Текст книги "Echo z otchłani"
Автор книги: Remigiusz Mróz
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 13 (всего у книги 20 страниц)
– Jesteś bardziej szalona, niż sądziłem.
– Zacznijmy od nowa – poradziła Nozomi. – Ja już się przedstawiłam.
Mężczyzna przez chwilę trwał w bezruchu, a potem ściągnął kask. Miał koło trzydziestki, blond włosy i ciemną karnację. Pod obfitą, jasną brodą Nozomi ledwo mogła dostrzec jego usta.
– Newman Egesi – przedstawił się. – Teraz lepiej?
– Przeszkadzają mi jeszcze te wszystkie gnaty wycelowane we mnie.
– A mnie ten, którym ty celujesz we mnie.
– On zniknie jako ostatni.
Newman potoczył wzrokiem po swoich towarzyszach, po czym schował broń i skinął do nich, by uczynili to samo. Szybko wykonali rozkaz.
– Mów, co masz do powiedzenia, a potem módl się, żebym uznał to za coś istotnego.
– Uznasz to za uśmiech losu.
Ponaglił ją ruchem ręki.
– Wiem, że Ingo Freed zawłaszczył wasze ziemie.
– W takim razie wiesz też, że wcześniej to samo próbowała zrobić Namiestniczka i jej poprzednicy. Daliśmy sobie z nią radę i tak samo poradzimy sobie z… jak mówisz, że się nazywa ten skurwysyn?
– Stephen Ingo Freed.
– Brzmi nie najlepiej.
– I oddaje istotę rzeczy – odparła. – Ale mniejsza z tym. Chcę wam zaproponować prosty układ.
– Jeśli nie dotyczy dzikiego pierdolenia, lepiej zejdź mi z oczu.
Zawiesił kask na manetce, a potem spojrzał na nią z niezadowoleniem.
– Widzę, że taka propozycja nie padnie.
Uznała, że nie będzie nawet na to odpowiadać.
– Nie szkodzi, mogę przecież wziąć cię siłą.
Nozomi poprawiła chwyt pistoletu, mimowolnie wracając myślami do informacji, które przekazała im Meaza. Nie wyglądali na tak krwiożerczych barbarzyńców, ale z pewnością nie potraktują jej łagodnie. Szybko odegnała te myśli i skupiła się na rozmówcy.
– Masz życiową szansę, Newman.
– Ta?
– Polega ona na tym, byś potraktował mnie serio.
– Możesz być pewna, że potraktuję cię najpoważniej, jak tylko potrafię. – Złapał się za krocze i nieznacznie zbliżył. Ellyse natychmiast wyprostowała rękę trzymającą berettę.
– Zrób jeszcze pół kroku, a przestrzelę ci dłoń i jaja za jednym zamachem.
Zatrzymał się, uśmiechając szeroko. Uznała, że czas na zabawę się skończył. Albo wyłoży mu teraz wszystko od początku do końca, albo ci ludzie niebawem się do niej dobiorą.
– Mogę wam pomóc zniszczyć tego człowieka.
– Ta?
– Wiem, gdzie znajduje się jego obóz. Wiem też, że w tej chwili nie jest dobrze chroniony.
Egesi patrzył na nią przez moment w milczeniu, a jego uśmiech stopniowo bladł. Powoli uświadamiał sobie, że nie ryzykowała przybycia tutaj tylko po to, by zobaczyć, czy opinia o Padlinożercach jest prawdziwa.
– Znam liczebność i rozmieszczenie jego ludzi – ciągnęła. – A w dodatku dysponuję wahadłowcem, którym mogę was tam zabrać. Moglibyście skorzystać z niego sami, gdyby nie to, że zablokowałam systemy. Potrzeba nie tylko odcisku mojego palca, ale także kodu, który znajduje się wyłącznie w mojej głowie.
Newman Egesi milczał.
– To jak? – zapytała. – Zainteresowani?
– Co ci po tym? – zapytał jeden z nich.
– To transakcja wiązana. Ja pomogę wam, wy mnie.
– W jaki sposób mielibyśmy ci pomóc? – zapytał Newman.
– W bardzo prosty. Kiedy pozbędziemy się Ingo Freeda, pomożecie mi odbić statek, który znajduje się w Zatoce Botnickiej. Potem każdy pójdzie w swoją stronę.
– Takie to proste?
– Dzięki mojej wiedzy i waszej liczebności, tak.
Ellyse nie miała złudzeń, że plan ten może się powieść. Był z góry skazany na fiasko, ale wystarczyło przekonać Padlinożerców, że jest inaczej. Do szczęścia potrzebne było jej tylko małe zamieszanie w dwóch miejscach jednocześnie – na pokładzie Yorktown i Kennedy’ego. Jeśli uda jej się zdobyć kontrolę nad drugim z tych statków, uratuje Håkona. Nikt nie powinien ruszyć w pogoń za załogantką na samozwańczej misji. Szkoda zasobów.
