Текст книги "Echo z otchłani"
Автор книги: Remigiusz Mróz
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 10 (всего у книги 20 страниц)
Powiódł wzrokiem wokół, szukając wolnego fotela. Ingo Freed natychmiast wyłowił jego spojrzenie i cały się spiął.
– Wybacz, nauczycielu – powiedział. – Zaraz przygotuję dla ciebie miejsce.
– Nie kłopocz się – odparł czym prędzej Håkon. – Chętnie postoję.
– To niegodne.
Lindberg miał ochotę powiedzieć, żeby nie przesadzał, ale szybko się zmitygował, że nie pasowałoby to do wyobrażenia, jakie mieli o nim ci ludzie. Ostatecznie poczekał, aż dowódca wygospodaruje dla niego wolne stanowisko, a potem zasiadł za pulpitem. Systemy różniły się od tych na pokładzie Accipitera i Kennedy’ego, ale wciąż opierały się na lingua universalis. Lindberg zaczął z ciekawości przeglądać mapę nieba.
Dija Udin wykrył tunel na jednej z planet orbitujących gwiazdę HR 8799 w Konstelacji Pegaza. Nakamura-Amano znajdowała się sto dwadzieścia dziewięć lat świetlnych od Ziemi i wyglądała na typową planetę skalistą. Håkon przypuszczał, że obecnie nie zamieszkiwała jej żadna zaawansowana cywilizacja – inaczej dawno podjęto by próbę kontaktu z Ziemią.
Obserwując, jak załoganci przygotowują systemy do drogi, myślał o tym, w jaki sposób uaktywnić korytarz – i co czynić dalej. Bez la’derach nie dało się sterować Terminalem, chyba że było się jednym z Diamentowych.
Kwadrans upłynął w okamgnieniu, a kolejny minął Lindbergowi na przyglądaniu się Ellyse. Widział, że wkłada w naukę całe serce, ale przypuszczał, że gdyby nie było go na mostku, zapewne łatwiej byłoby jej się skupić. Robiła wszystko, by nie nawiązać z nim kontaktu – i Håkon bynajmniej się jej nie dziwił.
– Jesteśmy gotowi – powiedział w końcu kontradmirał, podnosząc się z fotela dowódcy. Spojrzał pytająco na Lindberga, a ten uświadomił sobie, że Ingo Freed czeka na oznakę aprobaty.
– Świetnie – powiedział więc. – Bierzmy się do roboty.
– Kurs na Nakamurę-Amano ustawiony, generator cząstek w gotowości.
Håkon wstał z miejsca i podszedł do Stephena.
– Jak działa ten napęd? – zapytał.
– Nie mnie to wyjaśniać – odparł dowódca. – To obca technologia, na której znają się mechanicy.
– Ale bezpieczna?
– Oczywiście. Testowaliśmy ją wielokrotnie, nim wprowadziliśmy ją do NISS-ów.
– Zagina czasoprzestrzeń?
– Tak, nauczycielu. Niestety nie znam prawideł jej działania, ale wiem, że emitory cząstek generują promień elektromagnetyczny, który zagęszcza przestrzeń wokół statku. Jest ona ściągana z obu stron, przez co prędkość potrzebna do wyrwania się z tej gęstej materii staje się większa niż światła.
Håkon przypuszczał, że w ten niespecjalnie opisowy sposób Ingo Freed starał się oddać to, co zaproponował Alcubierre w końcówce dwudziestego wieku. Lindbergowi ta koncepcja była znana bardzo dobrze – może nawet zbyt dobrze.
– Rozumiem – powiedział.
– Podróż nie potrwa długo.
Håkon kiwnął głową, a potem wrócił na swoje miejsce. Załoganci znów powiedli za nim wzrokiem – i przypuszczał, że podobny stan rzeczy będzie trwał w najlepsze przez najbliższy czas.
Obce silniki NISS Yorktown wygenerowały zagięcie czasoprzestrzeni – skurczyły ją przed statkiem i rozszerzyły za nim. Lindberg poczuł, że serce zaczęło bić mu coraz szybciej. Zaraz potem wszystkie gwiazdy znikły, a zastąpiły je poziome, białe linie. Okręt wszedł w nadświetlną, a on nawet tego nie poczuł.
Spojrzał na Ellyse. Radiooperatorka była równie podekscytowana jak on. Pożałował, że nie ma z nimi reszty załogantów. Mógł ich tutaj ściągnąć, ale nie chciał nadwerężać usłużności, jaką okazywał mu kontradmirał.
Ingo Freed sprawdził, czy wszystkie systemy pokładowe działają należycie, po czym zbliżył się do stanowiska zajmowanego przez Lindberga.
– Zbawicielu – odezwał się. – Czułbym się lepiej, gdybym wiedział nieco więcej.
– Ja również.
– Więc…
– Ale nasze samopoczucie jest sprawą drugorzędną – wszedł mu w słowo Håkon. – Komfort nie ma znaczenia. Wiem tyle, ile musimy, Stephen.
