowo nie mógł zidentyfikować. Dopiero potem uświadomił sobie, że ktoś uderza w ścianę jego kajuty. Podniósł się i zamglonym wzrokiem spojrzał na Nozomi stojącą w progu.
– Co, do cholery…
– Pozwoliłam sobie wejść.
Przypomniał sobie, że nie zamknął drzwi. Rzadko to robił, od kiedy wylądowali na Ziemi.
– Pora wstawać, majorze.
Potarł oczy, po czym zwlókł się z łóżka i przyjrzał się Ellyse. Nie sprawiała już wrażenia widma.
– Jak długo spałem?
– Kilka godzin, jak przypuszczam.
– Byłem dziś u ciebie.
– Dziś i wczoraj. A także przedwczoraj i…
– I nagle ty odwiedzasz mnie? – zapytał, przeciągając się.
– Mam sprawę.
– Widzę, że przepełnia cię energia, więc mów.
– Wiem, jak uratować Håkona.
17
Jaccard wiedział, że musi uważać na każde wypowiadane słowo. Nozomi patrzyła na niego z nadzieją, która bynajmniej nie była krucha. Radiooperatorka przywodziła na myśl fanatyczkę gotową udusić każdego, kto się z nią nie zgadza.
– Siadaj – zaproponował, wskazując niewielki stolik przy iluminatorze.
Kiedy zajęli miejsca, spojrzał na nią gotów wysłuchać wszystkiego, co chciała powiedzieć.
– Więc?
– Rozwiązanie istniało od dawna, tylko nikt z nas go nie przyjmował.
Loïc sięgnął po koszulę mundurową i narzucił ją na siebie. Skinął głową do Ellyse, zachęcając, by mówiła dalej.
– Wszyscy byliśmy skupieni wyłącznie na misji, bo była możliwa do realizacji. Mogliśmy uratować ludzkość, więc dla każdego z nas był to priorytet. Teraz sytuacja się zmieniła.
– Polemizowałbym.
– Ingo Freed zawłaszczył Ziemię, panie majorze. Nie ma sposobu, by z nim wygrać. Ma zaawansowaną technologię, zasoby ludzkie oraz w odwodzie siły wojskowe, które dzięki silnikom nadświetlnym mogą znaleźć się tu, zanim zdążymy okrążyć Yorktown.
– Więc sugerujesz, że wszystko stracone.
– Nic nie sugeruję, tylko oznajmiam fakt.
Jaccard mruknął pod nosem, sięgając do kieszeni po papierosa.
– Wszystko, co chcieliśmy osiągnąć, zostało zaprzepaszczone – dodała.
– Myślę, że stać nas jeszcze na zryw, który…
– Łudzi się pan tylko.
– Być może – odparł, wydychając na bok dym. – Ale przejdź do konkretów. Co proponujesz?
– Zabrać konchę i obrać kurs na Nakamurę-Amano.
– Kennedym?
– Tak jest.
– To ponad sto lat kriosnu – zauważył Jaccard.
– Około stu pięćdziesięciu.
Loïc spojrzał na nią bykiem.
– Chcesz mnie przekonać czy zniechęcić?
– Wydaje mi się, że jak tylko przedstawię panu wszystko, nie będzie potrzeby żadnego przekonywania.
– Zobaczymy.
Nozomi nachyliła się nad stolikiem.
– Wie pan, że nic nie wskóra tutaj, na Ziemi.
– Wiem, że spróbuję.
– I Ingo Freed urządzi panu publiczną egzekucję.
– Jeśli uda mu się mnie złapać.
– Oczywiście, że się uda. Ma do dyspozycji nieograniczone środki.
Poprawił się na krześle, niechętnie przyznając jej w duchu rację. Dużo można było powiedzieć o kontradmirale, ale z pewnością nie to, że lubił niepotrzebnie ryzykować. W sprawach religijnych być może dał się omamić, ale przy strategiczno-politycznych kwestiach z pewnością ubezpieczył się na wszystkie możliwe sposoby. Być może tylko czekał na to, aż Loïc zacznie działać.
