355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Remigiusz Mróz » Echo z otchłani » Текст книги (страница 7)
Echo z otchłani
  • Текст добавлен: 21 августа 2020, 17:00

Текст книги "Echo z otchłani"


Автор книги: Remigiusz Mróz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 7 (всего у книги 20 страниц)

ROZDZIAŁ 2

1

Dija Udin obudził się z bólem głowy, który normalnie wywoływała mieszanka whisky, piwa i wina. Bywało, że na początku dwudziestego wieku budził się tak co rano. Szczególnie gdy mieszkał w Seattle – prohibicja była doskonałym pretekstem do wzmożonego picia, w którym nie przeszkadzał mu nawet islam. Największy kac z tamtych czasów nie był jednak w stanie równać się z tym, jak teraz się czuł. Z trudem podniósł powieki i powiódł wzrokiem wokół. Dostrzegł, że w niewielkim pomieszczeniu znajduje się z nim Ellyse.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał.

Wyglądała lepiej niż on – jakby pomieszała tylko whisky i piwo.

– Nie wiem.

– Odpłynęłaś zaraz po mnie?

– Nie ma sensu sięgać po eufemizmy – odbąknęła. Była nabuzowana, naprawdę nabuzowana. Dija Udin potrafił rozpoznać naprawdę nabuzowaną kobietę. Był to element instynktu samozachowawczego, który mu zaprogramowano. – Strzelili do ciebie, a potem do mnie. I dzięki temu wiemy dokładnie, kto wpędził nas w to bagno.

Alhassan wzruszył ramionami.

– Wybacz – powiedział. – Czasem takie rzeczy mi się przytrafiają.

– Skąd ci ludzie w ogóle cię kojarzą?

– A ja wiem? Pierwszy raz w życiu widziałem te czerwone gały.

Ellyse przez moment milczała, rozglądając się po celi. Podobnie jak w hangarze, ściany były tutaj jednolite. Nie rokowało to najlepiej w kwestii ucieczki.

– Najpewniej spotkali któregoś z moich braci – odezwał się pod nosem Dija Udin.

– Ilu was jest?

– Całkiem sporo.

Westchnęła, nie drążąc tematu. Musiała wiedzieć, że byłaby to jedynie strata czasu.

– I nie wiesz, dlaczego jeden z was mógłby kontaktować się z załogą Yorktown?

– Nie mam pojęcia.

– Więc pomyśl nad tym.

– Staram się, ale czuję, jakbym oberwał naprawdę porządnym obuchem. Trudno mi zebrać myśli.

– Postaraj się – odparła przez zęby.

Dija Udin z trudem się podniósł, a potem usiadł obok niej. Kręciło mu się w głowie, a w uszach szumiało. Uznał, że chyba nie jest jeszcze na etapie kaca. Dopiero trzeźwiał.

– Obawiam się, że nawet w pełni sił nic nie wymyślę – powiedział. – Jak się być może orientujesz, byłem przez kilkaset lat w kriostazie i sporo mogło mnie ominąć.

Ellyse obróciła się do niego.

– Zastanów się – powiedziała. – Co zrobiliby twoi ludzie, gdyby dowiedzieli się, że Diamentowi wygrali proelium, a kilka ziemskich statków zbiegło z pola walki?

– Wsparliby Diamentowych. A ci znaleźliby wszystkich i wybili co do jednego. Nikt nie wysyłałby im na spotkanie któregoś z moich braci.

Nozomi skinęła głową, po czym przeniosła wzrok na przeciwległą ścianę. Trwała tak przez moment, jakby analizowała i odrzucała kolejne scenariusze, poszukując tego właściwego.

– Nie szarp się – powiedział Alhassan. – I tak nic nie wymyślisz.

– Możliwe, że mieli swojego Dija Udina? – zapytała, ignorując go.

– Z pewnością nie takiego jak wy. Dija Udin jest jedyny w swoim rodzaju.

– Pytam poważnie.

Przestał się szczerzyć, wychodząc z założenia, że tak będzie mu łatwiej do niej dotrzeć.

– Nie bierzesz pod uwagę rzeczy oczywistej – odparł. – Ci ludzie pojawili się już po zakończeniu proelium. Opuścili Ziemię, gdy ta stawała się niezdatna do życia. Żadna z prastarych ras nie mogła się nimi interesować.

– A jednak kojarzą twoją zakazaną facjatę.

– Może widzieli mnie w jakichś fantomatach grozy.

– I znienawidzili na tyle, żeby od razu walić do ciebie z broni, bez zadawania pytań?

Dija Udin wzruszył ramionami. Ellyse jeszcze przez chwilę gdybała w najlepsze, po czym zamilkła jak grób. Drzwi do celi otworzyły się bezszelestnie i pojawił się w niej Ingo Freed. Spojrzał na Alhassana z obrzydzeniem, po czym skinął na Nozomi.

