Текст книги "Echo z otchłani"
Автор книги: Remigiusz Mróz
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 15 (всего у книги 20 страниц)
ROZDZIAŁ 3
1
Kennedy wszedł do systemu Epsilon Coronae Borealis, oddalonego o dwieście trzydzieści lat świetlnych od Ziemi. Znajdowało się tutaj kilka gwiazd, z których największa była pomarańczowym olbrzymem o niemal dwukrotnej masie Słońca. Wokół niej orbitowało parę planet o różnej wielkości, znacznie oddalonych od centrum układu. Największa z nich była siedmiokrotnie większa od Jowisza, mniejsze przywodziły na myśl Ziemię lub Wenus.
Systemy pokładowe rozpoczęły procedurę wybudzania załogi z diapauzy – z jednym wyjątkiem. Komora, w której leżał Håkon, nadal pozostawała aktywna. Z dwóch pozostałych po chwili podniosły się Ellyse i Channary.
Obie kaszlnęły kilkakrotnie, patrząc na siebie niepewnie.
– Już? – zapytała Sang.
Nozomi z trudem opuściła kapsułę, po czym zrobiła krok i wsparła się o ścianę. Spojrzała kontrolnie na komorę, w której leżał Håkon. Wszystko było w porządku.
– Najwyraźniej – odparła, po czym obie wzięły pigułki energetyczne i ruszyły do maszynowni.
– Jesteś pewna, że zdołamy wykryć ten korytarz? – zapytała Sang, przeciągając się.
– Nie jestem. Wszystko zależy od tego, jak dawno był aktywowany. Rezydualne ślady mogły zwyczajnie zaniknąć.
Ellyse nie miała pojęcia, jak długo po ostatnim połączeniu z Terminalem będzie w stanie wykryć obecność korytarza. Przypuszczała, że efekt w polu magnetycznym utrzyma się jeszcze trochę, ale tunele istniały od niepamiętnych czasów i możliwości było zbyt wiele.
Przeszły do maszynowni, a potem Nozomi zajęła swoje miejsce. Wszystko wokół sprawiało wrażenie, jakby dopiero wczoraj wyruszyły z Ziemi.
– Sprawdź najpierw, czy nikogo tu nie ma – zaproponowała Sang.
– Właśnie to robię.
Nozomi wyświetliła obraz z kamer na kadłubie i włączyła radary. Nie spodziewała się żadnych nieproszonych gości, bo systemy wczesnego ostrzegania do tej pory biłyby na alarm.
– Jesteśmy tylko my – powiedziała po chwili.
– Obyś miała na myśli tylko najbliższą okolicę.
– Co?
– Nic. Pomyślałam o tym, że możemy być jedynymi ocalałymi z gatunku ludzkiego. I przypuszczam, że taki stan może trwać od niemal trzystu lat.
Ellyse skinęła głową.
– Tylko tyle masz do powiedzenia? – bąknęła Sang.
– A co byś chciała usłyszeć?
– Nie wiem, cokolwiek.
– Może na Terze ktoś przeżył – odparła Nozomi bez przekonania.
– Wątpliwe. Diamentowym wcześniej nie zależało na zniszczeniu tamtego świata, ale gdy tylko Dija Udin przekazał im wieści, zapewne załatwili sprawę od ręki.
– O ile Terra nie stawiła oporu.
– Może i stawiła, ale co z tego?
– Sama chciałaś jakiegoś pocieszenia.
– Nie pocieszenia, tylko wymiany myśli.
– Więc je wymieniłyśmy.
Sang usiadła na stanowisku obok i obie zamilkły, zajmując się swoimi sprawami. Ellyse wprowadziła do systemu zmiany, które wcześniej przygotowała. Wszystko, co powiedziała niegdyś Jaccardowi, zdawało się przynosić rezultat – każdy element algorytmu zostawał przyjęty przez system, a sensory stopniowo zmieniały spektrum analiz. W końcu Nozomi skończyła ich modyfikację i wzięła głęboki wdech.
– Dobra – powiedziała. – Wszystko ustawione, czas poszukiwać spolaryzowanych atomów.
– I to zadziała?
– Oby – odparła, aktywując skaner. Na ekranie natychmiast wyświetlił się ciąg znaków, a potem kolejny i jeszcze jeden. Zaczęły napływać tak szybko, że obraz przewijał się już w tempie, za którym ludzkie oko nie było w stanie nadążyć.
– I? – zapytała Sang. – Wynika coś z tego?
– Poczekaj.
Podczas gdy emitory Kennedy’ego bombardowały powierzchnię planety odpowiednimi cząstkami, Ellyse łyknęła pigułkę energetyczną. Najchętniej zwilżyłaby czymś usta, względnie wrzuciła coś do żołądka, ale obie chciały najpierw sprawdzić, czy nie odbyły tej podróży nadaremno.