– Na czym konkretnie polega twoja propozycja? – zapytał.
Nozomi uśmiechnęła się do niego – i po raz pierwszy od długiego czasu zrobiła to szczerze. Jej entuzjazm był przedwczesny, Jaccard bowiem był wprawdzie gotów wysłuchać, co ma do powiedzenia, ale daleki od tego, by po raz kolejny porzucić Ziemię.
– Uważam, że możemy niepostrzeżenie opuścić planetę Kennedym.
– To byłby cud. Ale w porządku, załóżmy, że to możliwe. Co dalej?
– Wejdziemy w diapauzę, ustawimy kurs na Nakamurę-Amano, a potem dokończymy to, co zaczęliśmy.
– Nie znajdziemy tunelu.
– Moim zdaniem znajdziemy – odparła stanowczo. – W komputerze pokładowym są jeszcze odczyty promieniowania Czerenkowa, które odebraliśmy, gdy Håkon i Dija Udin po raz pierwszy użyli Terminala na Rah’ma’dul.
– I na tej podstawie możesz cokolwiek stwierdzić?
Skinęła głową, kompletnie zaaferowana przedstawianą wizją.
– Przez ostatnie kilka dni pracowałam nad algorytmem, który pomoże nam zlokalizować źródło promieniowania.
– Tyle tylko, że tunel będzie musiał być aktywny.
– To także da się osiągnąć.
– W jaki ludzko pojęty sposób?
– Zbombardujemy planetę odpowiednim ładunkiem cząstek.
Jaccard spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Wiemy, jakie efekty dla ośrodka ma promieniowanie Czerenkowa – ciągnęła dalej. – Polaryzuje atomy, które znajdą się na drodze poruszających się elektronów. Moim zdaniem pozostawia to ślad, który przy odpowiednim natężeniu pola magnetycznego można wykryć. I właśnie to zamierzam zrobić.
Loïc podrapał się po głowie.
– Załóżmy, że ci się uda – powiedział, nie do końca rozumiejąc, w jaki sposób chciała to osiągnąć. – Co dalej? Koncha jest niesprawna i żadne z nas nie ma pojęcia, jak inaczej sterować tunelem. Gdyby był choć Gideon…
– On także nie wiedział.
– Więc?
– Na to pytanie nie mam jeszcze odpowiedzi.
– Świetnie, Ellyse.
– Ale być może ma ją Dija Udin.
– Szczerze w to wątpię. A nawet jeśli, zabierze tę wiedzę do grobu.
Nozomi niechętnie skinęła głową, a potem zawiesiła wzrok na iluminatorze. W oddali widać było zachodzące słońce, rzucające długie promienie na kiełkującą florę. Z korytarza dobiegało ciche wycie wiatru – i nic ponadto. Jaccard poczuł się w tej ciszy nieswojo.
– Pomijasz także to, że Ingo Freed będzie doskonale wiedział, dokąd się udaliśmy – dodał. – Pogoń ruszy natychmiast.
– Nie pomijam tego.
– Więc masz rozwiązanie?
Czy raczej wydaje ci się, że je masz? – chciał dodać w myśli.
– Tak.
Loïc rozłożył ręce i skinął głową.
– Chętnie je usłyszę.
– A ja chętnie zobaczę nieco zaufania.
– Słucham?
Ellyse podniosła się i z kamiennym wyrazem twarzy ruszyła ku wyjściu. Przed progiem zatrzymała się i obejrzała przez ramię.
– Nigdy pana nie zawiodłam, majorze. I nigdy nie mam zamiaru tego zrobić. Zasłużyłam sobie chyba na to, by okazał pan trochę wiary w to, co mówię. Nie jestem roztrzęsioną osobą, która po stracie ukochanego jest gotowa chwycić się najostrzejszej brzytwy. Przeanalizowałam wszystkie dostępne dane i na ich podstawie stwierdziłam, że misja ratunkowa jest możliwa. Rozumie pan?