Pokiwał głową w zamyśleniu, a Lindberg po raz pierwszy zaczął zastanawiać się nad tym, jak daleko będzie sięgała ufność tych ludzi. Ktoś odpowiednio ich urobił kilka pokoleń wstecz, ale nie mogła przecież całkowicie ich zaślepiać. Prędzej czy później zorientują się, że coś jest nie w porządku.
– Wola boża pozostaje dla mnie nieprzenikniona – dodał Håkon. – Ale nie uzurpuję sobie prawa, by wszystko wiedzieć.
– Tym bardziej nie uczyni tego żaden z nas.
– Nie wiem, dlaczego Pan kieruje nas na tamtą planetę – ciągnął w najlepsze Lindberg, próbując przybrać wyraz twarzy świadczący o tym, że ta niewiedza rzeczywiście go mierzi. Nie miał pojęcia, na ile mu się udało, ale rozmówca wyglądał na przekonanego.
Astrochemik zasiadł na swoim stanowisku, a potem obserwował postępy podróży. Czuł się jak dziecko, które trafiło do całkiem nieźle skonstruowanego fantomatu. Na ekranie wyświetlił się pasek postępu i Lindberg mógł na bieżąco śledzić, ile dzieli ich od Nakamury-Amano.
Podróż mu się dłużyła, mimo że Yorktown pokonywał trasę z niebotyczną prędkością. Håkon musiał przed sobą przyznać, że w pewnym stopniu budzi to jego wewnętrzny sprzeciw. Wprawdzie napęd ten stwarzał nieograniczone możliwości badania kosmosu, ale był elementem technologii Diamentowych. Technologii, która zdawała się przeczyć naturze wszechświata. Kiedyś ktoś mądrzejszy od niego powiedział mu, że zaginanie czasoprzestrzeni – choć wykonalne – jest niczym innym jak oszustwem. Coś w tym było.
– Håkon?
Lindberg obrócił się przez ramię i spojrzał na Ellyse. Stała przy jego stanowisku z rękoma za plecami. Popatrzyła na ekran i uśmiechnęła się.
– Obijasz się? – szepnęła.
– Przez moment myślałem, że uda mi się zrobić coś konstruktywnego, ale… chyba nie ma sensu nawet próbować. Nie pozwolą mi ubrudzić sobie rąk.
– Przecież nie masz pojęcia o tych systemach.
– To też prawda.
Uśmiechnął się, a ona odpowiedziała jedynie niewyraźnym grymasem. Przez moment trwała niezręczna cisza.
– Chciałam tylko powiedzieć ci, że niebawem będziemy na miejscu. Ale skoro śledzisz postępy na bieżąco…
Zawiesiła głos, a Lindberg skinął głową. Po chwili odeszła, a on został z nieprzyjemnym uczuciem niedokończonej rozmowy. Zrobił głęboki wdech, a potem spojrzał na wyświetlacz.
Obserwował pasek aż do momentu, gdy gwiazdy przestały zlewać się w linie. NISS Yorktown wyszedł z nadświetlnej, a Håkon natychmiast przywołał na wyświetlaczu obraz z kamery dziobowej.
Interesująca ich planeta była jedną z pięciu w systemie. Gwiazda HR 8799 świeciła kilkakrotnie mocniej od Słońca i była półtora raza większa. Należała do klasy Lambda Boötis, co oznaczało, że w wyższych warstwach jej atmosfery brakuje ciężkich elementów. Jej barwa nie różniła się od Słońca.
Ale to nie ona była celem. Yorktown wyszedł z zagięcia czasoprzestrzennego na orbicie planety Nakamura-Amano – świata przywodzącego na myśl Ziemię, mimo że było tu jeszcze więcej oceanów. Håkon nie dostrzegł choćby jednego dużego kontynentu, za to łatwo zauważalne były grupy wysp, każda wielkości Skandynawii.
– Raport – powiedział Ingo Freed, podnosząc się z fotela.
– Brak sztucznych satelitów – powiedział jeden z załogantów. – Nie odbieram też żadnych sygnałów z powierzchni.
– Monitorowanie przestrzeni?
– Nie wykrywam – odparł ktoś inny. – Brak aktywnych systemów namierzających.
– Wygląda na prymitywną cywilizację – powiedział Stephen, obracając się do Lindberga.
– O ile w ogóle jest tam cywilizacja.
Dowódca Yorktown długo patrzył na Skandynawa.
– Mamy tam zejść, nauczycielu?
– Owszem – odparł z pewnością w głosie Håkon.
– W takim razie potrzebuję dokładnych koordynatów, by posadzić tam Yorktown.
– Wystarczy wahadłowiec.
Ostatnim, czego chciał Lindberg, było zabieranie ze sobą całej świty Ingo Freeda. Wprawdzie zaakceptowali Alhassana na tyle, by go nie zabić, ale dalecy byli od obdarzenia go sympatią. Nie miał wątpliwości, że niewiele było trzeba, by ponownie zaczęli tortury.