Szczególnie że tymczasem będzie trzeba uporać się z palącym problemem motocyklistów – uzbrojonych w nowoczesną broń i gotowych podbijać kolejne tereny.
Przez następny kwadrans starała się zarysować przed nimi tę wizję. Początkowo słuchali z rezerwą, ale potem dostrzegła, że raz po raz któryś kiwa głową. Egesi nadal milczał, nie odrywając od niej wzroku choćby na moment. Odezwał się dopiero, gdy skończyła.
– Wszystko to brzmi cudownie – ocenił. – Jeśli przymknąć oko na to, że możesz być szpiegiem Endale lub tego skurwiela.
– Żartujesz? Gdybym była tu z czyjegoś polecenia, na niebie dawno pojawiłyby się inne okręty.
Trudno było z tym polemizować. Teokracja Ziemska nie planowała przesłuchiwać tych ludzi, nie miała ku temu powodów. Chciała wyeliminować ich z nowego krajobrazu planety. Musieli być tego świadomi, bo w końcu przestali agresywnie lustrować Ellyse.
– Powiedzmy, że jestem gotów uwierzyć – odezwał się po chwili Newman. – Ale żebyśmy mogli porozmawiać o konkretach, muszą stać się dwie rzeczy. Pierwsza: oddasz mi się.
– Śnij dalej.
– Druga: chcę znać całą historię.
– Poznasz ją w swoim czasie.
– Nie – odparł, uśmiechając się przebiegle. – Źle mnie zrozumiałaś. Przedstawiłaś mi swoją ofertę, a ja daję ci ultimatum. Albo je spełnisz, albo będziemy tak stać, aż zmęczy ci się ręka.
Beretta nie była ciężka, ale rzeczywiście najchętniej by ją opuściła. Ciążyła jej świadomość, że gdyby przyszło co do czego, musiałaby wywalić temu człowiekowi dziurę w głowie – a potem pewnie sama skończyłaby podobnie.
– Trudno – powiedziała. – Zjawiłam się tu w poszukiwaniu rozsądnych partnerów, ale widzę tylko bezmyślne małpy.
Zrobiła krok w tył, nie spuszczając go z muszki.
– Nie chcecie wysunąć się na prowadzenie w tym wyścigu, wasza sprawa – dodała. – Gnijcie sobie powoli pod butem Ingo Freeda albo Meazy, w zależności od tego, komu uda się wygrać.
Oddaliła się o kilka kroków, zanim Newman uniósł rękę.
– Poczekaj.
– Twoje ultimatum właśnie zmieniło się w umowę do negocjacji?
– Być może.
Nozomi zatrzymała się z duszą na ramieniu. Wiedziała, że teraz nie pozostanie jej nic innego, jak zaufać temu człowiekowi. On zapewni ją, że nic jej nie grozi, a ona schowa broń. Innej możliwości nie było.
Zrobiła głęboki wdech.
– Jeśli jest tak, jak mówisz, potrzebuję dowodu – powiedział Newman.
– W takim razie zapraszam na mój wahadłowiec.
Kiwnął głową, ale jego twarz była pozbawiona wyrazu. Ellyse nie mogła nic z niej wyczytać.
– Daleko stąd?
– W miejscu niegdysiejszego Trypolisu.
Rozmówca najwyraźniej nie kojarzył nazwy, bo obejrzał się przez ramię na jednego ze swoich towarzyszy. Ten wyjaśnił, że to dawna stolica Libii – i że znajduje się zbyt daleko, by dotrzeć tam na piechotę.
– Użycz jej dziabary – powiedział do niego Newman.
– Nie ma mowy.
Egesi spiorunował go wzrokiem.
– Żadna z niej amazonka. Rozpierniczy mi…
– Nic się nie stanie z motocyklem – uciął Newman, po czym odwrócił się do dziewczyny. – Umiesz utrzymać pion, prawda?
– Wątpię – odparła. – Nigdy nie jeździłam na niczym, co ma dwa koła.
Motocyklista rozłożył ręce i teatralnie westchnął.
– Trudno. Pojedziesz ze mną.
– Nie mam zamiaru. Przejdziemy się.
Przez moment patrzyli sobie w oczy, czekając, które pierwsze spuści z tonu.
– Ja okazałem ci już trochę zaufania – odezwał się w końcu Egesi. – Teraz pora na ciebie. Opuść broń, usiądź na harrym, a potem oddaj się przyjemności, jaką zaserwują ci Newman i jego bestia.
Ellyse wiedziała, że pora trochę ustąpić. Jeszcze przez moment trwała w bezruchu, po czym skinęła głową i wreszcie schowała berettę. Ich przywódca podał jej kask, a chwilę później usiadła na motocyklu za plecami Egesiego, bacznie obserwując pozostałych.
– Bezpiecznie jest się tu poruszać? – zapytała.
– Ze mną? Nie.