Również się podniósł, a potem zbliżył do niej.
– Rozumiem, ale…
– Jeśli jest pan gotów uratować człowieka, dzięki któremu przeżyliśmy proelium, proszę za mną.
Przeszli w milczeniu do maszynowni.
18
Dija Udin siedział pod gołym niebem, obserwując miriady gwiazd ponad sobą. Przypominało mu to czasy, gdy po raz pierwszy pojawił się na Ziemi. Wówczas ciała niebieskie były podobnie widoczne, bez utrudniających obserwację świateł miast i zanieczyszczenia atmosfery.
– Wasza planeta się odchwaściła – odezwał się do Stephena.
– Słucham?
– Trzymam się rolniczej nomenklatury. Tak mnie nastraja całe to odrodzenie.
– Nie rozumiem.
– To zrozum, że nadchodzi lato. A wraz z nim spulchnianie, okopywanie i gracowanie.
Ingo Freed spojrzał na niego wrogo, a Alhassan upomniał się, że nie ma do czynienia z Håkonem. Tego człowieka łatwo było urazić i należało nieustannie się pilnować. Zbyt luźny ton rozmowy mógł sprawić, że wszystko to, na co pracował przez ostatni czas, obróci się wniwecz.
Teraz siedzieli przed Yorktown, w ogródku urządzonym naprędce dla Przewodniczącego Prezydium. Za nimi powiewał niewielki baldachim, a pod stopami mieli miękką, soczyście zieloną trawę. To od tego miejsca rozpoczęto terraformację i to tu natura odrodziła się najprędzej. Po prawdzie Dija Udin sądził, że „terraformacja” to za mocne słowo – jedyne, co zrobili przybysze z Terry, to zasianie odpowiednich nasion i nawodnienie gruntu. Resztę Ziemia przygotowała im sama przez kilkaset lat nieskrępowanego przez człowieka rozwoju.
Planeta była bezpieczna i rozwijała się w swoim tempie, co teraz miało ulec zmianie. Drastycznej, jeśli cokolwiek będzie zależało od Dija Udina. Wiedział, że jest już tylko o krok od uzyskania dostępu do ansibla.
– Nie interesują mnie twoje spekulacje – odezwał się Ingo Freed, wyrywając go z przemyśleń.
– Wybacz.
Przewodniczący Prezydium skinął miłosiernie głową, a potem się podniósł.
– Zmówmy modlitwę – powiedział.
Chcąc nie chcąc Alhassan również wstał ze swojego miejsca, a potem przyklęknął obok kontradmirała. By zdobyć jego zaufanie, musiał wyrzec się swojej wiary, dopuścić się ridda i stać się murtadd, apostatą. Groziła za to kara śmierci, ale wiedział, że Allah wybaczy mu ten grzech – o ile tylko weźmie pod uwagę, że jako jego sługa Alhassan dąży jedynie do tego, by nastał Jaum ad-Din, dzień Sądu Ostatecznego.
Przeżegnali się, a potem zaczęli na głos zmawiać modlitwę, która ledwo przechodziła przez gardło Dija Udinowi. Kilka minut później z ulgą się podniósł, a Ingo Freed z zadowoleniem poklepał go po plecach. Zmianę wyznania przez muzułmanina traktował jako osobisty sukces i powód do wielkiej dumy.
– Usiądźmy – rzekł. – Czas się posilić.
Jakbyśmy się, kurwa, zmęczyli, skwitował w duchu Alhassan.
Jak na komendę pojawiła się smukła dziewczyna służąca Przewodniczącemu Prezydium za kogoś w rodzaju gospodyni i dziwki. Organizowała życie w domostwie Ingo Freeda, a sposób, w jaki była traktowana ona i pozostałe kobiety, przywodził Alhassanowi na myśl ich pozycję w szariacie dawno, dawno temu.