– Nie mogę pozwolić na takie ryzyko, Zbawicielu – odezwał się po chwili Stephen.
– Słucham?
– Nie wykryliśmy rozwiniętej cywilizacji, ale to nie oznacza, że na tej planecie nie ma niczego, co mogłoby ci zagrażać.
– Poradzę sobie – zapewnił go Håkon.
– Dla bezpieczeństwa posadzę Yorktown.
Lindberg spojrzał mu prosto w oczy, starając się stwierdzić, czy dowódca jest w stanie ustąpić. Do tej pory nie było z tym problemu, ale teraz sprawiał wrażenie zdeterminowanego. Håkon zaś za wszelką cenę chciał uniknąć sytuacji, w której jego autorytet straci na znaczeniu.
– W porządku – powiedział. – Jeśli dzięki temu poczujesz się pewniej, nie mam nic przeciwko.
Ingo Freed pochylił przed nim głowę.
– Więc wskaż, gdzie wylądować, nauczycielu.
Lindberg zerknął w kierunku drzwi.
– Właśnie do tego będziemy potrzebować pomocy naszego więźnia – odparł.
11
Dija Udin wiedział, że prędzej czy później po niego przyjdą. Spodziewał się, że zrobią to, kiedy będą potrzebować jego pomocy. Gdy tylko drzwi się otworzyły, wstał z podłogi i posłał uśmiech strażnikowi. Ten z marsową miną chwycił go za mundur i wyciągnął na zewnątrz.
– Zapowiada się ciekawie.
– Milcz – rzucił załogant.
Poprowadził go do windy, a nią dotarli na mostek. Alhassan przyjął taktykę rozsądnego milczenia, sądząc, że niewiele trzeba, by którykolwiek z tych ludzi zaczął go okładać.
Wyszedłszy z windy, puścił oko do Ellyse i skłonił się w pas przed Håkonem.
– Jak tam twoje nauczanie? – zapytał. – Przelałeś już na nich wiedzę o tym, jak nie być bandą tępych kutasów?
– Licz się ze słowami – powiedział Ingo Freed, a kilku członków załogi poderwało się ze swoich stanowisk. Dija Udin szybko uniósł otwarte dłonie.
– Wybaczcie – powiedział. – Moja szczerość to też moja największa bolączka.
Håkon minął dowódcę, kładąc mu dłoń na ramieniu. Ten spotulniał jak za dotknięciem magicznej różdżki.
– Potrzebujemy twojej pomocy – odezwał się astrochemik.
– Chcecie otworzyć się na Allaha?
Dostrzegł, że pośród załogantów zapanowała konsternacja. Najwyraźniej nie mieli pojęcia o islamie. Dziwne, biorąc pod uwagę, że chrześcijaństwo najwyraźniej przywędrowało do nich z Ziemi.
– Potrzebujemy pomocy w zlokalizowaniu anomalii – dodał Håkon.
– Masz na myśli ujemną masę.
– Owszem – odparł oficjalnym tonem.
Słysząc to, Alhassan z trudem utrzymywał powagę.
– To nie pomogę – powiedział. – Wasze sensory nie mają wiele wspólnego z aparaturą, która mogłaby coś zdziałać. Byłem w stanie namierzyć odpowiedni system planetarny, ale to wszystko.
– Namierzyłeś znacznie więcej. Konkretną planetę.
– Tę? – zapytał, wskazując na Nakamura-Amano. – Nie, to był tylko strzał.
– Co takiego?
– Intuicja podpowiedziała mi, że to tutaj może znajdować się korytarz, ale równie dobrze może być to jakakolwiek inna egzoplaneta w tym systemie.
Dija Udin przeciągnął się, patrząc po zebranych. Lindberg najwyraźniej trzymał ich w niewiedzy, bo nie mieli bladego pojęcia, o czym mowa. Na dobrą sprawę mogli spodziewać się, że rozprawiają o korytarzu do nieba.
Alhassan pociągnął nosem i wzruszył ramionami.
– Przykro mi – powiedział. – Ale nie pomogę. Chciałbym, bo czuję, że mam wobec was dług do spłacenia, ale cóż poradzić?
– Dług? – zapytał Ingo Freed, zbliżając się do niego.
– Wejście do tuneli to samobójstwo, więc właściwie…
– Wystarczy – uciął Håkon.
– Twoje zdanie nas nie interesuje.
– Nie? – Alhassan rozejrzał się. – Może i ciebie nie, ale ich? Z pewnością chętnie przekonaliby się, dlaczego ich tutaj przywlokłeś.
Widział, że ożywili się na samo wspomnienie o tunelach, a wzmianka o niebezpieczeństwie i potencjalnie samobójczej misji tylko dodatkowo pobudziła ich ciekawość.