Westchnęła, niechętnie obejmując go w pasie. Ruszył ostro przed siebie, wyrzucając spod kół drobiny piachu. Reszta grupy pojechała za nimi.
Ellyse była dobrej myśli. Mimo początkowej buty motocykliści zdawali się pójść po rozum do głowy – zresztą nawet w przeciwnym wypadku ostatecznie powinni zdać sobie sprawę, że zyskali niebywałą okazję, by zagrozić nowemu porządkowi.
Do wahadłowca dotarli szybko, nie napotykając żadnych problemów. Nozomi ściągnęła kask i zawiesiwszy go na kierownicy harleya, ruszyła w kierunku włazu. Newman poszedł za nią, a reszta zsiadła z maszyn, rozglądając się wokół.
Ellyse wprowadziła kod w panelu przy wejściu.
Ostatnim, co zapamiętała, było przyłożenie palca do czytnika.
20
Dziewczyna padła na brzuch, uderzona w tył głowy przez Egesiego. Motocyklista przykucnął obok niej i przyglądał się jej tyłkowi. Gdy towarzysze ruszyli w jego kierunku, schwycił pośladek, a potem przesunął dłonią po jej lędźwi.
– Niezła – powiedział jeden z jego kompanów.
– Wezmę ją sam – odparł Newman, patrząc na otwarty właz. – Potem was zawołam.
– Ale szefie…
Egesi obrzucił go agresywnym spojrzeniem. Dziewczyna rozochociła go już na samym początku, a potem z każdym kolejnym słowem podniecał się coraz bardziej. Wiedział, że prędzej czy później ją dostanie – kwestią otwartą pozostawało, czy będzie przytomna. Pech chciał, że nie.
– Sprawdźmy najpierw, co jest w systemach tego…
– Nie – uciął Newman. – Chcę ją mieć.
Podniósł Ellyse, a potem ruszył do promu. Rozmówca uniósł otwarte dłonie i dał krok w tył, a chwilę później za Egesim zamknął się właz.
Ułożywszy Nozomi na plecach, znów się jej przyjrzał. Jej lekko rozwarte usta i zamknięte oczy kusiły, by zacząć od wstępnych pieszczot. Był jednak zbyt pobudzony, by to robić. Położył się na niej, przyciskając przyrodzenie do jej łona, a potem chwycił jej piersi. Ścisnął mocno, wiedząc, że może sobie pozwolić na wszystko.
Rozerwał biały mundur i jego oczom okazał się stanik w takim samym kolorze.
– I co teraz, suko? – wysapał, gryząc ją w szyję. – Nie jesteś już taka odważna, co?
Rozerwał zapięcie biustonosza i odrzucił go na bok, a potem zaczął gryźć jej piersi. Jedną rękę zacisnął na szyi Ellyse, a drugą przesunął niżej, między jej nogi.
– Masz to, o co się prosiłaś – wysapał. – Mną chciałaś sterować, ty kurwo? Mną?
Poczuł, że nie może już dłużej powstrzymywać swojego podniecenia. Zerwał z niej spodnie, a potem szybko zrzucił swoje.
21
Dija Udin oddałby królestwo za porządny wysokoprocentowy napitek. W nowym świecie nie było jednak miejsca dla żadnych używek – Przewodniczący zakazał nawet palenia symulowanych papierosów. O fantomatach Alhassan wolał nie myśleć.
Jego dziwkosłużka pozbierała wszystko po kolacji – i określenie to zdaniem Dija Udina było w sam raz.
– Co zamierzasz zrobić z Jaccardem? – zapytał w końcu. – Łatwo nie odpuści.
– Zabiję go.
– Słuszna decyzja.
– Ale w swoim czasie. Na razie potrzebuję kogoś takiego jak on.
– Do czego? – bąknął z powątpiewaniem Alhassan.
– Nie stanowi zagrożenia, a jednocześnie łatwo będzie zrobić z niego przykład.
Wymijająca odpowiedź, jak znaczna część tych, które ostatnio słyszał Dija Udin. Do cholery, wolałby mieć Loïca z głowy jak najszybciej. Wprawdzie nie stanowił dla niego bezpośredniego niebezpieczeństwa, ale był elementem, bez którego ta układanka byłaby znacznie pewniejsza.
– Zastanawia mnie inna rzecz – dodał Ingo Freed.
– Jaka?
– Czy ci ludzie naprawdę wierzą, że mogą uratować swojego towarzysza?
– Nie wiem.
– Przebywałeś z nimi długo, żyłeś pośród nich. Zdążyłeś poznać ich na tyle, by móc odpowiedzieć na to pytanie.
Alhassan mógł to zrobić, ale nie miał zamiaru dzielić się z tym człowiekiem całą swoją wiedzą. Przekazał mu tyle, ile było absolutnie konieczne. Słowem nie zająknął się o tunelach czasoprzestrzennych – i nawet na torturach nie puściłby pary. Ingo Freed był mu potrzebny tylko po to, by uzyskać dostęp do ansibla.