– Pójdziesz ze mną, chorąży.

Ellyse spojrzała na Dija Udina, a potem podniosła się i ruszyła za kontradmirałem.

– Cokolwiek ona usłyszy, ja też powinienem – zaoponował Alhassan, z trudem wstając. Mężczyzna zatrzymał się w progu i zacisnął pięści. Dija Udin uświadomił sobie, że facet robi wszystko, by nie zabić go na miejscu. Czymkolwiek podpadł im jeden z jego braci, najwyraźniej należało to do spraw dużego kalibru.

– Postawię sprawę jasno – odezwał się Stephen. – Jeśli usłyszę jeszcze choćby słowo z twoich ust, rozerwę ci szczękę. Rozumiesz?

Alhassan nie musiał widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że ponownie odmalowała się na niej nienawiść. W milczeniu czekał, aż dwójka ludzi opuści karcer, a potem z ulgą wypuścił powietrze i opadł na podłogę.

Miał nadzieję, że Ellyse wytłumaczy im sytuację. Wyjaśni, że jest on tylko jedną z wielu podobnych mu jednostek i nie może ponosić odpowiedzialności za to, co robią inni.

– Dacie coś do jedzenia? – zapytał, tocząc wzrokiem wokół.

Nikt mu nie odpowiedział. I nikt nie odpowiadał przez następne godziny, które były dla niego katorgą. Z każdą upływającą minutą utwierdzał się w przekonaniu, że Nozomi nie uda się przekonać kontradmirała.

Wstał i zaczął przechadzać się po niewielkim pomieszczeniu. Szukał obiektywu, z którego na niego spoglądają, ale szybko uznał, że to bez sensu. Równie dobrze mogli siedzieć za którąś ze ścian i analizować jego zachowanie.

– Banda niecywilizowanych prostaków – powiedział, obracając się wokół. – Mam prawo do humanitarnego traktowania!

Jak przy każdej poprzedniej próbie, tak i teraz nikt mu nie odpowiedział. Dija Udin sklął swoich oprawców pod nosem, po czym usiadł przy ścianie i zwiesił głowę. Nie było niczego, co mógłby zrobić. Pozostawało liczyć na to, że Nozomi uda się dokonać cudu.

2

Ellyse poprowadzono długim, wąskim korytarzem na mostek. Gdy tylko otworzyła się gródź, widziała już, że tutejsze centrum dowodzenia nie może bardziej różnić się od tego, które znała z ISS-ów. Kennedy’ego od Accipitera i reszty dzieliło pół wieku, ale przy tych systemach robił wrażenie eksponatu muzealnego. Każdy z załogantów miał przed sobą holograficzny interfejs, fotele zdawały się ich oplatać. Konsoli właściwie nie było, wszystko zdawało się sterowane siłą umysłu. Parę pulpitów znajdowało się pod ścianami, ale były całkowicie zaczernione, pewnie nieaktywne.

– Siadaj – polecił Ingo Freed, wskazując wolne miejsce przy jednym z nich.

– Podłączycie mnie do wykrywacza kłamstw czy od razu do jakiegoś systemu tortur?

– Potrzebujemy tylko wyjaśnień.

Nozomi stwierdziła, że nie ma sensu się opierać. Zajęła wskazany fotel, zaraz potem na wyświetlaczu pojawiły się miejsca, gdzie miała przyłożyć dłonie. Spojrzała pytająco na Stephena, a ten kiwnął głową.

Gdy umieściła ręce na panelu, poczuła, jakby się do niego przykleiły. Na ekranie natychmiast wyświetliło się wszystko, czego Ingo Freed potrzebował do stwierdzenia, czy będzie mówiła prawdę.

– Mam tylko kilka krótkich pytań – powiedział. – Ale odpowiadaj roztropnie, bo od tego będzie zależeć, czy podzielisz los tego… tworu.

– Rozumiem – odparła.

Kontradmirał kiwnął głową dla porządku.

– Skąd znasz Imada?

– Kogo?

– Odpowiadaj na pytania! – ryknął nagle Ingo Freed, a po rękach Ellyse przeszedł bolesny impuls, który rozlał się po całym jej ciele. Jęknęła głośno, starając się oderwać dłonie. Bezskutecznie.

Urządzenie przez kilka chwil tłoczyło w nią dotkliwe uczucie rwania mięśni. Nozomi zacisnęła usta i starała się znieść to w ciszy.

– Każdy kolejny impuls będzie mocniejszy – powiedział dowódca Yorktown.

Ellyse obejrzała się przez ramię i przekonała, że jej krzyki nie przykuły niczyjej uwagi. Znajdowało się tu kilkanaścioro ludzi, wszyscy zajęci byli swoimi sprawami.

– Gdy zadaję pytanie, musisz odpowiadać.