Dija Udin był świadomy, że nie będzie miał wiele takich okazji jak ta. Håkon sporo ryzykował, wzywając go na mostek. Ufał, że nie podważy jego pozycji – tymczasem Alhassan miał zamiar zrobić właśnie to.
– Jak widzicie, wiem więcej niż wy – dodał, rozkładając ręce. – O czym to waszym zdaniem świadczy?
– Uspokój się, Dija Udin.
Alhassan zupełnie go zignorował. Teraz albo nigdy, pomyślał.
– Wydaje wam się, że ten człowiek jest tym, za kogo się podaje?
Lindberg zbliżył się do dowódcy, który wbijał wzrok w oczy nawigatora.
– Wyprowadźcie go stąd – powiedział Håkon. – Wystarczy już tego mącenia.
– Nikomu nic nie mącę – odparł Dija Udin, ale dwóch oficerów natychmiast do niego doskoczyło i złapało go za ręce. Szarpnął, jednak bez skutku, uścisk był zbyt mocny. – Otwórzcie oczy na prawdę! – krzyknął. – Ten człowiek nie jest żadnym Zbawicielem!
Mimo szarpaniny, która natychmiast się wywiązała, Alhassan zdołał jeszcze dostrzec emocje na twarzy przyjaciela. Z pewnością był zawiedziony, ale na pierwszy plan zdecydowanie wysuwała się wściekłość.
– Sprowadził was tu, bo zamierza uciec jednym z tuneli, o których mówił!
– Milcz, demonie! – krzyknął ktoś.
– Ten człowiek nazywa się Håkon Lindberg, był astrochemikiem na…
Urwał, gdy jeden z załogantów zamachnął się i przywalił mu w brzuch.
– Macie dane z Ara Maxima, sprawdźcie je…
Kolejny cios sprawił, że odechciało mu się dalszej rozmowy. Mimo to zebrał się w sobie i ciągnął dalej:
– Håkon szuka portalu, przejścia na planetę Rah’ma’dul…
Jeden go podniósł, drugi schwycił za głowę i pociągnąwszy ją z impetem w dół, wyrzucił w górę kolano. Gdy spotkało się z czołem Dija Udina, muzułmaninowi zadudniło w uszach.
– Planetę, która jest w rękach Diamentowych – dodał, spluwając krwią. – Róbcie dalej, co wam każe, a ściągniecie na siebie zagładę.
Tym razem nie oberwał. Wyprostował się i potoczył wzrokiem po zebranych. Zdecydowana większość patrzyła pytająco na Lindberga, czekając na jego reakcję.
– On wie, że mówię prawdę.
Håkon zbliżył się do muzułmanina, patrząc na niego zupełnie bez wyrazu. W środku zapewne się gotował, ale umiejętnie trzymał nerwy na wodzy.
– Teraz już za późno, sukinsynu – odezwał się Dija Udin. – Zasiałem ziarno prawdy.
Lindberg zatrzymał się przed nim i zmierzył go wzrokiem. Dopiero teraz Alhassan zorientował się, że widzi w oczach przyjaciela współczucie, nie gniew.
– Jak zaczniesz gadać o tym, że nie wiem, co czynię, uderzę cię – zastrzegł szeptem Dija Udin.
– Mhm.
– Wiesz, że potrafię to zrobić.
– Oberżną ci rękę zaraz potem.
– Jestem gotów się poświęcić.
Lindberg zbliżył się jeszcze bardziej.
– Po co ta cała hucpa? – zapytał, nie odrywając wzroku od jego oczu.
– Stwierdziłem, że mogę wyciągnąć z tego wymierne korzyści.
– Jakie?
– Wprowadzę chaos. Nie ukrywam, że po prostu go lubię.
– Do niczego to nie doprowadzi – odparł Håkon nieco ciszej. – Ci ludzie wierzą mi bezgranicznie.
– Tak? A nie zauważyłeś, z jakim przejęciem słuchali poczciwego Dija Udina?
– Z tak wielkim, że aż musieli pokazać to za pomocą zaciśniętych pięści.
– To tylko potknięcie po drodze do celu – odparł Alhassan, po czym otarł krew z kącika ust. Znosił dużo gorsze bicie, więc niespecjalnie przejmował się tym, co się wydarzyło.
Zerknął na Ingo Freeda i przekonał się, że ten spogląda na niego badawczo.
– Nawet ten psychopata zdaje się otwarty na prawdę.
Håkon obejrzał się przez ramię, a potem objął wzrokiem pozostałych zgromadzonych. Nie wyglądali na poruszonych czy oburzonych – a powinni, wszak Alhassan porządnie sobie pofolgował.
Dija Udin uśmiechnął się pod nosem.
– Powinieneś mnie zabić, kiedy mogłeś, o wielki nauczycielu.
– To prawda.
Alhassan odetchnął, dał krok w tył, a potem wymierzył palcem w Håkona.
– Sprawdźcie, kim naprawdę jest! Przekonajcie się, czy rzeczywiście drzemie w nim boży pierwiastek!