Stephen zwrócił się do niej, nie odrywając wzroku od horyzontu:
– Daj memu przyjacielowi świeże warzywa.
– A tobie?
– Chleb razowy.
Dija Udin nie wiedział, czy gorsze dla niego były modlitwy, czy ascetyczny tryb życia. Nie pamiętał już, kiedy ostatnim razem miał coś porządnego w gębie, i zaczynał czuć się jak więzień obozów, które w końcu dwudziestego pierwszego wieku wykwitały na południu Afryki.
Kobieta szybko się uwinęła, a oni zjedli w milczeniu.
Zanim udali się na spoczynek, Alhassan dostrzegł prom zbliżający się do nich z północy. Wskazał go towarzyszowi.
– Nie wydałem zgody na żadne loty – odezwał się Ingo Freed.
– W takim razie domyślam się, że to jeden z niepokornych.
– Major Jaccard?
– Najprawdopodobniej. Zaraz będzie widać oznaczenia na kadłubie.
– Przypuszczałem, że prędzej czy później będzie chciał się rozmówić. Jeśli to on, chciałbym, żebyś był przy tej rozmowie.
– Oczywiście, panie Przewodniczący.
Dija Udin zaśmiał się w duchu, widząc, ile satysfakcji sprawia rozmówcy, zwracając się tak do niego. Gdyby Alhassan był w podobnej sytuacji, wymyśliłby sobie lepsze określenie. Cesarz, król, władca, emir, to rozumiał. Przewodniczący brzmiał jak kpina.
Może to i dobrze, uznał w duchu. Ingo Freed nie był przywódcą, który miał rządzić długo.
Gdy wahadłowiec przyziemiał, Dija Udin przekonał się, że pochodzi z Kennedy’ego. Właz się otworzył i wyszedł z niego spodziewany gość.
– Przynieś jeszcze warzyw – rzucił przez ramię Stephen, a kobieta skinęła głową.
Alhassan obserwował zbliżającego się Loïca, zastanawiając się, czego może chcieć. Możliwości negocjacji zostały wyczerpane, więc…
– Proponuję sięgnąć po broń – odezwał się Dija Udin.
– Sądzisz, że przyszedł tu, by dokonać zamachu?
– Może.
– Bóg nas chroni.
– Oczywiście – odparł niemal urażonym tonem Alhassan. – Ale nie zaszkodzi mu pomóc.
– Zaufaj Bożej opatrzności – rzekł Ingo Freed, a potem skłonił się nieznacznie.
Poczekali, aż Jaccard do nich dołączy, a potem wskazali mu miejsce przy stole. Major powitał kontradmirała ze wszelkimi honorami i usiadł, ignorując zupełnie Dija Udina.
– Zniszczyłeś Przewodniczącemu trawnik – odezwał się Alhassan.
Loïc obejrzał się przez ramię.
– Rzeczywiście.
Kobieta podała mu warzywa, ale major nawet nie spojrzał na swój talerz. Wbijał wzrok w oczy Ingo Freeda, jakby rzeczywiście zamierzał go zabić. Dija Udin miał go za zasadniczo rozsądnego człowieka, ale być może pozbawienie jakiejkolwiek mocy decyzyjnej odcisnęło na nim swoje piętno.
– W jakim celu nas odwiedzasz, majorze? – zapytał Ingo Freed, odrywając kawałek chleba.
– W gruncie rzeczy tylko po to, żeby oznajmić, że opuszczamy Ziemię.
– Co takiego?
Dija Udin zaśmiał się pod nosem.
– Zabieramy nasz okręt i skierujemy się na Nakamurę-Amano.
– To… cóż, zwyczajnie bezczelna deklaracja.
– Bezczelne jest raczej to, co pan tutaj wyprawia.