– Rozumiem.

– Skąd znasz Imada Rehmaniego?

– Był załogantem na okręcie ISS Accipiter.

– W jakiej roli?

– Nawigatora. Chodziło o misję…

– Jestem dobrze zaznajomiony z misją Ara Maxima – uciął Stephen, pochylając się nad nią. – Gdzie jest statek, o którym mówisz?

– Na orbicie Krauss-deGrasse-7c.

– Jak się tam znalazł?

– To długa historia.

Kolejny impuls rzeczywiście był jeszcze bardziej dotkliwy. Nozomi miała wrażenie, że pulpit przypala jej dłonie. Krzyknęła mimowolnie, gdy to palące uczucie zdawało się przejść przez jej żyły i pomknąć dalej w głąb klatki piersiowej.

– Zatrzymano go nieopodal Mi Arae w gwiazdozbiorze Ołtarza, wszyscy załoganci byli martwi – powiedziała. – Dija Udin Alhassan, bo pod takim imieniem go znamy, był jednym z dwóch ocalałych.

Ellyse nie była pewna, ile może powiedzieć temu człowiekowi. Zasadniczo wspomnienie o proelium nie powinno nikomu zaszkodzić, jednak Ingo Freed mógł okazać się większym szaleńcem, niż sądziła. Mógł zechcieć odwiedzić Rah’ma’dul, poszukać rozbitków czy porzuconej technologii. Niczego nie mogła wykluczyć.

– Wiecie więc, że to zło wcielone.

– Tak – potwierdziła.

Stephen wyprostował się i skrzyżował dłonie z przodu.

– Długo pozostawał w ukryciu – mruknął do siebie.

Ellyse ściągnęła brwi, patrząc na niego przez ramię.

– Pierwsze wybudzenie musiało mieć miejsce, gdy ruszyła misja Ara Maxima. Potem to samo nastąpiło na Terze.

– Słucham?

System wyzwolił kolejne ukłucie bólu. Tym razem Nozomi poczuła, jakby rozrywało jej organy wewnętrzne. Przeciągle jęknęła, pochylając głowę.

– „I pochwycił Smoka, Węża starodawnego, którym jest diabeł i szatan, i związał go na tysiąc lat” – powiedział Ingo Freed. – Wasz czas próby nadszedł wraz z misją Ara Maxima, nasz dużo później.

Ellyse nie do końca rozumiała, co sugeruje kontradmirał.

– Nie chciał, by arcykapłan Jozue uzyskał przebaczenie za grzechy. Domagał się kary dla narodu wybranego – perorował dalej Ingo Freed. – Od zarania dziejów wieszczył upadek człowieka. Uważał samego siebie za władcę tego świata, wygłodniałego lwa, który zrobi wszystko, by zniszczyć nasz gatunek. – Na moment urwał, spuszczając wzrok na Ellyse. – Jesteś świadoma walki, którą Michał stoczył z nim w niebie?

– Nie.

Do cholery, na kogo ona trafiła? I co ten człowiek w istocie sugerował?

– Został pokonany, strącony z niebios, zwyciężyła nad nim krew Baranka. Nie był to jednak ostateczny triumf Chrystusa, nie. Pan wygrał, umierając na krzyżu, ale go nie zniszczył. A on otrzymał narzędzia, którymi mógł pogrążyć rodzaj ludzki. Tymi narzędziami były grzechy, rozumiesz to, prawda?

Nozomi nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc po prostu skinęła głową. Szybko tego pożałowała, gdyż wymagano od niej bezpośredniej, zwerbalizowanej reakcji. Impuls szarpnął jej ciałem i z przerażeniem dostrzegła, że krew trysnęła jej z nosa na dłonie.

– Wszyscy wiedzieliśmy, że się pojawi. Zakwestionuje ofiarę Chrystusową i omami ludzkość, by ta sama dokonała na sobie dzieła zniszczenia.

Ellyse słuchała z uwagą, spodziewając się, że prędzej czy później będzie musiała odnieść się do tego wywodu.

– Skusił nas jabłkiem – dodał Stephen. – Nieograniczonymi możliwościami, które przedstawiały podróże kosmiczne. Wąż jest za to odpowiedzialny, to on doprowadził do naszego aroganckiego przekonania, że poradzimy sobie ze wszystkim, co nas czeka. Tymczasem gwiazdy to nie miejsce dla nas. Powinniśmy to zaakceptować.

Kontradmirał na moment zamilkł, po czym znów pochylił się nad Nozomi.

– Dlaczego chronisz szatana? – zapytał.

Zwariował. Ten człowiek po prostu zwariował.

Tym razem już kompletnie nie wiedziała, jak odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Wszystko, co przychodziło jej na myśl, niechybnie wiązałoby się z dotkliwym bólem.

– Nie chronię – odparła w końcu.