– Wierzą – odparł po chwili. – Gdyby nie wierzyli, nie zadawaliby sobie tyle trudu.
– Ta ich wiara ma jakieś poparcie w rzeczywistości?
– A jaka nie ma? – odparł Dija Udin, zdając sobie sprawę z tego, że pobudzi rozmówcę do refleksji. A gdy tylko się to stanie, temat ratowania Lindberga szybko odejdzie w zapomnienie.
Ingo Freed milczał przez moment, wpatrując się w gwiazdy na niebie. W końcu pokiwał głową, jakby dotarł do jakiejś konkluzji. Spojrzał na Alhassana.
– Co jest na tej planecie?
– Nie wiem.
– Słyszałem, jak rozmawialiście o promieniowaniu Czerenkowa. Znam ten termin.
– Mhm.
– Chodzi o podróże w czasie, nieprawdaż?
– Najwyraźniej. Niestety nic więcej nie wiem.
– Szczerze w to wątpię – odparł Stephen, wbijając wzrok w oczy rozmówcy. Alhassan po raz pierwszy od długiego czasu poczuł niechęć ze strony Ingo Freeda i uświadomił sobie, że Przewodniczący również starał się go urobić. Obaj zamierzali wzajemnie się wykorzystać.
– Twoje powątpiewanie mnie nie interesuje – odparł Dija Udin. – Chyba że wątpisz w Boga Jedynego.
– Nie interesuje cię? To ciekawe, bo odniosłem wrażenie, że robisz wszystko, by dogłębnie mnie poznać. I zdobyć moje zaufanie.
Alhassanowi przemknęło przez myśl, że sytuacja nie rozwija się w dobrym kierunku.
– Staram się tylko postępować zgodnie z…
– Gówno prawda – uciął Stephen. – Urabiasz mnie od samego początku i masz czelność sądzić, że jestem na tyle naiwny, by tego nie widzieć.
Dija Udin popatrzył na rozmówcę z uznaniem i szeroko się uśmiechnął.
– Nie wiedziałem, że stać cię na względnie wulgarne słowo – powiedział.
– To wszystko było przecież oczywiste – odparł Ingo Freed, jakby nie słuchał. – Jesteś tak owładnięty strachem o własne życie, że byłeś gotów nawet stać się apostatą.
– Myślałem, że to dobra rzecz, nie żaden grzech.
Ingo Freed podniósł się z miejsca i spojrzał na niego z góry. Alhassan uniósł lekko głowę.
– Oczywiście, że dobra – powiedział kontradmirał. – Bez względu na to, jakie motywacje ci przyświecały, stanąłeś po stronie Światłości. To się liczy. Reszta przyjdzie później, a Bóg napełni twoje serce miłością.
– Z pewnością.
– A teraz, skoro zmierzamy do zakończenia tej szarady, wstawaj.
Dija Udin wykonał polecenie z nieblednącym uśmiechem na twarzy. Rozmówca wskazał mu wejście do Yorktown, a Alhassan bez słowa ruszył w tamtym kierunku.
– Rozumiem, że nie będziemy już odgrywać naszych ról? – zapytał pod nosem Dija Udin, gdy szli korytarzem w stronę mostka.
Stephen milczał. Odezwał się dopiero, kiedy przeszli kawałek korytarzem.
– Wszystko, co mówiłem ci o wierze i religii, płynęło prosto z serca. I wiem, że kiedyś to wszystko zrozumiesz, przyjmiesz do siebie.
– Amen.
– Nie drwij, bo pożyjesz krócej, niżbym chciał.
Alhassan zatrzymał się przed grodzią na mostek i obejrzał przez ramię.
– A ile czasu mi dajesz? Jaka jest diagnoza?
– Jakkolwiek mógłbyś myśleć inaczej, chciałbym, byś dożył w spokoju sędziwego wieku.
Dija Udin i bez tego wiedział, że tak było. Przewodniczący być może przejrzał jego motywy, ale nie zmieniało to faktu, że nadal uważał konwersję muzułmanina za osobisty sukces. Poza tym był przekonany, że to Bóg go prowadzi – i Bóg chce, by nawrócił niewiernego.
– Wchodź – powiedział.
Alhassan wiedział także, że to wszystko może zmienić się w okamgnieniu. Ingo Freed miał w kieszeni impulsator – i nie potrzebował wiele, by go użyć. Wystarczy, że wyczuje zagrożenie, a cała ta religijna misja zejdzie na drugi plan.
Posłusznie wszedł na mostek, a Ingo Freed ruszył w ślad za nim.
– Pokażesz mi, co jest na tej planecie – powiedział.
– Nie wydaje mi się, żebym…
– Słyszałem, jak kobieta mówiła, że to ty dokonałeś zmian w systemie Kennedy’ego.