– Bluźnierstwa… – odparł ktoś.
– Niech mówi – zaprotestował inny mężczyzna.
Håkon powoli odwrócił się do Ingo Freeda. Najprawdopodobniej szukał w pamięci formułki, która mogła mu pomóc – Alhassan dobrze ją kojarzył. Był na Ziemi w czasach, gdy chrześcijaństwo grało pierwsze skrzypce w duszach ludzkich. „Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Gdyby nie ateizm uchwalony na Pierwszym Szczycie Planetarnym w Bazylei, Skandynaw zapewne znałby tę frazę.
Wiedziałby zresztą dużo więcej. Tymczasem na długo przed początkiem misji Ara Maxima religia na Ziemi stała się tabu – praktykowanie w zaciszu własnego domu było jedyną możliwością, a rozmowy na ten temat prowadzono niechętnie. W sferze publicznej milczano, a wspólnoty religijne stały się homogenicznymi środowiskami, niedopuszczającymi do siebie osób z zewnątrz. Miało to swoje plusy – religijny ekstremizm przybrał zupełnie inną formę i nie promieniował na zewnątrz. Wadą było to, że kolejne pokolenia wiedziały o danych wierzeniach coraz mniej i mniej.
Teraz miało to zebrać plony w życiu Lindberga.
– Przepytajcie go – powiedział Dija Udin. – Dowiedzcie się, ile wie o waszej religii. Jako mesjasz powinien ją doskonale znać, nieprawdaż?
Kilku pokiwało głowami, reszta trwała w rozsądnej ciszy, czekając, aż głos zabierze dowódca. Alhassan widział, że nawet przelotna wątpliwość przyniesie zamierzony efekt. Ci ludzie byli tak wyczuleni na punkcie swojego wyznania, że o innowierstwo mogli podejrzewać nawet tego, który miał ich poprowadzić.
– Zapytajcie go o podstawy.
Håkon znał wprawdzie passus z jakiejś księgi, którego użył jako wytrycha w rozmowie ze Stephenem, ale Dija Udin przypuszczał, że na tym jego wiedza się kończyła. Kwestią otwartą pozostawało, skąd Lindberg w ogóle wiedział, co powiedzieć.
– No już – dodał. – Wasz Zbawiciel z przyjemnością uświadomi wam, że się mylę. – Spojrzał na Skandynawa z uśmiechem. – Prawda, nauczycielu?
– Nie mam zamiaru niczego udowadniać.
Ton głosu Lindberga zdradzał, że ten czuje, iż grunt usuwa mu się spod nóg.
Ingo Freed podszedł do nich i skłoniwszy się przed Håkonem, czekał. Nie musiał się odzywać, by w głowie Skandynawa rozbrzmiało głośne ultimatum. Albo udowodnisz, że jesteś tym, za kogo się podajesz, albo zaczną się problemy.
Alhassan czuł, jak rozpiera go radość.
– Zadaj proste pytanie – odezwał się do Stephena. – Zapytaj, gdzie znajduje się centrum religijne waszej Terry… Ile wyznań jest praktykowanych w waszym świecie, ile soborów się odbyło, gdzie znajduje się największy kościół i czy wasi kapłani żyją w celibacie. Zapytaj o cokolwiek.
Ingo Freed milczał.
– Ten człowiek nic nie wie, ponieważ jest oszustem.
Za to powinien oberwać znacznie mocniej niż za wszystkie poprzednie uwagi. Tymczasem nikt nawet go nie ruszył. Dija Udin odtrąbił w umyśle sukces, a dodatkowe fanfary rozległy się, gdy dowódca nieśmiało zapytał Lindberga o miejsce na Terze, które jest najważniejsze dla wszystkich chrześcijan.
– Wybacz, że o to pytam, nauczycielu.
– Nie mam czego wybaczać, jednak sam fakt, że potrzebujesz potwierdzenia, każe mi podać w wątpliwość twoją wiarę.
Mocne słowa. Stanowczo za mocne, stwierdził z satysfakcją Dija Udin. Teraz sukinsyn zapędzi Ingo Freeda w kozi róg, z którego będzie tylko jedna droga ucieczki – na przestrzał.
– To nie ja potrzebuję potwierdzenia, Zbawicielu – odparł kontradmirał, mrużąc oczy. – Pytam jako dowódca tego okrętu. Jeśli ludzie mają pójść za twoim rozkazem, muszą być pewni, że prowadzisz ich do Światłości.
– Mogą być tego pewni.
– Będą, jak tylko odpowiesz na moje proste pytanie.
Ale Lindberg nie znał odpowiedzi. Miał o Terze tak wielkie pojęcie, jak o konstrukcji dział kinetycznych, które znajdowały się w arsenale Yorktown. Przez moment próbował wykaraskać się z tragicznej sytuacji, ale z każdą kolejną minutą pogrążał się coraz bardziej.