– A mimo to przybyłaś tu z nim, ramię w ramię. Jak to wytłumaczysz?

Z trudem przełknęła ślinę.

– Staram się uratować tego, który uchronił nas wszystkich przed śmiercią.

– Wytłumacz.

Zastanawiała się tylko przez moment, ostatecznie doszła do jedynego możliwego wniosku – musiała przedstawić tym ludziom, co wydarzyło się podczas proelium. Najwyraźniej widzieli świat przez pryzmat religii, a zatem powinni zinterpretować zmagania na Rah’ma’dul jako jakiś rodzaj walki dobra ze złem. Przynajmniej taką nadzieję miała Ellyse.

Szybko przekonała się, że tak się stało. Ingo Freed słuchał jej relacji z rosnącym zainteresowaniem, a po chwili dołączyli do niego wcześniej obojętni załoganci. Niektórzy obrócili się na swoich miejscach, inni powstali. Nozomi mówiła dalej, a na mostku nikt prócz niej nie odzywał się słowem.

W końcu Stephen przeciągnął palcem przed oczyma, a system wypuścił dłonie Ellyse. Obróciła je i spojrzała na krew pokrywającą wewnętrzną stronę jej rąk. Odwróciwszy się, zobaczyła, że załoganci patrzą na nią nabożnie.

– Wybacz, Nozomi Ellyse – powiedział Ingo Freed. – Gdybym był świadom, że stoisz po stronie światłości, nigdy nie… – Urwał i spuścił wzrok, zażenowany i zły. Sprawiał wrażenie, jakby był tylko o krok od fizycznego skarcenia się za ten czyn.

– Zagoi się – powiedziała, stając przodem do reszty. Wszyscy wyglądali, jakby na dłoniach miała stygmaty, a nie krew, która trysnęła jej z nosa.

Zasadniczo nie mogła się dziwić, że ocalali po apokalipsie zwrócą się w kierunku dawnych religii. Gdy Nozomi opuszczała Ziemię, wyznania stanowiły tabu. Religia mogła istnieć jedynie w wymiarze prywatnym, niemal intymnym. W sferze publicznej była zakazana nie tylko przez przepisy prawa, ale także moralność.

Ci ludzie musieli wyciągnąć jedyny logiczny dla nich wniosek – to wyrzeknięcie się Boga sprowadziło na człowieka pomór. W efekcie wszyscy na powrót zaczęli wierzyć, a teraz postrzegali wszystko tak, jak przedstawiała to ich święta księga. Najwyraźniej była to chrześcijańska Biblia, a przynajmniej tak Nozomi ustaliła na podstawie słów Ingo Freeda.

– Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego bratałaś się z diabłem – dodał kontradmirał.

Ellyse miała jakieś pojęcie na temat chrześcijaństwa. Niewielkie, ale wystarczające, by móc improwizować.

– Dlaczego tak go postrzegacie?

– Czyż to nie oczywiste? – odparł Stephen.

– Diabeł był niegdyś w niebie i został z niego strącony, nieprawdaż? – zapytała. – Znajdował się więc w zastępach aniołów.

Wzdrygnęli się na samą myśl. Nozomi dopiero teraz dostrzegła, jak głęboka i chorobliwa jest ich wiara. Gdyby ci ludzie żyli w średniowieczu, zapewne z uniesionymi mieczami pędziliby na niewiernych – i to bynajmniej nie po to, by zagarnąć ich ziemię.

– Takich jak on było wielu – kontynuowała. – Wyglądają tak samo, co nie znaczy, że są tacy sami. Diabeł został strącony z niebios, ale inni jego pokroju tam pozostali. Dija Udin Alhassan był jednym z nich.

Przypuszczała, że Håkon przewraca się w grobie ze śmiechu.

– Pomógł nam uratować się z proelium. Gdyby nie on, nigdy nie mielibyśmy szansy odbudować rodzaju ludzkiego. Teraz mamy. Nie dość, że odnaleźliśmy swoich braci na powierzchni, na orbicie znajduje się ISS Challenger, statek z zarodkami. Możemy…

– In vitro? – zapytał Ingo Freed.

Ellyse skinęła głową, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego kontradmirał się wzdrygnął.

– To dzieło szatana – powiedział. – Niegodny sposób przekazywania życia, pozamałżeński, sprzeczny z godnością rodzicielstwa…

Gdyby jego głos mógł przybrać fizyczną formę, kapałyby z niego krople obrzydzenia.

– To brak szacunku dla życia ludzkiego – dodał inny mężczyzna z czerwonymi oczyma.

– Ta metoda zabiła niezliczone rzesze ludzkich istnień – kontynuował Ingo Freed. – I zabije jeszcze więcej, gdy okaże się, że te zarodki nie zostaną przyjęte przez łono matki.