– Może się przesłyszałeś.
Stephen bez słowa wskazał mu stanowisko astrometryczne. Dija Udin podszedł do niego, kwitując w duchu, że powinien był się tego spodziewać. Tak łasy na władzę człowiek prędzej czy później musiał zainteresować się tym, co mogło dać mu nieograniczoną moc rządzenia innymi.
Gdyby rzeczywiście uzyskał możliwość sterowania tunelami, byłaby to katastrofa w skali kosmicznej. Zaawansowana technologia na Terze mogła dać odpór siłom Diamentowych. Przy odpowiednio ułożonej strategii Dija Udin mógł wyobrazić sobie, jak zmienia się historia.
Szczęśliwie to on był na posterunku i trzymał rękę na pulsie. Nigdy nie pozwoli, by systemy tego statku wykryły ślady po tunelach prowadzących na Rah’ma’dul. A nawet jeśli zmuszą go do tego torturami, nigdy nie przekaże im wiedzy o tym, jak sterować korytarzem od drugiej strony.
– Wprowadź stosowne dane. Chcę to zobaczyć.
– Naprawdę nie wiem, o czym…
– Oszczędź sobie bólu, a mnie roboty, Dija Udin.
– Gdybyś tylko mógł bardziej precyzyjnie określić, co mam zrobić, to…
– Chcę zobaczyć, co jest na tej planecie – uciął Ingo Freed. – Chcę wiedzieć dokładnie, czego szukali załoganci Kennedy’ego. Chcę wiedzieć, jak zamierzali użyć tego do uratowania człowieka, który nie żyje… i chcę wiedzieć, dlaczego egzystował on w innym ciele.
– Krótko mówiąc, chcesz wiedzieć wszystko.
– Także to, dlaczego powiedział mi to, na co czekaliśmy od niepamiętnych czasów.
– Masz na myśli ten cytat z czyjejś tam księgi?
Ingo Freed spojrzał na niego z dezaprobatą.
– Z Księgi Samuela.
– Tak, tak. – Dija Udin machnął ręką. – W tym temacie jednak ci nie pomogę, bo sam nie mam pojęcia.
– Uwierz mi, że pomożesz.
Alhassan obrócił się do niego.
– Znów będą tortury? – zapytał z uśmiechem. – Ostatnio przyniosły tyle wymiernych korzyści, że uznałeś, iż warto je powtórzyć?
– To była jedynie próbka tego, na co nas stać.
– Więc mam na co czekać.
– Tylko jeśli nie wprowadzisz do systemu odpowiednich danych, a mnie nie powiesz wszystkiego, co wiesz.
Dija Udin obrócił się z powrotem do wyświetlacza, namyślając nad kłopotliwością tej sytuacji. Najwyraźniej trochę nie docenił tego człowieka.
– Moi naukowcy od samego początku starają się znaleźć odpowiedzi na te pytania – ciągnął dalej Stephen. – Te i szereg innych.
– Bezskutecznie, jak przypuszczam.
– Brakuje im kilku elementów układanki, które pozwoliłyby zebrać wszystko w logiczną całość.
– Brakuje im raczej kilku szarych komórek.
Ingo Freed zmrużył oczy.
– I skoro tacyście mądrzy, dlaczego nie sprawdzicie systemów Galileo, Kennedy’ego czy innych jednostek?
– Sprawdziliśmy.
– I niczego nie znaleźliście? – zapytał ze zdziwieniem Dija Udin, a rozmówca pokręcił głową. Najwyraźniej Romanienko i reszta również okazali się nie w ciemię bici. Wiedzieli, co mogą pokazać, a co dobrze byłoby ukryć. Informacje o proelium były powszechną wiedzą, ale sposób, w jaki Håkon i Ev’radat ograli Diamentowych, pozostawał dla Ingo Freeda tajemnicą.
Alhassan uśmiechnął się w duchu.
– Masz jeszcze tylko chwilę, by się zdecydować – powiedział Stephen. – Moja cierpliwość powoli…
– Goń się, ty pierdolony imbecylu – wpadł mu w słowo Dija Udin.
Kontradmirał raptownie schwycił go za kark i szarpnął w przód. Alhassan uderzył czołem o wyświetlacz i poczuł ból oplatający całą czaszkę. Wiedział, że ma tylko jedną okazję, by zareagować.
Uderzył łokciem w zgięcie wyciągniętej ręki Stephena. Gdy uścisk na karku zelżał, Dija Udin natychmiast obrócił się i złapał za ramię przeciwnika, po czym przycisnął je do pulpitu. Wziął zamach i z impetem uderzył w kość przedramienia. Rozległ się trzask, a Ingo Freed zawył z bólu.
Alhassan poprawił, waląc go mocnym podbródkowym tuż pod szczękę. Gdy przeciwnik zatoczył się w tył, a krew wylała się z jego ust, Dija Udin natychmiast zerwał się ze swojego miejsca i ruszył na niego.