Szybko okazało się, że nie. Sensory wykryły rezydualne promieniowanie po wiązce elektronów. Nozomi spojrzała z zadowoleniem na Sang i nie musiała dodawać nic więcej.
– Brawo – odparła Channary. – Przybliżyłyśmy się o krok do pięknej śmierci. Co teraz?
– Czas odwiedzić naszych towarzyszy.
– Co?
– Tych, którzy lecą z nami, od kiedy trafiliśmy na okręt Ev’radata.
– Masz na myśli te trupy na mostku?
Ciała Diamentowych nie ulegały rozkładowi. Jeszcze na planecie Nozomi upewniła się, że znajdują się w identycznym stanie jak wtedy, gdy doszło do abordażu.
– Tak. Ale nie znajdują się już na mostku.
– Nieważne. Co nam po nich? – zapytała Sang.
– Ta rasa potrafi kontrolować tunele, prawda?
– Niby tak.
– Ev’radat i inni Yan’ghati nie mogli poruszać się swobodnie po korytarzach tylko dlatego, że były nieustannie obserwowane.
– Tak, tak, pamiętam.
– Ale techniczną zdolność korzystania z Terminala mieli – kontynuowała Ellyse. – Na Håkona i konchę czekali tylko po to, by przeprowadził ich niezauważenie na odpowiednią planetę.
Nozomi podniosła się i skinęła na towarzyszkę. Ruszyły do hangaru, gdzie niedługo po posadzeniu Kennedy’ego przenieśli z Jaccardem ciała.
– Pytanie, jak zamierzasz ich użyć.
– Jeszcze nie wiem.
– Ale potrafisz jakoś… wejrzeć w nich?
– Tego też nie wiem. Nie miałam czasu, by spróbować.
– Czuję, że nadchodzi fala pesymizmu.
– Chyba u ciebie.
– Żebyś wiedziała, że u mnie. Do tej pory zdawałaś się mieć wszystko pod kontrolą, a teraz dotarłyśmy do momentu, gdy zaczynasz improwizować.
– Nie martw się na zapas.
Dotarły do hangaru. Diamentowi leżeli w równych rzędach niczym powalone posągi. Ellyse pochyliła się nad jednym z nich i dotknęła brylantowej osłony. Pod nią znajdowały się bryły, w których załamywało się i niknęło światło z pokładowych lamp.
– Co teraz?
– Rozwalimy jednego.
Channary uniosła brwi.
– Teraz zaczynasz gadać do rzeczy.
Przeniosły pierwszego z Diamentowych do medlabu, a potem zaczęły rozbierać go na części pierwsze z pomocą laserowego skalpela. Posiliły się naprędce awaryjnymi racjami żywnościowymi, jakby czas naglił.
– Teraz mnie naszło – odezwała się Sang. – Sprawdziłaś, co jest na tej planecie?
– Brak jakichkolwiek sygnałów, jeśli o to ci chodzi.
– Miałam na myśli bardziej precyzyjne badanie.
– Będzie na nie czas – odparła Ellyse. – Teraz powinno interesować nas jedynie tyle, że nie ma tutaj nikogo, kto mógłby wykryć naszą obecność.
– No tak – odparła Sang i wróciła do krojenia Diamentowego.
Sekcja trwała przez kilka godzin i nie przyniosła pożądanych efektów. Ciała obcych zdawały się zbudowane w zupełnie nielogiczny sposób. Nie było żadnych łączeń ani spoiw, a jednocześnie bryły przylegały do siebie szczelnie. Musiały ulegać silnemu wzajemnemu przyciąganiu.
Po mozolnej sekcji obie załogantki doszły do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli odpoczną. Czas w istocie przecież nie naglił – cokolwiek wydarzyło się po ich ucieczce z Ziemi, miało miejsce niemal trzysta lat temu.
Z tą świadomością pracowały spokojnie dzień za dniem. Poddawały Diamentowych wszystkim badaniom, jakie mogły wymyślić. Naświetlały ich ciała promieniowaniem, badały skład każdej odkrojonej części ciała, wystawiały je na impulsy elektromagnetyczne i podłączały bezpośrednio do komputera.
Dopiero po tygodniu udało im się osiągnąć przełom. Jeden z Diamentowych po podłączeniu do komputera wygenerował słaby impuls.
– Ożeż kurwa, to żyje – zauważyła Channary, natychmiast odrywając od niego ręce i cofając się.
– Nie sądzę.
– To spójrz na monitor!
– Spokojnie – odparła Nozomi. – To tylko coś w rodzaju powidoku. Jego umysł działa podobnie do ludzkiego. Ich odpowiednik dendrytów przyjmuje impulsy od pozostałych neuronów i przekazuje je do jądra komórki, a potem…
– Okej, okej – przerwała jej Sang. – Wierzę ci na słowo, że to nie żyje… o ile jesteś pewna.
– Jestem.
Channary zbliżyła się do zwłok.
– Coś nam to daje?