Ellyse uświadomiła sobie, że mówią o dwóch zupełnie innych rzeczach. Ci ludzie byli tak zniesmaczeni samą ideą, że sądzili, iż ma na myśli sztuczne zapłodnienie kobiet. Tymczasem na pokładzie ISS Challenger istniała aparatura, która pozwalała na rozwinięcie się zarodka w sposób pozamaciczny. Kapsuły mogły literalnie wyhodować całą armię nowych ludzi. Ale to także chyba było dla załogi Yorktown nie do pomyślenia.

Szczerze powiedziawszy, Nozomi również obawiała się, dokąd ta droga może ostatecznie doprowadzić. Gdy posadzą Challengera na Ziemi, staną przed nie lada dylematem – czy skorzystać z okazji i ulepszyć ludzi, którzy będą stanowić bazę genetyczną przyszłych pokoleń, czy pozostawić ich w niezmienionym kształcie? Pokusa ingerencji eugenicznej była wielka, szczególnie że wiele zagrożeń można by wyeliminować.

– Nie rozumiem, jak możesz to proponować, Nozomi Ellyse.

– W tych okolicznościach…

– Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla używania narzędzi szatana.

Nagle uświadomiła sobie, że popełniła ogromny błąd.

Tak ogromny, że trudno było początkowo ogarnąć to rozumem.

– Tego świata nie stać na służenie diabłu – dodał Ingo Freed. – Doskonale widzisz, do czego doprowadziło to poprzednio.

Kontradmirał obrócił się do głównego ekranu, a potem wyświetlił na nim Challengera. Ellyse poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.

– Nie… – jęknęła, ale wiedziała, że nic nie będzie w stanie zrobić.

3

Jaccard z niepokojem patrzył, jak NISS Yorktown zmienia pozycję. Przez moment trudno było stwierdzić, dlaczego statek zwraca się do nich tyłem. Potem pomyślał, że wygląda to na prosty manewr wojskowy – ustawianie się do strzału.

– Gideon…

– Widzę, panie majorze. Widzę, ale nie rozumiem.

– Ku czemu się zwracają?

– ISS Challenger, panie majorze.

– Wywołaj ich natychmiast.

– Staram się.

Loïc nerwowo potarł się po brodzie, żałując, że nie ma z nimi Jeffreya Reddingtona. Dowódca był dziwakiem, owszem, ale potrafił w dobrym momencie podjąć stosowną decyzję. Miał instynkt przywódczy, który w takich sytuacjach się uaktywniał. Jaccard czekał, aż zaskoczy jego własny – nic takiego jednak się nie stało. Obserwował obracający się Yorktown i nie miał pojęcia, co robić.

– Nadal nic – powiedział Hallford. – Wywołać Romanienko?

Loïc potarł czoło, rozglądając się wokół. Potrzebował chwili, by się zastanowić, choć wiedział, że jej nie ma.

– Wprowadź kurs – powiedział. – Ustaw nas natychmiast między tymi dwoma statkami.

– Tak jest!

Gideon włączył pełną moc silników, które zareagowały w okamgnieniu. Kennedy przyspieszył i po chwili pędził już na pełnej prędkości w kierunku ISS Challenger. Pułkownik Romanienko nie musieli wywoływać, to ona zgłosiła się do nich.

– Jeśli będzie trzeba, staranuję ten okręt – powiedziała bez zbędnych wstępów. – Macie pełną moc?

– Tak – odparł Loïc. – I według mojego kocmołucha zdążymy na miejsce.

– Zablokujcie go – powiedziała. – Hans-Dietrich właśnie zadokował do Wolszczana, który jest najbliżej. Zaraz się do was przyłączy. Reszta również obrała kurs na obcy statek, okrążymy go.

– Na tyle, na ile pozwalają możliwości – odparł Jaccard. – Zdajesz sobie sprawę, że to tylko środek zaradczy?

– Oczywiście.

Powaga w jej głosie kazała mu sądzić, że nie rzucała słów na wiatr, mówiąc o taranowaniu wroga.

– Postawię sprawę jasno, Jaccard – dodała. – Nie dopuszczam możliwości, by Yorktown uszkodził Challengera. Tam jest cała nasza przyszłość, rozumiesz?

– Rozumiem w pełni.

– W takim razie jesteś także świadom, że macie najliczniejszą załogę.

Naraz dotarło do niego, co chciała powiedzieć.

– Proponujesz, żebym wysłał kogoś z moich ludzi na Challengera?

– Tak. I wybór pozostawiam tobie – odparła. – Należy natychmiast obsadzić ten statek, a potem skierować go w bezpieczne miejsce.

– Przyjąłem – odparł, ale Romanienko już go nie słyszała. Połączenie zostało zakończone. Gideon i Loïc wymienili się spojrzeniami, po czym przenieśli wzrok na masywny okręt widoczny przed nimi. Zanim skończy się obracać, znajdą się między nim a jednostką kolonizacyjną.