Alhassan uznał, że to i tak spokojna reakcja. Przez kilka ostatnich dni uczestniczył w spotkaniach Stephena z Meazą Endale i lokalnymi rządcami sprawującymi władzę nad poszczególnymi rejonami podziemnego świata. Ingo Freed traktował ich gorzej niż robaki, zmuszając do zupełnej uległości. Po tym, co spotkało Namiestniczkę, reszta jednak posłusznie współpracowała, wykonując każde jego polecenie co do słowa.
A teraz jeden z niepokornych okazał mu skrajny brak szacunku. Mimo to Ingo Freed spojrzał na niego ze spokojem, a potem oderwał kolejny kawałek pieczywa. Milczał, czekając, aż przybysz się wytłumaczy.
– Zagrajmy w otwarte karty – odezwał się po chwili Loïc.
– Jak najbardziej.
– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że jeśli tu zostaniemy, będziemy działać przeciwko tobie.
– Oczywiście.
– I przypuszczam, że czekasz na to, by przykładnie nas ukarać. W ramach prewencji.
Stephen skinął głową, najwyraźniej biorąc sobie do serca deklarację o szczerości prowadzonej rozmowy.
– Załatwmy to więc od razu – powiedział Jaccard. – Wygnaj nas stąd.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał Ingo Freed, odkładając jedzenie. – Nie czerpałbym z tego żadnej przyjemności i nie przyniosłoby mi to żadnej korzyści.
– Miałbyś nas z głowy.
– I straciłbym jeden ze statków.
– Który i tak ci już niepotrzebny. Terraformacja została zakończona i możecie zacząć wznosić budynki. Kennedy zostanie rozebrany na części, które niewiele pomogą.
– Dadzą dach nad głową niejednemu członkowi nowej społeczności.
– Bzdura – odparł Loïc, po czym urwał, widząc, że kobieta przyniosła coś do picia. Postawiła szklankę najpierw przed Stephenem, a potem przed resztą. Gdy rozlewała z dzbanka niebieski napój, Jaccard świdrował wzrokiem Ingo Freeda.
– Dlaczego chcecie opuścić Ziemię? – zapytał Przewodniczący.
– By ratować przyjaciela.
– Håkona? – zaśmiał się Dija Udin. – Ten sukinsyn już dawno przebywa w Walhalli. Dajcie spokój jego duszy.
Poczuł na sobie karcące spojrzenie Ingo Freeda, więc szybko się przeżegnał i spuścił wzrok. Jaccard nadal traktował go jak powietrze.
– Jesteśmy mu to winni.
– I naprawdę zamierzacie wrócić na tę planetę?
– Tak.
Szczerość Loïca bynajmniej nie dziwiła Alhassana. Mówił tylko to, co było oczywiste, ale Stephen wydawał się usatysfakcjonowany otwartością prowadzonej rozmowy. Cenił ludzi szczerych, a Jaccard właśnie zgrywał takiego człowieka. Dija Udin nie miał złudzeń, że tak naprawdę realizuje jakiś przebiegły plan.
– Wciąż nie rozumiem, dlaczego pomyślałeś, że pozwolę wam odbyć tę podróż.
– Na nic się tu nie zdamy.
– Przeciwnie. Jesteście jednymi z nielicznych, którzy wiedzą, jak wygląda świat. Ci, którzy kryli się tutaj od pokoleń, nie są świadomi kosmosu, nigdy nie podróżowali pomiędzy gwiazdami… i nigdy nie doświadczyli bezpośrednio ogromu Stworzenia.
– Z pewnością szybko się to zmieni.
– Może. Ale nie mogę pozwolić, byście w tak newralgicznym momencie rozwoju nowej cywilizacji po prostu odeszli.
– I tak to zrobimy.
– Więc będziecie szybko żałować – odparł bezwiednie Ingo Freed, podnosząc szklankę. – Nie muszę chyba przypominać ci, że dysponuję znacznie bardziej zaawansowaną technologią.