– Bardzo wiele – odparła Nozomi. – Najwyraźniej można pobudzić umysł tego Diamentowego, by zachowywał się tak, jakby żył.
– Nie brzmi to najlepiej.
– Ale może pomóc w otworzeniu tunelu.
– Jak?
Ellyse wzruszyła ramionami.
– Naprawdę? – zapytała z powątpiewaniem Channary. – To jest twoja odpowiedź?
– Nie mam lepszej. Liczę na to, że gdy umieścimy jednego z nich przy wejściu do korytarza i aktywujemy mechaniczne procesy w ośrodkowym układzie nerwowym, zaskoczy jakaś procedura awaryjna z Terminala.
– I sam się włączy.
– Taką mam nadzieję.
– Jest alternatywa?
– Obawiam się, że nie – odparła Nozomi, patrząc na odczyty na monitorze. – Ale to zaawansowana rasa i jeszcze bardziej zaawansowana technologia. Wydaje mi się prawdopodobne, że zadbali o jakąś procedurę awaryjną.
– Albo o wysłanie SOS do pozostałych.
– Taka możliwość też istnieje – przyznała Ellyse.
Niczego nie mogła być pewna, ale nie było innej metody.
Channary Sang przygotowała łazik, a Nozomi zajęła się ładunkiem. Ułożyła na nim Diamentowego oraz cały przenośny sprzęt, który będzie potrzebny do stymulowania jego mózgu. Potem przyniosła pojemnik z konchą.
Gdy wszystko było gotowe, pozostało posadzić Kennedy’ego na planecie, a potem modlić się o to, by metoda prób i błędów przyniosła jakiś rezultat.
Ellyse na powrót zasiadła za sterami, po czym uznała, że ostatni raz upewni się, czy nie napotkają na powierzchni żadnej niespodzianki. Wprawdzie kilkakrotnie przeprowadzała skanowanie, ale potrafiło ono wychwycić jedynie technologię – nie ludzi. Jeśli na planecie istniała jakaś nierozwinięta cywilizacja, Nozomi by jej nie wykryła.
– Zróbmy jeszcze przelot wokół równika, zanim go posadzimy – zaproponowała.
– Wyłapałaś coś?
– Nie, ale chcę być pewna.
– W porządku – odparła Sang, spoglądając na wyświetlacz. – Gdzie jest tunel?
Ellyse zaznaczyła na mapie właściwe miejsce. Znajdowało się na jednym z trzech dużych kontynentów, nieco na północ od równika. Teren był górzysty i przywodził na myśl Alpy lub Pireneje. Szczyty i zbocza były pokryte śniegiem, a temperatura wynosiła trzydzieści pięć stopni Celsjusza na minusie. Nie był to przyjazny teren.
– Możesz ustalić dokładną lokalizację? – zapytała Sang, zbliżając obraz z kamery.
– O tyle, o ile.
– Hm?
– Błąd wynosi plus minus pięć kilometrów, więc…
– Pięć kilometrów? – ofuknęła ją Channary. – W tym terenie nie przejdziemy nawet pięciuset metrów! Widzisz te zawieje?
– Widzę.
– I zamierzasz coś z tym zrobić?
– Tak.
– Więc może mnie oświecisz?
– Jak tylko dasz mi dojść do słowa.
Spojrzała na nią znacząco, a Sang odebrała niezwerbalizowaną sugestię, by ostudzić nieco swój temperament. Skinęła głową do Nozomi.
– Posadzimy Kennedy’ego w tej dolinie – powiedziała Ellyse, wskazując miejsce pomiędzy trzema wysokimi szczytami. – Potem udamy się wahadłowcem w rejon, gdzie powinien być tunel.
– I?
– Będziemy oceniać wizualnie, gdzie konkretnie może się znajdować.
– Słucham? – zapytała nerwowo Sang. – Liczysz na to, że będzie tu jakiś terminal, jak na Rah’ma’dul?
– Nie, oczywiście, że nie.
– Więc?
– Po prostu odpowiadam głupio na głupie pytanie.
Channary spiorunowała ją wzrokiem, ale zaraz potem lekko się uśmiechnęła i wróciła do analizowania obrazu z kamery. Kennedy przelatywał nad cieplejszą, równinną strefą. Powierzchnia porośnięta była tutaj żółtą roślinnością, spod której trudno było cokolwiek wyłowić. Jeśli istniały tu jakieś rozwinięte formy życia, nie opuszczały gęstych lasów.
Sprawdziwszy pas równikowy, Ellyse posadziła okręt we wcześniej ustalonym miejscu. Potem załogantki skierowały się do promu i gdy zajęły swoje miejsca, spojrzały na siebie badawczo.
– Jesteś pewna? – zapytała Sang.
– Bynajmniej.
– Więc ruszajmy raczej szybciej niż później.
– Pełna zgoda – odparła Nozomi, włączając silniki.