Podczas gdy Håkon chwytał się ostatniej deski ratunku, Dija Udin spojrzał na Ellyse. Patrzyła na niego z wściekłością i sprawiała wrażenie, jakby miała włączyć się do dyskusji. Ostatecznie jednak nie odezwała się słowem, świadoma, że może pogorszyć sprawę.
– Na którym soborze zakazano innych wyznań? – zapytał Stephen.
– Nie będę…
– Ile lat należy skończyć, by zostać kapłanem?
– Jestem tutaj, by was prowadzić, nie zaś…
– Jak brzmi nasze wyznanie wiary?
Håkon widział, że czas na rozmowę się skończył. Dija Udin splunął krwią na bok, a potem głęboko westchnął.
– No – odezwał się. – Widzę, że jednak nie jest z wami tak źle, jak sądziłem. A teraz czas, byście zamknęli go w celi, a mnie umieścili w jakiejś przytulnej kajucie.
12
Lindberg i Dija Udin siedzieli w celi, robiąc wszystko, by na siebie nie patrzeć. Kręcili głowami na boki, lustrowali podłogę, a Lindberg ostatecznie przysunął się do ściany i zamknął oczy. Nie był aż tak zmęczony, ale uznał, że pozorowanie senności będzie najlepszym rozwiązaniem. W przeciwnym wypadku jedno słowo mogłoby rozpętać burzę, która niczego dobrego by nie przyniosła – a trwałaby przez kilka kolejnych godzin.
– Nie udawaj, że śpisz, sukinsynu.
– Zamknij się.
– Dziwisz mi się, że cię wycyckałem?
– Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać.
– Obrażasz się praktycznie za nic.
Håkon otworzył oczy i spojrzał na niego z powątpiewaniem.
– To wina mojego programowania – powiedział Dija Udin. – Nic na to nie poradzę. Tak jak ty czułeś imperatyw, by ocalić gatunek, tak ja czuję imperatyw, by rodzaj ludzki wytrzebić.
Wyszczerzył się do niego, a Lindberg tylko pokręcił głową.
– Jesteś wrażliwy jak panienka.
– Zamkniesz się?
– Nie. Chcę o tym porozmawiać.
– Ja niespecjalnie.
– Rozmowa jest kluczem do udanego związku. Jeśli pozwolimy, żeby problemy zostały przemilczane, będą się gromadzić, narastać i w końcu…
– Zamknij, kurwa, japę.
– O, teraz uciekamy się do wulgaryzmów? Nie cierpię ich.
Håkon znów zamknął oczy i oparł głowę o ścianę. Naszła go absurdalna myśl, że mimo wszystko Alhassan może mieć trochę racji. Wszystko zależało od tego, jak go postrzegać – jeśli jak istotę żywą, obdarzoną duszą, sytuacja była wyłącznie jego winą. Jeśli zaś jako twór którejś z prastarych ras, należało uznać, że został zaprogramowany w taki sposób, by szukać nadarzającej się okazji. I nie miał w tym względzie wolnej woli.
Tak czy inaczej, Lindberg nie chciał teraz o tym myśleć.
– Ranisz mnie tym milczeniem.
– Goń się, Alhassan.
– Nie zapytasz nawet, czy naprawdę nie potrafię wykryć tuneli.
Håkon podniósł powieki i wbił wzrok w oczy przyjaciela. Ten ponownie się wyszczerzył, ochoczo kiwając głową.
– Wiedziałem, że to może cię zainteresować, sukinsynu.
– Mów.
– Powiem, jak mi wybaczysz.
– Przestaniesz się zgrywać?
– Wybaczyłeś mi, że zamordowałem wszystkich na Accipiterze, więc mógłbyś…
– Nikogo tam nie zabiłeś, Dija Udin.
– Zabiłem. I patrzyłem, jak umierają. Lubię, gdy umierają.
– Wprowadziłeś wirusa do systemu.
Alhassan na moment zamilkł, patrząc na niego bykiem. W końcu machnął ręką, jakby uznał, że nie warto kopać się z koniem.
– Co z tym tunelem? – zapytał astrochemik.
– Jest gdzieś tu.
– Więc nie strzelałeś?
– Strzelałem, ale gdybym teraz uzyskał dostęp do systemów Yorktown, mógłbym stwierdzić, gdzie konkretnie znajduje się to dziadostwo. Wystarczy namierzyć koncentrację ujemnej masy.
– A promieniowanie Czerenkowa?
– Pojawi się, jeśli ktoś skorzysta z tunelu. W przeciwnym wypadku nie wystąpi.
Håkon przypomniał sobie, jak wspominała o tym Ellyse. Jeszcze zanim na dobre zaczęła się cała sprawa z Terminalem, wykryła promieniowanie. Jej wniosek był wówczas bezbłędny – wykryta emisja świadczyła o przesunięciu w czasie.