Kolejne dwa proste wyprowadził w krtań Ingo Freeda. Ten złapał się jedną ręką za gardło, tę złamaną próbował bezskutecznie unieść. Dija Udin chwycił za nią i pociągnął mocno. Przeraźliwy krzyk Przewodniczącego był dla niego najcudowniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek usłyszał.
Szarpnął za dłoń przeciwnika i sprowadziwszy go do parteru, ułożył rękę na mocowaniu krzesła.
Czas poprawić.
Wyprostował się, uniósł nogę i z impetem opuścił ją na przedramię Ingo Freeda. Ten znów zawył. Tym razem tak głośno, jakby chciał zedrzeć sobie gardło.
Alhassan spojrzał na swoje dzieło. Z zakrwawionej ręki wystawały kawałki białych kości, widok poszarpanej skóry dostarczał mu jeszcze więcej satysfakcji. Dija Udin schylił się i wyciągnął impulsator z kieszeni oszołomionego Stephena.
Nie musiał się obawiać, że ktokolwiek ich usłyszy. Mostek był zamknięty, izolacja dźwiękowa działała bez zarzutu. A poza tym na Yorktown nie było wielu załogantów. Ingo Freed rozesłał swoich ludzi po podziemnych miastach, by tam trzymali rękę na pulsie.
Alhassan trącił nogą zwijającego się na ziemi kontradmirała.
– Panie Przewodniczący – odezwał się. – Co pan tak się wijesz jak piskorz?
– Ty…
Dija Udin zamachnął się i z całej siły kopnął w szczękę przeciwnika. Ten wziął paniczny oddech, jednocześnie wypluwając kawałki ułamanych zębów. Zakaszlał, rzucając się na bok.
– Chciałeś coś powiedzieć?
Ręka leżała bezwładnie na podłodze, jakby ledwo trzymała się reszty ciała. Dija Udin spojrzał na nią z nieskrywaną dumą, a potem jeszcze raz podniósł nogę. Chrzęst pod jego butem był wprost cudowny.
– Chyba coś złamałeś – powiedział muzułmanin, nachylając się nad Ingo Freedem.
Stephen milczał, oddychając ciężko i chrapliwie. Alhassan obrócił go na plecy, chcąc mu się przyjrzeć.
– Będę miał do ciebie prośbę – powiedział.
Ingo Freed zaczął dławić się kawałkami zębów, więc Dija Udin szybko położył go na boku i uderzył kilkakrotnie w plecy. Gdy przeciwnik wykrztusił wszystko, znów obrócił go na wznak.
– Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale możesz jeszcze przeżyć.
Stephen wyrzęził coś w odpowiedzi.
– Co tam charkoczesz?
– Ty przs… ebrzydły…
– Nie przeklinaj. Ja ci przebaczę, ale Bóg chyba nie.
– Ty…
Dija Udin westchnął, po czym kilkakrotnie przywalił mu w twarz. Nie mógł pozwolić sobie na spowodowanie większych obrażeń – Ingo Freed i tak balansował już na granicy omdlenia, mamrocząc pod nosem. Alhassan wiedział, że przesadził, ale było to silniejsze od niego. Czekał na to od momentu, gdy skurwysyn po raz pierwszy podniósł na niego rękę.
Kopnął go w podbrzusze.
– Wybacz – powiedział. – Przypomniałem sobie, że poprzysiągłem ci zemstę.
– Hrrrmpfff…
– A teraz powiedz: chcesz żyć?
Przykucnął obok niego i jeszcze kilka razy go spoliczkował. Gdy stwierdził, że nie przynosi to zamierzonego efektu, rozejrzał się. Na Accipiterze mostek był dobrze wyposażony w artykuły pierwszej pomocy. Tutaj zapewne nie było inaczej, wystarczyło znaleźć odpowiednią szafkę.
Dija Udin uderzył Stephena po twarzy nieco mocniej.
– Skup się, przebrzydła kreaturo. Gdzie trzymacie medykamenty?
Ingo Freed wskazał mu nieprzytomnym wzrokiem ściankę pod jedną z konsol. Nie widać było tam żadnego schowka, ale gdy Alhassan położył dłoń we wskazanym miejscu, drzwiczki się uaktywniły i rozsunęły.
Wyjął apteczkę i pigułki energetyczne. Wrzucił kilka do gardła kontradmirała, a potem pomógł mu je przełknąć. Następnie wstrzyknął mu środki cucące i przeciwbólowe bezpośrednio do krwiobiegu. Tylko chwilę trwało, nim oczy Ingo Freeda rozszerzyły się w przerażeniu.
– Teraz lepiej – powiedział Alhassan, poklepując go po złamanej ręce. Uniósł ją tak, by znalazła się przed oczyma przeciwnika. Ten krzyknął jak małe dziecko, ku niewypowiedzianej radości Dija Udina.
– Jezus Maria!