2
Szybko przekonały się, że zawierucha śnieżna skutecznie uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek. Ellyse z trudem obniżała pułap, mocując się z wolantem. Warunki nie były tak tragiczne jak nad Tristan da Cunha, ale daleko było im do idealnych.
– Nie rozlecimy się? – spytała Sang.
– Raczej nie.
– Nie żeby miało to wielkie znaczenie. I tak niczego nie znajdziemy.
Ślad po spolaryzowanych atomach był dość słaby i Ellyse trudno było ustalić, skąd rozchodziła się fala, którą w wyższych warstwach atmosfery mogła wychwycić bez trudu. Im niżej, tym bardziej zagięta się stawała, więc nie sposób było wskazać jej źródła.
– Nie możesz zwiększyć natężenia pola elektrycznego?
– Magnetycznego.
– No, przecież mówię.
– Nie mogę – odparła machinalnie Nozomi, ale naraz ją olśniło. – Chyba że…
– Chyba że co?
Zamilkła, oddając stery Sang.
– Hej! – krzyknęła Channary. – Jakieś uprzedzenie by się przydało!
– Poczekaj – odparła Ellyse, wywołując odpowiedni ekran na wyświetlaczu i wprowadzając szereg zmian. Gdyby emitory cząstek na promie zdołały odchylić promień światła choćby o dwa procent w odległości pięciu kilometrów, udałoby się zawęzić obszar poszukiwań. Ślad po pierwotnym promieniowaniu mógłby nawet wskazać konkretne miejsce.
Nozomi szybko przekonała się, że komputer pokładowy przyjmuje nowy algorytm, i klasnęła głośno, dekoncentrując Sang. Ta na moment poluzowała chwyt wolantu, a wahadłowcem szarpnęło w bok.
– Udało się?
– Zobacz sama – odparła Ellyse, wskazując na punkty świetlne widoczne na wyświetlaczu. Prowadziły wprost do niewielkiej buli pod jednym ze szczytów. Było tam zimniej, niż Nozomi się spodziewała – temperatura wynosiła czterdzieści stopni poniżej zera.
– Chłodno – skwitowała.
Channary posłała jej pełne niedowierzania spojrzenie.
– Pierdolony mróz – odparła. – Ot co.
Sang posadziła prom we wskazanym miejscu, a potem obie włożyły grube kombinezony. Wyciągnąwszy Diamentowego z luku, ruszyły na zewnątrz. Gdy tylko właz się otworzył, Ellyse miała wrażenie, jakby wiatr miał zerwać jej konchę z paska. Natychmiast chwyciła za la’derach i przekonała się, że nadal tam jest – bezpieczna w niewielkim pojemniku. Ruszyły na zewnątrz, zabierając ze sobą niewielki wózek, na którym ułożyły ciało.
Przez chwilę przebijały się przez ścianę śniegu, ostatecznie dotarły jednak do miejsca, gdzie musiał znajdować się tunel. Spojrzały na siebie, machinalnie osłaniając się rękoma od zawiei.
– Co teraz? – zapytała Sang.
– Rozstaw wiatrochron.
Channary skinęła głową, zrzuciła plecak przez ramię i ustawiła kilka emitorów wokół skrawka terenu, gdzie zatrzymała się Ellyse. Chwilę później generatory podniosły niezauważalną kurtynę cząsteczek.
Nozomi przetarła szybkę kasku i rozłożyła sprzęt, a potem podpięła go do obcego.
– Włączam impuls – powiedziała.
– W porządku. Mam się przygotować na coś konkretnego?
– Tak.
– Na co?
– Na niespodziewane.
Jeśli procedura awaryjna zadziała, tunel może się otworzyć, a potem wciągnąć je do środka i natychmiast się zamknąć. Może też wykryć, że niepowołane osoby zamierzają przejść na Rah’ma’dul. Prastarzy dbali o środki bezpieczeństwa – z pewnością można było się po nich spodziewać tego, że przewidzieli taką ewentualność.
Ellyse nabrała głęboko tchu, a potem posłała impuls do ciała Diamentowego. Efekt był natychmiastowy.
Podniosła oczy i zobaczyła, jak przestrzeń przed nią zafalowała.
– Udało się? – zapytała Channary.
Nozomi podniosła się niepewnie, patrząc na zniekształcony obraz.
– Najwyraźniej.
– Więc wchodzimy?
– Po to przyszłyśmy, prawda?
Sang skinęła głową bez przekonania.
– Ale… – zaczęła. – Co potem?
– Będziemy się tym przejmować na Rah’ma’dul.
– Ten plan jakoś podoba mi się coraz mniej.
Ellyse też się nie podobał, ale nie miało to żadnego znaczenia. Fakt, że udało im się otworzyć tunel z tej strony, był ogromnym osiągnięciem – o sterowaniu nim nie mogło być mowy. Nozomi upewniła się po raz kolejny, że maskę ma przytroczoną do pasa.
– Idziemy – powiedziała.
– A Håkon?