– Nie. Doskonale pamiętam, jak uciekałem na pokładzie Challengera i nie potrafiliście mnie strącić.
Dija Udin przysłuchiwał się temu z rosnącym zaciekawieniem. Do czego zmierzał major? Co chciał osiągnąć? Musiał wiedzieć, że nie uzyska zgody. Ingo Freed wprawdzie nie potrzebował Kennedy’ego i jego załogi, ale nie miał zamiaru pozwolić im odejść, bo to zachwiałoby jego absolutystycznym wizerunkiem.
– Obawiam się, że ta rozmowa dobiegła końca – odezwał się Przewodniczący Prezydium.
– W takim razie następną odbędziemy przez systemy komunikacyjne naszych statków, gdy spotkamy się w przestrzeni kosmicznej.
Stephen spojrzał na Alhassana i rozłożył ręce.
– Wydaje mu się, że zdąży opuścić atmosferę – powiedział, a potem przeniósł wzrok z powrotem na Loïca. – Nie bądź naiwny, majorze.
Jaccard się podniósł.
– Ty też, kontradmirale – odparł. – Musisz wiedzieć, że zrobimy wszystko, by uratować tego człowieka.
– Ten człowiek jest martwy.
– Moja radiooperatorka twierdzi inaczej.
Dija Udin również wstał.
– A czego się spodziewałeś? – zapytał. – Że zaakceptuje stratę ukochanego, gdy istnieje iskierka nadziei? Absurdalnej, ale jednak? Gdzieś tam kołacze w tym kobiecym sercu.
Loïc patrzył na Stephena, a ten wsparł się o stół i podniósł.
– To wszystko? – zapytał Ingo Freed.
– Prawie. Chciałem jeszcze raz ostrzec cię przed Dija Udinem.
– Halo – wtrącił Alhassan. – Jestem tutaj, nie trzeba mówić o mnie w trzeciej osobie.
Jaccard zrobił krok w kierunku kontradmirała, a potem przybrał koncyliacyjny wyraz twarzy.
– Srogo pożałujesz, że mu zaufałeś.
– Nie ja mu zaufałem, ale Bóg.
– W takim razie obaj będziecie żałować. Ta istota nie ma duszy, Ingo Freedzie. Jest zaprogramowana, by siać zniszczenie i mordować.
– Miód na me serce – odparł Dija Udin.
– Jedynym sposobem, by zmienić jej postępowanie, jest przeprogramowanie pierwotnych wytycznych. I Håkon zamierzał to zrobić, zanim koncha została zniszczona.
– Ach tak. Mój przyjaciel opowiadał mi o tej masce – odparł Stephen, z wdzięcznością patrząc na Dija Udina. Ten chętnie się skłonił. – Jak widzisz, nie ma przede mną tajemnic. A ja ufam Bogu, który dał mu szansę na odkupienie swoich win. To znacznie więcej niż możliwość zmiany programowania.
Loïc trwał przez moment w bezruchu, a potem na jego twarzy odmalowała się rezygnacja.
– Rób, jak uważasz, ale przypomnisz sobie kiedyś moje słowa.
– Bóg zadba o to, by tak nie było.
Jaccard obrócił się, a potem powoli zaczął oddalać. Alhassan patrzył za nim do momentu, aż ten stanął na trapie prowadzącym do hangaru wahadłowca. Nadal nie rozumiał, jaki był cel tej szopki. Major wiedział, że nie przekona Ingo Freeda. Mimo że miał absolutną rację.
19
Nozomi nerwowo wyczekiwała powrotu Jaccarda. Gdy wraz z Channary zobaczyły prom na horyzoncie, obie wyszły mu na spotkanie. Loïc posadził pojazd nieopodal Kennedy’ego, a potem opuścił go ze skwaszoną miną.
– I jak? – zapytała Sang.
– Dali mi do jedzenia surowe warzywa.
– A cała reszta? – dopytała Ellyse.