– Rosjanka ma rację – odezwał się Hallford. – Musimy tam kogoś wysłać.

– Wiem.

Tylko kogo? Na pokładzie Kennedy’ego oprócz nich pozostała tylko Channary Sang. Sumit Gharami powrócił na ISS Kartal i zapewne robił teraz wszystko, by jak najprędzej znaleźć się w centrum wydarzeń.

– Channary? – podsunął Gideon. – Ona nie da sobie rady. Nie zna się na tych systemach.

Szefowa ochrony za moment miała zaprowadzić gości do promu i zaprogramować go do powrotu na Ziemię, potem mogłaby udać się na Challengera. Jaccard musiał jednak zgodzić się z mechanikiem – Sang była dobra do bitki, ale nie do pilotowania ostatniej nadziei ludzkości.

– Jest tylko jedna możliwość – powiedział Loïc.

– Ale panie majorze…

– Kennedy jest twój – uciął dowódca.

Hallford tylko skinął głową. Wiedział, że nie ma innej możliwości. Był potrzebny tutaj, musiał na bieżąco zmieniać położenie statku, by ten stanowił zaporę przed wrogiem.

Nie tracąc czasu, Jaccard ruszył na korytarz.

– Dbaj o niego – powiedział na odchodnym, ale nie usłyszał już odpowiedzi.

W korytarzu minął Channary Sang, która zatrzymała się jak rażona piorunem, widząc biegnącego dowódcę.

– Co się… – zaczęła.

– Nic – uciął. – Wykonuj swoje rozkazy!

Popędził dalej, nie chcąc tracić czasu. Za moment Kennedy ustawi się w odpowiedniej pozycji, a on będzie mógł niepostrzeżenie wymknąć się promem. W pewnym momencie zatrzymał się i zastanowił. Sterburta czy bakburta? Przywołał w pamięci kąt podejścia statku i ostatecznie wybrał lewą burtę. Wpadł do hangaru, a potem w pełnym biegu do pierwszego wahadłowca. Ledwo zasunął za sobą gródź, a Hallford aktywował procedurę wypuszczenia promu.

Po chwili Loïc wyszedł w przestrzeń. Skierował się ku ISS Challenger i dał pełny ciąg silników. Wywołał maszynownię Kennedy’ego.

– Melduj, Gideon.

– Ustawiliśmy się sterburtą do nieprzyjaciela, panie majorze. Na razie po prostu na nas patrzą, ale z pewnością zadowoleni nie są.

– Kontaktowali się?

– Nie.

Loïc zaklął cicho, obserwując odczyty astrometryczne. Nieprzyjaciel nie zareagował na prom, choć sensory musiały wykryć jego obecność. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Ingo Freed zastanawiał się, co dalej robić. Otworzenie ognia wywołałoby wojnę domową – i to nim ludzkość zdążyła na powrót się skonsolidować. Z pewnością kontradmirał miał to na względzie.

– Panie majorze…

– Co się dzieje?

– Włączyło nam się ostrzeganie o namierzaniu – odparł słabo Gideon. – Kennedy wyje wniebogłosy.

Systemy celownicze musiały nadto się od siebie nie różnić, pomyślał Jaccard. Przypuszczalnie jednak tego samego nie można było powiedzieć o arsenale okrętów. ISS-y miały wprawdzie systemy obronne, ale nadawały się one bardziej do niszczenia asteroid niż prowadzenia starć w przestrzeni kosmicznej.

– Panie majorze…

– Nie wygląda to dobrze, co?

– Bynajmniej – odparł Hallford i słychać było, jak przełyka ślinę. – Obawiam się, że to nie jest blef.

– Po czym wnosisz? – zapytał spokojnie Loïc.

– Tak podpowiada mi intuicja.

– A więc macie jeszcze szansę. Przypominam sobie całkiem sporo sytuacji, w których grubo się myliłeś.

– To chyba nie jedna z nich, więc rzucę zupełnie luźną propozycję – odparł cicho Gideon. – Niech pan wraca na statek.

– Teraz? Nie ma mowy, widzę już mój nowy okręt i muszę powiedzieć ci, że to prawdziwe bydle.

– To jedna z najmniejszych jednostek Ara Maxima.

– Ale nadal większa od Kennedy’ego. Traktuję to jako awans.

– Jest pięćdziesiąt lat starsza od naszego gruchota – odparował kocmołuch.

– Ale nikt w nią obecnie nie celuje. Wybacz, wolę być tutaj.

Hallford ze świstem wypuścił powietrze, a Jaccard uznał, że udało się nieco rozładować emocje.

– Gdybyś jeszcze wyłączył ten sygnał alarmowy, byłbym wdzięczny. Wszystko słyszę u siebie na promie.

– Robi się.