Obejrzała się przez ramię.
– Wrócimy tutaj z naprawioną konchą, jeśli będzie… jeśli będzie do czego wracać.
Bardziej prawdopodobne wydawało jej się, że nie będzie. Jeżeli uda im się dokonać zmian w linii czasu, wszyscy na Accipiterze i Kennedym zginą podczas proelium i żadne z nich nie dotrze na Ziemię.
– Nie mamy innego wyjścia, Sang – dodała Ellyse, a potem zrobiła krok w kierunku korytarza.
3
Przeszła na drugą stronę i poczuła, jak oplata ją ciemność. Choć oko wykol, nie mogła niczego dostrzec.
– Sang? – zapytała.
– Jestem za tobą.
– Dlaczego nie aktywowały się diody?
– Nie wiem. Tunel musiał zakłócić sensory.
Channary włączyła oświetlenie na kasku i rękawicach. Ellyse szybko zrobiła to samo. Mrok natychmiast ustąpił zimnemu światłu, a oczom kobiet ukazały się diamentowe bryły w Terminalu.
– Jesteśmy na Rah’ma’dul – powiedziała z niedowierzaniem Sang.
– Najwyraźniej.
– Masz pojęcie kiedy?
– Najmniejszego. Wydaje mi się, że przez większość czasu ten budynek był pogrążony w ciemności.
– Nie ma łazika – zauważyła Sang, omiatając wnętrze snopem światła.
Ellyse z trudem przełknęła ślinę. Zasadniczo mogły trafić w jakikolwiek moment w historii tej planety. Kennedy i Accipiter mogły znajdować się na orbicie, ale równie dobrze mogły dotrzeć tutaj dopiero za pół wieku albo więcej. Z drugiej strony proelium dawno mogło się zakończyć, co ostatecznie przekreśliłoby jakiekolwiek szanse na ratunek.
– Chodźmy – powiedziała Nozomi, kierując się na zewnątrz.
– Poczekaj – zaoponowała Channary. – Rozejrzyjmy się.
– Nie ma po czym.
Dla Ellyse było to zupełnie oczywiste, ale Sang nadal nie ruszyła się o krok.
– Co jest? – spytała Nozomi.
– Nie wiemy, co czeka na zewnątrz. Możemy wyjść prosto na oddział Diamentowych.
– Albo zobaczyć przeszłość tego świata, gdy nie był jeszcze przysypany ziemią – odparowała Ellyse, po czym skinęła na swoją towarzyszkę. Nie było sensu ani gdybać, ani przesadnie się ubezpieczać. Teraz, gdy już tutaj były, stawiały wszystko na jedną kartę. – Nie ma alternatywy, Sang – dodała, a potem ruszyła na zewnątrz.
Trójkątne odrzwia otworzyły się błyskawicznie, a Nozomi musiała osłonić się przed mocnym słońcem. Dostrzegła wokół jedynie piaszczyste podłoże i kurz w powietrzu, niesiony mocnymi podmuchami wiatru.
– Jak dobrze tu wrócić – burknęła Channary.
– O tak, spełniło się moje najskrytsze marzenie.
– Chyba tu zostanę – perorowała dalej Sang. – Postawię dom, użyźnię trochę ziemię, zrobię ogródek. Będę tu szczęśliwa, nawet żyjąc w samotności.
– Czytasz mi w myślach.
– Nie ma mowy o żadnej misji. Znalazłam raj.
Przeszły kawałek w milczeniu, patrząc w niebo.
– Masz jakieś odczyty z sensorów? – spytała Channary. – Możemy ściągać kaski?
– Nie wiem. Poczekaj chwilę, wszystko oszalało od przejścia przez tunel.
Wprawdzie wcześniej na Rah’ma’dul było czym oddychać, ale Ellyse doskonale pamiętała niejednoznaczne odczyty, które Håkon zebrał tuż po wylądowaniu na powierzchni planety. Zresztą w zależności od tego, w którym okresie się znalazły, skład atmosfery mógł ulec zmianie.
Spojrzała na wyświetlacz w kasku, ale ten nadal analizował dane.
– Naszła mnie pewna myśl – odezwała się Sang.
– Tak? – spytała od niechcenia Nozomi.
– Co się stanie, jeśli zapobiegniemy fortelowi Lindberga podczas proelium?
– Wiesz co.
– Nie, nie. Mam na myśli to, co stanie się z nami.
– Jak to?
– Zmienimy linię czasu, o ile to możliwe… wszyscy zginą w tej rozgrywce, ale my nadal będziemy tutaj. My z przyszłości. My… z teraz. Ja i ty.
W natłoku tego wszystkiego Nozomi nie miała czasu pomyśleć o tej ewentualności – ale towarzyszka miała rację. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, obie zostaną na Rah’ma’dul, całe i zdrowe. Będą stanowić nadprogramowe jednostki, o których istnieniu Diamentowi nie będą mieli pojęcia.