– Wygląda nie najgorzej. Tak jak przypuszczaliśmy, nie ma tam wielu żołnierzy. Ingo Freed przebywa w prowizorycznej dobudówce do Yorktown, wraz z nim jest Dija Udin, którego nasz wódz uważa za apostatę i swojego pupila.
Nozomi nie była tym zaskoczona. Alhassan był stworzony do tego, by aklimatyzować się w nowym środowisku, pośród nowych ludzi. Proces socjalizacji w jego przypadku był efektem sprawnie napisanego programu.
– Zdobył jego zaufanie? – zapytała Sang.
– Jeszcze nie, ale jest na jak najlepszej drodze ku temu.
– A więc ściągnie tu Diamentowych.
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Ellyse miała świadomość, że to zmienia postać rzeczy – Jaccard poczuł obowiązek, by zapobiec temu, co zamierzał zrobić Alhassan. I trudno było mu się dziwić.
– A więc chce pan zostać.
– Tak.
– Ale panie majorze…
– Nie ma żadnego „ale”, Ellyse – uciął. – W takiej sytuacji muszę zadbać o to, by Dija Udin został unieszkodliwiony. Zależy od tego los nas wszystkich.
Skinęła głową. Oczywiście miał rację.
Cały jej plan rozpadł się nagle jak domek z kart, a najgorsze było to, że powinna się tego spodziewać. Zamierzała skontaktować się z ludźmi pustyni, Padlinożercami. Wiedziała, że będą bardziej niż chętni, by podnieść rękę na nową władzę. Zamierzała wraz z nimi napaść na obóz Ingo Freeda, a potem porwać Przewodniczącego.
Planowała umieścić go w komorze kriogenicznej Kennedy’ego jako zakładnika, a potem wyruszyć w drogę. Yorktown ani żaden inny statek nie otworzyłby do nich ognia.
– Przykro mi, Ellyse – odezwał się Jaccard, ruszając ku okrętowi. – Po prostu musimy tu zostać.
Nie polemizowała. Widziała także, że Channary Sang podziela zdanie dowódcy. Odprowadziła ich wzrokiem, a potem obróciła się i spojrzała w gwiazdy. Świeciły znacznie jaśniej, niż kiedy była na Ziemi ostatnim razem.
Po jakimś czasie wróciła do kajuty z rezygnacją. Pulpit nadal był aktywny i widniały na nim obliczenia, których dokonywała przez ostatnie dni. Wykresy pokazywały, jak promieniowanie Czerenkowa wpływa na ośrodek, w którym rozchodzą się fale.
Teraz Nozomi miała ochotę wszystko wykasować.
Usiadła przy biurku i oparłszy łokcie o blat, schowała twarz w dłoniach. Trwała tak przez kilka chwil, po czym stwierdziła, że nie może poddać się tak łatwo. Håkon Lindberg był wart tego, by walczyć o niego do samego końca.
Wstała i wyciągnęła niewielki plecak z szafki. Wrzuciła do niego kilka rzeczy, a potem założyła przewiewny płaszcz. Przypuszczała, że noc będzie chłodna. Opuściwszy pokład Kennedy’ego, skierowała się do promu.
Potem obrała kurs na północną Afrykę.
Nie wiedziała, czy ktokolwiek monitoruje przestrzeń, ale przypuszczała, że sama niebawem się przekona. Jaccardowi nikt nie przeszkodził, zaraz po jego powrocie Ingo Freed mógł jednak polecić, by włączono radar.
Mimo wszystko dotarła do celu bez problemu. Wylądowała w miejscu, gdzie niegdyś był Trypolis, na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Wyszła z wahadłowca, aktywując światło na rękawicach. Snopy jasności rozwiały mrok, ale nie wyłowiły z niego nawet pojedynczego kształtu. Jak okiem sięgnąć ciągnęła się jedynie pustynia.
Nozomi zapamiętała interesujące ją współrzędne, zamknęła wahadłowiec, po czym ruszyła przed siebie.