Nagle wyjący dźwięk ustał. Loïc skupił się na podejściu do Challengera – był już niedaleko, niebawem będzie mógł zadokować. Sprawdził odczyty z pokładu, atmosfera była w normie. Wystarczyło tylko przejść z hangaru na mostek, a potem zacząć uciekać.

– Co pan zamierza? – odezwał się mechanik.

– Jeszcze nie wiem.

– Ci ludzie mają dość przyzwoity sprzęt.

– A ja mam jeszcze bardziej przyzwoity spryt. Zobaczymy, co wygra.

Żaden z nich nie poczuł się pokrzepiony tą wymianą zdań. Jaccard w milczeniu zakończył procedurę podejścia, a potem przycumował do statku kolonizacyjnego. Gdy właz się otworzył, aktywował komunikator na ramieniu i ruszył na korytarz.

– Słyszysz mnie, Gideon?

– Głośno i wyraźnie. Na ekranie widzę też, że pędzi pan na mostek Challengera. Średnie tempo: pięć czterdzieści na kilometr. Mógłby pan trochę przyspieszyć.

– Wypadłem z formy.

– W to nie wątpię, ale kończy nam się tu…

Naraz połączenie zostało przerwane. Loïc mimowolnie się zatrzymał i podniósł ramię, by spojrzeć na wyświetlacz. Stuknął w niego.

– Gideon?

Nikt nie odpowiadał. Yorktown musiał zaatakować.

– Jaccard do ISS Kennedy’ego.

Gdy ponownie nic nie usłyszał, puścił się pędem w kierunku mostka. Tym razem nie był to spokojny bieg, ale szaleńczy sprint. Dotarłszy na miejsce, dopadł do fotela dowódcy i natychmiast aktywował HUD. Szklana kopuła nasunęła mu się na głowę, a potem zobaczył odczyty ze wszystkich systemów.

Wyświetlił obraz z kamer na głównym ekranie, jednocześnie uruchamiając silniki manewrowe. Najpierw musiał zmienić pozycję, potem będzie się martwił innymi rzeczami. Skierował się ku niższej orbicie.

Na ekranie widniał wygasły kadłub Kennedy’ego. Zazwyczaj świeciło się kilka punktów, oświetlone były także napis i numer rejestracyjny jednostki. Teraz okręt był dryfującą bryłą, zza której wyłaniał się V-kształtny statek.

Loïc przekonał się, że jest wywoływany. Ściągnął HUD i stanął przed jedną z konsol. Wziąwszy głęboki oddech, aktywował komunikację obustronną.

– Major Jaccard, oczywiście – odezwał się mężczyzna z czerwonymi, błyszczącymi oczyma.

– Tak jest, kontradmirale.

– Nie musisz mi salutować. Z tego co wiem, wchodzimy w szeregi dwóch zupełnie różnych armii.

– Nie tak różnych, jak…

– Mniejsza z tym – uciął rozmówca.

Loïc w tyle zobaczył Ellyse. Lekko krwawiła z nosa, ale nie wyglądało na to, by wyrządzili jej większą krzywdę. Z całą pewnością jednak biła się z myślami i sprawiała wrażenie, jakby ostatkiem sił powstrzymała się przed ruszeniem na któregoś z porywaczy.

– Ma pan na pokładzie moich ludzi – odezwał się Jaccard. – Nalegam na ich rychły powrót, co z pewnością pan rozumie.

– Oczywiście – odrzekł Ingo Freed. – Ale porozmawiamy o tym, gdy zakończymy sprawę Challengera.

– Nie zamierzam nic kończyć.

– Więc ma pan nielichy problem – odparł czerwonooki, wbijając wzrok w obiektyw. – Pański statek został unieszkodliwiony. Pozwoliłem sobie dokonać dość precyzyjnego ataku, z pominięciem najważniejszych systemów. Nie musi się pan obawiać o swoich podkomendnych, podtrzymywanie życia nie ucierpiało. Pozostałe układy będą jednak wymagać sporo roboty i iskry geniuszu, jeśli mają jeszcze kiedykolwiek zadziałać.

Loïc miał ochotę splunąć na ekran. Wiele był w stanie znieść, ale nie to, że ktoś chciał zrobić z Kennedy’ego dryfujący wrak.

– Przekazałem pozostałym ISS-om, by nie zbliżały się do Yorktown. Jeśli przekroczą wyznaczony perymetr, spotka ich taki sam los, jak pańską jednostkę.

– Pierdol się.

Kontradmirał wyglądał, jakby ubodło go to, że major użył prostej obelgi. Przez moment milczał, nadal świdrując go wzrokiem.

– Takie zachowanie nie licuje z oficerskim kodeksem moralnym.

– W dupie mam kodeks. Pana zresztą też.

– W takim razie nie mamy o czym rozmawiać.