Nagle Ellyse uświadomiła sobie, że gdyby zabrały tu ciało Håkona, mógłby przeżyć. Zatrzymała się jak rażona piorunem, mając ochotę wyciągnąć berettę i przystawić sobie do skroni.
– Co jest? – zapytała Channary.
– Dopiero na dobre sobie uświadomiłam, że masz rację.
– Rozumiem. Czasem też tak reaguję – odparła Sang, wzruszając ramionami.
Ellyse spojrzała na nią beznamiętnie.
– Chodzi mi o Håkona… mogłybyśmy go uratować. Gdybyśmy tylko go tutaj zabrały, byłby w tej samej sytuacji i…
– Bzdura – ucięła Channary. – Chyba ostatnimi czasy cierpisz na osłabienie umysłowe.
Nozomi ściągnęła brwi, marszcząc czoło.
– Gdybyśmy tu go przywlekły, cała ta zabawa w zamrażanie nie miałaby sensu. Komora nie ma swojego zasilania, prawda?
Ellyse pokiwała głową, stwierdzając, że może rzeczywiście coś było nie tak z jej głową. Od długiego czasu nie przespała całej nocy, a traumatycznych przeżyć miała pod dostatkiem. Była zmęczona.
Stały kilkaset metrów od Terminala, rozglądając się wokół. Nigdzie nie dostrzegły żadnych śladów, co nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę nieustanne wichury planetarne.
– Mam odczyty – powiedziała po chwili Ellyse. – Możemy ściągać kaski, skład jest taki sam jak poprzednio.
– I co to oznacza? – odparła Sang.
– Nic.
– Nie możesz na tej podstawie czegoś ustalić?
– Tylko szacunkowy czas naszego przybycia.
– Więc? Jaki to szacunek?
– Znalazłyśmy się tutaj mniej więcej w tym samym czasie co poprzednio. Plus minus od pięciu do siedmiu miliardów lat.
Channary spojrzała na nią spode łba, a potem pokręciła głową.
– Dałabyś sobie spokój z żartami. Nie mam nastroju – powiedziała, tocząc wzrokiem aż po horyzont. – Co dalej?
– Nie wiem.
Sang jeszcze przez chwilę się rozglądała, po czym zrezygnowana usiadła na piachu. Nozomi zajęła miejsce obok niej, nie wiedząc, co powiedzieć ani co zaproponować.
– Najwyraźniej wyczerpałyśmy limit szczęścia – odezwała się Channary.
– Kiedy? Z tego, co pamiętam, w ogóle nam go brakowało.
– To prawda.
Zamilkły na kilka chwil. Obie zdawały sobie sprawę, że pozostało im tylko jedno wyjście – czekać. Nie potrafiły sterować Terminalem, nie miały szans na wydostanie się z planety, więc mogły jedynie uczynić z niej swój nowy dom.
– Beznadziejna sprawa, Ellyse.
– Wiem.
4
Niełatwo było uczynić z Terminala dom. Specjalnie wielkiego wyboru jednak nie miały, bo był to jedyny budynek, którego nie przykrywała ziemia. Nozomi nieustannie zastanawiała się nad tym, czy trafiły do przeszłości, czy przyszłości – za teraźniejszość uznała czas, w którym Accipiter i Kennedy trafiły na orbitę.
Dni upływały im początkowo na rozmowach i przystosowywaniu budynku do ich potrzeb – potem już wyłącznie na milczeniu. Sytuację pogarszał fakt, że nie miały jak dbać o higienę, a przestrzeni nie było wiele. Menu składało się z samej papki witaminowej, płynów zaś zaczynało im brakować. Wiedziały, że nie mają wiele czasu – miesiąc, może dwa, zanim skończą się racje żywnościowe. Substancje w kombinezonach potrafiły nawadniać organizm lepiej niż cokolwiek innego, ale nie wystarczyłoby ich na zawsze.
Kilkakrotnie poruszały ten temat, a Sang uparcie twierdziła, że powinny spróbować uzyskać kontrolę nad Terminalem – innymi słowy, że Nozomi powinna postarać się namieszać w posągu, którego Gideon użył niegdyś do sterowania tunelami.
I byłby to może nie najgorszy pomysł, gdyby nie to, że po prostu nie mogły dobrać się do tego systemu. Hallford miał wówczas konchę – a gdy ją ściągał, wciąż dysponował wiedzą, jaką w niego tłoczyła. Nozomi nie potrafiła się domyślić, jak aktywować system.
Mimo to po dwóch tygodniach podjęła pierwszą próbę. Podczas gdy Channary przeczesywała okolicę w poszukiwaniu głębinowego źródła wody, ona starała się uzyskać dostęp do Terminala. Posągi zdawały się jednak w dotyku zupełnie jednolite – mimo że wizualnie sprawiały wrażenie, jakby były wykonane z brył. Nozomi nie znalazła żadnego miejsca, gdzie mogłaby wetknąć choćby szpilkę.