Wydawało jej się, że idzie bez końca, przemierzając pustkowie. Nie słyszała najmniejszego dźwięku, nawet wiatr chyba przestał wyć. Poruszała się powoli, świadoma, że musi oszczędzać siły.
Nie wiedziała, jak skontaktować się z Padlinożercami, ale przypuszczała, że punkt świetlny pośrodku pustyni powinien przyciągnąć ich uwagę.
Pomyliła się. Szła aż do świtu, nie trafiając na żadnego z ludzi pustyni.
Dopiero gdy słońce wzeszło wysoko nad horyzont, zauważyła w oddali kilka pojazdów podobnych do motocykli. Mimowolnie sięgnęła do komunikatora na ramieniu, ale zaraz przypomniała sobie, że wyłączyła go, by nikt nie mógł się z nią skontaktować. Nie miało to wielkiego znaczenia – Jaccard i Sang do tej pory musieli już pomiarkować, że zamierzała zrealizować swój plan. Z pewnymi modyfikacjami.
Zatrzymała się i czekała cierpliwie, aż Padlinożercy się zjawią.
Ryk silników działał na nią paraliżująco, a jej nozdrza wypełnił ostry zapach spalin – rzecz, którą można było poczuć jedynie podczas muzealnych pokazów. Padlinożercy okrążali ją, wzniecając tumany kurzu i skupiając na niej wzrok, jakby była zwierzyną.
W końcu zatrzymali się, a potem przechylili motory i jedną nogą oparli się na ziemi. Mieli ciemne kaski, przez które Ellyse nie mogła dostrzec ich twarzy. Motocykle przywodziły na myśl stare harleye, choć kierownice były jeszcze bardziej podwyższone, a zbiorniki paliwa znacznie masywniejsze. Pobieżny rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że są to prawdziwe mechaniczne potwory.
Ellyse pamiętała, co Meaza Endale mówiła o tych ludziach – bezwzględni, brutalni, nieskorzy do rozmowy. Zabijali bez słowa. Namiestniczka twierdziła, że nikt nigdy nie przeżył na tyle długo, by opowiedzieć innym, jak brzmiały ich głosy.
– Coś ty za jedna? – zapytał jeden z nich, stawiając motocykl na bocznej nóżce.
Nozomi poczuła ciarki na plecach.
– Nie lubię się powtarzać – powiedział. – Szczególnie gdy o coś pytam.
– Chorąży Nozomi Ellyse – wypaliła. – ISS Kennedy.
Padlinożerca obrócił się do swoich towarzyszy, a radiooperatorka usłyszała stłumiony śmiech kilku mężczyzn.
– Znam wielu samobójców – odezwał się ten, który wysforował się do przodu. – Ale oni zazwyczaj nie wybierają długiej i bolesnej śmierci.
– Nie zamierzam ginąć.
Motocyklista rozłożył ręce.
– Teraz decyzja nie należy już do ciebie.
Ellyse z trudem przełknęła ślinę, po czym ruszyła w jego kierunku. Musieli wiedzieć, że jest uzbrojona, ale żaden ani nie drgnął. Mężczyzna z przodu skrzyżował ręce na piersi.
– Mam dla was propozycję – powiedziała.
– Ja mam dla ciebie nawet dwie – odparł. – Jedną od przodu, drugą od tyłu. Którą wybierasz?
Kilku facetów znów zaśmiało się rubasznie.
– Posłuchaj, co mam do powiedzenia, a nie pożałujesz – powiedziała.
– O, sądzę, że w najbliższych kilku godzinach niczego nie będę żałował…
Nozomi wyszarpała zza pleców berettę, a potem niemal bez przymierzania wypaliła pod nogi rozmówcy. Ten natychmiast odskoczył w bok, dobywając broni, i to samo zrobiła reszta zamaskowanych jeźdźców. Wymierzyli w Ellyse, a dobre humory natychmiast ich opuściły.