Astrochemik pomyślał, że istnieje hipotetyczny sposób, by dzięki temu wykryć otwarty korytarz. Konieczne byłoby pilnowanie planety przez kilkadziesiąt, a może kilkaset lat – rzecz osiągalna, gdyby byli na pokładzie Kennedy’ego i mogli znaleźć się w diapauzie. Czas i tak nie miał dla nich żadnego znaczenia – mieli tylko siebie, nie musieli obawiać się, że ich rodziny i przyjaciele zestarzeją się i umrą. Wystarczyło tylko zabezpieczyć Challengera i inne statki, a potem możliwości były nieograniczone.
– Nad czym myślisz?
– Wyobrażam sobie sto piąty sposób na twoją śmierć w męczarniach.
– I co teraz przyszło ci do głowy?
– Jak powoli ściągasz kombinezon w próżni kosmicznej.
– Wspaniały sposób, by odejść – odparł Dija Udin. – Ale nie sądzę, byś marzył o uśmierceniu twojego najbliższego przyjaciela.
– Nie przeceniaj swojej roli w moim życiu.
– Wydaje mi się raczej, że układasz plan, jak odnaleźć tunel – dodał Alhassan, ignorując uwagę. – I to skłania mnie do pewnej refleksji. Chcesz ją usłyszeć?
– Nie.
– Ale i tak powiem: weź się, kurwa, zastanów.
– Cały czas to robię.
– Widać nie wystarczająco dobrze.
Lindberg głośno westchnął.
– Co masz na myśli? – zapytał niechętnie.
– Chcesz wejść do tunelu na nieznanej planecie, a potem błąkać się po korytarzach rozchodzących się z Rah’ma’dul.
– Mówiłem już kiedyś, że twoja przenikliwość nie zna granic?
Alhassan skrzywił się i kontynuował:
– Wyobrażasz sobie, co się stanie, jeśli trafisz na Gideona, mnie albo siebie? Zniszczysz wszystko, co zbudowałeś od początku proelium.
– Więc powinieneś mnie do tego zachęcać.
– Nie.
– Nie?
– Przyszłość, którą tam stworzyłeś, to moja teraźniejszość. Nie znam innej.
– Bo innej nigdy nie było.
– Być może – przyznał Dija Udin głosem nad wyraz poważnym jak na niego. – Nie zmienia to faktu, że twoje działania były immanentną częścią całych zawodów. Zawodów, w których zwyciężyli Diamentowi. Nie wiem, na ile na to wpłynąłeś, ale nie mogę ryzykować zmiany linii czasu. Rozumiesz?
– Mniej więcej.
Myśl, że w jakiś sposób przysłużył się Diamentowym, była niepokojąca. Mimo to nie mógł tego wykluczyć. Czas był delikatną konstrukcją, a jej skomplikowania nie oddawały nawet kalkulacje, które Ev’radat przeprowadzał przez całe swoje życie i spisywał w jaskini.
– Niebezpieczeństwo namieszania w linii czasu jest zbyt duże, sukinsynu.
– Nie sądzę.
– Nie sądzisz? – zaśmiał się nawigator. – Widziałeś już odpowiednio dużo, by wiedzieć, że cała ta gadanina z efektem motyla to święta prawda. O tym powinieneś nauczać, Zbawicielu.
Lindberg milczał.
– Niepotrzebnie przypominam o twoim utraconym statusie – powiedział Dija Udin, unosząc ręce. – Znowu się obrazisz, a już udało mi się trochę cię rozkręcić.
– Rozkręcę się na twoim pogrzebie.
– Będziesz tam wylewał łzy.
– Krokodyle.
Alhassan prychnął pod nosem, ale nie zdążył zripostować, gdyż otworzyły się drzwi. Jeńcy natychmiast zerwali się na równe nogi i stanęli obok siebie. W progu pojawiła się Ellyse, trzymana pod rękę przez Ingo Freeda.
Cisnął ją do przodu, a Lindberg natychmiast ruszył, by ją złapać.
– No to pięknie – odezwał się Dija Udin. – Jesteśmy tam, gdzie zaczęliśmy naszą znajomość. – Urwał i spojrzał na Nozomi. – Tym razem dobrali się do ciebie?
Kontradmirał popatrzył na niego z obrzydzeniem, jakby na samą myśl poczuł abominację.
– Kobieta zaczynała sprawiać problemy – oznajmił. – Posiedzi z wami, dopóki nie zbierze się konsylium i nie postanowi, co dalej począć.
Håkon puścił Ellyse i ruszył ku niemu, ale Stephen natychmiast zatrzymał go ruchem ręki.
– Żyjesz tylko dlatego, że nie wszyscy są przekonani, że jesteś uzurpatorem.
Ingo Freed z pewnością nie należał do tej grupy i Lindberg uznał, że lepiej będzie się nie odzywać. Kontradmirał cofnął się, a potem zamknął za sobą drzwi.
– Ani chybi zawrócą na Ziemię albo na Terrę – odezwał się Alhassan. – Nici z twoich przenosin do starego ciała. Przyzwyczaj się do tej mordy.