Ostatecznie zrezygnowana usiadła pod posągiem i czekała na powrót Sang.
Wiedziała, że to, co zrobiły, było wielkim ryzykiem. Miała jednak nadzieję, że gdy system wykryje martwego Diamentowego, uruchomi się procedura awaryjna. I Terminal skieruje je do czasu, w którym mogłyby odnaleźć pomoc.
Najwyraźniej jednak Prastarzy nie przewidzieli takiej sytuacji.
Channary wróciła po kilku godzinach ze zwieszoną głową.
– Nadal to samo – powiedziała. – Pomrzemy tutaj z odwodnienia.
Trudno było się z tym nie zgodzić.
– Słyszysz?
– Słyszę – odparła cicho Ellyse.
– Próbowałaś coś wskórać?
Skinęła głową, uznając, że nie musi mówić nic więcej.
– Postaraj się bardziej.
– Jak?
– Nie wiem – syknęła Channary, wskazując nerwowo posąg. – Naświetl to czymś, podłącz do kombinezonu, rozwal albo…
– Próbowałyśmy wszystkiego i dobrze o tym wiesz.
– Na pewno nie wszystkiego – zaoponowała Sang, kręcąc głową. – Nie godzę się na to, żeby ot tak zrezygnować.
– Nie ot tak…
– I nie godzę się, że jedynym wyjściem jest śmierć.
Ellyse zaś zaczynała oswajać się z tą świadomością. Nie przychodziło jej to łatwo, ale ostatecznie trudno było się łudzić, że będzie inaczej. Zaczęła nawet podejrzewać, że pomyliła się w najbardziej podstawowych założeniach swojego planu.
Wszystko już się wydarzyło – i wydarzy się ponownie – więc jeśli podczas pierwszej wizyty na Rah’ma’dul żadne z załogantów nie spotkało Ellyse i Sang z przyszłości, oznaczało to, że nie dojdzie do tego także teraz.
– Słyszysz? – zabiegała o jej uwagę Channary.
– Słyszę, ale co mam ci odpowiedzieć?
– Daj mi, kurwa, cokolwiek. Choćby ogryzek nadziei.
Nozomi uśmiechnęła się blado, doceniając to, że Sang siliła się jeszcze na takie sformułowania. Potem usiadły pod jedną ze ścian, która w połączeniu z podłogą służyła im za kanapę, i odchyliły głowy.
Od jakiegoś czasu ich ulubionym zajęciem był sen. Nie przychodził łatwo, gdy było się wygłodniałym, ale przynosił cudowne ukojenie. Problemy zaczynały się, gdy ponownie otwierało się oczy – suchość w ustach i pustka w żołądku dawały o sobie znać ze zdwojoną mocą.
Pewnego dnia – Nozomi nie wiedziała, którego od przybycia – Channary obudziła się z suchym kaszlem. Z trudem przełknęła ślinę, a potem spojrzała na towarzyszkę. Ellyse dostrzegła, że Sang ma coraz wyraźniejsze cienie pod oczyma.
– Jak… jak to będzie? – zapytała.
– Co?
– Jak umrzemy, Ellyse?
– W spokoju.
– Nigdy nie słyszałam o nikim, kto umierał z odwodnienia. Nie wiem, jak to wygląda.
– To jeden z najspokojniejszych sposobów, w jaki można odejść.
– Łżesz?
– Nie. Czytałam o tym kiedyś.
– Gdzie?
– Nie pamiętam, w jakimś periodyku.
Channary przewróciła się na bok i spojrzała na nią mętnym wzrokiem. Nozomi widziała, że chciała jej uwierzyć.
– Jakieś czasopismo naukowe? – zapytała Sang. – Można temu… wierzyć?
– Nie pamiętam.
– Ale to na pewno rzetelne źródło… podejrzewam, że innych nie czytywałaś, prawda?
– Prawda – odparła, zmuszając się do uśmiechu.
Wiedziała dokładnie, co będzie się z nimi działo. Najpierw przestaną oddawać mocz – choć już teraz ledwo zwilżały piasek za Terminalem. Potem nerki po prostu przestaną działać i będzie to wyrok śmierci. Śmierci odroczonej już tylko o kilka dni. Wszystkie toksyny w ich organizmach będą piętrzyć się i psuć każdy organ. Bez ujścia zeżrą je od środka.
Gdy ten proces się rozpocznie, nie będą już świadome postępujących zmian. Zewnętrzny świat będzie dla nich zupełnie abstrakcyjny, popadną w katatonię. Poziom elektrolitów odchyli się od normy jak wskazówka prędkościomierza, przez co nastąpi nieregularna akcja serca. Jego uderzenia będą tak chaotyczne, że organy przestaną odgrywać swoją rolę. W końcu wysiądą – i wówczas nadejdzie śmierć.
Naprawdę będzie spokojna. W tamtym momencie żadna z nich nie będzie już miała pojęcia, co się dzieje.