– Na razie tylko Dija Udin. Ale resztę niebawem spotkasz, bez obaw.
– Panie wszechmogący na niebiosach, jedyny i wszechpotężny!
– Tak też czasem do mnie mówią.
– Ojcze nasz, któryś jest…
Dija Udin nie chciał nikomu odmawiać prawa do modlitwy przed śmiercią, ale zwyczajnie nie miał czasu na wysłuchiwanie tego wszystkiego. Uderzył Ingo Freeda w podbródek, a potem poprawił ciosem w nos. Krew obficie z niego popłynęła, zalewając kołnierz.
– Rób, co mówię, a przeżyjesz – zełgał.
– Ja… jak…
Urwał i zaczął łkać. Alhassan przypatrywał się temu bez cienia satysfakcji. Lubił łamać ludzi, ale nie cenił tych, którzy ulegali zbyt szybko. Stephen najwyraźniej nie miał zbyt dużej tolerancji na ból. Cała ta zasadnicza fasada, którą zbudował, runęła jak domek z kart.
Płynęły z tego także plusy. Dija Udin szybciej załatwi to, co zamierzał.
– Słuchaj… – zaczął spokojnie. – Daruję ci życie i nigdy więcej mnie nie zobaczysz, musisz zrobić tylko jedną, prostą rzecz.
– Tak… tak… – mamrotał cicho kontradmirał.
– Potrzebuję kodu do systemu komunikacyjnego.
– Nie, nie mogę…
Dija Udin rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś ostrego. Niestety niczego takiego nie znalazł, co trochę komplikowało sprawę. Westchnął, uznając, że musi odwołać się do tradycyjnych argumentów.
Zaczął okładać Ingo Freeda – i robił to tak długo, aż ten zaczął przysięgać, że powie mu wszystko. Do tej pory Alhassanowi udało się wybić wszystkie przednie zęby kontradmirała, rozciąć mu łuk brwiowy, złamać nos, a także poranić sobie ręce. Prawdopodobnie zmiażdżył mu też klejnoty i pozbawił go wzroku przynajmniej w jednym oku.
– Już… proszę… – wyrzęził Stephen. – Błagam…
Dija Udin z ulgą wypuścił powietrze, ocierając dłonie o spodnie.
– Kod.
Podał mu go, a Alhassan szybko wprowadził właściwy ciąg do systemu. Uśmiechnął się, widząc, że uzyskał kontrolę nad ansiblem. Obrócił się do Ingo Freeda, który starał się wykasłać krew. Dija Udin podszedł do niego i stanąwszy nad jego głową, wyciągnął impulsator.
– Hej – powiedział. – Popatrz no tutaj.
Gdy Ingo Freed podniósł mętny wzrok, Dija Udin wypalił. Czaszka pękła, jakby była z tektury, a mózgowie i krew wylały się z dziury w głowie. Alhassan przez moment patrzył na pozbawione życia ciało kontradmirała, po czym schował broń i zasiadł przy pulpicie.
22
Jaccard odetchnął z ulgą, ale tylko na moment.
– Tam jest, panie majorze – powiedziała Channary, wskazując prom na wybrzeżu Morza Śródziemnego.
Siedzieli w wahadłowcu, tnącym powietrze z zawrotną prędkością. Gdy tylko Loïc zorientował się, że Ellyse opuściła pokład Kennedy’ego, natychmiast skierował się do hangaru. Jednego z promów brakowało i Jaccard nie miał wątpliwości, że transponder na nim został wyłączony od razu po odlocie. Nie oznaczało to jednak, że nie można było namierzyć jednostki. Z pomocą przyszła Romanienko. Radary ISS Galileo – mimo że nieco starsze – dysponowały znacznie większą mocą. Na przepastnych, jałowych przestrzeniach nietrudno było odnaleźć statek.
– Jest tam kilkudziesięciu ludzi – zauważyła Sang.
– Padlinożercy.
– Najwyraźniej. I już nas zobaczyli.
Loïc potoczył wzrokiem po okolicy, ale nigdzie nie mógł dostrzec Nozomi. Upewniwszy się dwa razy, że nie ma tam jego podkomendnej, włączył baterie dziobowe.
– Co pan zamierza?
– To, co widzisz.
– Nie lepiej wylądować i…
– Zwykle to ty jesteś pierwsza do bitki.
– Bo zwykle mamy przeciwko sobie ludzi, którzy nie nadają się na potencjalnych sojuszników. Ci mogą okazać się przydatni.
– Nie za bardzo, skoro przetrzymują Ellyse.
Jaccard nie miał zamiaru dłużej polemizować. Gdy tylko aktywowała się kontrola baterii, oddał kilka serii w motocyklistów. Pociski trafiły kilkunastu z nich, rozrywając ich ciała i rozchlapując wokół ich krew. Reszta natychmiast rzuciła się do ucieczki.