– Nie sądzę, żeby zawrócili – odparła Ellyse, siadając pod ścianą. – Wydawali się żywo zainteresowani tym, dlaczego ich tu sprowadziliśmy.
– A co z resztą naszych? – zapytał Håkon.
– Przypuszczam, że umieścili Jaccarda i Channary w podobnej celi.
Dija Udin klasnął głośno.
– Będą przesłuchania – powiedział. – Nic przyjemnego, jeślibyście mnie spytali. Wiem to z pierwszej ręki. Wasi odlegli kuzyni z Terry stosują iście barbarzyńskie metody.
– Niczego się nie dowiedzą – odparła Ellyse. – Nie będą nawet próbować, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Jaccard i Sang o niczym nie mają pojęcia.
Håkon chciałby usłyszeć w jej głosie przekonanie, ale go nie wychwycił. Znów zamknął oczy, starając się stwierdzić, co postanowi gremium, które miało zadecydować o ich losie. Nie spodziewał się niczego dobrego. I przez to w tej chwili wszystkie rozważania na temat tuneli wydawały się zupełnie płonne. Nie pożyją dostatecznie długo, by spróbować czegokolwiek.
Zwiesił głowę i trwał tak przez chwilę.
– Jakoś sobie poradzimy – odezwała się Ellyse. Håkon podniósł na nią wzrok, ale gdy uciekła spojrzeniem, szybko skarcił się w duchu.
– Ja tam przygotowuję się na śmierć – odparł Dija Udin. – Choć w sumie…
– No? – rzucił Lindberg.
– Jeśli was wezmą za tych złych, może ja awansuję na tego dobrego. W końcu zwróciłem ich uwagę na cokolwiek istotny fakt, że są oszukiwani.
– Z pewnością – odparła Ellyse.
– Może chociaż pozwolą mi odejść.
– Po tym, jak jeden z twoich braci zaszedł im za skórę? Wątpliwe.
Lindberg przysłuchiwał się temu z obojętnością. Zmagał się z myślą, że cała odpowiedzialność spoczywa na jego barkach. To on zabrał Alhassana na planetę, przez co wprawił w ruch ciąg zdarzeń, który doprowadził ich tutaj. Ponadto to chęć ratowania jego życia popchnęła Jaccarda, by zabrał w tę podróż swoją załogę.
Siedzieli w milczeniu przez większą część dnia, a potem ułożyli się na podłodze i zasnęli. Håkon nie mógł uspokoić myśli, ale ostatecznie zmęczenie wzięło górę nad poczuciem winy i zapadł w płytki sen. Budził się, gdy któreś z towarzyszy przewracało się na drugi bok, więc ostatecznie zrezygnował z odpoczynku.
Potem czekał, aż Ellyse i Alhassan się obudzą.
Miał wrażenie, że minęły przynajmniej dwadzieścia cztery godziny, od kiedy w celi pojawił się na moment Ingo Freed. W końcu Ellyse przeciągnęła się i otworzywszy oczy, powiodła przerażonym wzrokiem wokół. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, gdzie jest.
Alhassan wstał moment później, leniwie ziewając.
– Przegapiłem coś? – zapytał.
– Moją walkę z samym sobą, by nie zabić cię we śnie.
Dija Udin wzruszył ramionami, a potem strzelił karkiem.
– Nadal nas nie osądzili?
– Najwyraźniej – odparł Håkon.
Jak na zawołanie drzwi się otworzyły i do celi wszedł Ingo Freed w towarzystwie dwóch żołnierzy. Lindbergowi przeszło przez myśl, że nie widział tu jeszcze ani jednej kobiety w mundurze.
– Na zewnątrz – odezwał się jeden z nich.
– Po co tak obcesowo? – żachnął się Dija Udin. – Nie można powiedzieć normalnie?
– Już.
Wyszli na korytarz, dostrzegając, że są trzymani na muszce przez dwóch mężczyzn. Skandynaw starał się wyczytać cokolwiek z twarzy kontradmirała, ale bezskutecznie. Ingo Freed jak zawsze nosił beznamiętną maskę.
– Ruszać – powiedział jeden z nich, a potem popchnął Håkona.
Przeszli kawałek w milczeniu, głośno oddychając.
– Dokąd nas prowadzicie? – zapytał Alhassan.
– Czeka was proces.
– Proces? To dla mnie coś nowego.
– Będziecie mieli prawo do obrony.
Dija Udin i Lindberg wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami. Żaden z nich nie miał pojęcia, jak mieliby się w tej sytuacji bronić. Z jednej strony brzmiało to co najmniej absurdalnie, z drugiej stanowiło oznakę cywilizowanych praktyk. Może nie powinni się dziwić. NISS Yorktown wszak nie był ostatnim ocalałym z apokalipsy, ale jednostką wchodzącą w skład floty – elementem większego świata. Świata, w którym obowiązywały zasady.