– Warto było… spróbować, prawda?
– Prawda, Sang – odparła Nozomi, a potem ułożyła się wygodnie i spróbowała na powrót zanurzyć się we śnie.
Channary była świadoma jeszcze przez kilkadziesiąt godzin.
Potem zaczęła bełkotać coś pod nosem i wodzić nieprzytomnym wzrokiem po Terminalu. Przewracała się z jednego boku na drugi, a ręce bezwiednie podążały za ciałem. Ellyse próbowała do niej przemówić, ale nie była w stanie nawet przytrzymać jej głowy w miejscu.
Channary Sang zmarła kilka dni później, utytłana wszystkim, co drzemało jeszcze w jej ciele.
Nozomi czuła, że traci władzę nad umysłem. Zachowała na tyle świadomości, by wiedzieć, że nastąpi to niebawem. Wyczołgała się z Terminala i ruszyła przed siebie, chcąc oddalić się od miejsca, gdzie ostatnie tchnienie wydała jej towarzyszka. Nie wiedziała, jaki ma w tym cel.
Ostatnia nadzieja ludzkości.
Wszystko przepadło.
Ciągnęła za sobą bezwładne nogi, zostawiając ślady na piasku. Gdy przeszło jej przez myśl, że gdzieś tutaj może cudownie trafić na wodę, poczuła mocny ścisk w brzuchu, jakby ktoś rozpruł jej trzewia, a potem wsadził do środka kleszcze i mocno zacisnął.
Udało jej się przeczołgać jeszcze kawałek, nim zaczęła odpływać.
Ostatnią jej myślą było to, że ma arytmię.
Potem odpłynęła w błogość ze świadomością, że już nie wróci.
5
– Co to, kurwa, ma być? – zapytał Dija Udin.
Håkon wyszedł z tunelu tuż obok niego i był nie mniej zdziwiony. Pośrodku Terminala leżały kości.
– Szkielet.
– Widzę, że szkielet, sukinsynu. Ale skąd?
– Pytaj mnie, a ja ciebie.
– Nie podoba mi się to – oświadczył Alhassan. – Nie nastraja mnie dobrze.
– Myślałem, że lubisz trupy.
– Lubię – przyznał Dija Udin. – Ale świeże. Ten tylko napawa mnie niepokojem.
Håkon uśmiechnął się pod nosem, a potem przyklęknął przy szczątkach. Delikatne światło wpadało do budynku przez główne wejście, więc przypuszczał, że trafili do przeszłości Rah’ma’dul. W przyszłości trójkątne drzwi zawsze były zamknięte.
– Wygląda, jakby tego biedaka zabiła jakaś bestia – zauważył Dija Udin.
– Skąd taki wniosek?
– Intuicja tak mi podpowiada.
– Nie ma żadnych śladów walki, Alhassan.
Dija Udin prychnął cicho.
– Ja tam swoje wiem – dodał.
Håkon przyjrzał się kościom i bez trudu dostrzegł postępujący stopień rozkładu – musiały leżeć tutaj dość długo, bo wystarczyło ich dotknąć, a się rozpadały. Podczas gdy Skandynaw zajmował się znaleziskiem, Dija Udin wyszedł na zewnątrz. Wrócił po kilku chwilach ze zwieszoną głową.
– Nic tu po nas – powiedział.
Lindberg się podniósł.
– Ciebie i tak tu nie ma.
– Ano nie – przyznał Dija Udin.
Håkon potrząsnął głową.
Nie wiedział, od ilu lat błąka się po tunelach. Umysł już jakiś czas temu zaczął płatać mu figle – by nie powiedzieć, że zupełnie zwariował. Gorączkowo poszukiwał członków Yan’ghati, tak jak polecił mu to zrobić Gideon. Nigdzie jednak nie udało mu się trafić na ich ślad i powoli zaczynał przypuszczać, że ta grupa zaszyła się zbyt głęboko, by mógł ją odnaleźć.
Spojrzał w miejsce, gdzie przed momentem widział Alhassana. Teraz był tam tylko jeden z brylantowych posągów, sprawiających posępne wrażenie. Håkon westchnął, dochodząc po raz kolejny do wniosku, że powinien ograniczyć używanie konchy. Miała przemożny wpływ na jego psychikę – i najwyraźniej nie zawsze był to wpływ korzystny.
Spuścił wzrok i pomyślał, że pod stopami może mieć własne prochy.
Być może przeszedł przez ten sam korytarz w przeszłości, a potem wyzionął tutaj ducha. Trudno było stwierdzić, czy szkielet był ludzki – stopień rozkładu skutecznie to uniemożliwiał, a na Rah’ma’dul zjawiło się tyle ras podczas wszystkich odsłon proelium, że możliwości były nieograniczone. Skandynaw wiedział, że bez odpowiedniej aparatury nic ponad to nie uda mu się ustalić.