Loïc posłał za nimi jeszcze kilka salw, trafiając w maszyny i ludzi.
– Chyba już wystarczy – odezwała się Sang.
Jaccard beznamiętnie kiwnął głową, a potem zwiększył ciąg silników przy podejściu. Opadli z impetem na piach tuż obok drugiego promu.
– Bierz broń.
Chwycili za beretty i ruszyli do wyjścia. Ledwo właz się otworzył, a rozległ się huk i pociski poszybowały w ich kierunku. Natychmiast odskoczyli na bok, kryjąc się za ścianą. Spojrzeli po sobie niepewnie.
– Ktoś musiał być w wahadłowcu – powiedziała Channary.
– Widzisz ilu?
– Nie – odparła, po czym wychyliła się i oddała strzał.
Pocisk przemknął obok niej i trafił w jeden z pulpitów promu. Sypnął iskrami, rozległ się dźwięk alarmowy. Dwoje załogantów machinalnie się skuliło, spodziewając się, że sprzęt eksploduje. Dopiero po chwili uświadomili sobie, że nic im nie grozi.
Przeciwnik kontynuował ostrzał – kolejne pociski z hukiem trafiały w poszycie. Jaccard padł na podłogę, po czym wystawił rękę i wypalił kilkakrotnie.
– To daremne – powiedziała Channary Sang. – On chowa się za progiem tak samo jak my.
– On?
– Słychać, że strzela jedna osoba. A kobiet jakoś nie spodziewam się tu zastać.
Loïc musiał się z nią zgodzić. Wystrzelił jeszcze raz, po czym wycofał się za próg i oparł plecami o ścianę.
– Co robimy? – zapytał.
– Pan dowodzi, majorze.
– Nie rób sobie jaj, Sang.
– Tak jest – odparła, a potem na ułamek sekundy wychyliła głowę. – Nie wygląda to najlepiej – oceniła.
– Co ty powiesz?
– Gdyby Ellyse żyła, wyprowadziłby ją jako zakładniczkę.
Jaccard spojrzał na nią szeroko otwartymi oczyma.
– Nawet tak nie żartuj.
– Nigdy nie żartuję, panie majorze.
Loïc wyjrzał zza osłony i musiał przyznać podkomendnej rację. Najlepszym rozwiązaniem dla człowieka po drugiej stronie było wyprowadzenie zakładniczki i oddalenie się z nią na bezpieczną odległość.
– Może jest nieprzytomna – rzucił Jaccard.
Przeciwnik znów oddał strzał w poszycie wahadłowca.
– Miejmy nadzieję – powiedziała Channary, starając się wyjrzeć na zewnątrz. – Jeśli chcemy przełamać ten pat, proponuję stąd wyjść.
– Słucham?
– Musimy opuścić…
– Chcesz wejść prosto na linię strzału tego szaleńca?
– Pan popędzi w prawo, ja w lewo. Mamy przeciwko sobie motocyklistę, a nie wyszkolonego snajpera.
– Padlinożercy, z tego co słyszałem, są dość dobrze obyci z bronią.
Channary Sang wzruszyła ramionami.
– Albo zrobimy tak, jak mówię, albo czekamy, aż dotrą tu posiłki. Czas działa na jego korzyść.
Znów rozległy się strzały, a Jaccardowi przemknęło przez myśl, że facet zabrał ze sobą gigantyczny zapas amunicji. Z drugiej strony mógł dysponować technologią znacznie bardziej zaawansowaną od tej, którą miał Kennedy.
– W porządku – odparł Loïc. – Udzielił mi się twój samobójczy nastrój.
– Wyśmienicie, panie majorze. Proszę się przygotować.
– Na trzy?
– Nie. Niech pan rusza natychmiast po następnym strzale. Byle szybko.
Jaccard skinął głową, po czym przygotował się do wyskoczenia na zewnątrz. Nie musiał długo czekać – zaraz po tym, jak rozbrzmiał głos Sang, przeciwnik wypalił po raz kolejny. Oboje raptownie wypadli z wahadłowca i popędzili w swoje strony.
Loïc dostrzegł adwersarza. Miał skórę czarną jak smoła, a zarost jasny niczym słońce. Wycelował w niego, ignorując zupełnie Channary Sang. Nie był to najgorszy rozwój wypadków – szefowa ochrony z pewnością łatwiej w niego trafi.
W pełnym biegu Jaccard pociągnął za spust, ale chybił. Kula pomknęła obok przeciwnika i utknęła gdzieś w ścianie za nim. Ten nadal nie oddał strzału – przymierzał.
Gdy jego broń wypaliła, Loïc również wystrzelił.
Nie miał pojęcia, czy trafił, bo poczuł przeraźliwy ból w klatce piersiowej i runął na ziemię jak kłoda. Słyszał swój krzyk, ale wydawało mu się, jakby głos należał do kogoś innego. Próbował obrócić się na plecy, ciało jednak odmówiło posłuszeństwa.