– Zgadzam się.

– I to oznacza, że zgadza się pan również na śmierć.

– Jeśli tego będzie wymagała sytuacja, jak najbardziej.

Ingo Freed pokręcił głową, po czym obejrzał się na Ellyse.

– Ten człowiek nie rozumie, że ma na pokładzie narzędzia Szatana.

– Że co? – rzucił Loïc.

Kontradmirał znów na niego popatrzył. Tym razem przez moment przyglądał mu się w milczeniu, zanim się odezwał.

– Ma pan szansę, by to wszystko zakończyć – powiedział. – Niech pan zniszczy te diabelskie pomioty, nim będzie za późno. Oszczędzę pański statek.

Nozomi wstała ze swojego miejsca, ale jeden z załogantów natychmiast się przy niej znalazł. Spojrzał pytająco na dowódcę, a ten odprawił go ruchem ręki.

– Spokojnie tam – powiedział Jaccard, obserwując, jak mężczyzna wyprowadza szarpiącą się Ellyse. – To moja radiooperatorka – dodał, jakby miało to dla rozmówcy jakiekolwiek znaczenie.

– Wiem, kim ona jest. Wiem także, że mam w celi upadłego anioła.

– Przepraszam, kogo?

– My znamy go jako Imada Rehmaniego.

– O czym pan mówi?

– O człowieku, którego pańska podkomendna nazywa Dija Udinem.

Jaccard chętnie wszedłby w polemikę z dowódcą Yorktown, tłumacząc mu, że nawigator ma tyle wspólnego z jakimkolwiek aniołem, co ISS z pływaniem po morzach i oceanach. Rozmówca jednak ciągnął dalej.

– Ostatnia szansa – powiedział. – Zaraz znajdziemy się w pozycji do strzału.

– Zobaczymy.

– Widzę pańskie manewry. Sądzi pan, że ta rozmowa zajęła moją uwagę na tyle, by przymknąć na to oko?

– Nie. Co nie zmienia faktu, że niełatwo będzie pójść za Challengerem w atmosferę. Pańska kolubryna z pewnością zniesie to znacznie gorzej.

– To się okaże.

– A więc zapraszam – odparł Jaccard, a potem skierował okręt bliżej Ziemi. Nie wprowadzał kursu, nie było na to czasu. Ustawił jedynie kierunek, a potem włączył pełny ciąg silników. Gdyby nie iniektory, z pewnością poczułby mocne szarpnięcie. Challenger pomknął na niższą orbitę, a Yorktown natychmiast puścił się w pogoń.

– Dzieli nas kilkaset lat rozwoju, majorze.

– Nadrobię to bystrością umysłu.

Odbił w bok. Nie aktywował zaprogramowanych manewrów, sądząc, że są one doskonale znane systemom przeciwnika – postanowił każdą zmianę wprowadzać manualnie. Zabierało to trochę więcej czasu, ale dawało nadzieję, że Yorktown automatycznie nie skontruje jego posunięcia. A im niżej Jaccard się znajdzie, tym lepiej dla niego.

Wpadł w dolne warstwy atmosfery, rozgrzewając kadłub do czerwoności. Języki ognia pojawiły się na głównym wyświetlaczu, a iniektory powoli przestawały spełniać swoją funkcję. Challengerem trzęsło jak liśćmi podczas wichury, ale major nie miał zamiaru zwalniać.

– Niech pan robi tak dalej – odezwał się Ingo Freed. – Zaoszczędzi mi pan roboty.

Wiązka laserowa z Yorktown liznęła sterburtę Challengera i pomknęła w kierunku powierzchni planety. Loïc szybko zmienił kurs, choć na niewiele się to zdało – statek nie reagował już odpowiednio szybko na wprowadzane zmiany. Trzęsło nim coraz bardziej, a Jaccard zaczynał już odczuwać przeciążenie.

– Dokąd pan chce uciec? – zapytał kontradmirał. – Nie ma tu gdzie się ukryć.

– Może coś sobie znajdę.

Yorktown spróbował jeszcze raz, tym razem wysyłając kilka salw. Jedna z nich sięgnęła rufy okrętu i na moment wszystkie wyświetlacze zgasły. Potem zamrugały kilka razy, jakby systemy zastanawiały się, czy odmówić posłuszeństwa. Ostatecznie włączył się tryb awaryjny, a praca komputera pokładowego się ustabilizowała. Jaccard nadal mknął w kierunku Ziemi z zawrotną prędkością, zostawiając za sobą warkocz ognia.

Nie miał pojęcia, jak się ratować.

Liczył na to, że pomogą mu pozostałe statki, jak tylko ściągnie Yorktown z orbity. Najwyraźniej jednak Romanienko nie znalazła sposobu, by uratować zarodki, i dała reszcie rozkaz, by wycofać się w niezagrożone miejsce.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю