Текст книги "Echo z otchłani"
Автор книги: Remigiusz Mróz
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 16 (всего у книги 20 страниц)
Westchnął, ruszając na zewnątrz. Wprawdzie nie było możliwości, by znalazł Yan’ghati na Rah’ma’dul, ale chciał zobaczyć, jak wygląda planeta, która stała się cmentarzyskiem ludzkości i wielu innych ras.
Przekroczywszy próg, zdał sobie sprawę, że powoli zaczyna tracić nadzieję. Jeśli w najbliższym czasie nie trafi na jakiś trop, wyimaginowany Alhassan będzie jego najmniejszym problemem.
Lindberg rozejrzał się po okolicy, nie dostrzegając niczego ponad normę. Westchnął, po czym wrócił do Terminala. Aktywował konchę i wybrał tunel na Quae’hes, bez większej nadziei. Potem znikł.
6
Ellyse z trudem złapała oddech.
Miała wrażenie, jakby jej płuca rozrywał palący ogień. Chciała krzyknąć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Pierwszą myślą nie było to, że nadal żyje, ale to, że czuje wilgoć w ustach. Nie była już odwodniona.
Nie potrafiła jednak nic zobaczyć.
Jej oczy zalewała przeraźliwa jasność, która zdawała się wnikać przez nerwy prosto do mózgu. Była jak całe miriady ostrych szpikulców, przebijających głowę na wylot. Nozomi próbowała zamknąć powieki, ale nie potrafiła. Chciała potrząsnąć głową, ale uświadomiła sobie, że jest unieruchomiona.
Potem zdała sobie sprawę, że leży zanurzona w jakiejś cieczy – stąd wilgoć w ustach.
Zaczęła panikować, ale wszystko nadal odbywało się jedynie w jej umyśle – ciało nie poruszyło się choćby o milimetr. Po kilku chwilach zaczęła powtarzać sobie, że żyje i wszystko jest w porządku. Stopniowo się uspokajała – przynajmniej do momentu, gdy stwierdziła, że pierwotne założenie mogło być błędne.
Mogła nie żyć.
To, czego doświadczała, mogło być życiem pozagrobowym.
Gdy tylko ta myśl nadeszła, Nozomi znów zaczęła rzucać się na boki i krzyczeć – i nadal wszystko odbywało się wyłącznie w jej głowie.
Dopiero po jakimś czasie emocje znów opadły. Ellyse brała głębokie, lepkie wdechy, czekając.
W końcu wyciszyła się i zapadła w błogi sen, a gdy się obudziła, nie znajdowała się już w tym samym miejscu. Ponownie miała kontrolę nad własnym ciałem. Mogła się podnieść i dostrzec, gdzie jest.
Pomieszczenie było ascetyczne, miało kilka łóżek i masę aparatury podwieszonej u sufitu. Wszystko sprawiało wrażenie, jakby było pozbawione kątów prostych. Kształt tego miejsca przywodził na myśl kilka zlepionych ostrych brył. Stożki i inne elementy wystawały ze ścian, jakby celowały w Ellyse.
– Gdzie ja jestem? – zapytała, rozglądając się.
Jak na komendę kilka ostrych kształtów skierowało czubki w jedno miejsce, a potem rozsunęło się. We wnęce, która się ukazała, pojawiła się postać doskonale znana Nozomi.
Wbiła wzrok w Dija Udina… Imada Rehmaniego czy inną kopię tej samej osoby. O ile w ogóle osobą można było to nazywać.
Obcy patrzył na nią z zaciekawieniem, jakby dziwił się, że nie zareagowała na jego widok nerwowo. Dał krok w przód, a stożki za nim natychmiast się rozsunęły i wnęka znikła.
– Nozomi Ellyse? – zapytał głosem Dija Udina.
– Jak widać – odparła, siadając na łóżku.
Czuła się nadzwyczaj dobrze. Prawdę mówiąc, lepiej niż kiedykolwiek.
– Özgür Kolay – przedstawił się klon.
– Nie sądzę.
– Słucham?
– Nie sądzę, byście mogli rościć sobie prawo do imion i nazwisk.
Özgür przechylił głowę na bok i przyjrzał się jej, jakby była jakimś egzotycznym okazem.
– Wiesz, gdzie jesteś?
– Mogę się tylko domyślać – odparła, rozglądając się. – To statek Pradawnych… a przynajmniej jednej z dwóch ras, które tak określamy.
Kolay cofnął się. Poza cechami fizycznymi w niczym nie przypominał Dija Udina, którego znała.
– Skąd to wiesz?
– Zdążyłam nauczyć się tego i owego.
A raczej zrobił to Håkon, a potem mnie przekazał informacje, dodała w duchu. Obcy nie musiał tego jednak wiedzieć. Nozomi patrzyła na niego, czekając, aż się odezwie. Ten zaś zdawał się dogłębnie namyślać. Dopiero po kilku chwilach nerwowego wyczekiwania powiedział:
– Jeden z naszych zwiadów odnalazł cię na Rah’ma’dul. Balansowałaś na granicy śmierci.
– Niestety tak się dzieje, kiedy zabraknie wody.
– Nie był to twój czas.
– Z pewnością nie.
– Nie pochodziłaś z tamtego okresu – doprecyzował Özgür.
– Całkiem możliwe, że nie.
Zbliżył się o krok, a potem spojrzał na nią z góry.
– Najlepiej będzie, jeśli wszystko mi powiesz. Po dobroci.
Przypuszczała, że to nie czcze groźby. Jeśli ta rasa potrafiła doprowadzić ją do stanu używalności po tak bliskim spotkaniu ze śmiercią, z pewnością była także władna wymusić jej współpracę.
– Nie mam zamiaru się stawiać – zapewniła go. – Pytaj, a wszystko wam powiem.
– Z jakiego czasu pochodzisz?
Mimo właśnie złożonej deklaracji zamilkła. Uświadamiała sobie możliwe implikacje odpowiedzi – jeśli oznajmi Prastarym, że zbiegli z proelium, ci z pewnością podejmą kroki, by do tego nie dopuścić.
Zasadniczo była to niepokojąca konkluzja.
Zaraz potem Ellyse zdała sobie jednak sprawę z tego, że jest wręcz przeciwnie. Jeśli tak się stanie, ona osiągnie swój cel. Kennedy nigdy nie opuści orbity Rah’ma’dul i nigdy nie wróci na Ziemię. Meaza Endale i jej wątpliwe moralnie społeczeństwo przetrwają.
Mogła zrobić to, co zamierzała. Zabić ich wszystkich i tym samym ocalić resztę.
– Z jakiego czasu pochodzisz? – zapytał jeszcze raz Kolay.
– Z twojej przyszłości.
– Jakim sposobem podróżujesz tunelami?
– Słucham?
– Nie posiadasz la’derach, nie nosisz też śladów jej użytkowania.
Ellyse słuchała go tylko pobieżnie. Wiedziała, co musi zrobić, ale była świadoma także tego, że wyda wyrok na wszystkich bliskich jej ludzi. Z drugiej strony, i tak czekała ich śmierć.
Nabrała tchu, a potem wbiła wzrok w oczy Özgüra.
– Do otwarcia korytarza użyłam ciała jednego z Diamentowych – powiedziała.
Patrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem, a ona dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że jej obecność na Rah’ma’dul musiała stanowić nie lada enigmę dla Prastarych. Dotychczas byli zapewne przekonani, że kontrolują każdy aspekt proelium, że przewidzieli każdą możliwość.
– Żebyś to zrozumiał, muszę zacząć od początku – powiedziała.
Kopia Dija Udina skinęła głową.
– Ale nie będę się powtarzać, więc zaprowadź mnie do kogoś, kto zrobi z mojej wiedzy użytek – dodała, wstając z łóżka. Sądziła, że zachwieje się na nogach, ale szybko przekonała się, że nic takiego się nie stanie. Ruszyła w kierunku Kolaya, a ten machinalnie cofnął się o krok.
– Boisz się mnie? – zapytała rozbawiona.
– Nie możesz opuścić tego miejsca – odparł spokojnie Özgür. – I nie wolno ci rozmawiać z nikim prócz mnie. Możesz być jednak pewna, że przekażę wszystko pozostałym.
– Czyli komu?
Nie odpowiedział, wlepiając w nią obojętny wzrok.
– Przykro mi – dodała. – Ale nie idę na taki układ.
– W takim razie nie mamy o czym rozmawiać. Wyciągniemy z ciebie tę wiedzę inaczej.
Obrócił się, a stożki natychmiast przesunęły się w jego kierunku i aktywowały wyjście. Ellyse zaklęła w duchu, uznając, że przegrała tę niewielką próbę sił. Ledwo przekroczył próg, a go zatrzymała.
Potem przysiadła na skraju łóżka, zastanowiła się i zaczęła mówić. Zaczęła od samego początku, gdy Kennedy odebrał sygnał z Accipitera – i ze zdziwieniem przekonała się, że Kolay wie, o czym mówi.
Nie znajdowała się więc w przeszłości względem tego momentu. Może trafiła do niej na Rah’ma’dul, ale po opuszczeniu tej planety Terminalem możliwości były przecież nieograniczone.
Postanowiła mówić dalej i dzięki temu spróbować coś ustalić. Powiedziała klonowi o wiadomości, którą Gideon przekazał Håkonowi – i która uruchomiła ciąg zdarzeń ostatecznie prowadzący do ucieczki z proelium. Gdy tylko wspomniała o Yan’ghati i ich roli w tym procesie, Özgür natychmiast się ożywił. Słuchał z chorobliwą ciekawością, jakby tylko czekał, by stąd wyjść i zacząć polować na zbuntowany odłam Diamentowych.
Nozomi zakończyła swoją opowieść na tym, jak wraz z Channary Sang użyły ciała jednego z nich, a potem przeszły do Terminala.
Wiedziała, że przypieczętowała swój los – swój i wszystkich towarzyszy, bo w jakimkolwiek punkcie w czasie by była, informacja trafi do odpowiednich uszu. Jednocześnie jednak ocaliła Ziemię przed wymarciem.
A przynajmniej tak jej się wydawało.
7
Håkon miewał momenty świadomości.
Pierwszy błysk nastąpił na moment przed tym, jak przeniósł się ze swojego ciała do głowy Gideona. Wtedy go nie odnotował, ale po jakimś czasie wyłowił to wspomnienie z mroku niepamięci.
Drugi błysk nastąpił jakiś czas po tym, jak ciało Hallforda zostało wyrzucone w próżnię. Śmierć nastąpiła nagle, a potem długo nie działo się nic. Håkon był nieświadomy, ale jednocześnie towarzyszyło mu przedziwne uczucie mijającego czasu.
Trzeci błysk miał miejsce, gdy Ellyse i Sang otworzyły tunel na górzystej planecie. I ten był najgorszy. Ten spowodował, że umysł Lindberga na powrót się włączył – ale jednocześnie nie zaskoczył zupełnie, wchodząc w jakiś rodzaj lekkiego uśpienia.
Wiedział, czym było spowodowane. Nozomi zabrała konchę, z którą jego jaźń była immanentnie związana. Od kiedy po raz pierwszy ją założył, stała się częścią jego, a on częścią jej… czy raczej tego, co sobą reprezentowała.
Skandynaw nadal nie wiedział, czym jest owo „to”. Był jednak przekonany, że prędzej czy później dane mu będzie się tego dowiedzieć. La’derach prowadziła go, pokazywała mu drogę, a nawet powodowała, że czuł przymus podejmowania pewnych działań. Nie miał wątpliwości, że ostatecznie doprowadzi go do odpowiedzi.
Musiał tylko przeżyć wystarczająco długo. A ściślej mówiąc, musiał zostać wskrzeszony w odpowiednim czasie, nim kriokomora wyczerpie źródło swojego zasilania.
Pamiętał, że koncha chciała, by pojawił się na Ziemi. Chciała, by doszedł do tego, dlaczego Kennedy’ego wysłano na ratunek z tak wielkim pośpiechem, ignorując wszystkie względy bezpieczeństwa.
Pamiętał doskonale, jaki czuł przymus, by się tego dowiedzieć. Pozostałym członkom załogi zdawało się to nieistotne – w jego wypadku zapewne byłoby tak samo, gdyby nie maska. Wtedy działał na podstawie podświadomego rozkazu, teraz był autentycznie ciekaw. Coś było na rzeczy. Coś naprawdę ważnego.
8
Ellyse została sama na kilkanaście godzin. Kopia Dija Udina oznajmiła, że musi przedstawić tę sprawę „całemu gremium”, cokolwiek mogło to oznaczać. Mieli zastanowić się i podjąć decyzję co do losu dziewczyny i przydatności informacji, które przekazała.
Czas mijał wolno, a jedynym zajęciem Nozomi było ściganie się z własnymi myślami. Starała się je ignorować, ale bezskutecznie. Wciąż powracała świadomość, że wszyscy, których znała, już nie żyją. Zaraz potem uzmysławiała sobie, że po dotarciu na Rah’ma’dul, obiektywnie rzecz biorąc, jeszcze się nie urodzili. Wszystko było względne.
Myśli biegły dalej, a ona zupełnie się gubiła. Nie wiedziała już, czym są przeszłość i przyszłość – ani tym bardziej, gdzie leży teraźniejszość i jaki ma wpływ na pozostałe płaszczyzny.
Tych kilkanaście godzin należało do jednych z najbardziej męczących w jej życiu. Gdy Kolay pojawił się z powrotem, odetchnęła z ulgą, bez względu na to, jakie wieści jej przynosił.
– Za mną – powiedział, po czym obrócił się i przeszedł przez wnękę w ścianie.
Ellyse nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
Szli długimi, wąskimi korytarzami. Ich ściany pokryte były małymi wypustkami, zapewne czubkami kolejnych brył. Wszędzie panował półmrok, jaki Nozomi kojarzył się z czasem tuż przed wschodem słońca. Przedświt. Gdzieś na horyzoncie majaczy już niewyraźna łuna, ale świat nadal zatopiony jest w ciemności.
Tunele zakręcały to w lewo, to w prawo i zdawały się nie kończyć. Po którymś skręcie Özgür zatrzymał się przed jedną ze ścian, a potem przesunął ręką przed stożkiem przed sobą. Kilkadziesiąt z nich natychmiast skupiło się w jednym miejscu, a potem ukazała się wnęka. Kolay przeszedł przez nią, a Ellyse ruszyła za nim.
Znalazłszy się w przestronnym pomieszczeniu przywodzącym na myśl Terminal, powiodła wzrokiem wokół. Widziała, że była tutaj galeria, kilka metrów nad podłogą – panował tam jednak nieprzenikniony mrok i nie mogła dojrzeć, kto się na niej zgromadził.
Özgür poprowadził ją na środek pomieszczenia. Gdy zajęła wyznaczone miejsce w niewielkim kole, jego obrys w podłodze natychmiast rozbłysnął jaskrawym światłem. Nozomi musiała osłonić oczy.
– Będę mówił w ich imieniu – odezwał się obcy.
– Ich?
– Przekazałem im wszystko, co mi powiedziałaś.
Ellyse przypuszczała, że niczego więcej o „nich” się nie dowie. Próbowała dojrzeć, kto znajduje się na galerii, ale teraz dodatkowo sytuację komplikowała dobywająca się z podłogi kurtyna światłości.
– Skoro wszystko wiedzą, po co tu jestem?
– Muszą poznać szczegóły – odparł obcy. – Mają wiele pytań.
Nozomi skinęła głową, sądząc, że to wystarczy za odpowiedź – była lepiej niż dobrze oświetlona.
– Udzielisz odpowiedzi – dodał Özgür.
– Być może.
– Od tego wszystko zależy.
– Nie wątpię.
– Przyszłości nie można zmienić – dodał beznamiętnym głosem Kolay. – Wszystko już się wydarzyło i zostanie powtórzone w kole czasu.
– Tak, coś wiem o tej teorii…
– A jednak twoje pojawienie się może temu przeczyć.
Ellyse na moment zamilkła, dopiero teraz przyswajając to, co usłyszała. Jeśli Prastara rasa obcych – budowniczych Terminala – twierdziła, że czasu nie da się zmienić i istnieje tylko jedna jego linia, to najwyraźniej musiało tak być. Teoria samospójności Nowikowa, o której mówił Håkon, znalazła ostateczne potwierdzenie. Istniała tylko jedna wersja zdarzeń. Jedna linia. Niezmienna, uniwersalna i stała. I żadne machinacje w przeszłości nie zdołają jej zmienić – bo to właśnie one w pierwszej kolejności ją ukształtowały.
Ale w takim razie dlaczego ją wezwano? Najwyraźniej coś musiało być na rzeczy, coś w konstrukcji wszechświata musiało ulec zmianie. Była to niepokojąca myśl – szczególnie że wiązało się to z nią samą.
– W jakim sensie moje pojawienie się może przeczyć niezmienności czasu? – zapytała.
– Nie pojawiałaś się wcześniej.
– Słucham?
– Nie wykryto twojej obecności w żadnym okresie.
Nie było to specjalnie pouczające stwierdzenie.
– Co to znaczy? – zapytała.
Klon Dija Udina przez moment milczał, zastanawiając się. Istoty na galerii musiały zorientować się, że mają do czynienia z przedstawicielką gatunku, który nie do końca ogarnął umysłem zawiłości wszechświata.
– Czas nie ma znaczenia – odezwał się w końcu Özgür.
– Tak, przypuszczam, że dla was nie ma.
– Jest elementem subiektywnym.
Ellyse spojrzała na zaciemnione postacie.
– Nie istnieje w żadnej formie, jaką postrzega twój umysł.
– Więc chyba będziecie musieli mi to wytłumaczyć.
– Nie.
– Nie? To jak ja mam cokolwiek wyjaśnić?
– Musisz zrozumieć tylko tyle, że dotychczas występowałaś jedynie w określonym układzie. Teraz opuściłaś ten układ. W jaki sposób to zrobiłaś?
– Nie wiem.
– Wydarzyło się coś łamiącego permanencję czasu.
– To znaczy, że coś się zmieniło? – zapytała. – Z waszej perspektywy?
– Czas nie ma perspektyw.
Ellyse podrapała się po skroni.
– Ale jeśli zaszłaby jakaś zmiana w linii czasu, nie zauważylibyście jej, bo wciąż w niej egzystujecie – drążyła, próbując dojść do sedna. – W takim razie na jakiej podstawie uważacie, że jednak coś się zmieniło?
– Czas nie jest subiektywny.
– Tak, już to mówiłeś – bąknęła. – Macie jakiś sposób, by widzieć go obiektywnie? – zapytała, nagle zaczynając rozumieć. – Zaraz… Potraficie spojrzeć na wydarzenia jako dziejące się nieustannie, a nie jako przeszłość, teraźniejszość i przyszłość?
Kopia Dija Udina nie odpowiadała.
– Jesteście jak kontroler lotów, który na ekranie przed sobą ma trasy przelotów… z tym że to nie przewidywana trajektoria, a realny ruch każdej jednostki. Na całym świecie.
– Ta analogia jest nam nieznana – odparł Kolay.
– Ale trafna – skwitowała pod nosem Ellyse. Nie rozumiała może wszystkiego, ale z tego doskonale zdawała sobie sprawę. Dotychczas na ekranie jej samolot podążał swoim wcześniej ustalonym kursem. Teraz zmienił kierunek i nagle pojawił się w miejscu, gdzie być nie powinien.
– By zapobiec ucieczce z proelium, musimy znać szczegóły – dodał Özgür.
– Jakie?
– Musimy wiedzieć, gdzie i kiedy przebywa ten, którego nazywasz Håkonem Lindbergiem.
– Nie możecie tego zobaczyć?
– Nie.
– Dlaczego?
– Mamy wgląd w to, co potrafimy zobaczyć.
– Jak każdy, ale…
– Możemy spojrzeć tam, gdzie skierujemy wzrok.
Nozomi potrząsnęła głową.
– Mniejsza z tym – odparła. – Powiem wam, co wiem.
Obcy milczał przez kilka chwil i Ellyse przypuszczała, że odbiera instrukcje od istot zgromadzonych ponad nimi.
– Czego oczekujesz w zamian? – zapytał w końcu.
– Przeżycia – odparła bez zastanowienia. Miała wiele godzin, by rozważyć, jak to rozegrać. I zamierzała czekać, aż obcy zapytają o cenę tych informacji. – Przeżycia swojego i Håkona.
– To niemożliwe. Jeśli jest obecny w przeszłości, nie możemy naruszać jego roli.
– Jest na planecie, z której dotarłam na Rah’ma’dul. Jego ciało przestało funkcjonować, ale wierzę, że umysł nie.
Znów w pomieszczeniu zaległa cisza – absolutna, żadne urządzenie nie wydawało tu choćby cichego szmeru.
– Skąd takie przekonanie? – zapytał Özgür.
– Håkon nosił konchę. La’derach.
Ledwo wypowiedziała to słowo, a Kolay wpadł do świetlistego kręgu i zacisnął dłoń na jej szyi. Ellyse wydała z siebie stłumiony okrzyk, chwytając napastnika za ręce.
Patrzył jej prosto w oczy, zaciskając chwyt coraz bardziej. Starała się wychrypieć pytanie, ale nie zdołała.
W końcu podniósł wzrok, a potem ją wypuścił. Nozomi złapała się za szyję i zaczęła kaszleć. W głowie lekko jej się kręciło.
– Co to ma być… – wychrypiała.
Özgür milczał, wycofując się powoli. Gdy podniosła wzrok, zobaczyła, że patrzy na nią z czystą furią w oczach. Bez słowa wszedł w światłość, a potem znikł. Nozomi klęczała pośrodku kręgu, zbyt zdezorientowana, by zebrać myśli.
Milczenie przeciągało się, a Ellyse czuła narastające w niej napięcie.
– W jaki sposób Håkon Lindberg wszedł w posiadanie la’derach? – rozległ się głos, który nie należał do Kolaya.
– Najpierw ustalmy warunki…
– Odpowiedz na zadane pytanie.
– Nie – odparła Nozomi, podnosząc się na trzęsących się nogach. – Najpierw dogadamy się co do rzeczy, które mnie interesują. Dopiero potem zajmiemy się tym, co interesuje was.
– W jaki sposób Håkon Lindberg wszedł w posiadanie la’derach?
– Nie uzyskacie odpowiedzi, jeśli nie zagwarantujecie mi tego, czego oczekuję.
Znów zaległa cisza.
– Nie wiesz, o co prosisz – odezwał się Özgür. – Jeśli otrzymamy od ciebie informacje, linia czasu ulegnie zmianie.
– Domyślam się. W końcu o to chodzi, prawda?
Kolay nie odpowiadał, za to włączył się drugi głos:
– Håkon Lindberg i Nozomi Ellyse przestaną istnieć.
– Nie wydaje mi się.
– Po zniszczeniu okrętu ISS Kennedy przestanie istnieć cała załoga. Nozomi Ellyse nigdy nie dotrze na planetę, na której aktywowała tunel.
– Zdaję sobie z tego sprawę – odparła. – Ale wiem też, że wy egzystujecie poza czasem. Sami to stwierdziliście, prawda?
Uznała, że cisza w tym przypadku jest odpowiedzią twierdzącą.
– Chcę, byście wyjęli mnie i Håkona poza ramy czasu.
Nie wiedziała, czy to możliwe, ale skoro Prastarzy egzystowali na jakiejś obiektywnej płaszczyźnie, gdzie mogli bawić się w kontrolera lotów, być może i dla nich byłoby to osiągalne.
– To warunek postawiony przez Nozomi Ellyse?
– Tak.
Na galerii ponownie zapanowało milczenie. I ponownie oznaczało zgodę.
9
Håkon nie miał pojęcia, co się dzieje ani gdzie się znajduje. Pozostawał w pełni świadomy, ale nie potrafił wyjrzeć poza granice własnego umysłu.
Do czasu.
W pewnym momencie otworzył oczy. Poczuł podnoszące się powieki. Swoje ciało.
Zobaczył nad sobą stożkowate kształty i pochylającą się Ellyse. Przesłona komory kriogenicznej była otwarta, a on leżał w niej z konchą na twarzy. Czuł jej obecność.
– Håkon?
Chciał zapytać, co się stało, ale z jego gardła wydobył się tylko niewyraźny charkot. Nozomi ostrożnie wsunęła ręce pod jego plecy i pomogła mu usiąść. Omiótł wzrokiem okolicę. Nie znajdował się w pomieszczeniu do diapauzy – i chwilę trwało, nim uświadomił sobie, gdzie jest.
– Nie… – powiedział.
Krążownik Prastarych. Widział go wraz z Ev’radatem, gdy opuścili bańkę czasoprzestrzenną. Potem pojawił się wahadłowiec, dalej klony Dija Udina… i Ev’radat zdradził go, przynajmniej pozornie. W rzeczywistości sprawił, że Lindberg wrócił do swojego czasu i mógł kontynuować plan ucieczki z Rah’ma’dul.
– Nie… – powtórzył. – Nie możemy tu być.
– Wiesz, gdzie jesteśmy?
Nie były to najlepsze pierwsze słowa, jakie mógł skierować do Ellyse, ale niespecjalnie się tym teraz przejmował.
– Wiem – odparł. – W dalekiej przeszłości, na jednostce Prastarych. Ellyse, musimy natychmiast…
– Wszystko ci wytłumaczę – przerwała mu.
Tembr jej głosu był tak ciepły i spokojny, że Lindberg poczuł się zbity z tropu.
– Nic złego nas nie spotka – powiedziała. – Uspokój się.
– Jesteśmy na okręcie wroga – odparł, kręcąc głową. Naraz jednak dotarło do niego, że Nozomi doskonale zdaje sobie sprawę z tego, gdzie się znaleźli i co tutaj robi. Spojrzał jej prosto w oczy i trwali tak przez kilka chwil, nie poruszając się.
Potem Håkon oparł się o kapsułę.
– Co się ze mną stało? – zapytał.
– Ciało Gideona…
– Tak, pamiętam ten sąd kapturowy i karę śmierci. Co było później?
– Musiałam improwizować.
Rozejrzał się, uzmysławiając sobie, że Ellyse poszła z organizatorami proelium na jakiś układ. Trudno było oswoić się z tą myślą – i jeszcze trudniej przychodziło mu rozwinięcie jej. Dlaczego miałaby się z nimi dogadywać? I jak? Co takiego mogłaby im zaoferować, że wyciągnęli do niej pomocną dłoń?
Ściągnął naprawioną la’derach, po czym wziął ją za rękę.
– Opowiedz mi wszystko.
– Z chęcią. Ale najpierw po prostu mnie obejmij, do cholery.
Zrobił to, już kiedy kończyła zdanie. Przywarli do siebie mocno i trwali tak przez kilka chwil, zanim Håkon odsunął ją, a potem pocałował. Uczucie było cudowne – tym cudowniejsze, że ostatnim razem z trudem w ogóle na niego spoglądała. Teraz chłonęli się niczym dwójka nastolatków przy pierwszym zbliżeniu. Lindberg poczuł, jak wzbiera w nim podniecenie, ale Ellyse szybko się od niego oderwała.
– Muszę ci… wszystko… powiedzieć – zdołała wydusić w przerwach między kolejnymi pocałunkami.
– Później.
Håkon uniósł ją lekko i przycisnął do kapsuły. Zareagowała szybko, podnosząc uda i oplatając go nogami.
– Obawiam się, że to nie może czekać – powiedział.
– Będzie musiało – odparła z uśmiechem. – Nie jesteśmy tu mile widziani. Przynajmniej nie na tyle, żeby nadużywać gościnności.
Spojrzał na nią z odległości kilku centymetrów. Była piękna jak zawsze, emanowała delikatnością i patrzyła na niego tak, jakby nic innego się nie liczyło.
– Słyszysz? – zapytała.
– Głośno i wyraźnie, ale…
– Żadnych ale.
– W porządku. Mów.
Zrobiła to, używając niedomówień, skrótów myślowych i eufemizmów, by nikt z przysłuchujących im się zapewne obcych nie dowiedział się zbyt wiele. Przez cały ten czas nie odrywała spojrzenia od jego oczu i nie przestawała mocno oplatać go w pasie nogami. Początkowo sądził, że chce mu tym pokazać, jak bardzo jej go brakowało. W miarę jak snuła swoją opowieść, uświadomił sobie, że zamierza go przytrzymać.
Jego pierwszą reakcją był gniew. Dopóki nie usłyszał wszystkiego, co miała mu do powiedzenia, uczucie w nim wzbierało. Gdzieś z tyłu głowy jednak cały czas miał świadomość, że Nozomi nie postąpiłaby nieroztropnie.
Nie odzywał się słowem, dopóki nie skończyła.
– Rozumiem – powiedział później.
Czekała, aż rozwinie, nerwowo wpatrując się w jego oczy. Lindberg nie miał jednak nic więcej do dodania. Nie teraz, gdy emocje jeszcze w nim buzowały.
– Håkon? – zapytała po chwili. – Muszę wiedzieć, czy…
Znów ją pocałował. Był to najlepszy komentarz, jaki przyszedł mu do głowy.
– Musisz zrozumieć, że z mojego punktu widzenia oni wszyscy już nie żyli, gdy podejmowałam decyzję – dodała po chwili. – Ty także.
– Wiem.
– Poświęcenie nas wszystkich w przeszłości było niewielką ceną za uratowanie całego gatunku.
Kiwnął głową.
– Wiem – powtórzył. – Tak zdroworozsądkowo, zrobiłaś dokładnie to, co powinnaś…
– Ale?
– Ale wciąż mam wrażenie, jakbyśmy odarli się ze wspomnień i… z życia.
– My?
– Mam na myśli tych „nas”, którzy nie opuszczą proelium. Albo w ogóle nie będą w nim uczestniczyć… Być może Diamentowi zniszczą Accipitera, a na jego miejsce wytypują inny okręt. Zaoszczędzi im to trochę problemów, prawda?
Tym razem to ona pokiwała głową w milczeniu.
– I nadal nie rozumiem, co sprawiło, że możemy zmienić linię czasu.
– Ja też nie. I nie wiem nawet, czy Prastarzy rozumieją.
Jeśli tak było w rzeczywistości, nie mogli być pewni, że ten plan się powiedzie. Jeżeli sami budowniczowie Terminala nie wiedzieli, w jaki sposób Ellyse przełamała permanencję czasu, być może w istocie tego nie zrobiła.
– Wątpisz, że cokolwiek się uda zmienić? – zapytała.
– Nie wątpię – skłamał, przypuszczając, że mogą być obserwowani. – Jesteśmy tu, a to znak, że coś się wydarzyło. Powstał jakiś wyjątek w mechanizmie czasoprzestrzeni, który dozwolił wprowadzić zmianę.
Nozomi skinęła niepewnie głową.
– Zresztą to sprawa Prastarych – dodał.
– Zgadza się. Kiedy wprowadzą swoje plany w życie, nas już tu nie będzie.
– Nie?
– To była część umowy.
Lindberg spodziewał się, że o to zadbała. Jeśli rzeczywiście informacje od Ellyse mogły w jakiś sposób zmienić bieg wydarzeń, to siłą rzeczy zmieniłyby także ich obecną sytuację – przestaliby istnieć.
– I? – dopytał. – Jaki jest plan gry?
– Na czas zmian wejdziemy do tunelu. I wyjdziemy z niego, gdy już będzie po wszystkim.
– To wystarczy?
– Tak twierdzą Prastarzy.
– A mnie wydaje się, że to brzmi jak niewykonalna misja. Nie sposób tak po prostu pozostać w tunelu. Sprawdziłem te korytarze na wszelkie możliwe sposoby, poszukując Yan’ghati. Sterowanie którymkolwiek z nich podczas przejścia jest niewykonalne. Żyją własnym życiem, kiedy już ustawi się kierunek. Wchodzisz, a potem…
– Nagle wychodzisz po drugiej stronie – dopowiedziała. – Tak, wiem.
Håkon patrzył na nią wyczekująco.
– Nie pytaj mnie, jak to zrobią – odparła. – Powiedzieli mi tyle, że znajdziemy się poza czasem i przestrzenią, gdy zmiany będą zachodzić. A jako że wyglądali, jakby ręce paliły im się do roboty, przypuszczam, że nastąpi to niebawem.
I rzeczywiście nastąpiło. Nie minął kwadrans, a kopia Dija Udina pojawiła się w progu. Lindberg nie był przesadnie zdziwiony tym, że Özgür nie należy do gadatliwych – podczas poprzedniej wizyty na statku żaden z klonów nawet się nie odezwał.
– Za mną – rzucił Kolay, a potem skierował się w głąb wnęki.
Håkon i Ellyse spojrzeli po sobie, a potem poszli za obcym.
– Zaraz… – odezwał się Lindberg. – Zabieram konchę.
– Nie ma takiej możliwości.
– A ja nie wybieram się nigdzie bez niej.
Özgür zamilkł, zatrzymując się między wystającymi ze ścian stożkami.
– Słyszysz, gnoju? – dopytał Håkon. – Nie mam zamiaru zostawiać tutaj la…
– Lepiej nazywaj ją konchą – ucięła Nozomi. – Z jakiegoś powodu oryginalne nazewnictwo działa na niego jak płachta na byka.
Skandynaw wbił wzrok w plecy Kolaya, ale ten nie obejrzał się nawet przez ramię. Ruszył przed siebie, jakby wyraźnie mu się spieszyło.
– Moment…
– Chodźmy, Håkon – poradziła Ellyse, biorąc go za rękę i ruszając za klonem. – Próbowałam przekonać ich, żebyśmy ją zabrali, ale nie byli gotowi się zgodzić.
Lindberg poczuł wzbierającą w nim złość. Ellyse nie postarała się odpowiednio… a może nawet zrobiła to z premedytacją. Dobrze wiedziała, że stawał się coraz bardziej uzależniony od la’derach. Może…
Urwał tok myśli, karcąc się za absurdalne wnioski. Wiedział, że maska odciskała piętno na jego umyśle – i ewidentnie było ono wyraźniejsze, niż sądził. Ale naprawdę jej potrzebował. Bez niej czuł, że traci kontakt z wszechświatem.
Zatrzymał się.
– Nie ma mowy – powiedział. – Bez konchy nigdzie nie idę.
– Nie bądź niepoważny.
– Nie jestem.
Nozomi ściągnęła brwi i spiorunowała go wzrokiem.
– Wiesz, ile z nimi pertraktowałam?
– Najwyraźniej niewystarczająco.
– Håkon!
– Przepraszam – zmitygował się szybko, spuszczając wzrok. – Wiem, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś.
Kiwnęła głową, nadal patrząc na niego bykiem. Özgür dopiero teraz się zatrzymał i obejrzał. Czekał spokojnie, nie odzywając się słowem.
– Muszę ją zabrać, Ellyse.
– Wiem, ale…
– Nie, nie wiesz – przerwał jej. – To nie kwestia uzależnienia. Ja po prostu…
– Co? – spytała niechętnie.
– Mam poczucie… przekonanie, że od tego będzie wiele zależało.
Patrzyła na niego badawczo przez kilka chwil, jakby zastanawiała się, czy może mu wierzyć. W końcu skinęła głową.
– W porządku – odparła. – Ale obawiam się, że nie mamy już żadnej karty przetargowej.
– Mamy.
Ellyse zmrużyła oczy, a potem pokręciła głową.
– Terra – dodał Lindberg.
– Nie…
– To dla nas zagrożenie, Nozomi. Dopóki Ingo Freed gdzieś tam jest, istnieje niebezpieczeństwo, że dotrze razem ze swoją flotą na Ziemię.
– Nie – zaoponowała stanowczo.
– Nawet jeśli nie odbierze sygnału o nadejściu Kennedy’ego i reszty, to tylko kwestia czasu, zanim sprawdzą planetę. Jeśli nie Ingo Freed, to inny szaleniec.
– Nie wiesz, o czym mówisz.
Ton jej głosu świadczył o tym, że postrzega go jako ćpuna, który zrobi wszystko, by dostać działkę. Po prawdzie tak się trochę czuł. Zaraz jednak nadchodziło głębokie przekonanie, że koncha jest najistotniejszym elementem w całej tej układance.
– Wiem doskonale, o czym mówię.
– O ludobójstwie.
– I tak do niego dojdzie, gdy ta kopia Dija Udina… Imad Rehmani, ściągnie Diamentowych czy ich odległych kuzynów. Tylko nie w takim stopniu.
– Håkon…
– Zaufaj mi.
– W tej kwestii nie mogę.
Skandynaw zignorował protest i ruszył w kierunku Özgüra. Ten natychmiast odebrał to jako sygnał, że mogą kontynuować marsz.
– Poczekaj – zatrzymał go Lindberg. – Jest jeszcze coś, co powinni wiedzieć Prastarzy.
Ellyse próbowała go powstrzymać, używając wszystkich tych argumentów, które Håkon całkowicie ignorował. Nie dał się przekonać. Wyłożył Kolayowi tylko to, co ten absolutnie musiał wiedzieć, a potem czekał na jego decyzję.
Okazała się korzystna dla Skandynawa. Nozomi została odeskortowana do kajuty, a jego poprowadzili do przestronnej sali, gdzie Ellyse wcześniej wynegocjowała warunki ich przeżycia.
Lindbergowi nie potrzeba było wiele czasu, by przekonać obcych do współpracy. Wiedział, że koncha była dla nich istotna – ale nie tak jak informacja o rzezi, która odbyła się na Terze.
Nie byli świadomi istnienia tej planety, nie wiedzieli, że ludzkość zbiegła ze swojego domu i znalazła nową przystań. Informacje przekazane przez Håkona były cenne. Na tyle cenne, że la’derach wróciła do niego bezpiecznie. Skoro tylko trafiła do jego dłoni, wiedział, że wszystko się ułoży. Nie cofnie już tego, co wydarzyło się w przeszłości, ale dzięki konsze zadba o dobrą przyszłość dla niego i Ellyse.